Królowa Amidala zawsze znajdowała czas na układanie sobie na głowie dzieł sztuki. Jeśli ktoś by mnie spytał co najbardziej irytowało mnie w pierwszym epizodzie "Gwiezdnych Wojen", zapewne, podobnie jak miliony innych fanów Star Wars wskazałbym Jar-Jar Binksa, mistrza międzygalaktycznych wszech wag w skutecznym oddziaływaniu na uzębienie samą tylko obecnością na ekranie. O otwieraniu dzioba w jego wykonaniu i odzywaniu się w ogóle nie wspomnę, bo mi się otworzy nóż w kieszeni. Ale obok Binksa bez chwili namysłu stawiam stylizacje Amidali. Starej, dobrej, poczciwej Lei Organie wystarczyły na głowie wielkie obwarzany w epizodzie IV i klasyczne uczesania z epizodów V i VI. Dobrze, że nie poszła w ślady matki, która nawet postawiona pod ścianę w celu rozstrzelania, musiałaby najpierw udać się do fryzjera i makijażystki, w celu zbudowania sobie na głowie nowej, wypasionej, niepraktycznej konstrukcji. Jeśli miałbym w dwóch słowach określić to, co wyprawia Amidala w epizodach I-III, użyłbym słów... Lady GaGa?
Cały artykuł DUXa znajdziecie tutaj.