Na począku listopada w sieci ukazał się niniejszy wywiad z Rickiem McCallumem. W oryginale wywiad przeprowadzili telefonicznie James Clarke i Russ Sheath.
P: Jak idzie rozwijanie najnowszego filmu Lucasfilm, "Red Tails"?
O: W sumie to dzieje się wiele więcej. Mamy wspaniałego scenarzystę (John Ridley), który pisze "Red Tails". W październiku jadę szukać lokacji, zamierzamy kręcić w Europie, a w między czasie chcę zorganizować pierwszą konferencję między scenarzystami serialu, która powinna odbyć się w listopadzie. Serial będziemy kręcić w Australii. A scenarzystów mamy z Wielkiej Brytanii, Australii i Ameryki.
P: A co jest takiego w tej historii o Czerwonych ogonach?
O: To niesamowity fragment amerykańskiej historii. Co prawda nie byłem zaangażowany od samego początku, bo zajmowałem się serialem Indiana Jones, ale to co nas tu pociąga to epickość. Ta historia ma potencjał stać się na prawdę wspaniałym filmem. Tu cały czas było mnóstwo sprzecznych pomysłów i punktów widzenia (od scenarzystów i reżyserów włącznie), a nawet HBO próbowało zrobić telewizyjną wersję tej opowieści, co okazało się fiaskiem, zarówno jako historia, jak i jako film. Przeszliśmy przez góry i doliny w Gwiezdnych Wojnach, więc łatwiej nam dotrzeć do sedna. Kluczem jest grupa młodych, niewiarygodnie utalentowanych afroamerykanów w wieku 19, 20 lat, którzy musieli odnaleźć się na wojnie, a to co robili, robili doskonale, można było ich podziwiać, byli skoncentrowani. A jak to na prawdę wyglądało? Jak stworzymy to, aby oddać sam lot? Będziemy starać się wykorzystać efekty tak, by uzyskać nowy poziom fotorealizmu, tak, aby ludzie mogli doświadczyć jak to jest siedzieć w małym samolociku, kiedy ma się 19 lat.
P: Czy film rozpocznie się od rekrutacji i treningu lotników?
O: Zacznie się w Tunezji, a potem przeniesie już na wojnę. To będzie bardziej przygodowa historia, wielu z nich zginęło, dlatego poznamy ich, polubimy, pokochamy. A potem pójdziemy dalej i będą umierać. To będzie o tym kim oni się stali w poczuciu obowiązku. Postaramy się podnieść poziom tego filmu jak się tylko da. A to, co powoduje, że pociąga nas ta historia to fakt, że to opowieść o najlepszych i najwspanialszych lotnikach, którym przytrafiło się to, że byli czarni. To będzie totalnie fotorealistyczne i będzie mieć mały budżet, jak na nasze standardy. Ale wyzwaniem nie jest nakręcenie tego, a raczej sama historia i bohaterowie. Chcemy zrobić Imperium słońca, ale na poziomie fotorealizmu Pearl Harbor.
P: A kim jest potencjalny widz "Red Tails"?
O: Generalnie będzie to film dla wszystkich. Wpisuje się on w długą tradycję, zawsze były filmy o pilotach myśliwców i zapadały w naszej wyobraźni, zawsze były pozytywnie odbierane. Jest mnóstwo pilotów, którzy pewnie by nimi nie byli, gdyby Bush nie został prezydentem. To zawsze było częścią amerykańskiej psychiki, dlatego będziemy mieć publiczność. Ale przede wszystkim jesteśmy zainteresowani dziećmi, które obecnie żyją głównie grami komputerowymi. Mają doskonale wyrobione palce, mają całe cyfrowe życie. Ale z drugiej strony większość swych przygód przeżywają cyfrowo. Więc tu będzie coś, co ich powinno zainteresować, bo chcemy pokazać jak to jest być dziewiętnastolatkiem i usiąść za sterami samolotu. Ci lotnicy nie mogli zabijać. Ich zadaniem było chronienie białych. Uhonorowano ich tylko w maju 2006. Wrogowie nigdy nie zestrzelili im żadnego bombowca. Ich zadaniem było właśnie ochraniać te bombowce. Trudno wyrazić jak zły był rasizm, ale on jest częścią tej opowieści. Jeśli spodoba się film historia, umieścimy to na DVD wraz z wieloma dokumentami, które to ukażą. Nie będzie nic, czego będziemy się wstydzić opowiedzieć.
P: Jaki jest status nowego aktorskiego serialu Gwiezdne Wojny?
O: Spotkaliśmy się z setkami scenarzystów (w lecie 2007), uwielbiam spotykać się z pisarzami, zwłaszcza jeśli pracowali nad czymś przez dłuższy okres. Mamy kombinacje obu typów pisarzy, nowych i ustatkowanych, co prawda nie ma tam nikogo, kto byłby w biznesie od trzydziestu lat, ale są ludzie z pewnym dorobkiem, ale i debiutanci.
P: A czego oczekujesz po scenarzyście tego serialu?
O: To co obecnie robimy to rozmawiam z przeszło 300 scenarzystami, a to na prawdę zajmuje dużo czasu. Raz w miesiącu jesteśmy w Los Angeles, dwa lub trzy jedziemy do Londynu lub Sydney. Spróbuj sobie to tylko wyobrazić. Niektórzy z tych ludzi robili udane seriale. Tu chodzi o to by znaleźć osoby utalentowane, ale jednocześnie mające siłę by wytrwać w pracy z Georgem, ale jeszcze bardziej by wpaść w dynamikę pięciu lub sześciu osób. Muszą się wyzbyć swego ego i skoncentrować na określonym celu. Czasem myśli się, że jest się chorym pisząc samotnie. Ale prawda jest taka, że każdy ma swoje wady i zalety. A my będziemy starali się z nich wyciągnąć to co najlepsze.
P: A więc, czy to jest podobne do procesu pisania jaki miał miejsce przy Młodym Indym?
O: Tak. Przy Młodym Indym mieliśmy czterech scenarzystów z Anglii i dwóch z USA. To była totalnie zakręcona grupa ludzi, każdy miał inne spojrzenie na życie. To kwestia castingu i szczęścia.
P: Jesteś zadowolony z tego, że Młody Indiana wylądował w końcu na DVD?
O: Czuje się wspaniale. Wyprodukowaliśmy 94 dokumenty do tego wydania DVD, a zajęło nam to cztery i pół roku pracy niesamowitego zespołu. Trudno byłoby mi być bardziej dumnym z młodego Indy'ego. Stworzyliśmy cały wydział dokumentalny. Wszystko co ma w sobie Indianę jest w jakiś sposób uświęcone. Rzadko to się zdarza w życiu, ale mieliśmy trzy filmy, serial, dokumenty a teraz Indego IV. I myślę, że to będzie genialny film. Zawsze było w nim coś specjalnego. Gwiezdne Wojny tego nie miały, Indy tak.
P: Mógłbyś nam opisać rolę producenta i w czym jest ona inna w przypadku Gwiezdnych Wojen?
O: To trudne pytanie. Gdy produkujesz jesteś producentem, a gdy nie, to nim nie jesteś. W starym Hollywoodzkim żarcie jest powiedziane, że producent to ktoś, kto zna scenarzystę. Produkowanie w rzeczy samej zależy od relacji z reżyserem. Ja zawsze miałem dużo szczęścia w tej materii, ponieważ zazwyczaj pracowałem z reżyserami, którzy albo byli jednocześnie scenarzystami, albo autentycznie byli w stanie zrobić, to co chcą, nawet w przypadku kręcenia filmów komercyjnych, jak na przykład George, który pozostał poza Hollywoodzkim establishmentem. Zawsze miałem szczęście pracować ze wspaniałymi reżyserami. Żyję zatem w innej rzeczywistości w przeciwieństwie do innych producentów. A w pracy myślę, że fundamentalną rolą producenta jest to aby nie być romantykiem, alby umożliwić pracę scenarzyście - reżyserowi, ponieważ film jest medium reżysera. Telewizja to medium producenta, to medium scenarzysty. Ale film ma pewne elementy, które muszą zaistnieć. Moją rolą jest pozwolić scenarzyście / reżyserowi dopracować wszystkie te małe aspekty w jego perfekcyjnym świecie i dotrzeć tak blisko jego wyobrażenia jak się tylko da. Jeśli ci się to uda, a to oczywiście zależy od relacji z reżyserem, pokochasz ten proces, ale jeśli spojrzy się na przeciętne filmy, wiat jest pełen kreatywnych producentów, którzy nie rozwinęli skrzydeł, a ten typ pracy mnie nie interesuje. Po tym jak mój pierwszy film "Pennies from Heaven" okazał się klapą, nie byłem w stanie stać się częścią systemu studyjnego, więc pojechałem tam gdzie porażka była nagrodzona, a to była Anglia. Zasada jest prosta, gdy robi się film za małe pieniądze i podoba się krytyką można robić kolejny. Prostsze czasy, zrobiłem dziewięć filmów w siedem lat. Ale świat się zmienił, przyszła cała rewolucja ekonomiczna. Potem miałem szansę by się wypróbować, spotkałem George'a (pod koniec lat 80.) i utrzymaliśmy tę relację, a on już wtedy miał pomysł na Młodego Indy'ego. Pod koniec lat 80. realia ekonomiczne dla filmowców w Europie były bardzo twarde. Tam istniały dwa światy. Ja byłem respektowany w niezależnym świecie, jak każdy kto się utrzymywał i kontrolował to wszystko, choć było bardzo, bardzo ciężko. Problemem było to, by się z tego wyrwać, a tego nie można było zrobić bez sukcesu, bez milionów przychodzących na twój film. By się odbić to długa i ciężka droga. A w tych wspaniałych dniach, żeby mnie dobrze zrozumieć, Anglia nie kochała porażek, też trzeba było odpowiednio zarobić, by dostać pieniądze na kolejny film. Ale zawsze trzeba pamiętać i wiedzieć jak wejść w bezpośrednie relacje z autorem. I wiedzieć ile pieniędzy będzie na to potrzeba. Kiedy pracowałem z Nickiem Roegiem, zawsze wiedziałem, że potrzeba będzie pięciu. Na świecie jest jakieś trzy miliony ludzi, którzy zawsze pójdą obejrzeć film Reoga. A przy średniej cenie biletów, wynoszącej jakieś trzy dolary, to daje 9 milionów, z czego dostajemy jakieś 50 %, wtedy masz jakieś koszty marketingu. Wiesz, że jeśli zrobisz film za milion funtów nikt nie umrze. Ale jeśli starałeś się zrobić film za trzy miliony dolarów, masz przewalone. Ekonomiczne realia znaczą tylko tyle, że trzeba kombinować, aby żyć. Trzeba wiedzieć, którą cześć widowni chce się pozyskać, w przypadku prequeli dokładnie to wiedzieliśmy.
P: A jaka była ta publiczność Gwiezdnych Wojen.
O: Kiedy kończyliśmy pracować nad Indym, George rozpisywał zarys scenariusza i wiedział, że chce rozpocząć od 8 latków. Owszem zdawaliśmy sobie sprawę, że nie spodoba się to dużej grupie starszych fanów, ale celem było aby skierować sagę do nowego pokolenia. Wiem, że to może zaboleć najgorętszych fanów, ale realia były takie, aby zrobić filmy dla nowego pokolenia, które nie miało możliwości obejrzenia ich w kinie.
P: A co możesz powiedzieć o obsadzie "Red Tails"?
O: Szykuje się nam strajk, a my będziemy pracować z amerykańskimi aktorami, w dodatku wszyscy należą do Gildii Aktorskiej, więc jeśli będą strajkować w czerwcu, może być różnie, póki co będziemy gotowi na lata, a jak już zaczniemy go kręcić, dokładnie będziemy wiedzieć co to za film i kiedy najlepiej go wypuścić. Na razie jest całkowicie w powietrzu, ale powoli realizujemy kolejne cele, i nawet jeśli dojdzie do strajku, dalej możemy pracować nad efektami specjalnymi. 95% obsady to będą 18-23-latkowie, niektórzy z nich będą mieli doświadczenie aktorskie, ale większość będzie debiutować.
P: A ta data premiery?
O: Mam nadzieję, że pomimo strajku będzie to rok 2009.
P: Jakie są wyzwania w produkcji przygód młodego Indiany Jonesa czy prequelach?
O: Nie być na prochach przez bardzo długo... (śmiech). To było najtrudniejsze, bo trzeba było być nieustannie... Ale odbiegam od rzeczy... Kiedy zaczynaliśmy Indy'ego stwierdziliśmy, że popracujemy pierwszy rok i potem się zobaczy co dalej, skończyliśmy na kręceniu przez pięć lat. W pierwszym roku kręciliśmy przez 56 tygodni bez przerwy, przez Święta Bożego Narodzenia, każde inne święta i wakacje, z tą samą ekipą i kochaliśmy to uczucie, potrzeba było 4-5 miesięcy nim ekipa się zżyła i stała grupą ludzi, z którą pracowaliśmy następne 15 lat. Kiedy zaczynaliśmy Gwiezdne Wojny, wiedzieliśmy, że to nie będzie 5 lat, ale proces który zajmie 12. Jak zatem utrzymać grupę razem? Jak wciąż ich tym ekscytować? Największym wyzwaniem było robienie filmu bez żadnego harmonogramu. Kiedy robi się film, nawet niezależny, nawet jeśli odniosło się sukces i jest się na górze, nawet jeśli samemu się go finansuje... musi być znana data premiery, choćby w jak przypadku Gwiezdnych Wojen. I jest się zamkniętym w termin, ponieważ konkuruje się ze 100 innymi filmami, które mają premiery w ciągu okresu trzy miesięcznego, więc dokładny kalendarz i data są bardzo potrzebne, ale też wprowadzają ograniczenia, nie można jej zmienić. Gdy ma się 15 czy 20 tysięcy plakatów w 20 tysiącach kin, kiedy otwiera się jednocześnie na całym świecie, a wtedy muszą być gotowe dubbingi, wszelkie tłumaczenia, nie ma mowy o opóźnieniach. Wyobraź sobie budowanie budynku na sto pięter, tyle, że nie ma się wszystkich inżynieryjnych rzeczy, nie znasz wagi budynku, tylko zgadujesz jak powinny być zbudowane fundamenty, a w połowie drogi wpadasz na pomysł, aby jednak zrobić 200 piętrowy. To obrazuje jak było, nie mieliśmy pojęcia jak daleko zajdziemy. Mieliśmy sprzęt, ale nie mieliśmy talentu czy oprogramowania. Zajęło nam cztery lata nim przekształciliśmy ILM z optycznej firmy w cyfrową kompanię, a nie stałoby się to gdyby nie młody Indy, a potem podjęliśmy kolejne wyzwanie, aby przełamać kolejne bariery, z grupą talentów, która właściwie nie istniała. Musieliśmy ich szkolić, zebrać, znaleźć oprogramowanie, które nie istniało. Wiele z niego musiało być napisane, aby móc zrobić rzeczy, które chcieliśmy osiągnąć w Epizodzie I. Mieliśmy datę, więc był to swego rodzaju powrót, ale też skok na głęboką wodę, mieliśmy nadzieję, że sprostamy i ledwo się udało, ukończyliśmy film na cztery dni przed premierą. A to na prawdę olbrzymie wyzwanie.
P: A jakie były twoje oczekiwania wobec Mrocznego widma?
O: To trochę dziwne, to jedna z tych rzeczy, kiedy jak ją skończysz masz szansę się tym cieszyć. To był na prawdę wspaniały czas, wspaniałe doświadczenie tworząc to, każdego dnia stawaliśmy na przeciw nowym wyzwaniom, i mieliśmy na tyle szczęścia, że przez nie przeszliśmy. Szczególnie w odniesieniu do czasu, jakim dysponowaliśmy. Musieliśmy jeszcze film spiąć w budżecie, finansowaliśmy go i właściwie mało osób zdaje sobie sprawę, że każdy z trzech prequeli, które robiliśmy kosztował 10% mniej niż poprzedni, w przeciągu 12 lat, coś takiego nie zdarzyło się w przemyśle filmowym wcześniej. Żyjemy lub umieramy... kompanie żyją lub umierają w zależności od sukcesów filmów, a my nie możemy robić tego co inne studia. Superman kosztował 300 milionów, Piraci z Karaibów 315, ostatni Harry Potter 290 milionów dolarów, ale jeśli my zrobimy film za takie pieniądze, to nawet przy naszych dużych wpływach, nie przetrwalibyśmy. A co lepsze, ten koszt to zaledwie dwie trzecie całkowitego, każdy z tych filmów wydał 150 milionów dolarów na druki i reklamy, a my tyle nie mogliśmy wydać. Studio ma o tyle inną sytuacje, że jest częścią macierzystej kompani, więc pojedyncze studio generuje może 3-4 % totalnego zarobku firmy. A ta może balansować zyski na oddziały, pokrywając także filmowe straty, my nie mamy takiej możliwości, nie możemy bawić się w tym świecie. Ale dlatego też istnieją studia, które nie tworzyły filmów przez wiele lat. Myślę, że słyszałeś o miliardzie dolarów, które zarobiły Gwiezdne Wojny, ale realia są takie, że tylko 17 % dochodu pochodzi z kin. To nieciekawy biznes, a w dodatku najczęściej na górę wspina się jeden czy dwa z pośród trzystu czy czterystu filmów rocznie. Nawet jak się słyszy o takich spektakularnych zyskach, to zaledwie 50 % zarobku. I nie mówię tu akurat o nas, ale o przykładowej kompanii filmowej, która ma swoją dystrybucję. To dziwaczny i nieobliczalny biznes. Jest mnóstwo aktorów, którzy zarabiają na prawdę poważne, poważne pieniądze, jest tylko kilku producentów, no i może 15, 20 reżyserów i innych... Trzeba dokonać prawdziwego wyboru, jak się żyje w Północnej Kalifornii, na każdym poziomie, niezależnie czy pracujesz w Pixarze, PDA, u nas, u Coppoli czy Saula Zaentza, my nie mamy infrastruktury. My tu pracujemy, owszem mamy infrastrukturę w technicznych aspektach, nawet wyprzedzamy Hollywood w tym względzie, ale nie mamy sieci sprzedażowej, dystrybucyjnej, całego tego przemysłu. Dzieli nas 550 mil, to jakieś 5-6 godzin samolotem, ale to zupełnie inny rodzaj życia. Oni chcieliby mieć bardziej osobiste życie, a o to trudno w Hollywood, tam zawsze się pracuje, jeśli jesteś aktorem to płacisz 30 - 40% swoich zarobków menadżerowi, masz swojego doradcę biznesowego, agenta, prawnika, publicystę, cały ten system, to klub, establishment, który działa w ten sposób, wiele osób tak żyje, ale to nie życie, które mnie interesuje w jakiś sposób. Nie zarobię tylu pieniędzy, co tam, ale nawet życie tam jest droższe, jak w Londynie, tyle, że spokojniej.
P: A co zamierzasz robić po serialu aktorskim?
O: Jest cały wspaniały świat, ale o nim tylko czytałem, nie znam nikogo, kto by to zrobił, to się nazywa emerytura. A serial to coś, na co czekam, bo musimy się cofnąć jakby 20 lat i zacząć od początku, z kompletnie nową ekipą 20-latków, kompletnie nową obsadą, i będziemy to robiąc, póki ludziom będzie się to podobać. Mamy potencjał tworzenia 3 - 4 setek odcinków, przez długi czas w kilku równocześnie rozgrywających się serialach. To tylko zależy od tego, czy ludzie będą to wystarczająco lubić, czy będzie wystarczająco niebezpieczny, wystarczająco mroczny, wystarczająco skoncentrowany na bohaterach? Musimy też znaleźć dobre miejsce a amerykańskiej telewizji. Mamy też nadzieję, że system sieci telewizyjnych zawali się i za 2-3 lata, kiedy skończymy serial czeka nas zupełnie nowa rzeczywistość.
P: A jak to jest być twarzą medialną Gwiezdnych Wojen?
O: Ponownie, żyję tu w innym świecie, George z natury jest osoba nieśmiałą, ale jak już wejdzie w temat, to chce mówić o nim, totalnie w to wchodzi. Jedną z najwspanialszych rzeczy jest to, że to część pracy, nie dlatego, że on o tym nie chce wiedzieć, on o tym wszystkim doskonale wie, tylko nie chce mieć z tym do czynienia, to właśnie jest współpraca. I tak jest, kiedy on chce, jak mówiłem wcześniej, realizować medium reżysera, a od rana na planie zdjęciowym trzeba się wszystkim zająć, obsadą, ekipą, ci ludzie muszą widzieć, że jest niewiarygodne skupienie na jednej jednostce będącej absolutnym twórcą filmu. Ale jeśli się spojrzy na napisy końcowe takich filmów jak Superman, widzimy tam historię jednego reżysera i nawet do dziesięciu scenarzystów w projekcie, no a reżyser jest przypisany i do scenariusza, i reżyserii i jako producent. Ale to właśnie wszystko jest robione pod media, w Hollywood media starają się tworzyć historie z niczego, i to jest to, czego George chce unikać. A najważniejsze jest to, że trzeba wierzyć, że jest mnóstwo utalentowanych ludzi. Tu podam wam przykład, na was samych, skoro z wami rozmawiam, jeden z was jest Brighton, drugi z Devon, więc nie są to tradycyjne miejsca będące częścią filmowego biznesu, ale czy to ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie, zwłaszcza teraz? Nie ważne skąd piszecie, ale jest wiele osób w tym kraju, którzy jak jesteś z Kansas City czy Columbus, Ohio to nie jesteś członkiem ich klubu, nie masz dostępu, nie ważne, że jesteś na prawdę bardzo utalentowany. Jedną z tych rzeczy jest to, że George nie jest towarzyską istotą, owszem ma wielu przyjaciół, niesamowitą rodzinę, ma firmę, ale ma pewne opory, nie we wszystkim jest dobry, on miał na prawdę wiele szczęścia, że Francis go odkrył. Gdyby nie to, prawdopodobnie nie zrobiłby swego pierwszego filmu. Jedynym sposobem by kontrolować swoje życie jest pozostanie niezależnym, jest kilka chwil w życiu, kiedy słowo sprzedać się jest złe, w znaczeniu, że trzeba się zatrudnić. Pierwsze wyzwanie to rzemiosło, którego trzeba się nauczyć. Drugie to fakt, że większość ludzi żeni się, a potem rozwodzą, zabierasz samochód, on się psuje, potrzebujesz technika, dostajesz kredyt, ale tracisz go z pierwszą żoną, potem idziesz do drugiej żony a ona ma tak wady jak i zalety, ale co ważniejsze doświadczacie czegoś, co wszyscy, potrzebujecie pieniędzy na to wszystko. Jest wiele momentów, często bardzo długich, w życiu. kiedy się nie pracuje, rozwija się, ale i tak wiele rzeczy sprowadza się do pieniędzy. Jedną z tych wspaniałych rzeczy, których próbowaliśmy jest demitologizacja biznesu, w sensie, że jeśli jesteś utalentowanym znajdziesz drogę. Obecnie po raz pierwszy możesz pokazać się na przykład dzięki Macowi czy zrobić film i montaż własną kamerą HD, to jest w zasięgu ręki. Ale jak się rozwijasz, pojawiają się przeszkody. Wynajęcie profesjonalnej kamery kosztuje 8 tysięcy dolarów na tydzień. Uczą się, składają rzeczy razem, mogą zrobić po 8, 10, 15 filmów, a potem przychodzi dylemat o biznesie. Są ludzie, którzy umieją robić bardzo dobre g***, dobrze się dogadują z aktorami, ale technicznie nie potrafią nic, nawet nie mieli szansy nauczyć się rzemiosła, i to jest właśnie to, co mnie najbardziej nakręca w serialu, ponieważ stara ekipa się porozchodziła, wyprowadzili się, mają trzecie żony. Przeszli przez swój złoty okres, a ja mam nadzieję, że grupa młodych, których udało się zebrać, będzie rozwijać swoje umiejętności i będzie przekonana, że nic ich nie powstrzyma. A to jest właśnie cześć absolutna, prawdziwego wpływu Gwiezdnych Wojen, który jest niesamowity. Po tym jak skończyliśmy I Epizod i mieliśmy 10 tygodni do rozpoczęcia następnego, zjeździłem 40 krajów i widziałem jakie wrażenie wywierało Mroczne Widmo, zwłaszcza na chłopcach w wieku 8 - 12 lat. To jest monumentalne, ponieważ ci, którzy mieli po 8 - 10 lat gdy wchodził Epizod I, mają teraz 18 lat i dzwonią do nas. Staramy się im udzielać odpowiedzi, dać im tyle informacji ile możemy, teraz były 4 czy 5 wystaw na całym świecie, mieliśmy Star Wars Celebration w Londynie. Tam pokazujemy, co dzieje się po drugiej stronie kamery, może nie jesteś dobrym kamerzystą, ale może lubisz robić miniatury? Tutaj możesz się nauczyć, tutaj są ludzie, którzy mogą cię nauczyć? Lubisz robić kostiumy? To co jest jedną z najbardziej zdumiewających rzeczy o Gwiezdnych wojnach to fakt, że potrafią tak mocno zaangażować ludzi. Nie wiem czy widzieliście parodię Simpsonów o tym, była fantastyczna. Dotyczyła Epizodu II, dzieciaki mówiły, że to najgorszy film z cyklu, ale zaraz potem prosiły ojca by pójść zobaczyć to jeszcze raz. Coś w tym jest. Jako firma staramy się być jak najbardziej otwarci dla wszystkich, staramy się odpisywać na wszystkie listy od osób, które piszą do nas z całego świata, doradzać, gdzie pójść do szkoły. Mamy też duży program praktyk w ILM, także dlatego, że większość ludzi chce się zająć aspektami technicznymi. Nakręciliśmy ponad 800 godzin tworząc te trzy filmy i to były także cięższe chwile, nie tylko takie "o jak bardzo kocham pracować z Georgem bo jest tak utalentowany", czy "Rick to taki wspaniały człowiek, bo nie tylko mnie nie zatrudnił, bo jest alkoholikiem i jest uzależniony od esctasy" (śmiech). Ale to właśnie prawdziwe, gdy jestem na ecstasy i wydziwiam i takie tam. Staramy się także by nasze wydania DVD stały się taką miniaturową, darmowa szkołą filmową, owszem DVD niestety często jest zbyt drogie by wszystko zadziałało, więc trzeba wiele rzeczy robić online. Wiele z nich staraliśmy się robić, pokazywać, starać się zaangażować ludzi, nasza strona rozwija się już 2,5 roku po Epizodzie III, wciąż tworzonych jest rocznie wiele zabawek wartych miliard dolarów, a nie ma żadnego nowego produktu, więc coś w tym jest. Dla niego (Lucasa) jest to oczywiście niewiarygodne błogosławieństwo, ale trochę i klątwa, ponieważ to już 30 lat. Jedną z rzeczy, które chciał osiągnąć, to aby po sukcesie III Epizodu, ustawić resztę kompani, by właściwie się samodzielnie rozwijała i co roku odnajdywała nowa wodę, podczas gdy wcześniej nawet nie musieli jej szukać. Generalnie George... tu nie wiem czy pamiętacie Obywatela Kane'a ze wspaniałą kwestią Orsona Wellsa, kiedy wydaje milion dolarów na swoją gazetę, a potem patrzy na wskaźniki i mówi, że dzięki temu będzie mogła ona działać następne 60 lat. Myślę, że George ma podobnie, dość pewnej walki, nie jest do niej gotowy i pewnie nie będzie przez najbliższych kilka lat, ale teraz gdy wszystko się uspokoiło, mógłby zrobić 20 filmów, które nie przyniosą zysków. To byłyby filmy dla niego, jego rodziny, przyjaciół i może znalazłaby się publiczność, ale to jest właściwie bez znaczenia.
P: A jak utrzymujecie koncept Gwiezdnych Wojen wciąż atrakcyjnym?
O: To najważniejsze i najcięższe wyzwanie, pytanie warte milion dolarów. Na pewno nie będziemy mieć serialu dla sieci telewizyjnej, to będzie kablówka. Trzeba pamiętać, że dynamika kablówki jest inna. Jeśli mielibyśmy w sieci telewizyjnej 15 czy 20 milionów widzów, byłaby to porażka. Ale jeśli uda się zebrać dwa miliony oglądające Gwiezdne Wojny w kablówce, byłby to hit, w dodatku nie musielibyśmy martwić i zajmować się reklamodawcami. Moglibyśmy dostarczyć coś, dzięki czemu ludzie chcieliby się przyłączyć do danej sieci kablowej. I myślę, że to jest właśnie droga, pomijając HBO czy Showtime, które mają swoją publiczność, która pójdziemy, bo większość naszych odbiorców, ale też i młodszych widzów jest mocno tradycyjna, a kompanie kablowe potrzebują tego by przetrwać. Ale biznes to jedna strona, wydaje mi się, że mamy wystarczająco atutów by nam się udało. Cel jest taki sam jak mieliśmy przy Indym, czyli znaleźć prawdziwe postaci, które to pociągną, ponieważ nie możemy lecieć na efekcie, więc fabuła musi bazować na rozwoju postaci. To będzie trudne, by zainteresować 2 miliony dorosłych aby płaciły za to i oglądały to. To poważne wyzwanie, czy nie będziemy zbyt śmieszni, czy będziemy wystarczająco mroczni, wystarczająco ekscytujący? To będą różne postaci, to będzie się działo między III i IV Epizodem, 20 lat, okres, w którym Luke dorastał, więc nie zobaczymy nikogo z oryginalnych filmów, to jest wyzwanie. Mamy więc mroczniejszą historię, lubimy o niej myśleć jako o Deadwood w kosmosie, totalnie nastawione na postaci. Jeśli to zrobimy, to będzie numer 1. Jaki będzie świat w 2009, 2010, trudno przewidzieć, co się stanie z HD i Blue-ray walczącymi teraz, osobiście myślę, że żaden z nich nie stanie się znaczącym formatem, że od razu przeskoczymy do ściągania. To także wyzwanie dla nas, aby zrobić pełnometrażowy film z telewizyjnym budżetem, coś takiego robiliśmy z młodym Indym, teraz będzie to w klimatach Gwiezdnych Wojen. Musimy się cofnąć i pchnąć technologię, którą stworzyliśmy, musimy stworzyć narzędzia na tyle wygodne i łatwe w użyciu, by młodzi ludzie mogli się ich nauczyć, oni są inni, mają inna skalę możliwości, inne oczekiwania, ale to też możliwość by stworzyć rzeczy, których nie byłoby w biznesie przez 10 czy 15 następnych lat. Jak zatrzymać ten nonsensowny wzrost kosztów filmów, pewnie niebawem zobaczymy film za 400 milionów, nie wiem kto to zrobi, ale w tym roku było 6 do 8 filmów kosztowało blisko 300 milionów dolarów i więcej. To na prawdę poważne pieniądze, które trudno kontrolować. Jeśli ma się film jak Piraci, którzy zarabiają miliard dolarów. Zabierają do domu jakieś 500 milionów, kosztują 315, 320, marketing zabiera 150 kolejnych, a filmowi coraz trudniej się wybić. To się odbija potem na rynku akcji, które idą na przykład o 3 dolary w górę, a firma jest warta 3 miliardy więcej, nawet jeśli film nie zadziała, ale niezależni twórcy nie mogą sobie pozwolić na taką rzeczywistość. I jeśli chce się pozostać poza systemem, nawet robiąc to samo co ów system, trzeba to zrobić taniej, za połowę pieniędzy, tak by na tym móc zarobić, to jest największe wyzwanie. George chciałby robić filmy, które wyglądają jak za 100 milionów, ale kosztują 20, a największa zabawa jest w tym, by wykorzystać talenty ludzi z całego świata, by osiągnąć cel. Zastanawiamy się nad tym, by robić krótki metraż na zasadzie wiązanej, czyli jak dostaniemy na przykład 300 dolarów od dzieci, to jesteśmy w stanie ruszyć dalej. Tylko tak możemy wejść na następny poziom.
P: A czym to się będzie różnić od tych "dużych" przedsięwzięć?
O: Podstawowy problem polega na tym, że nie wiem i nie będę wiedział, aż do czasu, kiedy pod koniec listopada usiądziemy nad tym z wszystkimi scenarzystami. Mamy zamysł, gdzie chcemy iść, ale jest on rozmyty. Prawda przyjdzie, gdy zbierzemy grupę ludzi i przekonamy się, kto nami może sterować, zmagać się z wszystkim i przetwarzać to w coś. To piękna część procesu. Oto co chcemy zrobić, to podstawowa ogólnikowa fabuła, która chcemy zrobić, jakie postaci chcemy stworzyć, i tak zaczniemy od strony pierwszej i przejdziemy dalej. Czasem ma się dobry dzień, czasem zły, dlatego praca w grupie jest tak niesamowita. Jedynej rzeczy jakiej się nauczyłem było wprowadzenie telewizji do filmu, ponieważ on jest i tak strasznie napęczniały, tak bardzo, że potrzebuje pewnej zapaści. Spójrzmy na to w ten sposób... weźmy serial "Life on Mars", mamy coś co trzeba zrobić w 5 dni zdjęciowych, mamy 8 stron dialogów, prawdopodobnie 8 do 10 scen dziennie, mają milion funtów by to zrobić, ale wystarczy im mniej niż 750 - 800 tysięcy. Mają doskonałych aktorów, którzy bez problemu zrobią wszystko, co jest na tych 6-8 stronach dialogu w ciągu dnia, a to w ciągu 5 dni daje 50- 60 stron. Potem spójrz na plan filmowy, w Shepperton, w Pinewood gdzie robi się filmy wysoko budżetowe. Zobacz na harmonogram dnia, będą kręcić osiem stron. A cały film zajmie 125 dni, ale tu pamiętajmy o jednym, "Life on Mars", jak tylko te pięć dni minie, zaczyna się kolejne pięć dni, a potem jeszcze kolejne, a po 15 dniach ma się 3 godziny rozrywki, którą wystarczy jedynie zmontować w pełnometrażowy film, to ma dwa razy więcej zalet, dodatkowo lokacja odgrywa ważniejszą rolę, postaci są głębsze niż w jakimkolwiek filmie. Może głębsze to złe słowo, ale na pewno bardziej skomplikowane, niejednorodne. Porównując koszty masz 150 milionów USD za jeden film i 2 miliony za trzy odcinki "Life on Mars". A co najbardziej ironiczne to kamerzysta, który pracuje w filmie zarabia pięć razy więcej niż ten sam pracujący nad serialem, aktor zarabia 500 mniej niż osoba, która w filmie ma jedną stronę dialogu. To totalnie inny biznes i nie ma przyczyny, aby musiał tak pęcznieć. Wracasz do projektu i masz pojęcie, dla jakiego odbiorcy to będzie, szacujesz roboczy budżet, i musisz z nim żyć, a to jest zupełnie inaczej niż z filmami w ciągu ostatnich 10 - 15 lat, które były robione za 80 - 100 milionów dolarów, a tylko 2 miliony osób poszło je zobaczyć. Podobnie Mała miss która przełamała się przez barykadę i przyniosła profity, których mogą pozazdrościć inni filmowcy, którzy robili filmy za 50 dolarów i nic nie zyskali. Przez całe życie tego nie rozumiałem, zaczynałem od filmów fabularnych, potem przeniosłem się do telewizji i uznałem, że coś nie tak. Czemu nie mogę zapłacić kamerzyście, który nakręcił mi 8 stron pieniędzy jak temu, który robi filmy? Przecież nie siedział 14 godzin i nie zrobił połowy strony. Jakaś bzdura. Wszystko jest tak poważne, ale to tylko zarys proporcji czym staje się ten biznes. A co najważniejsze ludzie, którzy najmniej daj ciała to właśnie kamerzyści, scenografowie, nawet nie próbują myśleć o blokowaniu procesu, myślą o robocie, według zasady lubię tego aktora i zależy mi na tym filmie. Młody Indy był najlepszą rzeczą jaką zrobiliśmy, dała nam więcej zabawy niż cokolwiek innego. Kręciliśmy w 40 krajach, co było zdumiewające, udało się to jakoś okiełznać, mnie osobiście, ale staraliśmy trzymać się razem przez 5 lat, nie straciliśmy nikogo, kogo chcieliśmy zatrzymać. Kiedy jest się z dala od rodziny przez 50 tygodni w roku, dzieci chodzą do szkoły, a ty pracujesz z grupą jak ta, to na prawdę niesamowite przeżycie. W dodatku miałem okazję pracować z 25 różnymi reżyserami. Zazwyczaj jak się robi film, zaczyna się go i kończy, a jednemu producentowi zajmuje to koło 2,5 do 3 lat. Jest się na prawdę szczęśliwym jak się zrobi 10 filmów, a jak się pracuje z jednym reżyserem przy kilku projektach to zazwyczaj doświadcza się ich 5-6. Tu wspaniale było mieć takich ludzi jak Billy August, David Hair, Nick Roeg, Mike Newell, niesamowita grupa reżyserów, którzy potrafili podejść do tego niezbyt poważnie. To miała być zabawa, ale przy okazji była to też nauka rzemiosła kinematografii i efektów cyfrowych, a na tym poziomie to było fantastyczne. Oczywiście wszystko zależy od tego, co się stanie z fabułą, i jak będzie wyglądać natura opowieści, wtedy będziemy wiedzieć, czy spróbujemy powtórzyć ten model, czy nie może spróbujemy mieć 2-3 reżyserów, którzy mogliby robić po 3-4 odcinki na sezon i może mieć jeszcze kilku gościnnych reżyserów, którzy chcieliby spróbować, bo to nie jest dziedzina gdzie jest wielu reżyserów, zwłaszcza filmowych, którzy byliby gotowi popracować przez dwa tygodnie, przygotować się przez tydzień, nauczyć się czegoś nowego o technologii, zobaczyć jak to robimy i przekonać się dlaczego tak tani. Potem my to zmontujemy a on dostanie swój materiał do finalnej obróbki i po trzech, czterech tygodniach będzie mógł wrócić do swoich projektów, lub zając się dokładnie tym między nimi. To tak jak wielu reżyserów robi sobie przerwę i robi reklamy, a przy tym się świetnie bawią. Prawdziwy problem dla reżysera, ale także dla każdego z nas to właśnie kręcenie, filmy stają się coraz droższe a to wszystko rozsadza. Jeśli się jest młodym reżyserem można wszystko zaprzepaścić. Ale jak się spojrzy na historię angielskich reżyserów, robią czasem małe filmy, które są świetne. Był taki film, który okazał się wielkim sukcesem - "Goło i wesoło", prawdopodobnie najbardziej kasowy film w historii Anglii, nie znam reżysera osobiście, ale udało mu się zrobić za małe pieniądze film, który na świecie zarobił 250 milionów. Jakim cudem? Młodym reżyserom jest na prawdę bardzo trudno, zrobią film, oferuje im się 5 milionów za przyjazd do Hollywood, gdzie mogą robić następny, ale w sercu coś jest nie tak, wszyscy myślą, że jesteś wielki wspaniały, Meryl Streep chce z tobą pracować, ale to nie ta kultura, zaczynasz nią przesiąkać i coraz trudniej jest wrócić. Mijają trzy lata zanim zabierzesz się za następny projekt, tak na prawdę działa ten ciężki biznes. Kiedy Peter robił Władcę Pierścieni, wyobraźcie sobie presję. Musiał się użerać każdego dnia, z każdym by utrzymać grunt pod nogami, by zapanować nad wszystkim a zgodził się tylko pod warunkiem, że będzie robił trzy filmy. To była bitwa liczona w latach, wpierw z Miramaxem, potem z New Line, które naciskały na budżet, a on musiał to wszystko utrzymać. W dodatku w samym środku tego wszystkiego kręcił przez 7 miesięcy i wszystko co mogło szło źle, pogoda, relacje z New Line, i miał tylko tydzień przerwy zanim skończył ostatnie dwa filmu. Obsada była wyczerpana, byli na lokacji, pogoda nieprzyjazna, a on miał tylko tydzień wolnego. Poleciał do Sydney usiadł przy nas i patrzył jak robimy Gwiezdne Wojny. To niewiarygodne przy tym całym nacisku na niego, on w wolne po dwóch i pół roku pracy, po siedmiu miesiącach najgorszej harówki, a to było na prawdę najgorszy rodzaj robienia filmu, przyleciał do Sydney i patrzył jak nam idzie. Jest wiele osób zainteresowanych, ale każdy chce zobaczyć teraz scenariusz, nie można teraz zacząć robić serialu, wszystko musi pracować na odpowiednim poziomie. Jeśli się skoncentrujemy na rynku kablowym czy na dwóch lub trzech milionach osób ściągających film z sieci, wtedy będziemy wiedzieć o kierunku w którym zmierzamy, unikając tworzenia przedziwnego potwora, który byłby hitem, którego potrzebujemy.
P: A co możesz powiedzieć o przyjęciu prequeli?
O: Są pewne rzeczy, przy których się kurczę i wciąż ich unikam, ale to jeden z unikalnych przykładów specjalnego związku George'a i Gwiezdnych Wojen, takie podejście widziałem właściwie tylko u Spielberga i Lucasa. Pomimo swego niewiarygodnego sukcesu, pomimo rozruszania głównego nurtu, oni wciąż sobie żyją, wciąż patrzą na świat... Normalnie ludzie blokują się, mają coraz więcej zobowiązań i jak w ich przypadku zaczynają wszystko robić z góry, bo taki jest trend. Zazwyczaj operator kamery ustawia sprzęt na wysokości oczu, ale oni obydwaj preferują ustawienie na wysokości 9-10 latka i patrzą w górę, to zawsze daje zadziwiający efekt. Co z tego, że obaj mają po 60 lat, skoro i tak zachowują się jak kiedyś. Jasne Lucas podejdzie do kamery spojrzy, poprawi soczewki, podniesie trochę, potem każe opuścić w dół. George zdaje się nawet o tym nie myśleć, robi to podświadomie. No i jeszcze rzeczy takie jak Jar Jar, czego by nie powiedzieć to najbardziej polaryzująca kreatura na tej planecie, nawet bardziej niż Bush. Trzeba pamiętać, że jak się ma 20, 30 czy 40 lat, Jar Jar jest uznawany za jedną z najbardziej odrażających postaci. Ale jak się ma 8 - 10 lat, niezależnie od płci dzieci po prostu go uwielbiają, bawią się nim. A to przyniosło filmowi miliony dolarów.
P: Dziękujemy za wywiad.
P: Jak idzie rozwijanie najnowszego filmu Lucasfilm, "Red Tails"?
O: W sumie to dzieje się wiele więcej. Mamy wspaniałego scenarzystę (John Ridley), który pisze "Red Tails". W październiku jadę szukać lokacji, zamierzamy kręcić w Europie, a w między czasie chcę zorganizować pierwszą konferencję między scenarzystami serialu, która powinna odbyć się w listopadzie. Serial będziemy kręcić w Australii. A scenarzystów mamy z Wielkiej Brytanii, Australii i Ameryki.
P: A co jest takiego w tej historii o Czerwonych ogonach?
O: To niesamowity fragment amerykańskiej historii. Co prawda nie byłem zaangażowany od samego początku, bo zajmowałem się serialem Indiana Jones, ale to co nas tu pociąga to epickość. Ta historia ma potencjał stać się na prawdę wspaniałym filmem. Tu cały czas było mnóstwo sprzecznych pomysłów i punktów widzenia (od scenarzystów i reżyserów włącznie), a nawet HBO próbowało zrobić telewizyjną wersję tej opowieści, co okazało się fiaskiem, zarówno jako historia, jak i jako film. Przeszliśmy przez góry i doliny w Gwiezdnych Wojnach, więc łatwiej nam dotrzeć do sedna. Kluczem jest grupa młodych, niewiarygodnie utalentowanych afroamerykanów w wieku 19, 20 lat, którzy musieli odnaleźć się na wojnie, a to co robili, robili doskonale, można było ich podziwiać, byli skoncentrowani. A jak to na prawdę wyglądało? Jak stworzymy to, aby oddać sam lot? Będziemy starać się wykorzystać efekty tak, by uzyskać nowy poziom fotorealizmu, tak, aby ludzie mogli doświadczyć jak to jest siedzieć w małym samolociku, kiedy ma się 19 lat.
P: Czy film rozpocznie się od rekrutacji i treningu lotników?
O: Zacznie się w Tunezji, a potem przeniesie już na wojnę. To będzie bardziej przygodowa historia, wielu z nich zginęło, dlatego poznamy ich, polubimy, pokochamy. A potem pójdziemy dalej i będą umierać. To będzie o tym kim oni się stali w poczuciu obowiązku. Postaramy się podnieść poziom tego filmu jak się tylko da. A to, co powoduje, że pociąga nas ta historia to fakt, że to opowieść o najlepszych i najwspanialszych lotnikach, którym przytrafiło się to, że byli czarni. To będzie totalnie fotorealistyczne i będzie mieć mały budżet, jak na nasze standardy. Ale wyzwaniem nie jest nakręcenie tego, a raczej sama historia i bohaterowie. Chcemy zrobić Imperium słońca, ale na poziomie fotorealizmu Pearl Harbor.
P: A kim jest potencjalny widz "Red Tails"?
O: Generalnie będzie to film dla wszystkich. Wpisuje się on w długą tradycję, zawsze były filmy o pilotach myśliwców i zapadały w naszej wyobraźni, zawsze były pozytywnie odbierane. Jest mnóstwo pilotów, którzy pewnie by nimi nie byli, gdyby Bush nie został prezydentem. To zawsze było częścią amerykańskiej psychiki, dlatego będziemy mieć publiczność. Ale przede wszystkim jesteśmy zainteresowani dziećmi, które obecnie żyją głównie grami komputerowymi. Mają doskonale wyrobione palce, mają całe cyfrowe życie. Ale z drugiej strony większość swych przygód przeżywają cyfrowo. Więc tu będzie coś, co ich powinno zainteresować, bo chcemy pokazać jak to jest być dziewiętnastolatkiem i usiąść za sterami samolotu. Ci lotnicy nie mogli zabijać. Ich zadaniem było chronienie białych. Uhonorowano ich tylko w maju 2006. Wrogowie nigdy nie zestrzelili im żadnego bombowca. Ich zadaniem było właśnie ochraniać te bombowce. Trudno wyrazić jak zły był rasizm, ale on jest częścią tej opowieści. Jeśli spodoba się film historia, umieścimy to na DVD wraz z wieloma dokumentami, które to ukażą. Nie będzie nic, czego będziemy się wstydzić opowiedzieć.
P: Jaki jest status nowego aktorskiego serialu Gwiezdne Wojny?
O: Spotkaliśmy się z setkami scenarzystów (w lecie 2007), uwielbiam spotykać się z pisarzami, zwłaszcza jeśli pracowali nad czymś przez dłuższy okres. Mamy kombinacje obu typów pisarzy, nowych i ustatkowanych, co prawda nie ma tam nikogo, kto byłby w biznesie od trzydziestu lat, ale są ludzie z pewnym dorobkiem, ale i debiutanci.
P: A czego oczekujesz po scenarzyście tego serialu?
O: To co obecnie robimy to rozmawiam z przeszło 300 scenarzystami, a to na prawdę zajmuje dużo czasu. Raz w miesiącu jesteśmy w Los Angeles, dwa lub trzy jedziemy do Londynu lub Sydney. Spróbuj sobie to tylko wyobrazić. Niektórzy z tych ludzi robili udane seriale. Tu chodzi o to by znaleźć osoby utalentowane, ale jednocześnie mające siłę by wytrwać w pracy z Georgem, ale jeszcze bardziej by wpaść w dynamikę pięciu lub sześciu osób. Muszą się wyzbyć swego ego i skoncentrować na określonym celu. Czasem myśli się, że jest się chorym pisząc samotnie. Ale prawda jest taka, że każdy ma swoje wady i zalety. A my będziemy starali się z nich wyciągnąć to co najlepsze.
P: A więc, czy to jest podobne do procesu pisania jaki miał miejsce przy Młodym Indym?
O: Tak. Przy Młodym Indym mieliśmy czterech scenarzystów z Anglii i dwóch z USA. To była totalnie zakręcona grupa ludzi, każdy miał inne spojrzenie na życie. To kwestia castingu i szczęścia.
P: Jesteś zadowolony z tego, że Młody Indiana wylądował w końcu na DVD?
O: Czuje się wspaniale. Wyprodukowaliśmy 94 dokumenty do tego wydania DVD, a zajęło nam to cztery i pół roku pracy niesamowitego zespołu. Trudno byłoby mi być bardziej dumnym z młodego Indy'ego. Stworzyliśmy cały wydział dokumentalny. Wszystko co ma w sobie Indianę jest w jakiś sposób uświęcone. Rzadko to się zdarza w życiu, ale mieliśmy trzy filmy, serial, dokumenty a teraz Indego IV. I myślę, że to będzie genialny film. Zawsze było w nim coś specjalnego. Gwiezdne Wojny tego nie miały, Indy tak.
P: Mógłbyś nam opisać rolę producenta i w czym jest ona inna w przypadku Gwiezdnych Wojen?
O: To trudne pytanie. Gdy produkujesz jesteś producentem, a gdy nie, to nim nie jesteś. W starym Hollywoodzkim żarcie jest powiedziane, że producent to ktoś, kto zna scenarzystę. Produkowanie w rzeczy samej zależy od relacji z reżyserem. Ja zawsze miałem dużo szczęścia w tej materii, ponieważ zazwyczaj pracowałem z reżyserami, którzy albo byli jednocześnie scenarzystami, albo autentycznie byli w stanie zrobić, to co chcą, nawet w przypadku kręcenia filmów komercyjnych, jak na przykład George, który pozostał poza Hollywoodzkim establishmentem. Zawsze miałem szczęście pracować ze wspaniałymi reżyserami. Żyję zatem w innej rzeczywistości w przeciwieństwie do innych producentów. A w pracy myślę, że fundamentalną rolą producenta jest to aby nie być romantykiem, alby umożliwić pracę scenarzyście - reżyserowi, ponieważ film jest medium reżysera. Telewizja to medium producenta, to medium scenarzysty. Ale film ma pewne elementy, które muszą zaistnieć. Moją rolą jest pozwolić scenarzyście / reżyserowi dopracować wszystkie te małe aspekty w jego perfekcyjnym świecie i dotrzeć tak blisko jego wyobrażenia jak się tylko da. Jeśli ci się to uda, a to oczywiście zależy od relacji z reżyserem, pokochasz ten proces, ale jeśli spojrzy się na przeciętne filmy, wiat jest pełen kreatywnych producentów, którzy nie rozwinęli skrzydeł, a ten typ pracy mnie nie interesuje. Po tym jak mój pierwszy film "Pennies from Heaven" okazał się klapą, nie byłem w stanie stać się częścią systemu studyjnego, więc pojechałem tam gdzie porażka była nagrodzona, a to była Anglia. Zasada jest prosta, gdy robi się film za małe pieniądze i podoba się krytyką można robić kolejny. Prostsze czasy, zrobiłem dziewięć filmów w siedem lat. Ale świat się zmienił, przyszła cała rewolucja ekonomiczna. Potem miałem szansę by się wypróbować, spotkałem George'a (pod koniec lat 80.) i utrzymaliśmy tę relację, a on już wtedy miał pomysł na Młodego Indy'ego. Pod koniec lat 80. realia ekonomiczne dla filmowców w Europie były bardzo twarde. Tam istniały dwa światy. Ja byłem respektowany w niezależnym świecie, jak każdy kto się utrzymywał i kontrolował to wszystko, choć było bardzo, bardzo ciężko. Problemem było to, by się z tego wyrwać, a tego nie można było zrobić bez sukcesu, bez milionów przychodzących na twój film. By się odbić to długa i ciężka droga. A w tych wspaniałych dniach, żeby mnie dobrze zrozumieć, Anglia nie kochała porażek, też trzeba było odpowiednio zarobić, by dostać pieniądze na kolejny film. Ale zawsze trzeba pamiętać i wiedzieć jak wejść w bezpośrednie relacje z autorem. I wiedzieć ile pieniędzy będzie na to potrzeba. Kiedy pracowałem z Nickiem Roegiem, zawsze wiedziałem, że potrzeba będzie pięciu. Na świecie jest jakieś trzy miliony ludzi, którzy zawsze pójdą obejrzeć film Reoga. A przy średniej cenie biletów, wynoszącej jakieś trzy dolary, to daje 9 milionów, z czego dostajemy jakieś 50 %, wtedy masz jakieś koszty marketingu. Wiesz, że jeśli zrobisz film za milion funtów nikt nie umrze. Ale jeśli starałeś się zrobić film za trzy miliony dolarów, masz przewalone. Ekonomiczne realia znaczą tylko tyle, że trzeba kombinować, aby żyć. Trzeba wiedzieć, którą cześć widowni chce się pozyskać, w przypadku prequeli dokładnie to wiedzieliśmy.
P: A jaka była ta publiczność Gwiezdnych Wojen.
O: Kiedy kończyliśmy pracować nad Indym, George rozpisywał zarys scenariusza i wiedział, że chce rozpocząć od 8 latków. Owszem zdawaliśmy sobie sprawę, że nie spodoba się to dużej grupie starszych fanów, ale celem było aby skierować sagę do nowego pokolenia. Wiem, że to może zaboleć najgorętszych fanów, ale realia były takie, aby zrobić filmy dla nowego pokolenia, które nie miało możliwości obejrzenia ich w kinie.
P: A co możesz powiedzieć o obsadzie "Red Tails"?
O: Szykuje się nam strajk, a my będziemy pracować z amerykańskimi aktorami, w dodatku wszyscy należą do Gildii Aktorskiej, więc jeśli będą strajkować w czerwcu, może być różnie, póki co będziemy gotowi na lata, a jak już zaczniemy go kręcić, dokładnie będziemy wiedzieć co to za film i kiedy najlepiej go wypuścić. Na razie jest całkowicie w powietrzu, ale powoli realizujemy kolejne cele, i nawet jeśli dojdzie do strajku, dalej możemy pracować nad efektami specjalnymi. 95% obsady to będą 18-23-latkowie, niektórzy z nich będą mieli doświadczenie aktorskie, ale większość będzie debiutować.
P: A ta data premiery?
O: Mam nadzieję, że pomimo strajku będzie to rok 2009.
P: Jakie są wyzwania w produkcji przygód młodego Indiany Jonesa czy prequelach?
O: Nie być na prochach przez bardzo długo... (śmiech). To było najtrudniejsze, bo trzeba było być nieustannie... Ale odbiegam od rzeczy... Kiedy zaczynaliśmy Indy'ego stwierdziliśmy, że popracujemy pierwszy rok i potem się zobaczy co dalej, skończyliśmy na kręceniu przez pięć lat. W pierwszym roku kręciliśmy przez 56 tygodni bez przerwy, przez Święta Bożego Narodzenia, każde inne święta i wakacje, z tą samą ekipą i kochaliśmy to uczucie, potrzeba było 4-5 miesięcy nim ekipa się zżyła i stała grupą ludzi, z którą pracowaliśmy następne 15 lat. Kiedy zaczynaliśmy Gwiezdne Wojny, wiedzieliśmy, że to nie będzie 5 lat, ale proces który zajmie 12. Jak zatem utrzymać grupę razem? Jak wciąż ich tym ekscytować? Największym wyzwaniem było robienie filmu bez żadnego harmonogramu. Kiedy robi się film, nawet niezależny, nawet jeśli odniosło się sukces i jest się na górze, nawet jeśli samemu się go finansuje... musi być znana data premiery, choćby w jak przypadku Gwiezdnych Wojen. I jest się zamkniętym w termin, ponieważ konkuruje się ze 100 innymi filmami, które mają premiery w ciągu okresu trzy miesięcznego, więc dokładny kalendarz i data są bardzo potrzebne, ale też wprowadzają ograniczenia, nie można jej zmienić. Gdy ma się 15 czy 20 tysięcy plakatów w 20 tysiącach kin, kiedy otwiera się jednocześnie na całym świecie, a wtedy muszą być gotowe dubbingi, wszelkie tłumaczenia, nie ma mowy o opóźnieniach. Wyobraź sobie budowanie budynku na sto pięter, tyle, że nie ma się wszystkich inżynieryjnych rzeczy, nie znasz wagi budynku, tylko zgadujesz jak powinny być zbudowane fundamenty, a w połowie drogi wpadasz na pomysł, aby jednak zrobić 200 piętrowy. To obrazuje jak było, nie mieliśmy pojęcia jak daleko zajdziemy. Mieliśmy sprzęt, ale nie mieliśmy talentu czy oprogramowania. Zajęło nam cztery lata nim przekształciliśmy ILM z optycznej firmy w cyfrową kompanię, a nie stałoby się to gdyby nie młody Indy, a potem podjęliśmy kolejne wyzwanie, aby przełamać kolejne bariery, z grupą talentów, która właściwie nie istniała. Musieliśmy ich szkolić, zebrać, znaleźć oprogramowanie, które nie istniało. Wiele z niego musiało być napisane, aby móc zrobić rzeczy, które chcieliśmy osiągnąć w Epizodzie I. Mieliśmy datę, więc był to swego rodzaju powrót, ale też skok na głęboką wodę, mieliśmy nadzieję, że sprostamy i ledwo się udało, ukończyliśmy film na cztery dni przed premierą. A to na prawdę olbrzymie wyzwanie.
P: A jakie były twoje oczekiwania wobec Mrocznego widma?
O: To trochę dziwne, to jedna z tych rzeczy, kiedy jak ją skończysz masz szansę się tym cieszyć. To był na prawdę wspaniały czas, wspaniałe doświadczenie tworząc to, każdego dnia stawaliśmy na przeciw nowym wyzwaniom, i mieliśmy na tyle szczęścia, że przez nie przeszliśmy. Szczególnie w odniesieniu do czasu, jakim dysponowaliśmy. Musieliśmy jeszcze film spiąć w budżecie, finansowaliśmy go i właściwie mało osób zdaje sobie sprawę, że każdy z trzech prequeli, które robiliśmy kosztował 10% mniej niż poprzedni, w przeciągu 12 lat, coś takiego nie zdarzyło się w przemyśle filmowym wcześniej. Żyjemy lub umieramy... kompanie żyją lub umierają w zależności od sukcesów filmów, a my nie możemy robić tego co inne studia. Superman kosztował 300 milionów, Piraci z Karaibów 315, ostatni Harry Potter 290 milionów dolarów, ale jeśli my zrobimy film za takie pieniądze, to nawet przy naszych dużych wpływach, nie przetrwalibyśmy. A co lepsze, ten koszt to zaledwie dwie trzecie całkowitego, każdy z tych filmów wydał 150 milionów dolarów na druki i reklamy, a my tyle nie mogliśmy wydać. Studio ma o tyle inną sytuacje, że jest częścią macierzystej kompani, więc pojedyncze studio generuje może 3-4 % totalnego zarobku firmy. A ta może balansować zyski na oddziały, pokrywając także filmowe straty, my nie mamy takiej możliwości, nie możemy bawić się w tym świecie. Ale dlatego też istnieją studia, które nie tworzyły filmów przez wiele lat. Myślę, że słyszałeś o miliardzie dolarów, które zarobiły Gwiezdne Wojny, ale realia są takie, że tylko 17 % dochodu pochodzi z kin. To nieciekawy biznes, a w dodatku najczęściej na górę wspina się jeden czy dwa z pośród trzystu czy czterystu filmów rocznie. Nawet jak się słyszy o takich spektakularnych zyskach, to zaledwie 50 % zarobku. I nie mówię tu akurat o nas, ale o przykładowej kompanii filmowej, która ma swoją dystrybucję. To dziwaczny i nieobliczalny biznes. Jest mnóstwo aktorów, którzy zarabiają na prawdę poważne, poważne pieniądze, jest tylko kilku producentów, no i może 15, 20 reżyserów i innych... Trzeba dokonać prawdziwego wyboru, jak się żyje w Północnej Kalifornii, na każdym poziomie, niezależnie czy pracujesz w Pixarze, PDA, u nas, u Coppoli czy Saula Zaentza, my nie mamy infrastruktury. My tu pracujemy, owszem mamy infrastrukturę w technicznych aspektach, nawet wyprzedzamy Hollywood w tym względzie, ale nie mamy sieci sprzedażowej, dystrybucyjnej, całego tego przemysłu. Dzieli nas 550 mil, to jakieś 5-6 godzin samolotem, ale to zupełnie inny rodzaj życia. Oni chcieliby mieć bardziej osobiste życie, a o to trudno w Hollywood, tam zawsze się pracuje, jeśli jesteś aktorem to płacisz 30 - 40% swoich zarobków menadżerowi, masz swojego doradcę biznesowego, agenta, prawnika, publicystę, cały ten system, to klub, establishment, który działa w ten sposób, wiele osób tak żyje, ale to nie życie, które mnie interesuje w jakiś sposób. Nie zarobię tylu pieniędzy, co tam, ale nawet życie tam jest droższe, jak w Londynie, tyle, że spokojniej.
P: A co zamierzasz robić po serialu aktorskim?
O: Jest cały wspaniały świat, ale o nim tylko czytałem, nie znam nikogo, kto by to zrobił, to się nazywa emerytura. A serial to coś, na co czekam, bo musimy się cofnąć jakby 20 lat i zacząć od początku, z kompletnie nową ekipą 20-latków, kompletnie nową obsadą, i będziemy to robiąc, póki ludziom będzie się to podobać. Mamy potencjał tworzenia 3 - 4 setek odcinków, przez długi czas w kilku równocześnie rozgrywających się serialach. To tylko zależy od tego, czy ludzie będą to wystarczająco lubić, czy będzie wystarczająco niebezpieczny, wystarczająco mroczny, wystarczająco skoncentrowany na bohaterach? Musimy też znaleźć dobre miejsce a amerykańskiej telewizji. Mamy też nadzieję, że system sieci telewizyjnych zawali się i za 2-3 lata, kiedy skończymy serial czeka nas zupełnie nowa rzeczywistość.
P: A jak to jest być twarzą medialną Gwiezdnych Wojen?
O: Ponownie, żyję tu w innym świecie, George z natury jest osoba nieśmiałą, ale jak już wejdzie w temat, to chce mówić o nim, totalnie w to wchodzi. Jedną z najwspanialszych rzeczy jest to, że to część pracy, nie dlatego, że on o tym nie chce wiedzieć, on o tym wszystkim doskonale wie, tylko nie chce mieć z tym do czynienia, to właśnie jest współpraca. I tak jest, kiedy on chce, jak mówiłem wcześniej, realizować medium reżysera, a od rana na planie zdjęciowym trzeba się wszystkim zająć, obsadą, ekipą, ci ludzie muszą widzieć, że jest niewiarygodne skupienie na jednej jednostce będącej absolutnym twórcą filmu. Ale jeśli się spojrzy na napisy końcowe takich filmów jak Superman, widzimy tam historię jednego reżysera i nawet do dziesięciu scenarzystów w projekcie, no a reżyser jest przypisany i do scenariusza, i reżyserii i jako producent. Ale to właśnie wszystko jest robione pod media, w Hollywood media starają się tworzyć historie z niczego, i to jest to, czego George chce unikać. A najważniejsze jest to, że trzeba wierzyć, że jest mnóstwo utalentowanych ludzi. Tu podam wam przykład, na was samych, skoro z wami rozmawiam, jeden z was jest Brighton, drugi z Devon, więc nie są to tradycyjne miejsca będące częścią filmowego biznesu, ale czy to ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie, zwłaszcza teraz? Nie ważne skąd piszecie, ale jest wiele osób w tym kraju, którzy jak jesteś z Kansas City czy Columbus, Ohio to nie jesteś członkiem ich klubu, nie masz dostępu, nie ważne, że jesteś na prawdę bardzo utalentowany. Jedną z tych rzeczy jest to, że George nie jest towarzyską istotą, owszem ma wielu przyjaciół, niesamowitą rodzinę, ma firmę, ale ma pewne opory, nie we wszystkim jest dobry, on miał na prawdę wiele szczęścia, że Francis go odkrył. Gdyby nie to, prawdopodobnie nie zrobiłby swego pierwszego filmu. Jedynym sposobem by kontrolować swoje życie jest pozostanie niezależnym, jest kilka chwil w życiu, kiedy słowo sprzedać się jest złe, w znaczeniu, że trzeba się zatrudnić. Pierwsze wyzwanie to rzemiosło, którego trzeba się nauczyć. Drugie to fakt, że większość ludzi żeni się, a potem rozwodzą, zabierasz samochód, on się psuje, potrzebujesz technika, dostajesz kredyt, ale tracisz go z pierwszą żoną, potem idziesz do drugiej żony a ona ma tak wady jak i zalety, ale co ważniejsze doświadczacie czegoś, co wszyscy, potrzebujecie pieniędzy na to wszystko. Jest wiele momentów, często bardzo długich, w życiu. kiedy się nie pracuje, rozwija się, ale i tak wiele rzeczy sprowadza się do pieniędzy. Jedną z tych wspaniałych rzeczy, których próbowaliśmy jest demitologizacja biznesu, w sensie, że jeśli jesteś utalentowanym znajdziesz drogę. Obecnie po raz pierwszy możesz pokazać się na przykład dzięki Macowi czy zrobić film i montaż własną kamerą HD, to jest w zasięgu ręki. Ale jak się rozwijasz, pojawiają się przeszkody. Wynajęcie profesjonalnej kamery kosztuje 8 tysięcy dolarów na tydzień. Uczą się, składają rzeczy razem, mogą zrobić po 8, 10, 15 filmów, a potem przychodzi dylemat o biznesie. Są ludzie, którzy umieją robić bardzo dobre g***, dobrze się dogadują z aktorami, ale technicznie nie potrafią nic, nawet nie mieli szansy nauczyć się rzemiosła, i to jest właśnie to, co mnie najbardziej nakręca w serialu, ponieważ stara ekipa się porozchodziła, wyprowadzili się, mają trzecie żony. Przeszli przez swój złoty okres, a ja mam nadzieję, że grupa młodych, których udało się zebrać, będzie rozwijać swoje umiejętności i będzie przekonana, że nic ich nie powstrzyma. A to jest właśnie cześć absolutna, prawdziwego wpływu Gwiezdnych Wojen, który jest niesamowity. Po tym jak skończyliśmy I Epizod i mieliśmy 10 tygodni do rozpoczęcia następnego, zjeździłem 40 krajów i widziałem jakie wrażenie wywierało Mroczne Widmo, zwłaszcza na chłopcach w wieku 8 - 12 lat. To jest monumentalne, ponieważ ci, którzy mieli po 8 - 10 lat gdy wchodził Epizod I, mają teraz 18 lat i dzwonią do nas. Staramy się im udzielać odpowiedzi, dać im tyle informacji ile możemy, teraz były 4 czy 5 wystaw na całym świecie, mieliśmy Star Wars Celebration w Londynie. Tam pokazujemy, co dzieje się po drugiej stronie kamery, może nie jesteś dobrym kamerzystą, ale może lubisz robić miniatury? Tutaj możesz się nauczyć, tutaj są ludzie, którzy mogą cię nauczyć? Lubisz robić kostiumy? To co jest jedną z najbardziej zdumiewających rzeczy o Gwiezdnych wojnach to fakt, że potrafią tak mocno zaangażować ludzi. Nie wiem czy widzieliście parodię Simpsonów o tym, była fantastyczna. Dotyczyła Epizodu II, dzieciaki mówiły, że to najgorszy film z cyklu, ale zaraz potem prosiły ojca by pójść zobaczyć to jeszcze raz. Coś w tym jest. Jako firma staramy się być jak najbardziej otwarci dla wszystkich, staramy się odpisywać na wszystkie listy od osób, które piszą do nas z całego świata, doradzać, gdzie pójść do szkoły. Mamy też duży program praktyk w ILM, także dlatego, że większość ludzi chce się zająć aspektami technicznymi. Nakręciliśmy ponad 800 godzin tworząc te trzy filmy i to były także cięższe chwile, nie tylko takie "o jak bardzo kocham pracować z Georgem bo jest tak utalentowany", czy "Rick to taki wspaniały człowiek, bo nie tylko mnie nie zatrudnił, bo jest alkoholikiem i jest uzależniony od esctasy" (śmiech). Ale to właśnie prawdziwe, gdy jestem na ecstasy i wydziwiam i takie tam. Staramy się także by nasze wydania DVD stały się taką miniaturową, darmowa szkołą filmową, owszem DVD niestety często jest zbyt drogie by wszystko zadziałało, więc trzeba wiele rzeczy robić online. Wiele z nich staraliśmy się robić, pokazywać, starać się zaangażować ludzi, nasza strona rozwija się już 2,5 roku po Epizodzie III, wciąż tworzonych jest rocznie wiele zabawek wartych miliard dolarów, a nie ma żadnego nowego produktu, więc coś w tym jest. Dla niego (Lucasa) jest to oczywiście niewiarygodne błogosławieństwo, ale trochę i klątwa, ponieważ to już 30 lat. Jedną z rzeczy, które chciał osiągnąć, to aby po sukcesie III Epizodu, ustawić resztę kompani, by właściwie się samodzielnie rozwijała i co roku odnajdywała nowa wodę, podczas gdy wcześniej nawet nie musieli jej szukać. Generalnie George... tu nie wiem czy pamiętacie Obywatela Kane'a ze wspaniałą kwestią Orsona Wellsa, kiedy wydaje milion dolarów na swoją gazetę, a potem patrzy na wskaźniki i mówi, że dzięki temu będzie mogła ona działać następne 60 lat. Myślę, że George ma podobnie, dość pewnej walki, nie jest do niej gotowy i pewnie nie będzie przez najbliższych kilka lat, ale teraz gdy wszystko się uspokoiło, mógłby zrobić 20 filmów, które nie przyniosą zysków. To byłyby filmy dla niego, jego rodziny, przyjaciół i może znalazłaby się publiczność, ale to jest właściwie bez znaczenia.
P: A jak utrzymujecie koncept Gwiezdnych Wojen wciąż atrakcyjnym?
O: To najważniejsze i najcięższe wyzwanie, pytanie warte milion dolarów. Na pewno nie będziemy mieć serialu dla sieci telewizyjnej, to będzie kablówka. Trzeba pamiętać, że dynamika kablówki jest inna. Jeśli mielibyśmy w sieci telewizyjnej 15 czy 20 milionów widzów, byłaby to porażka. Ale jeśli uda się zebrać dwa miliony oglądające Gwiezdne Wojny w kablówce, byłby to hit, w dodatku nie musielibyśmy martwić i zajmować się reklamodawcami. Moglibyśmy dostarczyć coś, dzięki czemu ludzie chcieliby się przyłączyć do danej sieci kablowej. I myślę, że to jest właśnie droga, pomijając HBO czy Showtime, które mają swoją publiczność, która pójdziemy, bo większość naszych odbiorców, ale też i młodszych widzów jest mocno tradycyjna, a kompanie kablowe potrzebują tego by przetrwać. Ale biznes to jedna strona, wydaje mi się, że mamy wystarczająco atutów by nam się udało. Cel jest taki sam jak mieliśmy przy Indym, czyli znaleźć prawdziwe postaci, które to pociągną, ponieważ nie możemy lecieć na efekcie, więc fabuła musi bazować na rozwoju postaci. To będzie trudne, by zainteresować 2 miliony dorosłych aby płaciły za to i oglądały to. To poważne wyzwanie, czy nie będziemy zbyt śmieszni, czy będziemy wystarczająco mroczni, wystarczająco ekscytujący? To będą różne postaci, to będzie się działo między III i IV Epizodem, 20 lat, okres, w którym Luke dorastał, więc nie zobaczymy nikogo z oryginalnych filmów, to jest wyzwanie. Mamy więc mroczniejszą historię, lubimy o niej myśleć jako o Deadwood w kosmosie, totalnie nastawione na postaci. Jeśli to zrobimy, to będzie numer 1. Jaki będzie świat w 2009, 2010, trudno przewidzieć, co się stanie z HD i Blue-ray walczącymi teraz, osobiście myślę, że żaden z nich nie stanie się znaczącym formatem, że od razu przeskoczymy do ściągania. To także wyzwanie dla nas, aby zrobić pełnometrażowy film z telewizyjnym budżetem, coś takiego robiliśmy z młodym Indym, teraz będzie to w klimatach Gwiezdnych Wojen. Musimy się cofnąć i pchnąć technologię, którą stworzyliśmy, musimy stworzyć narzędzia na tyle wygodne i łatwe w użyciu, by młodzi ludzie mogli się ich nauczyć, oni są inni, mają inna skalę możliwości, inne oczekiwania, ale to też możliwość by stworzyć rzeczy, których nie byłoby w biznesie przez 10 czy 15 następnych lat. Jak zatrzymać ten nonsensowny wzrost kosztów filmów, pewnie niebawem zobaczymy film za 400 milionów, nie wiem kto to zrobi, ale w tym roku było 6 do 8 filmów kosztowało blisko 300 milionów dolarów i więcej. To na prawdę poważne pieniądze, które trudno kontrolować. Jeśli ma się film jak Piraci, którzy zarabiają miliard dolarów. Zabierają do domu jakieś 500 milionów, kosztują 315, 320, marketing zabiera 150 kolejnych, a filmowi coraz trudniej się wybić. To się odbija potem na rynku akcji, które idą na przykład o 3 dolary w górę, a firma jest warta 3 miliardy więcej, nawet jeśli film nie zadziała, ale niezależni twórcy nie mogą sobie pozwolić na taką rzeczywistość. I jeśli chce się pozostać poza systemem, nawet robiąc to samo co ów system, trzeba to zrobić taniej, za połowę pieniędzy, tak by na tym móc zarobić, to jest największe wyzwanie. George chciałby robić filmy, które wyglądają jak za 100 milionów, ale kosztują 20, a największa zabawa jest w tym, by wykorzystać talenty ludzi z całego świata, by osiągnąć cel. Zastanawiamy się nad tym, by robić krótki metraż na zasadzie wiązanej, czyli jak dostaniemy na przykład 300 dolarów od dzieci, to jesteśmy w stanie ruszyć dalej. Tylko tak możemy wejść na następny poziom.
P: A czym to się będzie różnić od tych "dużych" przedsięwzięć?
O: Podstawowy problem polega na tym, że nie wiem i nie będę wiedział, aż do czasu, kiedy pod koniec listopada usiądziemy nad tym z wszystkimi scenarzystami. Mamy zamysł, gdzie chcemy iść, ale jest on rozmyty. Prawda przyjdzie, gdy zbierzemy grupę ludzi i przekonamy się, kto nami może sterować, zmagać się z wszystkim i przetwarzać to w coś. To piękna część procesu. Oto co chcemy zrobić, to podstawowa ogólnikowa fabuła, która chcemy zrobić, jakie postaci chcemy stworzyć, i tak zaczniemy od strony pierwszej i przejdziemy dalej. Czasem ma się dobry dzień, czasem zły, dlatego praca w grupie jest tak niesamowita. Jedynej rzeczy jakiej się nauczyłem było wprowadzenie telewizji do filmu, ponieważ on jest i tak strasznie napęczniały, tak bardzo, że potrzebuje pewnej zapaści. Spójrzmy na to w ten sposób... weźmy serial "Life on Mars", mamy coś co trzeba zrobić w 5 dni zdjęciowych, mamy 8 stron dialogów, prawdopodobnie 8 do 10 scen dziennie, mają milion funtów by to zrobić, ale wystarczy im mniej niż 750 - 800 tysięcy. Mają doskonałych aktorów, którzy bez problemu zrobią wszystko, co jest na tych 6-8 stronach dialogu w ciągu dnia, a to w ciągu 5 dni daje 50- 60 stron. Potem spójrz na plan filmowy, w Shepperton, w Pinewood gdzie robi się filmy wysoko budżetowe. Zobacz na harmonogram dnia, będą kręcić osiem stron. A cały film zajmie 125 dni, ale tu pamiętajmy o jednym, "Life on Mars", jak tylko te pięć dni minie, zaczyna się kolejne pięć dni, a potem jeszcze kolejne, a po 15 dniach ma się 3 godziny rozrywki, którą wystarczy jedynie zmontować w pełnometrażowy film, to ma dwa razy więcej zalet, dodatkowo lokacja odgrywa ważniejszą rolę, postaci są głębsze niż w jakimkolwiek filmie. Może głębsze to złe słowo, ale na pewno bardziej skomplikowane, niejednorodne. Porównując koszty masz 150 milionów USD za jeden film i 2 miliony za trzy odcinki "Life on Mars". A co najbardziej ironiczne to kamerzysta, który pracuje w filmie zarabia pięć razy więcej niż ten sam pracujący nad serialem, aktor zarabia 500 mniej niż osoba, która w filmie ma jedną stronę dialogu. To totalnie inny biznes i nie ma przyczyny, aby musiał tak pęcznieć. Wracasz do projektu i masz pojęcie, dla jakiego odbiorcy to będzie, szacujesz roboczy budżet, i musisz z nim żyć, a to jest zupełnie inaczej niż z filmami w ciągu ostatnich 10 - 15 lat, które były robione za 80 - 100 milionów dolarów, a tylko 2 miliony osób poszło je zobaczyć. Podobnie Mała miss która przełamała się przez barykadę i przyniosła profity, których mogą pozazdrościć inni filmowcy, którzy robili filmy za 50 dolarów i nic nie zyskali. Przez całe życie tego nie rozumiałem, zaczynałem od filmów fabularnych, potem przeniosłem się do telewizji i uznałem, że coś nie tak. Czemu nie mogę zapłacić kamerzyście, który nakręcił mi 8 stron pieniędzy jak temu, który robi filmy? Przecież nie siedział 14 godzin i nie zrobił połowy strony. Jakaś bzdura. Wszystko jest tak poważne, ale to tylko zarys proporcji czym staje się ten biznes. A co najważniejsze ludzie, którzy najmniej daj ciała to właśnie kamerzyści, scenografowie, nawet nie próbują myśleć o blokowaniu procesu, myślą o robocie, według zasady lubię tego aktora i zależy mi na tym filmie. Młody Indy był najlepszą rzeczą jaką zrobiliśmy, dała nam więcej zabawy niż cokolwiek innego. Kręciliśmy w 40 krajach, co było zdumiewające, udało się to jakoś okiełznać, mnie osobiście, ale staraliśmy trzymać się razem przez 5 lat, nie straciliśmy nikogo, kogo chcieliśmy zatrzymać. Kiedy jest się z dala od rodziny przez 50 tygodni w roku, dzieci chodzą do szkoły, a ty pracujesz z grupą jak ta, to na prawdę niesamowite przeżycie. W dodatku miałem okazję pracować z 25 różnymi reżyserami. Zazwyczaj jak się robi film, zaczyna się go i kończy, a jednemu producentowi zajmuje to koło 2,5 do 3 lat. Jest się na prawdę szczęśliwym jak się zrobi 10 filmów, a jak się pracuje z jednym reżyserem przy kilku projektach to zazwyczaj doświadcza się ich 5-6. Tu wspaniale było mieć takich ludzi jak Billy August, David Hair, Nick Roeg, Mike Newell, niesamowita grupa reżyserów, którzy potrafili podejść do tego niezbyt poważnie. To miała być zabawa, ale przy okazji była to też nauka rzemiosła kinematografii i efektów cyfrowych, a na tym poziomie to było fantastyczne. Oczywiście wszystko zależy od tego, co się stanie z fabułą, i jak będzie wyglądać natura opowieści, wtedy będziemy wiedzieć, czy spróbujemy powtórzyć ten model, czy nie może spróbujemy mieć 2-3 reżyserów, którzy mogliby robić po 3-4 odcinki na sezon i może mieć jeszcze kilku gościnnych reżyserów, którzy chcieliby spróbować, bo to nie jest dziedzina gdzie jest wielu reżyserów, zwłaszcza filmowych, którzy byliby gotowi popracować przez dwa tygodnie, przygotować się przez tydzień, nauczyć się czegoś nowego o technologii, zobaczyć jak to robimy i przekonać się dlaczego tak tani. Potem my to zmontujemy a on dostanie swój materiał do finalnej obróbki i po trzech, czterech tygodniach będzie mógł wrócić do swoich projektów, lub zając się dokładnie tym między nimi. To tak jak wielu reżyserów robi sobie przerwę i robi reklamy, a przy tym się świetnie bawią. Prawdziwy problem dla reżysera, ale także dla każdego z nas to właśnie kręcenie, filmy stają się coraz droższe a to wszystko rozsadza. Jeśli się jest młodym reżyserem można wszystko zaprzepaścić. Ale jak się spojrzy na historię angielskich reżyserów, robią czasem małe filmy, które są świetne. Był taki film, który okazał się wielkim sukcesem - "Goło i wesoło", prawdopodobnie najbardziej kasowy film w historii Anglii, nie znam reżysera osobiście, ale udało mu się zrobić za małe pieniądze film, który na świecie zarobił 250 milionów. Jakim cudem? Młodym reżyserom jest na prawdę bardzo trudno, zrobią film, oferuje im się 5 milionów za przyjazd do Hollywood, gdzie mogą robić następny, ale w sercu coś jest nie tak, wszyscy myślą, że jesteś wielki wspaniały, Meryl Streep chce z tobą pracować, ale to nie ta kultura, zaczynasz nią przesiąkać i coraz trudniej jest wrócić. Mijają trzy lata zanim zabierzesz się za następny projekt, tak na prawdę działa ten ciężki biznes. Kiedy Peter robił Władcę Pierścieni, wyobraźcie sobie presję. Musiał się użerać każdego dnia, z każdym by utrzymać grunt pod nogami, by zapanować nad wszystkim a zgodził się tylko pod warunkiem, że będzie robił trzy filmy. To była bitwa liczona w latach, wpierw z Miramaxem, potem z New Line, które naciskały na budżet, a on musiał to wszystko utrzymać. W dodatku w samym środku tego wszystkiego kręcił przez 7 miesięcy i wszystko co mogło szło źle, pogoda, relacje z New Line, i miał tylko tydzień przerwy zanim skończył ostatnie dwa filmu. Obsada była wyczerpana, byli na lokacji, pogoda nieprzyjazna, a on miał tylko tydzień wolnego. Poleciał do Sydney usiadł przy nas i patrzył jak robimy Gwiezdne Wojny. To niewiarygodne przy tym całym nacisku na niego, on w wolne po dwóch i pół roku pracy, po siedmiu miesiącach najgorszej harówki, a to było na prawdę najgorszy rodzaj robienia filmu, przyleciał do Sydney i patrzył jak nam idzie. Jest wiele osób zainteresowanych, ale każdy chce zobaczyć teraz scenariusz, nie można teraz zacząć robić serialu, wszystko musi pracować na odpowiednim poziomie. Jeśli się skoncentrujemy na rynku kablowym czy na dwóch lub trzech milionach osób ściągających film z sieci, wtedy będziemy wiedzieć o kierunku w którym zmierzamy, unikając tworzenia przedziwnego potwora, który byłby hitem, którego potrzebujemy.
P: A co możesz powiedzieć o przyjęciu prequeli?
O: Są pewne rzeczy, przy których się kurczę i wciąż ich unikam, ale to jeden z unikalnych przykładów specjalnego związku George'a i Gwiezdnych Wojen, takie podejście widziałem właściwie tylko u Spielberga i Lucasa. Pomimo swego niewiarygodnego sukcesu, pomimo rozruszania głównego nurtu, oni wciąż sobie żyją, wciąż patrzą na świat... Normalnie ludzie blokują się, mają coraz więcej zobowiązań i jak w ich przypadku zaczynają wszystko robić z góry, bo taki jest trend. Zazwyczaj operator kamery ustawia sprzęt na wysokości oczu, ale oni obydwaj preferują ustawienie na wysokości 9-10 latka i patrzą w górę, to zawsze daje zadziwiający efekt. Co z tego, że obaj mają po 60 lat, skoro i tak zachowują się jak kiedyś. Jasne Lucas podejdzie do kamery spojrzy, poprawi soczewki, podniesie trochę, potem każe opuścić w dół. George zdaje się nawet o tym nie myśleć, robi to podświadomie. No i jeszcze rzeczy takie jak Jar Jar, czego by nie powiedzieć to najbardziej polaryzująca kreatura na tej planecie, nawet bardziej niż Bush. Trzeba pamiętać, że jak się ma 20, 30 czy 40 lat, Jar Jar jest uznawany za jedną z najbardziej odrażających postaci. Ale jak się ma 8 - 10 lat, niezależnie od płci dzieci po prostu go uwielbiają, bawią się nim. A to przyniosło filmowi miliony dolarów.
P: Dziękujemy za wywiad.