Dzień pierwszy - Czwartek, 23 sierpnia 2012
StarWars.Com and BeyondSpotkanie o przyszłości oficjalnej, czyli StarWars.com zostało zorganizowane w miejscu przewidzianym dla kolekcjonerów – Collecting Stage. Już przed samym wejściem na panel czekała nas dość spora kolejka, którą na szczęście rozładowało jedno szybkie stwierdzenie organizatorów – na tym panelu nie rozdajemy gratisów. Od razu ilość ludzi się przerzedziła. Jedni poszli oglądać inne rzeczy, inni natomiast przenieśli się do następnej kolejki do tej sali. Ot, uroki Celebration. Część kolekcjonerów praktycznie przesiaduje tylko w tej jednej sali, czasem tylko wychodząc na zakupy lub jakąś przekąskę. Choć trzeba przyznać, że w tym roku panel kolekcjonerski był mniejszy niż wcześniej, przez to ulokowały się właśnie takie spotkania jak to o oficjalnej.
LucasArts: Star Wars 1313
W Digital Theatre, tak jak dwa lata temu, rządził niepodzielnie David Collins, były pracownik LucasArts, odpowiedzialny za montaż dźwięku. Nic dziwnego, że to właśnie w tej sali odbywały się panele poświęcone grom, choć w tym roku niestety tylko jednej – „Star Wars 1313”. Grę przedstawiali producent z LucasArts – Peter Nicolai, oraz dyrektor kreatywny – Dominic Robilliard. Znów nie mogło zabraknąć nowego zwiastuna, nowych ujęć i dokumentów. Twórcy zaś opowiadali o tym, jak tworząc tę grę wychodzą poza ramy LucasArts, współpracując choćby z ILMem w ramach synergii Lucasfilmu. Pokazano też pecetowy gameplay roboczej wersji gry. Więcej ciekawostek z panelu znajdziecie tutaj.
Dark Horse Comics Look Ahead: 2013
Spotkanie z redaktorami i autorami z wydawnictwa Dark Horse było jednym z pierwszych paneli na Celebration VI poświęconych stricte Expanded Universe. Odbyło się na Behind the Scene Stage, którą bardzo profesjonalnie prowadził Pablo Hidalgo. Większość paneli dotyczących EU właśnie odbywa się w tym miejscu, choć znalazły się tu także i pozycje około filmowe. Całość komiksowego panelu składała się z dwóch części. Pierwsza to prezentacja tego, nad czym obecnie pracuje Dark Horse. Randy Stradley po kolei przepytywał swoich współpracowników – Dave’a Marshalla, Johna Jacksona Millera, Jan Duursemę oraz Douga Wheatleya o to, czy mogą lub chcą coś zdradzić i zapowiedzieć. Stradley próbował przekomarzać się z fanami, udając że w ogóle nic im się nie chce mówić, że przyjechali tu odpocząć. Zresztą jego tropikalna koszula i podróżniczy kapelusz miał wszystkich w tym utwierdzić. Potem jednak dość energicznie przeszedł już do prezentacji nowości. Następnie odbyła się standardowa część pytań i odpowiedzi. Szczegółowe informacje z panelu znajdują się tutaj
It’s a Trap! Pupetmasters Tim Rose & Mike Quinn
Ponownie wróciliśmy do Digital Theater, by zobaczyć rozmowę Davida Collinsa z Timem Rosem i Mikem Quinnem, operatorami kukiełek z „Powrotu Jedi” oraz - niestety - także i innych filmów. Problem z twórcami, którzy razem pracowali przy wielu filmach, a „Gwiezdne Wojny” są dla nich jednym z wielu tytułów, często jest taki, bardzo chętnie odchodzą oni od głównego tematu i opowiadają o wielu innych, ciekawych sprawach. Fajnie, ale nie zawsze o to chodzi; na takim panelu jak ten trzeba umiejętnie to wypośrodkować. Zwłaszcza, gdy temat przewodni to „It’s a trap”, czyli nawiązanie wprost do Ackbara, o którym prawie nie wspomniano w rozmowie. Obaj twórcy mogą się pochwalić i Muppetami, i „Ciemnym kryształem” czy nawet „Kaczorem Howardem”, więc bardzo często zbaczali z tematu. Swoją drogą, Tim Rose to jedna z osób, która jest naprawdę bardzo dumna z filmu „Kaczor Howard”, gdyż twierdzi, że to był pierwszy film, w którym kukiełka odegrała główną rolę, deklasując grających tam aktorów.
Z mniej gwiezdnowojennych tematów, które jednak trochę zahaczają o to, co się dzieje, obaj twórcy mówili o kukiełkach i współczesnej animacji w kontekście jej realnego wyglądu i granicy, którą trzeba zachować.
The Phantom Menace: Ian McDiardmid
Największa atrakcja pierwszego dnia konwentu to zdecydowanie spotkanie z imperatorem we własnej osobie, czyli Ianem McDiarmidem. Odbyło się ono w Celebration Stage, amfiteatrze, w którym rządził niesamowity James Arnold Taylor.
McDiardmid w bardzo uroczy sposób powspominał swoje przejścia z sagą. Wszystko zaczęło się od tego, kiedy McDiarmid w teatrze grał postać Howarda Hughesa: miał wtedy bardzo długie paznokcie, potrzebne do tej specyficznej charakteryzacji. (Hughes to amerykański miliarder, pilot i producent filmowy, trochę szalony ekscentryk, którego sportretowano np. w filmie „Awiator”). Tak się złożyło, że to przedstawienie zobaczyła reżyserka castingu do „Powrotu Jedi” i zaproponowała Ianowi spotkanie. Ten trafił na obiad z Lucasem i jeszcze innymi ludźmi. Prawdę mówiąc nawet nie pamiętał o czym rozmawiali, ale z pewnością nie o filmie. Lucasowi zaś spodobał się duży nos McDiarmida i to przesądziło o wyborze.
Ian słabo znał „Gwiezdne Wojny”. Oczywiście „Nową nadzieję” widział, ale „Imperium kontratakuje” jeszcze nie. Kasetę z tym filmem dali mu głównie po to, by posłuchał głosu Clive’a Revilla, Lucas nie chciał bowiem dubbingować McDiarmida. Same głosy nagrywali później; zresztą Steven Spielberg, przyjaciel Lucasa, określił głos Iana mianem złowieszczego. Natomiast sam McDiarmid nie był pierwszym aktorem, któremu zaproponowano rolę imperatora. Przed nim był jeszcze ktoś, ale tamten aktor nie mógł nosić soczewek, więc zrezygnował.
Gdy McDiarmid dowiedział się, że będzie grał imperatora całej galaktyki, liczył na jakiś ekstrawagancki, szalony kostium, a tu się przeliczył. Wspominał też sesje makijażu, które przy „Powrocie Jedi” trwały nawet i pięć godzin. Zasypiał przy nich i budził się, jak już było po wszystkim, co charakteryzatorowi odpowiadało. Najbardziej jednak zdziwiło Iana to, że choć nos się Lucasowi podobał, to i tak był poprawiany.
Ian powiedział też, że jak usłyszał o prequelach, to czekał na telefon. W końcu był w wieku, by zagrać młodszą wersję samego siebie. Pamiętał, że najmniej odpowiadała mu praca przy „Mrocznym widmie”, głównie dlatego, że podczas zdjęć rozbudowywano także studio, co dość mocno przeszkadzało w kręceniu. Przypominało to zdaniem McDiarmida działania wojenne. Dodał także, że charakteryzacja zwłaszcza w „Zemście Sithów” trwała dużo krócej, gdyż wiązała się raczej z nałożeniem maski. Na pytanie odnośnie tego, która rola wydała mu się bardziej mroczna - Dartha Sidiousa czy imperatora Palpatine'a - odpowiedział, że ani jedna, ani druga, najbardziej mroczna była rola senatora.
Wieczorne spotkanie z Ryderem Windhamem odbyło się w ramach Star Wars University: sceny, na której twórcy w trochę luźniejszy sposób nie tylko opowiadają o swojej pracy, ale też dają rady młodszym adeptom sztuk różnych. Windham z podróżniczym kapeluszem na głowie miał trochę problemów, by uruchomić prezentację na Macu, ale wykorzystał ten czas, by chwilę pogawędzić z publicznością. Ten panel dość mocno przypominał klimatem to, co znamy z wielu polskich konwentów, gdzie nie ma dużej bariery między referującym a publicznością, a cała prelekcja jest dość mocno otwarta i w pewien sposób interaktywna. Windham przede wszystkim skupił się na historii i sekretach serii „Tajne misje”, składającej się dotychczas z czterech pozycji książkowych i jednej komiksowej.
Wszystko zaczęło się na San Diego ComicConie, gdzie kilka lat temu Windham spotkał się z Robem Valoisem, redaktorem zarządzającym marką Star Wars w Grosset & Dunlap, które właśnie uzyskało licencję. Obaj porozmawiali o powieściach młodzieżowych. „Tajne misje” to właśnie wynik tych rozmów. Wydawnictwu zależało na serii skierowanej do chłopców, bliskiej serialowi, ale jednocześnie trochę od niego odchodzącej. Stąd też pomysł, by mieć męski odpowiednik Ahsoki, chłopca Jedi.
Do tego dołożono listę życzeń, chcieli bowiem w jakiś sposób dodatkowo powiązać książeczkę z odcinkami o Malevolence czy też mieć droida, który chciał rządzić i być Jedi. Na tej podstawie Windham miał napisać powieść. Zaczął się zastanawiać nad głównym bohaterem; wcześniej bowiem ustalili tylko, że nie może to być człowiek. Windham zaczął przeglądać albumy, podobnie zresztą, jak to się robi w Grosset & Dunlap i Lucas Licensing. I tak właściwie padły wie propozycje. Dzieciak miał być Chissem (pomysł Windhama, któremu podobały się obrazki przedstawiające Thrawna) oraz Sullustianinem (ten pomysł popierał przede wszystkim Frank Parisi). I prawie Frank postawił na swoim, aż przygotowano pierwsze wersje okładek w Grosset & Dunlap. Artystka, która się tym zajmowała, zaprotestowała jak zobaczyła Sullustianina. Stwierdziła, z czym Windham się zgodził, że Sullustianin to nie jest rasa, która nadawałaby się na okładkę książki dla młodzieży, no i że żaden chłopak nie będzie się z nim identyfikował. Chiss natomiast miał bardzo dużą przewagę nad innymi rasami, gdyż wyglądał bardzo ludzko, a jednocześnie pozostawał obcy. Tak więc stanęło na Chissie.
Zostało już wymyślić tylko imię postaci. Ryder przyznał, że ma w domu wiele słowników i jak ma problem z nazwami, to szpera i wynajduje słowa w innych językach. Tak powstał Nuru Kungurama.
Potem wspomniał też o drugiej części, o tym, że kazali mu wpleść Bosska. Śmiał się też z Del Reyowskich tytułów w stylu „Zdrada”, które bardzo mu się nie podobają. Windham jest zwolennikiem klasycznych, długich i opisowych tytułów i takie wykorzystywał w serii, o ile mu pozwolono.
Na koniec wspomniał też o komiksowej wersji przygód Nuru. Tam zależało mu na tym, by wprowadzić postać Gizza, którą już kiedyś wykorzystał w „Cieniach Imperium”. I tu zaczęła się bardzo ciekawa opowieść o kanonie. Otóż w „Cieniach” Gizz ma kolegę Spikera, który w innym miejscu EU okazuje się być Chissem. Sam Windham jest zwolennikiem tego, by EU urealniać. Skoro Chissów było mało, to powinno być ich mało. A skoro jest ich mało, to szansa by Gizz na swojej drodze życiowej spotkał aż dwóch powinna być niewielka, wręcz nierealna. Więc Windham chciałby sprawić, by Nuru stał się pewnego dnia Skiperem. Sprzedał już ten pomysł Lelandowi, któremo się to spodobało. Niestety na razie to tylko pomysł, który może kiedyś doczeka się realizacji. Windham wspomniał, że nie wie, jakie będą dalsze losy serii - o ile będą. Grosset & Dunlap straciło licencję na „Gwiezdne Wojny”.
Oczywiście Windham dalej może pracować, czy to dla Scholastica, czy to dla Haynesa. Obecnie pracuje nad produktami dla obu tych firm. I na koniec taka mała ciekawostka: na panelu były obecne aż 42 osoby na publiczności.
Insider: Interactive Panel
Jedną z ostatnich atrakcji pierwszego dnia był panel poświęcony oficjalnemu magazynowi o Gwiezdnych Wojnach – Star Wars Insider. Odbywał się on w sali, w której zazwyczaj miały miejsce punkty programu poświęcone kolekcjonerstwu. Nie była ona zbyt pojemna, ale i organizatorzy przewidzieli chyba, że panel zbyt dużą popularnością cieszyć się nie będzie. Na samym jego początku na sali było nie więcej niż piętnaście osób, pod koniec liczba ta zwiększyła się może do czterdziestu. Spora odmiana w stosunku do paneli z aktorami, na które ciężko było się dostać.
Liczba osób na spotkaniu sprawiła, że miało ono bardzo kameralny charakter i przez większą część czasu było luźną dyskusją pomiędzy osobami zaangażowanymi w tworzenie Insidera oraz fanami. Ze strony Insidera z początku pojawili się: Leland Chee, Jason Fry, James Burns, Mark Newbold i Jonathan Wilkins; prawie pół godziny później dołączyła również Mary Franklin.
Pierwsza połowa spotkania - przed przybyciem Mary Franklin - tak naprawdę z samym Insiderem nie miała nic wspólnego. Zamieniła się ona w wydarzenie pt. „zapytaj Lelanda”. Fani, zachęcani przez Jasona Frya, który stwierdził, że skoro Leland (opiekun holokronu) jest na sali, to trzeba to wykorzystać i pytać do oporu, skorzystali z okazji i zadali serię pytań związanych z problemami z kanonicznością, jakie wynikły w ostatnich latach, i prośbami o wyjaśnienie. Sam Leland bardzo chętnie odpowiadał na wszystkie pytania. Jedyne o czym nie chciał rozmawiać, to jak w przyszłości rozwiązywać będą problem z zabijaniem w The Clone Wars postaci, które powinny przeżyć. Stwierdził tylko, że według niego takie sytuacje nie powinny mieć miejsca.
Po przybyciu Mary Franklin spotkanie zeszło bardziej na tory związane z Insiderem. Wciąż jednak było to w formie luźnej dyskusji z fanami – zbierania opinii o magazynie, tego co fani chcieliby w nim widzieć, w jakim kierunku powinien się rozwijać. Ze swojej strony twórcy podali tylko kilka informacji o tym co będzie w najbliższych numerach oraz ogólnie o magazynie – wynikało z nich, że sprzedaż Insidera spada, jednakże wciąż jest na tyle duża, że pismo jest niezagrożone. W najbliższych miesiącach fani na pewno zobaczą w magazynie zdecydowanie więcej opowiadań niż ostatnio.
The Phantom Menace in 3D
Od Celebration IV tradycją tego konwentu (przynajmniej w Ameryce) jest pokaz wszystkich sześciu filmów sagi. Co prawda na Celebration IV był to dodatkowo płatny maraton, ale już na Celebration V trochę inaczej to ustawiono. Podzielono filmy na trzy części – Epizody I i II, III i IV oraz V i VI, które są pokazywane za darmo w kolejnych dniach. Owszem, możliwość oglądania filmu w dużej grupie zaangażowanych fanów, reagujących żywiołowo, jest zawsze ciekawym doznaniem. My zdecydowaliśmy się na seans „Mrocznego widma”, które było prezentowane w technologii RealD 3D, trochę innej niż ta, która jest dostępna u nas w kinach. I to chyba pod nią przygotowano konwersję. Faktycznie obraz wygląda trochę lepiej niż u nas, z tym, że to wciąż nie jest natywne 3D. Plus jest jednak taki, że po seansie nie bolały nas oczy, a to naprawdę dużo.
Podsumowanie dnia pierwszego:
Na Celebration VI wydarzyło się też kilka innych ciekawych paneli, na które niestety nie dotarliśmy. Najważniejszy to „Celebration Premiere 60 minutes”, czyli premiera spektaklu, ale o nim napiszemy osobno. Drugim ważnym wydarzeniem, było dodatkowo płatne spotkanie z Kevinem Smithem. Gdzieś w tym czasie swój panel miał też Timothy Zahn a James Luceno zdradzał tajniki pisarskiego warsztatu. Warto też wspomnieć o pokazach filmu Fanboys, które otworzył reżyser Kyle Newman.