TWÓJ KOKPIT
0

Wywiad z Irvinem Kershnerem :: Świat Filmu

Nie lubię cyfrowego Yody. Irvin Kershner, reżyser "Imperium kontratakuje", specjalnie dla Stopklatki

Cykl "Gwiezdnych wojen" kojarzony jest przede wszystkim z osobą George’a Lucasa, jednak dwie części nie były przez niego reżyserowane. "Imperium kontratakuje" nakręcił Irvin Kershner, były nauczyciel Lucasa, najlepiej znany dzięki sequelom.


"Robocop 2" nie zyskał najwyższych ocen, zdania na temat "Nigdy nie mów nigdy" też są raczej podzielone. Klasy "Imperium…" nikt nie kwestionuje. 81-letniego członka Akademii Filmowej pytaliśmy o dwa ostatnie z wymienionych tytułów oraz… plany na przyszłość.

Łukasz Figielski: Jest pan reżyserem "najlepszego sequela w historii kina". Jak trafił pan na plan filmu "Imperium kontratakuje"?

Irvin Kershner: George Lucas był moim uczniem. Po sukcesie jedynki poprosił mnie o nakręcenie kolejnej części. - Jeśli ci się uda, będę robił następne epizody - powiedział. - Jesteś lepszy. Zainwestuję własne pieniądze - namawiał. Odpowiedziałem, że nie ma mowy. Oryginał był wielkim sukcesem i bałem się podjąć wyzwanie. Ale prosił i prosił. Przyniósł scenariusz. - Śmieci - odparłem po przeczytaniu. - Wiem - przyznał George. Wynajęliśmy nowego człowieka. Zgodziłem się na reżyserowanie pod warunkiem, że Lucas nie będzie się wtrącał. - Dobra. Ty jedziesz do Norwegii i Londynu. Ja tu zostanę i popracuję nad efektami - zadecydował. Tak też zrobił. Potem nie przyszedł na premierę - bo to nie jego dzieło. Najlepszy producent, z jakim współpracowałem.

Film powstawał długo…

Realizacja była bardzo skomplikowana. Filmowaliśmy aktorów techniką blue boksu, a potem nakładaliśmy te kadry na inne obrazy. Musiałem mieć więc wszystko zaplanowane na długo przed rozpoczęciem zdjęć. Ważniejsze sekwencje rozrysowałem na storyboardach. Każda scena, pozycja aktorów, statków - wszystko było wymyślone i zaplanowane rok wcześniej. Bez tego nie dałoby się stworzyć potem efektów specjalnych. Obmyślanie filmu i przygotowania zajęły mi trzy lata. Kolejne trzy - jego realizacja. Zdjęcia - sześć miesięcy. Sześćdziesiąt cztery plany. Wiesz, ile to jest??! Teraz wcale się nie buduje planów. Wizualizacje tworzy się wokół aktorów - już po zdjęciach. Wszystko jest prostsze.

Prostsze, ale nie lepsze.

Rzeczywiście, technika cyfrowa co najwyżej ułatwia pracę. Filmy są gorsze. Na przykład nowe "Gwiezdne wojny"… Weźmy Yodę. Nie podoba mi się, jak wygląda w wersji cyfrowej! Nie podoba mi się zresztą również jako postać. Stał się małym, wrednym człowieczkiem. Nie mam ochoty oglądać go wywijającego mieczem. On nie musi tego robić. Jest mistrzem Jedi! Ma sto lat i wystarczy, że zrobi tak (tu następuje gestykulacja - przyp. red.) i już jesteś skończony! Biegający w kółko z mieczem wygląda po prostu głupio i nie jest przy tym wcale zabawny. Ja wyobraziłem go sobie jako postać podobną do dziecka. Czystą. Był jak Budda. Dałem mu do ręki kij, którym się w łomotał z R2D2 jak mały chłopiec. Nie robił tego z głupoty, tylko dlatego, że jest czysty. Ta scena podkreślała tę cechę, a jednocześnie była śmieszna. Choć przyznam, że początkowo miał być wysokim, brodatym, dostojnym starcem (śmiech).

Czytał pan scenariusze kolejnych części?

Nie. Nie podobają mi się nowe epizody. Powinny być zabawniejsze, a główne postaci ciekawsze i bardziej rozwinięte. Księżniczkę Leię lubiłem, a do królowej Amidali nie jestem w stanie żywić ciepłych uczuć. Harrison Ford był wyjątkowy. Amerykański typ. Mark Hamill wspaniały - taki młody i naiwny. Imperator miał angielski akcent jak wszyscy wielcy cesarze. Z amerykańskim akcentem mówili tylko "good guys", co nie znaczy, że jestem uprzedzony do Wyspiarzy. Kocham Anglię i tam mieszkam.

Czy nakręcił pan Bonda mieszkając już w Wielkiej Brytanii?

Tak. Ale zdjęcia odbyły się nie tylko w Anglii, lecz również w USA, Hiszpanii, na wyspach Bahama i we Francji.

Zaprosił pan do filmu Seana Connery’ego, czy to on chciał po raz ostatni wcielić się w postać agenta 007?

Sean sam poprosił. Nie chciał już współpracować z Danjaq Productions, więc przez 13 lat nie nakręcił z nimi żadnego odcinka. To miał być jego ostatni Bond i zrobiliśmy go dla innej firmy.

Musieliście walczyć o prawa.

Przez cały okres zdjęć w sądach toczyła się prawdziwa wojna. Chcieli nas powstrzymać na wszystkie możliwe sposoby. My jednak kręciliśmy dalej i w końcu wygraliśmy!

Kto był najlepszym 007?

Connery! Choć gdy grał w moim filmie był już wiekowym dżentelmenem. Dlatego nie zwisał tym razem z helikoptera na jednej ręce. Ten Bond był bardziej… psychologiczny.

Psychologiczny?

Na przykład Klaus Maria Brandauer (Largo - przyp. red.). Teoretycznie typowy "bad guy". Ja go jednak potraktowałem jako biznesmena, który jest po prostu bardzo chciwy i chce wszystkich pieniędzy świata. Nie grał wariata z jednym okiem. Wspaniały aktor.

Bond to Anglik, pan mieszkał w Anglii, jednak film opłacił Hollywood?

Dokładnie. Ani jeden pens nie pochodził z Wysp.

Obcuje pan z Fabryką Snów od ponad czterdziestu lat, lecz przed czternastoma skończył z reżyserią. Dlaczego?

Już kiedy dobijesz sześćdziesiątki nie dostajesz propozycji. Przede wszystkim dlatego, że teraz robi się filmy wyłącznie dla młodych ludzi. Poza tym mniej doświadczonym twórcom można płacić mniej i łatwiej ich kontrolować. Trudno manipulować człowiekiem, który jest w zawodzie od lat i zna wszystkie zagrania i sztuczki. Producenci patrzą na ręce reżysera, choć najczęściej sami nie nakręcili ani jednego filmu. Chcą sobie porządzić. No i najważniejsza przyczyna - nie można być pewnym, czy osoba po siedemdziesiątce nie padnie nagle na planie na zawał i nie trzeba będzie zaczynać wszystko od początku. Stary twórca nie dostanie ubezpieczenia lub jest ono strasznie drogie. W tej sytuacji uzyskanie pieniędzy na nakręcenie filmu jest niemożliwe.

Zajął pan się więc kształceniem młodych. Czego ich pan uczy?

Scenopisarstwa. Prowadzę zajęcia dla zawodowych pisarzy, którzy pracują na tytuł magistra. Piszą opowiadania, powieści, sztuki i chcą wiedzieć, jak się pisze filmy.

Więc jak się to robi?

Najważniejsze, by w każdej scenie - czy to dialog, czy to akcja - był konflikt. Słowo "dramat" po grecku znaczy "konflikt". Drugą istotną rzeczą jest stworzenie bohaterów, na których ci zależy. Nie trzeba ich lubić, można się nawet ich bać. Chodzi o to, by chciało się te postaci oglądać na ekranie. By nie były widzowi obojętne. Stąd fenomen "celebrities" utrzymujących się w branży latami. Ludzie pragną wciąż tych samych aktorów. Ciągle chcą Seana Connery’ego i Harrisona Forda. Ale tego akurat nie nauczam (śmiech). Uczę, jak napisać scenariusz, który przyciągnie gwiazdy. Jeśli zainteresuje się swoim tekstem znanego aktora, pieniądze też się znajdą.

Pracował pan z wielkimi nazwiskami.

Jeśli kręcisz film z gwiazdą, to tylko dlatego, że ona tego chce. Wie, że zarabia 20 razy więcej. Wie, że jeśli coś z spieprzysz, wywalą ciebie, nie ją. Trzeba się więc z nimi zaprzyjaźniać. Ale one z drugiej strony wiedzą, że jeśli coś pójdzie kiepsko, za następną rolę dostaną mniej. To profesjonaliści i nigdy nie miałem z nimi problemu. No chyba że pili. Podczas zdjęć do niektórych filmów jeszcze o godz. 15 w oczach aktora nie było nic. Kłopoty pojawiają się również wtedy, gdy na planie znajdują się dwie znakomitości nie darzące się sympatią. Zwłaszcza jak muszą kręcić scenę miłosną…

Niektórzy gwiazdami się rodzą, inni nimi zostają. Pan zaczynał od zera…

Moje korzenie sięgają Polski - rodzice pochodzili z terenów obecnej zachodniej Ukrainy. Emigrowali. Ja wychowywałem się w Filadelfii, w swoistym getcie, gdzie mówiono po polsku, ukraińsku i w jidysz. Do szóstego roku życia nie mówiłem po angielsku!

Potem trafił pan na studia, został reżyserem dokumentalnym, telewizyjnym, wreszcie twórcą fabuł, m.in. przebojów, o których rozmawialiśmy. Teraz czasy Hollywood - o czym też wspominaliśmy - już za panem. Co dalej?

Pracuję nad musicalem "Old Jerusalem", który zamierzam wystawić na Broadwayu. Rzecz się dzieje podczas Wojny Sześciodniowej. Dwie rodziny. Inteligencka arabska i zwyczajna żydowska przyjaźnią się - do czasu wybuchu zamieszek. To nie jest rzecz o polityce, a o ludziach. Pracuję też nad scenariuszem opery fabularnej o Puccinim. W USA nie dostałem jednak ani centa. W Europie sytuacja wygląda lepiej, ale też jeszcze nie udało mi się wywalczyć finansowego wsparcia. Zobaczymy…

Część pytań i odpowiedzi pochodzi z konferencji prasowej.


TAGI: Irvin Kershner (2) wywiad (38)
Loading..