Weszły do pokoju Vrokka godzinę przed zachodem słońca ryglując drzwi od wewnątrz.
- [Czy ten potwór nie krzywdzi morrtsów?] – spytała Kufbrug, klepiąc jednego z około piętnastu stworzeń przyssanych do jej ciała. Callista uśmiechnęła się, pamiętając o chrząknięciu i wysunięciu do przodu podbródka.
- [Będziesz w tej klatce, dla ochrony] – oznajmiła. – [Wszystko co musisz robić to patrzyć. Nie wychodź z niej, bo to jest niebezpieczne. Zowie się kheilwar. To niewielka osa z Af’El.]
- [A Ty?] – Kufbrug obserwowała spoza siatki Callistę, zamykającą klatkę. Potem pokazała matronie jak działa rygiel.
- [Ktoś ją musi zmusić do powiedzenia nam tego co wie.]
Wcześniej Callista przyniosła ze sobą, niewiele większą od tej którą znalazła tego poranka, miskę wypełnioną roztworem protein i cukrów, który miała nadzieję przypominał choć trochę krew, która była w pokoju zeszłej nocy. Zakładała, że krew ta zawierała jakąś truciznę, pozostawioną przez kogoś w zamiarze zabicia podrzuconej wcześniej kheilwary, choć niewiele było trucizn, które mogłyby skutecznie podziałać na to stworzenie. Nawet koncentrat rtęci w jej własnym roztworze prawdopodobnie jedynie nieznacznie spowolni szybkość kheilwary. Pokój był pełen substancji organcznych, które stanowiły pożywienie dla osy przez wszystkie te dni. Tego poranka zauważyła, jak poobgryzane są skóry dwooba, nie mówiąc już o zjedzonych ze ścian pleśniakach.
Callista wyciągnęła ostatni ze swoich zakupów, trzy lampy, włączyła je i umieściła je w rogach pokoju, by nie przeszkadzały. Następnie usiadła, upierając się o siatkę klatki, odpięła miecz świetlny i zacząła czekać.
- [Co zrobimy, jeśli kheilwara nie powie nam tego, co chcemy wiedzieć?]
Callista zdziwiła się, słysząc to wymruczane pytanie. Większość Gammorean nie obchodziło nic więcej poza zwykłym przeżyciem, konkurami czy walką. Nie spodziewała się pytania o ewentualności. Nawet Umgush, która była jedną z bystrzejszych samic, nie zastanawiała się zwykle na zapas.
- [Powie] – stwierdziła. – [Jeśli zdołamy zapędzić ją do tego rogu] – wskazała na ścianę pokrytą agrinium, pobłyskującą niczym roztopiony bursztyn w matowym świetle zachodzącego słońca. – [... i zatrzymać ją tam aż do nadejścia świtu.]
- [ Myślałam, że może wyjadę gdzieś z Guthem] – oznajmiła po dłuższym milczeniu Kufbrug. Callista spojrzała na nią, zdziwiona, ale Gammoreanka nie zauważyła tego zajęta klepaniem jednego z morrtsów. – [Powiedziałam Guthowi, gdy przyszedł by walczyć z Vrokkiem. Wyjedźmy i nie będzie zabity. Ale Rog i Gundruk rządzą też Bolgoink. To nie dobrze. Więc Guth mówi nie, będzie walczył.] – Kufbrug podniosła wzrok. – [Vrokk nienawidzi Gutha. Guth jest dobry. Vrokk nie był dobry. Guth…] – zawahała się, próbując dobrać właściwe słowa do rzadko wypowiadanych myśli. – [Jestem gweek.] – dotknęła morrtsów na jej ramieniu i wskazując gestem dookoła, kontynuowała. – [Wszystko to – gweek. Mężowie i wojownicy i pola i dzieci – gweek. Czasami... Ja chcę gweek. Gweek dla mnie. Guth…] – dotknęła smutno swoich masywnych piersi. – [On ma gweek w sercu. Jeśli zginie, jeśli Rog go zabije…]
Przez jakiś czas stała cicho, ze szponiastą dłonią zaciśniętą na siatce klatki, patrząc z przygnębieniem w nieciekawą przyszłość. Callista wstała i dotknęła ręki Kufbrug, a w jej pamięci pojawił się Luke Skywalker... tak jak każdego dnia.
- Tak – przytaknąła. – Wiem.
Jakiś kamień zabrzęczał po drugiej stronie pokoju, a zaprawa wypadła ze ściany. Callista obróciła się, z buczącym już mieczem świetlnym. Gardło się jej ścisnęło w zgrozie i przerażeniu, gdy kheilwara przecisnąła się przez pęknięcie w kamiennej ścianie.
Ważyła ze dwadzieścia kilogramów. Duża, płaska, rozwinęła wszystkie swoje brzytwowate płetwy, napinając je w świetle lamp, które, jak to czyniło wielu z mieszkańców Af’El, absorbował, powodując, że cienie pojawiały się i znikały.
Callista rozpłaszczyła sie na siatce klatki, patrząc na przemieszczającego się z ogromną prędkością potwora i rzucając miskę wypełnioną trującym roztworem. Po chwili usłyszała furkoczący chrzęst jego gardzieli, gdy ssał i jadł. “Bogom, gwiazdom i duchom galaktycznych przodków niech będą dzięki, że myśleli, że pokój jest nawiedzony i trzymali nocą te drzwi zamknięte,” pomyślała Callista.
Potwór ruszył w jej stronę. Nagle, niczym skok montażowy w holoklipie: czy to ciepło, czy zapach krwi, czy może elektryczne pole żywych komórek, przykuło uwagę bezokiej bestii – nikt ich jeszcze nie był w stanie dokładnie zbadać – Callista zaczęła odskakiwać, uchylać się, ciąć mieczem, unikać...
Wiedziała, że zanosi się na długą noc.
Obracając się, skacząc i wydając brzęczące dźwięki ze swych płetw i skrzydeł, bestia podążała za nią nie dając jej możliwości trzymania się na dystans, nie mówiąc już o daniu się zapędzić w obręb połyskującego agrinium rogu pokoju, który wcześniej przygotowała. „Przynajmniej nie była na tyle mała by wlecieć do jej nosa, oka, ucha lub ust,” pomyślała. Była za to na tyle duża, by dało się z nią walczyć. Ale jej prędkość zdawała się raczej zwiększać niż zmniejszać razem z rozmiarem. Ścigała ją po całym pokoju niczym turboodrzutowy zdalniak, i choć raniła ją nawet sama wzmianka o Luke’u Skywalkerze, Callista dziękowała mu za rygor fizycznego treningu, jakiemu ją poddał. „Może i nie mogę już wyczuwać mocy,” pomyślała ponuro, „ale na szybkości nadal mi nie zbywa.”
Coś zaszeptało w jej umyśle, „ale możesz użyć Mocy.” Cięcie, zasłona i unik...
„Mocą jest gniew, podobnie jak spokój. Mocą jest nienawiść podobnie jak nadzieja.”
Potwór skoczył w kierunku jej twarzy niczym pocisk wystrzelony z działa i pomiędzy rozpostartymi skrzydłami dosztrzegła jego paszcze, w których błyszczały czarne, krystaliczne zęby. Ledwo się uchyliła, choć krew zalała jej twarz i ramię w miejscu, gdzie dotknął ją trzepoczący wir, rozwichrzając także jej spięte do tej pory włosy i zanurzając je we krwi.
„Moc jest w tej bestii tak samo jak w Tobie. Dlaczego się powstrzymujesz?”
Zrobiła wypad w przód, tnąc spokojnie mieczem, bez nienawiści, bez emocji, mając na celu jedynie zapędzenie stworzenia w pokryty agrinium róg pokoju. Bez wysiłku jednak bestia wywinęła się i zaatakowała ponownie, znikając na pełną napięcia sekundę, żeby zaraz wychynąć spod znajdującego się za nią łóżka.
„Dlaczego nie użyjesz ciemnej strony, przecież może cię uratować. Masz prawo.”
„I właśnie o to chodzi ciemnej stronie,” pomyślała kwaśno.
Wyrzuciła te myśli z umysłu, postrzegając ten zabójczy pojedynek jedynie na płaszczyźnie umiejętności fizycznych. Potwór był duży i szybki, ale da sobie z nim radę... O ile starczy jej sił i oddechu zanim nadejdzie świt…
Wtedy usłyszała stuk metalu w klatce i zauważyła kątem oka poruszającą się wielką, ciemną sylwetkę Kufbrug. Większość ludzi uważało Gammorean za niezdarnych, choć nigdy nie widzieli ich w walce. Kufbrug rzuciła się w stronę ściany, na której wisiała broń Vrokka, a potem ruszyła na bestię niczym rozwścieczony dwustukilogramowy orkan, uzbrojony w dwie obustronne halabardy, niemal przywodzący na myśl samą kheilwarę, tylko większą. Callista cofnęła się wyczerpana niemal do cna, podczas gdy Gammoreanka wymachując budzącą grozę bronią odparła potwora, pozwalając jej na złapanie oddechu. Po chwili Callista ponownie włączyła się do walki i już obie, przy pomocy halabard i miecza świetlnego, zagoniły bestię w kąt pokoju.
Stworzenie próbowało jeszcze umknąć i schować się w ścianie, ale Callista bardzo starannie rozmieściła agrinium, zatykając wszystkie szpary w ścianie. Kheilwar ześlizgnął się po śliskim metalu na podłogę, próbując umknąć wzdłuż ścian ku wolności. Callista i Kufbrug po obu stronach skutecznie temu zapobiegły.
To była długa, niemożliwie przerażająco długa noc. Kolana i ręce Callisty drżały jeszcze ze znużenia i wyczerpania koncentracją a jej włosy ociekały krwią i potem, kiedy w oknach zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca. Rtęć zaczęła już działać na kheilwarę, albo też uczynił to wysiłek jaki bestia włożyła w kilka ostatnich ataków na dwójkę swoich przeciwników. Przyczaiła się w oświetlonym, migoczącym kącie pokoju, falując płetwami grzbietowymi i poruszając czułkami, jak gdyby wyczuwając zmiany w atmosferze wnętrza.
I wtedy, tak jak mówiono o tym Calliście, choć naukowcy nie byli pewni czy to był odruch obronny, czy przynęta, kheilwara zmieniła postać.
Stał teraz przed nimi przygarbiony Rodianin o zielonym pysku. Najprawdopodobniej był to Jabdo Garrink, podejrzany handlarz, który sprowadził stworzenie na planetę.
- Musicie mnie stąd wypuścić – powiedział, próbując uciec z oświetlonego kąta. – Musicie mnie wypuścić.
Kufbrug zagoniła go z powrotem.
- Musicie mnie wypuścić – to już nie był Rodianin tylko Vrokk, a przynajmniej tak się Calliście wydawało. Duży i czarny z białą smugą po jednej stronie twarzy. Próbował uciec w najdalszy kąt pokoju ale Callista zagrodziła mu drogę cięciem miecza.
- [Puśćcie mnie!] – Vrokk, czy też jego echo, czy też kogokolwiek, kogo kheilwara wcześnij widziała, kogokolwiek, kto mógł służyć jako przynęta, zamienił się w Roga, niewiele niższego, o czerwonych i gniewnych oczach, biegnącego w stronę Kufbrug. Ta trzasnęła go, ją, halabardą po pysku.
- [Puśćcie mnie!] – teraz słowa wykrzykiwała twarz Gundruk. – [Puśćcie mnie! Puśćcie mnie! Puśćcie mnie!]
Nadal tak wykrzykiwała, gdy promienie słońca zajaśniały w oknie i na kheilwarę spłynęła odbita od agrinium powódź słonecznego światła, oślepiając i paląc jej receptory. Chwilę potem bestia, bzycząć osunęła się bezbronna na śliski metal. Callista dała krok w przód i przecięła ją mieczem świetlnym, cofając się zaraz na widok paskudztwa w jakie stwór się rozpuszczał.
- [Czy ten potwór nie krzywdzi morrtsów?] – spytała Kufbrug, klepiąc jednego z około piętnastu stworzeń przyssanych do jej ciała. Callista uśmiechnęła się, pamiętając o chrząknięciu i wysunięciu do przodu podbródka.
- [Będziesz w tej klatce, dla ochrony] – oznajmiła. – [Wszystko co musisz robić to patrzyć. Nie wychodź z niej, bo to jest niebezpieczne. Zowie się kheilwar. To niewielka osa z Af’El.]
- [A Ty?] – Kufbrug obserwowała spoza siatki Callistę, zamykającą klatkę. Potem pokazała matronie jak działa rygiel.
- [Ktoś ją musi zmusić do powiedzenia nam tego co wie.]
Wcześniej Callista przyniosła ze sobą, niewiele większą od tej którą znalazła tego poranka, miskę wypełnioną roztworem protein i cukrów, który miała nadzieję przypominał choć trochę krew, która była w pokoju zeszłej nocy. Zakładała, że krew ta zawierała jakąś truciznę, pozostawioną przez kogoś w zamiarze zabicia podrzuconej wcześniej kheilwary, choć niewiele było trucizn, które mogłyby skutecznie podziałać na to stworzenie. Nawet koncentrat rtęci w jej własnym roztworze prawdopodobnie jedynie nieznacznie spowolni szybkość kheilwary. Pokój był pełen substancji organcznych, które stanowiły pożywienie dla osy przez wszystkie te dni. Tego poranka zauważyła, jak poobgryzane są skóry dwooba, nie mówiąc już o zjedzonych ze ścian pleśniakach.
Callista wyciągnęła ostatni ze swoich zakupów, trzy lampy, włączyła je i umieściła je w rogach pokoju, by nie przeszkadzały. Następnie usiadła, upierając się o siatkę klatki, odpięła miecz świetlny i zacząła czekać.
- [Co zrobimy, jeśli kheilwara nie powie nam tego, co chcemy wiedzieć?]
Callista zdziwiła się, słysząc to wymruczane pytanie. Większość Gammorean nie obchodziło nic więcej poza zwykłym przeżyciem, konkurami czy walką. Nie spodziewała się pytania o ewentualności. Nawet Umgush, która była jedną z bystrzejszych samic, nie zastanawiała się zwykle na zapas.
- [Powie] – stwierdziła. – [Jeśli zdołamy zapędzić ją do tego rogu] – wskazała na ścianę pokrytą agrinium, pobłyskującą niczym roztopiony bursztyn w matowym świetle zachodzącego słońca. – [... i zatrzymać ją tam aż do nadejścia świtu.]
- [ Myślałam, że może wyjadę gdzieś z Guthem] – oznajmiła po dłuższym milczeniu Kufbrug. Callista spojrzała na nią, zdziwiona, ale Gammoreanka nie zauważyła tego zajęta klepaniem jednego z morrtsów. – [Powiedziałam Guthowi, gdy przyszedł by walczyć z Vrokkiem. Wyjedźmy i nie będzie zabity. Ale Rog i Gundruk rządzą też Bolgoink. To nie dobrze. Więc Guth mówi nie, będzie walczył.] – Kufbrug podniosła wzrok. – [Vrokk nienawidzi Gutha. Guth jest dobry. Vrokk nie był dobry. Guth…] – zawahała się, próbując dobrać właściwe słowa do rzadko wypowiadanych myśli. – [Jestem gweek.] – dotknęła morrtsów na jej ramieniu i wskazując gestem dookoła, kontynuowała. – [Wszystko to – gweek. Mężowie i wojownicy i pola i dzieci – gweek. Czasami... Ja chcę gweek. Gweek dla mnie. Guth…] – dotknęła smutno swoich masywnych piersi. – [On ma gweek w sercu. Jeśli zginie, jeśli Rog go zabije…]
Przez jakiś czas stała cicho, ze szponiastą dłonią zaciśniętą na siatce klatki, patrząc z przygnębieniem w nieciekawą przyszłość. Callista wstała i dotknęła ręki Kufbrug, a w jej pamięci pojawił się Luke Skywalker... tak jak każdego dnia.
- Tak – przytaknąła. – Wiem.
Jakiś kamień zabrzęczał po drugiej stronie pokoju, a zaprawa wypadła ze ściany. Callista obróciła się, z buczącym już mieczem świetlnym. Gardło się jej ścisnęło w zgrozie i przerażeniu, gdy kheilwara przecisnąła się przez pęknięcie w kamiennej ścianie.
Ważyła ze dwadzieścia kilogramów. Duża, płaska, rozwinęła wszystkie swoje brzytwowate płetwy, napinając je w świetle lamp, które, jak to czyniło wielu z mieszkańców Af’El, absorbował, powodując, że cienie pojawiały się i znikały.
Callista rozpłaszczyła sie na siatce klatki, patrząc na przemieszczającego się z ogromną prędkością potwora i rzucając miskę wypełnioną trującym roztworem. Po chwili usłyszała furkoczący chrzęst jego gardzieli, gdy ssał i jadł. “Bogom, gwiazdom i duchom galaktycznych przodków niech będą dzięki, że myśleli, że pokój jest nawiedzony i trzymali nocą te drzwi zamknięte,” pomyślała Callista.
Potwór ruszył w jej stronę. Nagle, niczym skok montażowy w holoklipie: czy to ciepło, czy zapach krwi, czy może elektryczne pole żywych komórek, przykuło uwagę bezokiej bestii – nikt ich jeszcze nie był w stanie dokładnie zbadać – Callista zaczęła odskakiwać, uchylać się, ciąć mieczem, unikać...
Wiedziała, że zanosi się na długą noc.
Obracając się, skacząc i wydając brzęczące dźwięki ze swych płetw i skrzydeł, bestia podążała za nią nie dając jej możliwości trzymania się na dystans, nie mówiąc już o daniu się zapędzić w obręb połyskującego agrinium rogu pokoju, który wcześniej przygotowała. „Przynajmniej nie była na tyle mała by wlecieć do jej nosa, oka, ucha lub ust,” pomyślała. Była za to na tyle duża, by dało się z nią walczyć. Ale jej prędkość zdawała się raczej zwiększać niż zmniejszać razem z rozmiarem. Ścigała ją po całym pokoju niczym turboodrzutowy zdalniak, i choć raniła ją nawet sama wzmianka o Luke’u Skywalkerze, Callista dziękowała mu za rygor fizycznego treningu, jakiemu ją poddał. „Może i nie mogę już wyczuwać mocy,” pomyślała ponuro, „ale na szybkości nadal mi nie zbywa.”
Coś zaszeptało w jej umyśle, „ale możesz użyć Mocy.” Cięcie, zasłona i unik...
„Mocą jest gniew, podobnie jak spokój. Mocą jest nienawiść podobnie jak nadzieja.”
Potwór skoczył w kierunku jej twarzy niczym pocisk wystrzelony z działa i pomiędzy rozpostartymi skrzydłami dosztrzegła jego paszcze, w których błyszczały czarne, krystaliczne zęby. Ledwo się uchyliła, choć krew zalała jej twarz i ramię w miejscu, gdzie dotknął ją trzepoczący wir, rozwichrzając także jej spięte do tej pory włosy i zanurzając je we krwi.
„Moc jest w tej bestii tak samo jak w Tobie. Dlaczego się powstrzymujesz?”
Zrobiła wypad w przód, tnąc spokojnie mieczem, bez nienawiści, bez emocji, mając na celu jedynie zapędzenie stworzenia w pokryty agrinium róg pokoju. Bez wysiłku jednak bestia wywinęła się i zaatakowała ponownie, znikając na pełną napięcia sekundę, żeby zaraz wychynąć spod znajdującego się za nią łóżka.
„Dlaczego nie użyjesz ciemnej strony, przecież może cię uratować. Masz prawo.”
„I właśnie o to chodzi ciemnej stronie,” pomyślała kwaśno.
Wyrzuciła te myśli z umysłu, postrzegając ten zabójczy pojedynek jedynie na płaszczyźnie umiejętności fizycznych. Potwór był duży i szybki, ale da sobie z nim radę... O ile starczy jej sił i oddechu zanim nadejdzie świt…
Wtedy usłyszała stuk metalu w klatce i zauważyła kątem oka poruszającą się wielką, ciemną sylwetkę Kufbrug. Większość ludzi uważało Gammorean za niezdarnych, choć nigdy nie widzieli ich w walce. Kufbrug rzuciła się w stronę ściany, na której wisiała broń Vrokka, a potem ruszyła na bestię niczym rozwścieczony dwustukilogramowy orkan, uzbrojony w dwie obustronne halabardy, niemal przywodzący na myśl samą kheilwarę, tylko większą. Callista cofnęła się wyczerpana niemal do cna, podczas gdy Gammoreanka wymachując budzącą grozę bronią odparła potwora, pozwalając jej na złapanie oddechu. Po chwili Callista ponownie włączyła się do walki i już obie, przy pomocy halabard i miecza świetlnego, zagoniły bestię w kąt pokoju.
Stworzenie próbowało jeszcze umknąć i schować się w ścianie, ale Callista bardzo starannie rozmieściła agrinium, zatykając wszystkie szpary w ścianie. Kheilwar ześlizgnął się po śliskim metalu na podłogę, próbując umknąć wzdłuż ścian ku wolności. Callista i Kufbrug po obu stronach skutecznie temu zapobiegły.
To była długa, niemożliwie przerażająco długa noc. Kolana i ręce Callisty drżały jeszcze ze znużenia i wyczerpania koncentracją a jej włosy ociekały krwią i potem, kiedy w oknach zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca. Rtęć zaczęła już działać na kheilwarę, albo też uczynił to wysiłek jaki bestia włożyła w kilka ostatnich ataków na dwójkę swoich przeciwników. Przyczaiła się w oświetlonym, migoczącym kącie pokoju, falując płetwami grzbietowymi i poruszając czułkami, jak gdyby wyczuwając zmiany w atmosferze wnętrza.
I wtedy, tak jak mówiono o tym Calliście, choć naukowcy nie byli pewni czy to był odruch obronny, czy przynęta, kheilwara zmieniła postać.
Stał teraz przed nimi przygarbiony Rodianin o zielonym pysku. Najprawdopodobniej był to Jabdo Garrink, podejrzany handlarz, który sprowadził stworzenie na planetę.
- Musicie mnie stąd wypuścić – powiedział, próbując uciec z oświetlonego kąta. – Musicie mnie wypuścić.
Kufbrug zagoniła go z powrotem.
- Musicie mnie wypuścić – to już nie był Rodianin tylko Vrokk, a przynajmniej tak się Calliście wydawało. Duży i czarny z białą smugą po jednej stronie twarzy. Próbował uciec w najdalszy kąt pokoju ale Callista zagrodziła mu drogę cięciem miecza.
- [Puśćcie mnie!] – Vrokk, czy też jego echo, czy też kogokolwiek, kogo kheilwara wcześnij widziała, kogokolwiek, kto mógł służyć jako przynęta, zamienił się w Roga, niewiele niższego, o czerwonych i gniewnych oczach, biegnącego w stronę Kufbrug. Ta trzasnęła go, ją, halabardą po pysku.
- [Puśćcie mnie!] – teraz słowa wykrzykiwała twarz Gundruk. – [Puśćcie mnie! Puśćcie mnie! Puśćcie mnie!]
Nadal tak wykrzykiwała, gdy promienie słońca zajaśniały w oknie i na kheilwarę spłynęła odbita od agrinium powódź słonecznego światła, oślepiając i paląc jej receptory. Chwilę potem bestia, bzycząć osunęła się bezbronna na śliski metal. Callista dała krok w przód i przecięła ją mieczem świetlnym, cofając się zaraz na widok paskudztwa w jakie stwór się rozpuszczał.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,20 Liczba: 10 |
|
Gator2019-09-18 15:42:09
Opowiadanie jest dość przeciętne, dziwaczne, a niektóre opisy wydawały mi się trochę obleśne. Jednak poszerza ono uniwersum, bo dowiadujemy się sporo o kulturze Gamorrean i o ich planecie.
Lak Sivrakh2008-01-25 16:16:13
"Zszedłszy po trzech-czwartych metalowych schodków prowadzących z górnego pokładu frachtowca <<Zicreex,>>"
Chodzi o ten przecinek przed cudzysłowiem.
Poza tym jeszcze dwie sprawy. Te robaki to były Morrty, nie Morrtsy. Jeden Morrt, dwa Morrty.
A ta kapitan "Zicreexa" ma na imię Ugmush, nie Umgush.
Strangler2004-09-08 20:41:20
Z jednej strony dziwne to opowiadanko, ale z drugiej to właśnie takie historyjki rozszerzają świat SW i fajnie czasem poczytać o zielonych świnio podobnych Gammoreanach, niż ciągle o Luke'ach, Leiach itd..
Anor2004-08-30 16:16:46
Jeny co za taniocha:) 20 kilogramowa osa wylatuje spodpieczeci i wlatuje do nosa gammoeanina:P:P Ja rozumiem, ze ona mogła przybierać różne ksztąłty czyteż mogła wyrosnąć, ale niech chcoaiz Pani Hambly to opisze... a ta nic nie wiadomo trzeba się domyślac. Oprócz tego buraka i kilku innych (ziemskich okresleń, czego nie lubię w SW) opowiadanie nie jest nawet takie złe... Największym plusem jest jednak to że przypomniałem sobie jakim gniotem są opowiadania pani Hambly:P
SeventhSon2004-08-30 16:15:34
dobre :)
Freed2004-08-30 08:35:31
ooryl: na Hyperze :P
ooryl2004-08-30 01:23:49
gdzie można dostać angielską wersję tego opowiadanka ??
la_touffe2004-08-30 01:02:17
Dzieki za przetlumaczenie
PS: Nawet nie wiedzialem ze istnieje to opowiadanie ...
Bubi2004-08-30 00:10:22
To opowiadanie jest całkim ciekawe i inne niż pozostałe teksty ze SW ma wsobie więksżą głębie, a i nie brakuje wnim odrobiny humoru, przetłumaczone jest też całkiem nieźle i gdyby nie kilka miejsc gdzie z tłumaczenia wyniknęły stylistyczne krzaczki zasłużyło by na 5 w szkolnej skali ocen a tak daje mu 4+