TWÓJ KOKPIT
0

Ostatnia Bitwa :: Twórczość fanów

Rozdział VI – Gwiezdna Kuźnia
**********

Arun Radena wyskoczył z myśliwca prawie natychmiast po przekroczeniu magnetycznej osłony lądowiska „Saviora”, błyskawicznie wrzucając do wnętrza kabiny dwie rękawice oraz przyciężki hełm. Bez zastanowienia rzucił się ku wyjściu, przy czym specjalnie zahaczył jakiegoś technika, biegnącego mniej więcej w jego kierunku.
- Proszę jak najszybciej zatankować mój myśliwiec! – powiedział do mężczyzny, przekrzykując panujący w pomieszczeniu hałas, a gdy rycerz upewnił się, że technik usłyszał, wleciał wprost do głównego korytarza. Najszybszym krokiem, na jaki było go stać, jedynie z najwyższym wysiłkiem powstrzymując się od biegu, dopadł do grodzi odgradzającej tunel od mostka „Saviora”.
Nim jednakże zdołał wejść, drogę zagrodzili mu dwaj strażnicy z bronią, groźnie, ale z wyraźnym zmęczeniem lustrując, zapewne – według ich percepcji - kolejnego nieproszonego przybysza.
- Mistrz Arun Radena? – zapytał podejrzliwie jeden z gwardzistów, błyskając do niego rozbudzonymi oczyma, ale natychmiast cofnął się, kiedy Jedi kiwnął głową i machnął mu plakietką identyfikacyjną, gwałtownie wydobytą z wewnętrznej kieszeni tuniki.
- Może pan wejść, mistrzu... – oznajmił służbiście nadgorliwy żołnierz, ale Radena jedynie skrawkiem ucha dosłyszał jego odpowiedź, stojąc już w progu mostka. Natychmiast uderzyło go kilkanaście sprzecznych emocji, ale odciął się od nich i zaczął wypatrywać na szybko dwóch znajomych postaci.
Arun i Vandar Tokare zderzyli się udręczonymi spojrzeniami w tej samej chwili, lecz Dodonnę rycerz dojrzał dopiero moment później, gdyż ta była do niego odwrócona plecami i właśnie stawała nogę na podeście modułu komunikacji holograficznej.
- Dobrze, że dołączyłeś do nas mistrzu Arun – rzekł pospiesznie Vandar, kiedy mężczyzna przysunął się ku niemu, dość niedyskretnie z umęczonego czoła ścierając kilka kropel potu – „Ebon Hawk” został odnaleziony.
Zanim jeszcze Radena zdołał zadać pytanie o coś dokładniejszego, do rycerza doszedł krótki, urywany szum i oficjalny głos admirał floty.
- Admirał Forn Dodonna do „Ebon Hawk’a”. Czy nas słyszycie?
Nagle tuż przed kobietą zamajaczył niebieskawy kształt, formujący się powoli w postać ludzką. Obraz ustabilizował się i ukazał jakiegoś mężczyznę w wojskowych butach, zwykłych spodniach i kurtce. Radena przesunął się trochę na prawą stronę, by wszystko lepiej widzieć i hologram przemówił pewnym siebie głosem.
- Admirale Dodonna, tu Carth Onasi. Odbieramy wasz przekaz.
Na oddźwięk słów bohatera wojennego Republiki jeszcze z czasów Mandalorianskich Wojen wielu osobom na mostku zrobiło się cieplej w sercach i niemal wyczuwalna stała się fala ulgi dochodząca od dowódcy VI Floty. W końcu ze wszystkich obecnych to ona najlepiej znała Onasiego i jego doczesne osiągnięcia.
- Carth, bardzo się cieszę, że widzę cię żywego – odpowiedziała szybko – Rozpoczęliśmy już atak na Gwiezdną Kuźnię, ale ponosimy ciężkie straty – Dodonnę ponownie przeszył nieprzyjemny dreszcz na myśl o superbroni Sithów, ale nie mogła się powstrzymać by nie zadać pytania Onasiemu – Jakim cudem Sithowie zdołali zbudować coś tak ogromnego?
Hologram Cartha pokręcił głową.
- Gwiezdna Kuźnia nie została skonstruowana przez Sithów admirale – oświadczył mężczyzna, wywołując niepewne poruszenie u wszystkich, którzy przysłuchiwali się rozmowie... czyli praktycznie u całej załogi mostka – Nie ma czasu, by to w pełni wyjaśnić, ale ta stacja kosmiczna jest dużo starsza niżeli pani może to sobie wyobrazić.
Dodonnę oblał zimny strach i kobietę zaczęły ogarniać coraz większe wątpliwości. I nic tu nie pomogła ulga i nadzieja płynąca od Tokare’a. Kolejny lodowaty impuls przeszył jej ciało, gdy pomyślała jak wielka potęga mogła dostać się w ręce wroga.
- Może więc powinniśmy się wycofać... – nawet sama Forn Dodonna nie uwierzyła, by cokolwiek to dało; i to nawet jeżeli interdykcyjne studnie grawitacyjne Niszczycieli Sith nie zadziałają. I wiedzieli to tak naprawdę wszyscy na mostku, ale trwoga wzięła wyższość nad rozsądkiem i kobieta postanowiła dokończyć – Nie wiem, czy mamy jakiekolwiek szanse przeciw tej obcej technologii.
- Nie może tego pani zrobić, admirale – stanowczo zaprzeczył rozmówca, wspomagając sobie gwałtownym ruchem ręki i nie było to chyba zaskoczeniem dla nikogo – Gwiezdna Kuźnia jest fabryką o niewyobrażalnej mocy! Jest w stanie wyprodukować okręty liniowe, myśliwce, droidy bojowe, które trafiają prosto do floty Sithów. Musi pani zniszczyć Gwiezdną Kuźnię teraz – Onasi mocno zaznaczył ostatnie słowo – gdyż inaczej będzie pani musiała walczyć z niekończącą się falą przeciwników.
Dopiero teraz Arun Radena uświadomił sobie prawdziwą powagę sytuacji i ogromne brzemię, które spoczęło na barkach Dodonny i mistrza Vandara Tokare. Jeżeli ta bitwa zostanie przegrana, to szanse Republiki na przetrwanie najazdu Imperium Sith staną się prawie zerowe. Teraz, kiedy Darth Malak wie, że Republika zna położenie jego stacji nie cofnie się przed niczym i kiedy w przestworzach Kuźni zjawi się choćby nawet tysiąc okrętów nie będzie to wystarczająca siła, by pokonać Mrocznego Lorda.
- W takim razie chyba nie mamy wyboru – admirał jakby zapadła się w sobie – Ale nie będzie to bynajmniej łatwe – Dodonna bezradnie rozłożyła ręce – Nawet nie jestem w stanie przeprowadzić Capitole na pozycję, by zacząć choćby myśleć o bombardowaniu Gwiezdnej Kuźni. Flota Sith jest zbyt dobrze zorganizowana! To tak jakby mogli przewidzieć każdy nasz ruch i odpowiedzieć na każdą naszą strategię.
Sylwetka Cartha Onasiego nieznacznie się poruszyła i widać było wyraźnie, że z trudem zbiera się w sobie na odpowiedź. Nie spodobało się to Radenie i w momencie, gdy mężczyzna przemówił Arun wolałby nigdy nie usłyszeć jego słów. Koszmar zła nigdy nie zamiera.
- To wszystko przez Bastilę, admirale. Przeszła na Ciemną Stronę i stała się uczennicą Malaka – rzekł i przerażenie zmieszane wraz ze wzrastającym uczuciem zbliżającej się tragedii, ogarnęło niemal wszystkich obecnych, całkowicie zamykając usta każdemu słyszącemu cierpiętniczą wypowiedź Onasiego. Radena zdołał tylko wymienić zasmucone spojrzenie z Vandarem Tokare, zanim zwiesił głowę w nieopanowanym przygnębieniu. Upadła największa z Jedi, ostatnia nadzieja Zakonu Rycerzy Jedi i Republiki Galaktycznej... chociaż nie – w oczach rycerza błysnęła niepewna, ale pocieszająca lepiej niż wszystko inne myśl, który to błysk dostrzegł Vandar – Jest jeszcze ktoś inny.
Lecz tego nie wiedziała załoga „Saviora”, sparaliżowana strachem przed potęgą Bastili Shan, która nieoczekiwanie zwróciła się przeciwko im.
- Przypuszczamy, że Bastila jest teraz gdzieś na tej stacji kosmicznej, wykorzystując swą Medytację Bitewną przeciwko pani i pani flocie.
Twarz Fron Dodonny od chwili usłyszenia tragicznej wiadomości zamieniła się w kamienny postument. Nienaturalne odrętwienie kobiety przerwał dopiero widok Tokare’a, który zamierzał się, aby wkroczyć na podest komunikacyjny.
- Oto mistrz Vandar – przedstawiła rycerza, robiąc mu więcej miejsca – Rycerze Jedi dołączyli do naszej floty pod jego dowództwem.
Carth Onasi kiwnął głową, a zielonkawa istota przemówiła:
- Jeżeli Bastila używa swej mocy, by wspomóc Sithów, flota Malaka jest niezniszczalna – Jedi zestrzygł uszami i lekko się zasępił – Naszą jedyną nadzieją jest powstrzymanie Bastili przed używaniem przez nią swej Medytacji Bitewnej.
Dodonna wbiła zrezygnowany wzrok w doświadczonego mistrza.
- Jakbyśmy mogli to zrobić, skoro ona jest na tej stacji kosmicznej?
Tokare miał już wcześniej obmyślony plan działania, którego założenia doskonale znał nie tylko Radena, ale także i admirał, chociaż emocje przysłoniły teraz obiektywny osąd dowódcy i ogarnęły również pamięć dowódcy VI Floty. Arun jedynie lekko się uśmiechnął, gdyż połączywszy wszystkie fakty, których miał świadomość istnienia, doszedł do prostego i logicznego wniosku: nasz los jeszcze nie jest przesądzony, dopóki żyje Revan, a flota Republiki walczy dalej.
- Wyślę kilka oddziałów rycerzy Jedi na Gwiezdną Kuźnię, by odnalazły Bastilę – objaśnił szybko Vandar, rozbudzając ponurą ciekawość Dodonny – Transportowce Jedi z lotniskowców i niewielkie Republic Fightery będą w stanie przelecieć przez blokadę Sith i przedostać się na stację kosmiczną. Jeżeli tylko odnajdą Bastilę, być może będą w stanie odwrócić jej uwagę od toczącej się bitwy. To powinno pozwolić na przesunięcie Capitolów na dogodną pozycję, gdzie mogą rozpocząć szturm na Gwiezdną Kuźnię.
Podniesiona na duchu Dodonna energicznie potrząsnęła głową i skupiła swój wzrok na holograficznym wizerunku uważnie przysłuchującego się Cartha Onasiego.
- Choć wiem, jak wiele przeżyliście i zrobiliście dla nas Carth, ale Jedi wciąż mogą potrzebować waszej pomocy.
Nawet przez niewyraźny obraz niebieskiego hologramu dało się dostrzec malutki uśmiech, który wpłynął na usta mężczyzny.
- Proszę się nie martwić, admirale. „Ebon Hawk” i jego załoga będą z wami do samego końca.
Vandar Tokare kiwnął zieloną głową.
- Niech więc Moc będzie z wami.
Hologram Cartha Onasiego zafalował i łagodnie zniknął. W pomieszczeniu na krótką chwilę zaległa głucha cisza, lecz powoli napięcie opadło. Niespokojnie powróciły ciche rozmowy, gwar stukania palców w klawiaturę i wydawania rozkazów – teraz jednak wszystko miało w sobie odrobinę niemożliwej do ukrycia trwogi. Nie dało się już nie dostrzec strachu, chyłkiem odbijającego się w oczach żołnierzy Republiki.
Dodonna jeszcze chwilę w zamyśleniu wpatrywała się w punkt, gdzie zanikł obraz bohatera wojennego Republiki, po czym z głębokim westchnieniem objęła wzrokiem dwóch Jedi.
- Jak zamierzacie to rozegrać? Na takiej olbrzymiej stacji szukanie jednej osoby, to jak szukanie zamieszkałej planety w Nieznanych Regionach.
Arun Radena uśmiechnął się nieznacznie.
- Niech się pani nie martwi. Bez trudu odgadniemy, w którym miejscu znajduje się Bastila. Osoba o tak wielkiej mocy jest łatwo dostrzegalna w Mocy – wyjaśnił, zerkając na Vandara – Większym problemem będzie raczej znalezienie drogi do niej. W gruncie rzeczy nawet nie wiemy jak wygląda wnętrze tej stacji kosmicznej, a co tu dopiero mówić o szukaniu tam drogi. To tak jakbyśmy weszli w jakiś wielki labirynt skonstruowany przez obce istoty.
Kobieta ze zrozumieniem kiwnęła głową i wbiła pytający wzrok w Tokare’a.
- To wszystko wyjaśnia. Mistrzu Vandar, ilu ma pan rycerzy Jedi w tych transportowcach?
- Stu Jedi, nie licząc tych w myśliwcach.
- Na początku bitwy było ich sześćdziesięciu – dopowiedział Radena – ale obawiam się, że teraz pozostało ich nie więcej niż połowa.
Smętny odcień głosu rycerza nie umknął uwadze Vandara Tokare, lecz młodszy Jedi całkowicie to zignorował.
- Czyli stu trzydziestu Jedi może polecieć na Gwiezdną Kuźnię... – zastanowiła się Dodonna – Plus załoga „Ebon Hawk’a”.
- Tak... jeżeli Revan znajduje się wciąż na pokładzie, nasze szanse wzrosną...
Arun zmarszczył brwi – nie dlatego, iż nie wierzył w możliwości Revana, lecz z powodu ciekawości, zadał pytanie:
- Dlaczego tak uważasz, mistrzu Vandar?
- Ravan za wszelką cenę chce pokonać Malaka – w smutnych oczach zielonego rycerza zapalił się mały płomień – Tylko on jest w stanie sprostać Mrocznemu Lordowi Sith. Jeżeli flota admirał zawiedzie... Revan jest naszą ostatnią szansą na zwycięstwo.
Radena aż za doskonale wiedział, że to prawda. Jeżeli sam Darth Malak nie będzie chciał się zmierzyć ze swoim byłym uczniem, to tak czy inaczej Revan usilnie będzie dążyć do tej konfrontacji. Wielkie to ryzyko z jego strony, ale nie ma on innego wyboru.
Tak samo, jak my.
Arun odpędził od siebie myśli o Revanie i powrócił je do bitwy, zabierając glos.
- Musimy mieć jakiś plan, mistrzu. Pani admirał – od razu zwrócił się do dowódcy – Niech pani natychmiast wyśle wszystkie transportowce Jedi z pokładów Sentinelów. Nie ma czasu do stracenia.
Kobieta bez zbędnych pytań wydała rozkaz, przy okazji zwracając się w stronę sekcji sensorów.
- Poruczniku Fallem – zwróciła uwagę podoficerowi, który niepewnie spojrzał na swojego dowódcę – Za ile minut rycerze Jedi przybiją do Gwiezdnej Kuźni?
- Za około pięć minut, pani admirał – mężczyzna błyskawicznie wyrecytował, zapewne przygotowany na takie właśnie pytanie.
- A ile czasu potrzebuje „Ebon Hawk”?
- Cztery minuty, pani admirał. Właśnie minął pierwszy z lotniskowców.
- Doskonale, poruczniku.
Radena kiwnął głową, również zadowolony z tych liczb i kontynuował:
- Proponuje, żeby wysłać dwie fale transportowców; najpierw na Kuźnię przyleci „Ebon Hawk” w eskorcie kilku Republic Fighterów rycerzy Jedi. Następnie ruszy pięć promów klasy Eta w podobnej obstawie, a na koniec zostanie reszta transporterów.
- Dobry plan – pochwaliła Forn, chociaż w głowie miała jeszcze sporo wątpliwości – Musicie tylko uważać na turbolasery, czy jak to tam można nazwać. Nie wiemy ile ich jest, ani gdzie konkretnie są, ale mamy pewność, że ta stacja kosmiczna ma ich całkiem dużo.
- Będziemy na to przygotowani – zapewnił gorąco mężczyzna.
- Czy wszyscy Jedi w Republic Fighterach muszą brać udział w tym ataku?
Arun niepewnie spojrzał na Vandara, ale gdy ten się nie odezwał, Radena musiał samemu odpowiedzieć:
- Najlepiej by było... ale kilku może zostać.
Admirał VI Floty Republiki Galaktycznej wyglądała, jakby się zastanawiała nad powodzeniem całej akcji, ale po krótkiej chwili namysłu doszła do wniosku, iż już nic innego nie da się zrobić.
- W takim razie, niech pan leci, mistrzu Radena. My zajmiemy się Niszczycielami Sith i tymi Sith Fighterami – powiedziała Dodonna, zaglądając głęboko w oczy rycerza – Teraz istotnie nie ma czasu do stracenia. My postaramy się poinformować pilotów transporterów i załogę „Ebon Hawk’a”, o planowanych działaniach. Pan osobiście przedstawi swój plan pozostałym – kobieta uśmiechnęła się ciepło – Powodzenia i niech Moc będzie z tobą.
- I z wami też – pożegnał ich szybko mistrz i teraz już nie zważając jak to wygląda, pobiegł najszybszym sprintem na jaki mu pozwalały nogi prosto na lądowisko. Natychmiast wskoczył do kokpitu swojej maszyny i nasunął na dłonie czarne rękawice, krótkim ruchem łokcia naciskając na przycisk zamykający owiewkę. Chwilę później nałożył na głowę kask i przebiegł oczami po całej konsolecie, naciskając parę przycisków. Z zadowoleniem na twarzy spostrzegł, że myśliwiec ma pełny bak, a osłony naładowane są w stu procentach. Nie czekając na nic, gładko odwrócił dziób maszyny i wyleciał za magnetyczną śluzę.
Od razu po jej przekroczeniu, spostrzegł kanciastą sylwetkę transportowca klasy Eta przelatującą obok i cień czterech innych jednostek tego typu. Nie zastanawiając się długo, Radena wcisnął do oporu manetkę przepustnicy. Natychmiast odskoczył od pięciu promów i pokręcił coś przy swoim komunikatorze, nastawiając go na nowe fale – taktyczną JK1, czyli linią łączącą go ze wszystkimi rycerzami Jedi w Republic Fighterach. Popatrzył jeszcze na ekran taktyczny i po chwili wszystko dokładnie wytłumaczył swoim współtowarzyszom. Zanim jednak zbombardowała go fala Mocy, pełna cierpienia, zrezygnowania i beznadziei, zdołał całkowicie zamknąć swój umysł i oddzielić go od zewnętrznego świata grubą barierą. Nie poprawiło to jednak w żadnym stopniu jego fatalnego samopoczucia, tym bardziej, iż Arun spostrzegł, że mija już związaną ciężkimi walkami Grupę Drugą. Rzekł, nie tracąc czasu:
- Ja polecę jako pierwszy. Kto leci ze mną?
- Pytasz się Arun? – najpierwsza odezwała się Vima Sunrider – Vima z tobą.
Kiedy ochotę do towarzyszenia mu wyraziły jeszcze dwie osoby, Radena odezwał się:
- Wystarczy. My będziemy eskortować „Ebon Hawk’a”, a reszta niech się podzieli na dwie części i złączy się z promami Eta – rycerz odetchnął głęboko – Mam nadzieję, że więcej dowiecie się na pokładzie Kuźni. Uważajcie na siebie i niech Moc będzie z wami.
Zanim dotarły do niego odpowiedzi, mężczyzna zaczął szukać odpowiedniej częstotliwość komunikatora, który mógłby go połączyć z „Ebon Hawk’iem” i rozejrzał się w poszukiwaniu frachtowca. Natychmiast spostrzegł pojazd w kształcie spodka, oraz dwie jasne plamy, będące dyszami wylotowymi jego silników. Nie czekając na trzy pozostałe myśliwce, podleciał do frachtowca pomalowanego na wyblakły srebrny kolor, poprzecinany ciemnoczerwonymi pasami. Kiedy jednym okiem przyglądał się maszynie, wreszcie udało mu się odnaleźć odpowiednie fale.
- „Ebon Hawk”, tu mistrz Jedi Arun Radena – powiedział – Jeżeli pozwolicie, ja, Vima Sunrider i jeszcze dwóch innych Jedi będziemy was eskortować w drodze na Gwiezdną Kuźnię.
- To bardzo dobrze – ucieszył się Carth Onasi, gdyż bez wątpienia był to jego głos – Przyda się każda pomoc. Ale czy wy w ogóle wiecie, gdzie można tam wylądować?
Radenie trochę zrzedła mina – No ładnie! Cały plan może szlag trafić, bo nie pomyślałem o najważniejszej rzeczy: miejscu, gdzie mamy wylądować...
- Mogę się tylko domyślać, że gdzieś na tym „równiku”... jeżeli można tak to nazwać.
- Tak też myślałem – przez krótką chwilę po obu stronach panowała cisza, przerwana raptownie przez kogoś z pokładu zmodyfikowanego frachtowca – Carth, chyba mamy towarzystwo. Tam z lewej...
Arun Radena instynktownie popatrzył w tamtą stronę i spostrzegł całą eskadrę Sith Fighterów, która niespodziewanie oderwała się od flotylli Niszczycieli Gwiezdnych Sith, kierując się błyskawicznie w ich stronę. Głęboko w myślach przeklął Sithów – że też musieli się nami zająć w takiej chwili...
- Musimy lecieć zgodnie z planem „Ebon Hawk” – rzekł, wiedząc, ze jego decyzja może doprowadzić albo do ich zguby, albo zwycięstwa – Nasi się nimi zajmą.
Nasi się nimi zajmą... – powtórzył w myślach – Chyba trzeba to nieco bardziej uściślić... – pilot przełączył komunikator na zakres JK-1.
- Grupa Druga. Potrzebujemy waszej pomocy. Musicie zdjąć tą eskadrę Sithów na 9-51.
- Przyjąłem, mistrzu Radena.
Arun znowu pobawił się z falami malutkiego urządzenia wmontowanego w hełmie. Tym razem komunikator połączył go bezpośrednio z Vimą Sunrider.
- Vimo, tu Arun – odezwał się prędko, obserwując ciągle zbliżającą się stację kosmiczną – To nie będzie spacerek. Tam w środku może się przydać twoja umiejętność odnajdywania dobrych dróg, bo ktoś przypadkiem zapomniał zabrać planów Gwiezdnej Kuźni i przez to mamy „mały” problem.
- Nie masz co się martwić, Arun – odrzekła optymistycznie kobieta – Znajdziemy Bastilę Shan choćby była w najdalszym zakątku tego czegoś... – w głosie Sunrider Radena wyczuł nutkę smutku i rozczarowania, która jednak szybko znikła – Co się stało, że Bastila przeszła na Ciemną Stronę?
- Onasi nie miał czasu by to wyjaśnić. Jedyne co wiem, to to, że Gwiezdna Kuźnia to wielka fabryka broni i jak jej nie zniszczymy Republika nie przeżyje.
- Cóż... To chyba było oczywiste już wcześniej, nie? – gorzki śmiech wypełnił kask mężczyzny – No, ale dość tych pogaduszek. Zbliżamy się do Kuźni.
A najlepszym znakiem, że tak się dzieje była kanonada kilkudziesięciu turbolaserów, które nagle rozpoczęły nieco chaotyczny ostrzał w kierunku „Ebon Hawk’a” i jego eskorty. Radena przełożył całą energię osłon na dziób i nieznacznie przyspieszył, bez trudu omijając pierwsze promienie szkarłatnych wiązek. Z każdą sekundą było jednak coraz gorzej i rycerz musiał się sporo namęczyć, by uniknąć zderzenia z czerwonym bełtem energii. Nagle koło „Ebon Hawk’a” spostrzegł rozbłysk światła; podwójne działko laserowe, zamontowane na górnej wieżyczce pojazdu zaczęło strzelać do jakiegoś celu daleko za swoją rufą. Jedi nie musiał nawet zgadywać, żeby zorientować się do czego tak gwałtownie mógł ładować członek załogi frachtowca.
Ręka mistrza automatycznie powędrowała do przyrządu zmiany rozłożenia tarczy ochronnej, ale zatrzymała się tuż przed nią; jeżeli przesunie na tryb normalny, to wtedy nie będzie się musiał obawiać Sith Fighterów z tyłu, ale z kolei jeden strzał z Gwiezdnej Kuźni wystarczy, by zamienić jego Republic Fightera w kupę złomu. Niepewny, co ma zrobić cofnął w końcu dłoń. Ryzyko jest zbyt wielkie.
Dokładnie w momencie, gdy ta myśl wparowała do umysłu potężne uderzenie zatrzęsło smukłym myśliwcem Republiki i jeden rzut oka na konsoletę wystarczył, żeby się upewnić o całkowitym i ostatecznym zaniku tarcz ochronnych.
Arun wysilił się na pełen sprzeczności uśmiech – tym razem Moc była tam, gdzie być powinna.
- Arun?! – krzyknęła zdesperowana Vima, lecąca tuż za nim – Arun?! Nic ci nie jest?
- Nie. Tylko trochę oberwałem, ale nic mi nie jest.
W chwili, kiedy wypowiadał te słowa szkarłatny strumień plazmy uderzył jeden z myśliwców Jedi po lego prawej. Eksplozja rozerwała kadłub niewielkiej maszyny i błyskawicznie strawiła resztki Republic Fightera. Radena lekko się zasmucił, jednak nie miał czasu na opłakiwanie nikogo, gdyż kilka następnych wiązek zmusiło go do zachowania maksymalnej koncentracji, a kiedy wystrzał z turbolasera rozbił się o tarcze ochronne „Ebon Hawk’a” jeszcze mocniej skupił się na coraz bardziej szaleńczych unikach.
Niestety nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co on i Vima Sunrider. Kolejny bezduszny strzał pozbawił życia jeszcze jednego rycerza Jedi i w tym momencie ostrzał w trzy pojazdy Republiki ustał. Teraz celem były transportowce klasy Eta lecące tuż za nimi.
Radena prawie odetchnął z ulgą, kiedy sto metrów przed sobą spostrzegł czarne czeluście pokładów, które musiały być hangarami. Chwilę później jego przypuszczenia potwierdziły niebieskawe błony osłon magnetycznych, odgradzające wnętrze Kuźni od lodowatego chłodu próżni.
Jednakże krótką chwilę radości przerwało niespodziewane szarpnięcie się myśliwca mistrza Jedi. Stery raptownie wyrwały się z dłoni mężczyzny, kiedy ten zorientował się, że trafił go chyba jakiś zabłąkany strzał Sith Fightera. Jeden rzut oka na pulpit wystarczył, by potwierdzić najgorsze obawy Radeny.
Silniki i system nawigacji poszedł, działka przestały funkcjonować, komunikator padł, a maszyna zaczęła niebezpiecznie wirować. Lekko przerażony tym, że może zginąć – gdyż strach o swoje życie niemal zanikł, gdy zginęli jego ludzie z eskadry - rozbiwszy się o ścianę superbroni Dartha Malaka, Arun chwycił mocno za stery i w ostatniej chwili wyrównał lot tak, że pojazd ledwo wyrobił przed stalowym ustępem, tuż pod linią płyty lądowiska.
Następne wydarzenia potoczyły się tak prędko, iż nawet sam Radena nie zdołał ich zarejestrować.
Pierwszą rzeczą, którą udało mu się odnotować po zderzeniu z podłogą lądowiska, a potem także ze ścianą pomieszczenia, w którym nagle znalazł się był fakt, że żołądek podskoczył mu prawie do gardła i coś go boli na wysokości klatki piersiowej. Jedi odniósł również wrażenie, że w środku kabiny wyczuł jakąś nad wyraz nieprzyjemną, gryzącą woń drażniącą nos. Radena otworzył oczy, nieświadomy tego, że przez moment miał je zamknięte i rozejrzał się rozkojarzony po wnętrzu myśliwca, ignorując nagły ból głowy i dziwne mrowienie lewej dłoni.
Od razu wyjaśniło się, cóż to za podła rzecz odbiera jego węch. Konsoleta sterownicza niemalże wybuchła i paląc się, wzniecała coraz to więcej szarych kłębów dymu. Pilot błyskawicznie strącił z głowy hełm i dwoma szarpnięciami pozbył się rękawic. Od razu wyzwolił się z pasów i niewiele się zastanawiając grzmotnął łokciem w jakiś przycisk. Niestety dla niego nic się nie stało. Dławiąc się coraz gęstszym dymem mężczyzna przystawił sobie rękaw lewej ręki do ust i nosa, drugą zaś z całej siły uderzył w pokrytą siecią niewielkich pęknięć owiewkę maszyny. Gdy to nie poskutkowało, ani też trzy kolejne próby, rycerz sięgnął do pasa. Niemal od razu przez szarą chmurę przebiło się oślepiające ostrze miecza świetlnego. Mistrz przeciął nim blokadę owiewki i ta natychmiast odskoczyła, uwalniając go ze zniszczonej kabiny.
Arun zgasił broń i bez zastanowienia wyskoczył z rozbitego pojazdu. Po dość twardym lądowaniu zatoczył się jak pijany i lądując na pokrytej strzępami metalu podłodze nieświadomie upuścił rękojeść miecz świetlnego, który z metalicznym brzękiem poturlał się w bok. Zanosząc się okropnym kaszlem, zdołał wreszcie podnieść się lekko na prawej ręce. Nie zdążył jeszcze dojść do siebie, kiedy jego uszy wychwyciły jakiś niewyraźny dźwięk, który dziwnie przypominał frazę, podobną do wymowy jego własnego imienia.
Rycerz złapał się za czoło i gdy po chwili mętnym wzrokiem popatrzył na odłożoną od niej rękę, a następnie drugą, bezgłośny krzyk zamienił się w niewyraźne kaszlnięcie. Obie ręce miał pokryte ciemnoczerwoną krwią, ale na swoje szczęście tylko na lewej dłoni widział ślad poważnego zadrapania, które obficie krwawiło. Jedynie kątem oka dostrzegając zarys biegnącej w jego kierunku postaci, podwinął rękaw wierzchniej tuniki, odrywają porządny skrawek materiału, z którego zrobiona była tunika wewnętrzna i starając się zrobić prowizoryczny opatrunek, owinął nim zakrwawioną dłoń.
Vima Sunrider w jednej chwili dopadła do mistrza i krzyknęła, lekko przerażona widokiem rycerza. Bez większego jednakże zastanowienia przyklęknęła przy swoim przyjacielu i dopiero teraz odrzuciła na bok swoje rękawice pilota, po czym oderwała od swej dolnej tuniki duży kawał białej tkaniny. Bez słów odgarnęła przepocony i zalany krwią kosmyk czarnych włosów i przyłożyła materiał do czerwonej rany. Natychmiast podwójnie owinęła głowę mężczyzny i z całą siłą zacisnęła mu węzeł obok skroni, wywołując na jego twarzy wyraz nie do końca ukrytego bólu. Niemniej pełen wdzięczności Radena spojrzał w zielone oczy kobiety, z trudem przywołując na swoje skrzywione oblicze lekki uśmieszek.
- Dziękuję Vima...
- Nie ma za co, Arun – Sunrider posłała mu pełen troski uśmiech, podnosząc się z podłogi i nie przestając lustrować pokiereszowanego ciała mistrza Jedi – Możesz chodzić?
Radena tylko kiwnął głową i złapał wyciągniętą rękę Vimy, która ostrożnie pomogła mu wstać. Mężczyzna wsparty na prawym ramieniu kobiety rozmasował obolałą nogę i otarł z krwi i potu swoją twarz. Nie bardzo świadomy swojego wyglądu, popatrzył na oba rękawy i nogawki i zamarł ze zgrozy.
Widząc jego minę, Vima nie mogła powstrzymać cichego śmiechu.
- Nie martw się, Arun – powiedziała – Wcale nie wyglądasz tak źle.
- Nie, wcale... tylko jak Gammoreanin po małej imprezie... – mruknął niepocieszony, patrząc na zaplamioną tunikę, która kiedyś, zdawałoby się była brązowa. Jednak wbrew swojej woli jego myśli skupiły się na bólu, który czuł w prawie wszystkich częściach ciała, a głównie w głowie, piersi i prawej nodze. Mimo wszystko jeszcze szybciej o nim zapomniał, przypominając sobie cel, który przywiódł go w to miejsce.
- I tak to się kończy, jak się ma czterdzieści lat... – mruknął z niedowierzaniem, patrząc na szeroką szramę, zawaloną szczątkami jego maszyny, którą ogarnęły już wysokie jęzory płomieni. Radena prychnął i pochylił się, by podnieść z podłogi miecz świetlny, co kosztowało go chwilą dojmującego bólu w okolicy nogi.
- Może już niedługo nie będziesz musiał już w ogóle latać? – bardziej zasugerowała, niż zapytała Sunrider, z niepokojem wpatrując się w płonącą maszynę.
- Niedoczekanie twoje... Ale mniejsza z tym. Lepiej wynośmy się stąd.
Oboje Jedi wycofali się spiesznie i nieznacznie kulejący mężczyzna nareszcie miał okazję przyjrzeć się wnętrzu lądowiska Gwiezdnej Kuźni. Pomieszczenie było szerokie na kilkadziesiąt metrów i wysokie na co najmniej dziesięć. Arun mógł się jedynie domyślać, że srebrzystoszare, ustawione na skos ściany zbudowane są z jakiegoś rodzaju metalu podobnego do materiału, który stanowił płytę lądowiska.
Radenę przeszył trudno wytłumaczalny dreszcz, kiedy spojrzał na troje wielokątnych wrót, ustawionych po obu stronach pomieszczenia i naprzeciwko magnetycznej śluzy. Było coś odpychającego w tych ścianach... Radena poczuł się jakby był nagi i zupełnie bezbronny. Tak jak gdyby jakaś nieznana siła próbowała wedrzeć się do jego mózgu i zagiąć jego wolę... Niemal czuło się obezwładniający strach, który stara się w tobie zasiać sama Gwiezdna Kuźnia. Nagle rycerz wszystkimi swoimi myślami pragnął znaleźć się jak najdalej od przerażającej stacji kosmicznej. Jedynym pragnieniem było zaś pragnienie ucieczki...
Mistrz zacisnął zęby. Nabrał do płuc solidny haust nieco zatęchłego powietrza i powoli je wypuścił. Nie pozwól, by cokolwiek przeszkadzało ci w wykonaniu celu tej misji – nakazał sobie twardo Arun i nabił się na posępny wzrok Sunrider.
- Ta stacja opanowana jest przez Ciemną Stronę – powiedziała, łagodnym ruchem poprawiając opatrunek na głowie przyjaciela – Teraz nie dziwię się, że zdołała ona przełamać nawet Revana...
Radena nie odpowiedział, gdyż wystarczyło jedno spojrzenie, by oboje zrozumieli się lepiej niż słowami – a przynajmniej tak wydawało się mężczyźnie. Rycerz delikatnie ścisnął ramię kobiety i czując, że jego mięśnie odzyskały swoje zdolności, ostrożnie zaczął iść bez jej podparcia. Oboje stanęli pod płytowymi drzwiami, które szybko otworzyły się, wciągnięte przez boczne ściany i mężczyzna odwrócił głowę. Ze smutkiem i świadomością, iż być może pewien okres w jego życiu definitywnie się kończy, spojrzał ostatni raz na topiący się metal Republic Fightera. W tej właśnie chwili – tak jakby myśliwiec składał ostatni hołd właścicielowi - zbiorniki paliwa eksplodowały i poskręcane szczątki pojazdu rozleciały się we wszystkie strony lądowiska.
Vima Sunrider delikatnie ścisnęła ramię mężczyzny i Jedi odwrócili się. Weszli do niemalże identycznego pomieszczenia - z tą różnicą, że w tym znajdywał się całkowicie sprawny Republic Fighter mistrzyni. Grodzie cicho syknęły za nimi i Radena dostrzegł za niebieskawą poświatą magnetycznej osłony nawałnice turbolaserowych błyskawic i kilka republikańskich statków, zręcznie unikających trafienia.
Arun, odzyskując nie tylko siły, ale także i pewność siebie, zwrócił się z pytaniem do swojej przyjaciółki.
- Widziałaś może, gdzie wylądował „Ebon Hawk”?
- Tak. Jest za następnymi drzwiami... a przynajmniej powinien tam być.
Nie zastanawiając się więc długo, dwoje ludzi przebiegło do metalowych wrót i po dwóch sekundach znalazło się tuż za nimi. Spokojnie przeszli parę metrów, będąc świadkami jak - przebijając się przez parę wydobywającą się gęstymi obłokami ze spodu pojazdu - po lekko nachylonej rampie frachtowca idzie kilka niewyraźnych postaci.
Choć Radena ledwo pamiętał jak wygląda, to i tak natychmiast rozpoznał Revana.
Mężczyzna na czele zadziwiająco różnorodnej grupy istot był wysoki i majestatyczny. Jego urodziwą twarz i łagodne rysy szpeciła trudno dostrzegalna blizna za lewym okiem, dostatecznie dobrze jednak kryta przez pół długie, brązowe włosy, jakkolwiek nie sięgały mu one do połowy szyi. Kroczył po rampie stonowanym, pewnym krokiem, głucho stukając ciemnobrązowymi butami o metal. Ubrany był w tradycyjną tunikę mistrza Jedi, ciemniejszą wprawdzie od zwykłej, ale zdecydowanie bardziej pasującej nie tyle do włosów, co do koloru oczu Revana. Nie wyróżniał się specjalnie posturą, ale tak też było i za czasów Manaloriańskich Wojen, choć niektórym mogło się wydawać, iż pod swym pancerzem i stalową maską ukrywa olbrzymią siłę. W gruncie rzeczy niewiele się oni mylili, lecz tą siłą nie stała się tężyzna fizyczna, ale jego niezwykłe talenty. Zza fałdów mrocznego płaszcza zarzuconego na plecy, błyszczały natomiast dwa połyskujące platyną miecze świetlne.
Kiedy Revan spostrzegł dwie postacie, sunące ku niemu niepewnym krokiem, uśmiechnął się ciepło i Radena poczuł, że odpływają z jego umysłu wszelkie negatywne emocje, a z pełną mocą wracają mu siły oraz nadzieja.
Długo czekał na tą chwilę – minął już przeszło rok od zdrady Dartha Malaka; Revan, niegdyś Mroczny Lord Sith i pogromca Republiki, odrzuca mrok i staje do odwiecznej walki przeciwko Ciemnej Stronie Mocy. Jeżeli ktokolwiek teraz śmie wątpić w odkupienie rycerza Jedi, to powinien zrewidować swoje poglądy.
Vima Sunrider niewiele mniej zafascynowana widokiem Revana, odwróciła od jego jaśniejącego oblicza swoje oczy i przyjrzała się po kolei jego towarzyszom, z których to znaczną większość znała.
Z całej dziewięcioosobowej grupy – jak zdołała wyliczyć mistrzyni - wyraźnie rzucał się w oczy bardzo wysoki i postawny Wookie Zaalbar i podążający obok Carth Onasi. Oczy kobiety natrafiły następnie na uśmiechającą się do Wookiego Twi’lekiańską dziewczynę ze zrujnowanego Taris, Mission Vao. Sunrider miała powody, by współczuć niebieskoskórej kobiecie, której rodzinny dom został zniszczony przez okręt flagowy Dartha Malaka. Vima uśmiechnęła się uprzejmie, gdy ciemnofioletowe oczy Mission popatrzyły na nią z zaciekawieniem i niemal oniemiała ze zdumienia, gdy rozpoznała kolejnego uczestnika wyprawy. Był nim Jolee Bindo, stary przyjaciel jej matki, wiekowy Jedi, który opuścił Zakon ponad dwadzieścia lat wcześniej i właściwie zaginął jakiś czas potem. Całkowicie łysy, czarnoskóry mężczyzna również spostrzegł kobietę i bardzo się ucieszył widząc jej radosny uśmiech. Kręcąc głową, skierowała wzrok na bok i tym razem zobaczyła młodą padawankę Jedi, Catharkę Juhani. Ta nie uśmiechała się, ani też nie była zasmucona, ale coś w niej było nie do końca w porządku – uznała Vima, omiatając wzrokiem dwa droidy: przysadzistego, trochę baryłkowatego astromecha typu T3 oraz robota-zabójcę HK-47, trzymającego w obu mechanicznych rękach ciężki karabin blasterowy. Na końcu; wprawdzie bez potrzeby wytężania wzroku Sunrider zlustrowała groźnego i milczącego Canderousa Ordo, mandaloriańskiego wojownika, który – jak się dowiedziała – pomógł Revanowi i Bastili uciec z Taris.
Gdy wszyscy wysiedli z pojazdu, a Arun z Vimą dotarli do półkola faktycznego lądowiska, z grupy wyskoczyli Carth Onasi i Jolee Bindo, kierując zaniepokojone spojrzenia na zakrwawionego Radenę.
- Mistrzu Radena, czy nic ci nie jest? – spytał z przejęciem Onasi, w czasie gdy Jolee ciepło powitał się z Sunrider – Wygląda to poważnie...
- Nie aż tak poważnie, jak pan myśli – mistrz uśmiechnął się nieznacznie – Nic mi nie będzie.
- To dobrze – Onasi nie do końca uwierzył zapewnieniom rycerza, ale nie dał tego po sobie poznać - Wiem, że obiecaliście nam wsparcie, ale pana Jedi dość długo nie nadchodzą, a my musimy jak najszybciej dostać się na pokład dowodzenia. To nasz główny priorytet.
Radena skrzywił się nie kryjąc swojego niepokoju, wywołanego zbyt oczywistym tonem Cartha Onasiego. W gruncie rzeczy spodziewał się wysoko zakrojonej inicjatywy ze strony bohatera wojennego, toteż wielce się nie zdumiał.
- Wiem. Proponuję jednak, żeby zaczekać na moich towarzyszy...
- Nie ma na to czasu, mistrzu Radena – Carth podniósł dłoń, w czasie czego niespostrzeżenie jak duch przybliżył się Revan, a za nim reszta załogi „Hawk’a” – Trzeba natychmiast powstrzymać Dartha Malaka. Pójdziemy...
- Carth ma rację – odezwał się znienacka Revan, a w tonie jego głosu Radena natychmiast wyczuł żal i niepokój. Rycerz wejrzał w głębie ciemnych oczu Revana, odbijających nie do końca zgaszony płomień i trochę się przeraził, widząc ból i jednocześnie dziwną tęsknotę za czymś odległym. W tej chwili jego twarz przypominała bardziej maskę przewleczoną olbrzymim cierpieniem, niż oblicze Jedi – Najpierw jednak musimy zająć się Bastilą... To w końcu moja wina, że przeszła na Ciemną Stronę...
- Dobrze wiesz, że to nieprawda – przerwała mu łagodnie Juhani – Wszyscy ponosimy za to taką samą odpowiedzialność.
Revan pokręcił głową, ale nie starał się już zaoponować. Kolejny raz Arun zobaczył w mężczyźnie nową osobę; rycerza Jedi, który wygrywa walki i bitwy, lecz niekiedy zdarza mu się przegrać coś bardziej nieuchwytnego. Przez tą jedną chwilę Radena zrozumiał jego uczucia względem Bastili, a jednocześnie wielką determinację, która nie pozwalała mu się cofnąć. Revan obwiniał się za upadek Shan, gdyż nie mógł zapomnieć o swojej porażce z poprzedniego życia, ale w głębi siebie wiedział, iż to nie on dokonał wyboru.
Tak samo, jak ja wiem, że moja eskadra została zniszczona, gdyż takie są koleje wojny.
Lecz pogodzenie się z tym faktem to co innego.
Revan wyzbył się mrocznych emocji; na wspomnienie zdrady Bastili Shan nie reagował gniewem, złością, czy nienawiścią. Ciemna Strona nie była w stanie go dotknąć, Gwiezdna Kuźnia ponownie opętać, a Darth Malak zranić. Już nie. Starodawne powiedzenie miało w sobie mądrość wielu mistrzów Mocy: „Kto raz wkroczy na ściekę Ciemnej Strony Mocy na zawsze pozostanie zmieniony”. Revan stał się kimś innym; poznał ciemność i to go wzmocniło. Były Mroczny Lord, postrach Znanej Galaktyki zaczął się kierować współczuciem, nadzieją i przebaczeniem.
To właśnie dostrzegł w jego źrenicach Radena.
- Uważam, że nie powinniśmy wszyscy iść razem – kontynuował dalej Revan, odgarniając smutek zaciskający mu rysy twarzy – Podzieleni na grupy więcej zdziałamy.
- Zgadzam się – przytaknął Carth Onasi.
- Zrobimy to w takim razie tak: Ja, Carth, Jolee, Juhani, Canderous i HK pójdziemy jedną drogą, a reszta pójdzie z mistrzem Radeną i mistrzynią Sunrider drugą.
T3-M4 żałośnie zapiszczał, a Mission Vao niepewnie objęła wzrokiem większość obecnych, ale nie zaprotestowała, wiedząc jak ważną decyzję trzeba teraz pojąć. Wookie swoje obiekcje zgłosił przez, ciche żałosne wycie.
Arun pokręcił głową, choć tak samo jak Vima wydawał się zgadzać z Revanem.
- To dobry plan, Arun. I tak nie mamy innego wyboru, niż iść w kilkoosobowych grupkach. Mogę się założyć, że Sithowie zamontowali tu mnóstwo kamer i jeszcze więcej pułapek. Wystarczyłby jeden inteligentnie umieszczony ładunek wybuchowy, abyśmy wszyscy stracili życie.
- Fakt – przytaknął w końcu Radena, widząc ponaglające spojrzenia Onasiego – Skoro do tej pory załodze „Ebon Hawk’a” udawało się ujść z życiem, to chyba coś znaczy, czyż nie? Poza tym mistrz Revan i tak jest wystarczająco silny by iść samemu.
Choć słowa, które w opinii rycerza miały przynieść ulgę Revanowi, jedynie pogłębiły zmarszczki na jego zmęczonej twarzy. Wydawało się, jakby zapadł się sam w sobie, niczym gwiazda kończąca swoje istnienie.
- Proszę, nie nazywajcie mnie mistrzem Revanem. Nie jestem już ani mistrzem, ani też Revanem.
Arun zmarszczył brwi i dziwnie zerknął na wyraźnie zaskoczoną Vimę Sunrider. W tej samej chwili wpadło mu do głowy nieco inne rozwiązanie problemu.
- Idźcie już. My poczekamy parę chwil na naszych Jedi.
- Niech będzie – rzucił od razu Revan – Niech Moc będzie z wami.
- I z wami też.
Sześć postaci szybkim krokiem oddaliło się i podeszło do drzwi naprzeciw kokpitu „Ebon Hawk’a”. Potężne grodzie rozwarły się na trzy strony i wpuściły do długiego korytarza grupę pod dowództwem Revana i Onasiego. Kiedy wrota zamknęły się z powrotem, Radena niespokojnie zmierzył wzrokiem Sunrider i w następnej sekundzie przypatrzył się nieco podenerwowanej twarzy Mission Vao i skierowawszy wzrok nieco niżej, spytał:
- Domyślam się, że potrafisz z tego korzystać? – pytanie odnosiło się do pół długiej rusznicy laserowej firmy Czerka Corporation, spoczywającej w rękach błękitnej Twi’lekianki, nie bardzo pasującego kolorystyką do jej szaro-brązowego kombinezonu, częściowo zakrywającego dwa długie lekku.
- Oczywiście, że tak – młoda kobieta burknęła z oburzenia, widząc minę nie do końca przekonanego Jedi – Proszę nie traktować mnie jak dziecko, tylko dlate...
Krótkie warknięcie Wookiego Zaalbara zatrzymało słowa dziewczyny. Ta odwróciła się do niego jak użądlona, podparłszy lewe ramię na biodrze.
- Przecież wiem, Duży Z!
Kolejny, tym razem lekko pogardliwy ryk istoty wywołał na obliczu Twi’lekianki wyraz sprzeciwu i jednoczesnego zdumienia.
- Wtedy czepiał się Carth, a nie jakiś mistrz Jedi...
Następna lekceważąca odpowiedź Zaalbara wywołała u Mission jedynie lekkie drżenie jednego z dwóch lekku.
- Jasne, przerośnięty futrzaku.
Choć dziewczyna szykowała jakiś kąśliwy docinek dla swojego przyjaciela, jej wysiłki zostały zniweczone przez nagły syk rozprężonego gazu, dochodzący od strony prawych grodzi. Radena i Sunrider automatycznie sięgnęli po rękojeści swoich mieczy świetlnych, lecz ich dłonie zatrzymały się w połowie drogi. Do wnętrza hangaru „Ebon Hawk’a” wpadło bowiem biegiem dwóch rycerzy Jedi; niewysoki, całkowicie łysy mężczyzna koło trzydziestki, o okrągłej, przyjaznej twarzy oprawionej u dołu kozią bródką oraz Kubaz, wysoka i niezwykle chuda istota, okryta obszernym płaszczem, z którego wystawała tylko krótka, lekko zakrzywiona w dół trąba, zastępująca nos i ciemne gogle nad nią, osłaniające wrażliwe na podczerwień oczy.
- Jak mniemam, mistrz Radena? – zapytał z szacunkiem Kubaz i kiedy otrzymał potwierdzenie, prawie niezauważalnie skinął głową – Jestem mistrz Trebron – rycerz wskazał kłaniającego się grzecznie łysego mężczyznę - A to Bu-Bos Sllug.
Arun i Vima odpowiedzieli podobnym gestem, a Radena zapytał:
- Domyślam się, że nie widzieliście pozostałych rycerzy Jedi?
Kubaz stanowczo pokręcił głową.
- Niestety. Przed chwilą przylecieliśmy swoimi myśliwcami.
- Cóż – Arun Radena spojrzał na swoją przyjaciółkę z pobłażliwym uśmieszkiem na ustach – Nie na to liczyłem, ale i tak jest całkiem dobrze. Dołączycie do nas?
- Z największą przyjemnością mistrzu Radena.
Dwoje przyjaciół spojrzało na siebie i nic nie mówiąc ruszyło do przodu. Grodzie rozstąpiły się, przepuszczając rycerzy Jedi i załogę „Ebon Hawk’a”. Wkroczyli oni do podłużnego pomieszczenia w kształcie spłaszczonego cylindra. Pośrodku i jakiś metr ponad zaokrągloną podłogą przebiegała kilkumetrowej szerokości ogrodzona kładka, kończąca się rozwidleniem, na krańcu których widniały identyczne do siebie wrota.
Arun poprowadził wszystkich przez wrota i dalej poprzez prawie identyczny, z tym, że kilkanaście metrów dłuższy korytarz, kierujący się do kolejnego. Wreszcie droga zakończyła się, kiedy rycerz spostrzegł coś w rodzaju windy, znajdującej się na krańcu trzeciego pomieszczenia Kuźni. Siedem postaci, w tym robot zbliżyło się do niej i Radena prawie ucieszył się, iż widzi coś nowego. Winda w gruncie rzeczy była dwa razy szersza niż prowadzące do niej pomieszczenie i kształtem przypominała pięciokąt. W momencie, gdy wszyscy znaleźli się na platformie i zaczęli szukać jakiegoś pulpitu kontrolnego, wrota windy zamknęły się z głośnym sykiem rozprężonego gazu, a ona sama zaczęła się szybko unosić do góry.
Arun Radena skrzywił się boleśnie i zlustrował zaniepokojoną twarz Vimy.
- Jak widać, Gwiezdna Kuźnia wybrała drogę za nas...

**********

Forn Dodonna wytężyła wzrok, ale już niczego nie widziała. Po parunastu sekundach odwróciła się do sekcji sensorów.
- Czy wszyscy dotarli już do Gwiezdnej Kuźni? – zwróciła czoło do podporucznika Fallema, coraz bardziej przestraszonego tym, co widział na swoim ekranie.
- Tak jest, pani admirał.
Kobieta odetchnęła z ulgą, ale ta informacja bynajmniej nie oznaczała, że wszystko jest w porządku. Wprost przeciwnie – obawy pogłębiały się równie szybko, jak chmurzyło się oblicze podoficera Republiki.
- Czy odniesiono jakieś straty?
- Niestety tak, pani admirał – z miny mężczyzny można było wyczytać wiele... zbyt wiele, pomyślała ponuro Dodonna – Rycerze Jedi stracili osiem Republic Fighterów i cztery transportowce klasy Eta... Pierwsza i druga grupa przedarły się bez większego trudu, ale trzecia... miała mniej szczęścia, pani admirał.
- To i tak więcej niż my mamy – ironicznie prychnęła, odwracając się do Vandara Tokare – Teraz cała nadzieja w pańskich Jedi. Jeżeli w ciągu najbliższych dwudziestu, trzydziestu minut nie powstrzymają Bastili Shan, wątpię by udało nam się przetrwać.
Zielony mistrz nie odpowiedział, skupiony zupełnie na czymś innym. Z tego też powodu Forn Dodonna skierowała swoje kroki z powrotem ku mapie taktycznej, po drodze zatrzymując się za plecami podporucznika Fallema.
- Proszę o raport, poruczniku.
Fallem odwrócił do niej głowę, świdrując ją posępnym wzrokiem obdartym z nadziei, chociaż jeszcze trochę jej pozostało; na tyle, by uwierzyć w słowa Cartha Onasi’ego.
- Nie będzie pani z niego zadowolona – stwierdził, zawracając oczy na ekran – Stan Capitoli: dwadzieścia osiem, Defenderów: trzydzieści cztery. Republic Fighterów jest, odliczając również te należące do rycerzy Jedi sto sześćdziesiąt dziewięć... Crusaderów zostało osiemdziesiąt siedem.
Kobieta cicho syknęła.
- Sithowie?
- Formacja Niszczycieli Gwiezdnych Sith jest utrzymana w 99,8% prawidłowo, biorąc pod uwagę odległość – podoficer uśmiechnął się tylko na ułamek sekundy, chwilowo zadowolony, że pomiar odległości jednego okrętu od drugiego wreszcie został wykonany. Twarz mężczyzny ponownie stała się szaro-bladą maską, kiedy ukazały się liczby – Ostatnie straty wroga to: dwa Niszczyciele Gwiezdne Sith oraz około sześćdziesiąt Sith Fighterów.
- To wcale nie jest tak źle... – kobieta wypowiedziała na głos swoją myśl, choć bynajmniej nie miała takiego zamiaru.
- Nie jest źle? – żołnierz omal nie zakrztusił się z niedowierzania – To w takim razie, co może być gorszego?
- Gdyby Gwiezdna Kuźnia co minutę wypuszczała jeden Niszczyciel Gwiezdny – oblicze admirał VI Floty stwardniało – Prawda jest taka poruczniku, że dopóki na tej stacji kosmicznej znajdują się nasi Jedi, wciąż mamy olbrzymie szanse. Niech pan pomyśli – co prawda Dodonna wcale nie musiała się tłumaczyć przed Fallemem, ale miała świadomość, że nie tylko on jej słuchał na tym mostku – Nawet jeżeli nie zdołają oni powstrzymać Bastili Shan, z pewnością będą w stanie narobić mnóstwa szkód samej Kuźni, czyż nie? A być może na jej pokładzie stanie się coś ważniejszego niż tylko zastopowanie Bastili. Może nawet coś ważniejszego, niż zniszczenie samej Gwiezdnej Kuźni?
- Na przykład co? – rzucił bez zastanowienia podporucznik, na co Forn odpowiedziała wątłym uśmiechem.
- Na to pytanie powinien pan sobie odpowiedzieć sam.
Admirał odwróciła się i podeszła do hologramu taktycznego, na których dziesiątki różnokolorowych kropek, kwadratów i trójkątów walczyło ze sobą o panowanie w przestworzach systemu słonecznego, której nazwy nawet nie znano. Kobieta skrzyżowała ręce na piersi, starając się odnaleźć na holograficznej planszy jakąkolwiek wskazówkę.
Zamiast tego jej myśli skierowały się, ku czemu innemu.
Jak wygrać bitwę, by można było mówić o zwycięstwie, kiedy po obu stronach straty wyniosą osiemdziesiąt procent? Jak nie tracąc zaufania swoich podwładnych wydawać rozkazy, które z góry skazują na śmierć? Jak z tym żyć dalej?

**********

Napięcie sięgnęło zenitu w momencie, gdy platforma szerokiej windy zatrzymała się.
Dziwne uczucie bezradności i niemocy nasilało się z każdą sekundą, aż wreszcie jeden impuls Mocy stał się przyczyną błyskawicznej reakcji czterech rycerzy Jedi. Jednocześnie z otwarciem się wrót rozbłysły cztery świetliste smugi.
- Co się... – okrzyk zaskoczonej Mission Vao zaginął wśród huku, jaki w jednej chwili wypełnił całą najbliższą przestrzeń. Gwałtowna eksplozja roztopionego metalu, wywołana niespodziewanym lotem szkarłatnego promienia energii, w ułamku sekundy poraziła osłonięte jedynie lekkim pancerzem plecy dziewczyny, zmuszając ją do bolesnego upadku na kolana.
Aktywując purpurowe ostrze swojego miecza świetlnego Arun Radena nie miał wiele czasu, by zastanowić się nad głębszą naturą ataku, którego nagle stał się celem, ale w lot uświadomił sobie fakt, że jego niewielki oddział wpadł w pułapkę. A to wystarczyło, żeby każdego opornego pobudzić do działania. Dwa krótkie spojrzenia starczyły do tego, ażeby - zanim dwa blasterowe pociski natkną się na buczącą klingę jego miecza - ten wiedział już wszystko.
A właściwie wszystko, co powinien wiedzieć rycerz Jedi – dopowiedział w myślach.
Dokładnie trzy metry za wejściem do windy, w półkolistym korytarzu o szerokości pełnej długości Republic Fightera w pozycji klęczącej ustawiło się sześciu Sith Trooperów w srebrno-szarych zbrojach zakrywających całe ciało i hełmach wykończonych z przodu nieprzezroczystą od zewnątrz czarną płytą wizjera, dzierżąc w pozycji szturmowej tradycyjne karabiny blasterowe typu Merr-Sonn SE-29. Niecałe dwa metry za nimi ustawiło się kolejnych czterech żołnierzy Imperium Sith, trzymając w rękach ciężkie karabiny samopowtarzalne firmy BlasTech. Ich broń była ąż za starannie wymierzona w stronę windy.
Nim do końca rozwarły się grodzie, dziesięć ponurych postaci rozpoczęło nawałnicę laserowych strzałów.
Parując na bok dwa laserowe bełty i unikając trzeciego, mistrz Jedi nie był w stanie dostrzec wszystkiego, co się dzieje wokół niego. Jedynym znakiem, że nie jest dobrze, były lekkie zawirowania Mocy, które przeskakiwały z jednego Jedi na drugiego z prędkością światła. Moc również podpowiedziała mu to, czego nie mógł widzieć własnymi oczami.
Zaalbar popisał się znakomitym refleksem i natychmiast uskoczył na bok, szukając oparcia na metalowej ścianie. Ruch ten uratował mu wprawdzie życie, gdyż w miejscu, gdzie stał pół sekundy wcześniej znalazły się równocześnie trzy rubinowe pociski, ale niestety ten sam refleks, nie zdał mu się na wiele, kiedy z całym pędem zderzył się z zimną stalą. Z bolesnym warknięciem odbił się od ściany i od razu przywarł do niej z powrotem. Nie czekając ciężko chwycił laserową kuszę i wymierzył ją w pierwszego lepszego Sith Troopera, którego spostrzegł. W akompaniamencie wściekłego ryku Wookiego trzy szmaragdowe strugi potężnej mocy rzuciły ciało trafionego żołnierza na najbliższą ścianę z potworną siłą, pozostawiając na niej kilkanaście głębokich rys.
Mission natomiast podczołgała się za baryłkowy kształt T3-M4, wywołując tym cały grad oburzonych pisków droida i ze zduszonym jękiem złapała za karabin laserowy, który przed chwilą upuściła.
- Nie tak to miało wyglądać... – mruknęła pod nosem, ignorując poburkiwania zbulwersowanego robota, na kopułce którego raptownie pojawił się niewielki blaster. Vao niemal równocześnie ze swoim mechanicznym kolegą zaczęła zasypywać seriami zielonych błyskawic korytarz przed nimi, usilnie starając się przy tym nie trafić uwijających się jak w ukropie rycerzy Jedi.
Jeden z tych Jedi, a konkretnie Vima Sunrider, raz po raz odbijając czerwone promienie lasera, właściwie myślała tylko o tym jak utrzymać rozlatującą się blokadę, którą ustanowiły dwie klingi jej mieczy świetlnych: błękitna, która migotała po prawej stronie i zielono-żółta po lewej wraz ze świecącą żółtym blaskiem bronią Bu-Bosa Slluga. Nagle kobieta wyczuła lekki drgnienie Mocy i wykonała błyskawiczny obrót w miejscu, zakończony prawie równoczesnym odbiciem dwóch śmiercionośnych pocisków. Pierwszy, sparowany nie całkiem klasycznym blokiem tylnym, poleciał w bok, wybijając w metalowej ścianie czarną dziurę, natomiast drugi, zahaczony samą końcówką położonego poziomo przy udzie niebieskiego ostrza, zrzucił hełm z głowy jednego z bardziej oddalonych Sith Trooperów, zabijając go na miejscu. Sunrider nie miała nawet czasu, by pomyśleć o niewielkim sukcesie, gdyż trzy kolejne błyskawice poszybowały w jej kierunku. Dwa pierwsze Vima bez trudu odbiła mieczem Ulica Qel-Dromy, natomiast trzeci po prostu wyminęła, właściwie nieświadomie używając przyspieszenia Mocy.
Niespodziewanie z jakiegoś bocznego korytarza wypadło pięciu kolejnych żołnierzy Sith. Tym razem jednak nie byli oni sami; towarzyszyły im dwa dwumetrowe, szare droidy, uzbrojone w co najmniej dwa działka laserowe. Poruszające się na czymś, czego nie dało się dostrzec, roboty szturmowe skierowały swoje fotoreceptory osadzone w prostokątnej głowie prosto w kierunku siedmioosobowej grupy. W jednej chwili z obu działek błyskawicznie wytrysnęły strumienie szkarłatnej energii.
Nie za dobrze... – przeleciało przez myśl Radenie, który raptownie pchnął Mocą jednego z najbliżej stojących Sith Trooperów. W następnej chwili lawina strzałów przyszpiliła go tak mocno, że nie miał czasu nawet myśleć o czymkolwiek innym niż obrona. Rycerzowi wystarczyło, że po prostu musi chronić stojących za jego postacią Mission Vao i T3-M4.
Tymczasem po jego lewej stronie Bu-Bos wywijał swoim mieczem prawdziwą mozaikę żółtawego światła, z coraz większym trudem przebijając przed siebie kolejne strzały Sith Trooperów. I choć walka nie trwała jeszcze nawet dobrych dwadzieścia sekund, rycerz był całkowicie zlany potem. Wszystkie kontuzje, których doświadczył w swoim trzydziestoletnim życiu odezwały się naraz, w akompaniamencie z totalnym brakiem sił, zabranych mu przez myśliwskie pojedynki. Krzywiąc się z wysiłku, Sllug wypuścił miecz z prawej dłoni, a lewą przekręcił rękojeść tak, by strumień złocistej energii przeciął tor lotu kolejnego wystrzału Sith Troopera. Dokładnie jedną dziesiątą sekundy po udanym bloku w kierunku łysego mężczyzny poszybowały dwie wiązki szkarłatnego ognia. Ostrze, ustawione w czterdziestostopniowym kącie w stosunku od podłoża zasyczało, gdy nagle znalazło się na drodze pierwszego pocisku. Jedi w mgnieniu oka przyłożył drugą dłoń do rękojeści i obrócił klingę na spotkanie z drugim wystrzałem.
Na spotkanie, do którego nigdy nie doszło.
Siła uderzenia zrzuciła mężczyznę z nóg, a wyłączony miecz świetlny potoczył się po metalowej podłodze, zatrzymując się dopiero na ścianie. Z piersi Bu-Bosa wyrwał się bolesny okrzyk, gdy impuls paraliżującego bólu w prawym ramieniu dotarł do jego mózgu. Jęcząc cicho, Jedi złapał się za ciężko zraniony bark, w daremnej próbie zatamowania nagłego krwotok.
W tym samym momencie, w którym Moc przeniosła ból Slluga do umysłu Vimy Sunrider, ta wyskoczyła przed leżącego rycerza, biorąc na siebie ogień aż trzech Sith Trooperów. Gdy zablokowała dwa czerwone promienie, niejako przypadkiem spostrzegła, jak zielony strumień plazmy wypada zza jej pleców i uderza prosto w sam środek napierśnika jednego z żołnierzy, wypalając w nim czarną dziurę i odrzucając ciało martwego już mężczyzny na plecy. Przy okazji kobieta wyczuła, iż ostrzał przeciwników bardzo szybko traci swoje natężenie.
Powód, dla którego tak się działo doskonale znał Trebron, cierpliwie blokujący ataki srebrzystą klingą swojej broni, niespiesznie przybliżając się coraz bardziej w kierunku napastników. Sześciu pierwszych wrogów leżało martwych na podłodze korytarza, a tuż za nimi ze sczerniałymi śladami w swoich srebrzystych zbrojach padli dwaj następni. Kolejna perfekcyjnie wykonana zasłona na wysokości czarnych gogli Kubaza, posłała jeszcze jednego z wycofujących się Sith Trooperów gwałtownie na ziemię; ironicznie uderzonego pociskiem, który sam wystrzelił. Pozostała szóstka plus dwa droidy bojowe wprawdzie nie przestawały razić siedem celów kaskadami czerwonych piorunów, ale w tej chwili inicjatywa wyraźnie należała do trzech rycerzy Jedi, krok po kroku podchodzących coraz to bliżej.
Mission Vao przestrzeliła napierśnik jednego z Sithów i celownik jej rusznicy namierzył droida. Dziewczyna kilkakrotnie nacisnęła na spust, ale ku swemu zdziwieniu spostrzegła, że żadna z zielonych błyskawic nie jest w stanie uszkodzić pancerza maszyny. Jakby na potwierdzenie tego fakty trzy laserowe bełty kuszy Zaalbara trafiły w robota wojennego, pozostawiając po sobie tylko niewielkie zarysowanie. Twi’lek zmarszczyła brwi i popatrzyła na Wookiego, ale ten zajął się ostrzałem jakiegoś Sith Troopera i nie zwrócił na nią uwagi. Nie namyślając się długo, wzruszyła ramionami i ponownie włączyła się do walki.
Żadnych wątpliwości za to nie posiadał Arun. Odbił jeden strzał i w jego mózgu ukazała się odpowiednia sekwencja ruchów. Nie wykonując jakiegokolwiek ruchu, prócz zablokowania klingi, rzucił mieczem świetlnym i w tej samej chwili wykonał wspomagany Mocą ostry skok do przodu i mocno w bok. Rycerz przeturlał się szybko i przyciągnął Mocą rękojeść swojej broni. Dwa przecięte w pasie ciała żołnierzy rozdwoiły się na dwie części i z chrzęstem zniszczonego pancerza upadły na podłogę.
Mistrz Jedi nie odważył się spojrzeć na efekt, wywołany przez jego rzut. Wiedział, że olbrzymi ładunek energii miecza świetlnego natychmiast kauteryzował każdą zadaną przez ostrze ranę, przez co te nie krwawiły. Wiedział też, że dlatego nazywa się ją najbardziej cywilizowaną bronią Galaktyki. Ale i tak nie spojrzał.
W momencie, w którym sparował kolejnych pięć strumieni rubinowej plazmy, nie ostał się już żaden z Sith Trooperów. Dwóch wyeliminował Zaalbar, jednego niebieskoskóra Mission, natomiast ostatni padł od własnego wystrzału, odbitego od srebrzystej klingi miecza Trebrona.
Zostały jeszcze dwa roboty... – pomyślał tylko Arun, przebijając następną porcję śmiercionośnej energii z powrotem do właściciela – I będzie po sprawie...
Nagle trzech Jedi połączyła jedna myśl, która rozwiązała problem destrukcji wrogów. Arun nie mógł powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu i zajął się swoją częścią dość prostego planu. Dwie maszyny zaczęły coraz bardziej odchylać się od siebie, mierząc w dwie powoli okrążające go postacie.
Vima wykorzystała ten moment i głębiej koncentrując się na Mocy, rzuciła oba miecze świetlne do przodu. Broń poszybowała i zielono-żółte ostrze wraz z błękitnym dokończyły dzieła zniszczenia. Dwa różnokolorowe strumienie energii w jednej chwili zawróciły, znalazłszy się ponownie w dłoniach kobiety, która natychmiast je wyłączyła.
Dwa droidy rozleciały się, jak ściana z cegieł pchnięta repulsorem.
Rozbiegany wzrok kobiety skrystalizował się na zmęczonej twarzy Radeny.
- Ładne mi powitanie, nie sądzisz? – mruknął sarkastycznie, gasząc ametystową klingę.
Sunrider kiwnęła niepewnie, lecz zrazu skupiła się na czymś zupełnie innym. Po dwóch sekundach klęczała już przy nieprzytomnym Bu-Bosie Sllugu i podtrzymującej go lekko Mission Vao. Dziewczyna skierowała zasmucone, ciemnofioletowe oczy na niespokojną Vimę.
- Mocno dostał – górna cześć tuniki rycerza była zbroczona krwią, a na dodatek rana wciąż krwawiła i wyglądała naprawdę paskudnie - Chyba z tego BlasTecha...
Nim kobieta cokolwiek powiedziała, wszystkie myśli przerwał jej ostry świergot toczącego się ku niej robota T3, przyjaźnie wysuwając na metalowym chwytaku zestaw pierwszej pomocy. Sunrider uśmiechnęła się wdzięcznie do popiskującego smutno droida i wzięła od niego metalowe pudełko.
- Dzięki, Tithree – Jedi otworzyła niewielką skrzynkę i błyskawicznie przejrzała jej zawartość. Prócz paru zestawów strzykawek wypełnionych najróżniejszymi płynami, podręcznego sensora medycznego, mnóstwa plastrów nasiąkniętych pewną odmianą kolto oraz kilku innych rzeczy, znajdowało się tam parę ciasno zwiniętych rolek niezwykle trwałego bandaża z Maanan. Kobieta natychmiast wybrała to co trzeba i zajęła się opatrywaniem rannego mężczyzny, nie szczędząc czasu na zbędne słowa. Wcześniej jednak rozerwała brązowy rękaw prawej ręki, a potem mokrą tunikę zakrywającą zraniony bark.
- Mogę w czymś pomóc, mistrzyni Sunrider? – zaofiarowała się od razu Vao, niepewnie przyglądając się zabiegom brązowowłosej Jedi.
- Owszem, Mission. W środku powinna był strzykawka z seerinium. Taka szaro-niebieska – w momencie, kiedy dziewczyna oznajmiła, ze odnalazła swój cel, starsza kobieta posłała jej powściągliwy uśmiech, pokazując punkt znajdujący się na zgięciu ręki Slluga – Wbij ją tutaj... poza tym możesz do mnie mówić po imieniu, Mission.
- Dobrze... Vimo – Twi’lekianka skrzywiła się lekko i wypróżniła zawartość strzykawki, wbitej w zlepioną krwią rękę. Bu-Bos lekko się poruszył, ale po chwili ponownie znieruchomiał. Vao odrzuciła na bok pustą strzykawkę i popatrzyła w zielone oczy Sunrider – Do czego służy ten, jak mu tam... seerinium?
- To mocny środek przeciwbólowy – zręczne dłonie kobiety już oczyściły ranę z drobinek stopionej tuniki i zabrały się za pospieszne bandażowanie – Kiedy za chwilę obudzę Bu-Bosa, nie będzie tak bardzo odczuwał bólu...
Odpowiedź nagle zagłuszył nerwowy gwizd T3-M4 i gardłowy okrzyk Trebrona, badającego ciała Sith Trooperów.
- Pospieszcie się dżentelistoty! Sithowie za chwilę mogą się tu zjawić!
Arun Radena na moment zatopił się w Mocy i nieświadomie kiwnął głową.
- To prawda, Vimo. Wyczuwam coraz więcej obcych umysłów. I to bynajmniej nie bardzo nastawionych przyjaźnie.
Po paru sekundach z płuc Sunrider wyrwało się udręczone westchnienie. W końcu przyłożyła dłoń do czoła mężczyzny i sięgnęła po Moc. Po sekundzie Sllug otworzył oczy i skupił swój wzrok na uśmiechniętej Vimie, a następnie spojrzał na równie uszczęśliwioną Mission.
- Jestem.. jestem już w raju? – spytał, z trudem artykułując słowa. Starał się uśmiechnąć, ale wszystko zniweczył nagły impuls bólu – Chyba... jednak nie...
- Ja bym to bardziej nazwała piekłem, ale to zależy od punktu widzenia... – powiedziała ironicznie Vao, spoglądając w bok, na sylwetkę poranionego i oblepionego własną krwią Radeny.
Łysy mężczyzna zaśmiał się chrapliwie.
- Z tym... się zgodzę. Nieboszczyk raczej nie czuje już... bólu... po zjednoczeniu z Mocą... Tak szczerze, to myślę... że jemu to już wszystko wisi...
- Na razie nie klasyfikujesz się do kategorii „nieboszczyk”, więc może zajmiemy się problemami żywych? – skwitowała sarkastycznie jego wypowiedź Vima, składając pospiesznie pakiet medyczny – Możesz wstać?
- Chyba... tak, mistrzyni Sunrider... – Sllug faktycznie spróbował się podnieść, ale gdy to się nie udało, z jednej strony podtrzymała go Vao, a z drugiej Vima, przyciągając przy tym Mocą rękojeść miecza zranionego rycerza Jedi.
- Ktoś by powiedział... że mam szczęście – powiedział w pewnym momencie, siląc się na łobuzerski uśmiech – Mieć u boku dwie piękne kobiety...
- Lepiej uważaj na swoje słowa, Jedi – mruknęła Vao i nie czekając na reakcję Vimy, wymierzyła lekkiego kuksańca w bok Bu-Bosa. Ten skrzywił się nieznacznie i pokręcił głową.
- Ale z drugiej strony... co za dużo to niezdrowo, nie?
Kiedy T3 zabrał zestaw pierwszej pomocy, a Kubaz jeden karabin samopowtarzalny Merr-Sonna, grupka złożona z siedmiu osób ruszyła przed siebie, a następnie skręciła w jeden z dwóch bocznych korytarzy, tylko trochę węższych i niższych, niżeli ten główny. Metalowe schody prowadziły w górę i kończyły się na ciasnej kładce, biegnącej wzdłuż pomieszczenia o kształcie podobnym do tego, które wyprowadziło ich z lądowiska. Po obu stronach wyraźnie widniały trój-płytowe grodzie.
Radena uważnie zlustrował rannego rycerza i wychwycił, że po pewnym czasie Bu-Bos zaczął chodzić bez podpórki, a po jakiejś minucie jego kroki się wydłużyły i był już w stanie normalnie chodzić. Widząc poprawiający się stan łysego mężczyzny Arun stanął na rozwidleniu i odwrócił się przodem do pozostałych.
- Lewo, czy prawo? – zapytał bez wstępu – Mamy coraz mniej czasu, a ja nie potrafię wyczuć Bastili Shan i tak na prawdę nie mam pojęcia czy jest w tej sali dowodzenia, jak mówił Revan, czy też nie. Być może później będę w stanie, ale nie teraz.
- Revan? – zapytał podejrzliwie Trebron, oglądając się na równie zdziwionego co on sam Slluga – O czym pan mówi, mistrzu?
Znowu to samo – pomyślał Arun – Czemu zawsze ja mam wszystko wyjaśniać...? Bo to zawsze twoja wina – skarcił się w myślach, wydając z siebie tylko lekkie westchnienie goryczy.
- Nie ma czasu, żeby to wyjaśnić, ale powiem tylko tyle, ze Revan żyje, jest teraz po naszej stronie i obecnie szuka Bastili tak jak my... Naprawdę nie ma teraz czasu na wyjaśnienia, Bu-Bosie – rzekł Radena, wychwytując pytające spojrzenie rannego Jedi - Tak czy inaczej, czy któryś z was w ogóle ją wyczuwa?
Rycerze Jedi spojrzeli po sobie i po kolei wzruszyli ramionami.
- Chyba nie jesteśmy w stanie jej wyczuć na tej stacji, mistrzu... Być może nie znamy jej tak dobrze – powiedział w końcu Trebron, słabo potrząsając głową – Ciemna Strona zaćmiewa tu wszystko. Niemniej odnoszę wrażenie, że na Gwiezdnej Kuźni zaległ olbrzymi cień czyjejś potężnej osobowości, ale wątpię, by to była Bastila Shan.
- To Darth Malak – rzekła Sunrider, posępnym i złowieszczym tonem, który nie wskazywał na możliwość dalszej dyskusji – On jest na tej stacji i czeka na swojego byłego mistrza.
Przez chwilę zaległa głęboka cisza. Choć temat zszedł na Mrocznego Lorda, Aruna cały czas gnębiły wątpliwości, tyczące się aktualnych problemów. Nie dość, że pomylił się na mostku „Saviora” mówiąc admirał Dodonnie, że bez trudu wyczują Shan, to na dodatek znalezienie drogi na górne pokłady wcale nie jest tak łatwe, jak początkowo sądził. Jeden krok w złą stronę i już natykałeś się na chmarę Sith Trooperów, albo tych droidów bojowych. Również sposób kierowania się podszeptami Mocy na nic się zdawał w miejscu, gdzie przeważała jej Ciemna Strona... Zdawać się mogło, jakby Gwiezdna Kuźnia bezczelnie starała się wywieść ich w pole, albo też wciągnąć w pułapkę bez wyjścia.
Radena pozbył się tych myśli tak szybko, jak pocisku z blastera i zwrócił się do sześciu postaci:
- Przypominam, że wciąż jeszcze nie wybraliśmy drogi... – urwał raptownie i przebieg oczami po skamieniałych twarzach pozostałych rycerzy Jedi – Chyba znowu Kuźnia wybrała dla nas drogę... Wszyscy, szybko ma prawo!
Jak powiedział, tak zrobił i po paru sekundach wszyscy znaleźli się po drugiej stronie drzwi. Wrota zamknęły się w ostatniej chwili; od tego momentu Radena przystanął i zaczął nasłuchiwać odgłosów zza metalowej barykady. Nikt się nie odzywał, ale mistrz błyskawicznie dosłyszał charakterystyczny stukot opancerzonych butów Sith Trooperów, połączony z mechanicznym dźwiękiem pracujących serwomotorów. Rycerz odczepił od paska miecz świetlny i przygotował się do obrony gdyby zaszła taka konieczność. Moment napięcia szybko jednak minął, kiedy głośny syk rozprężonego gazu, który dobył się z drugiej strony świadczył, że wrogowie kierują się w stronę windy... I miejsca walki też.
Nie była to specjalnie zachęcająca świadomość, lecz i tak wszystko było lepsze od niepotrzebnego rozlewu krwi – pomyślał trzeźwo i dziesięć sekund po zatrzaśnięciu się drzwi, wydał błyskawiczny nakaz wyruszenia przez całą długość pomieszczenia.
Rzecz jasna, korytarz kompletnie niczym nie różnił się od poprzedniego, toteż jedynym sposobem, by znaleźć drogę był marsz do przodu. Cóż, gdyby teraz ktoś zastawił drogę w jedną i drugą stronę, znaleźlibyśmy się w niemałym potrzasku... – zastanowił się ponuro i nagle ogłuszyła go pewna myśl, jasna jak słońce odbijające się od klejnotu Corusca.
Od czasu wejścia na pokład tej stacji kosmicznej wszystkie jego myśli były wręcz wzorowo pesymistyczne i ani na moment radość, ukojenie, czy nawet zwykła ulga nie zawitały do jego umysłu. Jakby jakaś mroczna blokada, ogromny mur z litej durastali stał na przeszkodzie. Przez cały ten czas myślał, że to skutek zmęczenia bitwą, utraty prawie całej eskadry, napięcia czy nawet obrażeń, które odniósł, ale nigdy jeszcze do tej pory nie czuł się tak bardzo przygnębiony i obdarty z woli życia. Odnosił przecież znacznie poważniejsze rany. Tracił już wielu dobrych przyjaciół...
Dopiero teraz uświadomił sobie, w jaki sposób Revan przeistoczył się w Mrocznego Lorda Sith. Jego słowa sprzed niecałych dziesięciu minut tak naprawdę niewiele znaczyły. Wydawało się, że rozumie. Można bardzo wiele wiedzieć i rozumieć, ale czy to wystarczy, żeby nie podążyć ścieżką ciemności? Przykład Exara Kuna, Freedona Nadda, Ajunta Palla i wielu innych wskazuje, że nie. Dopiero po doświadczeniu tego na własnej skórze można zrozumieć...
Ale wtedy najczęściej jest już za późno.
W Akademiach Jedi zawsze uczono, że złość, nienawiść, agresja, strach... prowadzą prostą drogą ku Ciemnej Stronie. Nikt nie mówił, co jest w stanie uczynić miejsce doszczętnie przepełnione jej potęgą... albo rozpacz. Nie trzeba było żadnego Lorda Sith, by samemu przekroczyć granicę i nieodwracalnie znaleźć się po drugiej stronie.
A Gwiezdna Kuźnia jest takim miejscem.
Świadczyły o tym wciąż fale Mocy zalewające jego umysł... fale cierpienia i udręki, kończące się zawsze tak samo: bezwzględną ciszą... śmiertelną ciszą. Aż do momentu, kiedy zginie kolejny rycerz Zakonu Jedi...
- Gwiezdna Kuźnia do Aruna – zamglone oczy rycerza skupiły się na postaci Vimy Sunrider i Radena otrząsnął się ze zdumienia. Był tak nieprzytomny, że nawet nie spostrzegł podchodzącej bardzo jawnie do niego kobiety – pomyślał i uśmiechnął się ciepło, na przekór wszystkim czarnym chmurom w swoim mózgu.
- Co się stało? – spytała Sunrider, niepewnie zaglądając w błękitne oczy mężczyzny – Wyglądasz, jakbyś zobaczył widmo Exar Kuna.
Mistrz Jedi spiorunował ją wzrokiem.
- Nie strasz mnie – powiedział łagodnie – Jakby nie wystarczyło, że już je raz widziałem.
Vima wyraźnie nie zrozumiała ostatniego zdania, ale jako, że Radena nie zamierzał wyjawić o co chodzi, ta jedynie wzruszyła ramionami.
- To w takim razie czym byłeś aż tak zamyślony, że chyba nawet nie zauważyłeś jak przeszliśmy parę korytarzy.
- Co? – rycerz obejrzał się wokoło, lekko rumieniąc się – Faktycznie...
Znowu znajdywali się w półkolistym pomieszczeniu podobnym do tego, w którym Sith Trooperzy zastawili zasadzkę. Różnica była zgoła niewielka; teraz wloty bocznych korytarzy były nie tylko bardziej wyraźne, ale też znacznie mroczniejsze.
Vima spojrzała na niego wyczekująco. Arun westchnął, ale odezwał się dopiero po dłuższym momencie.
- Myślałem o Kuźni. Jej potęga jest... przytłaczająca – Radena dostrzegł zrozumienie w szmaragdowych źrenicach przyjaciółki – Nie jestem się w stanie skupić na dłużej, niż kilkanaście sekund. Czuję, jakby mnie ktoś z całej siły walnął w plecy płytą litej durastali.
- Tak jak my wszyscy – teraz zamyśliła się Sunrider.
- To dlatego nie jestem w stanie wyczuć Bastili. Z was wszystkich ja w sumie jako jedyny ją spotkałem... a przynajmniej tak mi się zdaje... kiedy ratowałem Revana, ale naprawdę nie potrafię jej dostrzec przez tą zasłonę Ciemnej Strony Mocy.
- Nie trać nadziei, Arun – odrzekła po sekundzie, krzywiąc usta w półuśmiechu – W końcu nie ma takiej rzeczy, której by nie mógł zrobić padawan Radena, nie pamiętasz?
- Ani padawanka Sunrider... – mężczyzna roześmiał się cicho, wtórując Vimie. Radosne wspomnienia z Enklawy Jedi nie zatarły tych bolesnych, ale przynajmniej zdołały przebić się przez niewidzialny mur stacji kosmicznej – W jednym masz rację; nie należy zamartwiać się na marne. W końcu nie jestem największym mistrzem Zakonu Jedi w tym przeklętym miejscu. Jeżeli ja nie wyczuwam Shan, nie znaczy to, że inni nie mogą.
- Choćby nawet Re... van...
Zawirowanie Mocy wyczuł każdy z Jedi. Kobieta nieświadomie urwała zdanie i automatycznie jej ręce powędrowały do rękojeści dwóch mieczy świetlnych. Błękitne oraz zielono-żółte ostrza rozbłysły na równi ze srebrnym i ametystowym. Pomruk trzeciej broni dołączył do poprzednich ułamek sekundy później, dokładnie w chwili, w której zza załomu metalowego muru wyskoczyło kilka postaci.
Prawie natychmiast trzy z nich pogrążyły się w złowieszczym blasku szkarłatnych kling mieczy świetlnych. Sithowie – w jak najbardziej prawdziwszym znaczeniu tego słowa – odziani byli w identyczne szaty: czerwono-czarne tuniki zakrywające wszystko oprócz nosa i oczu, złożone z opończy z narzuconym na czoło kapturem oraz prostego kombinezonu, przepasanego szerokim pasem. Całości stroju dopełniały połyskujące czerwienią mieczy, obsydianowe buty i równie mroczne rękawice, dzierżące rękojeści broni Sithów. Trzy mroczne sylwetki różniły się miedzy sobą tylko wzrostem i płcią. I tak właśnie działała metodyka Dartha Malaka: każdy miał być anonimowy, dopóki sam Mroczny Lord go nie zauważy, lub jeden z jego uczniów.
Towarzyszyło im sześciu Gwardzistów Sith.
Radena przywołał na usta niewesoły uśmiech, wyrażający nie tyle jego sprzeczne uczucia, ale bardziej obawę o członków grupy. Nie dość, że natrafili na trzech doskonale wyszkolonych Sithów - co dobitnie potwierdzała aura niezachwianej pewności, mrocznego spokoju i fałszywego opanowania oraz głębokiej nienawiści bijąca od władców Ciemnej Strony Mocy – to na dodatek będą się musieli zmierzyć z grupą jeszcze lepiej wytrenowanych Gwardzistów Sith, wybieranych z najlepszych wojowników Imperium Sith. Każdy z nich nosił na sobie kompletną zbroję Sith Troopera, specjalnie wzmocnioną płytami z mandaloriańskiej stali, posiadającą mocno zmodyfikowane systemy sensorów wizualnych, dźwiękowych i łączności, z zewnątrz różniącą się od srebrzystego pancerza zwykłego żołnierza jedynie barwą; zbroje Gwardzistów pomalowane były bowiem na głęboki odcień czerwieni, pozwalający lepiej ukryć co niektóre zmiany w stosunku do pierwowzoru. Zdecydowanie bardziej obszerniejszy pas zawierał kilka dodatkowych pojemników na granaty i magazynki do rusznic blasterowych najnowocześniejszego modelu Merr-Sonna, oznaczonego jako SE-29x. Jako ostateczność i właściwie jedyna broń przeciwko Jedi, na pasie wisiał niedługi, czerwono-srebrny wibromiecz skonstruowany z najlepszego stopu mandaloriańskiej stali, połyskującej teraz groźnie przy niemal każdym ruchu bioder Gwardzisty.
Nim którykolwiek z Jedi uświadomił sobie, że nikt tu z nikim nie będzie rozmawiał i co za tym idzie przepadnie szansa przemówienia do rozsądku i sumienia ludzi Malaka, trzech Sithów z okrzykiem gniewu rzuciło się na siedmioosobową grupę, gdy tymczasem sześciu Gwardzistów w mgnieniu oka rozdzieliło się na dwie części, padając na piersi tuż pod ścianami.
Równie szybko rozpoczęła się kanonada laserowego ognia, przypominająca bardziej rzęsisty deszcz tropikalny z Yavina IV, niżeli skondensowane wystrzały szkarłatnych błyskawic. Natychmiast odpowiedziały im zielone błyski bowcastera Zaalbara i rusznicy Mission Vao, wspierane czasem przez lecące w kierunku Sithów strumienie czerwonej plazmy ciężkiego pistoletu blasterowego BlasTech robota T3-M4. Przez chwilę zbici w jedną grupę, rozbiegli się na dwie strony; Twi’lekanka wraz z droidem i zranionym Sllugiem, starającym się ich obronić pomimo olbrzymiego bólu - bynajmniej nie złagodzonego przez seerinium – przywarli do prawej ściany, a Wookie podczołgał się pod drugą.
Uczniowie Sith – gdyż to, że nimi byli potwierdzał krwistoczerwony kolor pasa – zaatakowali w tym samym momencie. Błękitne Błyskawice Mocy strzeliły z palców wolnej ręki jednego z nich z impetem zderzyły się z diamentową klinga miecza Kubaza i omiotły ją siecią gwałtownych wyładowań. Drugi Sith – niewątpliwie kobieta – rzucił się z przeraźliwym okrzykiem na Radenę, stosując wysokie cięcie, które spadło na przygotowane uprzednio purpurowe ostrze z potężną siłą i prawie wybiło rękojeść miecza z rąk mistrza Jedi... a właściwie tak miało się wydawać przeciwnikowi; Arun zgrabnie sparował cios na bok, wykonując ciasny piruet, zakończony poziomym cięciem na linii łydek przeciwniczki. Zaskoczona gładkością manewru, kobieta Sith podskoczyła, z gracją unikając pałającej ametystową energią ostrzem i wyprowadziła szybkie pchnięcie. Rycerz uskoczył do tyłu, ale nie zrezygnował tak łatwo, celując szerokim, okrężnym uderzeniem w prawy bark. Rysy kipiącej z gniewu i nienawiści młodej dziewczyny – tego faktu trudno było nie dostrzec – wyraziły pogardę, w czasie, w którym jej ręce przesunęły lekko rękojeść broni. Dwa ostrza zetknęły się z groźnym sykiem i dziewczyna spróbowała swoich szans w tradycyjnym spięciu. Mocniej chwyciła uchwyt miecza, z pełni swoich sił napierając na fioletowy strumień plazmy rycerza Jedi. Mistrz cofnął się taktycznie o krok do tyłu, co spowodowało szeroki uśmiech drapieżnego zadowolenia na ustach przeciwniczki, ale dwie klingi nie rozłączyły się ze sobą.
Wtedy właśnie Radena wykorzystał swoją pozycję, rozdzielił ostrza od siebie i wyprowadził szybsze niż wystrzał z blastera pchnięcie Mocy. Niewidzialny cios powalił zaskoczoną kobietę na metalową podłogę, dając chwilę czasu mężczyźnie na namysł i dwa błyskawiczne spojrzenia na oba boki.
Sytuacja nie przedstawiała się wspaniale, ale też nie było źle.
Vima Sunrider wyłoniła się na krótki moment z klatki zielonego i niebieskiego światła, by w następnym ponownie zaatakować z większą bezwzględnością swojego przeciwnika, czym efektywnie spychała Sitha do głębokiej defensywy. Dwie klingi pracowały mocno i wróg miał coraz większe trudności z obronieniem się i unikami, które stawały się z każdą chwilą bardziej chaotyczne i niepewne. Dowiódł tego okrzyk wściekłości, kiedy jego potężny cios, zadany z prawego boku na lewy, mający zakończyć się na głowie kobiety chybił o dobre kilkanaście centymetrów.
Z mniejszym powodzeniem walczył natomiast Trebron. Czerwona smuga energii uderzała raz po raz w srebrzyste ostrze, chwiejąc sylwetką Sitha, lecz Jedi okryty brązowym płaszczem ani razu nie wyprowadził kontry. Choć elegancka i umiejętna obrona stosowana przez Kubaza bez trudu radziła sobie z imponującymi ciosami i pchnięciami, to jednak Uczeń Sith zyskiwał coraz większą i większą przewagę nad swoim ciągle cofającym się oponentem.
Tuż za walczącymi władcami Mocy nieustannie trwała zawzięta kanonada i nawet na sekundę nie została przerwana. W przeciwieństwie do zdyszanej Mission Vao, Zaalbar ładujący w Gwardzistów Sith strumieniami szmaragdowej plazmy był w swoim żywiole. Jego konsekwentna taktyka naprzemiennego ostrzału wiązkami mniejszej i większej energii sprawdzała się na tyle, że Sithowie wycofali się o krok do tyłu, ale był to jedyny plus; pozycja leżącego Wookiego była wprost zasypywana gradem rubinowych pocisków. Istota miała pojęcie, że znalazła się w potrzasku, a błyskawice strzałów Gwardzistów coraz bardziej zbliżają się do jego ciała.
Raptownie bowcaster zamilkł. Wookie warknął zaskoczony, ale jeden rzut oka na broń trochę złagodził rysy jego twarzy. Zaalbar mruknął, sięgnął kosmatą łapą do pasa i wyciągnął z jednej z sakiewek niewielki, prostopadłościenny przedmiot, o złagodzonych krawędziach. Bez wahania, z całej siły cisnął nim do przodu i nie czekając na efekty niezmierzonego rzutu, przerzucił kuszę laserową z jednej ręki w drugą. Wolną odłączył zużyte ogniwo energetyczne i zastąpił ją nowym. Dokładnie w chwili, gdy naciągał strunę swojej niezwykłej broni, granat wybuchł. Szczątki rozżarzonego metalu zasypały postacie trzech Gwardzistów Sith, ale nie znaleźli się oni w bezpośrednim polu rażenia niewielkiego ładunku termojądrowego, który wywołał półtorametrowej średnicy kulę ognia daleko za ostatnim z Sithów. Wookiemu jednak nie zależało na celności. Moment wcześniej zdecydował się na ryzykowny, żeby nie powiedzieć szaleńczy manewr, którego zajął się realizacją. Poderwał się z metalowej podłogi i rzucił się sprintem w kierunku Mission.
Nim przebył jedną czwartą drogi, nogi nie zdołały utrzymać ciężaru masywnego cielska i istota z Kashyyyka wylądowała z powrotem na ziemi. Zaalbar ryknął z bólem i gniewem - bardziej zły na siebie, niż na wrogów - czując swąd przypalonego futra. Wookie nie pozwolił sobie nawet na spojrzenie w kierunku rany ziejącej czernią w okolicy lewego barku.
Mission zaprzestała ostrzału i w przerażeniu wpatrywała się na ruchy trafionego szkarłatną wiązką Zaalbara. Prędko jednakże obudziła się, kiedy jeden z takich pocisków świsnął ponad jej głowoogonami. Gdy tylko upewniła się, że rana przyjaciela nie jest poważna fioletowe oczy zwęziły się w szparki i skierowały w stronę wymachującego mieczem Slluga. Przerażenie ponownie wkradło się do jej serca na myśl, że poraniony Jedi błyskawicznie opada z sił, a złocista klinga porusza się z każdą chwilą wolniej. Dziewczyna twardo zadecydowała, iż tym razem nie pozwoli, ażeby łysy mężczyzna oberwał dopóki ona tu jest.
Mission wystawiła rusznicę Czerki Corporation ponad kopułkę robota T3, który ponownie służył jej za osłonę i dokładnie namierzyła ubranego w szkarłatną zbroję – obecnie klęczącego – Gwardzistę Malaka. Zielona błyskawica trafiła prosto w napierśnik, powalając żołnierza na plecy. Uśmiechając się złośliwie Vao już zabierała się za ostrzelanie kolejnego wroga, kiedy niespodziewanie – nie tylko dla niej – trafiony moment wcześniej Gwardzista podniósł się z podłogi i jak gdyby nigdy nic kontynuował kanonadę.
Blednąc ze zdziwienia, Vao pokręciła głową – Przecież to niemożliwe, żeby zmartwychwstał... – błękitnoskóra Twi’lekanka szpetnie zaklęła. Sith bynajmniej nie zmartwychwstał; czarny ślad na wgniecionym napierśniku świadczył tylko o jednym: zbroja zdołała pochłonąć uderzenie z jej rusznicy. Nie było to niemożliwe, ale mogło wprawić w zdumienie nieprzygotowaną na to osobę.
Dziewczyna posłała na oślep cztery laserowe bełty i schyliła się. Gwardzista Sith bez wątpienia nie był chroniony w każdym miejscu przez ową zbroję; musiał być jakiś osłonięty punkt, który dałoby się wykorzystać. Mission wytężyła wzrok, wykorzystując w nieco odmienny sposób umiejętność każdego Twi’leka z Ryloth. Tą zdolnością był doskonały zmysł orientacji w zamkniętych przestrzeniach, ale Vao zamiast skoncentrować się na odnajdywaniu drogi, wzięła się za szukanie słabych obszarów, przez które mógłby się przebić wystrzał z jej Czerki. Z uśmiechem na twarzy wychwyciła takie miejsca: oba uda niepokryte ani w kawałku pancerzem, zgięcia łokci oraz rzecz jasna hełmy, a konkretnie ta część, którą zasłaniała tylko półprzezroczysta czarna płytka.
Nie zastanawiając się już w ogóle zaatakowała tego samego żołnierza. Pierwsze dwa pociski przemknęły bokiem, tak samo jak i reszta, ale miało to służyć tylko jako zapora ogniowa, przed głównym ostrzałem. Mission wycelowała i z bezlitosną precyzją nacisnęła na spust rusznicy. Szmaragdowy pocisk wbił się w lewe udo Gwardzisty i ten z okrzykiem bólu upadł na bok, wypuszczając broń i odruchowo łapiąc się za zranioną nogę.
Inni Sithowie, widząc to znowu poukładali się na podłodze. W tym czasie Twi’lekianka zwiększyła siłę strzału swojej rusznicy na maksymalną i poleciła to samo zrobić droidowi, którego metalowe ciało ją efektywnie zasłaniało.
Zdziwiony robot zagwizdał pytająco, a potem dwukrotnie burknął ze sprzeciwem.
- Wiem, że zmniejszy się częstotliwość strzałów, Tithree! – rzuciła, zabierając się za obstrzał pozycji dwóch walczących Sithów – Ale tylko tak twój blaster przebije ich pancerz!
Automat piknął niepewnie, ale drugi raz nie zaprotestował.
Przed nią coraz bardziej zaciekły bój toczyli rycerze Jedi. Trebron zablokował mocne cięcie z lewej i po raz pierwszy ruszył do ataku. Trzy ciosy wyprowadzone po kolei na głowę, ramiona, a na końcu nogi zupełnie zdezorientowały jego przeciwnika, który zaczynał się gubić w swoich ruchach. Kubaz raptownie wystosował potężne pchnięcie, wycelowane w głowę wroga. Uczeń Sith uchylił się jednak i sparował diamentową klingę na bok, już pewniej rozpoczynając kolejne natarcie. Trebron obronił się przed pierwszym pionowym atakiem, zwyczajnie robiąc wspomagany Mocą unik. Jedi lekko pociągnął ostrzem na prawo i tylko kilka centymetrów zadecydowało o dalszych losach dłoni Sitha. Na nieszczęście dla przeciwnika pospieszny blok uniemożliwił kontrę, co skrzętnie wykorzystał Kubaz. Perfekcyjne uderzenie z lewej na prawą, kierujące się w górę zostało jednak zablokowane przez czerwone ostrze. Nie wysilając się nazbyt Trebron rozdzielił obie klingi i z całej siły dwukrotnie natarł na nieosłonięty pas. Sith za pierwszym razem uskoczył, ale stracił równowagę i tylko szczęście uchroniło go przed drugim, które zabuczało mu nad oczami. Mężczyzna błyskawicznie podniósł się na nogi i zaatakował. Kubaz powrócił do konsekwentnej obrony.
Vima Sunrider za to bezpardonowo uderzała raz za razem. Sith mógł się jedynie bronić i liczyć, że Jedi popełni jakiś błąd. Błędu jednak nie było. W pewnym momencie kobieta cięła z góry dwoma ostrzami. Jej oponent przechwycił obie klingi, ale siła ich uderzenia zachwiała jego postacią. Chwilę, w której starał się zapanować nad swoim ciałem spożytkowała mistrzyni Jedi błękitną klingą atakując Sitha w głowę. Rozpaczliwy ruch rękojeści czerwonego miecza świetlnego z trudem wystarczył, by zepchnął na bok niebieski strumień skondensowanej energii. Sunrider obróciła się na pięcie i cięła mieczem Ulica Qel-Dromy.
Zielono-żółte ostrze nie natrafiło na żaden opór. Kobieta widziała jak rękojeść miecza wysuwa się z bezwładnej dłoni i z brzękiem uderza o metalową podłogę Kuźni. Ciało przepołowione pod skosem, na linii piersi rozdzieliło się na dwoje i podążyło drogą broni Sitha.
W tej samej chwili, trafiony zielonym strumieniem bowcastera Zaalbara zginął Gwardzista Sith, który nieostrożnie przybliżył się do Wookiego. Istota z Kashyyyka ryknęła triumfalnie i zajęła się dwoma następnymi żołnierzami.
Szybko się jednak okazało, że tylko jednym. Drugi, bowiem odrzucił na bok swój karabin blasterowy i złapał za rękojeść wibromiecza. Ruchem kciuka uaktywnił drganie ostrza i widząc przegraną swojego sojusznika z największą siłą uderzył na Vimę Sunrider. Zaskoczona Jedi z wysiłkiem zastopowała wibrujące ostrze, ale nie ruszyła do kontrataku. Gwardzista wściekle zaatakował, wyprowadzając kilka prostych cięć poziomych i ukośnych. Mistrzyni bez problemu zablokowała wszystkie ciosy i Mocą wyszarpała miecz z rąk napastnika. Mroczny umysł żołnierza zapłonął gniewem i jeszcze bardziej wkurzony żołnierz błyskawicznie przykucnął i chwycił za rękojeść miecza świetlnego martwego Sitha.
Vima nie mogła pozwolić by Gwardzista go użył. Czerwone ostrze obudziło się z sykiem, lecz sekundę później z powrotem schowało się w rękojeści. Błękitne światło odbiło się złowieszczo w wizjerze żołnierza i jego błysk był ostatnim widokiem, jaki oglądał przeciwnik Sunrider.
Szkarłatny hełm potoczył się po podłodze i powoli znieruchomiał u stóp kobiety.
Tuż obok niej Arun Radena musiał aż przyklęknąć. Siła uderzenia młodej dziewczyny o mało nie powaliła mężczyzny. Potężne cięcie poszło górą i po jego odbiciu, Uczennica Sith gwałtownie wyskoczyła do przodu, napierając z całej siły swoim mieczem na purpurowe ostrze.
W następnej sekundzie Radena czuł już tylko ból zogniskowany na czole. Po następnej znalazł się na zimnej podłodze i jedyne, co widział to czarno-czerwona postać szykująca się do zadania śmiertelnego ciosu. Rycerz podniósł gardę w rozpaczliwym ruchu i dwie klingi zderzyły się z sykiem. Wykorzystując siłę Mocy Jedi podtrzymał ostrze, ale wiedział, że długo tak nie wytrzyma; może dziesięć, może pięć sekund... To już koniec... – pomyślał i widok pewnego przedmiotu podniósł go na duchu jak repulsory śmigacz. Wyzwalając z siebie nową energię, sięgnął do niego Mocą...
W tym momencie Sith wytrąciła mu rękojeść miecza z dłoni.
Vima Sunrider, tocząca pojedynek z kolejnym Gwardzistą Sith - który znienacka podbiegł do niej od tyłu - nagle odtrąciła napastnika i wiedziona podszeptem Mocy, przerażona odwróciła się do pokonanego Aruna. Okrzyk rozpaczy wyrwał się z gardła mistrzyni, ale nie zdążyła już nic zrobić, by uratować przyjaciela.
Twarz dziewczyny Sitha, z której zsunęła się chusta wykrzywiła się w pogardliwym uśmiechu i opanowana ciemnością kobieta wzięła szeroki zamach...
.i ostrze zatrzymało się w pół drogi, a wzgardliwy uśmiech przeszedł w wyraz najwyższego zdumienia.
Wychodząca z jej brzucha czerwona klinga, rzuciła ponury blask na ściśnięte oblicze.
Szkarłatne ostrze dziewczyny wtłoczyło się do rękojeści. Druga, przebijająca ją na wylot znikła jeszcze szybciej i tuż za jej plecami dało się usłyszeć półgłośny, metaliczny dźwięk.
Oczy umierającej błagalnie spojrzały na Radenę i powoli zeszkliły się. Ciało zsunęło się na kolana i po chwili upadło na bok.
Kiedy Arun sięgał po swój miecz świetlny nie spostrzegł, że prowizoryczna opaska, jaką założyła mu Vima, zleciała mu z głowy, a piekący ból w nodze i dłoni obudził się na nowo. Rycerz otarł rękawem pot, który zaczął zalewać jego oczy i tym samym ramieniem chwycił rękojeść.
Wtedy z przerażeniem spostrzegł, że wcale nie ścierał potu... rana na czole ponownie dała o sobie znać, a krew na ubraniu świadczyła o tym aż za bardzo. Kobieta Sith sprytnie uderzyła go w opatrunek nasadą miecza i trafiła dokładnie tam gdzie chciała trafić, a nawet...
Zduszony okrzyk bólu i fala cierpienia rozeszła się w Mocy, uderzając w umysły Jedi, tak samo jak to się działo już od czasu wejścia na pokład Gwiezdnej Kuźni... lecz tym razem była ona tysiąckrotnie silniejsza. Arun zapadł się w sobie, gdyż wiedział, co to oznacza...
Niczym płomień życia zgasło żółte ostrze miecza Bu-Bosa Slluga.
Jedi przeszyty czterema szkarłatnymi błyskawicami wypuścił miecz z dłoni i trafiony jeszcze jednym strzałem zatoczył się do tyłu. Ciało łysego mężczyzny uderzyło w końcu o ziemię i już więcej się nie poruszyło.
Mission Vao, która stała trzy metry za Sllugiem przeraźliwie wrzasnęła i z pełnymi łez oczami wyskoczyła zza robota M4. Nie znała wprawdzie Bu-Bosa dłużej niż kilkanaście minut, ale sprzeczne emocje wzięły w młodej dziewczynie górę i rzuciła się do przodu, niczym rozszalały reek, do bólu ściskając palcem spust swojej rusznicy. Zielone pociski mijały dwie czerwone sylwetki i w końcu jeden z nich znalazł swój cel. Strzał wywiercił dziurę w hełmie żołnierza, rozsadzając go na wylot. Z rozbitej płyty wizjera trysnęła krew zmieszana ze szczątkami mózgu i stopionej czaszki. Obrzydzenie zawiązało jej struny głosowe, ale Twi’lekianka nie zaprzestała szaleńczego ostrzału, wystawiając się wprost na celownik drugiego Gwardzisty Sith.
Blasterowy bolt ściął ją z nóg i Vao runęła ciężko na płyty pokładu. Ostry ból głowy, która zderzyła się z twardą podłogą był niczym w porównaniu z rozrywającym myśli bólem trafionej łydki. Mission resztką świadomości sięgnęła ręką do rusznicy, która wyślizgnęła jej się z dłoni, ale spazmatyczny ból nie pozwolił jej na ten ruch i dziewczyna zemdlała.
Uczucie podwójnej porażki ścisnęło Radenę w gardle, ale odzyskawszy władzę nad rozumem i mięśniami podniósł się wreszcie z płyty pokładu Gwiezdnej Kuźni, aktywując palcem fioletowe ostrze swojego miecza...
Tylko po to, by być świadkiem kolejnej porażki.
Rubinowy płomień zatoczył gładki łuk i przeszył pierś Trebrona. Kubaz zachwiał się niepewnie i wydając z siebie gardłowy pomruk zdziwienia, opadł na jedno kolano i stoczył się na plecy. Długa rana cięta uległa kauteryzacji, ale jasno-czerwona krew wypłynęła przez usta znajdujące się pod trąbą, brocząc brązową tunikę.
Twarz Sitha, który zdołał pokonać rycerza Jedi pojaśniała z zadowolenia i równie szybko zszarzała, widząc zbliżający się do niego wir ametystowego światła. Pierwszy z sześciu błyskawicznych ciosów został zatrzymany przez szkarłatną klingę, a trzy następne odepchnięte, ale piąty – wyprowadzony idealnie na skos, z prawego ramienia na lewe – przedarł się przez obronę Ciemnego Jedi, pozbawiając jego miecz emitera. Szósty, będący powtórzeniem poprzedniego – tyle, że z drugiej strony - trafił dokładnie w cel.
Arun nie czuł gniewu, ani nienawiści. Nie czuł niczego, poza chłodnym opanowaniem i równie lodowatym dążeniem do celu. Ciemna Strona Mocy nie zdołała wtłoczyć się do jego umysłu w trakcie walki. Odór spalonego ciała wypełnił przestrzeń między dwoma osobnikami, w czasie, gdy kawałek odciętej dłoni, wciąż ściskającej kurczowo iskrzącą się rękojeść zniszczonego miecza świetlnego, wylądował pod jego nogami, a reszta ciała rozdzieliła się na dwoje i z głośnym plaśnięciem upadła obok.
Odgłosy buczących ostrzy zamilkły w tym samym momencie, co jazgot blasterowych wystrzałów.
Radena zwiesił ponuro zakrwawioną głowę i wyłączył miecz.
Ta część bitwy się zakończyła.

**********

- Ta bitwa szybko się nie zakończy... – Forn Dodonna pokręciła głową, spoglądając na różnokolorowe punkciki, zderzające się ze sobą z zaciekłością cyborreańskich psów bojowych na holograficznej mapie. Z każdą kolejną sekundą flota Imperium Sith zyskiwała coraz większą i większą przewagę, której zniwelowanie wymagałoby co najmniej dwa razy większej floty niż ta, jaką obecnie dysponuje Dodonna. Na nic poszło zniszczenie trzech Niszczycieli Gwiezdnych Sith, jeżeli blokada Gwiezdnej Kuźni ani na moment nie ustępowała. Manewr okrążający, którego spróbowało dziesięć fregat szturmowych klasy Defender z resztek grupy Pierwszej i Drugiej zakończył się totalną porażką; nie ocalał żaden z okrętów wojennych. Doliczając do tego stratę jeszcze kilku innych jednostek, wychodziło biało na czarnym, że VI Flota Republiki Galaktycznej stoi na krawędzi zagłady i tak naprawdę brakuje delikatnego pchnięcia, by się stoczyła w dół.
Prawdę powiedziawszy ukojenie mogły przynieść jedynie sukcesy pilotów myśliwskich, którzy – chociaż było ich dwukrotnie mniej – przeciwstawiali się niekorzystnemu bilansowi lepiej niż mogli, niszcząc z zaskoczenia wiele pojazdów wroga. Widać nawet kierowani przez Medytację Bitewną piloci Sith Fighterów wyraźnie nie radzili sobie pośród mnóstwa dużych jednostek liniowych. W przeciwieństwie do naszych, którzy opanowali to doskonale – Forn gorzko się uśmiechnęła – To już przecież nie pierwszy raz, jak flota Republiki przegrywa bitwę.
W takiej sytuacji admirał Republiki nie miała innego wyboru, jak tylko grać na zwłokę, czekając aż rycerze Jedi wypełnią swoje zadanie. Przegrupowanie oddziałów było zatem konieczne i zarazem znacznie w tym pomogło. Z ośmiu kompletnie rozbitych grup bojowych pozostała w gruncie rzeczy niecała połowa. Obecnie Pierwsza i Druga składały się łącznie z dwudziestu jeden Defenderów, natomiast Trzecia i Czwarta miały do dyspozycji po trzynaście Capitolów. Od tej pory również Niszczyciele Gwiezdne zostały inaczej oznaczone na mapie taktycznej: jedną grupę stanowiła para okrętów wojennych, toteż na żółtej płaszczyźnie hologramu zamigotało osiem czerwonych punktów. Razem z tymi wytycznymi, dowódcy poszczególnych oddziałów Republiki dostali rozkaz rozproszenia się na całej linii statków wroga.
Forn Dodonna kolejny raz musiała dokonać niełatwego wyboru. Z jednej strony ta zmiana taktyki mogła spowodować, że piloci Republic Fighterów i Crusaderów zostaną skazani na śmierć, ale z drugiej ocaleje zdecydowanie więcej okrętów liniowych, których potrzebujemy do ataku na Gwiezdną Kuźnię – jeżeli kiedykolwiek do niego dojdzie; artylerzyści Niszczycieli Sith zmuszeni będą do atakowania wielu celów, a nie tak jak wcześniej - jednego. Chociaż to rozumowanie było logiczne, pogodzenie się z myślą, że być może przez nią zginie więcej ludzi było trudne. Jedyne, co można było zrobić, to nakazać dowódcom eskadr, aby trzymali się znacznie bliżej okrętów liniowych. To znaczyło, ze czas jest najważniejszy; celem wszystkich jednostek VI Floty było uzyskanie jak największej ilości drogocennego czasu, a co za tym idzie rozproszona obrona.
Kilka następnych sekund jej umysł zdeterminował szanse i ponownie wszystko wróciło do rycerzy Jedi. Dodonna zdawała sobie sprawę, że prócz pokładania nadziei w rycerzach Jedi, pozostał jej jeszcze jeden manewr, który być może zadecydowałby o odwróceniu losów bitwy. Ryzykowny, niezwykle niepewny, ale raczej ostateczny. Prawdę mówiąc – pomyślała smutno – Nie został nam już żaden inny wybór; szesnaście Gwiezdnych Niszczycieli z generatorami studni grawitacyjnych na pokładzie bez trudu powstrzyma czterdzieści okrętów Republiki przed skokiem w nadprzestrzeń... To nasza ostatnia szansa. Trzeba w końcu przełamać ich szyki obronne.
Kobieta odwróciła się w kierunku iluminatorów statku.
- Poruczniku Regarde – powiedziała, patrząc na setki laserowych smug, w milczeniu przecinających przestworza; gdyby w próżni istniał dźwięk, to zapewne słyszeć by się dało również i efekty ich działania – Proszę odwołać wszystkie „kolorowe” eskadry i sprowadzić je tutaj. Proszę również wyznaczyć po dwa najlepsze Capitole z każdego oddziału oraz pięć Defenderów z grupy Pierwszej. Mają natychmiast zająć pozycję w sektorze M-4.
- Oczywiście, pani admirał – odparł mężczyzna, bez zadawania zbędnych pytań.
- Poruczniku Fallem. Ile to wszystko może potrwać?
Nie odrywając oczu od ekranu, podoficer automatycznie wyrecytował:
- Najwyżej półtorej minuty, pani admirał.
Kobieta pokiwała głową i złożyła dłonie za plecami. Jeżeli i ten plan się nie powiedzie, ostatnia nadzieja w rycerzach Jedi... - Forn zbeształa się w myślach – Nie. Vandar Tokare uświadomił nam, że takie myślenie jest błędne. Chociaż wszystko zawiedzie, zawsze pozostaje nadzieja. A tej nie należy składać wyłącznie na barkach Jedi.
Na nadzieję należy sobie samemu zapracować.

**********

Nie ulegało wątpliwości, że przegraliśmy.
Radena zsunął się na kolana i wszelkie siły zupełnie go opuściły. Rycerz Jedi popatrzył na swój miecz i zupełnie znieruchomiał. Nagle wydało mu się, że czas stanął – Co ja robię, na wszystkie gwiazdy galaktyki? Przecież... jestem mistrzem Jedi! Jedi nigdy się nie załamuje... nigdy nie traci nadziei... zawsze jest gotowy... – wzrok wyminął rękojeść miecza i zatrzymał się na zakrwawionych dłoniach -... ale Jedi jest też normalną istotą żywą... a każda istota żywa czuje. Żaden Jedi nie powinien wywyższać się ponad zwykłego człowieka jak i też odgradzać się od niego, gdyż może on zatracić poczucie obowiązku... aż w ostateczności nie będzie wiedział komu tak naprawdę ma służyć. Ale czy to odnosi się też do uczuć i emocji? Nikt lepiej nie będzie znał krzywdy wyrządzonej niewinnemu, jeżeli sam się nie postawi na jego miejscu... tyle, że Jedi za bardzo poświęcony swojej misji i ludziom, których miał bronić jest dla siebie samego największą zgubą. Dystans jest potrzebny, ale nie należy z nim przesadzać... w uczuciach w takim razie także?
Nie ma emocji, jest spokój – wydawałoby się, że to takie proste; odciąć się od wszystkiego, co dzieje się na zewnątrz twojego ciała... zapomnieć o istnieniu nieszczęść, śmierci i nędzy, byle tylko do twoich działań i myśli nie przedarły się zgubne emocje.
Przed oczami Aruna mignęły twarze Slluga i Trebrona... nie ma emocji... Czy to znaczy, że Jedi ma być lodowaty jak zima na Rhen Var? Nieczuły niczym Huttyjski lord? Jak można zachować spokój, gdy patrzy się na martwe ciała swoich przyjaciół? Wieloletnich przyjaciół, których znasz od wielu lat. Trzeba. Emocje zniszczą najbardziej wytrwałych... a zwłaszcza Jedi. Prostą ścieżką przywołują poczucie porażki, niespełnionego zadania. Ciążą na tobie, niczym największy grzech i nie dają zapomnieć... Następnie przychodzi obawa... o siebie, o innych przyjaciół, nawet najzwyklejszych ludzi; często istot, które nie zasługują na taką troskę. Strach, że zginą i postanowienie, że się do tego nie dopuści... Wtedy strach przeistacza się w nienawiść... nienawiść do tych, którzy zabijają i mordują. W poszukiwaniu własnej zemsty, za to czego dokonali, a czego nie mogłeś powstrzymać... w poszukiwaniu Ciemnej Strony Mocy. Dopiero, gdy wszystko się dokona i wiesz już jak głęboko dałeś się wciągnąć w czeluść mroku... nie ma już odwrotu.
Ale, czy to oznacza, że wygraliśmy? Nie, ale nadzieja pozostaje.
Wielu zginęło i jeszcze wielu zginie – pomyślał w końcu Radena – Durastalowy mur wokół umysłu jest potrzebny, aby nie wpaść w obłęd, ale czasem przydaje się go zburzyć...
Czas doprowadzić to wszystko do krańca, by już nikt nie musiał ginąć w tej wojnie. Ciemna Strona Mocy i Gwiezdna Kuźnia nie są w stanie przezwyciężyć jasności. Mrok nigdy nie zwycięża; może jedynie na chwilę łudzić się, że tak jest. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Nie mam już szans pomóc rozwalić tą przerośniętą kupę złomu, ale wciąż jeszcze mogę się przydać...
Aun z tym postanowieniem błyskawicznie przypiął miecz do pasa, po czym szybko wstał, omiatając pomieszczenie wzrokiem.
Bu-Bos Sllug i Kubaz Trebron na pewno nie żyją. Tego... nie trzeba było nawet sprawdzać – widok pokrytych krwią, przepołowionych w różnych miejscach ciał wywołał u mistrza dreszcze; bał się pomyśleć, jakby się czuł, gdyby Sith Trooperzy i Gwardziści nie mieli zasłoniętych przez hełm twarzy. Nie sądził, żeby jakikolwiek Jedi mógł żyć później ze spokojnym sumieniem, widząc młodocianą i przepełnioną bólem twarz tego, kogo zabili. Zakrywające je hełmy pomagają utwierdzić się w mózgu iluzji, ze ci żołnierze są robotami, a nie istotami żywymi. Starając się nie patrzeć na ciała zabitych, ocenił stan Wookiego Zaalbara. Jedyne, co zauważył to fakt, że jest tylko lekko postrzelony, ale widać, że powoli dochodzi do siebie... – Radena obrócił się miękko na pięcie, nie zważając na pulsujący ból w nodze i podbiegł do klęczącej nad Mission Vao Vimy oraz kręcącego się wokoło T3-M4, cicho popiskującego z każdym ruchem serwomotorów. Kobieta przerwała na moment opatrywanie paskudnej rany na lewej nodze Twi’lekianki - obficie krwawiąca łydka wyglądała naprawdę poważnie; rycerzowi zdawało się wręcz, że pocisk naruszył kość – i rozszerzając zielone oczy ze zdumienia, spojrzała na Radenę.
- Co ci się stało, Arun?
Trwoga jej przyjaciółki i jednocześnie nienaturalna troska w głosie sprawiła, że sam zaczął się zastanawiać, jak bardzo oberwał, ale pokręcił jedynie głową, przykucając przy kobiecie.
- Mniejsza ze mną... Bardziej się martwię o nią.
Sunrider ponownie zwróciła całą swoją uwagę na ranną dziewczynę, tak samo jak zrobił to sekundę później Arun Radena, a następnie żałośnie pomrukujący Zaalbar. Bez zbędnych słów zrozumiał się z Vimą i błyskawicznie pomógł jej owinąć maananskim bandażem naprędce oczyszczoną z zanieczyszczeń ranę.
Coś nagle podsunęło mu na myśl, że powinien wsłuchać się w Moc. Rycerz zmarszczył brwi – Dlaczego akurat w takim momencie... – ale zamknął oczy, odizolował się od zewnętrznych bodźców i objął myślami całą górną część Gwiezdnej Kuźni.
Niemal od razu odrzuciła go siła ciemności, władająca stacją kosmiczną, ale gdzieś w głębi siebie przygotowany na jej uderzenie, nawet się nie zachwiał. Wydało mu się, jakby znalazł się w jakimś pomieszczeniu, daleko w jej trzewiach, lecz wszystko wokoło było ogarnięte gęstą zasłoną mroku. Zobaczył owalny pokój, na środku którego wisiała w powietrzu olbrzymia, półprzezroczysta kula. W jej wnętrzu kryły się setki wielokolorowych punkcików, przypominających ławicę malutkich rybek, od których odbija się światło słoneczne. Tuż przed nią widniała ciemna smuga z jedną jasną kropką, kontrastującą z całym otoczeniem.
Kiedy jednak obraz przestał się zamazywać, umysł Radeny zrozumiał, że to co widzi, to wizja Mocy. I to niewątpliwie wizja czegoś, co się właśnie dzieje.
Półprzezroczysta kula okazała się być jasno-żółtym hologramem bitewnym, a ciemna pręga metr przed nią sylwetką człowieka ubranego w jakieś ciemne szaty... wygląd pomieszczenia wskazywał, że był to pokój dowodzenia. A czarną postacią w takim razie...
Bastila Shan.
Wizja błyskawicznie się wycofała i tak jak podczas skoku w nadprzestrzeń ukazała mozaikę gwiazd. Ta z kolei przeistoczyła się w wizerunek paru łatwo rozpoznawalnych postaci, otoczonych niebiesko-białą aurą walczących z innymi, znacznie mroczniejszymi.
Carth Onasi, Jolee Bindo, Juhani... Revan.
Zanim w pełni zrozumiał niepokojącą wizję, obraz ponownie się rozmył i Radena otworzył oczy.
Znowu pochylał się nad Mission Vao, wpatrując się prosto w zaczerwienione czoło młodej dziewczyny z Taris. Od razu zorientował się, że odpowiedź w sprawie wizji wkrótce sama się wyjawi. W końcu nie bez znaczenia jest fakt, że spogląda na nieprzytomną Twi’lekiankę. Dwa krótkie warknięcia Zaalbara towarzyszyły mu, kiedy delikatnie przejechał prawą dłonią po guzie na czole Vao.
Rycerz zmarszczył brwi i zapytał:
- Czy to coś poważnego, Vimo?
Sunrider przeniosła wzrok z nogi na Radenę i odwrotnie, po czym niepewnie wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Myślę, że to wstrząs mózgu... wprawdzie nic co nie wyleczyłoby kolto, ale... – z każdym słowem rycerz coraz bardziej się niepokoił, jednocześnie nabierając przekonania do własnej decyzji -... obawiam się, że to może być coś groźniejszego. Nasz skaner medyczny nic nie pokazuje, ale jest za słaby, żeby mógł nam cokolwiek wartościowego pokazać, więc...
- Wracamy z powrotem – Radena doskonale zrozumiał intencje swojej przyjaciółki, a teraz także i wizję, którą uraczyła go Moc. Jedno się jednakże nie zgadzało: dlaczego coś tak mało ważnego objawiło się w jego myślach? – zastanowił się i po chwili z zaskoczeniem spoglądał gdzieś w dal, za ostatnim z pokonanych żołnierzy Imperium Sith. Żołądek zmienił się w bryłę lodu, kiedy nareszcie sobie to uświadomił – Gdybym poszedł dalej... gdybyśmy poszli dalej, wszyscy by zginęli.
Jego przyjaciółka zrobiła minę, jakby miała go zapytać o powody tak szybko podjętej decyzji. Nie zapytała jednak, widząc poszarzałą twarz mistrza Jedi i w szmaragdowych oczach kobiety zabłysło smutne zrozumienie.
- Jesteś tego pewien?
Arun Radena zajrzał w zielone oczy Vimy i nagle zrozumiał.
Przebiwszy się poprzez warstwy bólu, smutku i żalu, wywołane przedłużającym się konfliktem i mrocznym istnieniem Gwiezdnej Kuźni dotarł do wnętrza kobiety; jej obaw, lęków i nadziej.
I dowiedział się, że zawiódł.
Vima od samego początku wyczuwała wątpliwości, a potem uczucia przelewające się przez serce Radeny. Wszystko – obawy przed Gwiezdną Kuźnią, strach przed utratą przyjaciół i ból po śmierci członków jego eskadry – wszystko to leżało otwarte jak książka dla jego przyjaciółki, a on nawet tego nie zauważył.
Gorzej, gdyż wyczuł u Sunrider lekkie rozczarowanie... żal, że Arun niczego jej nie wyjawił, nie podzielił się z nią swoimi odczuciami, tak jak robił to w przeszłości... nie zawierzył jej swoich niepewności, które mogliby razem przezwyciężyć; razem, jak to się działo wiele lat temu. W czasach, które były na tyle stare, że dobre. Wierzył, iż jest na tyle doświadczony, na tyle dobry, że sam wygra z dręczącymi go problemami.
Wychwycił w uczuciach Vimy jeszcze coś, co zmusiło go do spuszczenia wzroku z łagodnej twarzy jego najlepszej przyjaciółki; osobie, której zawierzyłby swoje własne życie: obawę, że ich przyjaźń nie jest już tak mocna jak kiedyś...
Pytanie było proste, ale Arun zdawał sobie sprawę, dlaczego kobieta je zadała... i to go poraziło, uderzając w niego jak dwudziestokilowy młot. Vima wszystko wie... ale on jej niczego nie powiedział. Wszystkie obawy i wątpliwości schował w swojej głowie, tak samo jak wizję Exara Kuna i zrujnowanego Dantooine sądząc, iż nie jest to ważne. Obdarzyła go zaufaniem, na które sobie nie zasłużył.
- Przepraszam... – wydukał, niepewnie kierując spojrzenie w oczy kobiety – Że cię zawiodłem.
- Nie, Arun – wyszeptała spokojnie, miękko obejmując jego ramię. Wyrozumiały uśmiech na jej ustach wyrażał też coś, czego Radena nie potrafił zidentyfikować – Wcale mnie nie zawiodłeś, Arun.
- Jak to? – zdumienie mężczyzny wykraczało poza granice, tego co dzisiaj przeżył – Przecież... znaliśmy się tak długo, a ja... ja wszystko zaprzepaściłem. Myślałem, że jak nie powiem ci o tamtym koszmarze... to będzie lepiej dla nas obojga – ramiona rycerza Jedi opadły bezwładnie – Myślałem, że będzie lepiej, jak wszystko zachowam dla siebie... – w oczach Radeny pojawiły się łzy -... że masz większe problemy do rozwiązania od moich...
- To nieprawda, Arun i dobrze o tym wiesz – jej głos koił jego umysł i stępiał emocje – To wszystko wina wojny. Niekończącej się wojny i Gwiezdnej Kuźni. Na każdego działa w ten sposób. Nie jesteś jedyny.
- Ale... – rycerz ponownie zniżył wzrok i w tym momencie Vima Sunrider leciutko pocałowała go w policzek. Fala uspokajających uczuć owionęła mistrza Jedi, kiedy poczuł na swojej skórze delikatny dotyk warg jego przyjaciółki.
- Długo się nie widzieliśmy, ale nasza przyjaźń przetrwała – rzekła po chwili, nie oddalając swojej twarzy od jego - Przetrwała, chociaż wielokrotnie na jej drodze stawały przeszkody, które zdawały się nie do pokonania. Gwiezdna Kuźnia również jest przeszkodą, którą musimy pokonać...
- Nie chcę, by nasza przyjaźń się rozpadła z powodu jakiejś chrzanionej stacji kosmicznej, Arun.
- Ja... też nie chcę – wyszeptał powoli i na chwilę objął swoją przyjaciółkę w lekkim uścisku.
Trwali tak, dopóki pytający ryk Zaalbara nie rozdarł zastałej ciszy; czyli tak naprawdę niecałe dwie sekundy.
- Zamierzamy opuścić Gwiezdną Kuźnię – odpowiedziała Sunrider, posyłając ciepły uśmiech zarówno Wookiemu, jak i Radenie.
Kolejne słowa pokrytego sierścią humanoida, wyrażające zaskoczenie i trwogę, zostały ponownie rozpatrzone przez mistrzynię Jedi.
- Nie ma sensu dalej iść, Zaalbar. W takim stanie nie mamy szans przebić się dalej. Nasze zadanie w gruncie rzeczy polegało tylko na odciągnięciu uwagi kilkunastu Sithów, zrobienia jak największego zamieszania... główna robota należy do Revana i jego zespołu.
- Tylko Revan jest zdolny odwrócić Bastilę od ciemności – dodał smętnie Radena - Tylko on.
Wookie niechętnie zgodził się, ale zadał następne pytanie, kierując kosmatą łapę w stronę Mission Vao.
- Tak, to kolejny powód, dla którego powinniśmy stąd zniknąć jak najszybciej się da.
- Myślisz, że uda ci się obudzić Mission? – zapytał Arun, spoglądając współczująco na ranną Twi’lekiankę.
- Co najwyżej na chwilę – kobieta zastanowiła się głębiej – Później trzeba będzie ja nieść.
Zanim ktokolwiek się odezwał, głośny ryk Wookiego odbił się od ścian i zadźwięczał w uszach obu Jedi.
- No... dobra, Zaalbar – Arun uśmiechnął się niepewnie – Chyba i tak nie byłbym w stanie cię przekonać, żebyś tego nie zrobił.
- Mam tylko nadzieję, że uda się zrobić to szybko – powiedziała Sunrider i wzięła się do pracy, w czym chętnie, acz zupełnie niepotrzebnie starał się pomóc olbrzymi Wookie. T3-M4 pisnął żałośnie.



1 2 3 4 5 6 (7) 8 9 10

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 8,50
Liczba: 12

Użytkownik Ocena Data
Kosak 10 2008-09-02 21:24:56
Włóczykij 10 2007-01-25 18:03:11
DarthRevan 10 2006-01-26 16:41:28
April 10 2005-07-01 20:12:45
Vip`per 9 2005-06-19 12:34:43
Mistrz Fett 9 2005-04-28 18:54:22
Qsmier 9 2005-04-28 12:33:35
Andaral 9 2005-04-28 10:32:17
Krogulec 8 2005-04-28 12:42:15
Darth Edziaszka 7 2016-11-21 22:40:47
Gemini 6 2005-08-10 21:30:10
Mallor Quisif nah Pahn 5 2005-04-28 23:46:45


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (12)

  • Włóczykij2007-01-19 19:40:15

    Grrrrr... Znowu Jasna Strona...Awgh... Błyskawice mnie przez to trafią... Acz daję 10... Ale Nadiru mógbły w końcu napisać coś o Ciemnej Stronie Mocy ;-) Bardzo lubię teksty tego autora. Tak trzymać!!! (śmierć Jedi... My , Sithowie, jeszcze zwyciężymy!!! :-P)

  • Vegeta662006-08-30 19:21:13

    dlaczego nie mogli dac zdjecia dartha revana wkurza mnie to

  • Gemini2005-08-10 21:29:01

    Hmmmm muszę przyznać, że to opowiadanie trochę mnie znudziło. Za dużo scen walki /aczkolwiek zaznaczono , że na podstawie gry/,za długie, za mało przeżyć wewn. i akcji poza głównym wątkiem. Można powiedzieć , że prawie klasyczna tragedia jedność czasu, akcji i miejsca. ;)) Mimo wszystko chylę czoła przed pracą autora

  • Dominik1022005-06-23 21:30:55

    Jutro ją zaczne czytać zaraz po zakończeniu roku szkolnego!
    Jupiiii jutro koniec roku szkolnego wreście będe mógł poświęcić się swej pasji--Star Wars--
    NIECH MOC BĘDZIE Z WAMI...;-)

  • Harnas Jedi2005-06-21 13:49:27

    Wismienite i bardzo ciekawa opowiadanie.Az jestem ciekawy co sie dzialo w ty odleglych czasach Jedi

  • Vip`per2005-06-19 12:34:18

    Świetne opowiadanko, trochę błędów gramatycznych i ortografów, ale przy tej ilośći tekstu...

    Zgadzam sie z Shedao, myslalem ze oczy wi wyjda na orbitę niczym dwie mini Gwiazdy Śmierci... Chleba, igrzysk i pdf !!!

  • Shedao Shai2005-04-29 14:13:57

    A czy przewidywana jest wersja pdf? Bo byłoby to wówczas znacznie łatwiej przeczytać...

  • Krogulec2005-04-28 21:10:53

    ja na outer rimie :)

  • Nadiru Radena2005-04-28 14:15:02

    Tytymek - czy ty czytałeś tą wersję na Bastionie, czy może tamtą z The Outer Rim?
    Bo ta tutaj jest ostateczną wersją - już bez wielu błędów gramatycznych i bez wielu niepotrzebnych opisów.

  • Krogulec2005-04-28 12:42:06

    ładne opowiadaniw, chociaż coś mi tu z opisami przeżyć wew. kiepsko się podoba... no cóż ale reszta bardzo dobrze 8 na 10

  • Mallor Quisif nah Pahn2005-04-28 12:38:53

    szkoda ze tylko zostalo uwzglednione jedynie dobre zakonczenie a przecierz mrok moglby zatriumfoeac

  • waldiego2005-04-28 12:18:59

    Czytałem i bardzo fajne świetne opowiadanie nareszcie coś o czasach przed Palpatinem ok!

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..