Dzień 8
Kolejny czwartek to już dzień pożegnania z Tunezją. Zwiedziliśmy wszystko, co chcieliśmy, koło południa pojechaliśmy na lotnisko, a stamtąd polecieliśmy do domu.
O takim wyjeździe marzyłem od dawna. Pojechać na lokacje, odkryć to, co pozostało po tamtych czasach, a przede wszystkim być w tych wspaniałych miejscach. Tak się jednak złożyło, że wyprawa do Tunezji to mój drugi wyjazd w poszukiwaniu Gwiezdnych Wojen, po jeziorze Como. I to pozwala mi spojrzeć na wyprawę z innej perspektywy. Przy Como wszystko organizowaliśmy sami, noclegi, transport, wyżywienie. Odkrywanie lokacji było tylko jedną z atrakcji, ale wyprawa kosztowała nas dużo więcej pracy.
Z drugiej strony też mam pewne doświadczenia z podróży zorganizowanych. Z czekaniem na spóźnialskich, niemożnością adaptowania planu do własnych potrzeb.
Dlatego właśnie wróciłem z tej wyprawy tak bardzo zadowolony, bo pozwolono mi się skoncentrować na tym, co najważniejsze i najciekawsze. Odnajdywaniu lokacji, zwiedzaniu własnym tempem. Całą resztą zajął się ktoś inny. I to jest rewelacyjne.
No i jeszcze zostaje Tunezja. Dziwny kraj, który w tak wielu miejscach wręcz odrzuca od siebie. Jest nieprzystępny, ale właśnie dzięki temu jest też niesamowity. A świadomość, że powstawała tam saga sprawia, że nie mogłem obok tego przejść obojętnie. Bardzo cieszę się, że mam już ten wyjazd za sobą. To zdecydowanie jedna z najciekawszych, gwiezdno-wojennych przygód i wypraw, jakie przeżyłem. Jedyne czego żałuję, to że nie udało mi się odkryć lokacji z Indiany Jonesa, które były w zasięgu ręki. Ale przeczesywać pustynię jest trochę za trudno, jak nie ma się żadnych konkretnych namiarów. Czego by nie mówić, bez techniki jaką jest GPS i bez przewodnika, który by o tym wiedział, prawdopodobnie nie zobaczylibyśmy nawet połowy tych miejsc. Teraz szkoliliśmy się razem z przewodnikiem, dane nam było odkrywać miejsca, które są już pozornie zlokalizowane. I rozpoznawać je. I to jest właśnie największa przygoda. Zwłaszcza, gdy próbuje się te miejsca rozpoznać bazując jedynie na własnej znajomości filmu. A potem obejrzeć go ponownie i spróbować sobie przypomnieć, gdzie to było kręcone.
I choć jestem bardzo zadowolony z całej tej wyprawy, to myślę, że na razie z Tunezją dam sobie spokój. Choć kto wie, może jak za kilka (naście?) lat sytuacja się tam unormuje, może uda się pojechać tam tropami Indiany Jonesa, przy okazji odwiedzając jeszcze raz wszystkie lokacje gwiezdno-wojenne.
Podsumowanie (Rusis)
W planach wyjazdy śladami kręcenia „Gwiezdnych Wojen” miałem już od dawna, do tej pory realizowane w nieco mniejszym zakresie. Tunezja miała być największą tego typu wyprawą i przygotowanie jej zaczęliśmy już sporo wcześniej. Niestety indywidualnie jak się okazało zorganizowanie takiego wyjazdu było bardzo trudne, tym bardziej się cieszę, że udało się znaleźć biuro podróży, które się tego podjęło i ciężar organizacji wzięło na siebie.
Ten wyjazd to dla mnie przede wszystkim dwie bardzo ważne rzeczy. Pierwszą z nich, była możliwość zobaczenia Tunezji od tej mniej znanej strony. Fakt, że cała wycieczka była praktycznie 6-osobową wyprawą po całym kraju, często po miejscowościach gdzie my – turyści – byliśmy większą atrakcją dla miejscowych, niż oni dla nas, sprawił, że mogliśmy zobaczyć Tunezję w sposób, w który większość turystów nie ma okazji. Odwiedzić miejsca raczej nie przeznaczone dla turystów, jadać w knajpkach dla lokalnych, zobaczyć jak wyglądają miejscowości odległe o wiele kilometrów od centrów turystycznych i życie w nich oraz przekonać się jak w tym rejonie kraju wygląda Sahara czy oazy. To wszystko okraszone opowieściami przewodnika wywarło na mnie olbrzymie wrażenie. Jest to bowiem wizja wycieczki bardzo odległa od zorganizowanych wyjazdów z dużymi grupami, bardziej przypominająca samodzielne zwiedzanie kraju, odkrywanie go niemalże na nowo.
Druga rzecz, była dla mnie zdecydowanie ważniejsza i wywarła jeszcze większe wrażenie. Była to możliwość odwiedzenia wielu miejsc, w których kręcono „Gwiezdne Wojny”. Tunezja jest pod tym względem magicznym krajem, gdyż tych lokacji jest w niej całkiem sporo. Część z nich zachowała się w dobrym stanie, część jest niestety bardzo zniszczona, ale zobaczenie ich na własne oczy to wciąż duże przeżycie. Smaczku dodawał fakt, że niektóre miejsca trzeba było odnaleźć jeszcze, gdyż była to pierwsza tego typu wyprawa organizowana przez biuro podróży z którym jechaliśmy – można było się wczuć w rolę odkrywcy (szczególnie pod tym względem zapamiętałem Kanion Żebraczy). Bardzo klimatycznym elementem wyprawy był również nocleg w hotelu „Sidi Driss”, nocne rozmowy przy rozgwieżdżonym niebie w miejscu w którym znajdowała się kuchnia i dziedziniec domu Larsów zapadną mi w pamięć chyba na zawsze.
Ta wyprawa to był zdecydowanie przysłowiowy strzał w dziesiątkę i jeden z najlepszych wyjazdów w moim życiu, który będę jeszcze długo bardzo miło wspominał.
Podsumowanie (ooryl)
Wyjazd do Tunezji był dla mnie, nie tylko jako fana Gwiezdnych Wojen, wielkim przeżyciem.
Największe wrażenie zrobiło na mnie (poza wspominanym już wielokrotnie Sidi Drissem) Mos Espa. Przechadzanie się po osadzie charakterystycznych domków z poustawianymi obok skraplaczami wilgoci sprawiło, że poczułem się naprawdę, jak na Tatooine. Gdy siedząc w miejscu Quinlana Vosa i patrząc z jego perspektywy wyobraziłem sobie, że pięć metrów ode mnie odbywa się pierwsza rozmowa Qui-Gona z Anakinem, poraziła mnie magia tego miejsca.
Tym bardziej boli fakt, że po wielu lokacjach zostały same ruiny. Niestety świadomość tubylców w tej kwestii jest naprawdę nikła. Nawet właściciel Sidi Drissu coś tam słyszał o Gwiezdnych Wojnach (bo w końcu to z tego powodu jego hotel jest odwiedzany każdego roku przez masę osób), ale filmów nigdy nie oglądał i nie wie, co się w nich dzieje. Nie widzi też żadnej potrzeby rozwoju tego miejsca.
Gdyby np. budynek kantyny Chalmuna znajdował się w Europie czy w Stanach, to byłoby nie do pomyślenia, że obecnie stałby zabity deskami i groził zawaleniem. Po prostu trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce na atrakcyjną turystycznie restaurację. Niestety z powodu dotychczasowego ustroju oraz specyficznej mentalności Tunezyjczycy niektórych szans nie dostrzegali i jeszcze nie dostrzegają. Z kolei wszechobecne korupcja i biurokracja skutecznie odstraszały osoby z zagranicy do jakichkolwiek inwestycji.
Tym bardziej cieszę się z naszego wyjazdu, bo będąc w Tunezji dopiero za parę lat, moglibyśmy zastać połowę tego, co zostało do chwili obecnej. Dzięki profesjonalnej opiece przewodnickiej mieliśmy równocześnie okazję poznać kraj i jego kulturę znacznie głębiej, niż przedstawia się go zwykłym turystom, a przede wszystkim odbyć całą wyprawę bezpiecznie.
Gdyby jeszcze były dwa słońca…
Podsumowanie (Chewie z Wooczego Imperium)
Wyjazd do Tunezji uznaję za wyjątkowo udany. Wprawdzie z samego początku byłam zaskoczona, że trzygwiazdkowy hotel tam, to nie to samo, co trzygwiazdkowy hotel tu, ale szybko przestało mieć to dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Poziom higieny też pozostawiał wiele do życzenia i jedzenie w miejscowych knajpach – o niebo lepsze niż hotelowe jedzenie dla turystów – to duże ryzyko złapania zakażeń bakteryjnych. Na szczęście przed wyjazdem pomyśleliśmy o odpowiednich lekach.
Jednak najważniejsze w tej całej wyprawie były „zabytki” związane z Star Wars. I tutaj duże zdziwienie, kiedy okazało się, że mało który był utrzymany w dobrym stanie, nie mówiąc już o odpowiednim oznaczeniu i wykorzystaniu jego walorów turystycznych. Najdziwniejsze dla mnie było to, że ci Tunezyjczycy widzieli przecież, jak wielu turystów ściąga do tych miejsc, lecz nadal nie potrafili ustosunkować się do filmowej historii swojego kraju i zrobić na tym dobrego biznesu. Patrząc po podejściu Zachodu do podobnych miejsc, nieświadomość Tunezyjczykow jest dla mnie niepojęta.
Tym większe podziękowania należą się do biura podróży, przewodnika i naszego kierowcy, gdyż samodzielne zwiedzanie filmowych lokacji byłoby nie tylko trudne, ale też niezbyt bezpieczne. Dodatkowo, ten specyficzny, kameralny sposób podróżowania, umożliwił nam obejrzenie atrakcji nie przewidzianych wcześniej w planie (np. hotel w Tunisie) oraz drobne modyfikacji rozkładu jazdy. Przewodnik był mocno zaangażowany, byśmy czuli się usatysfakcjonowani wyjazdem, nie tylko jeśli chodzi o zwiedzanie filmowych lokacji. Ze spokojnym sumieniem mogę każdemu polecić wycieczkę do Tunezji z tym biurem podróży. Ten wyjazd pokazał mi też zupełnie inny sposób podróżowania, ciekawszy i głębszy. Daje bez porównania większe możliwości poznania obcej kultury niż masowe wycieczki autokarem.
Słowo końcowe
Jeśli interesują Was lokacje koniecznie zajrzyjcie do naszej relacji z wyprawy nad Jezioro Como. To nie jest Tunezja, ale miejsce równie dobre na start. Natomiast jeśli zastanawiacie się nad Tunezją, zwłaszcza śladami Gwiezdnych Wojen, spróbujcie skontaktować się z biurem 5 Kontynentów, gdzie nie tylko mają już rozpracowaną trasę, ale także zniżkę (100 PLN) dla wszystkich, którzy powołają się na Bastion.