- To jakaś twoja sztuczka Jedi! Coś ty zrobił?!
- Pewnie szukasz tego?
Ravval uśmiechnął się jeszcze szerzej, unosząc ogniwa energetyczne z obu blasterów Trandoshanina.
- Dziś już nie robią takich miotaczy, jak kiedyś. Zasilacze tak łatwo wypadają... Coś okropnego.
- Zabiję cię!
Rossk’Cra rzucił się na swojego przeciwnika, ale nim dosięgną go swymi szponami, zwalił się na ziemię nieprzytomny. Jedi strzelił do niego jeszcze raz z jego własnej broni, teraz nastawionej na ogłuszanie. Później Derit obrócił się do drugiego z Trandoshan, który czołgał się po ulicy, znacząc swoją drogę długą smugą krwi z okaleczonej ręki. Kolejna błękitna wiązka przecięła powietrze i Trandoshanin znieruchomiał.
Kilka dni później Derit Ravval siedział w sterowni swojego statku – niewielkiego frachtowca Gwiezdna Dama. Statek spoczywał na lądowisku jednego z miast Kashyyyku. Derit wpatrywał się w przedni iluminator, za którym grupa Wookich znikała między domami. Ravval uśmiechnął się z satysfakcją – kolejne zadanie wykonane, pomyślał.
Ludzie nazywali go czasem łowcą nagród, ale on wolał używać określeni „prywatny detektyw”. Zawsze bardzo starannie dobierał swoje zlecenia – nigdy nie pracował dla Huttów i innych gangsterów. On po prostu pomagał wymierzać sprawiedliwość, a to, że nie robił tego za darmo... Cóż, z czegoś trzeba żyć.
Kiedyś Derit uczył się, by zostać Jedi, ale opuścił swojego mistrza przed zakończeniem szkolenia. Uważał Zakon Jedi za zbyt podporządkowany Republice. Ravval już dawno stwierdził, że Republika gnije i nie chciał mieć z nią zbyt wiele wspólnego. A Jedi? Ich krępowała polityka. Ze wszystkich swoich poczynań musieli się tłumaczyć przed Senatem. Ravval zbyt mocno cenił sobie niezależność. Niezależność... i samotność. Pracując na własny rachunek, zawsze działał sam. Pozostając w Zakonie byłby zmuszony do obcowania z innymi. W zgrupowaniu nawet podjęcie najprostszej decyzji zmuszało do rozważenia argumentów wszystkich osób, a to zabierało wiele czasu. Samotna praca była znacznie szybsza i efektywniejsza.
Z zamyślenia wyrwał Derita brzęczyk komunikator, informujący, że ktoś przysłał mu holowiadomość. Ravval pstryknął rząd przełączników i na podłodze obok niego pojawiła się metrowej wysokości postać mistrza Jedi, Eeth’a Koth’a.
- Witaj... uczniu. – przemówił holograficzny wizerunek. – Minęło już sześć lat od czasu, gdy zdecydowałeś się przerwać szkolenie. Szanuję twoją decyzję, nie myśl więc, że chcę cię namawiać do powrotu do Zakonu. Chciałbym cię prosić o pomoc. Jak zapewne wiesz, Federacja Handlowa nałożyła blokadę na małą planetę Naboo. Owa planeta została zajęta przez wojska Federacji, ale jej działania okazały się nielegalne. Qui-Gon Jinn i jego uczeń, Obi-Wan Kenobi, położyli kres bezprawiu Neimoidian, ale natknęli się na wojownika Sith, który zdołał zabić Qui-Gon’a nim sam został zgładzony. Rada Jedi obawia się odtworzenia Bractwa Sith, dlatego sprawą najwyższej wagi jest odkrycie tożsamości owego wojownika i odnalezienie jego kompanów. Przez te sześć lat zdobyłeś doświadczenie w pracy detektywa, więc twoje umiejętności, w połączeniu z talentem Jedi, mogą okazać się nieocenione. Przybądź jak najszybciej na Coruscant. Jedi potrzebują twojej pomocy. Niech Moc będzie z Tobą.
Holograficzna postać zamigotała i znikła. Ravval jeszcze jakiś czas wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą widział wizerunek dawnego mistrza. Wreszcie odwrócił się do konsolety sterowania i zaczął przygotowywać statek do startu.
Minęło sześć lat, ale Ravval wciąż pamiętał swoje szkolenie. Od tamtej pory zdobył wiele doświadczenia w posługiwaniu się Mocą, ale nie zmienił swego stosunku do Jedi, jako przestarzałego, niewydolnego organu utrzymywania porządku. Szanował jednak swojego dawnego mistrza i wiedział, że zawsze mógł liczyć na pomoc Eetha. Wiedział też, że nie mógł zawieść przyjaciela.
Zawsze, kiedy rozmyślał o swojej decyzji przerwania szkolenia, przed oczami widział twarz matki. Ona nigdy się z tym nie pogodziła. Utrzymanie rodzinnej tradycji było dla niej ważniejsze od moich poglądów, pomyślał. Spojrzał raz jeszcze przez iluminator. Nad czubkami drzew rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, kuszące przygodami i emocjami. Derit zbyt długo przebywał na Rubieżach, by wciąż pragnąć sensacji. Dla Ravvala gwiezdne podróże nie miały w sobie nic z romantycznego nastroju, nadanego im przez ojca Derita, gdy opowiadał synkowi o swoich wyprawach. Teraz były tylko drogą od jednego niebezpieczeństwa do drugiemu. Drogą samą w sobie bardzo niebezpieczną.
Ravval otrząsnął się wreszcie ze wspomnień i skupił na instrumentach. Sprawdził parametry statku i uruchomił silniki. Kadłub przeszyło lekkie drżenie i dało się słyszeć miarowe buczenie generatora.
Derit szybko załatwił formalności z kontrolą lotów i uniósł statek ku rozgwieżdżonemu niebu Kashyyyku. Znowu był Jedi, czy tego chciał, czy nie...
Ciepły, pomarańczowy blask słońca przesączał się przez szyby wysokich okien jednej z wielu komnat w Świątyni Jedi na Coruscant. Na środku pomieszczenia stał wąski, prosty stół, a na nim niewielki holoprojektor, wyświetlający wizerunek zabitego Zabraka. Po jednej stronie stołu, tyłem do szeregu okien w głębokim fotelu, siedziała niewysoka zielona istota – Yaddle. Naprzeciw niej, w podobnych prostych fotelach, spoczywało dwóch Jedi – Eeth Koth i Derit Ravval.
- Zawsze dwóch ich jest: mistrz i jego uczeń. Jeżeli Obi-Wan uśmiercił mistrza, zagrożenie może okazać się mniejsze niż początkowo zakładaliśmy. – zauważyła Yaddle.
- To mało prawdopodobne. – wtrącił Mistrz Koth. – Skóra tego Zabraka była pokryta wieloma tatuażami, ale nie sądzę, by mógł mieć więcej, niż dwadzieścia pięć lat. To zbyt mało, by osiągnąć poziom Mrocznego Lorda i podjąć się wyszkolenia nowego wojownika. Nie mógł to być również ostatni Sith, gdyż wtedy nie pojąłby ryzyka, wiążącego się z walką z dwoma Jedi.
- Poznanie personaliów wojownika może być bardzo trudne. – podjęła Yaddle.- Bez wątpienia Federacja zechce utrzymać w tajemnicy swoje powiązania z Sithami. Senat wciąż rozpatruje wydarzenia na Naboo i Neimoidianie nadal działają nieskrępowanie na całym obszarze galaktyki. Dlatego bardzo ważne jest, by o tej misji wiedziało jak najmniej osób. Nie będziecie mogli skorzystać z pomocy przedstawiciela Republiki na Iridonii, bo to nie uszłoby uwadze Federacji i ściągnęłoby na was jej wojska. Nie zawahali się strzelać do Jedi na Naboo, nie zawahają się i teraz.
- Pewnie szukasz tego?
Ravval uśmiechnął się jeszcze szerzej, unosząc ogniwa energetyczne z obu blasterów Trandoshanina.
- Dziś już nie robią takich miotaczy, jak kiedyś. Zasilacze tak łatwo wypadają... Coś okropnego.
- Zabiję cię!
Rossk’Cra rzucił się na swojego przeciwnika, ale nim dosięgną go swymi szponami, zwalił się na ziemię nieprzytomny. Jedi strzelił do niego jeszcze raz z jego własnej broni, teraz nastawionej na ogłuszanie. Później Derit obrócił się do drugiego z Trandoshan, który czołgał się po ulicy, znacząc swoją drogę długą smugą krwi z okaleczonej ręki. Kolejna błękitna wiązka przecięła powietrze i Trandoshanin znieruchomiał.
Kilka dni później Derit Ravval siedział w sterowni swojego statku – niewielkiego frachtowca Gwiezdna Dama. Statek spoczywał na lądowisku jednego z miast Kashyyyku. Derit wpatrywał się w przedni iluminator, za którym grupa Wookich znikała między domami. Ravval uśmiechnął się z satysfakcją – kolejne zadanie wykonane, pomyślał.
Ludzie nazywali go czasem łowcą nagród, ale on wolał używać określeni „prywatny detektyw”. Zawsze bardzo starannie dobierał swoje zlecenia – nigdy nie pracował dla Huttów i innych gangsterów. On po prostu pomagał wymierzać sprawiedliwość, a to, że nie robił tego za darmo... Cóż, z czegoś trzeba żyć.
Kiedyś Derit uczył się, by zostać Jedi, ale opuścił swojego mistrza przed zakończeniem szkolenia. Uważał Zakon Jedi za zbyt podporządkowany Republice. Ravval już dawno stwierdził, że Republika gnije i nie chciał mieć z nią zbyt wiele wspólnego. A Jedi? Ich krępowała polityka. Ze wszystkich swoich poczynań musieli się tłumaczyć przed Senatem. Ravval zbyt mocno cenił sobie niezależność. Niezależność... i samotność. Pracując na własny rachunek, zawsze działał sam. Pozostając w Zakonie byłby zmuszony do obcowania z innymi. W zgrupowaniu nawet podjęcie najprostszej decyzji zmuszało do rozważenia argumentów wszystkich osób, a to zabierało wiele czasu. Samotna praca była znacznie szybsza i efektywniejsza.
Z zamyślenia wyrwał Derita brzęczyk komunikator, informujący, że ktoś przysłał mu holowiadomość. Ravval pstryknął rząd przełączników i na podłodze obok niego pojawiła się metrowej wysokości postać mistrza Jedi, Eeth’a Koth’a.
- Witaj... uczniu. – przemówił holograficzny wizerunek. – Minęło już sześć lat od czasu, gdy zdecydowałeś się przerwać szkolenie. Szanuję twoją decyzję, nie myśl więc, że chcę cię namawiać do powrotu do Zakonu. Chciałbym cię prosić o pomoc. Jak zapewne wiesz, Federacja Handlowa nałożyła blokadę na małą planetę Naboo. Owa planeta została zajęta przez wojska Federacji, ale jej działania okazały się nielegalne. Qui-Gon Jinn i jego uczeń, Obi-Wan Kenobi, położyli kres bezprawiu Neimoidian, ale natknęli się na wojownika Sith, który zdołał zabić Qui-Gon’a nim sam został zgładzony. Rada Jedi obawia się odtworzenia Bractwa Sith, dlatego sprawą najwyższej wagi jest odkrycie tożsamości owego wojownika i odnalezienie jego kompanów. Przez te sześć lat zdobyłeś doświadczenie w pracy detektywa, więc twoje umiejętności, w połączeniu z talentem Jedi, mogą okazać się nieocenione. Przybądź jak najszybciej na Coruscant. Jedi potrzebują twojej pomocy. Niech Moc będzie z Tobą.
Holograficzna postać zamigotała i znikła. Ravval jeszcze jakiś czas wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą widział wizerunek dawnego mistrza. Wreszcie odwrócił się do konsolety sterowania i zaczął przygotowywać statek do startu.
Minęło sześć lat, ale Ravval wciąż pamiętał swoje szkolenie. Od tamtej pory zdobył wiele doświadczenia w posługiwaniu się Mocą, ale nie zmienił swego stosunku do Jedi, jako przestarzałego, niewydolnego organu utrzymywania porządku. Szanował jednak swojego dawnego mistrza i wiedział, że zawsze mógł liczyć na pomoc Eetha. Wiedział też, że nie mógł zawieść przyjaciela.
Zawsze, kiedy rozmyślał o swojej decyzji przerwania szkolenia, przed oczami widział twarz matki. Ona nigdy się z tym nie pogodziła. Utrzymanie rodzinnej tradycji było dla niej ważniejsze od moich poglądów, pomyślał. Spojrzał raz jeszcze przez iluminator. Nad czubkami drzew rozpościerało się rozgwieżdżone niebo, kuszące przygodami i emocjami. Derit zbyt długo przebywał na Rubieżach, by wciąż pragnąć sensacji. Dla Ravvala gwiezdne podróże nie miały w sobie nic z romantycznego nastroju, nadanego im przez ojca Derita, gdy opowiadał synkowi o swoich wyprawach. Teraz były tylko drogą od jednego niebezpieczeństwa do drugiemu. Drogą samą w sobie bardzo niebezpieczną.
Ravval otrząsnął się wreszcie ze wspomnień i skupił na instrumentach. Sprawdził parametry statku i uruchomił silniki. Kadłub przeszyło lekkie drżenie i dało się słyszeć miarowe buczenie generatora.
Derit szybko załatwił formalności z kontrolą lotów i uniósł statek ku rozgwieżdżonemu niebu Kashyyyku. Znowu był Jedi, czy tego chciał, czy nie...
Ciepły, pomarańczowy blask słońca przesączał się przez szyby wysokich okien jednej z wielu komnat w Świątyni Jedi na Coruscant. Na środku pomieszczenia stał wąski, prosty stół, a na nim niewielki holoprojektor, wyświetlający wizerunek zabitego Zabraka. Po jednej stronie stołu, tyłem do szeregu okien w głębokim fotelu, siedziała niewysoka zielona istota – Yaddle. Naprzeciw niej, w podobnych prostych fotelach, spoczywało dwóch Jedi – Eeth Koth i Derit Ravval.
- Zawsze dwóch ich jest: mistrz i jego uczeń. Jeżeli Obi-Wan uśmiercił mistrza, zagrożenie może okazać się mniejsze niż początkowo zakładaliśmy. – zauważyła Yaddle.
- To mało prawdopodobne. – wtrącił Mistrz Koth. – Skóra tego Zabraka była pokryta wieloma tatuażami, ale nie sądzę, by mógł mieć więcej, niż dwadzieścia pięć lat. To zbyt mało, by osiągnąć poziom Mrocznego Lorda i podjąć się wyszkolenia nowego wojownika. Nie mógł to być również ostatni Sith, gdyż wtedy nie pojąłby ryzyka, wiążącego się z walką z dwoma Jedi.
- Poznanie personaliów wojownika może być bardzo trudne. – podjęła Yaddle.- Bez wątpienia Federacja zechce utrzymać w tajemnicy swoje powiązania z Sithami. Senat wciąż rozpatruje wydarzenia na Naboo i Neimoidianie nadal działają nieskrępowanie na całym obszarze galaktyki. Dlatego bardzo ważne jest, by o tej misji wiedziało jak najmniej osób. Nie będziecie mogli skorzystać z pomocy przedstawiciela Republiki na Iridonii, bo to nie uszłoby uwadze Federacji i ściągnęłoby na was jej wojska. Nie zawahali się strzelać do Jedi na Naboo, nie zawahają się i teraz.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 6,33 Liczba: 6 |
|
Darth Fizyk2004-08-08 00:19:44
Dawno czytałem to opowiadanie :) ponad rok temu, I pozatym, że to pierwszy fik, jaki czytałem, bardzo mi się spodobał, i przez niego napisałem Mroczną Ścieżkę :)
Yako2004-08-06 17:20:13
Ja też oceniłem na 7 :]
LordBane2004-08-06 14:03:35
Niezłe, naprawdę niezłe. Oby tak dalej :) 7/10
John Waiter2004-08-06 07:50:46
Początek świetny - druga część o Derit'cie Ravval'u trochę niejasna w stosunku do części pierwszej i nie mająca związku - zacząłem się zastanawiać co one mają ze sobą wspólnego i zrozumiałem to dopiero gdy zobaczyłem "1" w tytule: "Droga Jedi 1" - to może wiele tłumaczyć - będzie ciąg dalszy. Na razie całkkiem nieźle. :)