TWÓJ KOKPIT
0

Holo z oficjalnej :: Newsy

NEWSY (151) TEKSTY (0)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

Lista filmów do obejrzenia

2014-07-22 17:24:20



Tym razem Bryan Young wcale nie zastanawia się nad źródłami scen czy pomysłów zaczerpniętych z kinematografii, a skupia się bardziej na nowych aktorach i tym, gdzie najlepiej zobaczyć ich warsztat. Wybór oczywiście subiektywny.

Wraz z ogłoszeniami z ostatnich tygodni, gdzie przedstawiono nam obsadę, ekipę i twórców kreatywnych, którzy dołączyli do rodziny „Gwiezdnych Wojen”, wygląda na to, że trzeba szybko zrobić nową listę filmów, które każdy fan Star Wars powinien zobaczyć.

Lubimy to. Chcemy wiedzieć wszystko o „Gwiezdnych Wojnach”, i gdy pojawiają się nowe osoby w uniwersum, chcemy o nich wiedzieć wszystko.

Zrobiłem więc listę filmów, które będziecie chcieli obejrzeć. Mogą one nie wpływać na „Gwiezdne Wojny” bezpośrednio, ale z pewnością dadzą wam możliwość posmakowania zdolności osób zaangażowanych. Tylko po obejrzeniu tych filmów będziecie w stanie ocenić jak bardzo te osoby wpłynęły na „Gwiezdne Wojny”, swoim doświadczeniem aktorskim czy filmowym, z którego wynikają ich decyzje.

„Super 8”. Pierwszy film jest wyreżyserowany przez J.J. Abramsa. Opowiada historię grupy młodocianych filmowców, którzy starają się uporać z obcym próbującym opuścić Ziemię. Doskonale oddaje tę cudowność, przygodę i zagrożenie, żywcem z filmów Stevena Spielberga i George’a Lucasa z późnych lat 70. i 80. (to film PG-13).

„Strefa X” (Monsters). Jeśli macie obejrzeć jeden film Garetha Edwardsa, by przygotować się do jego nowej roli jako reżysera pierwszego samodzielnego filmu „Star Wars”, to powinien być jego pierwszy film. „Strefa X” to niezależny obraz, zrobiony z małym budżetem o dziennikarzu eskortującym turystkę przez zainfekowaną strefę po inwazji obcych (rating R).

„Atak na dzielnicę” (Attack the Block). Kolejny film o inwazji obcych, John Boyega gra ulicznego twardziela, który odkrywa, że miasto jest atakowane. Razem ze swoim zakapturzonym gangiem broni swojej dzielnic przed inwazją za pomocą mieczy, kijów i wszystkiego co wpadnie w rękę. Zarówno śmieszny jak i przerażający, czym film wygrywa, a Boyega udźwignął rolę, to powoduje we mnie, cichą pewność i ekscytację co do tego, co nam pokaże w Epizodzie VII. (rating R).

„Siódma pieczęć” (Det sjunde inseglet). Prawdopodobnie to jeden z najbardziej wpływowych filmów wszechczasów, klasyczny szwedzki film Ingrmara Bergmena z 1957 z Maxem Von Sydowem (Sydow rymuje się z Greedo, dziękuję za to Bobby’emu Robertsowi)) w roli rycerza, który wraca do domu z krucjaty. Spotyka Ponurego Żniwiarza, którego wyzywa na partię szachów mając nadzieję, że w ten sposób odwlecze swoją nieuniknioną śmierć. To genialny film, który polecam byście wszyscy obejrzeli, ale jeśli szukacie filmu ze starszym Maxem Von Sydowem spróbujcie „Raport mniejszości” Spielberga. (Bez ratingu).

„Co jest grane, Davis?” (Inside Llewyn Davis). Komuś musiał się bardo spodobać ostatni film braci Coen tak bardzo jak mnie, skoro dwóch aktorów w nim występujących znajdzie się w nowych „Gwiezdnych wojnach”. Oscar Isaac gra tu postać tytułową, muzyka którego zachowanie sprawia, że ludzie za nim nie przepadają. Jest szorstki w czarujący sposób, ale nieszczęśliwy. Pewnego razu rozbija się na kanapie Adama Drivera, grającego wysokiego piosenkarza, który wydaje się lekko szalony. (Rating R).

Gdybyście mieli z tym problem wcześniej, to z pewnością teraz poziom aktorstwa w tych wspomnianych wyżej filmach z pewnością zwiększy wasz apetyt na nowe filmy „Star Wars”. Obiecuję to.


W przypadku „Super 8” warto pamiętać, że producentem tego filmu także jest Steven Spielberg.
KOMENTARZE (10)

O adaptacjach trylogii z nostalgią

2014-07-19 08:28:22



Tym razem Jennifer Heddle zajęła się zupełnie inną działką, a mianowicie nie nowościami, a starociami. Jednymi z najbardziej klasycznych powieści, które gdzieś tam wciąż mają drugie życie (lub kolejne), ba nawet częściowo są kanoniczne, są adaptacje filmowe Nowej nadziei George’a Lucas (wg okładki, całość napisał jako ghostwriter Alan Dean Foster), Imperium kontratakuje Donalda F. Gluta, oraz Powrót Jedi Jamesa Kahna. Redaktora Lucasfilmu wraca do nich w swoich nostalgicznych przemyśleniach.



Zbierzcie się dziatwo, opowiem wam historię o zaraniu dziejów…

No dobra, z lat 80.

Ubiegły miesiąc to przede wszystkim rocznice premier wszystkich sześciu obecnie istniejących filmów „Star Wars”. Nostalgia rocznicowa z oryginalną trylogią dotknęła i mnie, a że ja jestem (ehm, ehm ledwo) wystarczająco stara, by móc widzieć te filmy w kinie wtedy kiedy wyszyły. Więc zacząłam sobie myśleć o moich wspomnieniach jak to było za pierwszym razem. A potem pomyślałam o adaptacjach powieściowych. (wpis oryginalny pochodzi z czerwca, przyp. red.)

Dorastanie jako dzieciak, który kochał „Gwiezdne Wojny” (i generalnie rozrywkę) nie było łatwe w latach 70. i 80. Jak się już zobaczyło film, to na tym się kończyło. Nie było to dostępne w domu na komputerze kilka miesięcy później. (Nie wspominając o tym, że komputery by tego nie udźwignęły!) Trzeba było się pogodzić z tym, by przeżywać film w pamięci, dzięki komiksom, książkom z obrazkami czy nowelizacjom.

Adaptacje były kołem ratunkowym, gdy dorastałam. Jako ktoś, kto już wtedy kochał książki, stanowiło to dla mnie idealny sposób by ponownie przeżywać ulubione filmy ponownie i ponownie. No i dodatkowo miały informacje o tym, co bohaterowie mają w głowie a czasem nawet zawierały usunięte sceny. (Nokautują tym samym dodatki na DVD!). Chociaż miałam nowelizacje wielu filmów, książki „Star Wars” były moimi ulubionymi. Każdą z innego powodu, napisane przez trzech różnych autorów, więc do każdej podeszłam inaczej.

„Nowa nadzieja” autorstwa „George’a Lucasa” (właściwie to Alana Deana Fostera, ale jako dzieciak nie zdawałam sobie z tego sprawy i byłam podniecona tym, że George osobiście napisał tę książkę!) jest najbardziej zwarta z wszystkich trzech, jakość której jako dziecko nie do końca potrafiłam docenić, ale obecnie cenią ją bardzo wysoko. Ta książka to skarb jeśli chodzi o informacje, zawiera sceny między Lukiem i Biggsem, Lukiem i jego przyjaciółmi z Anchorhead, Hanem i Jabbą (opisanym jako wielki ruchomy zwał mięśni i łoju, zwieńczony poznaczoną bliznami głową, z satysfakcją obserwował półokrąg uzbrojonych morderców). Myślę, że to co najbardziej mnie intrygowało i ekscytowało to fakt, że ta książka zdradziła nam nawet imię Imperatora – Palpatine! Czułam, że to George napisał osobiście odsłaniając nam kurtyny świata, który stworzył.

Adaptacja „Imperium kontratakuje” autorstwa Donalda F. Gluta jest moją ulubioną z trzech niejako przez to, że film jest moim ulubionym. Okładka mojego paperbacka była tyle razy używana, że zaczęła się rozpadać. No a będąc dzieckiem, wcale nie jest łatwo kupić kolejną! Używałam więc taśmy klejącej, by trzymało się to tak długo jak tylko możliwe. Wciąż jednak wyglądało to okropnie. Ale to wspaniała okropność. Scena w której Han całuje Leię wciąż tli się w mojej głowie. (Teraz, kiedy patrzyła na niego, pomyślała, że nigdy nie wydawał się bardziej przystojny, ale przecież ciągle była księżniczką. ). Glut umiejętnie oddaje życie filmu dzięki opisom, wszystkie są imponujące zwłaszcza pamiętając o tym, że on nie widział jeszcze filmu.

„Powrót Jedi” w adaptacji Jamesa Kahna ma w sobie emocje, które zachowują ton filmu, ale też ma zabójcze kwestie jak dwór Hutta Jabby wrzał złośliwą ekstazą. Kahnowi udało się sprawić, że Leia jest aktywnym uczestnikiem wydarzeń w scenie w pałacu Jabby, w sposób jaki film tego nie wyklucza, co oczywiście doceniłam. Zawiera też usuniętą scenę z burzą pustynną, którą w 1983 świetnie się czytało. Pamiętam jak kupiłam tę książkę w lokalnym supermarkecie, tygodnie przed tym zanim film wyszedł i torturowałam się tym by przebrnąć ją, ale jednocześnie powstrzymywałam siebie. Ten typ kuszącej tortury już nie istnieje.

Na zawsze będę wdzięczna autorom adaptacji za to, że pomogli mi przeżywać moje ulubione filmy kiedy nie było opcji by można je oglądać w domu. Jako dorosła osoba w pełni podziwiam znakomitą pracę tych autorów, którzy przenieśli nas do odległej galaktyki. Jest dobra szkoła pisania adaptacji, ale te trzy książki to przykłady najlepszej formy. Nawet jeśli macie swoje wydania Blu-ray i odtwarzacie je ciągle na HDTV, wciąż warto jest przeczytać… i przypomnieć sobie o czasie, który odszedł.


KOMENTARZE (15)

„Malevolence” i „Bismarck”

2014-07-03 17:35:59 oficjalny blog



Kolejny bardzo interesujący wpis Cole’a Hortona dotyczy bezpośredniej inspiracji historią w fabule „Wojen klonów”. Marynarka III Rzeszy miała bezpośredni wpływ na Dave’a Filoniego.



Walki w kosmosie zawsze były znakiem rozpoznawczym sagi „Star Wars”. W „Wojnach klonów” fanom przedstawiono jedną z największych i najbardziej przerażających broni w galaktyce, okręt wojenny Separatystów „Malevolence”.
– Chcieliśmy mieć okręt wojenny w stylu „Bismarcka” – mówi główny reżyser Dave Filoni, tłumacząc inspirację tej historii. Potem dodaje: – Chcieliśmy mieć broń masowego rażenia której istnienia Republika nie jest świadoma, która jest tajemnicą i wybija ludzi. Nikt nie wie jak, ponieważ nikt tego nie przetrwał. To zawsze dobry sposób by zacząć.
Ale jakie podobieństwa łączą „Biscmarcka” i „Malevolence” z „Wojen klonów”?

Historia „Malevolence” dzieje się w pierwszym sezonie „Wojen klonów”. W trzech odcinkach składających się w jedną opowieść, siły Republiki stają się łatwą zwierzyną dla nieznanego, ale niesamowicie potężnego okrętu wojennego. Jego masywne działa jonowe potrafią wyłączyć kilka pojazdów Republiki jednocześnie, powodując że ich załogi stają się łatwym celem dla Separatystów. Po zniszczeniu kilku krążowników Republiki, Jedi Anakin Skywalker, Plo Koon oraz Ahsoka Tano próbują innego ataku, nie z ciężkimi krążownikami, ale małymi i zwinnymi bombowcami Y-Wing. Te małe bombowce są w stanie dotrzeć wystarczająco blisko do „Malevolence” by użyć torped protonowych do precyzyjnego uderzenia. Unieruchamiają krążownik i zostawiają go z dala od bitwy. Dzięki atakowi torpedowemu Y-wingów „Malevolence” zostaje ostatecznie zniszczona przez Jedi.




Historia „Malevolence” wykazuje wiele podobieństw z opowieścią z czasów II wojny światowej o niemieckim pancerniku „Bicmarcku”. Był to pierwszy okręt swojej klasy, „Bismarck” został ukończony wiosną 1941 i wysłany w akcję wraz z niemieckim ciężkim krążnikiem „Prinz Eugen”. Masywny „Bicmarck” był potężniejszy niż jakikolwiek okręt wojenny brytyjskiej marynarki, ale niemiecka strategia nie polegała na ataku okrętów na otwartej wodzie, Niemcy raczej mieli nadzieję używać „Bismarcka” w rajdach przeciwko brytyjskim okrętom dostawczym. Gdyby „Bismarck” mógł atakować na otwartych wodach oceanu atlantyckiego, byłby potężną siłą niszczącą brytyjską linię spedycyjną z Ameryką Północną. Brytyjczycy byli świadomi zagrożenia jakie stwarzał ten masywny pancernik, gdyby mógł swobodnie pływać po Atlantyku, więc zaczęto polowanie na niego, w chwili gdy opuścił bezpieczny port na Morzu Północnym.

„Bismarck” podobnie jak „Malevolence” udowodnił, że jest zbyt silny dla okrętów, które wysłano by go zniszczyć. W maju 1941 podczas bitwy w Cieśnine Duńskiej, brytyjskie okręty „Prince of Wales” oraz HMS „Hood” zmierzyły się z „Bismarckiem”. W morzu ognia „Bismarck” zatopił „Hood” w niecałe 10 minut, zostawiając przy życiu jedynie trzech marynarzy z 1400 osób załogi, a pokiereszowany „Prince of Wales” uciekł z pola bitwy.




Strata uznawanego za najwspanialszy okręt w dumnej królewskiej marynarce „Hood” była szokiem dla Brytyjczyków. W swoich wspomnieniach aktor z „Gwiezdnych Wojen” i weteran II wojny światowej, Alec Guinness wspomina:
– W momencie straty tak wielkich pancerników jak HMS „Hood”, wielu uroniło łzy, w tym ja.
Wtedy bardziej niż kiedykolwiek Brytyjczycy zrozumieli, że muszą zatopić „Bismarcka” zanim powróci na otwarte morza.

W ostatnim momencie zanim „Bismarck” mógł spokojnie powrócić do okupowanych wybrzeży Francji, z pokładu brytyjskiego lotniskowca „Arc Royal” rozpoczęto atak małych samolotów torpedowo-bombowych typu Swrodfish na „Bismarcka”. Swordfish to były dwupłatowce, uznawane już za przestarzałe w momencie wybuchu wojny. Ale podobnie jak Y-wingi w opowieści o „Malevolence” te małe samoloty przeniosły wielki „stabilizator” II wojny światowej – torpedę.




Z powodu swojej wielkości, uzbrojenia i wyższości, niemiecki pancernik „Bismarck” nie był w stanie uniknąć precyzyjnego ataku z tych małych samolotów. Dwie torpedy trafiły w ster okrętu jednocześnie blokując go i powodując zwrot. Unieruchomiony i zataczający krąg w wodzie „Bismarck” stał się łatwym celem dla dwóch brytyjskich okrętów, które trafiły go 714 pociskami. 27 maja 1941 saga „Bismarcka” dobiegła do końca, w niecały miesiąc po tym jak się zaczęła. Zniszczenie „Bismarcka” to był nie tylko wielki cios dla niemieckiej marynarki, ale też znak wielkiej zmiany w sposobie prowadzenia walk morskich. Stało się jasne, że na świecie zakończyła się era okrętów wojennych a nastała epoka lotnictwa morskiego.


Na koniec jeszcze jedna ciekawostka, którą w temacie podesłał nam Dinuirar z Manda’Yaim. Nie jest związana z „Wojnami klonów” ale z polskim niszczycielem ORP „Piorun”, który był pierwszym okrętem, który wykrył „Bismarcka”. Przed poinformowaniem Aliantów „Piorun” oddał do pancernika dwie salwy, druga trafiła w pokład. Taki mały historyczny smaczek.
KOMENTARZE (8)

Książkowy prezent na Dzień Ojca?

2014-06-23 17:31:58



Tym razem Jennifer Heddle postanowiła połączyć dwie rzeczy. Napisać o nowych produktach, które pojawiają się w USA, a jednocześnie podpiąć wszystko pod Dzień Ojca.



Na ten uroczy czerwcowy tydzień pomyślałam sobie, że zrobię małe rozeznanie na temat tego co wyszło i co ma wyjść w świecie wydawniczym Star Wars. No i oczywiście wszystko o czym wspomnę może służyć za prezent zakupiony w ostatniej chwili z okazji Dnia Ojca.

Zacznę od fikcji dla dorosłych, bo to moja działka. Mamy kilka wydań wychodzących właśnie w paperbackach, więc jeśli powstrzymywało was coś przed czytaniem książek w twardej okładce, teraz jest dobry moment by dać im szansę. Crucible Troya Denninga wyszło kilka tygodni temu, a Kenobi Johna Jacksona Millera wychodzi 24 czerwca. Mogliście też przegapić wydanie w miękkiej okładce Dawn of the Jedi: Into the Void Tima Lebbona, które wyszło 1 kwietnia. Wszystkie te trzy książki były wspaniałe, a osobiście polecam „Kenobiego” jako doskonały prezent z okazji Dnia Ojca.

W świecie komiksów z wybuchem rozpoczęła się seria „Darth Maul: Son of Dathomir”. Ta miniseria bazująca na niewyprodukowanych odcinkach „Wojen klonów” została zaadaptowana przez Jeremy’ego Barlowa i Juana Frigeri. Warto też wspomnieć o innej wspaniałej mini serii, „Rebel Heist” napisanej przez Matta Kindta, narysowanej przez Marco Castiello z niesamowitymi okładkami Adama Hudgesa. Okładki z Hanem i Leią już wyszły, w tym miesiącu gwiazdą jest Chewbacca! Z serii warto też wspomnieć, o końcówce sagi Arrochara w „Star Wars” Briana Wooda, narysowanym przez Stephane’a Crety oraz o trwających przygodach Ani Solo w „Star Wars: Legacy” autorstwa Corinna Bechko i Gabriela Hardmana. (Wybiegając na przód, w lipcu warto skierować swoje oczy ku wspaniałemu wydanemu w twardej okładce „The Star Wars”, bazującym na roboczym scenariuszu George’a Lucasa, a stworzonym przez J.W. Rinzlera i Mkie’a Mayhew).

Jest też coś dla fanów gier RPG, Fantasy Flight Games właśnie w tym miesiącu wydaje swoją drugą główną grę „Star Wars” – „Age f Rebellion”. Zwalczaj Imperium jako szpieg, pilot, żołnierz lub jeszcze ktoś inny! W pełni przygotowany system gry jest teraz dostępny we wspaniałej książce w twardej okładce wypełnionej oryginalnymi obrazkami i wszystkim, czego potrzeba by grać.

Mamy też coś dla młodszych czytelników. „Gwiezdne Wojny” są teraz dostępne w serii Workbooks przygotowanej przez wydawnictwo Workman Publishing. Do rozruszania tej serii przygotowano dwanaście tytułów, które łączą zabawę z „Gwiezdnymi Wojnami” ze standardowymi umysłowymi przygodami i ćwiczeniami Workmana. Są po trzy tytuły dla każdego poziomu przed przedszkola, przedszkolnego, pierwszej i drugiej klasy. Są tam zarówno zabawy z liczbami dla dzieci które jeszcze nie chodzą do szkoły, jak i ćwiczenia z pisania dla drugiej klasy, wszystko zgodne z nowymi głównymi zasadami, to doskonałe źródło by rozszerzać swoje umiejętności w czytaniu czy matematyce. (Nie wspomnę, że też to dobry sposób by Tata był bardziej związany ze swymi dziećmi!).

Jeśli chcielibyście dać Tacie (lub sobie samym) wspaniała książkę, do pooglądania, spróbujcie Star Wars Storybards: The Orginal Trilogy J.W. Rinzlera, która wyszła w zeszłym miesiącu. Znajdziecie tam ponad 300 stron scenopisów z oryginalnej trylogii, nigdy wcześniej nie opublikowanych szkiców, wczesnych konceptów i skasowanych scen. (A jeśli jesteście bardziej zainteresowani wersją o trylogii prequeli, to wyszła ona w zeszłym roku, więc możecie ją mieć). Ten wspaniały tom ukazuje tworzenie „Gwiezdnych Wojen” w nowym świetle.

Oczywiście jeśli myślicie o tacie w tym tygodniu, zawsze jest Jeffrey Brown i jego klasyczne już Darth Vader and Son oraz Vader’s Little Princess. Wydano także dzienniczek oraz pocztówki z „Vader’s Little Princess”. Notatnik „Vader and Family” ukaże się w sierpniu. Pamiętajcie, że nigdy nie jesteście ani za młodzi ani za starzy, by wysłać komuś odręczną laurkę!

Z cyfrowego świata, jeśli podobała wam się aplikacja „Star Wars Journeys: Episode I”, będziecie zadowoleni, że Epizod II ukaże się w tym miesiącu. Każda aplikacja „Star Wars Journey” pozwala bawić się interaktywnymi możliwościami, niekończącymi się przybliżeniami, możliwością obracania sceny o 180 stopni, przeglądania profilów postaci, nowych rysunków i znajdowania ukrytej zawartości.

Na koniec, dla tych, którzy zastanawiają się kiedy pojawi się kolejny Szekspir Star Wars, to „The Jedi Doth Return” trafi do sklepów 1 lipca! Może możecie dać swojemu Tacie coś z tego.



Swoją drogą to dość ciekawe, bo wpis jest w miarę świeży, a daty wydań kilku książek dość mocno się rozjechały. „Crucible” w miękkiej okładce zostanie wydane w USA 1 lipca 2014, a „Kenobi” 29 lipca.
KOMENTARZE (3)

A nagroda za EU idzie do...

2014-06-17 16:53:34



Jennifer Heddle postanowiła podsumować EU przyznając własne, nikomu nie wręczane nagrody.

Zostałam zaszczycona tym, że dodano mnie w filmiku StarWars.com o EU (to nie był mój pomysł, uwierzcie mi, w końcu kim ja jestem?), a ponieważ większość z tego, co powiedziałam wyleciało w montażowni, pomyślałam sobie, że podzielę się rzeczami, które mówiłam i tymi które powiedziałabym, gdyby mnie zapytano, no i kilkoma innymi rzeczami, które przyszły mi do głowy teraz. Prezentuje je w formie moich własnych Nagród. Nagrody Jen, jeśli chcecie je tak nazwać. (Tak i zdaje sobie sprawę, że moja stronniczość wobec Lei da się dostrzec nawet tutaj. Jestem bardzo przewidywalną osobą).

Ulubiona postać z EU: Tu będzie Solo. Jaina Solo z powieści. No i Ania Solo z komiksów. Obie są niesamowitymi postaciami. Jedna używa Mocy, jedna nie, ale obie walczą na śmierć i życie dla swoich przyjaciół i jeśli sprawa jest tego warta. Jest połączeniem siły charakteru Lei i żywiołowości Hana, obie kobiety potrafią ciężko walczyć, mocno kochać i miotają się ze względu na różne odpowiedzialności. Gdybym miała wybrać kilka postaci by świeciły jako przykład, to byłby te kobiety, ale gdybym miała wybrać je by uratowały mój tyłek to również byłby one.

Ulubiona postać z EU (nie-Solo): Scarlet Hark. Jest jednym z najnowszych dodatków, z kart powieści „Honor Among Thieves” Jamesa S.A. Coreya, ale wydaje mi się, że znam ją od wieków. Jest pewna siebie, ale nie nieomylna, kompetentna, ale nie niewiarygodna, ma poczucie humoru, i czasem przeraża swoją impulsywnością. Dodatkowo jest SZPIEGIEM. Kocham szpiegów.
Ulubiona postać z EU (nie-człowiek): Saba Sebatyne. Nawet nie wiem, czy potrafię wyjaśnić dlaczego tak kocham Sabę, po prostu tak jest. Po pierwsze, jest wesoła, nawet jeśli jest jedną osobą, która tak myśli. Po drugi,e walczy jak matka – i mówię tu dosłownie. Barabelowie są już i tak okrutni, ale gdy się doda determinację Saby by obronić tych, których kocha, lepiej się trzymać na baczności. Ponieważ ona może kopnąć ogon galaktyki, nawet bez oznak zadyszki. Jak wspaniała jest Saba? Ano tak wspaniała, że jest tą osobą, która Leia wybrała by ją szkoliła. Wystarczająco powiedziane.

Postać z EU, która powinna mieć własny film/serial TV: Jahan Cross z komiksowej serii „Agent of the Empire”. Mówiłam, że kocham szpiegów? Oczywiście, technicznie rzecz biorąc agenci Imperialnego Biura Bezpieczeństwa pracują dla złych, ale podobnie jest przecież z Phillipem i Elizabeth Jennings z „The Americans”, a lubię ich oglądać. Jahan jest uzdolnionym agentem operacyjnym, który wykona pracę, ale jednocześnie ma własny moralny kompas, nawet jeśli on tylko czasami pokrywa się z waszym. Jest zawsze fascynujący i jego przygody są godne by nazwać go galaktycznym Jamesem Bondem.

Ulubiony motyw komiczny EU: Bahb, Jahn, Marruc i Rahuhl, zeltrońscy towarzysze Lei ze starych komiksów Marvela. (Wiecie musiałam umieścić nawiązanie do Zeltronów!). Jeśli nie czytaliście tych komiksów to zróbcie sobie przysługę i je przeczytajcie (gdzieś koło 95 numeru). Ich młodzieńczy entuzjazm zapewnia zabawny kontrapunkt wobec powagi Lei czy cynizmu Hana. No i ich stroje są całkowicie z lat 80., co jest wystarczającym powodem by ich pokochać.

Ulubiony szwarccharakter EU: Myślę, że już o tym wspominałam, ale Yuuzhan Vongowie. Oni mnie przerażają. Przerażają. Mnie. Nie jestem w stanie wystarczająco podziękować autorom „Nowej Ery Jedi” za stworzenie ich absolutnie przerażającymi.



Jęli macie swoje listy możecie się nimi podzielić na forum.
KOMENTARZE (4)

Dave „Zbłąkany pies” Filoni

2014-06-10 23:41:02



„Gwiezdne Wojny” i Akiro Kurosawa to temat rzeka, który powraca do nas co jakiś czas. Bryan Young po raz kolejny wrócił do niego w kontekście „Wojen klonów” i tego jak Filoni po raz kolejny balansował na granicy inspiracji, wariacji i plagiatu.


George Lucas jest wielkim fanem Akiro Kurosawy i jego filmów. Kurosawa był już tematem trzech wpisów z cyklu „Kino za Gwiezdnymi Wojnami”, a to będzie czwarty. No i prawdopodobnie zobaczymy jeszcze kolejne.

Odkąd Netflix ożywił moją pasję do „Wojen klonów”, przypomniało mi się jak wiele z klasycznych filmów jest upchanych w pierwszych sezonach. Tym razem przyjrzymy się jedenastemu odcinkowi drugiego sezonu „Wojen klonów” Lightsaber Lost. To opowieść w której widzimy Anakina i Ahsokę przeszukujących nieciekawe zakamarki Coruscant, by odnaleźć nielegalnego sprzedawcę broni. Jedna rzecz prowadzi do innej w podejrzanej części planety-miasta, gdzie miecz Ahsoki został zwędzony przez kieszonkowca.

Bojąc się jak może zareagować Anakin na zgubienie przez nią miecza, Tano korzysta z pomocy starego, mądrego mistrza Jedi ze Świątyni, nazywającego się Tera Sinube. Sinube daje jej porady jak znaleźć jej miecz w nadziei, że uda się jej wytropić go zanim ktoś popełni nim ohydną zbrodnię.

Odcinek ten jest bezpośrednio inspirowany powojennym filmem noir Akira Kurosowy, „Zbłąkany pies” (1949, Nora inu, ang. Stray dog). W filmie występuje Toshirô Mifune jako młody oficer policji, który ma podobne problemy jak Ahsoka w tym odcinku. Pistolet został skradziony podczas przejazdu przepełnionym wozem, więc należy wyśledzić przestępców za to odpowiedzialnych zanim rozpocznie się eskalacja zbrodni. Zostaje popełnione morderstwo z użyciem tej broni, a policjant wie ile jeszcze naboi zostało. Postaci Mifune pomaga doświadczony detektyw grany przez Takashiego Shimurę, który doradza mu najlepiej jak potrafi.
Sinube dzieli wiele podobieństw do Shimury, zarówno z wyglądu jak i duchowo. Sinube, którego stworzono specjalnie na potrzeby „Lightsaber Lost” przypomina też trochę psa, co jest pewnym ukłonem wobec tytułu filmu, który zainspirował ów odcinek.

Zarówno film, jak i odcinek „Wojen klonów” ukazują moralnie niejednoznacznych ludzi z dna drabiny społecznej i to co muszą robić, by przetrwać. Drobni przestępcy to nie jest klasa, która jakoś szczególnie zwracałaby na siebie uwagę Jedi, zwłaszcza w czasach wojen klonów, więc to jest fascynujące, by móc zobaczyć jak działają w tym wytartym podbrzuszu galaktycznej stolicy.


Wpływ filmu Kurosawy widać przez cały odcinek, powoduje powstanie napięcia i desperacji ze strony Ahsoki, która jest prawie tak błyskotliwie zanimowana jak każda z klasycznych scen z Mifune. Ostatnią rzeczą, której Ahsoka pragnie jest to, by ktoś zrobił coś złego jej mieczem, a porażka nie jest tu żadną opcją.

Nie jest też tak, że nawiązania do „Zbłąkanego psa” można znaleźć jedynie w tym konkretnym odcinku „Wojen klonów”. Film ten jest uznawany, za jedną z inspiracji całego gatunku buddy-cop (typ filmów o policjantach, w którym ważne jest różnica charakterów obu współpracujących detektywów), a jak wygląda relacja Anakina i Obi-Wana przez Epizod II i III, czy to nie jest ten gatunek w wersji „Star Wars”?

„Lightsaber Lost” to także wpływ czarno-białych filmów, ale wracają do życia w zdumiewających kolorach, dowodząc, że wygląd Coruscant powinien być kolorowy. Wygląd podziemia to zajawka tego, co mieliśmy zobaczyć na poziomie 1313 i w tych okolicach.

Tym, którzy chcieliby zobaczyć „Zbłąkanego psa” ze swoimi dziećmi, radziłbym spróbować swojego szczęścia z filmami takimi jak „Siedmiu samurajów” czy „Kagemusha”, przynajmniej do czasu aż dzieci będą trochę starsze. W „Zbłąkanym psie” nie ma nic budzącego zastrzeżenia, ale jest bardzo długi, powoli się rozkręca zupełnie odwrotnie niż w tym, w pędzącym na złamanie karku odcinku „Star Wars” nim zainspirowanym.



Tak dla przypomnienia, Mifune był jednym z kandydatów do roli Obi-Wana Kenobiego w oryginalnej „Nowej nadziei”. Zaś o Kurosawie pisaliśmy już kilka razy, w tym o Kagemushy, Ukrytej fortecy czy Siedmiu samurajach.
KOMENTARZE (9)

O łodziach podwodnych, okrętach gwiezdnych i ładunkach sejsmicznych

2014-06-06 18:58:31 oficjalny blog



Kolejny wpis Cole’a Hortona jest poświęcony w dużej mierze technicznym inspiracjom, które pojawiają się głównie w „Wojnach klonów”, a są miejscami żywcem przeniesione z czasów II wojny światowej.

Podczas gdy wiele okrętów z „Gwiezdnych Wojen” było inspirowanych samolotami z II wojny światowej, to starcie kosmiczne widziane w odcinku Cat and Mouse z drugiego sezonu „Wojen klonów” dostało jeszcze jeden wymiar – dosłownie. Ta historia z „Wojen klonów” zapoznała fanów Star Wars z Republikańskim okrętem typu stealth, który w wielu miejscach jest odbiciem łodzi podwodnych z naszej wojennej przeszłości.


Z historii dowiadujemy się jak Jedi Anakin Skywalker, który wraz z admirałem Yularenem stara się przebić przez niemożliwą do pokonania blokadę Separatystów wokół planety Christophsis. Gdy brutalna siła nie działa, Obi-Wan daje Anakinowi nowy, eksperymentalny niewykrywalny okręt wyposażony w urządzenie maskujące. Plan jest taki by przemknąć niepostrzeżenie i dostarczyć zaopatrzenie na powierzchnię planety, ale komplikuje się gdy Yularen i Anakin odkrywają, że zmierzą się z admirałem Trenchem, który nie jest nowicjuszem w walce z niewykrywalnymi przeciwnikami. Wynika z tego śmiertelna gra w kotka i myszkę, z republikańskim okrętem o niewykrywalnych możliwościach stającemu przeciw gigantycznym fregatom Separatystów.

Podobne bitwy odbywały się prawie każdego dnia podczas II wojny światowej. Łodzie podwodne były cichymi łowcami. a większe okręty pływające po powierzchni ich zwierzyną. Łodzie podwodne zupełnie jak republikański niewykrywalny okręt były długie, wąskie i eleganckie. Relatywnie lekko uzbrojone, zbudowane do precyzyjnych ataków torpedami i działami pokładowymi. Ich zaletą była możliwość do poruszania się cicho pod wodą. Niewidzialny okręt z „Wojen klonów” i łodzie podwodne z II wojny światowej dzielą jeszcze więcej podobieństw. Nawet długość niewidzialnego okrętu (99,71 metra) jest szokująco podobna do amerykańskich łodzi podwodnych klas Gato, Balao i Tench z II wojny światowej które mierzyły koło 95 metrów od dzioba do rufy. Podobieństwa jednak na tym się nie kończą.

Urządzenie maskujące
Podczas gdy Anakin przyznaje, że okręt tak mały zazwyczaj nie ma urządzenia maskującego, podczas II wojny światowej żaden okręt nie miał takiego urządzenia. Lecz technologiczne ograniczenia czy nawet prawa fizyki nie powstrzymały zwolenników teorii spiskowych od rozgłaszania opowieści o słynnym USS Eldridge i jeszcze słynniejszym „Eksperymencie Filadelfia”. Eksperyment Filadelfia to domniemane próby przeprowadzane przez US Navy w 1943. Legenda miejska głosi, że niszczyciel eskorty USS Eldridge stał się niewidzialny dzięki użyciu elektrycznych generatorów, które miały odbijać światło wokół statku. Co więcej, mówi się, że Eldridge nawet teleportował się z miejsca na miejsce. Ta przedziwna historia nigdy nie została potwierdzona. US Navy utrzymuje, że taki eksperyment nigdy nie istniał, a wiele szczegółów tej historii jest wzajemnie sprzecznych.

Prawdziwa niewykrywalność w latach 40. wymagała głębokiego zanurzenia się pod wodę w celu uniknięcia wykrycia. Zupełnie jak w „Cat and Mouse”, załoga łodzi podwodnej często wyłączała niekrytyczne systemy, by zwiększyć ich szansę ukrycia statków pod powierzchnią. Pozostanie tak cicho jak tylko można zwiększało szansę, że okręt wroga przepłynie bezpiecznie ponad łodzią. I zupełnie jak w „Wojnach klonów”, podczas II wojny światowej załogi łodzi podwodnych zdradziłyby swoje pozycje podejmując działania ofensywne.

Radar



Republikański niewykrywalny okręt zupełnie jak łodzie podwodne z lat 40. był wyposażony w radar w kształcie talerza na szczycie poszycia. Radar to relatywnie nowa technologia w czasach wojny, ale odegrała ważną rolę, gdy łodzie podwodne polowały na otwartych morzach. Nie myślcie sobie, że radar talerzowy przydawał się na zanurzonej łodzi, otóż podczas II wojny światowej łodzie podwodne przez większość czasu poruszały się po powierzchni wody, ze względu na ograniczenie ich akumulatorów. Łodzie podwodne były też szybsze na powierzchni dzięki silnikom diesla, ale też dało się wtedy wykorzystać radar by wykryć cel, a potem zatopić go na samym środku oceanu.

ASDIC i SONAR
W „Cat and Mouse” budowany jest suspens z techniką rodem ze starych filmów o łodziach podwodnych, gdzie używa się dźwięku „ping” dochodzącego z sonaru, by ukazać zbliżające się niebezpieczeństwo. To ikoniczne „ping” pochodzi z aktywnego SONARu (lub w wersji brytyjskiej ASDIC), który wysyła fale dźwiękowe by wykryć obiekty na lub pod powierzchnią wody. Łodzie podwodne rzadko używają tych aktywnych sonarów, raczej polegając na pasywnych sonarach, które nie wysyłają fal dźwiękowych, mogących zdradzić pozycje okrętu. A jednocześnie załoga w słuchawkach może usłyszeć „ping” z powierzchni gdzie okręty próbują ich wykryć.

Polując na łodzie podwodne
Techniki walki z łodziami podwodnymi z II wojny światowej pojawiły się w „Gwiezdnych Wojnach”. Ładunki głębinowe były jednym z największych zagrożeń dla załóg łodzi podwodnych. Te przypominające beczki ładunki wybuchowe zrzucano do wody z okrętów na powierzchni, a następnie z opóźnieniem eksplodowały, gdy znalazły się na ustalonej głębokości. Fala uderzeniowa tych ładunków mogła rozerwać okręt podwodny, jeśli oczywiście zrzucane na ślepo ładunki znalazły się stosunkowo blisko łodzi podwodnej.


Te ładunki głębinowe są bardzo podobne do ładunków sejsmicznych używanych przez Jango Fetta w „Ataku klonów”. Podobnie jak ładunki głębinowe, w tych również opóźniono potężny wybuch, który rozrywał statki i asteroidy.

Komunikacja klonów


Nawet unikalna zbroja noszona przez klony w tym epizodzie łączy się jakoś z II wojną światową. Hełmy noszone przez załogę klonów miały w oryginale być przeznaczone dla innego typu żołnierzy.
– Oryginalnie mieli to być żołnierze komunikacyjni – mówi Dave Filoni. – To byli goście, którzy byli obecni na patrolach, w plutonach i byli odpowiedzialni za wszelką komunikację. Mieli plecaki z mikrofonem, no i skrzynki korbkowe, co sprawiało, że wyglądali jak oficerowie komunikacyjni z czasów II wojny światowej, z tymi swoimi telefonami, którymi próbowali się połączyć z dowództwem.
Ale w odległej galaktyce komunikatory mogą być noszone na dłoni, więc George Lucas uznał, że plecaki są zbędne, hełmy jednak pojawiły się w wielu odcinkach, także w tym.



I tak na koniec jeszcze jedna rzecz, podłużny korytarz republikańskiego okrętu stealth jest bardzo podobny do korytarzy łodzi podwodnych z czasów II wojny światowej.
KOMENTARZE (6)

Steve Sansweet o spełnianiu marzeń

2014-06-06 10:59:14 Star Wars Blog



Holo z oficjalnej Steve Sansweet, wielki kolekcjoner, prywatnie przyjaciel polskich fanów Star Wars, swego czasu na blogu oficjalnej podzielił się swoimi przemyśleniami na temat rozwijania prywatnego muzeum: Ranczo Obi-Wan.

Jak wiele zmienić może jeden rok!

To był zaledwie poprzedni listopad, kiedy wreszcie skończyliśmy budować moje marzenie, a w każdym razie jego fundamenty. Po 18 miesiącach planowania i bardzo ciężkiej pracy majstrów, oraz przyjaciół, którzy poświęcili bazylion godzin ich wolnego czasu, a także wiele cierpliwości oraz szczęścia, uruchomiliśmy Rancho Obi-Wan Inc., jako kalifornijską korporację publiczną nonprofit. Wtedy urządziliśmy Wielkie Otwarcie dla 180 osób, w tym 30 ochotników.

Marzenia bywają kłopotliwe. Przejście od fantazji do rzeczywistości może być dość skomplikowane. Są trudne decyzje do podjęcia, a jeśli ktoś miał do czynienia w remontem ten wie, że zawsze jest potrzeba zaplanowania dwukrotnie większych wydatków, niż to początkowo zakładano, z powodu nieoczekiwanych problemów, oraz nowych pomysłów, zbyt fajnych, żeby z nich zrezygnować.

"Mała rzeka płynie pod którym budynkiem? Jak dużo ton piachu musimy przerzucić, żeby zapobiec problemom z wilgocią?"

"A więc jak dużo trzeba dopłacić, żeby te schody były podświetlane...a pokój nie miał grawitacji?"

Jedną z rzeczy, których nie zdawaliśmy sobie sprawy, było jak długo będzie trzeba czekać na uzyskanie statusu nonprofit (IRS 501(c)(3)), jak dużo pracy urząd każe ci wykonać, żeby go uzyskać. Wspominałem moją przyjaciółkę Anne Neumann. Przyjechała do nas z Austin na sześć miesięcy, żeby zinwentaryzować moją kolekcję. Po siedmiu latach nadal tu jest. Anne jest głównym menedżerem Rancho Obi-Wan, oraz wiceprezydentem i skarbnikiem organizacji non-profit.

Jednym z wielu zadań Anne było wypełnienie i zapewnienie wielu dodatkowych formularzy potrzebnych do uzyskania statusu non-profit. Na szczęście nie braliśmy wcześniej pod uwagę jednej liczby wymaganej przez federalne przepisy: szacowanego czasu jak długo zajmie zebranie całej wymaganej dokumenacji, dokładnie 105 godzin i trzy minuty! I to zaokrąglając.

A zatem co było moim marzeniem? Moim, hm, obciążeniem w życiu jest posiadanie największej na świecie kolekcji Star Wars. (Tak, wiem, że chętnie pomoglibyście mi w tym obciążeniu!) Jest jednak bardzo niesatysfakcjonujące przechowywać to wszystko w kartonach i skrzyniach. To frustrujące gdy nie można podzielić się z innymi fanami i kolekcjonerami. Wiele z przedmiotów jest naprawdę fajnych, ale to historie z nimi związane, to jak weszły w moje posiadanie, wielkie odkrycia i te, które mi umknęły, one zapewniają odpowiedni kontekst przedmiotom w kolekcji, dają wiele radości mi i moim gościom.

Gdybym nie mógł prezentować swojej kolekcji, stałaby się ona tylko zgromadzeniem przedmiotów. Ale ustawiać je w dużych, ciągle zmieniający się, kategoriach, zgodnie ze szczegółowym planem... Móc zabawiać innych fanów z całego świata oprowadzając dwu, trzygodzinne wycieczki... Dzieląc się anegdotami na temat tego, jak jedne z oryginalnych drzwi do kantyny Mos Eisley skończyły na tunezyjskiej farmie kurczaków, zanim trafiły na moją ścianę za animatronicznymi kukiełkami bithańskiego zespołu Modal Nodes... To było marzenie.

Od mojej pierwszej książki o Star Wars z 1992 roku, przez kolejnych 15, zawsze starałem się udowodnić, że Gwiezdne Wojny miały tak niesamowity wpływ na światową kulturę popularną, po części poprzez zabawki i inne produkty na licencji. W roku 1977 głód i potrzeba na coś ze Star Wars nie mogły być zapewnione. Nie było figurek aż do wiosny 1979, ponieważ kontrakt z Kenner Products został podpisany zaledwie miesiąc przed premierą filmu. A potem te zabawki, całą erę przed kinem domowym i grami wideo, stały się drogą do odtwarzania scen z filmu, albo korzystania z wyobraźni i tworzenia zupełnie nowych historii, przez co na stałe zostały wpisane w umysły całego pokolenia, które potem przekazywało pasję do Gwiezdnych Wojen swoim dzieciom.

Anne i Consetta Parker, inna dobra przyjaciółka i dynamiczna specjalistka od PRu, były dwoma głosami, które zachęciły mnie do pójścia drogą non-profit. Pozwalało nam to przyjmować darowizny, oraz pobierać opłaty za zwiedzanie z przewodnikiem, dzięki czemu możemy pokryć część gigantycznych kosztów prowadzenia muzeum. Dostałem pozwolenie od Lucasfilm na ciągłe używanie nazwy "Rancho Obi-Wan", jako nazwy muzeum i organizacji non-profit. Spędziliśmy dziesiątki godzin opracowując w jaki sposób zaaranżować i przedstawić gadżety, a potem to zrobiliśmy. Zmieniliśmy dawną stodołę z kurczakami w miejsce wystawowe.

Przedstawiliśmy nasze formularze IRS na początku stycznia...i czekaliśmy. W końcu, kiedy usłyszeliśmy odpowiedź, na początku kwietnia, w liście znajdowało się 15 szczegółowych pytań i wymagań kolejnych dokumentów. Wtedy byliśmy w połowie pakowania połowy tony gadżetów na The Rancho Obi-Wan Experience na Celebration VI. Niezmienialna data końcowa? Ten sam dzień rozpoczęcia CVI! W jakiś sposób Anne udalo się tego dokonać i kilka tygodni temu otrzymaliśmy od IRS ostateczny list potwierdzający.

W pierwszym roku działalności przyciągnęliśmy ponad 600 fanów, wielu podróżujących z bardzo daleka, Japonii, Nowej Zelandii, Węgier, od młodych dzieci, do fanów w wieku 70 i 80 lat. Zorganizowaliśmy kilka dużych imprez i eventów, mamy nadzieję zorganizować na Ranczu wesele w przyszłym roku. Byliśmy polecani jako świetne miejsce, które warto odwiedzić, przez kilka międzynarodowych stron dla turystów. Chociaż było to dużo pracy, często męczącej, wszyscy mogliśmy poznać wielu nowych przyjaciół, z którymi dzielimy pasję do Star Wars.

Gdy zaczynamy nasz drugi rok, pomijając fakt, że wciąż nie wiemy jak się sklonować, mamy ambitne plany, żeby powiększyć wpływy, wypromować się, odnowić stronę internetową i organizować więcej działań społecznych, jak ta świetna wycieczka kilka tygodni temu, gdy odwiedziło nas 15 dzieciaków z okolicznej szkoły, w ramach wycieczki na temat kreatywności.

Jednak Anne ma większy pomysł. Ona widzi Ranczo Obi-Wan za 10 lat jako znacznie większą instytucję, jeszcze łatwiej dostępną, ze sporą obsadą...i ja czasem się na nią denerwuję, żeby zraz się zatrzymać i przypomnieć sobie, że ona ma szansę ujrzeć realizację swoich marzeń, tak jak ja zrealizowałem swoje. Kto wie? Może w sam raz na premierę Gwiezdnych Wojen Epizodu IX wszyscy dostaniecie zaproszenie do Ranczo Obi-Wana II!


KOMENTARZE (0)

Rinzler o nowościach i planach

2014-05-20 07:12:41



Co prawda temat książek to ostatnio głównie sprawa fikcji, ale nie zapominajmy, że duża część pozycji wydawniczych to albumy i inne pozycje. Przypomina nam o tym Jonathan W. Rinzler w swoim najnowszym wpisie na blogu.

Co się dzieje z wydawnictwami zajmującymi się nie fikcją? Zobaczmy… „Star Wars Storyboards: The Original Trilogy” właśnie wyszło. Myślę, że fani pokochają tę książkę. Dokopaliśmy się do kilku jeszcze nie opublikowanych i kilku rzadko prezentowanych scenopisów takich autorów jak Joe Johnston, Nilo Rodis-Jamero, George Jenson, Alex Tavoularis, Paul Huston, Gary Myers, Dave Carson i inni. Dodatkowo Joe, Nilo i Alex oraz kilka innych osób skomentowało parę rzeczy na potrzeby tego wydania. Dodatkowo album został zaprojektowany przez wydawnictwo Abrams (dzięki projektantowi Liamowi Flanaganowi oraz redaktorowi Ericowi Klopferowi) w taki sposób, by uwypuklić każde z dzieł. Mamy też, dzięki Alexowi, kilka scenopisów ukazujących ratowanie Deaka Starkillera z imperialnego więzienia w Mieście w Chmurach na Alderaanie, także z momentu, w którym podczas pisania scenariusza Luke zmienił się w dziewczynę (która wygląda zupełnie jak Leia). Tak jest, George Lucas zdecydował, że przez kilka tygodni jego głównym bohaterem będzie dziewczyna a nie chłopak. Wtedy Luke/Leia mieli kilka przygód na Alderaanie w związku z ratowaniem jego/jej brata Deaka, oczywiście z pomocą Hana Solo i koncepcyjnego Chewbaccy.

Prawdę mówiąc świetnie mi się rozmawiało z Alexem. Cieszę się bardzo, że udało mi się go w sposób amatorski wyśledzić.



Tymczasem zamknęliśmy coś co powinno się fanom spodobać, „Star Wars Costumes: The Original Trilogy”, które pojawi się 28 października. Wydane przez Chronicle, ale spakowane przez Becker&Mayer, ludzi którzy zrobili dla nas wiele książek (w tym The Jedi Path i Book of Sith), i którzy odwalają naprawdę, naprawdę wspaniałą robotę. Rozwinęli swój kramik w archiwach Lucasfilmu i odtworzyli bardzo wiele z oryginalnych kostiumów, od Lei niewolnicy po strój Luke’a pilota X-Winga, przez Bobę Fetta, Dartha Vadera, Hana Solo, Chewbaccę i Ackbara. Zrobili wspaniałe zdjęcia (specjalne podziękowania należą się asowi fotografii Joe McDonaldowi) i projekty (dzięki dla Kati Benezra, która zrobiła też The Making of Jedi) do tej książki. Nad całością zapanował autor Brandor Alinger i redaktor Delia Greve. Brandon starał się dokopać bardzo głęboko, przychodził z taką ilością szczegółów o kostiumach, że nawet nie wiedziałem, że to możliwe. Wszystko jest zilustrowane nowymi zdjęciami w wysokiej rozdzielczości.



Brandon przeprowadził dziesiątki nowych wywiadów, usiadł z projektantem kostiumów Johnem Mollo w Wielkiej Brytanii, szperał w archiwach z projektantem kostiumów Aggie Rodgersem, który miał wiele wspaniałych historii do opowiedzenia. Rozmawiał też z kierownictwem garderoby, szwaczkami, chłopakami zajmującymi się plastykiem no i z Nilo Rodis-Jamero, który przecież koncepcyjnie tworzył kostiumy do „Powrotu Jedi”. Wiele z jego dzieł także zeskanowano do tej pozycji.



A jeśli to jest mało, planujemy z działem PR wideo na ten tydzień, które będzie reklamować „Goodnight, Darth Vader” Jeffreya Browna, trzecią książeczkę z serii po Darth Vader and Son i Vader’s Little Princess. Tak przy okazji, to nad czwartą już trwają pracę. „Goodnight” to książka na dobranoc, która opowiada humorystyczne historyjki rymem, o tak wielu mieszkańcach galaktyki ilu się zmieściło. Mój ulubiony to o Imperatorze, który ma zwyczaj mówienia przez sen lub o droidzie bojowym, który mówi „dobranoc” setką swoich współpracowników. Jak zwykle Jeffrey znalazł właściwy ton do tego.



Jestem pewien, że jest więcej ciekawych rzeczy, ale nie mogę o tym na razie pisać, więc do następnego.


KOMENTARZE (1)

Od wojny do Wojen klonów

2014-05-16 21:40:18



Cole Horton nie ustaje w śledzeniu historycznych inspiracji w sadze. Tym razem na warsztat poszły „Wojny klonów”.

Tak jak II wojna światowa dotknęła każdego zakątka naszego świata, tak wydarzenia „Wojen klonów” zdają się dotykać każdego zakątka galaktyki „Gwiezdnych Wojen”. Szósty sezon „Wojen klonów” dał nam głębszy wgląd w implikacje galaktycznego konfliktu, który jedynie zarysowano w filmach „Gwiezdne Wojny”. W 2008 George Lucas powiedział, że zapowiadane wówczas „Wojny klonów” będą jak „Kompania braci”, tyle że z Jedi, ale niewiele wiedzieliśmy o tym ile ten niejednokrotnie nagradzany serial będzie czerpał inspiracji z historii. Teraz gdy cały serial „Wojny klonów” jest już dostępny na Netfliksie, nastał doskonały moment, by spojrzeć na to jak II wojna światowa zainspirowała największy konflikt w galaktyce.

Inspiracja zaczyna się z początkiem każdego odcinka „Wojen klonów”. Zamiast zacząć go lecącymi napisami jak w filmach, telewizyjne odcinki rozpoczyna narrator.
- Narrator sprawia wrażenie kroniki – tłumaczy główny reżyser Dave Filoni.
Tom Kane, czyli głos narratora, Yody i jeszcze kilku innych, wspomniał w 2008 o początkach narratora.
- Ten pomysł pochodzi bezpośrednio od George’a. Seriale to geneza „Gwiezdnych Wojen” i „Poszukiwaczy Zaginionej Arki”, on na nich dorastał. Zachodnie seriale, czy to audycje radiowe czy telewizyjne, wywarły na nim wielkie wrażenie, gdy jeszcze był młodym człowiekiem, więc chciał je zachować w filmach.
Inspiracje dla głosu Kane’a były klasyczne. Powiedział:
- To głos, którego używałem często w reklamach i podobnych rzeczach, nazywaliśmy go głosem z „March of Time”.
„March of Time” to był popularny i przełomowy radiowy program informacyjny z lat 30. i początku 40. XX wieku. Była to jedna z najbardziej popularnych audycji radiowych w Ameryce w czasach wielkiego kryzysu jak i II wojny światowej.

Zapytałem głównego reżysera, Dave’a Filoniego, czy historyczne wydarzenia takie jak II wojna światowa, wpłynęły na samą opowieść, wygląd czy nawet dźwięki serialu, na co on odpowiedział:
- Na każdym poziomie. To zawsze wpływa. Zawsze możesz wziąć to jako punkt wyjścia dla projektu, „bombowiec B-17 to niesamowicie wyglądający samolot, jak możemy go wykorzystać?” Bombowiec Heinkel ma w sobie dużo z esencji kokpitu „Sokoła Millennium”. Myślę, że taki wpływ był tam zawsze, nawet w sposobie w jaki filmowano „Gwiezdne Wojny”. Jak zdjęcia ścigających się samolotów, używaliśmy je przez cały czas, gdy montowaliśmy sekwencje lotnicze, a niedawno rozmawialiśmy by zrobić to jeszcze raz pewnego dnia. To zawsze jest obecne.

Filoni mówił także jak integralnym aspektem tworzenia dźwięku „Wojen klonów” była II wojna światowa, przypominając, że Matthew Wood i David Acord używali tysięcy dźwięków, w tym tych wydawanych przez samoloty, by ożywić świat „Gwiezdnych Wojen”. Reżyser nawet zauważył:
- Mieli nawet P-51 Mustangi, gdy nagrywali dźwięk ich silników do „Red Tails”. Te dźwięki ostatecznie znalazły swoją drogę do „Wojen klonów”, i jest to doświadczenie, część „Gwiezdnych Wojen”, która myślę, że się sprawdza. To odległa galaktyka, ale czuje się, że jest relatywnie bliska i znana. To taka znajomość, którą szybko się odnajduje, ale zrobiona w sposób taki jakiego jeszcze się nie wyobrażało. – Filoni dodaje – to właśnie coś, co myślę, że jest naprawdę wyjątkowe. To co George zrobił było tak wspaniałe, on dodał do tego tylko spektakularność, wyobraźnię i przygodę. Staraliśmy się uchwycić część tego w każdym odcinku „Wojen klonów”.

By uchwycić esencję II wojny światowej zrobili wszystko, od projektów okrętów po scenariusze inspirowane wojną to w jednym miejscu a to w innym. Weźmy na przykład pojazd zwiadowców Naboo z odcinka pierwszego sezonu Blue Shadow Virus. Russel Chong wspomina o inspiracjach tego pojazdu.
- Zaadaptowałem projekt Douga Chianga, który dał nam George Lucas. By dodać mu wyglądu Naboo dodałem mu trochę bardziej opływowych, organicznych kształtów. A ponieważ był to pojazd zwiadowczy, użyłem PB4Y Catalina, samolotu obserwacyjnego z II wojny światowej, jako podstawy do stworzenia okien obserwacyjnych w środku.

Consolidated PBY Catalina, łódź latająca, było to jeden z najczęściej używanych samolotów morskich podczas II wojny światowej. Służyły jako samoloty przeciw łodziom podwodnym, poszukiwawcze, ratunkowe, oraz bombowce patrolowe Stanów Zjednoczonych (i nie tylko). Ich charakterystyczne otwory na karabiny także wykorzystywano jako okna obserwacyjne.



Schemat Cataliny



I schemat pojazdu z Naboo, nawiązania tkwią w szczegółach.

Jedną z moich ulubionych inspirowanych II wojną światową historii jest cykl o Umbarze z sezonu czwartego. Scenarzysta Matt Michnovetz wyjaśnia jak wiele filmów wojennych inspirowało tą historię.

- George przyszedł z historią – tłumaczy Matt – wszedł do nas do pokoju i rzucił ten pomysł. Czerpał wiele inspiracji z klasycznych filmów. Jako scenarzysta serialu mam zadanie domowe, które polega na tym, że szukasz inspiracji na te rzeczy. Chciał zrobić bitwę jak z filmu „Najdłuższy dzień” (The Longest Day). Mieliśmy kilka pomysłów. Chciał opowiedzieć historię trochę bliską do starego filmu Jimmy’ego Cagneya pt. „What Price Glory”, który był dla nas wielkim źródłem inspiracji, podobnie jak „Bunt na okręcie” (The Caine Munity).

Bitwa o Umbarę jest jedną z wielu, które zostały zainspirowane wojną lub filmami wojennymi. Jak będziecie oglądać lub wracać do „Wojen klonów” na Netfliksie, zwróćcie uwagę na tą klasyczną, wojenną stylistykę.


KOMENTARZE (1)

Steve Sansweet o byciu gwiazdą teleturnieju

2014-05-06 08:49:36 Star Wars Blog



Steve Sansweet, wielki kolekcjoner gadżetów z odległej galaktyki, założyciel Ranczo Obi-Wan, prywatnie przyjaciel polskich fanów Star Wars, dawno nie publikował nic na Bastionie. Jednak ten znany fan Gwiezdnych Wojen wciąż pozostaje dość aktywny na blogu oficjalnej, więc mogła nadejść pora na kolejne Holo z oficjalnej.
Na początku kwietnia, nieco pół-żartem, pisaliśmy o tym, że Steve znalazł się w teleturnieju. Jak się okazuje była to prawdziwa wiadomość, a swoje przeżycia związane z telewizyjnym wydarzeniem, Steve wspomina następująco:

To było zwykłe wtorkowe popołudnie, parę minut po 16. Jak zwykle pracowałem przy swoim komputerze, gdy nagle zwróciłem uwagę na e-mail mojego siostrzeńca Jeffa, prawnika spod Filadelfii. "Czy wiedziałeś, że zostałeś pytaniem w Jeopardy!!!!!!!!"

"Co??????" - odpowiedziałem.

My Sansweetowie wyraźnie lubimy używać nadmiernej ilości znaków interpunkcyjnych. Nie wiedziałem o co mu chodzi. Potem pojawił się krótki e-mail od Rich Askintowicz, świetnego kolegi, który jest menadżerem operacyjnym w Reed Exhibitions, firmy, która zajmuje się organizowaniem imprez Star Wars Celebration dla Lucasfilmu. "Steve. Oglądałem Jeopardy i byłeś jedną z odpowiedzi. Podwójna zagadka, drugi, albo trzeci wybór. Przy trzygodzinnej różnicy czasu powinieneś to obejrzeć dziś wieczorem". Okej, czyli mój siostrzeniec nie śnił na jawie, choć później przyznał, że siedział w domu przeglądając kontrakt, a teleturniej leciał gdzieś w tle i przestraszył się gdy usłyszał moje nazwisko.

Pozwólcie, że zatrzymam się na chwilę, dla tych dwóch, lub trzech, czytelników, którzy nigdy nie słyszeli o Jeopardy, która, jeśli się nad tym zastanowić, jest oglądana przez 99 procent społeczeństwa amerykańskiego, biorąc pod uwagę moje osobiste skromne doświadczenia. Większość ludzi wie, że jest to dzienny półgodzinny telewizyjny teleturniej prowadzony przez sympatycznego Alexa Trebeka, który będzie świętował swoje 30-lecie jako prowadzący, w nadchodzącym wrześniu. Liczba nagród Emmy jaką zdobył jest równa ilości lat, kiedy Trebek jest prowadzącym. Ja z kolei pamiętam teleturniej z poprzednich edycji. Oryginalna wersja telewizyjna nadawana była w latach 1964 to 1975. Był tworem Merva Griffina i jego żony, Julann. Griffin był śpiewakiem w Big Bandzie, który z sukcesem przeniósł się do radia, żeby potem stać się gwiazdą telewizji. On i jego żona myśleli nad różnymi koncepcjami na teleturniej, powiedziała potem w wywiadzie, a ona wymyśliła sprytny sposób odpowiedzi: uczestnicy musieli odgadnąć zagadkę poprzez zadanie pytania. "Film, w którym gra Mark Hamill, Carrie Fisher i Harrison Ford". Ba! Pytanie jednak bardzo rzadko są tak proste.

"Wezmę Rekordy Guinnessa za 2000 $!" Jest 30 odpowiedzi na dużej tablicy, podzielonych na sześć kategorii, po pięć odpowiedzi na każdą, warte od 200 do 1000 dolarów za odpowiednią odpowiedź w pierwszej rundzie. W drugiej rundzie prawidłowe odpowiedzi przynoszą od 400 do 2000 dolarów. Przy nieprawidłowej odpowiedzi tracisz pieniądze. Jest kilka innych pomysłów, które utrzymują program w dobrym tempie. (Griffin stworzył też inny teleturniejowy megahit, Koło Fortuny). Wyraźnie pamiętam oglądanie Jeopardy, kiedy próbowałem prześcignąć uczestników, tworząc samemu swoje pytanie. Szło mi nieźle, ale byłem w swoim domu, nigdy nie miałem tyle odwagi, żeby próbować być uczestnikiem w samym programie. Ale odkąd stałem się coraz rzadszym widzem telewizyjnym, ponieważ ostatnio swoją rozrywkę czerpię tylko z internetu, minęło wiele lat odkąd oglądałem ten program.

Zwykle nie przepadam za niespodziankami, ale oczywiście niektóre bywają fajne. Muszę przyznać, że czasem marzę o wygraniu loterii Mega Milionów, albo żeby przedstawiciele Publishers Clearing House zapukali do moich drzwi (nawet jeśli szansa na wygraną takiej nagrody jest dosłownie 1 do 1.3 biliona). Ale pojawienie się mojego imienia w teleturnieju? Jak powiedział mój przyjaciel z 501st, Elton Horn na Facebooku, "Całkiem fajnie, kiedy możesz stać się ciekawostką z popkultury".

Zajęło jednak sporo czasu, żeby dokładnie przeanalizować co się stało, choć wszyscy wydzieli już program. Powiedziano mi, że pojawiłem się na poziomie 500 dolarów. Jedna osoba mówiła, że odpowiedź brzmiała "Steve Sansweet ma kolekcję 300 000 figurek i znalazł pracę gdzie?" Zatem nie, nie mam 300 000 figurek. Albo "Poza posiadaniem największej kolekcji Star Wars, jaka była pierwsza praca Steve'a Sansweeta, teraz w posiadaniu Disneya?". Hmm, gazeta Philadelphia Inquirer jest w posiadaniu Disneya? Nie wydaje mi się.

Ale przyjaciółka z Nebraski, wolontariuszka Rancza, Rachel Neurath, zdołała zrobić zdjęcie z programu i mogłem się uspokoić, że siedmioosobowa ekipa wyszukująca z Jeopardy dobrze wykonała swoją pracę. To była druga runda, kategoria Rekordy Guinessa 2014, a ja byłem na samym dole tablicy, czyli najwyższą nagrodą 2000 dolarów. Odpowiedź brzmiała "Steve Sansweet, właściciel ponad 300000 gadżetów ze Star Wars, dostał pracę w tej firmie, teraz części Disneya." Uczestnik Arthur Chu, uważany przez głośniejszych fanów teleturnieju za renegata, z powodu metody, w jaką grał w grę, szybko wcisnął brzęczyk i odpowiedział "Co to jest Lucasfilm". Gdyby wpadł w popularną pułapkę i powiedział "Lucasfilms", mógłby przegrać, ponieważ w Jeopardy liczą się tylko konkretne prawidłowe odpowiedzi.

Chu, który wygrywał grę już przez 11 dni i ostatecznie wygrał 297 200$, nie wiedział, że ta odpowiedź to był ostatni moment jego chwały. Następnego dnia nie wygrał nic i jego dobry los się skończył.

Jeśli chodzi o mnie, było trochę dziwnie przyjmować gratulacje za coś, o czym początkowo w ogóle nie wiedziałem, z czym, tak naprawdę, nie miałem nic wspólnego. Oczywiście zbieram przedmioty związane ze Star Wars od 1977 roku, otworzyłem Rancho Obi-Wan, organizację non-profit, którą dzielę się się z fanami, zostałem wpisany do księgi rekordów Guinnessa za posiadanie największej kolekcji.

Jednak nauczyłem się przez te lata, że potrzebne jest docenienie przez kogoś, żeby inni zaczęli cię zauważać. Byłem reporterem i redaktorem w The Wall Street Journal przez 26 lat. Miałem setki historii przez ten czas, nad niektórymi pracowałem miesiącami, a większość z nich trafiała na pierwszą stronę. Jednak jedynie wtedy słyszałem o swojej pracy od moich bliski, podczas tych rzadkich okazji, gdy mój tekst był przedrukowany w lokalnej gazecie, Inquirer.

Dlatego dziękuję Jeopardy. Mogło to zająć 30 lat, albo 50 lat, żeby moje nazwisko trafiło do programu, ale zrobiliście to i jako były dziennikarz, jestem za to bardzo wdzięczny.


KOMENTARZE (1)

„Indiana Jones” i szósty sezon „Wojen klonów”

2014-05-03 01:13:39 Oficjalny blog



Bryan Young po raz kolejny postanowił rozliczyć się z bezwstydnikiem Davem Filonim, który nie przejmuje się tym, by „Wojny klonów” były oryginalnym serialem, a podkrada pomysły z czego tylko zobaczy. Tym razem „okradł” Lucasa i wmontował sceny z „Indiany Jonesa” w szóstym sezonie.



Jak większość osób czytających te słowa, spędziłem całą sobotę na oglądaniu na Netfliksie premiery „Lost Missions” z „Wojen klonów”. Nasza cierpliwość została nagrodzona 13 odcinkami serialu, który kochamy, które mogą być także 13 z najlepszych spośród wyprodukowanych. Były przepełnione akcją, pięknie zaanimowane, porywające, i czasami łamiące serce.

Ale z jakiś powodów, po tych odcinkach zachciałem obejrzeć filmy z cyklu „Indiana Jones”. Nie powinno być dla nikogo niespodzianką, że filmy z serii „Indiana Jones” mają swój wpływ na projekty „Star Wars”, także dlatego, że ich cechą wspólną jest George Luca. Jednak trzy odcinki z „The Lost Mission” złożyły dość krzykliwy hołd naszemu ulubionemu archeologowi.

Pierwszy odcinek, na który zwróciłem uwagę to właściwie trzeci odcinek Fugitive. Klon ARC Fives próbuje uciec z placówki medycznej Kaminoan, z pomocą trzęsącego się, lewitującego droida imieniem AZ-3. Dynamika tej sceny przypomina ucieczkę Indy’ego i jego ojca z austriackiego zamku w filmie „Indiana Jones i Ostatnia Krucjata”. Krąg się zamyka, gdy Fives powala grupę klonów starających się ich powstrzymać, a AZ-3 ma kamienny wyraz twarzy Henry’ego Jonesa seniora, gdy mówi:
- Zobacz, co zrobiłeś... Nie mogę uwierzyć, co zrobiłeś...

To był niesamowicie śmieszny moment, w odcinku wypełnionym pewnym zwątpieniem, balansującym delikatnie wokół linii, którą twórcy „Wojen klonów” starają się podążać.

Ten moment delikatnie połechtał moją miłość do filmów o „Indianie Jonesie”, sprowadzając uśmiech na moją twarz, ale to nie było nic poważnego aż do odcinków ósmego i dziewiątego. „The Disappeared” jest to dwuczęściowa opowieść z Jar Jarem Binksem i groźnym Macem Windu, którzy odkrywają akcję niczym z „Świątyni Zagłady” z przywróceniem kultu Thugeeich.

Jar Jar odgrywa niezdarną wersję Indiany Jonesa w tym odcinku, a królowa Julia z Bardotty jest kimś w stylu Willie Scott, gdy znika (jak Willie) zostaje pojmana przez wyznawców kultu, którzy chcą wyssać z niej energię życiową. Sceny wyglądają jak gwiezdno-wojenna wersja „Świątyni Zagłady”. Kiedy mistrz Windu i Jar Jar znajdują tropy prowadzące do królowej Julii, pościg bardzo przypomina porwanie Marion Ravenwood w koszyku na ulicach Kairu.

Reszta odcinka odgrywa ceremonię, którą przeprowadzał Moleram w podziemiach Świątyni Zagłady, pełną lawy i wiszących klatek.

Cały „The Disappeared” wprawił mnie w nastrój, by obejrzeć ponownie „Świątynię Zagłady”, która otwiera się od scen w klubie Obi-Wan.

Świetnie jest widzieć więcej nawiązań do „Indiany Jonesa” w uniwersum „Star Wars”. Prawdę mówiąc, w najnowszej książce Jamesa S.A. Coreya – „Honor Among Thieves” Han Solo zostaje rzucony w sam środek przygody w stylu Indiany Jonesa, której kulminacja ma miejsce w starożytnej świątyni wypełnionej pułapkami i sekretami.

Cykl „Indiana Jones” to filmy, które są dobrym sposobem na spędzenie czasu w gronie rodziny. Polecam obejrzeć wszystkie cztery filmy z dziećmi, a potem od razu przejść do „Kronik Młodego Indiany Jonesa”.



Jeśli chodzi o nawiązania do słynnego archeologa i „Wojny klonów”, warto wspomnieć o jeszcze innym odcinku. W The Gungan General znajdziemy bardzo czytelne nawiązanie do „Poszukiwaczy zaginionej arki”.
KOMENTARZE (4)

Lordowie: Rozbiorcy Imperium #3

2014-04-27 21:22:31 Oficjalny blog




Dziś niestety już niekanoniczna biografia pobocznego antagonisty z prozy Stackpole'a. Krennel przewija się przez komiksowe X-wingi i dostaje większą rolę w Zemście Isard.

O ile ta seria wpisów na oficjalnym blogu została prawdopodobnie skończona, a i innej nerdozy, będącej obecnie jedynie legendami, jest tam sporo do tłumaczenia, nieznane są losy tekstów w trakcie wydawania, takich jak materiały wycięte z "Warfare'a" jak i przyszłych wpisów podchodzących pod moją tematykę.

Sadystyczne rządy księcia-admirała Delaka Krennela (~0,5-5,5 lat po Endorze)



Dla Delaka Krennela, przemoc była oczywistym sposobem na skuteczne osiągnięcie swoich celów. Poznał uroki tach metod już w dzieciństwie, gdy podkładał ogień pod farmy obcych wraz z rasistowskim ojcem na Corulagu. To był najszczęśliwszy okres w jego życiu. Potem, podczas nauki w imperialnej akademii na Prefsbelt IV, brutalność przyniosła mu sławę szkolnego mistrza w sekcji sztuk walki. Ale gdy rozpoczął aktywną służbę, okrutne zapędy Krennela, nie zapewniły mu uznania w oczach wyrafinowanego przełożonego, wielkiego admirała Rufaana Tigellinusa. Popadły w niełaskę, został zesłany w zapadłe Nieznane Regiony, by dogryźć admirałowi Thrawnowi (którego Tigellinusowi również udało się tam wygnać). Krótko po rozpoczęciu kampanii pod rozkazami kochającego sztukę obcego, którego Krennel uznawał za sztabowe popychadło, poznał prawdziwe znaczenie bólu.

Thrawn i Krennel byli tak różni, jak tylko można to sobie wyobrazić. Gdy bystry umysł czerwonookiego Chissa zawsze preferował przemoc psychologiczną, Krennel wybierał znacznie bardziej prostackie metody. Choć dowodził gwiezdnym niszczycielem Rozrachunek, wstrząsało nim na myśl o przyjmowaniu rozkazów od obcego. Już samo przebywanie w Nieznanych Regionach, będące dla niego nieustanną paradą spotkań z obleśnymi istotami, wywoływało u Krennela dreszcze. Nie mogąc wyładować frustracji na Thrawnie, nieustannie eskalował swoje bestialstwo w kontaktach z obcymi społecznościami i więźniami. Czarę przelało, gdy Krennel podniósł pikę mocy na ulubione dzieło sztuki Thrawna, wyśmiewając metody swojego dowódcy, potrafiącego rzekomo poznawać słabości taktyki innych ras poprzez studiowanie ich sztuki. W ułamku sekundy Thrawn przyzwał swojego cichego Noghriego z Komanda Śmierci, który dobył sierpa kaysa i bezceremonialnie odrąbał rękę Krennela w łokciu. Patrząc na posokę tryskająca z obu części swojego ramienia, Krennel, zawsze oprawca, nigdy ofiara, zachwycił się siłą tej jednej, prostej lekcji. Oprócz strachu i szacunku wobec swojego przywódcy, w mózgu Krennela wykrystalizowała się jeszcze jedna myśl - ból jest przyjemny.



Wszystko wskazuje na to, że Krennel zamordował Sate'a Pestage'a, jednak imperialny regent sklonował się, wykorzystując komory Spaarti Palpatine'a na Coruscant, z których skorzystała również dyrektor wywiadu Ysanne Isard.


Krennel zastąpił utraconą kończynę „lepszą” mechaniczną protezą i ograniczał swoje agresywne zapędy na tyle, by unikać gniewu Thrawna. Ostatecznie został skreślony przez admirała jako niereformowalny dzikus i odesłany do Centrum Imperialnego by zostać ukaranym przez Imperatora osobiście. Szczęśliwie dla Krennela, gdy powrócił do Imperium, zastał je bez Imperatora.

Zamiast zakończyć karierę, Krennel otrzymał promocję do rangi admirała w wyniku poendorowej pustki. Następnie w pełni wykorzystał nadarzającą się okazję, deklarując lojalność wobec Imperium tylko by zamordować imperialnego regenta Sate'a Pestage'a i zagarnąć tuzin światów Hegemonii Ciutrica dla siebie. Przeniósł także więźniów niesławnej Lusankyi, w tym słynnego generała Rebelii Jana Dodonnę, w granice własnego księstwa.



Eskadra Łotrów wiąże siły lądowa księcia-admirała na Liinade III.


Przez lata Krennel rządził jako koronowany „książę-admirał” Ciutrica, swoimi barbarzyńskimi metodami poszerzając wpływy na sąsiednie sektory, wygryzając z interesu innych lordów w tym Gaena Drommela i Walanga Grazza. Jednak po powrocie Thrawna do znanej przestrzeni i porażce jego kampanii, Nowa Republika zdecydowała się wytępić ocalałych imperialnych watażków. Jako najgrubszy kąsek zaraz po Zsinju, Krennel był pierwszy na liście. Zachwalając swa domenę jako „ostoję ludzkości”, książę-admirał wykorzystał ksenofobiczne idee jako efektywne narzędzie polityczne przeciw ingerencji Nowej Republiki, ale bezpośrednia konfrontacja była nieunikniona. W bitwie o Ciutric, admirał Gial Ackbar poprowadził atak na planetę tronową Krennela, zakończony wyzwoleniem generała Dodonny i śmiercią księcia-admirała, gdy pocisk rozbił iluminatory wieży dowodzenia Rozrachunku, szatkując go odłamkami transparistali. Perwersyjnym pocieszeniem dla Krennela, w momencie przed wybuchem głowicy, mogło być jedynie, jak cholernie to bolało.


KOMENTARZE (5)

Jak wojna wpłynęła na budowę „Sokoła”

2014-04-25 19:07:24 Oficjalny blog



Cole Horton, zgodnie z zapowiedziami, zajmuje się historycznymi inspiracjami, które trwale zmieniły obraz sagi. Tym razem skoncentrował się na „Sokole Millennium” i pojazdach z czasu wojny, których elementy można w nim odnaleźć.

W poprzednim miesiącu twierdziłem, że II wojna światowa wpłynęła na elementy „Gwiezdnych Wojen” bardziej niż cokolwiek innego. W tym miesiącu zamierzam tego dowieść, dokładnie studiując ulubiony okręt kosmiczny galaktyki – „Sokoła Millennium”. Prawie każdy aspekt tego słynnego pojazdu dzieli jakieś powiązanie z wojną, od kokpitu po silniki. To II wojna światowa pomogła zbudować naszą ulubioną kupę złomu.



Nawiązania zaczynają się w kokpicie „Sokoła” z jego ikonicznym oknem w stylu szklarni. To tu publiczność po raz pierwszy wskoczyła w nadprzestrzeń, to z tego słynnego miejsca Han Solo unikał imperialnych okrętów w polu asteroid nieopodal Hoth. Trzydzieści lat wcześniej kokpit w tym samym stylu latał na pokładzie jednego z najbardziej zaawansowanych bombowców II wojny światowej, amerykańskiego B-29 Superfortess (Superforteca).


B-29 był amerykańskim czterosilnikowym ciężkim bombowcem zaprojektowanym przez Boeinga i używanym dość intensywnie podczas późniejszej fazy kampanii nalotów bombowych na Niemcy i Japonię. Dwie bomby atomowe zrzucone właśnie z B-29 skończyły wojnę i zasygnalizowały początek ery atomowej.

Jak inne bombowce z tamtych czasów, B-29 były najeżone działami maszynowymi przeznaczonymi do obrony załogami wrogich myśliwców. Zdjęcia strzelców i ich dział maszynowych celujących w myśliwce przelatujące na niebie stały się symbolem kroniki lat 40. Ale wraz z rozwojem broni naprowadzanej po II wojnie światowej, obronne działa maszynowe stały się mocno przestarzałe. Ten typ podniebnej broni stał się więc unikalny dla II wojny światowej, ale jednocześnie wywarł swój wpływ na George’a Lucasa i jego ekipę „Gwiezdnych Wojen”.




W celu wyrazistego ukazania ruchu, jaki chciał Lucas osiągnąć w filmie, stworzył swoją własną, wczesną wersję animatyki, używając do tego archiwalnych zdjęć z II wojny światowej oraz klasycznych filmów wojennych. Gdy pisał film, Lucas także oglądał telewizję.
- Za każdym razem, gdy w telewizji był film wojenny taki jak „Mosty Toko-Ri” (The Bridges of Toko-Ri, 1954), oglądałem je, a gdy były tam walki myśliwców, nagrywałem je na wideo. Potem przetransferowałem to na taśmę 16mm i zmontowałem tak by pasowało do mojej wizji „Gwiezdnych Wojen”. To był naprawdę mój sposób by ukazać ruch okrętów kosmicznych.
Lucas twierdzi, że zgromadził jakieś 25 godzin nagrań wideo. To właśnie zdjęcia takie jak te zainspirowały sekwencje z Hanem Solo i Lukem Skywalkerem strzelającymi w wieżyczkach do imperialnych TIE Fighterów podczas ucieczki z Gwiazdy Śmierci.

Przyjrzyjcie się uważnie okrętom, które przelatują i może nawet zobaczycie w nich części pojazdów z czasów wojny. Dzięki metodzie zwanej kitbashingiem, szczegółowe modele zbudowane przez ekipę od efektów z ILM zostały pokryte w sposób dosłowny okrętami, czołgami i artylerią z II wojny światowej. Steve Gawley, modelarz z „Nowej nadziei” wspomina:
- Nie mieliśmy na nic pieniędzy. Nie kupowaliśmy nic nowego, nawet meble w sali kinowej pochodziły ze zwrotów od Goodwill. Mieliśmy dobrą relację z Monogram, firmą produkującą modele z Hawthorne w Kalifornii, mogliśmy zamówić pewne plastykowe drzewa z częściami od ich modeli, oraz odkupić zwroty, którym mogło brakować części, mając nadzieję, że akurat ta część nie będzie nam potrzebna. Mieliśmy olbrzymie zniżki na tego typu rzeczy.
Te modele ze zniżką nadały pojazdom z „Gwiezdnych Wojen” świetny, „używany” wygląd.


Model „Sokoła Millennium” jest pokryty właśnie takimi modelami. Na obrazku widać model „Sokoła” w wielkości 5 stóp, który używano w produkcji Epizodu IV. Cała główna struktura okrętu została stworzona od początku, ale wiele z bogatych szczegółów zostało dodanych z istniejących już fragmentów modeli. Powłoka „Sokoła” składa się z kawałków czołgów typu Panther, Tiger, myśliwców Messerschmitt 109, Kubelwagonów i wielu innych.

Ale „Sokół Millennium” nie zawsze był modelem. Dla Epizodu IV skonstruowano części okrętu na planie, a potem przy „Imperium kontratakuje” nawet „Sokoła” pełnej wielkości z stali i sklejki. „Sokoła Millennium” pełnej wielkości zbudowała grupa inżynierów morskich z doków Pembroke w Walii. Ekipa konstrukcyjna w Pembroke miała już doświadczenie w budowaniu drewnianych pojazdów. Podczas II wojny światowej, Pembroke było największą na świecie bazą łodzi latających, konstruowano tu i startowały stąd długodystansowe wodnosamoloty, które pomagały chronić amerykańskie i brytyjskie konwoje okrętów przemierzające ocean atlantycki. Trzydzieści lat później rzemieślnicy w Pembroke ponownie pracowali w sekrecie, tym razem budując „Sokoła” nim wysłano go w częściach przypominających wycinki koła do studia Elstree.

By dać życie ekranowemu „Sokołowi Millennium”, nawet specjalne efekty dźwiękowe bazowały na wojennych nagraniach. Jak tłumaczy Ben Burtt, „Sokół” jest głównie spowolnioną wersją dźwięków myśliwca P-51 Mustang, nagraną na pokazach lotniczych na pustyni Mojave.
- Podczas pokazu powiedziałem „chcę nagrać jakieś samoloty”, a oni odpowiedzieli „Serio? Więc sobie tam pochodź”. Dziś nie dałoby się tego zrobić, stałem na pylonie a samoloty przelatywały jakieś 15 stóp powyżej mojej głowy. Były tak szybkie, że ledwo mogłem je dostrzec, gdy przelatywały, były tylko rozmyciem, ale mogłem poczuć zapach oleju i wydechów. Leżałem sobie na ziemi z moim mikrofonem i nagrywałem te samoloty, tak przez kilka dni. Miałem mnóstwo wspaniałego materiału. Prawie wszystkie okręty kosmiczne pochodzą z tych nagrań z Mojave, wliczając w to „Sokoła”. Używacie samolotów z napędem tłokowym, jest tym, co odróżnia pojazdy z „Gwiezdnych Wojen” od większości pojazdów filmowych. Montażyści dźwięku zdawali się zawsze koncentrować na hukach i rykach odrzutowców czy rakiet.
Możecie to uznać za dzieło przypadku, ale miłośnicy historii uznają tą okoliczność za ciekawostkę. Podczas gdy z pewnością znacie wielki koreliański okręt pilotowany choćby przez Hana Solo, to czy słyszeliście o Przesmyku Karelskim (ang. Kareliab Isthmus - gra słów), jeziorze w północno-zachodniej Rosji, gdzie Finnowie i Sowieci toczyli Wojnę Zimową, podczas wczesnych dni II wojny światowej? Albo czy wiecie, że podczas wojny, „kessel” run (trasa na Kessel) odnosiło się do niemieckich pilotów starających się zaopatrzyć wojska, otoczone przez Sowietów po bitwie o Stalingrad? Kessel, czy raczej „kocioł” po niemiecku to był termin używany do takiego otoczenia. Czy to miejsce, tak ważne dla II wojny światowej, ma coś wspólnego ze swoimi galaktycznymi odpowiednikami? Zostawię was, byście pomyśleli sobie nad tym, aż do następnego miesiąca, gdy powróci „Od wojny światowej do „Gwiezdnych Wojen””!



Drugie zdjęcie od góry przedstawiające wnętrze kokpitu B-29 wykonał Andrew Kalat.
KOMENTARZE (2)

Lordowie: Rozbiorcy Imperium #2

2014-04-22 14:33:11 Oficjalny blog




Dziś zdecydowanie mniej znany Kentor Sarne, główny antagonista czterotomowej kampanii RPG The DarkStryder Campaign, wydawanej w latach '95-'96 przez West End Games.

Moff Kentor Sarne i kryzys DarkStrydera (~0-4 lata po Endorze)



Mawiają, że człowiek nie może być pewien do czego jest zdolny, nim nie stanie naprzeciw prawdziwego wyzwania. Wysłany z ekipą odkrywców na misję Imperialnego Korpusu Badawczego w środek tajemniczego Katholskiego Interioru, młody porucznik Kentor Sarne okazał się zdolny morderstwa dla zachowania sekretu, który miał się stać jego obsesją: potęgi DarkStrydera.

Potworna, wijowata, wrażliwa na Moc bestia, którą Sarne ochrzcił DarkStryderam - jej prawdziwe imię było nie do wymówienia - była wysoce inteligentnym biotem. Hybrydą klona z superkomputerem, stworzoną przez i na swoje podobieństwo przez pierwotną, rozwiniętą rasę znaną jako Kathol: biotycznych naukowców, których DarkStryder czasami określał mianem „Pradawnych”. Stworzony jako opiekun Katholów, po tym jak zamknęli oni swoje energie życiowe w „Życiostudni”, sposobie na uniknięcie zagłady w Katastrofie Ryftu, DarkStryder zamiast tego ostatecznie zdecydował się znaleźć sposób na opuszczenie spustoszonej planety i cieszenie się swoim nowoodkrytym bytem. Stworzenie studiowało biotechnologię swoich panów i nauczyło się czerpać z ich zgromadzonej energii do tworzenia wyniszczającej, zasilanej Mocą, broni. Nie było w stanie jednak w pełni skopiować ich unikalnego sposobu podróży nadprzestrzennej poprzez „Wrota Wejściowe”.

Wstępując do imperialnej armii raptem kilka lat po jej powstaniu, porucznik Sarne zdążył wykazać się jako zaradny oficer i wierny wyznawca ideologii Nowego Ładu, nim natknął się na wiekowego DarkStrydera. Widząc w sobie nawzajem sposób na osiągniecie swoich celów, ambitny imperialny i złowieszczy wężowaty twór doszli do porozumienia. W zamian za śmiercionośne machiny DarkStrydera, Sarne miał umożliwić bestii ucieczkę z więziącej go planety.



Choć DarkStryder nazywał swoich twórców Pradawnymi, mylił się. Katholczycy sami byli zrodzeni z Pradawnych, przypuszczalnie będących bóstwami z Mortis, Niebiańskimi albo nawet i Whillsami.


Po przetestowaniu obcej artylerii na swoich współpracownikach, Sarne powrócił jako jedyny ocalały z katholskiej misji badawczej. Kontynuował wierną służbę Imperatorowi dzięki czemu znalazł się wśród wybranych do Piętnastej Floty Rezerwy Głębokiego Jądra jako kapitan koreliańskiej korwety Renegat, ochraniającej tajną posiadłość Palpatine'a na Byss. Osobliwe połączenie paranoi, bezwzględności i wrodzonej nieufności zapewniło Sarne'owi szybkie promocje, a sukcesy dodatkowo rozdmuchiwały poczucie nadzwyczajności jego osoby. Stąd około dekadę po odkryciu DarkStrydera, Sarne wykorzystał swoje polityczne wpływy do uzyskania tytułu moffa peryferyjnego sektora Kathol i spełnienia swojej obietnicy wobec bestii.

Tylko, że w rzeczywistości Sarne ani myślał oswabadzać dziwacznego obcego. Graniczący z Dziką Przestrzenią sektor Kathol nie mógł liczyć na wiele cywilizowanej sprawiedliwości i moff Sarne rządził zgodnie z lokalną modłą. Zacieśniał kontrolę nad regionem, odwiedzając DarkStrydera, niekiedy drażniąc go (jak wtedy, gdy zostawił go z twarzą przeciętą szpetną blizną, wywołaną przez moduł gromowy). Ale prezentując biotowi wewnątrzsystemowe statki, obiecując wrażliwych na Moc jeńców do „badań” i łżąc w żywe oczy, w przeciągu kolejnej dekady zdobył tysiące próbek jego potężnych wytworów. Choć moff liczył, że uda mu się odkryć tajemnice obcej technologii, jego naukowcy nie byli w stanie powielić tajemnej sztuki DarkStrydera.

Po śmierci Imperatora, rozczarowany Sarne odciął się od Imperium, obwiniając zbytnią pewność siebie Palpatine'a za koniec dynastii mogącej trwać eony. Zwiększając wykorzystanie machinerii DarkStrydera, rozpoczął najazdy na Gromadę Minos, roznosząc całe armie Nowej Republiki przy pozornie niemożliwych szansach na zwycięstwo. Choć Nowa Republika była związana w wielkiej kampanii przeciw lordowi Zsinjowi, te nieprawdopodobne zwycięstwa były wystarczającym powodem dla wyekspediowania małej grupy mającej najechać stolicę sektora Kathol w próbie neutralizacji imperialnego łotra. Przebiegły moff wciągnął ją w szaleńczą pogoń za Mynockiem do wnętrza rozświetlonego Ryftu Kathol, anomalii przestrzennej, powstałej w wyniku zakrzywiającej nadprzestrzeń eksplozji jednych z Wrót Pradawnych, aż do ostatecznego starcia nad samą planetą DarkStrydera. Do potyczki Sarne'a z Nową Republiką, znanego jako bitwa o system Kathol, włączyła się każda znacząca siła sektora, od Federacji Qektockiej, przez Skandrejskich Bandytów, po tajemniczych mnichów Aing-Tii, eskalując swoje prywatne urazy.



Kapitan Kaiya Adrimetrum wraz z załogą FarStara tropili moffa Sarne'a jego własnym przechrzczonym okrętem.


Ostatecznie DarkStryder został uśmiercony, gdy noworepublikański oddział uwolnił energie pierwotnych Katholczyków z Życiostudni, rozrywając biota podłączonego do machiny w podmuchu wyzwolonej energii. W tym czasie Sarne'owi prawie udało się uciec na pokładzie swojego ISD Bastion, lecz padł ofiarą technologii której tak wiele zawdzięczał. Jessa Dajus, wrażliwy na Moc imperialny oficer, torturowany przez Sarne'a przed oddaniem w ofierze DarkStryderowi, skierował jeden z modułów ogniorozpylaczy przeciw swojemu oprawcy, spopielając go w strumieniu obcego zielonego ognia.


KOMENTARZE (5)

Lordowie: Rozbiorcy Imperium #1

2014-04-19 14:23:10 Oficjalny blog




Przedstawiam pierwszy z serii artykułów autorstwa Abela G. Peñy i Daniela Wallace'a poszerzających biografie co bardziej prominentnych imperialnych lordów o wszelakie defekty psychiczne. By nie odstraszać ścianą tekstu, zdecydowałem się podzielić je na pojedyncze życiorysy.
Dziś na tapecie dobrze znany ze "Ślubu księżniczki Leii" i "X-wingów" Allstona lord Zsinji.



Czy Rebelianci rzeczywiście pokonali Imperium Palpatine'a w bitwie o Endor? Integralny element gwiezdnowojennego mitu wciąż jest eksploatowany z niestygnącym zapałem. W literaturze rozwijającej odległą galaktykę, konflikt między Sojuszem dla Przywrócenia Republiki i rozpadającym się Imperium rozciąga się na wiele lat po „Powrocie Jedi”. Choć Galaktyczna Wojna Domowa ostatecznie zakończyła się podpisaniem traktatu pokojowego prawie dwie dekady po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci, ten chaotyczny okres zrodził najbardziej prominentnych i potężnych imperialnych renegatów, tak zwanych „lordów”, zaciekle i fanatycznie walczących o ochłapy po niegdyś wspaniałym pierwszym Galaktycznym Imperium i których egoizm doprowadził ostatecznie do samozniszczenia.

Niegdyś tytuł lorda Imperium stanowił rzadki przywilej. Podobnie jak lotnicze nobilitacje barona i tana, jedynie kilku wybranych z elity oficerów Imperatora, mogło się poszczycić takim odznaczeniem. Choć stanowił hołd dla identycznego wywyższenia, przyznawanego generalissimusom starożytnego Imperium Atrisiańskiego, tytuł lorda wyewoluował w odznaczenie przyznawane wszystkim rodzajom imperialnych sił zbrojnych, dające powszechny posłuch i szacunek. Militarni geniusze wyróżniający się połączeniem kreatywności i bezwzględności byli wybierani z szeregów wielkich moffów, wielkich generałów, czy nawet wielkich admirałów nie tylko za wielokrotne redefiniowanie niemożliwego, lecz za dokonywanie tego z niepowtarzalnym stylem. Wśród wyniesionych do tej elitarnej rangi znaleźli się legendarny obcy taktyk Thrawn, rebeliancki dezerter generał Pashna Starkiller i niegodziwy geniusz, znany po prostu jako lord Zsinji.



Thrawn dzierżył ceremonialny tytuł Lorda Imperium i zręcznie przekonał większość poendorowych imperialnych do swojej sprawy.


Jednak wszystko się zmieniło, wraz z rozpadem Imperium po śmierci Palpatine'a nad Endorem. W pustce bezkrólewia, tytuł lorda był uzurpowany przez podzielonych, żądnych władzy imperialnych. Niegodne drobne szprotki, jak Inos Fonada i Walang Grazz, czy drugorzędni „zastępczy” lordowie jak Bliss Shargael i Jmanuel Tethys, zagarniali rangę, rujnując jej prestiż... ale samozwańczy lordowie wywodzili się również ze znacznie groźniejszych środowisk: megalomaniacy jak admirał Blitzer Harrsk, ultranacjonaliści z gatunku najwyższego dowódcy Enixa Deviana i sadyści w rodzaju Delaka Krennela. Te imperialne łotry nie pozwalały Nowej Republice cieszyć się ostatecznym zwycięstwem przez dekady mimo zadania śmiertelnej rany w bitwie o Endor. Niektórzy z nich walczyli do śmierci, broniąc swoich odizolowanych włości, gdy kilku niespodziewanie uznało zwierzchnictwo tajemniczego „Wszechmocnego Wodza” atakującego z Głębokiego Jądra, który okazał się być nie kim innym, jak samym zmartwychwstałym Imperatorem Palpatinem.



Po klęsce Thrawna, odrodzony Darth Sidious odzyskał władzę nad Galaktycznym Imperium wraz ze swoim nowym uczniem, Luke'iem Skywalkerem.


Wszystkich lordów jednak łączyła potrzeba zabłyśnięcia choćby w pojedynczym momencie chwały, pozostawiając swój niezatarty ślad w historii kosmosu.



Chory geniusz lorda Zsinja (~0-4 lata po Endorze)



Z wszystkich poendorowych lordów, Zsinji kontrolował największą liczbę gwiezdnych systemów. Gdyby nie przecenił swoich możliwości i nie był tak zadziorny wobec galaktyki, jego królestwo mogłoby koegzystować z Nową Republiką i Imperium.

Jako syn fondoriańskiego mechanika, Zsinji nie posiadał imienia, zgodnie z tradycją ludu swego ojca. Ale był również synkiem i pupilkiem „Asa gwiezdnych szlaków” Mme Maarisy Zsinji - Chandrilanki z urodzenia i admirała w Republikańskich Siłach Ochrony Terytoriów Zewnętrznych. Po ukończeniu akademii floty na Prefsbelt IV, młody Zsinji zdolnie służył pod swoją matką w czasie Wojen Klonów. Ale wraz z przyjściem imperium, wystrzelił w hierarchii floty. Podczas gdy jako mężczyzna piął się po szczeblach wojskowej kariery mimo braku doświadczenia, Mme Zsinji była oddelegowywana do coraz mniej znaczących zadań aż w końcu jej gwiezdny niszczyciel typu Venator Odwet został odwołany ze służby. Jej syn, chcąc zdobyć chwałę „wielkiego wojownika” wykorzystał okazję, zgłaszając się do przejęcia dowództwa nad okrętem.

Był tylko jeden problem. Mme odmówiła. Oskarżając Imperium o korupcję, ogłosiła zamiar zagarnięcia Odwetu i polowania na statki rządowe. As Gwiezdnych Szlaków stała się piratem, a zadanie zneutralizowania niej spadło na osobę najlepiej obeznaną z jej taktyką. Młody Zsinji dostał zagwarantowany gwiezdny niszczyciel typu Victory Żelazną Pięść, również wycofany ze służby, jeśli zdoła dopaść zdrajczynię. Choć rozdarty, ostatecznie zdecydował się odsunąć emocje na bok i poprzysiągł pokonać matkę. Okrutna kampania dała kapitanowi Zsinjowi tytuł pierwszego Lorda Imperium ...oraz piętno matkobójcy. Mme Zsinji została pośmiertnie pozbawiona rangi admiralskiej i wymazano historię jej służby. Nie wiadomo czy jej syn czuł jakikolwiek żal, ale z pewnością w tym momencie zrodziło się jego absurdalnie spojrzenie na naturę wszechświata, z czasem osiągające coraz bardziej wypaczony stan, a on rzekomo wykształcił dożywotnią pogardę dla wszystkiego co chandrilańskie.

Ale to był dopiero początek. Gdy Zsinji zablokował Dathomirę krótko po bitwie o Yavin w celu zapobiegnięcia rozprzestrzeniania się chaosu ciemnej strony tamtejszych wiedźm Mocy, Imperator Palpatine, wdzięczny Zsinjowi za odizolowanie potencjalnego zagrożenia dla swoich rządów, nadał mu rangę admirała wraz z superniszczycielem Brawl. Ponadto wkrótce został wysokim admirałem Karmazynowego Dowództwa, floty niszczycieli typu Victory, i dostał urząd wielkiego moffa, zyskując całkowitą władzę nad nadsektorem Quellii, rozległym klinem przestrzeni w północnej ćwiartce galaktyki. Przez cały ten czas Zsinji utrzymywał wizerunek roztyłego, wąsatego błazna, szaradę, którą skłaniał swoich politycznych i militarnych rywali do opuszczenia gardy przed zniszczeniem ich.



Pozbawieni przywódcy, fanatycznie oddani komandosi Zsinja, Raptorzy, oddali się aktywności terrorystycznej przeciw Nowej Republice lub dołączyli do ekstremistów najwyższego wodza Ennixa Deviana.


To właśnie Zsinji mimowolnie spopularyzował określenie „lord” w kontekście imperialnego renegata. Mimo dokonania przewrotu zaraz po bitwie o Endor, Zsinji nigdy nie zanegował swojej lojalności wobec Imperium - tą lekcję wyciągnął z patetycznej rewolty politycznej swojej dumnej matki. Za to założył bazę na planecie Serenno, zaczynając tytułować siebie przede wszystkim jako lorda Imperium i symbolicznie przemianował swój superniszczyciel na Żelazną Pięść po swoim starym okręcie, sukcesywnie zagarniając nadsektor Quellii ze zdumiewającym okrucieństwem. U szczytu swej potęgi, Zsinji sprawował kontrolę nad znaczną częścią znanej galaktyki, absorbując włości rywali: wielkiego moffa Nigela Niversa i admirała Terrinalda Screeda oraz kwestionując władzę zarówno rodzącej się Nowej Republiki jak i rozpadającego Imperium. Jednak około cztery lata po Endorze, gdy zdecydował się na rozszerzenie terytorium o noworepublikańskie kolonie na Nowym Alderaanie i Selacronie, generał Han Solo ruszył na czele floty przeciw niemu. Dodatkowo członkowie Eskadry Widm, oddziału komandosów i pilotów jednocześnie, wcisnęli hydroklucz w tryby spisków lorda, w tym w plan zamachu na chandriliańską szefową państwa Nowej Republiki, Mon Mothmę.

W bitwie o Selaggis, Zsinji zaaranżował własną śmierć, przedstawiając Nowej Republice wrak superniszczyciela Pocałunku Brzytwy jako Żelaznej Pięści. Jednak generał Solo dopadł Zsinja w stoczniach Dathomiry, unicestwiając zarówno lorda jak i jego okręt flagowy parą dobrze wycelowanych pocisków udarowych Arakyda z Sokoła Millennium. Najbardziej niebezpieczny z imperialnych lordów w końcu poległ. Jego śmierć nie różniła tak bardzo od matki, którą zamordował - zdrajca swojego rządu lecz niezachwianie wierny sprawie - swojej osobistej chwale. Jak wskazują nagrania z Sokoła, ostatnie słowo Zsinja w obliczu śmierci było tożsame z pierwszym wypowiedzianym: „mama”.


KOMENTARZE (12)
Loading..