Cień wojownika
Mace Windu złożył palce w piramidkę, wodząc wzrokiem po pozostałych Jedi, zgromadzonych w obszernej komnacie w Theed – stolicy Naboo. Obok dwunastu Mistrzów z Rady w kręgu zasiadał również Obi-Wan Kenobi, który zaledwie poprzedniego dnia został uznany za Rycerza Jedi.
Mace zatrzymał spojrzenie na Eeath’cie Koth’cie – Rycerzu z Nar Shaddaa. Eeth, podobnie jak tajemniczy wojownik zgładzony przez Kenobiego, należał do rasy Zabraków, wywodzącej się z planety Iridonia.
- To jasne, że wojownik był Sithem. – cierpliwie tłumaczył Obi-Wan. – Ciemna Strona biła od niego z olbrzymią siłą. Swą energię czerpał z gniewu i strachu.
- Sithowie wyginęli na Ruusan tysiąc lat temu. – Ki-Adi-Mundi wciąż obstawał przy swoim zdaniu. – Bractwo nie mogło odtworzyć się bez naszej wiedzy.
- A Exar Kun? Był Jedi, a jednak przeszedł na Ciemną Stronę bez pomocy żadnego Lorda.
- Rada nie popełni dawnych błędów...
- Rada już je popełniła. Bractwo Sith zostało zniszczone na Ruusan, gdyż było słabe. Sithowie skakali sobie do gardeł. W walce o władzę wyżynali się nawzajem i dlatego Bractwo upadło. Wciąż postrzegacie Sithów z perspektywy wielotysięcznej wspólnoty – łatwej do wykrycia i spajanej wątłym więzami, które w każdej chwili mogą runąć pod naporem ambicji poszczególnych Lordów. Nie możecie zrozumieć, że taki system musiał upaść. Oni zrozumieli – nie ma Bractwa, jest tylko uczeń i jego mistrz. Sithowie pozostają w ukryciu, gdyż szykują się do skrytego ataku. W ostatnich latach zginęło wielu Jedi. To nie może być dziełem przypadku. Kiedyś Sithowie wyjdą z cienia, a my musimy być na to przygotowani.
- Rada rozważy twoją prośbę. Tymczasem...
- Sithowie to nasz najważniejszy problem. Wasza ignorancja zabiła Qui-Gon’a. Nie pozwolę, by to się powtórzyło.
- Jak śmiesz przemawiać takim tonem? Jedi Jinn zginął w służbie Republiki. Był świadom swych poczynań i podjętego ryzyka.
- Ale Obi-Wan ma rację. – Mace Windu wreszcie zdecydował się zabrać głos. – Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Inwazja na Naboo udowodniła słabość systemu. Minie wiele lat nim nowy Kanclerz przywróci dawny ład. Sithowie z pewnością wykorzystają okazję, by zniszczyć Jedi teraz, gdy jesteśmy najbardziej potrzebni.
- Tożsamość wojownika odkryć musimy. – podjął mistrz Yoda. – Zbadanie powiązań jego z Federacją konieczne jest.
- Ale kto się tym zajmie? – Ki-Adi-Mundi powoli przekonywał się do punktu widzenia Obi-Wana. – To ryzykowna misja. Sithowie wciąż pragną pozostać w cieniu. Na pewną spróbują zgładzić każdego, kto podejmie próbę odkrycia ich tajemnicy.
- Neimoidianie do kontaktów z Sithami przyznać się nie chcą. Lojalność lub strach: orzec trudno.
- Może lojalność wymuszona strachem? – wtrącił Obi-Wan. – To nie jest ważne. Federacja na pewno nie pomoże nam w zbadaniu tej tajemnicy. Sithowie dobrze się ukrywali. Prawdopodobnie ujawnili się tylko przed najwyższymi przedstawicielami Federacji.
- A oni wciąż mają władzę. – dodał Mace Windu. - Senat obraduje w nieskończoność, rozpatrując różne aspekty inwazji i wciąż odwlekane jest nałożenie na Neimoidian sankcji prawnych.
- Może Federacja przekupiła niektórych senatorów? – zasugerował Kenobi.
- To niemożliwe! – oburzył się Ki-Adi-Mundi. – Sam Wielki Kanclerz obstaje przy dokładniejszym zbadaniu przyczyn i przebiegu inwazji na Naboo, nim zostaną podjęte jakieś kroki prawne.
- Fakty mówią same za siebie. O ile blokada została nałożona za zgodą Senatu, o tyle inwazja była bezprawna. Zginęli ludzie. Zabito Jedi. Senat będzie musiał obarczyć za to winą Neimoidian.
- Może chcą zyskać na czasie? – zauważył Mace Windu. – Spory proceduralne i biurokracja opóźniają działania Senatu. W przypadku sprawy Naboo jest to szczególnie widoczne. Ktoś dokłada wszelkich starań, by Neimoidianie mogli swobodnie działać w świetle prawa przez możliwie długi czas. Pytanie: co zrobią z tym czasem?
- Odpowiedzią powinni być Sithowie. Zmusili Neimodidian do milczenia, zmuszą do współpracy. Naszym najważniejszym zadaniem jest odkrycie powiązań zabitego Zabraka z Federacją Handlową.
- Ale kto się tym zajmie? I od czego powinno się zacząć? Nie mamy żadnych śladów.
- Poszukiwania powinno się rozpocząć na Iridonii. – odezwał się Eeth Koth. – To ojczysty świat Zabraków – rasy, z której wywodzę się i ja i zabity wojownik. Wypytując o tego Sitha, na pewno nie będę się tak rzucał w oczy wśród tamtejszej ludności, jak inni Jedi. Podejmę się tego zadania.
- Ryzyko ogromne jest. Pomocy potrzebować możesz.
- Tak. Kogoś znającego się na pracy detektywa i nie kojarzonego z Zakonem Jedi.
- Myślę, że znam kogoś takiego...
Derit Ravval ciął szerokim łukiem, pozbawiając przeciwnika prawej dłoni, dzierżącej ciężki miotacz. Trandoshanin zatoczył się do tyłu, rycząc wściekle z bólu. Jego kompan zasypał Derit’a lawiną laserowego ognia, ale Ravval zasłonił się fioletowym ostrzem swojego miecza świetlnego, płynnie odbijając nadlatujące pociski. Jedna ze szkarłatnych laserowych błyskawic odbiła się od klingi i trafiła w lewe ramię strzelca. Trandoshanin zawył wściekle, osuwając się na kolana. Jego blaster opadł obok niego z głośnym trzaskiem uderzając o durabetonową płytę.
Derit zgasił miecz i podszedł do rannego. Chwycił go za kołnierz i dźwigną do góry. Mógł to uczynić tylko dzięki Mocy, przepływającej przez jego ciało i wzmacniającej jego siły. Trandoshanin obrzucił go wściekłym spojrzeniem, ale nie próbował wyrwać się z uścisku.
- Zabicie tego Wookiego było głupim pomysłem. Pomyśl o tym, kiedy zostawię cię przed jego rodziną na Kashyyyku. Oni nie będą tacy mili jak ja, Rossk’Cra.
- Zabiję cię, Jedi!
- Doprawdy? Nie sądzę...
- To zastanów się jeszcze raz.
Mówiąc to, Trandoshanin wyjął ukryty w rękawie blaster i wymierzył go wprost w czoło Ravval’a. Derit tylko uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.
- Robisz w tym fachu już tyle lat, a jeszcze się nie nauczyłeś, że z pustego blastera nikogo nie zastrzelisz?
- Nie nabierzesz mnie na tę starą sztuczkę...
Darit puścił Trandoshanina i odsunął się od niego o krok. Drugi morderca dalej leżał na ziemi, zwijając się z bólu i próbując zatamować krwotok. Tymczasem Rossk’Cra nacisnął wściekle na spust swojej broni, ale nic się nie stało. Morderca spróbował jeszcze parę razy, aż wreszcie rzucił bezużyteczną bronią w Ravvala. Ten z łatwością chwycił nadlatujący blaster, nie spuszczając wzorku z Trandoshanina. Obcy sięgnął po leżący obok miotacz i znowu spróbował zastrzelić Jedi, ale i tym razem mu się nie udało.
Georgeowi Lucasowi i Timothy Zahnowi.
Legenda trwa...
Mace Windu złożył palce w piramidkę, wodząc wzrokiem po pozostałych Jedi, zgromadzonych w obszernej komnacie w Theed – stolicy Naboo. Obok dwunastu Mistrzów z Rady w kręgu zasiadał również Obi-Wan Kenobi, który zaledwie poprzedniego dnia został uznany za Rycerza Jedi.
Mace zatrzymał spojrzenie na Eeath’cie Koth’cie – Rycerzu z Nar Shaddaa. Eeth, podobnie jak tajemniczy wojownik zgładzony przez Kenobiego, należał do rasy Zabraków, wywodzącej się z planety Iridonia.
- To jasne, że wojownik był Sithem. – cierpliwie tłumaczył Obi-Wan. – Ciemna Strona biła od niego z olbrzymią siłą. Swą energię czerpał z gniewu i strachu.
- Sithowie wyginęli na Ruusan tysiąc lat temu. – Ki-Adi-Mundi wciąż obstawał przy swoim zdaniu. – Bractwo nie mogło odtworzyć się bez naszej wiedzy.
- A Exar Kun? Był Jedi, a jednak przeszedł na Ciemną Stronę bez pomocy żadnego Lorda.
- Rada nie popełni dawnych błędów...
- Rada już je popełniła. Bractwo Sith zostało zniszczone na Ruusan, gdyż było słabe. Sithowie skakali sobie do gardeł. W walce o władzę wyżynali się nawzajem i dlatego Bractwo upadło. Wciąż postrzegacie Sithów z perspektywy wielotysięcznej wspólnoty – łatwej do wykrycia i spajanej wątłym więzami, które w każdej chwili mogą runąć pod naporem ambicji poszczególnych Lordów. Nie możecie zrozumieć, że taki system musiał upaść. Oni zrozumieli – nie ma Bractwa, jest tylko uczeń i jego mistrz. Sithowie pozostają w ukryciu, gdyż szykują się do skrytego ataku. W ostatnich latach zginęło wielu Jedi. To nie może być dziełem przypadku. Kiedyś Sithowie wyjdą z cienia, a my musimy być na to przygotowani.
- Rada rozważy twoją prośbę. Tymczasem...
- Sithowie to nasz najważniejszy problem. Wasza ignorancja zabiła Qui-Gon’a. Nie pozwolę, by to się powtórzyło.
- Jak śmiesz przemawiać takim tonem? Jedi Jinn zginął w służbie Republiki. Był świadom swych poczynań i podjętego ryzyka.
- Ale Obi-Wan ma rację. – Mace Windu wreszcie zdecydował się zabrać głos. – Grozi nam wielkie niebezpieczeństwo. Inwazja na Naboo udowodniła słabość systemu. Minie wiele lat nim nowy Kanclerz przywróci dawny ład. Sithowie z pewnością wykorzystają okazję, by zniszczyć Jedi teraz, gdy jesteśmy najbardziej potrzebni.
- Tożsamość wojownika odkryć musimy. – podjął mistrz Yoda. – Zbadanie powiązań jego z Federacją konieczne jest.
- Ale kto się tym zajmie? – Ki-Adi-Mundi powoli przekonywał się do punktu widzenia Obi-Wana. – To ryzykowna misja. Sithowie wciąż pragną pozostać w cieniu. Na pewną spróbują zgładzić każdego, kto podejmie próbę odkrycia ich tajemnicy.
- Neimoidianie do kontaktów z Sithami przyznać się nie chcą. Lojalność lub strach: orzec trudno.
- Może lojalność wymuszona strachem? – wtrącił Obi-Wan. – To nie jest ważne. Federacja na pewno nie pomoże nam w zbadaniu tej tajemnicy. Sithowie dobrze się ukrywali. Prawdopodobnie ujawnili się tylko przed najwyższymi przedstawicielami Federacji.
- A oni wciąż mają władzę. – dodał Mace Windu. - Senat obraduje w nieskończoność, rozpatrując różne aspekty inwazji i wciąż odwlekane jest nałożenie na Neimoidian sankcji prawnych.
- Może Federacja przekupiła niektórych senatorów? – zasugerował Kenobi.
- To niemożliwe! – oburzył się Ki-Adi-Mundi. – Sam Wielki Kanclerz obstaje przy dokładniejszym zbadaniu przyczyn i przebiegu inwazji na Naboo, nim zostaną podjęte jakieś kroki prawne.
- Fakty mówią same za siebie. O ile blokada została nałożona za zgodą Senatu, o tyle inwazja była bezprawna. Zginęli ludzie. Zabito Jedi. Senat będzie musiał obarczyć za to winą Neimoidian.
- Może chcą zyskać na czasie? – zauważył Mace Windu. – Spory proceduralne i biurokracja opóźniają działania Senatu. W przypadku sprawy Naboo jest to szczególnie widoczne. Ktoś dokłada wszelkich starań, by Neimoidianie mogli swobodnie działać w świetle prawa przez możliwie długi czas. Pytanie: co zrobią z tym czasem?
- Odpowiedzią powinni być Sithowie. Zmusili Neimodidian do milczenia, zmuszą do współpracy. Naszym najważniejszym zadaniem jest odkrycie powiązań zabitego Zabraka z Federacją Handlową.
- Ale kto się tym zajmie? I od czego powinno się zacząć? Nie mamy żadnych śladów.
- Poszukiwania powinno się rozpocząć na Iridonii. – odezwał się Eeth Koth. – To ojczysty świat Zabraków – rasy, z której wywodzę się i ja i zabity wojownik. Wypytując o tego Sitha, na pewno nie będę się tak rzucał w oczy wśród tamtejszej ludności, jak inni Jedi. Podejmę się tego zadania.
- Ryzyko ogromne jest. Pomocy potrzebować możesz.
- Tak. Kogoś znającego się na pracy detektywa i nie kojarzonego z Zakonem Jedi.
- Myślę, że znam kogoś takiego...
Derit Ravval ciął szerokim łukiem, pozbawiając przeciwnika prawej dłoni, dzierżącej ciężki miotacz. Trandoshanin zatoczył się do tyłu, rycząc wściekle z bólu. Jego kompan zasypał Derit’a lawiną laserowego ognia, ale Ravval zasłonił się fioletowym ostrzem swojego miecza świetlnego, płynnie odbijając nadlatujące pociski. Jedna ze szkarłatnych laserowych błyskawic odbiła się od klingi i trafiła w lewe ramię strzelca. Trandoshanin zawył wściekle, osuwając się na kolana. Jego blaster opadł obok niego z głośnym trzaskiem uderzając o durabetonową płytę.
Derit zgasił miecz i podszedł do rannego. Chwycił go za kołnierz i dźwigną do góry. Mógł to uczynić tylko dzięki Mocy, przepływającej przez jego ciało i wzmacniającej jego siły. Trandoshanin obrzucił go wściekłym spojrzeniem, ale nie próbował wyrwać się z uścisku.
- Zabicie tego Wookiego było głupim pomysłem. Pomyśl o tym, kiedy zostawię cię przed jego rodziną na Kashyyyku. Oni nie będą tacy mili jak ja, Rossk’Cra.
- Zabiję cię, Jedi!
- Doprawdy? Nie sądzę...
- To zastanów się jeszcze raz.
Mówiąc to, Trandoshanin wyjął ukryty w rękawie blaster i wymierzył go wprost w czoło Ravval’a. Derit tylko uśmiechnął się szeroko i pokręcił głową.
- Robisz w tym fachu już tyle lat, a jeszcze się nie nauczyłeś, że z pustego blastera nikogo nie zastrzelisz?
- Nie nabierzesz mnie na tę starą sztuczkę...
Darit puścił Trandoshanina i odsunął się od niego o krok. Drugi morderca dalej leżał na ziemi, zwijając się z bólu i próbując zatamować krwotok. Tymczasem Rossk’Cra nacisnął wściekle na spust swojej broni, ale nic się nie stało. Morderca spróbował jeszcze parę razy, aż wreszcie rzucił bezużyteczną bronią w Ravvala. Ten z łatwością chwycił nadlatujący blaster, nie spuszczając wzorku z Trandoshanina. Obcy sięgnął po leżący obok miotacz i znowu spróbował zastrzelić Jedi, ale i tym razem mu się nie udało.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 6,33 Liczba: 6 |
|
Darth Fizyk2004-08-08 00:19:44
Dawno czytałem to opowiadanie :) ponad rok temu, I pozatym, że to pierwszy fik, jaki czytałem, bardzo mi się spodobał, i przez niego napisałem Mroczną Ścieżkę :)
Yako2004-08-06 17:20:13
Ja też oceniłem na 7 :]
LordBane2004-08-06 14:03:35
Niezłe, naprawdę niezłe. Oby tak dalej :) 7/10
John Waiter2004-08-06 07:50:46
Początek świetny - druga część o Derit'cie Ravval'u trochę niejasna w stosunku do części pierwszej i nie mająca związku - zacząłem się zastanawiać co one mają ze sobą wspólnego i zrozumiałem to dopiero gdy zobaczyłem "1" w tytule: "Droga Jedi 1" - to może wiele tłumaczyć - będzie ciąg dalszy. Na razie całkkiem nieźle. :)