Vakel wpadł z impetem do sali, tuż za nim reszta oddziału.
-Czułem to!- krzyknął – Dokładnie tutaj!
-Mistrz Sevr wraz z Shigarem musieli tu dotrzeć i zniszczyć Mortisa! I jego uczniów!
-A co z ciałem lorda? I co z Mistrzem Sevrem? I z Shigarem? Zniknęli? - prychnęła Seldre.
Poniósł wzrokiem po rozrzuconych szczątkach.
-Żadne z nich nie wygląda na Mortisa.
Spojrzeli mimowolnie na komorę medytacyjną. Wyciągnęli dłonie jednocześnie, z trudem unieśli jej górną część. Oderwała się w nieprzyjemnym mlaśnięciem. Cisnęli ją obok. To, co było pod spodem, kazało im się cofnąć.
Vakel zaklął i zerknął na wstrząśniętych komandosów.
-To nie był mistrz Sevr!-wykrztusił po chwili - Nie sądzę, żeby zrobił coś takiego.
Pobiegł do komory i podniósł ostrożnie leżące na posadzce, szkarłatne wibroostrze, gdy zza masywnych drzwi wypadła trzydziestoosobowa grupa ochroniarzy z oficerem na czele. Obrzuciwszy salę, wrogów i komorę medytacyjną szybkim spojrzeniem, część oddziału cofnęła się ze zgrozą. Drżącymi rękami unieśli karabiny.
Wściekła kanonada trwała kilka sekund. Ocalali członkowie oddziału odwrócili się i wymaszerowali, zostawiając w sali oficera i towarzyszącą mu pilot statku. Mężczyzna uniósł do ust komlink.
-Opuścić kompleks! Powtarzam, należy pilnie opuścić bazę! Kierujcie się do lewego skrzydła. Bez odbioru.
Krzyknął cicho, gdy umięśnione ramię oplotło mu szyję, skutecznie unieruchamiając. Jednocześnie masywna dłoń chwyciła pilot za gardło, udaremniając próbę wyciągnięcia blastera.
-Co jest w lewym skrzydle?- Z cienia jednego z rogów sali wychynęła niewyraźna postać, odziana w pozbawioną hełmu płytową zbroję firmy.
Nieznajomy podszedł bliżej. Lewą połowę napierśnika przecinała długa, dymiąca wciąż lekko linia stopionego metalu. Pilot wstrzymała oddech gdy stanął przed nią, przysunąwszy twarz do jej twarzy. Nienaturalnie blady, z ustami wykrzywionymi drwiącym uśmiechem i żółtymi oczami płonącymi ukrytą siłą, był dla niej uosobieniem koszmaru. Zacisnęła mimowolnie powieki, nie mogąc znieść tego spojrzenia. Czuła, że serce za chwilę wyskoczy jej gardłem.
-Otwórz oczy.
Stanowczy głos sprawił, że podskoczyła, skuliła się na tyle, na ile pozwolił trzymający szyję uścisk. Przełknęła z trudem ślinę i wykonała polecenie, starając się uniknąć jego wzroku.
-Co jest lewym skrzydle? – zamruczał spokojnie głos. Drgała w nim ukryta groźba.- Mówię do was obojga.
Sith cofnął się nieco, pochylił głowę, wbijając w nich chłodne spojrzenie.
Zerknęła w panice na stojącego obok oficera. Jego twarz była bardzo zbliżona odcieniem do skóry stojącego przed nimi Sitha, a dygotał przy tym niczym zygeriański niewolnik potraktowany pałką elektryczną. Stał na nogach chyba tylko dzięki ściskającemu go ramieniu… Spojrzała ponownie na wprost zdając sobie sprawę, że odwracanie się w stronę przełożonego w momencie gdy ma się przed sobą Sitha czekającego na odpowiedź, jest wyjątkową głupotą. Jej wzrok spoczął na gardle nieznajomego, na niewyraźnej, połyskującej bliźnie w kształcie wąskiego pasa przeplatających się symboli, przypominających nieco pismo mandaloriańskie. Biegła od spodu żuchwy idealnie przez środek szyi, znikając w górnej części napierśnika. Skupiając się na niej, spróbowała zmusić się do wyartykułowania sensownej odpowiedzi. Nerwowy uścisk w gardle przeszkodził jej jednak definitywnie.
-Tam są moi ludzie!- wyksztusił nieprzytomnie oficer. – W lewym skrzydle są moi ludzie.
Pilot nabrała kilkukrotnie powietrza, starając się opanować.
Sith skrzywił się, spojrzał na coś ponad jej głową. Dopiero po chwili zorientowała się, że patrzy na trzymającego ją stwora. Pazury sterczące obok twarzy oficera wystarczyły jej za opis.
-Nie obchodzą mnie twoi ludzie. Co jeszcze?-warknął. Oficer skulił się, zadrżał. Dziewczyna zerknęła na niego z przerażeniem. Wyda własny oddział w ręce nieznanego Sitha? Choć z drugiej strony, nieznajomy tak czy inaczej wyciągnie z nich informacje, tego była pewna. Darth Mortis zawsze był dla podwładnych krytyczny i nie tolerował niesubordynacji. Wiedziała, jak bardzo perspektywa niewykonania rozkazu lub sprawienia przełożonemu zawodu przerażała stojącego obok niej oficera, choć jako zwykła pilot nigdy nie była świadkiem składania raportu. Wiedziała też, że dowódca bazy ma liczne sposoby na ukaranie podwładnego. Słyszała na ten temat wystarczająco dużo opowieści. Niewiele z nich pochodziło bezpośrednio od ich głównych bohaterów. Czy jedno krótkie zdanie zrobi różnicę? Przecież nie ona dowodzi tym oddziałem. Czy nie powinna uwolnić przełożonego od obciążenia zdradą?
Oficer zatrzepotał szaleńczo w uścisku.
-Statki. W lewym skrzydle jest hangar. Statki republikańskie z transponderami, mogą przejść blokadę wojska.- wyrzucił zrezygnowany.
Sith przysunął się o krok.
-Gdzie dokładnie?
-W najwyższym budynku, wejście na prawo od głównego korytarza.
-Dziękuję za współpracę.- Vayren skinął głową.
Khem zacisnął silnie ramię i pięść, aż rozległy się dwa nieprzyjemne trzaski. Rzuciwszy ciała na połyskującą posadzkę podniósł swój miecz i wyprostował się.
Wdarli się do hangaru, opuściwszy niespostrzeżenie budynek centrum. Dotarłszy do najbliższej maszyny unieśli Mocą pokrywę i wyrżnęli załogę składającą się z dwóch żołnierzy, nim ci zdążyli zdać sobie sprawę z ich obecności. Stojący nieco z boku i zasłonięty kilkoma załadowanymi paletami pojazd nie zwrócił uwagi reszty startujących. Vayren wsunął się ostrożnie do środka, podniósłszy uprzednio z posadzki kask republikańskiego pilota opatrzony parą okularów ochronnych. Khem obrzucił wnętrze małego, dwuosobowego myśliwca zdegustowanym spojrzeniem, po czym skwitował jego wybór parsknięciem. Ustąpił jednak wobec zniecierpliwionego warknięcia Sitha, pochyliwszy głowę władował się za siedzenie pilota. Siedzący za sterami Vayren pochylił się nad pulpitem. Statek wystartował z wizgiem, ruszył w stronę włazu. Opuszczając hangar wystrzelił kilkukrotnie z działka w stronę górnej części bramy. Potężne podpory sufitu zgrzytnęły ogłuszająco, nim cała konstrukcja zapadła się z hukiem tuż za ogonem myśliwca, więżąc w środku resztę statków wraz z ich załogami. Pojazd wystrzelił poziomo między budynki, po kilkunastu sekundach znalazł się przy granicy kompleksu. Sith objął wzrokiem dziesiątki pojazdów i ludzi. Wojsko Republiki bez wątpienia dostało wiadomość o zdjętych zabezpieczeniach. Tak jak dostaną od schwytanych ochroniarzy informacje o Jedi, zastrzelonych w głównej sali w tajnej części centrum zaraz po tym, jak zniszczyli Dartha Mortisa i jego uczniów. I o szkarłatnym wibroostrzu w ręce jednego z rycerzy, zapewne zabranym potajemnie przez któregoś ze strażników i zgubionym podczas ucieczki.
Sięgnął ku kompleksowi, ryzykując wykrycie. Uśmiechnął się lekko, gdy wyczuł słaby sygnał. Jego wściekłość, frustrację, determinację. Shigar wraz z mistrzem Sevrem wyjdzie cało z akcji, co nie przeszkodzi mu w obwinianiu o masakrę Rady, siebie i swych umiejętności. Ciekawe, jak by zareagował dowiedziawszy się kto tak naprawdę wszczął alarm.-pomyślał.
Vayren milczał, skupiając się na opanowaniu bólu i prostym prowadzeniu myśliwca. Ominięcie armii oblegającej kompleks było w miarę łatwe. Statki republikańskie nie zaczęły jeszcze przeczesywać terenu, więc ich dowódcy wzięli pojazd za potwierdzenie wyłączonych dział i rozpoczęcia akcji. Jak na sygnał między budynki runęło dwadzieścia kilka maszyn. W powietrzu dosłownie zaroiło się od myśliwców. Dwa z nich odłączyły się i poszybowały za wschód. Zapewne uciekinierzy, którzy zdążyli wystartować z hangaru przed zniszczeniem bramy. Nie czekając ruszył za nimi, nie zatrzymywany dzięki odpowiednim transponderom. Trzymając się blisko poprawił wciśnięty na głowę kask. Po kilku minutach lotu wystrzelił w górę, znikając z zasięgu ich wzroku.
Khem wychylił głowę z nad jego ramienia.
-Musisz coś z tym zrobić!-oświadczył.
-Z czym? - Sith zerknął przelotnie na dashada.
-Znów pozwoliłeś zagrożeniu ominąć swoją obronę.
Vayren skrzywił się, ścisnął mimowolnie ster.
-Więc dlaczego mi pomogłeś? -warknął.- Skoro uważasz, że Mortis był silniejszy, mogłeś do niego dołączyć.
-Wiesz doskonale, że nie był. – mruknął Khem po chwili milczenia. –I wiesz, że służę tylko jednemu lordowi. Ale przy całej twojej potędze niemal zgubiła cię arogancja.
Odwrócił się gwałtownie w stronę Khema, wbił w niego przenikliwe spojrzenie, nie mogąc przez moment znaleźć odpowiedzi.
-Skąd pomysł, że to wina arogancji?-rzucił.
Dashade wyszczerzył zęby w upiornym uśmiechu.
-Zważywszy, że to dość powszechne u Sithów?
-Zgaduję, że najbardziej aroganckim z czynów Tulaka Horda było zamknięcie ciebie w pułapce energetycznej na Korribanie. -mruknął Vayren. Khem prychnął, ale skinął głową.
-I zobacz, jakie były skutki. Może wyciągnąłbyś wnioski?
-Chcesz mnie uczyć, jak powinien postępować Sith?- syknął wściekle Vayren, unosząc mimowolnie dłoń. Khem obrzucił ją szybkim spojrzeniem, ale nie przerwał.
-Mam pozwolić ci zginąć, milcząc na temat twoich błędów?-warknął.
Dłoń znieruchomiała.
-Gdy dotarłem do tamtej sali, Mortis i jego uczeń byli już wyczerpani, czułem ich strach przebijający przez warstwę złości. Strach przed tobą. Musiałeś długo się nimi bawić, nim dziewczyna cię raniła.
-Żałujesz, że nie dołączyłeś?-odciął się Sith.
-Żałuję, że dałeś się zaskoczyć jego uczennicy, zamiast kazać mi ją zjeść, gdy tylko odkryłem jej obecność na korytarzu obok oddziału Republiki. Wolałeś przywabić ją do centrum, torturując tamtego mistrza Jedi w sterowni, wolałeś zabić ich wszystkich w pojedynkę.
-Przemawia przez ciebie zazdrość czy chęć pomocy?- spytał podejrzliwie Vayren.
-Służba.- odrzekł bez namysłu stwór.
-Jak znalazłeś się w sali? - Sith poprawił w zamyśleniu zbroję.
-Poszedłem jej trasą, gdy tylko z powrotem ukryła się przede mną w Mocy. Niewielu to potrafi. Raz odnaleziona nie powinna znikać mi z umysłu. Nie mogłem cię ostrzec, nie odbierałeś ani komunikatora, ani mentalnych sygnałów. Podczas walki się odciąłeś całkowicie.
Dashade pochylił się, wbił w niego szkarłatne ślepia.
-Nie chcesz się ujawniać. Doskonale. Ale chciałbym stać u twego boku, gdy tylko to możliwe. Nie tylko w tym samym budynku, na tej samej misji. U boku. Ze mną jesteś niezwyciężony. - uniósł głowę i odsłonił kły.
Vayren przez kilka sekund patrzył na niego bez ruchu, po czym odwrócił się szybko w stronę steru.
W słowach Khema była prosta szczerość, przypominająca dobitnie o jego niezachwianej lojalności. Nigdy nie złamał rozkazu, nigdy go nie okłamał, nie omieszkał też wprost krytykować jego działań jeśli wyraźnie nie przypadły mu do gustu, choć zdarzało się to rzadko i zawsze było dyskretne. W ciągu ostatnich trzech lat zaczął mimowolnie darzyć dashada czymś bardzo zbliżonym do zaufania.
Najważniejszy był jednak fakt, że ponad tysiąc pożartych sług Mocy uczyniło Khem Vala najbardziej doświadczonym wojownikiem, z jakim Vayren kiedykolwiek się zetknął.
Czy wiedziony arogancją i żądzą rozrywki rzeczywiście zapomniał o rozsądku? Postukał palcami w stery. Zamilkł, analizując własne działania z ostatnich dni, z większą dozą krytycyzmu. Było dużo do poprawienia.
Po kilku minutach spojrzał ponownie na dashada. Skinął głową.
-Widzę problem. I możesz być pewny, że go bezzwłocznie rozwiążę.
Khem przyjął to oświadczenie cichym pomrukiem zadowolenia.
-Widzę mądrość. Doceniam.
Vayren uśmiechnął się lekko, wbił wzrok w rozciągające się przed szybą wyżyny Ord Mantell.
Qel Asim2014-03-04 14:39:54
Klimat TORa - 10/10, komentarz zbędny poza następującym: Tylko Karpyshyn lepiej czuje temat!
Styl i opisy sytuacji - 9/10, jak dla mnie delikatnie przesadzasz z wyjaśnieniami typu: kto?, co?, gdzie i jak?. Zostaw to na walkę, w bardziej statycznych momentach nie wszystko musi być aż tak dopowiedziane
Fabuła - 10/10, typowy TOR <3
Ocena ogólna - 10/10, najlepszy fanfik jaki czytałem, przywracasz mi wiarę w fanów. Czekam z niecierpliwością na trójkę!