Rozdział VIII – Rycerze Starej Republiki
**********
Dwadzieścia cztery okręty wojenne w kształcie olbrzymich młotów bojowych okrążyło środkową wieżę dowodzenia Gwiezdnej Kuźni, tworząc ciasną obręcz wokoło głównego generatora energii i kilku najważniejszych elementów gigantycznej stacji kosmicznej.
Daleko poza nimi grupa fregat szturmowych klasy Defender odparła ostatni, rozpaczliwy atak Niszczycieli Gwiezdnych Sith, zmuszając je do rozpoczęcia gwałtownego odwrotu od Kuźni. Okręty wkrótce znalazły się na względnie bezpiecznej pozycji, w nadziei na otrzymanie jeszcze jednej szansy od Mocy, bądź też jakiegoś znaku życia od ich przywódcy, Mrocznego Lorda Sith Dartha Malaka.
Lecz znaku tego jeszcze nie było, kiedy podwójne działa laserowe Capitolów łagodnie obróciły się w dół, namierzając najeżoną antenami czujników oraz setkami różnorodnych urządzeń połączonych ze sobą grubymi rurami wieże i zamarły w bezruchu.
Jedynie odległe przebłyski promieni laserowych oraz szerokie pole szczątków, rozbiegających się wokoło stalowego monolitu Ciemnej Strony Mocy, świadczyły o rozegraniu się w pobliżu wielkiej bitwy. Ostatnie Sith Fightery, gonione przez myśliwce Republiki Galaktycznej kończyły w żółto-pomarańczowych kulach ognia, lub też uciekały w popłochu, kierując się do zbawiennych hangarów Niszczycieli Gwiezdnych, które szykowały się powoli do błogosławionego skoku w nadprzestrzeń.
Na pokładzie mostka okrętu dowodzenia „Saviora” zapanowała chwilowa cisza pełna nostalgii i radości, kiedy jeden z oficerów oznajmił wszystkim całkowitą gotowość do rozpoczęcia decydującej operacji.
Forn Dodonna poprawiła admiralską czapkę i przyzwoliła oficerowi wykonawczemu pewnym skinięciem głowy.
- Proszę rozpocząć ostrzał Gwiezdnej Kuźni.
- Tak jest, admirale!
W jednej sekundzie setki wysokoenergetycznych wiązek gorącej plazmy uderzyło w poszycie superbroni Lordów Sith. Potężne, zielone promienie bez trudu przebiły niedostateczną osłonę wokoło głównego generatora mocy i tajemnicze urządzenia stanęły w niebiesko-czerwonych płomieniach. Warstwa po warstwie, krążowniki Republiki obdzierały Kuźnię z pancerza i kolejnych mechanizmów, które podtrzymywały właściwości głównego generatora. W końcu jeden z większych elementów oderwał się od powierzchni i zdryfował kilkanaście metrów obok.
Na mostku okrętu flagowego VI Floty doczekano się wreszcie końca.
- Pani admirał – oznajmił głośno podporucznik Fallem, tak by wszyscy go dosłyszeli – Temperatura w rdzeniu generatora zaczęła gwałtownie wzrastać. Odbieram sygnały, że stabilizatory zostały zniszczone!
- Świetnie! – wyrwało się Dodonnie, która zasiadła teraz przed konsoletą, usytuowaną tuż przed przednim iluminatorem statku – Poruczniku Regarde: Proszę wydać rozkaz wycofania się dla wszystkich jednostek. Nie chcę, by ktokolwiek zginął, kiedy ta stacja eksploduje.
- Tak jest.
Vandar Tokare doczłapał się do jej stanowiska i mruknął cicho. Kobieta spostrzegła go i uniesionym, pełnym satysfakcji głosem powiedziała:
- Udało się, mistrzu Vandar! Gwiezdna Kuźnia została zniszczona.
Rycerz Jedi zestrzygł uszami.
- Ale jakim kosztem, admirale? – smutny ton mistrza Jedi niemal przewiercił się przez serce Dodonny, niczym lodowe ostrze. „Nie ma zwycięzcy, gdyż każdy zwycięzca jest jednocześnie przegranym...”, przypomniała sobie - I gdzie „Ebon Hawk” i jego załoga?
Admirał Republiki jedynie niepewnie spojrzała w pełne zadumy zielone oczy Tokare’a.
**********
Jeszcze niedawno ten system gwiezdny nie miał nawet nazwy. Dla galaktyki był on zwyczajnym, niczym niewyróżniającym się miejscem, jakich wiele w Środkowych Rubieżach. Bez historii, osiągnięć, odkrywców... jedynie z małą planetką, usianą wieloma archipelagami, którą miejscowi nazwali Rakata. Tuż nad drugą z planet, gazowym gigantem trwała konstrukcja niczym niewzruszony monolit przeszłości; tajemniczy obiekt w próżni, który zdawał się istnieć wiecznie, na powierzchni globu owiany prastarymi legendami i chłodem kalkulacji najwyższych dostojników – jedynych, którzy znali prawdę o Gwiezdnej Kuźni.
Tego dnia jednak wszystko się zmieniło.
Zdziesiątkowana i wyczerpana walką flota Republiki stanęła i majestatycznie zwróciła się w kierunku, z którego przybyła, żeby obserwować efekt swojej wielogodzinnej walki z bezpiecznej odległości. Roje myśliwców po raz ostatni wypłynęły z potężnych lotniskowców Sentinel, by ich piloci mogli na własne oczy zobaczyć finał ostatniej bitwy. Bitwy, która miała zakończyć rozpoczętą przez Mrocznych Lordów Sith zawieruchę wojny.
Na czubku centralnej wieży Gwiezdnej Kuźni nagle coś błysnęło. Baszta z generatorem w środku przechyliła się lekko na bok i w potężnej eksplozji rozpadła się na kawałki, ciągnąc za sobą kolejne elementy obcej konstrukcji. Gigantyczna stacja kosmiczna zatrzęsła się i minimalnie opadła na bok, jak wielki stwór z legend, obalony przez malutkie, słabe istoty. W jednej chwili rozerwana została nić łącząca fabrykę z gazowym olbrzymem, a seria gwałtownych wybuchów rozorała powierzchnię trzech trójkątnych płatów potężnej stacji. Jeden z pylonów w chmurze czerwonego ognia oderwał się od reszty... aż w końcu w zapomnianym systemie na kilka sekund zapłonęło drugie słońce.
Jedyne, co pozostało z najpotężniejszej fabryki i symbolu czystego zła, można by policzyć w miliardach drobniutkich odłamków, które już na zawsze staną się częścią historii Czarnego Zakonu Mrocznych Lordów Sith.
Nagle z wciąż żarzących się szczątków stacji wyleciał znajomy kształt dysku.
Wbrew wszystkiemu Dodonna nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy sięgnęła do modułu łączności.
- Carth! Udało ci się!
- Nie mogliśmy pozwolić, by rozpoczęła pani końcową imprezę bez nas, admirale – rzucił beztrosko Carth Onasi.
- Wysyłam do was honorową eskortę – rzekła Forn, a uśmiech nie opuścił jej oblicza – Będziecie mieli iście bohaterskie powitanie, gdy wrócimy do domu!
Kobieta odwróciła głowę i zasygnalizowała porucznikowi Regarde zmianę częstotliwości.
- Admirał Forn Dodonna do mistrzyni Sunrider i mistrza Radeny – odezwała się po chwili – Byłabym zaszczycona, gdybyście mogli zapewnić „Ebon Hawk’owi” honorową eskortę.
- Zaszczyt po naszej stronie, pani admirał – odpowiedział Arun Radena, przełączając komunikator myśliwca – Stało się Vimo! Kuźnia zniszczona!
- Wygraliśmy bitwę – powiedziała Sunrider – Mam nadzieję, że wojnę także.
Rycerz Jedi skierował maszynę w stronę odległego frachtowca i poczuł jak całe napięcie i troski, które obciążały go przez ostatnie godziny nareszcie spływają z jego ciała.
**********
Na planecie, którą od tej pory nazywać będą Rakatą, wstało słońce i zanosiło się na piękny, słoneczny i ciepły poranek. Już wkrótce do podręczników współczesnej historii trafi kolejne wielkie wydarzenie: zniszczenie Gwiezdnej Kuźni, śmierć Dartha Malaka oraz triumfalny powrót Revana - wszystko to stało się udziałem dnia wczorajszego.
Wieści rozniosły się lotem błyskawicy: grupa Revana i Onasi’ego pierwsza napotkała Bastilę Shan i doszło do konfrontacji Upadłej Jedi z Revanem. Inni członkowie oddziału, którym dowodził zostali uwięzieni przez Shan pomiędzy stalowymi wrotami, a grupą wojowników Sith. Revan po powrocie niewiele o tym mówił, tak samo jak i dziewczyna, ale najważniejsze, że gdy drzwi zostały otwarte a przeciwnicy pokonani, Bastila Shan wróciła na Jasną Stronę Mocy. Nikt nie wiedział w jaki sposób Revan tego dokonał, lecz nie było to tak ważne jak następstwo tego czynu, odczuwalne przez wszystkich. Shan zerwała więź z flotą Sith i jej Medytacja Bitewna zaczęła sprzyjać siłom Republiki. Revan natomiast udał się na mostek, by zmierzyć się ze swym byłym uczniem, Darthem Malakiem i po wielu minutach morderczego pojedynku wrócił wreszcie jako zwycięzca.
Arun Radena – obłożony plastrami nasączonymi koncentratem z kolto niczym mumia, z dłonią włożoną w specjalną rękawicę rekonwalescencyjną - stał na środku wielkiego, pokrytego krótką trawą oraz kamieniami placu, znajdującego się na wąskim i długim cyplu jednej z wielu wysp na Rakacie. Otoczony przez morze ocalałych z bitwy żołnierzy Republiki i ich dowódców, rycerzy Jedi oraz rozległą kolumnadę białych, kamiennych monolitów, zbudowanych tysiąclecia temu przez tajemniczą rasę. Tą samą rasę, która postawiła również centralny obiekt placu i największą dumę, a zarazem i trwogę stołecznych mieszkańców: Świątynię Rakata
Wzniesiona na kamiennej podstawie pięła się na kilkadziesiąt metrów w górę, ale to nie wysokość, ani też system planetarnego pola ściągającego każdy statek w dół, stanowiły o niesamowitej atmosferze i uroku tego miejsca. Nie czynił tego również stożkowato-trójkątny kształt budowli – tak jak piramidy Exar Kuna na Yavinie IV – ani pozorna nietykalność, oparta na dziwnej konstrukcji.
Jednakże Radena nie był w stanie zrozumieć odczuć towarzyszących mu, kiedy znajdował się w pobliżu Świątyni Rakata; wprawdzie doskonale dało się wyczuć potężny cień Ciemnej Strony Mocy, który dawniej władał tym miejscem, lecz zdawał się on znikać z każdą godziną od zniszczenia Gwiezdnej Kuźni. Aura tajemniczości w ten sam sposób nie znikała – można by wręcz powiedzieć, że było odwrotnie...
Ale to już nie miało dla nikogo większego znaczenia.
W tej chwili oczy, uszy i inne zmysły placu powoli zapełniającego się ludźmi, koncentrowały się na grupce osób, znajdujących się u progu głównego wejścia do Świątyni; na samym krańcu długiego, zbudowanego z białego kamienia podejścia: pani admirał Forn Dodonnie, mistrzu Vandarze Tokare i kilkorgu innych Jedi, oczekujących spokojnie na przybycie zwycięskich bohaterów Republiki.
- Arun!
Radena automatycznie odwrócił się na wydźwięk swojego imienia i lekko się uśmiechnął. Vima Sunrider błyskawicznie podbiegła do niego, radosna i beztroska jak nigdy. Kobiecie natychmiast rzuciło się w oczy, że Radena nie wykazuje podobnych „objawów” zwycięskiej walki. Co więcej zdawało się, iż rycerz Jedi pogrążył się w pewnego rodzaju melancholii.
- Wydajesz się nie cieszyć tak jak inni, Arun – zauważyła mistrzyni, spoglądając w oczy przyjaciela – Co się stało?
Mężczyzna ciężko westchnął i pokręcił głową, po czym skierował swój wzrok na coś odległego.
- Nie wiem, Vimo. Jakoś... nie potrafię cieszyć się takim zwycięstwem – Radena z powrotem popatrzył na Sunrider i położył swoją zdrową dłoń na jej ramieniu - Zbyt wiele wczoraj widziałem, by móc o tym zapomnieć ot tak, na zawołanie. Zbyt wiele straconych istnień i nadziei. Przelanej krwi i zniszczonej przyszłości. Upadków i porażek.
- Wszyscy coś utraciliśmy w trakcie tej bitwy. Kolegów, przyjaciół... może nawet rodzinę – mistrz Jedi ponownie chciał odwrócić wzrok, lecz tym razem kobieta powstrzymała go delikatnym ruchem dłoni – Ale to nie znaczy, że trzeba wiecznie się smucić i zapominać o codzienności. Spójrz na tych żołnierzy – Vima szerokim gestem zatoczyła koło wokół siebie – Wycierpieli oni straszne męki. Widzieli śmierć i zniszczenia, o których nie sposób zapomnieć. Rzeczy, jakie nie powinien widzieć normalny człowiek. I w tym masz rację. Oni przeżyli tą bitwę i zostanie w ich pamięci do końca; ale nie jako widmo strachu i rozpaczy, lecz jako zwycięską walkę mężnych istot i ich oraz swoje poświęcenie. Powinni być załamani, ale nie są. Cieszą się, gdyż jest to jedna z niewielu chwil w ich życiu, kiedy mogą to robić. Radują się, choć wszystko czego doświadczyli dopomaga się żałoby.
Mężczyzna spuścił wzrok, zaciskając zęby.
- Dla rycerzy Jedi jest to trudniejsze... ale nie niemożliwe, Arun. Nie proszę cię, abyś wymazał z pamięci te wspomnienia, gdyż to niemożliwe. Na wojnie jest czas, żeby walczyć, aby odpoczywać, ale także cieszyć się ze zwycięstwa. Choćby najmniejszego. Na opłakiwanie strat przyjdzie czas kiedy indziej.
- Znowu masz rację, Vimo – powiedział w końcu Radena – Powinienem się już do tego przyzwyczaić, nie?
- Nic straconego – jego przyjaciółka uśmiechnęła się i mistrz odsunął ją od siebie na długość ramion - Będziesz miał jeszcze mnóstwo czasu na to.
Arun strącił z siebie ponure myśli i podejrzliwie spojrzał na kobietę.
- Właściwie to nie powinienem się pytać, o co ci chodzi... zgadza się?
Vima uśmiechnęła się do niego tajemniczo.
- Trafiłeś w sedno, mistrzu Radena. Być może fakt, iż oboje nie mamy padawanów podsunie ci pewne rozwiązanie...
Mężczyzna nieznacznie zmarszczył brwi, lecz kiedy już zorientował się w przyszłych zamiarach Sunrider, nie zdążył nic powiedzieć, gdyż tłum gwałtownie zafalował i zawrzał radosnymi okrzykami na cześć załogi „Ebon Hawka” oraz towarzyszących im żołnierzom Republiki.
- Zaraz się zacznie, Arun – rzekła prędko kobieta – Podejdźmy trochę bliżej.
- Dobrze – odparł mężczyzna, ale jeszcze chwilę potrzymał ramię przyjaciółki – Ale najpierw chciałbym się czegoś dowiedzieć.
- Strzelaj.
- Jak się czuje Mission Vao? Wszystko z nią w porządku?
Kobieta uśmiechnęła się na myśl o Twi’lekiance i kiwnęła głową.
- Mówi, że czuje się świetnie. A ekspertyzy lekarzy to potwierdzają. Jedyny problem to jej noga – mistrzyni lekko posmutniała – Prawdopodobnie przez kilkanaście dni będzie utykała, ale to w sumie nic poważnego.
- Mam nadzieję...
- Ja też. No dobra, a teraz chodź – Sunrider z zapałem złapała jego dłoń i pociągnęła za sobą. Nawet gdyby chciał, Arun nie mógłby zaprotestować. Dziesięć sekund później oniemiały mężczyzna popatrzył ze szczerym podziwem na kobietę. Jakimś cudem bowiem jego przyjaciółce udało się przepchnąć tuż pod pochylnię, prowadzącą do wnętrza Świątyni Rakata; czyli teoretycznie najlepsze miejsce obserwacji zdarzeń, które miały się odbić szerokim echem w Znanej Galaktyce.
Najbardziej jednakże ucieszył się Radena z tego, iż zdążyli w ostatnim momencie.
Albowiem sekundę później zza załomu wąskiego kanionu, który był jednym z niewielu dojść do starożytnej budowli i otaczającego go placu wyszły powoli postacie, które odtąd staną się żywymi legendami.
Na przedzie spokojnie i powoli kroczyli Revan, ubrany teraz w jaśniejącą tunikę mistrza Jedi oraz Bastila Shan, odziana w swój tradycyjny, pomarańczowo-beżowy strój padawanki. Niedaleko za nimi podążała reszta załogi „Ebon Hawka” z uśmiechniętym od ucha do ucha Carthem Onasim i Jolee’m Bindo na czele, a podpartą na ramieniu Zaalbara utykającą lekko Mission Vao z tyłu. Dalej szli dowódcy szwadronów myśliwskich: Xofe Jaace, Wookie Eentuur oraz Countaar. Nigdzie za to Radena nie dostrzegł Sonmila Dey’lyę, co wywołało na jego twarzy cień smutku i goryczy; nie wszyscy mieli tamtego dnia szczęście.
Rycerz wtopił się w Moc i ograniczył swoje pole odczuwania do grupki osób, kierujących się w stronę Świątyni Rakata. Dostrzegł jaśniejącą sieć powiązań pomiędzy wszystkimi i wyraźnie skrzącą się między rycerzami i mistrzami Jedi. Natychmiast uderzyła go siła więzi łączącej Revana z Bastilą. Miał świadomość, iż istniała, lecz nie... aż tak mocna! Dwoje Jedi połączone było potężną liną Mocy, świecącą jaśniej, niż blask srebrnego ostrza miecza świetlnego. Jaśniej nawet, niżeli słońce.
Mistrz Jedi odciął się od strumienia Mocy i bez trudu odgadł prawdę.
Revan kochał Bastilę.
Arun Radena uświadomił to sobie jeszcze na Gwiezdnej Kuźni, lecz dopiero teraz zdobył się na pełen szacunku i uprzejmości uśmiech, skierowany w stronę tych dwu postaci. Revan zauważył jego gest i lekko skłonił się mistrzowi, po czym uśmiechnął się ukradkiem do swojej towarzyszki.
Revan kochał Bastilę Shan wbrew wszystkiemu: filozofii Zakonu Jedi, piekielnej wojnie, upadkowi moralności i człowieczeństwa... wbrew ciemności, która zdawała się okryć cieniem całą Znaną Galaktykę.
Dopiero teraz – wiele godzin po ostatecznej bitwie – rycerz Jedi uprzytomnił sobie to, czego nie mógł dostrzec, ani zrozumieć wcześniej. Odkrycie tego faktu wyzbyło go złości do Sithów, żalu, iż zdewastowali Dantooine; wyzbyło cierpienia, jakiego dotąd doznawał. Otworzyło również całkowicie nową drogę wśród jego myśli, uczuć i przeciwstawnych emocji. Szkolenie Jedi pozbawiło go tego elementu, wojna zabrała mu jego smak, a rozpacz stłumiła siłę. Nie przypuszczał, że może to być tak ważny kawałek galaktycznej układanki; nie myślał o jego istnieniu i możliwościach. Nie był to błąd – nie mógł być, skoro go nie znał. Jego umysł nagle zawładnęło oświecające i przyjemne uczucie.
Gdyż poznał najpotężniejszą broń... broń, której nie ujarzmi Ciemna Strona, ani żadna z jej mrocznych sił.
Miłość.
Jak mogliśmy tego nie widzieć?
Revan skorzystał z jej potęgi. Wyzwolił Bastilę ze szponów Dartha Malaka i Gwiezdnej Kuźni. Zrobił to tam, gdzie królowała Ciemna Strona Mocy... i zwyciężył. Wygrał, choć miejsce to było domeną ciemności i nieogarniętego mroku. Domeną tego, czym nie była miłość. Zaprzeczeniem wszystkich ludzkich wartości.
Nie jest to coś, co odwróci losy nieustającej batalii pomiędzy Sith a Jedi, ale Radena wiedział już jak to wykorzystać. I zamierzał wykorzystać w przyszłości. Nie chciał dopuścić, aby kolejny jego przyjaciel pogrążył się w mroku.
Nagle Vima Sunrider złapała go za rękę i podprowadziła jeszcze bliżej wejścia do Świątyni Rakata; w sam czas, gdy admirał Forn Dodonna w swoim normalnym mundurze wystąpiła naprzód i skierowała twarz w stronę załogi „Ebon Hawk’a” z Revanem na czele:
- Pokonaliście Malaka i doprowadziliście do zniszczenia Gwiezdnej Kuźni, łamiąc ducha walki Sithów! Dlatego jestem zaszczycona, mogąc nadać każdemu z was „Krzyż Chwały”, najwyższe odznaczenie Republiki Galaktycznej!
Rozległa się prawdziwa burza oklasków, w czasie której kilku wysokich rangą oficerów wystąpiło do przodu i członkom załogi „Hawk’a” przypięło do piersi odznaczenia, a droidom: T3-M4 i TK-47 przyczepiło specjalne ich wersje, z magnetycznym chwytakiem zamiast normalnej zapinki. Następnie medale przyznano trzem dowódcom myśliwskim, którzy omal nie utracili życia, torując drogę do Gwiezdnej Kuźni.
Ponownie odezwała się Dodonna.
- Od Coruscant, po najdalsze zakątki Odległych Rubieży, będziecie znani jako wybawcy Republiki!
Teraz wystąpił do przodu mistrz Jedi Vandar Tokare.
- W imieniu Rady Jedi, obrońców Galaktyki oraz Republiki... Ja również mam zaszczyt pogratulować wam waszych czynów.
Oświadczenie zielonego mistrza Mocy odebrane zostało nawałnicą oklasków, a Radena wykorzystał ten moment, by szepnąć coś do ucha zachwyconej Vimy Sunrider.
- To prawda, Arun – cicho odpowiedziała – Dokonało się coś, do czego dążył Revan w swym poprzednim istnieniu.
Vandar Tokare kontynuował dalej swoje przemówienie:
- My, rycerze Jedi mamy teraz jeszcze jedną opowieść do opiewania w długiej historii naszego wiecznego Zakonu: Odkupienie Revana, Rycerza Ciemności.
- Historia tworzy się na naszych oczach – szepnął Arun – Za parę tysięcy lat o Revanie będą pisali nie jako o Mrocznym Lordzie, lecz odkupionym Jedi.
- Możemy być dumni, że uczestniczymy w tych wydarzeniach – dopowiedziała Vima, zaglądając w niebieskie oczy przyjaciela – W Odrodzeniu Revana.
- Gdziekolwiek teraz podążycie, rozpoznawani będziecie jako wybawiciele Galaktyki... – mówił dalej Tokare - bohaterowie naszych czasów.
- Lecz zawsze musicie być przygotowani, gdyż jednego dnia ponownie możecie być wezwani, by chronić Republikę przeciw zakusom tyranii Ciemnej Strony Mocy...
- Gdyż to... jest przeznaczeniem Jedi.
Trzy Republic Fightery z hukiem przeleciały ponad głowami bohaterów, zaś po tych słowach radości nie było końca i ceremonia zwycięstwa na dobre się rozpoczęła.
Arun Radena łagodnie objął ramieniem stojącą przy nim Vimę Sunrider i uśmiechnął się ciepło. Mistrzyni Zakonu Jedi odpowiedziała uroczym, pięknym uśmiechem i lekko oparła głowę o jego bark.
- Sithowie zostali powstrzymani Arun – rzekła, łagodnie przytuliwszy się do przyjaciela – Revan wygrał.
- Niemniej zostało tak wiele do zrobienia, Vimo – mężczyzna pogładził policzek kobiety i ciężko westchnął – To jeszcze nie koniec.
Kilka godzin później Arun Radena spojrzał na taflę przejrzystej wody morskiej, od której odbijały się czerwono-żółte promienie zachodzącego powoli słońca. Wydawało mu się, że widok ten powinien był napełnić go otuchą i radością, a jednak stało się coś odwrotnego.
Mistrz Jedi zmarszczył brwi i skrzyżował ramiona na piersi.
Było bowiem coś bardzo niepokojącego i niezbadanego w przyszłości, którą dostrzegł w odbiciu lustrzanej powierzchni morza...
**********
Dwadzieścia cztery okręty wojenne w kształcie olbrzymich młotów bojowych okrążyło środkową wieżę dowodzenia Gwiezdnej Kuźni, tworząc ciasną obręcz wokoło głównego generatora energii i kilku najważniejszych elementów gigantycznej stacji kosmicznej.
Daleko poza nimi grupa fregat szturmowych klasy Defender odparła ostatni, rozpaczliwy atak Niszczycieli Gwiezdnych Sith, zmuszając je do rozpoczęcia gwałtownego odwrotu od Kuźni. Okręty wkrótce znalazły się na względnie bezpiecznej pozycji, w nadziei na otrzymanie jeszcze jednej szansy od Mocy, bądź też jakiegoś znaku życia od ich przywódcy, Mrocznego Lorda Sith Dartha Malaka.
Lecz znaku tego jeszcze nie było, kiedy podwójne działa laserowe Capitolów łagodnie obróciły się w dół, namierzając najeżoną antenami czujników oraz setkami różnorodnych urządzeń połączonych ze sobą grubymi rurami wieże i zamarły w bezruchu.
Jedynie odległe przebłyski promieni laserowych oraz szerokie pole szczątków, rozbiegających się wokoło stalowego monolitu Ciemnej Strony Mocy, świadczyły o rozegraniu się w pobliżu wielkiej bitwy. Ostatnie Sith Fightery, gonione przez myśliwce Republiki Galaktycznej kończyły w żółto-pomarańczowych kulach ognia, lub też uciekały w popłochu, kierując się do zbawiennych hangarów Niszczycieli Gwiezdnych, które szykowały się powoli do błogosławionego skoku w nadprzestrzeń.
Na pokładzie mostka okrętu dowodzenia „Saviora” zapanowała chwilowa cisza pełna nostalgii i radości, kiedy jeden z oficerów oznajmił wszystkim całkowitą gotowość do rozpoczęcia decydującej operacji.
Forn Dodonna poprawiła admiralską czapkę i przyzwoliła oficerowi wykonawczemu pewnym skinięciem głowy.
- Proszę rozpocząć ostrzał Gwiezdnej Kuźni.
- Tak jest, admirale!
W jednej sekundzie setki wysokoenergetycznych wiązek gorącej plazmy uderzyło w poszycie superbroni Lordów Sith. Potężne, zielone promienie bez trudu przebiły niedostateczną osłonę wokoło głównego generatora mocy i tajemnicze urządzenia stanęły w niebiesko-czerwonych płomieniach. Warstwa po warstwie, krążowniki Republiki obdzierały Kuźnię z pancerza i kolejnych mechanizmów, które podtrzymywały właściwości głównego generatora. W końcu jeden z większych elementów oderwał się od powierzchni i zdryfował kilkanaście metrów obok.
Na mostku okrętu flagowego VI Floty doczekano się wreszcie końca.
- Pani admirał – oznajmił głośno podporucznik Fallem, tak by wszyscy go dosłyszeli – Temperatura w rdzeniu generatora zaczęła gwałtownie wzrastać. Odbieram sygnały, że stabilizatory zostały zniszczone!
- Świetnie! – wyrwało się Dodonnie, która zasiadła teraz przed konsoletą, usytuowaną tuż przed przednim iluminatorem statku – Poruczniku Regarde: Proszę wydać rozkaz wycofania się dla wszystkich jednostek. Nie chcę, by ktokolwiek zginął, kiedy ta stacja eksploduje.
- Tak jest.
Vandar Tokare doczłapał się do jej stanowiska i mruknął cicho. Kobieta spostrzegła go i uniesionym, pełnym satysfakcji głosem powiedziała:
- Udało się, mistrzu Vandar! Gwiezdna Kuźnia została zniszczona.
Rycerz Jedi zestrzygł uszami.
- Ale jakim kosztem, admirale? – smutny ton mistrza Jedi niemal przewiercił się przez serce Dodonny, niczym lodowe ostrze. „Nie ma zwycięzcy, gdyż każdy zwycięzca jest jednocześnie przegranym...”, przypomniała sobie - I gdzie „Ebon Hawk” i jego załoga?
Admirał Republiki jedynie niepewnie spojrzała w pełne zadumy zielone oczy Tokare’a.
**********
Jeszcze niedawno ten system gwiezdny nie miał nawet nazwy. Dla galaktyki był on zwyczajnym, niczym niewyróżniającym się miejscem, jakich wiele w Środkowych Rubieżach. Bez historii, osiągnięć, odkrywców... jedynie z małą planetką, usianą wieloma archipelagami, którą miejscowi nazwali Rakata. Tuż nad drugą z planet, gazowym gigantem trwała konstrukcja niczym niewzruszony monolit przeszłości; tajemniczy obiekt w próżni, który zdawał się istnieć wiecznie, na powierzchni globu owiany prastarymi legendami i chłodem kalkulacji najwyższych dostojników – jedynych, którzy znali prawdę o Gwiezdnej Kuźni.
Tego dnia jednak wszystko się zmieniło.
Zdziesiątkowana i wyczerpana walką flota Republiki stanęła i majestatycznie zwróciła się w kierunku, z którego przybyła, żeby obserwować efekt swojej wielogodzinnej walki z bezpiecznej odległości. Roje myśliwców po raz ostatni wypłynęły z potężnych lotniskowców Sentinel, by ich piloci mogli na własne oczy zobaczyć finał ostatniej bitwy. Bitwy, która miała zakończyć rozpoczętą przez Mrocznych Lordów Sith zawieruchę wojny.
Na czubku centralnej wieży Gwiezdnej Kuźni nagle coś błysnęło. Baszta z generatorem w środku przechyliła się lekko na bok i w potężnej eksplozji rozpadła się na kawałki, ciągnąc za sobą kolejne elementy obcej konstrukcji. Gigantyczna stacja kosmiczna zatrzęsła się i minimalnie opadła na bok, jak wielki stwór z legend, obalony przez malutkie, słabe istoty. W jednej chwili rozerwana została nić łącząca fabrykę z gazowym olbrzymem, a seria gwałtownych wybuchów rozorała powierzchnię trzech trójkątnych płatów potężnej stacji. Jeden z pylonów w chmurze czerwonego ognia oderwał się od reszty... aż w końcu w zapomnianym systemie na kilka sekund zapłonęło drugie słońce.
Jedyne, co pozostało z najpotężniejszej fabryki i symbolu czystego zła, można by policzyć w miliardach drobniutkich odłamków, które już na zawsze staną się częścią historii Czarnego Zakonu Mrocznych Lordów Sith.
Nagle z wciąż żarzących się szczątków stacji wyleciał znajomy kształt dysku.
Wbrew wszystkiemu Dodonna nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy sięgnęła do modułu łączności.
- Carth! Udało ci się!
- Nie mogliśmy pozwolić, by rozpoczęła pani końcową imprezę bez nas, admirale – rzucił beztrosko Carth Onasi.
- Wysyłam do was honorową eskortę – rzekła Forn, a uśmiech nie opuścił jej oblicza – Będziecie mieli iście bohaterskie powitanie, gdy wrócimy do domu!
Kobieta odwróciła głowę i zasygnalizowała porucznikowi Regarde zmianę częstotliwości.
- Admirał Forn Dodonna do mistrzyni Sunrider i mistrza Radeny – odezwała się po chwili – Byłabym zaszczycona, gdybyście mogli zapewnić „Ebon Hawk’owi” honorową eskortę.
- Zaszczyt po naszej stronie, pani admirał – odpowiedział Arun Radena, przełączając komunikator myśliwca – Stało się Vimo! Kuźnia zniszczona!
- Wygraliśmy bitwę – powiedziała Sunrider – Mam nadzieję, że wojnę także.
Rycerz Jedi skierował maszynę w stronę odległego frachtowca i poczuł jak całe napięcie i troski, które obciążały go przez ostatnie godziny nareszcie spływają z jego ciała.
**********
Na planecie, którą od tej pory nazywać będą Rakatą, wstało słońce i zanosiło się na piękny, słoneczny i ciepły poranek. Już wkrótce do podręczników współczesnej historii trafi kolejne wielkie wydarzenie: zniszczenie Gwiezdnej Kuźni, śmierć Dartha Malaka oraz triumfalny powrót Revana - wszystko to stało się udziałem dnia wczorajszego.
Wieści rozniosły się lotem błyskawicy: grupa Revana i Onasi’ego pierwsza napotkała Bastilę Shan i doszło do konfrontacji Upadłej Jedi z Revanem. Inni członkowie oddziału, którym dowodził zostali uwięzieni przez Shan pomiędzy stalowymi wrotami, a grupą wojowników Sith. Revan po powrocie niewiele o tym mówił, tak samo jak i dziewczyna, ale najważniejsze, że gdy drzwi zostały otwarte a przeciwnicy pokonani, Bastila Shan wróciła na Jasną Stronę Mocy. Nikt nie wiedział w jaki sposób Revan tego dokonał, lecz nie było to tak ważne jak następstwo tego czynu, odczuwalne przez wszystkich. Shan zerwała więź z flotą Sith i jej Medytacja Bitewna zaczęła sprzyjać siłom Republiki. Revan natomiast udał się na mostek, by zmierzyć się ze swym byłym uczniem, Darthem Malakiem i po wielu minutach morderczego pojedynku wrócił wreszcie jako zwycięzca.
Arun Radena – obłożony plastrami nasączonymi koncentratem z kolto niczym mumia, z dłonią włożoną w specjalną rękawicę rekonwalescencyjną - stał na środku wielkiego, pokrytego krótką trawą oraz kamieniami placu, znajdującego się na wąskim i długim cyplu jednej z wielu wysp na Rakacie. Otoczony przez morze ocalałych z bitwy żołnierzy Republiki i ich dowódców, rycerzy Jedi oraz rozległą kolumnadę białych, kamiennych monolitów, zbudowanych tysiąclecia temu przez tajemniczą rasę. Tą samą rasę, która postawiła również centralny obiekt placu i największą dumę, a zarazem i trwogę stołecznych mieszkańców: Świątynię Rakata
Wzniesiona na kamiennej podstawie pięła się na kilkadziesiąt metrów w górę, ale to nie wysokość, ani też system planetarnego pola ściągającego każdy statek w dół, stanowiły o niesamowitej atmosferze i uroku tego miejsca. Nie czynił tego również stożkowato-trójkątny kształt budowli – tak jak piramidy Exar Kuna na Yavinie IV – ani pozorna nietykalność, oparta na dziwnej konstrukcji.
Jednakże Radena nie był w stanie zrozumieć odczuć towarzyszących mu, kiedy znajdował się w pobliżu Świątyni Rakata; wprawdzie doskonale dało się wyczuć potężny cień Ciemnej Strony Mocy, który dawniej władał tym miejscem, lecz zdawał się on znikać z każdą godziną od zniszczenia Gwiezdnej Kuźni. Aura tajemniczości w ten sam sposób nie znikała – można by wręcz powiedzieć, że było odwrotnie...
Ale to już nie miało dla nikogo większego znaczenia.
W tej chwili oczy, uszy i inne zmysły placu powoli zapełniającego się ludźmi, koncentrowały się na grupce osób, znajdujących się u progu głównego wejścia do Świątyni; na samym krańcu długiego, zbudowanego z białego kamienia podejścia: pani admirał Forn Dodonnie, mistrzu Vandarze Tokare i kilkorgu innych Jedi, oczekujących spokojnie na przybycie zwycięskich bohaterów Republiki.
- Arun!
Radena automatycznie odwrócił się na wydźwięk swojego imienia i lekko się uśmiechnął. Vima Sunrider błyskawicznie podbiegła do niego, radosna i beztroska jak nigdy. Kobiecie natychmiast rzuciło się w oczy, że Radena nie wykazuje podobnych „objawów” zwycięskiej walki. Co więcej zdawało się, iż rycerz Jedi pogrążył się w pewnego rodzaju melancholii.
- Wydajesz się nie cieszyć tak jak inni, Arun – zauważyła mistrzyni, spoglądając w oczy przyjaciela – Co się stało?
Mężczyzna ciężko westchnął i pokręcił głową, po czym skierował swój wzrok na coś odległego.
- Nie wiem, Vimo. Jakoś... nie potrafię cieszyć się takim zwycięstwem – Radena z powrotem popatrzył na Sunrider i położył swoją zdrową dłoń na jej ramieniu - Zbyt wiele wczoraj widziałem, by móc o tym zapomnieć ot tak, na zawołanie. Zbyt wiele straconych istnień i nadziei. Przelanej krwi i zniszczonej przyszłości. Upadków i porażek.
- Wszyscy coś utraciliśmy w trakcie tej bitwy. Kolegów, przyjaciół... może nawet rodzinę – mistrz Jedi ponownie chciał odwrócić wzrok, lecz tym razem kobieta powstrzymała go delikatnym ruchem dłoni – Ale to nie znaczy, że trzeba wiecznie się smucić i zapominać o codzienności. Spójrz na tych żołnierzy – Vima szerokim gestem zatoczyła koło wokół siebie – Wycierpieli oni straszne męki. Widzieli śmierć i zniszczenia, o których nie sposób zapomnieć. Rzeczy, jakie nie powinien widzieć normalny człowiek. I w tym masz rację. Oni przeżyli tą bitwę i zostanie w ich pamięci do końca; ale nie jako widmo strachu i rozpaczy, lecz jako zwycięską walkę mężnych istot i ich oraz swoje poświęcenie. Powinni być załamani, ale nie są. Cieszą się, gdyż jest to jedna z niewielu chwil w ich życiu, kiedy mogą to robić. Radują się, choć wszystko czego doświadczyli dopomaga się żałoby.
Mężczyzna spuścił wzrok, zaciskając zęby.
- Dla rycerzy Jedi jest to trudniejsze... ale nie niemożliwe, Arun. Nie proszę cię, abyś wymazał z pamięci te wspomnienia, gdyż to niemożliwe. Na wojnie jest czas, żeby walczyć, aby odpoczywać, ale także cieszyć się ze zwycięstwa. Choćby najmniejszego. Na opłakiwanie strat przyjdzie czas kiedy indziej.
- Znowu masz rację, Vimo – powiedział w końcu Radena – Powinienem się już do tego przyzwyczaić, nie?
- Nic straconego – jego przyjaciółka uśmiechnęła się i mistrz odsunął ją od siebie na długość ramion - Będziesz miał jeszcze mnóstwo czasu na to.
Arun strącił z siebie ponure myśli i podejrzliwie spojrzał na kobietę.
- Właściwie to nie powinienem się pytać, o co ci chodzi... zgadza się?
Vima uśmiechnęła się do niego tajemniczo.
- Trafiłeś w sedno, mistrzu Radena. Być może fakt, iż oboje nie mamy padawanów podsunie ci pewne rozwiązanie...
Mężczyzna nieznacznie zmarszczył brwi, lecz kiedy już zorientował się w przyszłych zamiarach Sunrider, nie zdążył nic powiedzieć, gdyż tłum gwałtownie zafalował i zawrzał radosnymi okrzykami na cześć załogi „Ebon Hawka” oraz towarzyszących im żołnierzom Republiki.
- Zaraz się zacznie, Arun – rzekła prędko kobieta – Podejdźmy trochę bliżej.
- Dobrze – odparł mężczyzna, ale jeszcze chwilę potrzymał ramię przyjaciółki – Ale najpierw chciałbym się czegoś dowiedzieć.
- Strzelaj.
- Jak się czuje Mission Vao? Wszystko z nią w porządku?
Kobieta uśmiechnęła się na myśl o Twi’lekiance i kiwnęła głową.
- Mówi, że czuje się świetnie. A ekspertyzy lekarzy to potwierdzają. Jedyny problem to jej noga – mistrzyni lekko posmutniała – Prawdopodobnie przez kilkanaście dni będzie utykała, ale to w sumie nic poważnego.
- Mam nadzieję...
- Ja też. No dobra, a teraz chodź – Sunrider z zapałem złapała jego dłoń i pociągnęła za sobą. Nawet gdyby chciał, Arun nie mógłby zaprotestować. Dziesięć sekund później oniemiały mężczyzna popatrzył ze szczerym podziwem na kobietę. Jakimś cudem bowiem jego przyjaciółce udało się przepchnąć tuż pod pochylnię, prowadzącą do wnętrza Świątyni Rakata; czyli teoretycznie najlepsze miejsce obserwacji zdarzeń, które miały się odbić szerokim echem w Znanej Galaktyce.
Najbardziej jednakże ucieszył się Radena z tego, iż zdążyli w ostatnim momencie.
Albowiem sekundę później zza załomu wąskiego kanionu, który był jednym z niewielu dojść do starożytnej budowli i otaczającego go placu wyszły powoli postacie, które odtąd staną się żywymi legendami.
Na przedzie spokojnie i powoli kroczyli Revan, ubrany teraz w jaśniejącą tunikę mistrza Jedi oraz Bastila Shan, odziana w swój tradycyjny, pomarańczowo-beżowy strój padawanki. Niedaleko za nimi podążała reszta załogi „Ebon Hawka” z uśmiechniętym od ucha do ucha Carthem Onasim i Jolee’m Bindo na czele, a podpartą na ramieniu Zaalbara utykającą lekko Mission Vao z tyłu. Dalej szli dowódcy szwadronów myśliwskich: Xofe Jaace, Wookie Eentuur oraz Countaar. Nigdzie za to Radena nie dostrzegł Sonmila Dey’lyę, co wywołało na jego twarzy cień smutku i goryczy; nie wszyscy mieli tamtego dnia szczęście.
Rycerz wtopił się w Moc i ograniczył swoje pole odczuwania do grupki osób, kierujących się w stronę Świątyni Rakata. Dostrzegł jaśniejącą sieć powiązań pomiędzy wszystkimi i wyraźnie skrzącą się między rycerzami i mistrzami Jedi. Natychmiast uderzyła go siła więzi łączącej Revana z Bastilą. Miał świadomość, iż istniała, lecz nie... aż tak mocna! Dwoje Jedi połączone było potężną liną Mocy, świecącą jaśniej, niż blask srebrnego ostrza miecza świetlnego. Jaśniej nawet, niżeli słońce.
Mistrz Jedi odciął się od strumienia Mocy i bez trudu odgadł prawdę.
Revan kochał Bastilę.
Arun Radena uświadomił to sobie jeszcze na Gwiezdnej Kuźni, lecz dopiero teraz zdobył się na pełen szacunku i uprzejmości uśmiech, skierowany w stronę tych dwu postaci. Revan zauważył jego gest i lekko skłonił się mistrzowi, po czym uśmiechnął się ukradkiem do swojej towarzyszki.
Revan kochał Bastilę Shan wbrew wszystkiemu: filozofii Zakonu Jedi, piekielnej wojnie, upadkowi moralności i człowieczeństwa... wbrew ciemności, która zdawała się okryć cieniem całą Znaną Galaktykę.
Dopiero teraz – wiele godzin po ostatecznej bitwie – rycerz Jedi uprzytomnił sobie to, czego nie mógł dostrzec, ani zrozumieć wcześniej. Odkrycie tego faktu wyzbyło go złości do Sithów, żalu, iż zdewastowali Dantooine; wyzbyło cierpienia, jakiego dotąd doznawał. Otworzyło również całkowicie nową drogę wśród jego myśli, uczuć i przeciwstawnych emocji. Szkolenie Jedi pozbawiło go tego elementu, wojna zabrała mu jego smak, a rozpacz stłumiła siłę. Nie przypuszczał, że może to być tak ważny kawałek galaktycznej układanki; nie myślał o jego istnieniu i możliwościach. Nie był to błąd – nie mógł być, skoro go nie znał. Jego umysł nagle zawładnęło oświecające i przyjemne uczucie.
Gdyż poznał najpotężniejszą broń... broń, której nie ujarzmi Ciemna Strona, ani żadna z jej mrocznych sił.
Miłość.
Jak mogliśmy tego nie widzieć?
Revan skorzystał z jej potęgi. Wyzwolił Bastilę ze szponów Dartha Malaka i Gwiezdnej Kuźni. Zrobił to tam, gdzie królowała Ciemna Strona Mocy... i zwyciężył. Wygrał, choć miejsce to było domeną ciemności i nieogarniętego mroku. Domeną tego, czym nie była miłość. Zaprzeczeniem wszystkich ludzkich wartości.
Nie jest to coś, co odwróci losy nieustającej batalii pomiędzy Sith a Jedi, ale Radena wiedział już jak to wykorzystać. I zamierzał wykorzystać w przyszłości. Nie chciał dopuścić, aby kolejny jego przyjaciel pogrążył się w mroku.
Nagle Vima Sunrider złapała go za rękę i podprowadziła jeszcze bliżej wejścia do Świątyni Rakata; w sam czas, gdy admirał Forn Dodonna w swoim normalnym mundurze wystąpiła naprzód i skierowała twarz w stronę załogi „Ebon Hawk’a” z Revanem na czele:
- Pokonaliście Malaka i doprowadziliście do zniszczenia Gwiezdnej Kuźni, łamiąc ducha walki Sithów! Dlatego jestem zaszczycona, mogąc nadać każdemu z was „Krzyż Chwały”, najwyższe odznaczenie Republiki Galaktycznej!
Rozległa się prawdziwa burza oklasków, w czasie której kilku wysokich rangą oficerów wystąpiło do przodu i członkom załogi „Hawk’a” przypięło do piersi odznaczenia, a droidom: T3-M4 i TK-47 przyczepiło specjalne ich wersje, z magnetycznym chwytakiem zamiast normalnej zapinki. Następnie medale przyznano trzem dowódcom myśliwskim, którzy omal nie utracili życia, torując drogę do Gwiezdnej Kuźni.
Ponownie odezwała się Dodonna.
- Od Coruscant, po najdalsze zakątki Odległych Rubieży, będziecie znani jako wybawcy Republiki!
Teraz wystąpił do przodu mistrz Jedi Vandar Tokare.
- W imieniu Rady Jedi, obrońców Galaktyki oraz Republiki... Ja również mam zaszczyt pogratulować wam waszych czynów.
Oświadczenie zielonego mistrza Mocy odebrane zostało nawałnicą oklasków, a Radena wykorzystał ten moment, by szepnąć coś do ucha zachwyconej Vimy Sunrider.
- To prawda, Arun – cicho odpowiedziała – Dokonało się coś, do czego dążył Revan w swym poprzednim istnieniu.
Vandar Tokare kontynuował dalej swoje przemówienie:
- My, rycerze Jedi mamy teraz jeszcze jedną opowieść do opiewania w długiej historii naszego wiecznego Zakonu: Odkupienie Revana, Rycerza Ciemności.
- Historia tworzy się na naszych oczach – szepnął Arun – Za parę tysięcy lat o Revanie będą pisali nie jako o Mrocznym Lordzie, lecz odkupionym Jedi.
- Możemy być dumni, że uczestniczymy w tych wydarzeniach – dopowiedziała Vima, zaglądając w niebieskie oczy przyjaciela – W Odrodzeniu Revana.
- Gdziekolwiek teraz podążycie, rozpoznawani będziecie jako wybawiciele Galaktyki... – mówił dalej Tokare - bohaterowie naszych czasów.
- Lecz zawsze musicie być przygotowani, gdyż jednego dnia ponownie możecie być wezwani, by chronić Republikę przeciw zakusom tyranii Ciemnej Strony Mocy...
- Gdyż to... jest przeznaczeniem Jedi.
Trzy Republic Fightery z hukiem przeleciały ponad głowami bohaterów, zaś po tych słowach radości nie było końca i ceremonia zwycięstwa na dobre się rozpoczęła.
Arun Radena łagodnie objął ramieniem stojącą przy nim Vimę Sunrider i uśmiechnął się ciepło. Mistrzyni Zakonu Jedi odpowiedziała uroczym, pięknym uśmiechem i lekko oparła głowę o jego bark.
- Sithowie zostali powstrzymani Arun – rzekła, łagodnie przytuliwszy się do przyjaciela – Revan wygrał.
- Niemniej zostało tak wiele do zrobienia, Vimo – mężczyzna pogładził policzek kobiety i ciężko westchnął – To jeszcze nie koniec.
Kilka godzin później Arun Radena spojrzał na taflę przejrzystej wody morskiej, od której odbijały się czerwono-żółte promienie zachodzącego powoli słońca. Wydawało mu się, że widok ten powinien był napełnić go otuchą i radością, a jednak stało się coś odwrotnego.
Mistrz Jedi zmarszczył brwi i skrzyżował ramiona na piersi.
Było bowiem coś bardzo niepokojącego i niezbadanego w przyszłości, którą dostrzegł w odbiciu lustrzanej powierzchni morza...
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,50 Liczba: 12 |
|
Włóczykij2007-01-19 19:40:15
Grrrrr... Znowu Jasna Strona...Awgh... Błyskawice mnie przez to trafią... Acz daję 10... Ale Nadiru mógbły w końcu napisać coś o Ciemnej Stronie Mocy ;-) Bardzo lubię teksty tego autora. Tak trzymać!!! (śmierć Jedi... My , Sithowie, jeszcze zwyciężymy!!! :-P)
Vegeta662006-08-30 19:21:13
dlaczego nie mogli dac zdjecia dartha revana wkurza mnie to
Gemini2005-08-10 21:29:01
Hmmmm muszę przyznać, że to opowiadanie trochę mnie znudziło. Za dużo scen walki /aczkolwiek zaznaczono , że na podstawie gry/,za długie, za mało przeżyć wewn. i akcji poza głównym wątkiem. Można powiedzieć , że prawie klasyczna tragedia jedność czasu, akcji i miejsca. ;)) Mimo wszystko chylę czoła przed pracą autora
Dominik1022005-06-23 21:30:55
Jutro ją zaczne czytać zaraz po zakończeniu roku szkolnego!
Jupiiii jutro koniec roku szkolnego wreście będe mógł poświęcić się swej pasji--Star Wars--
NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI...;-)
Harnas Jedi2005-06-21 13:49:27
Wismienite i bardzo ciekawa opowiadanie.Az jestem ciekawy co sie dzialo w ty odleglych czasach Jedi
Vip`per2005-06-19 12:34:18
Świetne opowiadanko, trochę błędów gramatycznych i ortografów, ale przy tej ilośći tekstu...
Zgadzam sie z Shedao, myslalem ze oczy wi wyjda na orbitę niczym dwie mini Gwiazdy Śmierci... Chleba, igrzysk i pdf !!!
Shedao Shai2005-04-29 14:13:57
A czy przewidywana jest wersja pdf? Bo byłoby to wówczas znacznie łatwiej przeczytać...
Krogulec2005-04-28 21:10:53
ja na outer rimie :)
Nadiru Radena2005-04-28 14:15:02
Tytymek - czy ty czytałeś tą wersję na Bastionie, czy może tamtą z The Outer Rim?
Bo ta tutaj jest ostateczną wersją - już bez wielu błędów gramatycznych i bez wielu niepotrzebnych opisów.
Krogulec2005-04-28 12:42:06
ładne opowiadaniw, chociaż coś mi tu z opisami przeżyć wew. kiepsko się podoba... no cóż ale reszta bardzo dobrze 8 na 10
Mallor Quisif nah Pahn2005-04-28 12:38:53
szkoda ze tylko zostalo uwzglednione jedynie dobre zakonczenie a przecierz mrok moglby zatriumfoeac
waldiego2005-04-28 12:18:59
Czytałem i bardzo fajne świetne opowiadanie nareszcie coś o czasach przed Palpatinem ok!