Mark Hamill
Największą gwiazdą Celebration Europe był prawdopodobnie Mark Hamill. Ale w oczekiwaniu na niego, nikt specjalnie nie narzekał na numery Warricka, było warto. Luke Skywalker we własnej osobie. Na panel nie było szans wpuścić wszystkich, kolejka była ogromna, a co ciekawe nie było aż tak starwarsowo jak by mogło się wydawać.
Zaczęło się od fragmentu „Family Guy”, gdzie niedawno zrobiono odcinek nawiązujący do Gwiezdnej Sagi, i gdzie Hamill podłożył głosu pod postać odpowiadającą Luke’owi Skywalkerowi. Potem zaczęły się wspomnienia z planu, przede wszystkim o prawdziwym dziecku, jakie mieli na planie, czyli o tym jak traktowali Warricka Daviesa. Tu znów przywołana została historia o liście zabawek, których Davies nie miał, którą miał dać Hamillowi, a ten mu przyniósł następnego dnia pudło z nimi.
Potem Hamill skoncentrował się bardziej na komiksach, w tym „Simpson Comic Book”, w którym jego syn Nathan jest redaktorem. Oczywiście Warrick próbował przerywać rozmowę fragmentami „Return of the Ewok”, ale Mark dzielnie kontynuował temat komiksowy. Dowiedzieliśmy się o komiksie „Black Pearl”, który poza tytułem nie ma nic wspólnego z niedawnym filmem. A następnie wspomniał o „Comic Book: The movie” swoim debiucie reżyserskim, który niestety nie ujrzał światła dziennego w Europie. Dalej mówił o humorze, że choć sam lubi Howarda Sterna, nie jest zwolennikiem tego typu poczucia humoru. Dodał także, że unikałby za wszelką cenę postaci w stylu podstarzały, gruby Superman.
W międzyczasie Warrick wyszedł w przebraniu Yody. I się zaczęło, powrót do Gwiezdnych Wojen. Tu wspomniano o tym, że przez Yodę prawie cała ekipa usiłowała mówić przestawnym szykiem. Zwłaszcza jak to określił Hamill – Harrie i Carrison, jak zwykło się ich nazywać. No i przyznał, że wielu myślało, że Yoda był jedynym człowiekiem na planie. Potem mówił o scenach nagrywanych z kukiełką, gdzie miał w uchu słuchawkę, by móc słyszeć tak polecenia, jak i kwestie Yody. Ale nie zdawało to egzaminu, także dlatego, że jak czasem źle się ustawił mógł odbierać serwis radiowy BBC. Najczęściej czekał, aż Yoda przestanie ruszać ustami, wtedy wiedział, że jego kolej.
Przyznał także, że nie czyta książek i nie sięga po komiksy, choć wie, że jest już martwy w jakimś komiksie. Uznał, że to bez sensu, kiedyś próbował mieć wszystko, co było związane z jego postacią, ale skoro ta przestała być już jego własna, a on nie ma nad nią żadnej kontroli, szkoda się tym zajmować.
Oznajmił publicznie, że nigdy nie widział ani jednego odcinka Star Treka, tylko w 1979 poszli do kina zobaczyć pełnometrażowy „Star Trek”, ponieważ była to ich konkurencja.
Natomiast jak najbardziej widział prequele, ale to już nie są jego filmy.
Potem rozpoczęła się rozmowa z publicznością, gdzie wytłumaczono mu, że nie tyle zginął w komiksie, co pojawia się w „Legacy”, które dzieje się ponad sto lat później, już jako duch. Mark wyraźnie odetchnął z ulgą. Wspomniano mu także, że ma żonę i syna.
Pytano go także o Finlandię, a dokładniej o Finse, ale Hamill miał dar zbaczania z odpowiedzi na pytania i zaczął mówić o tym, że była tam największa zima od 35 lat. A ludzie w hotelu patrzyli na nich jak na wariatów.
Potem pytano jeszcze o rzeczy związane z samym filmem. Mark podobno sam zapytał się Lucasa, gdzie w filmie pojawiły się wszystkie kobiety, wtedy George mu powiedział, że ma dla niego dobrą i złą wiadomość. Dobra brzmiała, że jest jedna wspaniała kobieta, a zła, że to jego siostra. Potem żałował, że wycięto scenę z Biggsem, która jego zdaniem mocno wpływała na postać Skywalkera. Bo w starych scenach, Luke chciał się wyrwać, nie walczyć przeciw Imperium, ale nawet wstąpić do Akademii, gdy Darklighter powiedział mu o Rebelii, ten natychmiast zmienił front. Nie dlatego, że był przeciwnikiem Imperium, bo ono go nie dotykało, chciał się po prostu wyrwać. Wtedy też walka o Gwiazdę Śmierci miała inny charakter, bo Luke widząc, że imperialni zabili Biggsa, mówi sobie w duchu „dranie, zabili mi przyjaciela” i atakuje, rozwalając wrogów. Jak w starych filmach. Owszem poprawiono to dodając głos Bena, ale to już ma trochę inny wydźwięk. Natomiast ostatnie pytanie, pozostawiło bardzo wielki niedosyt. Brzmiało ono, czy Lucas pytał go kiedykolwiek o Epizod VII. Mark stwierdził, że tak i że było to w 1976. Wtedy mu powiedział, że za 30 lat nakręcą dalsze części, gdzie już będzie stary. Hamill patrzył na niego jak na wariata, nie nakręcili jeszcze nic, a ten już mu mówi, co będą robić za 30 lat. Inna sprawa, że z czasem ilość epizodów z 12 spadła do 9, a z tego co słyszał, to teraz mówi się tylko o 6.
W oczekiwaniu na Hamilla.
Przywitanie z gośćmi i sesja zdjęciowa w jednym.
Opening Ceremonies
Ceremonia rozpoczęcia konwentu, fakt faktem odbywająca się pod koniec pierwszego dnia, ale w tym przypadku to raczej norma, została zorganizowana bez zbędnego blichtru i wielkiej pompy, bardziej na zasadzie kameralnego pikniku. Organizatorzy ryzykowali jedną rzecz – pogodę, ponieważ postanowili zrobić wszystko na zewnątrz, usadzić ludzi na trawie, przed prowizorycznie zrobioną sceną, nad którą ustawiony był telebim. Na początku wyszedł Steven Sansweet, który przywitał wszystkich, zwłaszcza Brytyjczyków, dla których ten konwent był zorganizowany (to mniej więcej jego słowa). Następnie zaczął dziękować organizatorom, a potem firmie Medicinema. Tu na telebimie pojawiła się reklamówka firmy, a raczej organizacji dobroczynnej, co ciekawe ta reklama miała pewien akcent Gwiezdno-Wojenny, mianowicie narratorem był Ewan McGregor. Potem Sansweet przedstawił sposób działania Medicinemy, która organizuje pokazy filmów w szpitalach, gdzie przebywający pacjenci częstokroć nie mają szans na to by wyjść, a już na pewno by się w jakiś sposób rozerwać. Okazało się, że jednym z ojców projektu jest Jerome Blake, aktor który w Mrocznym Widmie zagrał rolę Rune’a Haako i Mas Ameddy. Potem Sansweetowi pomagał jeszcze Warrick Davies, który szalał po scenie z wielkim pilotem. Czasem tylko wszystko było przerywane i zagłuszane przez przelatujące samoloty. Następnie zapowiedziano pierwszą gwiazdę tego wieczoru – Marka Hamilla. Sansweet i Davies zniknęli ze sceny i już na nią nie wrócili, Mark został sam. Chwilę pogadał z publicznością, a potem zapowiedział Iana McDiarmida. Wyszedł. Wrócił się i powiedział, że miał zrobić tylko jedną rzecz, wpierw zapowiedzieć filmik, a dopiero potem aktora, ale jak zwykle wszystko pomieszał. Na telebimie pojawił się filmik, a potem na scenę wyszedł Ian McDiarmid. To była jedyna okazja by zobaczyć tego fenomenalnego aktora i reżysera, który nie był obecny ani w hallu autografów, ani nie miał własnego panelu. Ale tu starał się to nadrobić. Po przywitaniu, zaciągnął sobie marynarkę na głowę i skierował do wszystkich przesłanie Ciemnej Strony, które brzmiało „szczęśliwego piątku 13”. Potem zaczął trochę opowiadać anegdotek, w tym przede wszystkim o tym jak dostał rolę. Stwierdził, że na przesłuchaniu bardzo spodobał się Lucasowi jego nos. I rzeczywiście, po nałożeniu maski i tych wszystkich pudrów, z jego twarzy w filmie pozostał jedynie nos. Z drugiej strony, jak przyznał Ian McDiarmid, niedawno był na Harrym Potterze i tam czarny charakter, Lord Voldemort, nie ma nosa. Więc może faktycznie coś w tym jest, nos lub jego brak charakteryzuje zło. W każdym razie jego obecność to pewnie wyznacznik czasów. Wspomniał też o żółtych soczewkach, przez które kompletnie nic nie widział, co się działo na scenie, przez to pasował do wielu innych aktorów , w tym Davida Prowse’a. Na szczęście w przerwach miał specjalnego człowieka, który zajmował się głównie wyciąganiem jego oczu. Najlepsze jest to, że nazywał się on Richard Glass (to angielska gra słów „Glass” to zarówno szkło, jak i okulary). Okazało się także, że na planie spotkał wielu znajomych, cenionych aktorów, jak choćby Sebastiana Shawa, którego zapytał, co robi na planie, a ten mu odpowiedział: „Nie wiem, ale mam wrażenie, że to co robię ma jakiś związek z SF”. Potem McDiarmid zaczął zbliżać się do końca i przede wszystkim kadzić Lucasowi, który podobnie jak on sam był fanem takich produkcji jak Flash Gordon. Ian przyznał się także, że jest fanem Toma i Jerry’ego. A potem zapowiedział już film, pod pełnym tytułem „Star Wars Episode IV A New Dope”… potem poprawił się „A New Hope” (to gra słów – Dope można odczytać jako „Nowy narkotyk” lub „Nowy środek odurzający”). I poprosił, by oglądając ten film uśmiechać się do imperialnych przyjaciół i wygwizdać rebeliantów.
Ceremonia otwarcia zaraz się zacznie...
Trochę ludzi na nią czeka...
Steven Sansweet witający przybyłych
Przedstawiciele Medicinemy
Warrick Davies z wielkim pilotem
Mark Hamill jeszcze raz na scenie.
I wreszcie długo oczekiwany Ian McDiarmid
Następnie na wielkim telebimie puszczono ANH w wersji znanej z DVD. Cała przyjemność oglądać to z fanami, na wielkim ekranie. Ale nie obyło się bez komplikacji, pod koniec filmu, coś siadło z dostawą prądu i wszystko wyglądało na to, że ANH nie zostanie puszczona do końca, ale na szczęście, szybko uporano się z problemem.
Fanfary przed filmem.
A to już sama projekcja.
Największą gwiazdą Celebration Europe był prawdopodobnie Mark Hamill. Ale w oczekiwaniu na niego, nikt specjalnie nie narzekał na numery Warricka, było warto. Luke Skywalker we własnej osobie. Na panel nie było szans wpuścić wszystkich, kolejka była ogromna, a co ciekawe nie było aż tak starwarsowo jak by mogło się wydawać.
Zaczęło się od fragmentu „Family Guy”, gdzie niedawno zrobiono odcinek nawiązujący do Gwiezdnej Sagi, i gdzie Hamill podłożył głosu pod postać odpowiadającą Luke’owi Skywalkerowi. Potem zaczęły się wspomnienia z planu, przede wszystkim o prawdziwym dziecku, jakie mieli na planie, czyli o tym jak traktowali Warricka Daviesa. Tu znów przywołana została historia o liście zabawek, których Davies nie miał, którą miał dać Hamillowi, a ten mu przyniósł następnego dnia pudło z nimi.
Potem Hamill skoncentrował się bardziej na komiksach, w tym „Simpson Comic Book”, w którym jego syn Nathan jest redaktorem. Oczywiście Warrick próbował przerywać rozmowę fragmentami „Return of the Ewok”, ale Mark dzielnie kontynuował temat komiksowy. Dowiedzieliśmy się o komiksie „Black Pearl”, który poza tytułem nie ma nic wspólnego z niedawnym filmem. A następnie wspomniał o „Comic Book: The movie” swoim debiucie reżyserskim, który niestety nie ujrzał światła dziennego w Europie. Dalej mówił o humorze, że choć sam lubi Howarda Sterna, nie jest zwolennikiem tego typu poczucia humoru. Dodał także, że unikałby za wszelką cenę postaci w stylu podstarzały, gruby Superman.
W międzyczasie Warrick wyszedł w przebraniu Yody. I się zaczęło, powrót do Gwiezdnych Wojen. Tu wspomniano o tym, że przez Yodę prawie cała ekipa usiłowała mówić przestawnym szykiem. Zwłaszcza jak to określił Hamill – Harrie i Carrison, jak zwykło się ich nazywać. No i przyznał, że wielu myślało, że Yoda był jedynym człowiekiem na planie. Potem mówił o scenach nagrywanych z kukiełką, gdzie miał w uchu słuchawkę, by móc słyszeć tak polecenia, jak i kwestie Yody. Ale nie zdawało to egzaminu, także dlatego, że jak czasem źle się ustawił mógł odbierać serwis radiowy BBC. Najczęściej czekał, aż Yoda przestanie ruszać ustami, wtedy wiedział, że jego kolej.
Przyznał także, że nie czyta książek i nie sięga po komiksy, choć wie, że jest już martwy w jakimś komiksie. Uznał, że to bez sensu, kiedyś próbował mieć wszystko, co było związane z jego postacią, ale skoro ta przestała być już jego własna, a on nie ma nad nią żadnej kontroli, szkoda się tym zajmować.
Oznajmił publicznie, że nigdy nie widział ani jednego odcinka Star Treka, tylko w 1979 poszli do kina zobaczyć pełnometrażowy „Star Trek”, ponieważ była to ich konkurencja.
Natomiast jak najbardziej widział prequele, ale to już nie są jego filmy.
Potem rozpoczęła się rozmowa z publicznością, gdzie wytłumaczono mu, że nie tyle zginął w komiksie, co pojawia się w „Legacy”, które dzieje się ponad sto lat później, już jako duch. Mark wyraźnie odetchnął z ulgą. Wspomniano mu także, że ma żonę i syna.
Pytano go także o Finlandię, a dokładniej o Finse, ale Hamill miał dar zbaczania z odpowiedzi na pytania i zaczął mówić o tym, że była tam największa zima od 35 lat. A ludzie w hotelu patrzyli na nich jak na wariatów.
Potem pytano jeszcze o rzeczy związane z samym filmem. Mark podobno sam zapytał się Lucasa, gdzie w filmie pojawiły się wszystkie kobiety, wtedy George mu powiedział, że ma dla niego dobrą i złą wiadomość. Dobra brzmiała, że jest jedna wspaniała kobieta, a zła, że to jego siostra. Potem żałował, że wycięto scenę z Biggsem, która jego zdaniem mocno wpływała na postać Skywalkera. Bo w starych scenach, Luke chciał się wyrwać, nie walczyć przeciw Imperium, ale nawet wstąpić do Akademii, gdy Darklighter powiedział mu o Rebelii, ten natychmiast zmienił front. Nie dlatego, że był przeciwnikiem Imperium, bo ono go nie dotykało, chciał się po prostu wyrwać. Wtedy też walka o Gwiazdę Śmierci miała inny charakter, bo Luke widząc, że imperialni zabili Biggsa, mówi sobie w duchu „dranie, zabili mi przyjaciela” i atakuje, rozwalając wrogów. Jak w starych filmach. Owszem poprawiono to dodając głos Bena, ale to już ma trochę inny wydźwięk. Natomiast ostatnie pytanie, pozostawiło bardzo wielki niedosyt. Brzmiało ono, czy Lucas pytał go kiedykolwiek o Epizod VII. Mark stwierdził, że tak i że było to w 1976. Wtedy mu powiedział, że za 30 lat nakręcą dalsze części, gdzie już będzie stary. Hamill patrzył na niego jak na wariata, nie nakręcili jeszcze nic, a ten już mu mówi, co będą robić za 30 lat. Inna sprawa, że z czasem ilość epizodów z 12 spadła do 9, a z tego co słyszał, to teraz mówi się tylko o 6.
W oczekiwaniu na Hamilla.
Przywitanie z gośćmi i sesja zdjęciowa w jednym.
Ceremonia rozpoczęcia konwentu, fakt faktem odbywająca się pod koniec pierwszego dnia, ale w tym przypadku to raczej norma, została zorganizowana bez zbędnego blichtru i wielkiej pompy, bardziej na zasadzie kameralnego pikniku. Organizatorzy ryzykowali jedną rzecz – pogodę, ponieważ postanowili zrobić wszystko na zewnątrz, usadzić ludzi na trawie, przed prowizorycznie zrobioną sceną, nad którą ustawiony był telebim. Na początku wyszedł Steven Sansweet, który przywitał wszystkich, zwłaszcza Brytyjczyków, dla których ten konwent był zorganizowany (to mniej więcej jego słowa). Następnie zaczął dziękować organizatorom, a potem firmie Medicinema. Tu na telebimie pojawiła się reklamówka firmy, a raczej organizacji dobroczynnej, co ciekawe ta reklama miała pewien akcent Gwiezdno-Wojenny, mianowicie narratorem był Ewan McGregor. Potem Sansweet przedstawił sposób działania Medicinemy, która organizuje pokazy filmów w szpitalach, gdzie przebywający pacjenci częstokroć nie mają szans na to by wyjść, a już na pewno by się w jakiś sposób rozerwać. Okazało się, że jednym z ojców projektu jest Jerome Blake, aktor który w Mrocznym Widmie zagrał rolę Rune’a Haako i Mas Ameddy. Potem Sansweetowi pomagał jeszcze Warrick Davies, który szalał po scenie z wielkim pilotem. Czasem tylko wszystko było przerywane i zagłuszane przez przelatujące samoloty. Następnie zapowiedziano pierwszą gwiazdę tego wieczoru – Marka Hamilla. Sansweet i Davies zniknęli ze sceny i już na nią nie wrócili, Mark został sam. Chwilę pogadał z publicznością, a potem zapowiedział Iana McDiarmida. Wyszedł. Wrócił się i powiedział, że miał zrobić tylko jedną rzecz, wpierw zapowiedzieć filmik, a dopiero potem aktora, ale jak zwykle wszystko pomieszał. Na telebimie pojawił się filmik, a potem na scenę wyszedł Ian McDiarmid. To była jedyna okazja by zobaczyć tego fenomenalnego aktora i reżysera, który nie był obecny ani w hallu autografów, ani nie miał własnego panelu. Ale tu starał się to nadrobić. Po przywitaniu, zaciągnął sobie marynarkę na głowę i skierował do wszystkich przesłanie Ciemnej Strony, które brzmiało „szczęśliwego piątku 13”. Potem zaczął trochę opowiadać anegdotek, w tym przede wszystkim o tym jak dostał rolę. Stwierdził, że na przesłuchaniu bardzo spodobał się Lucasowi jego nos. I rzeczywiście, po nałożeniu maski i tych wszystkich pudrów, z jego twarzy w filmie pozostał jedynie nos. Z drugiej strony, jak przyznał Ian McDiarmid, niedawno był na Harrym Potterze i tam czarny charakter, Lord Voldemort, nie ma nosa. Więc może faktycznie coś w tym jest, nos lub jego brak charakteryzuje zło. W każdym razie jego obecność to pewnie wyznacznik czasów. Wspomniał też o żółtych soczewkach, przez które kompletnie nic nie widział, co się działo na scenie, przez to pasował do wielu innych aktorów , w tym Davida Prowse’a. Na szczęście w przerwach miał specjalnego człowieka, który zajmował się głównie wyciąganiem jego oczu. Najlepsze jest to, że nazywał się on Richard Glass (to angielska gra słów „Glass” to zarówno szkło, jak i okulary). Okazało się także, że na planie spotkał wielu znajomych, cenionych aktorów, jak choćby Sebastiana Shawa, którego zapytał, co robi na planie, a ten mu odpowiedział: „Nie wiem, ale mam wrażenie, że to co robię ma jakiś związek z SF”. Potem McDiarmid zaczął zbliżać się do końca i przede wszystkim kadzić Lucasowi, który podobnie jak on sam był fanem takich produkcji jak Flash Gordon. Ian przyznał się także, że jest fanem Toma i Jerry’ego. A potem zapowiedział już film, pod pełnym tytułem „Star Wars Episode IV A New Dope”… potem poprawił się „A New Hope” (to gra słów – Dope można odczytać jako „Nowy narkotyk” lub „Nowy środek odurzający”). I poprosił, by oglądając ten film uśmiechać się do imperialnych przyjaciół i wygwizdać rebeliantów.
Ceremonia otwarcia zaraz się zacznie...
Trochę ludzi na nią czeka...
Steven Sansweet witający przybyłych
Przedstawiciele Medicinemy
Warrick Davies z wielkim pilotem
Mark Hamill jeszcze raz na scenie.
I wreszcie długo oczekiwany Ian McDiarmid
Fanfary przed filmem.
A to już sama projekcja.