Rozdział 1
Woteba.
Kiedy Han Solo był tu po raz ostatni, planeta nie miała jeszcze nazwy. Powietrze było wtedy gęste i duszne, wśród traw bagiennych wiła się wstążka mętnej wody, leniwie skręcając w stronę ciemnej ściany iglastego lasu. W dali strzelał w niebo postrzępiony szczyt górski, a jego blady wierzchołek lśnił na tle czerwonych woali zamglonego nieba.
Teraz powietrze wypełniał aromat słodkiej membrozji i dopiekających się powoli żeberek z nerfa, a jedyna woda, jaką mieli w zasięgu wzroku, spływała z pluskiem po sztucznej ścianie wodospadu. Las iglaków został ścięty, drzewa obrobione i zużyte na palowanie bagnistego gruntu pod perłowe tunele-domy gniazda Saras. Nawet góra wyglądała inaczej – jakby unosiła się nad miastem na poduszce pary z palenisk, a jej zlodowaciały szczyt wbijał się ostro w blady, pożyłkowany brzuch Mgławicy Utegetu.
– Popatrzcie, co robactwo zrobiło z tym miejscem – mruknął Han. Stał w drzwiach lśniącego hangaru, gdzie posadzili „Sokoła”, i rozglądał się po gnieździe. Towarzyszyli mu Leia, Saba Sebatyne, Skywalkerowie, a także C-3PO i R2-D2. – Nie wygląda tu już tak upiornie.
– Nie nazywaj ich robactwem, Hanie – upomniała go Leia. – Obrażanie gospodarzy to nie najlepszy sposób rozpoczęcia wizyty.
– Jasne, nie chcemy ich przecież obrazić – odparł. – A przynajmniej nie za taki drobiazg, jak przechowywanie piratów i przemyt czarnej membrozji.
Przeszedł po mostku z ciągnionego szkła i zatrzymał się u wlotu krętej uliczki. Srebrzysta alejka roiła się od sięgających mu do piersi Killików, ciągnących ciężkie pnie, wykuty kamień-morę, skrzynki niebieskiej wody. Tu i tam widać było pilotów, nie tylko rasy ludzkiej, chwiejnym krokiem – świadczącym o niemiłych skutkach miłego wieczoru z membrozją – wracających na swoje statki. Na balkonach nad wejściami do tuneli odświętnie odziani Dwumyślni – istoty, które zbyt długo przebywały wśród Killików i zostały wchłonięte przez zbiorowy umysł gniazda – tańczyli i wirowali w rytm cichej muzyki rogów. Jedynym obrazem niepasującym do całości była bagnista, dwumetrowa szczelina, która służyła jako kanał pomiędzy ulicą a hangarem. W błocie na dnie leżał samotny owad, a jego pomarańczowa klatka piersiowa i odwłok w białe paski zanurzone były częściowo w szarej pianie.
– Raynar musiał wiedzieć o naszym przylocie – zauważył Luke. Wciąż stał na mostku za Hanem. – Nie widać przewodnika?
Robak w kanale uniósł się na odnóżach i zadudnił.
– No, nie wiem. – Han niepewnie obserwował stworzenie, które powlokło się w kierunku mostu. – Może i widać.
Killik, a raczej Killiczka zatrzymała się i spojrzała na nich wypukłymi, zielonymi ślepiami.
– Bur r rruubb, ubur ruur.
– Wybacz, nie rozumiem ani w ząb. – Han ukląkł na lśniącej powierzchni ulicy i wyciągnął rękę. – Ale witaj. Nasz robot protokolarny zna ponad sześć milionów...
Owad rozłożył macki i cofnął się, pokazując na miotacz u boku Hana.
– Hej, spokojnie – odrzekł Han, nie cofając dłoni. – To tylko ozdoba, nie zamierzam do nikogo strzelać.
– Brubr. – Killiczka uniosła dłoń-mackę i postukała się nią między oczy. – Urrubb uu.
– O, nie – jęknął C-3PO z głębi mostka. – Ona chyba prosi, żeby pan ją zastrzelił.
Killiczka przytaknęła entuzjastycznie i odwróciła wzrok.
– Bez przesady – odparł Han. – Aż tak bardzo się nie spóźniłaś.
– Myślę, że ona cierpi, Han. – Mara uklękła obok niego na ulicy i skinęła na owada. – Chodź. Spróbujemy ci pomóc.
Killiczka pokręciła głową i znów postukała się macką pomiędzy oczy.
– Buurubuur, ubu ru.
– Ona mówi, że nikt nie jest jej w stanie pomóc – przetłumaczył C-3PO. – Ma fizza.
– Fizza? – powtórzył Han.
Killiczka wydudniła długie wyjaśnienie.
– Mówi, że to bardzo bolesne – odparł C-3PO. – I że będzie wdzięczna, jeśli skrócisz jej cierpienia jak najszybciej. UmuThul oczekuje was w Pałacu Ogrodów.
– Przykro mi – odpowiedział Han. – Nikogo dzisiaj nie zabiję.
Killiczka wymamrotała coś, co zabrzmiało jak przekleństwo, i zawróciła z trudem.
– Czekaj! – Luke wyciągnął rękę i Killiczka wylazła z błota. – Może uda nam się zmontować jakąś izolatkę i...
Urwał propozycję w pół zdania, kiedy tragarze Saras obejrzeli się i zaczęli sobie nawzajem pokazywać pokryte pianą nogi owada. Dudnili przy tym głośno, zrzucając z siebie bagaże. Tancerze Dwumyślni znikli z balkonów, a przestraszeni piloci ruszyli chwiejnie w stronę kanału, mrużąc oczy i sięgając po miotacze.
Luke niósł Killiczkę w kierunku mostu. Protestowała, gwałtownie wymachując mackami i miotając się gorączkowo, ale jej nogi – ukryte pod grubą warstwą piany – zwisały spod ciała całkiem bezwładnie. Ze stóp do kanału spływało coś, co wyglądało jak nieprzerwany strumień ziaren piasku.
Han zmarszczył brwi.
– Luke, może lepiej daj spokój...
Z głębi ulicy świsnął promień lasera, trafiając Killiczkę w samą pierś i rozbryzgując na białej ścianie hangaru kłąb piany i chityny wielkości pięści. Owad zginął natychmiast, ale na ulicy zrobiło się następne zamieszanie; wściekli piloci zaczęli obrzucać wyzwiskami mocno nietrzeźwego Quarrena, dzierżącego w dłoni potężny miotacz Merr-Sonn Flash 4. – To nie moja wina! – wrzasnął Quarren, niepewnie wymachując bronią w kierunku Luke’a. – To Jedi zaczęli roznosić fizza po okolicy!
Na to oskarżenie wszystkie gniewne spojrzenia zwróciły się na Luke’a, ale nikt nie był dość zamroczony membrozją, aby atakować grupę, w której czterej osobnicy nosili płaszcze Jedi. Po chwili ¬namysłu piloci powędrowali ku wejściom do hangarów tak szybko, jak pozwoliły im na to chwiejne kończyny, pozostawiając Hana i Jedi w pełnym zdumienia milczeniu nad martwą Killiczką. W normalnej sytuacji przynajmniej zatrzymaliby zabójcę, czekając na przybycie lokalnych przedstawicieli prawa, ale to nie były normalne okoliczności. Luke westchnął tylko i opuścił ofiarę z powrotem do kanału.
Leia nie mogła oderwać od niej wzroku.
Woteba.
Kiedy Han Solo był tu po raz ostatni, planeta nie miała jeszcze nazwy. Powietrze było wtedy gęste i duszne, wśród traw bagiennych wiła się wstążka mętnej wody, leniwie skręcając w stronę ciemnej ściany iglastego lasu. W dali strzelał w niebo postrzępiony szczyt górski, a jego blady wierzchołek lśnił na tle czerwonych woali zamglonego nieba.
Teraz powietrze wypełniał aromat słodkiej membrozji i dopiekających się powoli żeberek z nerfa, a jedyna woda, jaką mieli w zasięgu wzroku, spływała z pluskiem po sztucznej ścianie wodospadu. Las iglaków został ścięty, drzewa obrobione i zużyte na palowanie bagnistego gruntu pod perłowe tunele-domy gniazda Saras. Nawet góra wyglądała inaczej – jakby unosiła się nad miastem na poduszce pary z palenisk, a jej zlodowaciały szczyt wbijał się ostro w blady, pożyłkowany brzuch Mgławicy Utegetu.
– Popatrzcie, co robactwo zrobiło z tym miejscem – mruknął Han. Stał w drzwiach lśniącego hangaru, gdzie posadzili „Sokoła”, i rozglądał się po gnieździe. Towarzyszyli mu Leia, Saba Sebatyne, Skywalkerowie, a także C-3PO i R2-D2. – Nie wygląda tu już tak upiornie.
– Nie nazywaj ich robactwem, Hanie – upomniała go Leia. – Obrażanie gospodarzy to nie najlepszy sposób rozpoczęcia wizyty.
– Jasne, nie chcemy ich przecież obrazić – odparł. – A przynajmniej nie za taki drobiazg, jak przechowywanie piratów i przemyt czarnej membrozji.
Przeszedł po mostku z ciągnionego szkła i zatrzymał się u wlotu krętej uliczki. Srebrzysta alejka roiła się od sięgających mu do piersi Killików, ciągnących ciężkie pnie, wykuty kamień-morę, skrzynki niebieskiej wody. Tu i tam widać było pilotów, nie tylko rasy ludzkiej, chwiejnym krokiem – świadczącym o niemiłych skutkach miłego wieczoru z membrozją – wracających na swoje statki. Na balkonach nad wejściami do tuneli odświętnie odziani Dwumyślni – istoty, które zbyt długo przebywały wśród Killików i zostały wchłonięte przez zbiorowy umysł gniazda – tańczyli i wirowali w rytm cichej muzyki rogów. Jedynym obrazem niepasującym do całości była bagnista, dwumetrowa szczelina, która służyła jako kanał pomiędzy ulicą a hangarem. W błocie na dnie leżał samotny owad, a jego pomarańczowa klatka piersiowa i odwłok w białe paski zanurzone były częściowo w szarej pianie.
– Raynar musiał wiedzieć o naszym przylocie – zauważył Luke. Wciąż stał na mostku za Hanem. – Nie widać przewodnika?
Robak w kanale uniósł się na odnóżach i zadudnił.
– No, nie wiem. – Han niepewnie obserwował stworzenie, które powlokło się w kierunku mostu. – Może i widać.
Killik, a raczej Killiczka zatrzymała się i spojrzała na nich wypukłymi, zielonymi ślepiami.
– Bur r rruubb, ubur ruur.
– Wybacz, nie rozumiem ani w ząb. – Han ukląkł na lśniącej powierzchni ulicy i wyciągnął rękę. – Ale witaj. Nasz robot protokolarny zna ponad sześć milionów...
Owad rozłożył macki i cofnął się, pokazując na miotacz u boku Hana.
– Hej, spokojnie – odrzekł Han, nie cofając dłoni. – To tylko ozdoba, nie zamierzam do nikogo strzelać.
– Brubr. – Killiczka uniosła dłoń-mackę i postukała się nią między oczy. – Urrubb uu.
– O, nie – jęknął C-3PO z głębi mostka. – Ona chyba prosi, żeby pan ją zastrzelił.
Killiczka przytaknęła entuzjastycznie i odwróciła wzrok.
– Bez przesady – odparł Han. – Aż tak bardzo się nie spóźniłaś.
– Myślę, że ona cierpi, Han. – Mara uklękła obok niego na ulicy i skinęła na owada. – Chodź. Spróbujemy ci pomóc.
Killiczka pokręciła głową i znów postukała się macką pomiędzy oczy.
– Buurubuur, ubu ru.
– Ona mówi, że nikt nie jest jej w stanie pomóc – przetłumaczył C-3PO. – Ma fizza.
– Fizza? – powtórzył Han.
Killiczka wydudniła długie wyjaśnienie.
– Mówi, że to bardzo bolesne – odparł C-3PO. – I że będzie wdzięczna, jeśli skrócisz jej cierpienia jak najszybciej. UmuThul oczekuje was w Pałacu Ogrodów.
– Przykro mi – odpowiedział Han. – Nikogo dzisiaj nie zabiję.
Killiczka wymamrotała coś, co zabrzmiało jak przekleństwo, i zawróciła z trudem.
– Czekaj! – Luke wyciągnął rękę i Killiczka wylazła z błota. – Może uda nam się zmontować jakąś izolatkę i...
Urwał propozycję w pół zdania, kiedy tragarze Saras obejrzeli się i zaczęli sobie nawzajem pokazywać pokryte pianą nogi owada. Dudnili przy tym głośno, zrzucając z siebie bagaże. Tancerze Dwumyślni znikli z balkonów, a przestraszeni piloci ruszyli chwiejnie w stronę kanału, mrużąc oczy i sięgając po miotacze.
Luke niósł Killiczkę w kierunku mostu. Protestowała, gwałtownie wymachując mackami i miotając się gorączkowo, ale jej nogi – ukryte pod grubą warstwą piany – zwisały spod ciała całkiem bezwładnie. Ze stóp do kanału spływało coś, co wyglądało jak nieprzerwany strumień ziaren piasku.
Han zmarszczył brwi.
– Luke, może lepiej daj spokój...
Z głębi ulicy świsnął promień lasera, trafiając Killiczkę w samą pierś i rozbryzgując na białej ścianie hangaru kłąb piany i chityny wielkości pięści. Owad zginął natychmiast, ale na ulicy zrobiło się następne zamieszanie; wściekli piloci zaczęli obrzucać wyzwiskami mocno nietrzeźwego Quarrena, dzierżącego w dłoni potężny miotacz Merr-Sonn Flash 4. – To nie moja wina! – wrzasnął Quarren, niepewnie wymachując bronią w kierunku Luke’a. – To Jedi zaczęli roznosić fizza po okolicy!
Na to oskarżenie wszystkie gniewne spojrzenia zwróciły się na Luke’a, ale nikt nie był dość zamroczony membrozją, aby atakować grupę, w której czterej osobnicy nosili płaszcze Jedi. Po chwili ¬namysłu piloci powędrowali ku wejściom do hangarów tak szybko, jak pozwoliły im na to chwiejne kończyny, pozostawiając Hana i Jedi w pełnym zdumienia milczeniu nad martwą Killiczką. W normalnej sytuacji przynajmniej zatrzymaliby zabójcę, czekając na przybycie lokalnych przedstawicieli prawa, ale to nie były normalne okoliczności. Luke westchnął tylko i opuścił ofiarę z powrotem do kanału.
Leia nie mogła oderwać od niej wzroku.
Hialv Rabos2006-07-29 12:02:36
Podziękowania dla Amberu za posyłkę :D
Membrozje, gniazda...o co tu chodzi? Mam olbrzymie zaległości albo raczej Fizza ;P.
Oj będzie ciężko XD