Tytuł oryginału: STAR WARS: Murder in Slushtime.
Autor: Barbara Hambly.
Przekład: Wojciech “Quother” Bogucki.
Korekta: Mateusz „Freedon Nadd” Smolski.
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i tłumacze nie
czerpią żadnych dochodów z opublikowanie poniższych treści.
Tłumaczenie jest wykonane dla fanów, przez fanów.
Bywały miejsca bardziej przygnębiające niż Gamorra w czasie roztopów. Callista Ming nawet odwiedziła parę z nich.
Na przykład Kirdo III, z temperaturą spadającą w lecie do setki, kiedy to jedyną rzeczą do roboty pośród dochodzących do czterystu kilometrów na godzinę burz piaskowych, było przyglądanie się tubylcom czekającym na to, by ślimaki same wpełzły im do pysków.
Albo Shesharile VI, księżyc-wysypisko, na którym pierwsze oznaki wiosny budzą do życia drobnoustroje w podziemnych składowiskach odpadków.
O Kessel nie wspominając.
Ale Gammora w czasie roztopów też była w czołówce.
- Pogoda nadal kiepska?
Zszedłszy po trzech-czwartych metalowych schodków prowadzących z górnego pokładu frachtowca „Zicreex,” Callista przeskoczyła przez barierkę i po półtorametrowym locie opadła na metalową podłogę.
Jos, inżynier pokładowy i jednocześnie jedyny oprócz niej człowiek na pokładzie, na wpół wychylił się spod konsoli, skąd wygrzebywał kawałki jakichś ropiasto zabarwionych grzybów, które wyrosły tam w ciągu nocy.
- Nadal.
- Było coś od Gutha?
Callista rzuciła na fotel kapitański owiniętą w plastry paczkę, zawierającą mieszaninę narośli, które zdrapała ze ścian swojej kabiny. Kapitan Umgush wspominała coś o przyrządzeniu fugu na obiad tej nocy, korzystając z ich obecności na jej rodzinnej planecie.
- Nie ma to jak domowe pleśniaki – mawiała.
- Nic – odrzekł Jos, zabierając się znów za zeskrobywanie.
Kiedy Callista zamustrowała sie na „Zicreex” myślała, że nieodparte przygnębienie Josa bierze się z tego, że jest on niewolnikiem na frachtowcu, którego właścicielem i użytkownikiem są Gammoreanie – ten fakt z kolei, sam w sobie wystarczał, by popaść w depresję. Wszelako po sześciu miesiącach doszła do wniosku, że ten żylasty inżynier, z blizną na twarzy byłby ponury nawet wtedy, gdyby był niezależnym magnatem na najzasobniejszej i zamieszkałej przez najbardziej entuzjastycznych ludzi Planecie Rozkoszy w Systemie Różowym.
Z całych sił zamierzała uwolnić go zanim porzuci pracę na statku, ale miała wątpliwości, czy będzie to robiło mu jakąkolwiek różnicę.
Gdy Callista podeszła do otwartej śluzy powietrznej, żeby przyjrzeć się przesiąkniętej wilgocią panoramie wolno topniejącego śniegu, zalegającego pomiędzy statkiem a ścianami niewielkiej siedziby klanu Nudskutch, Jos odezwał się jeszcze raz.
– Powinno się rozpogodzić na dobre za jakiś tydzień. Jutro zaczyna się jarmark w Bolgoink, a kolejny, jeszcze większy jest za tydzień w Jugsmuk. Przyciągnie handlarzy ze wszystkich stron tej części kontynentu. Powinniśmy mieć nowy ładunek w przeciągu dziesięciu dni.
W jego głosie nie było entuzjazmu, ani ku początkowi sezonu handlowego na planecie, ani ku perspektywie odlotu stamtąd. Callista podeszła do zewnętrznych drzwi i, opierając ramię o ościeżnicę, czuła jak ponura bryza owiewała jej twarz, wzburzając długie, jasno-brązowe włosy. Prowizoryczne lądowisko wokół “Zicreexa” było puste i w większości nadal zalane.
Mimo, że odpychająca, Gamorra była atrakcyjniejsza od bycia uwięzioną w komputerze artyleryjskim opuszczonego Imperialnego pancernika jako bezcielesna świadomość, niewiele różniąca się od ducha. Wolność kosztowała Callistę utratę umiejętności władania Mocą – podstawowej rzeczy dla Rycerza Jedi. Utraciła też inne rzeczy.
Mimo to, zawyrokowała, dotykając miecza świetlnego wiszącego u pasa, dobrze jest być wolną.
Kapitan Umgush wyłoniła się z lasu, taszcząc na placach ogromny wór grzybów. Dwójka z trzech Gamorreanów, którzy stanowili załogę statku potulnie dreptała jej po piętach. Ten trzeci, mąż Umgush, szedł z tyłu, cierpliwie gnając przed sobą w kierunku statku stadko snoruuków, chodzących Gammoreańskich grzybów. Mogło mu spokojnie zejść na tej czynności całe popołudnie. Umgush dziarsko wspięła się po rampie, jak przystało na samicę w średnim wieku, wyglądała olśniewająco z pomalowanymi oczami i diamentowymi kółkami w nosie. Jej długie włosy były ufarbowane na jasno różowo, a pół tuzina morrtsów – Gammorreańskich pasożytów, od których wręcz roiło się na „Zicreexie,” przytulało się do gładkich ramion, piersi i szyi.
- Duszonka dziś – poinformowała Callistę, rozrywając na pół wąsiastego pleśniaka, który wyślizgnął się z worka i próbował zacisnąć się na jej gardle.
- Nauczyć cię robić duszonka - ponieważ mówienie we wspólnym sprawiało Gammoreanom trudności, Umgush miała zawieszony u szyi translator, który możliwie najwierniej przetwarzał jej słowa na miodousty, chrapliwy, miękki głos gwiazdy holonetu, Amber Jevanche.
Dała Calliście kuksańca w żebra.
- Chudaś v’lch – odezwała się z dezaprobatą a translator nie poradził sobie ze znalezieniem odpowiednika Gammoreańskiego słowa oznaczającego niezamężną samicę. - Nie znaleźć męża. Za chuda. Morrtsy zdychać na chudych. Odżywiać się. Nabierać …
Translator znów próbował znaleźć odpowiednie tłumaczenie, zabrzęczał, zagrzechotał i dał za wygraną. Umgush wyprężyła się i napięła mięśnie.
- Gweek. Znać gweek? - wyciągnęła z włosów grubego na kciuk pasożyta i położyła go na ramieniu, gdzie mógł sobie znaleźć lepszy punkt oparcia. Zresztą cała jej blado-żółtawa skóra pokryta była śladami ich ukąszeń.
- Gweek. Dobry mąż, dwoje dorosłych dzieci i dziewięć morrtsów – uderzyła się dumnie w piersi. - Gweek.
- Gweek – zawtórowała z powagą Callista. W ciągu swych podróży na pokładzie “Zicreexa” nauczyła się nieźle Gammoreańskiego, ale by władać nim perfekcyjnie, uczący musiałby być chyba pozbawiony poczucia godności.
- Za tydzień jarmark w Jugsmuk, kupimy żywność - Umgush złapała garść grzybów, które próbuwały wydostać się z worka i wepchnęła je z powrotem.
Jeden z dorosłych samców – mniej ważny członek załogi – który wspiął się po rampie tuż za Umgush, skrzywił się na wzmiankę o Jugsmuk i oznajmił po Gammoreańsku.
- [Jutro jarmark w Bolgoink. Zobaczymy jak walczy Guth]
Z dzikim kwikiem, Umgush zakręciła się na pięcie i poczęstowała go ciosem, który posłał go z hukiem na ścianę. To, co mu potem powiedziała było wystarczająco długie i szybkie, by być dla Callisty niezrozumiałe. Choć mowa Gammorean nie sprawiała jej trudności, gdy była wolna i wyraźna, udało się jej jedynie wychwycić nazwę siedziby klanu Bolgoink w połączeniu z mnóstwem emfazy i zaprzeczeń, zanim piekląca się pani Kapitan w końcu wspięła po metalowej drabince na górny pokład.
Wyglądając na bardziej zaniepokojonego niż na rozgniewanego, uderzony samiec podniósł sie na nogi, pocierając krwawiące miejsce na szczęce. Zaczął usprawiedliwiać się Calliście.
- [Guth to brat Umgush] – oznajmił. – [Także członek załogi. Czemu nie obejrzeć walki?]
- [Ponieważ Umgush wie, że Guth zginie.]
Z zewnątrz dobiegła ją kanonada kwików i wrzasków. Obróciwszy się, Callista podbiegła do śluzy a dwaj Gammoreanie, którzy przyszli z Umgush tłoczyli się tuż za nią, wychylając się przez drzwi w ten sposób, że nawet gdyby chciała, nie dałyby się zamknąć. Po drugiej stronie pustego lądowiska biegł z wysiłkiem jakiś Gammoreanin, rozbryzgując na wszystkie strony głęboką niemal do kolan wodę zalewającą plac.
- Guth! – krzyknęła Callista, rozpoznając uciekiniera a stojące za nią samce, widząc młodszego brata ich kapitan zawzięcie ściganego przez przynajmniej tuzin uzbrojonych prześladowców, wydały przeraźliwe chrząknięcie i sięgnęły po broń, otwierając do nich ogień. W chwilę potem pojawiła się Umgush, z maczugą w jednej dłoni i blasterem w drugiej, strzelając w trakcie biegu.
Jak większośc Gammoreanów, strzelcem była bardziej niż kiepskim. Obłoki pary unosiły się w miejscach, w których gorąca plazma stykała się z wodą i błotem. Tymczasem Callista dręczona okropną wizją zniszczonych w trakcie dzikiej kanonady wymienników ciepła „Zicreexa” zeskoczyła z rampy na powierzchnię. Już raz ugrzęźli na Travninie na dwa tygodnie z powodu podobnej strzelaniny i nie miała zamiaru, żeby teraz stało się tak znowu.
- URRSH – krzyknęła z całej siły. Po Gammoreańsku znaczyło to „Przestańcie!” Odpięła miecz świetlny od pasa i, mijając członków załogi, aktywowała zimne, żółte ostrze. Guth przebiegł obok niej, zanim ścigający go mieli szansę go schwytać; chwilę potem Callista odcięła głownie dwóch wibrotoporów i maczugi, raniąc przy okazji w ramię prowadzącego pościg samca. Ku jej zdziwieniu, powstrzymało to atak, choć widziała kiedyś jak Gamorreanie atakowali uzbrojone w piły droidy nie przywiązując większej wagi do możliwości utraty życia, o utracie kończyn nie wspominając... Po chwili odwróciła się wycelowując swój miecz w Umgush, która zamierzała właśnie rzucić się na napastników, rozpoczynając na nowo właśnie przerwaną walkę.
- Cofnij się!
Umgush zatrzymała się, rozpryskując błoto.
- Odłóż to!
Próbowała minąć Callistę, lecz ta stanęła jej na drodze z uniesionym mieczem świetlnym. Dwaj Gammoreanie z załogi “Zicreexa” zderzyli się ze sobą i wpadli na Umgush. Kilka minut minęło zanim obie strony uspokoiły nerwy, podczas gdy zasapany i wyczerpany Guth czekał u boku Callisty.
- [Co się stało] – spytała go po Gammoreańsku. - [Co to za jedni?] [Dlaczego wróciłeś?]
- [Potrzebuję pomocy] – sapnął ciężko Guth. - [Vrokk. Pojedynek...]
- [Walczyłeś z Vrokkiem?] - Młody Gammoreanin nie wyglądał na takiego, co to właśnie przed chwilą zmierzył się w walce z najstraszniejszym i najsilniejszym watażką w południowo-wschodniej części kontynentu, a przynajmniej nie w walce w której stawką jest prawo do ożenku z matroną klanu. - [Zdobyłeś rękę Kufbrug?]
Umgush przecisnęła się obok Callisty, miażdżąc brata w serdecznym uścisku. Przez chwilę pocierali się pyskami, liżąc się w geście pozdrowienia. Potem Guth przeszedł do sedna.
- [Vrokk martwy] – jego głos był bardzo cichy a w jasno-niebieskich oczach pojawił się strach. Wskazał gestem uzbrojonych napastników, z których część nosiła herb Roga, przywódcy klanu z Nudskutch, a reszta miała ciemnoniebieskie płaszcze z symbolami klanu z Bolgoink.
- [Nie walczyć] – powiedział Guth. - [Morderstwo. Oni mówią, że to ja zabiłem.]
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,20 Liczba: 10 |
|
Gator2019-09-18 15:42:09
Opowiadanie jest dość przeciętne, dziwaczne, a niektóre opisy wydawały mi się trochę obleśne. Jednak poszerza ono uniwersum, bo dowiadujemy się sporo o kulturze Gamorrean i o ich planecie.
Lak Sivrakh2008-01-25 16:16:13
"Zszedłszy po trzech-czwartych metalowych schodków prowadzących z górnego pokładu frachtowca <<Zicreex,>>"
Chodzi o ten przecinek przed cudzysłowiem.
Poza tym jeszcze dwie sprawy. Te robaki to były Morrty, nie Morrtsy. Jeden Morrt, dwa Morrty.
A ta kapitan "Zicreexa" ma na imię Ugmush, nie Umgush.
Strangler2004-09-08 20:41:20
Z jednej strony dziwne to opowiadanko, ale z drugiej to właśnie takie historyjki rozszerzają świat SW i fajnie czasem poczytać o zielonych świnio podobnych Gammoreanach, niż ciągle o Luke'ach, Leiach itd..
Anor2004-08-30 16:16:46
Jeny co za taniocha:) 20 kilogramowa osa wylatuje spodpieczeci i wlatuje do nosa gammoeanina:P:P Ja rozumiem, ze ona mogła przybierać różne ksztąłty czyteż mogła wyrosnąć, ale niech chcoaiz Pani Hambly to opisze... a ta nic nie wiadomo trzeba się domyślac. Oprócz tego buraka i kilku innych (ziemskich okresleń, czego nie lubię w SW) opowiadanie nie jest nawet takie złe... Największym plusem jest jednak to że przypomniałem sobie jakim gniotem są opowiadania pani Hambly:P
SeventhSon2004-08-30 16:15:34
dobre :)
Freed2004-08-30 08:35:31
ooryl: na Hyperze :P
ooryl2004-08-30 01:23:49
gdzie można dostać angielską wersję tego opowiadanka ??
la_touffe2004-08-30 01:02:17
Dzieki za przetlumaczenie
PS: Nawet nie wiedzialem ze istnieje to opowiadanie ...
Bubi2004-08-30 00:10:22
To opowiadanie jest całkim ciekawe i inne niż pozostałe teksty ze SW ma wsobie więksżą głębie, a i nie brakuje wnim odrobiny humoru, przetłumaczone jest też całkiem nieźle i gdyby nie kilka miejsc gdzie z tłumaczenia wyniknęły stylistyczne krzaczki zasłużyło by na 5 w szkolnej skali ocen a tak daje mu 4+