– Ci piloci zareagowali, jakby to nie było nic niezwykłego. Czy wiadomość od Raynara zawierała wzmiankę o epidemii?
– Ani słowa. – Mara wstała. – Mówił tylko, że Unu odkryli, dlaczego Mroczne Gniazdo zaatakowało mnie w zeszłym roku, i że musimy o tym porozmawiać osobiście.
– Wcale mi się to nie podoba – oznajmił Han. – Za każdym razem mam wrażenie, że to pretekst.
– Wiem... i dlatego dziękuję, że tu jesteście – odparła Mara. – Przyda nam się wsparcie.
– Jasne, nie ma o czym mówić. – Han wstał. – Sami mamy w tym swój interes.
W gruncie rzeczy dawanie schronienia piratom i przemyt membrozji, w które to procedery byli wmieszani Killikowie, nie obchodziły ani Hana, ani Leii. Prezydent Omas wykorzystał je jednak jako pretekst, aby uniknąć dotrzymania swoich zobowiązań wobec Solo. Twierdził, że dopóki gniazda Mgławicy Utegetu nie przestaną sprawiać Sojuszowi Galaktycznemu problemów, nie zdoła zebrać dość głosów, aby dać Ithorianom nową planetę.
Han chciał wierzyć, że to oświadczenie to jedna wielka kupa bancich odchodów, ale ktoś przekazał warunki umowy holoprasie. Teraz nazwisko Solo i sprawa Ithorian były w opinii publicznej nierozerwalnie związane z napaściami piratów i melinami „smołomiodu”, które stanowiły plagę terenów przygranicznych od Adumaru po Reecee.
Gdy tylko ruch na ulicy wrócił do normy, Luke odezwał się:
– Zdaje się, że nie mamy przewodnika. Sami musimy znaleźć Raynara.
Han chciał już wysłać Threepia, aby robot dopytał się o drogę, ale Luke i pozostali mistrzowie patrzyli tylko na Leię pełnym oczekiwania wzrokiem. Przymknęła oczy na chwilę, ale zaraz się odwróciła i pewnym krokiem poprowadziła ich w głąb migotliwie lśniącego gniazda. Han był prawie pewien, że jego żona wie, gdzie się kieruje, i bez słowa podążył za dwoma robotami. Czasem przebywanie w towarzystwie Jedi wystarczyło, aby stracił większość pewności siebie.
Przez jakiś standardowy kwadrans ogólny wygląd ulic gniazda Saras nie uległ zmianie. Nadal mijali długie rzędy tragarzy killic¬kich, idących z naprzeciwka, kiszki grały im marsza, gdy czuli unoszący się w powietrzu zapach pieczonego nerfa, zachwycali się perłowym połyskiem krętych tuneli-domostw – aby za chwilę zaparł im dech w piersi widok krystalicznego piękna niekończącego się rzędu fontann, źródełek i wodospadów, mijanych po drodze.
Większość gniazd killickich, jakie znał Han, przyprawiała go o nieprzyjemny dreszcz na plecach i lekkie mdłości, ale tutaj czuł się dziwnie rześki i rozluźniony, może nawet odmłodniały, jakby siedzenie na balkonie tunelu-domu i popijanie złocistej membrozji było najwspanialszym zajęciem w galaktyce.
Zaczął się zastanawiać, co tym razem kombinują robale.
Powoli ulice stawały się mniej rojne, za to pojawiło się coraz więcej pokrytych pianą Killików w kanale. Wielu z nich było już martwych i w zaawansowanym stadium rozkładu, ale niektórzy mieli jeszcze dość sił, aby podnosić głowy i błagać o skrócenie cierpień. Han poczuł, że miota się między pragnieniem ulżenia ich doli a obawą przed uczynieniem czegoś drastycznego. Nie mógł zrozumieć tej sytuacji. Na szczęście Luke zdołał znaleźć złoty środek – używał Mocy, aby pozbawić nieszczęsne istoty świadomości.
Wreszcie Leia przystanęła o jakieś dziesięć metrów od otwartej, bagnistej przestrzeni. Ulica ciągnęła się dalej, wijąc się pomiędzy jaskrawymi kępami moczarowego kwiecia, ale jej powierzchnia była matowa i pienista, a wyloty najbliższych tuneli również pokrywała szara piana. Pośrodku równiny wznosił się potężny pałac ze szklanego filigranu; jego podstawa tonęła w bezkształtnej masie bąbli barwy popiołu, a dach zwieńczała plątanina perłowych wieżyczek, przeplatanych barwnymi wstęgami.
– Powiedz, że to nie tu czeka na nas Raynar – jęknął Han. – Za żadne skarby nie wejdziemy...
– Raynar Thul nie może tam czekać – dobiegł z najbliższego tunelu chrapliwy głos. – Powinieneś już pamiętać, kapitanie Solo, że Raynar Thul odszedł bardzo dawno temu.
Han odwrócił się i ujrzał u wlotu tunelu imponującą sylwetkę Raynara Thula. Wysoki mężczyzna o królewskiej postawie miał koszmarnie zniekształconą twarz, pozbawioną uszu, włosów i nosa. Resztki skóry były błyszczące i twarde jak po oparzeniu. Raynar miał na sobie purpurowe spodnie i płaszcz ze szkarłatnego jedwabiu, a pod nim pancerz ze złotej chityny.
– Chyba powoli się uczę – rzekł Han z uśmiechem. – Miło znów cię widzieć, UnuThul.
Raynar wyszedł na ulicę. Jak zwykle towarzyszyła mu świta składająca się z Unu, mieszanej grupy Killików o różnych kształtach i wzroś¬cie. Zebrani z setek różnych gniazd, towarzyszyli Raynarowi, gdziekolwiek się udawał, i zachowywali się jak zbiorowa Wola Kolonii.
– Jesteśmy zaskoczeni, widząc tu ciebie i księżniczkę Leię. – Raynar nie wykonał żadnego gestu, aby ująć wyciągniętą dłoń Hana. – Nie wzywaliśmy was.
Han zmarszczył brwi, ale nie cofnął ręki.
– Hej, a co to znowu za historia? Chyba trochę nas uraziłeś, zwłaszcza że to my daliśmy wam ten świat.
Oczy Raynara pozostały chłodne.
– Nie zapomnieliśmy. – Zamiast uścisnąć wyciągniętą rękę, potarł przedramieniem o przedramię Hana w killickim powitaniu. – Tego możecie być pewni.
Raynar nie przerywał gestu powitania, a jego zbliznowaciała warga uniosła się w lekkim, ironicznym uśmieszku.
– Nie ma się czego bać, kapitanie Solo. Nie zostaje się Dwumyślnym przez dotyk.
– Nigdy tak nie myślałem. – Han cofnął ramię. – Ale tobie się to coś za bardzo podoba.
Raynar uśmiechnął się nieco szerzej, ale nadal wydawał się spięty.
– To zawsze najbardziej się nam w tobie podobało, kapitanie Solo – rzekł. – Twoja odwaga.
Zanim Han zdążył cokolwiek odpowiedzieć – albo spytać o szarą pianę zżerającą gniazdo Saras – Raynar odstąpił w bok, a Han poczuł, że jeden z Unu, dwumetrowy robak o głowie w czerwone plamki i pięciorgu niebieskich oczach, przygląda mu się uważnie.
– Na co się tak gapisz? – zapytał Han.
Owad trzasnął żuwaczkami centymetr od nosa Hana i zadudnił ostro.
– Kolonia wyraźnie jest pod wrażeniem pańskiej odwagi, kapitanie Solo – radośnie oznajmił Threepio. – Ona mówi, że wyglądasz albo jak najdzielniejszy człowiek w galaktyce... albo najgłupszy.
Han zmarszczył brwi.
– A co to ma znaczyć?
Killiczka odwróciła wzrok i minęła go, prowadząc resztę Unu w stronę Raynara i Skywalkerów. Han skinął na oba roboty, aby podeszły bliżej, i przepchnął się przez cicho mamroczący tłum do Saby i Leii.
– Nie podoba mi się ten szum – mruknął Leii do ucha. – Czuję się, jakby nas w coś wrabiali.
Leia skinęła głową, ale nie odwracała wzroku od centralnego punktu zgromadzenia, gdzie Raynar wymieniał właśnie powitania ze Skywalkerami.
– ...przepraszamy, że przyjmujemy was na ulicy – tłumaczył Luke’owi – ale Pałac Ogrodów, który zbudowaliśmy, by was przywitać, został... – obejrzał się w kierunku moczarów – ...zniszczony.
– Nie ma za co przepraszać – odparł Luke. – Miło nam widzieć cię zawsze i wszędzie.
– To dobrze. – Raynar gestem wskazał im drogę, prowadząc ich na mały dziedziniec o kilka metrów od bagna. – Porozmawiamy w Kręgu Spoczynku.
W głowie Hana odezwały się wszystkie dzwonki alarmowe.
– A nie powinniśmy pójść w jakieś bezpieczniejsze miejsce? – zapytał. – Dalej od tej piany?
Raynar obejrzał się na Hana i zmrużył oczy.
– A niby dlaczego, kapitanie Solo?
– Żartujesz sobie? – zdziwił się Han. – A dlaczego nie? Widziałem, co powoduje ta piana.
– Doprawdy? – zapytał Raynar. Han poczuł, że ćmi mu się przed oczami, a pole widzenia zawęża się do zimnych, niebieskich czeluści oczu Raynara. – Powiedz nam.
Han się skrzywił.
– Co ty sobie myślisz? – warknął. – Nie próbuj tej zabawy z Mocą... – Nagle poczuł wzbierający w piersi mroczny ciężar i słowa popłynęły strumieniem bez udziału jego woli. – Przed naszym hangarem był robak, pokryty szarą pianą. Rozpływał się w oczach, a teraz widzę, że to samo dzieje się z...
– Czekaj! – gdzieś z przodu dobiegł go głos Leii. – Raynarze, myślisz, że my wiemy coś na temat tego „fizza”?
– To właśnie ty i kapitan Solo daliście nam ten świat – rzekł Raynar. – A teraz wiemy też dlaczego.
– Nie podoba mi się to, co mówisz. – Han wciąż widział jedynie oczy Raynara. – Wyciągnęliśmy was z... ognia, który palił wam stopy na Qoribu i... – Ciężar w jego piersi stał się jeszcze bardziej nieznośny. Poczuł, że musi wrócić do poprzedniego tematu. – Słuchaj, widzimy to po raz pierwszy. To chyba jakaś wasza choroba, którą tu sprowadziliście... aaaarggggh...
Ciężar stał się miażdżący i Han upadł na kolana, a jego słowa zmieniły się w niewyraźny bełkot.
– Ani słowa. – Mara wstała. – Mówił tylko, że Unu odkryli, dlaczego Mroczne Gniazdo zaatakowało mnie w zeszłym roku, i że musimy o tym porozmawiać osobiście.
– Wcale mi się to nie podoba – oznajmił Han. – Za każdym razem mam wrażenie, że to pretekst.
– Wiem... i dlatego dziękuję, że tu jesteście – odparła Mara. – Przyda nam się wsparcie.
– Jasne, nie ma o czym mówić. – Han wstał. – Sami mamy w tym swój interes.
W gruncie rzeczy dawanie schronienia piratom i przemyt membrozji, w które to procedery byli wmieszani Killikowie, nie obchodziły ani Hana, ani Leii. Prezydent Omas wykorzystał je jednak jako pretekst, aby uniknąć dotrzymania swoich zobowiązań wobec Solo. Twierdził, że dopóki gniazda Mgławicy Utegetu nie przestaną sprawiać Sojuszowi Galaktycznemu problemów, nie zdoła zebrać dość głosów, aby dać Ithorianom nową planetę.
Han chciał wierzyć, że to oświadczenie to jedna wielka kupa bancich odchodów, ale ktoś przekazał warunki umowy holoprasie. Teraz nazwisko Solo i sprawa Ithorian były w opinii publicznej nierozerwalnie związane z napaściami piratów i melinami „smołomiodu”, które stanowiły plagę terenów przygranicznych od Adumaru po Reecee.
Gdy tylko ruch na ulicy wrócił do normy, Luke odezwał się:
– Zdaje się, że nie mamy przewodnika. Sami musimy znaleźć Raynara.
Han chciał już wysłać Threepia, aby robot dopytał się o drogę, ale Luke i pozostali mistrzowie patrzyli tylko na Leię pełnym oczekiwania wzrokiem. Przymknęła oczy na chwilę, ale zaraz się odwróciła i pewnym krokiem poprowadziła ich w głąb migotliwie lśniącego gniazda. Han był prawie pewien, że jego żona wie, gdzie się kieruje, i bez słowa podążył za dwoma robotami. Czasem przebywanie w towarzystwie Jedi wystarczyło, aby stracił większość pewności siebie.
Przez jakiś standardowy kwadrans ogólny wygląd ulic gniazda Saras nie uległ zmianie. Nadal mijali długie rzędy tragarzy killic¬kich, idących z naprzeciwka, kiszki grały im marsza, gdy czuli unoszący się w powietrzu zapach pieczonego nerfa, zachwycali się perłowym połyskiem krętych tuneli-domostw – aby za chwilę zaparł im dech w piersi widok krystalicznego piękna niekończącego się rzędu fontann, źródełek i wodospadów, mijanych po drodze.
Większość gniazd killickich, jakie znał Han, przyprawiała go o nieprzyjemny dreszcz na plecach i lekkie mdłości, ale tutaj czuł się dziwnie rześki i rozluźniony, może nawet odmłodniały, jakby siedzenie na balkonie tunelu-domu i popijanie złocistej membrozji było najwspanialszym zajęciem w galaktyce.
Zaczął się zastanawiać, co tym razem kombinują robale.
Powoli ulice stawały się mniej rojne, za to pojawiło się coraz więcej pokrytych pianą Killików w kanale. Wielu z nich było już martwych i w zaawansowanym stadium rozkładu, ale niektórzy mieli jeszcze dość sił, aby podnosić głowy i błagać o skrócenie cierpień. Han poczuł, że miota się między pragnieniem ulżenia ich doli a obawą przed uczynieniem czegoś drastycznego. Nie mógł zrozumieć tej sytuacji. Na szczęście Luke zdołał znaleźć złoty środek – używał Mocy, aby pozbawić nieszczęsne istoty świadomości.
Wreszcie Leia przystanęła o jakieś dziesięć metrów od otwartej, bagnistej przestrzeni. Ulica ciągnęła się dalej, wijąc się pomiędzy jaskrawymi kępami moczarowego kwiecia, ale jej powierzchnia była matowa i pienista, a wyloty najbliższych tuneli również pokrywała szara piana. Pośrodku równiny wznosił się potężny pałac ze szklanego filigranu; jego podstawa tonęła w bezkształtnej masie bąbli barwy popiołu, a dach zwieńczała plątanina perłowych wieżyczek, przeplatanych barwnymi wstęgami.
– Powiedz, że to nie tu czeka na nas Raynar – jęknął Han. – Za żadne skarby nie wejdziemy...
– Raynar Thul nie może tam czekać – dobiegł z najbliższego tunelu chrapliwy głos. – Powinieneś już pamiętać, kapitanie Solo, że Raynar Thul odszedł bardzo dawno temu.
Han odwrócił się i ujrzał u wlotu tunelu imponującą sylwetkę Raynara Thula. Wysoki mężczyzna o królewskiej postawie miał koszmarnie zniekształconą twarz, pozbawioną uszu, włosów i nosa. Resztki skóry były błyszczące i twarde jak po oparzeniu. Raynar miał na sobie purpurowe spodnie i płaszcz ze szkarłatnego jedwabiu, a pod nim pancerz ze złotej chityny.
– Chyba powoli się uczę – rzekł Han z uśmiechem. – Miło znów cię widzieć, UnuThul.
Raynar wyszedł na ulicę. Jak zwykle towarzyszyła mu świta składająca się z Unu, mieszanej grupy Killików o różnych kształtach i wzroś¬cie. Zebrani z setek różnych gniazd, towarzyszyli Raynarowi, gdziekolwiek się udawał, i zachowywali się jak zbiorowa Wola Kolonii.
– Jesteśmy zaskoczeni, widząc tu ciebie i księżniczkę Leię. – Raynar nie wykonał żadnego gestu, aby ująć wyciągniętą dłoń Hana. – Nie wzywaliśmy was.
Han zmarszczył brwi, ale nie cofnął ręki.
– Hej, a co to znowu za historia? Chyba trochę nas uraziłeś, zwłaszcza że to my daliśmy wam ten świat.
Oczy Raynara pozostały chłodne.
– Nie zapomnieliśmy. – Zamiast uścisnąć wyciągniętą rękę, potarł przedramieniem o przedramię Hana w killickim powitaniu. – Tego możecie być pewni.
Raynar nie przerywał gestu powitania, a jego zbliznowaciała warga uniosła się w lekkim, ironicznym uśmieszku.
– Nie ma się czego bać, kapitanie Solo. Nie zostaje się Dwumyślnym przez dotyk.
– Nigdy tak nie myślałem. – Han cofnął ramię. – Ale tobie się to coś za bardzo podoba.
Raynar uśmiechnął się nieco szerzej, ale nadal wydawał się spięty.
– To zawsze najbardziej się nam w tobie podobało, kapitanie Solo – rzekł. – Twoja odwaga.
Zanim Han zdążył cokolwiek odpowiedzieć – albo spytać o szarą pianę zżerającą gniazdo Saras – Raynar odstąpił w bok, a Han poczuł, że jeden z Unu, dwumetrowy robak o głowie w czerwone plamki i pięciorgu niebieskich oczach, przygląda mu się uważnie.
– Na co się tak gapisz? – zapytał Han.
Owad trzasnął żuwaczkami centymetr od nosa Hana i zadudnił ostro.
– Kolonia wyraźnie jest pod wrażeniem pańskiej odwagi, kapitanie Solo – radośnie oznajmił Threepio. – Ona mówi, że wyglądasz albo jak najdzielniejszy człowiek w galaktyce... albo najgłupszy.
Han zmarszczył brwi.
– A co to ma znaczyć?
Killiczka odwróciła wzrok i minęła go, prowadząc resztę Unu w stronę Raynara i Skywalkerów. Han skinął na oba roboty, aby podeszły bliżej, i przepchnął się przez cicho mamroczący tłum do Saby i Leii.
– Nie podoba mi się ten szum – mruknął Leii do ucha. – Czuję się, jakby nas w coś wrabiali.
Leia skinęła głową, ale nie odwracała wzroku od centralnego punktu zgromadzenia, gdzie Raynar wymieniał właśnie powitania ze Skywalkerami.
– ...przepraszamy, że przyjmujemy was na ulicy – tłumaczył Luke’owi – ale Pałac Ogrodów, który zbudowaliśmy, by was przywitać, został... – obejrzał się w kierunku moczarów – ...zniszczony.
– Nie ma za co przepraszać – odparł Luke. – Miło nam widzieć cię zawsze i wszędzie.
– To dobrze. – Raynar gestem wskazał im drogę, prowadząc ich na mały dziedziniec o kilka metrów od bagna. – Porozmawiamy w Kręgu Spoczynku.
W głowie Hana odezwały się wszystkie dzwonki alarmowe.
– A nie powinniśmy pójść w jakieś bezpieczniejsze miejsce? – zapytał. – Dalej od tej piany?
Raynar obejrzał się na Hana i zmrużył oczy.
– A niby dlaczego, kapitanie Solo?
– Żartujesz sobie? – zdziwił się Han. – A dlaczego nie? Widziałem, co powoduje ta piana.
– Doprawdy? – zapytał Raynar. Han poczuł, że ćmi mu się przed oczami, a pole widzenia zawęża się do zimnych, niebieskich czeluści oczu Raynara. – Powiedz nam.
Han się skrzywił.
– Co ty sobie myślisz? – warknął. – Nie próbuj tej zabawy z Mocą... – Nagle poczuł wzbierający w piersi mroczny ciężar i słowa popłynęły strumieniem bez udziału jego woli. – Przed naszym hangarem był robak, pokryty szarą pianą. Rozpływał się w oczach, a teraz widzę, że to samo dzieje się z...
– Czekaj! – gdzieś z przodu dobiegł go głos Leii. – Raynarze, myślisz, że my wiemy coś na temat tego „fizza”?
– To właśnie ty i kapitan Solo daliście nam ten świat – rzekł Raynar. – A teraz wiemy też dlaczego.
– Nie podoba mi się to, co mówisz. – Han wciąż widział jedynie oczy Raynara. – Wyciągnęliśmy was z... ognia, który palił wam stopy na Qoribu i... – Ciężar w jego piersi stał się jeszcze bardziej nieznośny. Poczuł, że musi wrócić do poprzedniego tematu. – Słuchaj, widzimy to po raz pierwszy. To chyba jakaś wasza choroba, którą tu sprowadziliście... aaaarggggh...
Ciężar stał się miażdżący i Han upadł na kolana, a jego słowa zmieniły się w niewyraźny bełkot.
Hialv Rabos2006-07-29 12:02:36
Podziękowania dla Amberu za posyłkę :D
Membrozje, gniazda...o co tu chodzi? Mam olbrzymie zaległości albo raczej Fizza ;P.
Oj będzie ciężko XD