-Zgubili pocisk - powiedział pilot jednego z "Renderów"
-Cholera! - wrzasnął zdenerwowany Corellianin - Zajedźcie ich od boku, a ja ich zdejmę.
Dwie czarne maszyny, z warkotem silników, wypruły przed siebie, wybijając się z trójkątnego szyku.
Czerwony śmigacz mknął tuż nad mgłą, między wieżowcami Nar Shadda. Sądząc po ruchu powietrznym jaki panował, na planecie nastała pora dzienna, mimo iż słońce nigdy nie wychodziło.
-To jeszcze nie koniec - stwierdził Zolan, spostrzegłszy w lusterku zbliżające się śmigacze.
Rolph'dan zaczął się rozglądać.
Nagle spostrzegł ogromny transportowiec, z wielkim walcowatym boilerem, w którym prawdopodobnie znajdowało się paliwo rakietowe. Na ścianie masywnego pojazdu widniał napis ostrzegający o łatwopalności przewożonej cieczy. Statek powoli wchodził w ciasny przesmyk między wieżowcami.
-Widzisz tamten boilerowiec - spytał Zolana, Jedi.
Pilot rozejrzał się i pokiwał twierdząco głową.
-Przeleć nisko pod nim - dodał rycerz po czym uaktywnił miecz świetlny.
Rolph'dan stanął na tylnim siedzeniu.
Powietrzny pojazd zmienił kierunek i przemknął nisko pod transportowcem. Jedi wystawił miecz w górę, rozpruwając błękitnym ostrzem dno wielkiego boilera. Zardzewiała stal wygięła się pod ogromnym ciśnieniem. Czerwony śmigacz wyleciał spod brzucha ogromnego statku. Rolph'dan spojrzał na rozwój wypadków.
Trzy czarne maszyny, aby przelecieć pod cysterną, musiały ustawić się w gęsim szeregu. Pierwszy z "Renderów" wleciał pod statek akurat wtedy, gdy dno boilera pękło. Galony jasnobrązowego paliwa wylały się prosto na przelatujący śmigacz. Piloci stracili panowanie nad maszyną.
-Trzymaj kurs - rzekł Rolph'dan - ja się nimi zajmę.
Mistrz Jedi uruchomił drugi miecz świetlny.
Kiedy zalana paliwem maszyna podleciała wystarczająco blisko, Rycerz wyskoczył z pojazdu i poszybował w jej stronę. Zachowując równowagę wylądował na jej masce. Na twarzach Devaroniańskich pilotów pojawił się strach. Rolph'dan dotknął rozżarzoną klingą przesiąkniętej paliwem konsoli, która momentalnie stanęła w płomieniach.
Jedi odbił się od pojazdu i wykonawszy w powietrzu salto, wylądował z powrotem na tylnim siedzeniu czerwonego śmigacza. Schował oba miecze i zapiął się w pasy.
Piloci czarnej maszyny, rozpaczliwie próbowali zgasić ogień, ale było już za późno.
Rozpędzony "Render" zderzył się ze ścianą strzelistego wieżowca. Przypominało to uderzenie płonącej komety w powierzchnię gigantycznej asteroidy. Ciała przerażonych Devaronian wyparowały w potężnej eksplozji. Wielki grzyb dymu wzbił się w powietrze.
Jeden z głowy, pozostały jeszcze dwa.
Pojazd Zolana wszedł w kolejny ostry zakręt.
-Wiesz "Rolphi" - odezwał się Bothanin - jestem pod wrażeniem...
Śmigacz ledwo ominął gzyms jakiegoś wieżowca. Pilot ciągnął dalej:
-... w swojej karierze wyścigowej widziałem całą masę różnych śmiercionośnych urządzeń.....
Ronowi serce podskoczyło do gardła kiedy pojazd mało nie zderzył się z powietrznym autobusem.
-... torpedy, miotacze ognia .....
Rolph'dan zazgrzytał nerwowo zębami, widząc jak śmigacz z całą prędkością przecina ruchliwe skrzyżowanie.
-... lasery, bomby .....
Zolan ostro zawrócił za kolejny budynek.
Mało brakowało, a głowa Bothanina rozbiłaby się o ścianę budynku. Fakt ten nie przeszkadzał mu jednak w gadaniu.
-... ale ty, mój przyjacielu, jesteś najlepszy. Moglibyśmy założyć spółkę. Ja pilotowałbym Pody, a ty przeskakiwałbyś na maszyny przeciwników i rozwalał im konsole. Oczywiście kiedy kamera nie będzie patrzeć. Co ty na to? - spytał naiwnie Zolan, unikając zderzenia z rozpędzoną taksówką.
-Zastanowię się - odparł Rolph'dan, nerwowo wbijając paznokcie w siedzenie.
Zabłąkana torpeda DC-9 przeleciała między rusztowaniami nowopowstającego wieżowca, ominęła parę repulsoro-dźwigów i wyleciała na dość ruchliwą ulicę. Slalomem wymijając kilkadziesiąt pojazdów spowodowała parę widowiskowych wypadków. Rozległy się krzyki zdenerwowanych kierowców i trąbienie zakorkowanych śmigaczy.
Potem, mknący pocisk, skręcił w zatłoczoną uliczkę i lecąc nisko nad chodnikiem wywołał wśród przechodniów nie lada zamieszanie. Spanikowany tłum cudem zdołał zejść z drogi pędzącej torpedzie.
Pocisk wzbił się w górę unikając zderzenia z pomazaną grafitti ścianą. Wzlatując nad dach budynku wrócił do poziomego lotu. Jego komputer pokładowy pikał coraz szybciej. Oznaczało to, że znajduje się coraz bliżej wyznaczonego celu.
Zdenerwowany Corellianin z wielkim trudem naśladował wyczyny aerodynamiczne Zolana. Pod względem pilotażu nie dorastał mu do pięt.
Nagle oba "Rendery" skręciły w prostą ulicę. Czerwony śmigacz mknął kilkanaście metrów przed nimi. Człowiek zwrócił się do Gotala pilotującego drugi pojazd.
-Zestrzel ich! - rozkazał.
Rozpędzona maszyna wyprzedziła go i pomknęła w stronę uciekającego śmigacza.
Zolanowi powoli zaczynały kończyć się pomysły. Długa, prosta przestrzeń nie prezentowała żadnych specjalnych możliwości wymanewrowania przeciwnika.
-Doganiają nas - oznajmił Rolph'dan.
-Nie, jeśli ja temu zaradzę - odparł pilot naciskając jakiś przełącznik na konsoli.
Wtem z tylniej części czerwonego śmigacza zaczęła wydobywać się gruba smuga zielonego dymu, który zasłonił widoczność ścigającemu pojazdowi.
-Nic nie widzę!- wrzeszczał spanikowany bandyta, krztusząc się zielonym smogiem.
Lecący za nim Corellianin dodał gazu.
Bothanin wiedział, że zasłona dymna za chwilę się skończy i musiał szybko coś wymyślić. Na domiar złego zauważył, że przed nim wznosi się pionowa ściana. To była ślepa uliczka, ale kocie oczy Zolana wypatrzyły małe drzwi do tunelu, w tejże ścianie.
Stalowe wrota powoli zaczynały się zamykać.
-Trzymać się! - krzyknął entuzjastycznie pilot i maksymalnie zwiększył prędkość. Repulsory zapiszczały.
Smuga zielonego dymu zaczynała się wyczerpywać.
Silniki powoli przegrzewały się.
Wtem Rolph'dan zrozumiał co ma zamiar zrobić jego kolega. Jedi zacisnął pasy i sprawdził czy Ron jest zabezpieczony, po czym oparł się o fotel.
-Ależ ja mam złe przeczucia - oznajmił z niepokojem.
Bothanin pokazał białe zęby i zbliżył głowę do sterów.
Podmuch wiatru we włosach był coraz silniejszy, a szpara w drzwiach coraz węższa.
Śmigacz sunął coraz szybciej i szybciej....
Ron zakrył oczy.
Zolan wydał wojowniczy okrzyk, a Rolph'dan pogrążył się w wymuszonej medytacji.
Ciasny przesmyk był coraz bliżej.
Nagle Bothanin wywrócił pojazd na bok i wszyscy poczuli jak ich głowy mało nie rozbijają się o krawędzie metalowych wrót. Znaleźli się w wąskim tunelu zostawiając stalowe drzwi coraz dalej za plecami.
Zielona chmura dymu urwała się odsłaniając Gotalowi pole widzenia. W samą porę by mógł zobaczyć jak rozbija się o zamknięte, stalowe wrota tunelu. Wszystko to stało się tak szybko, że pilot i jego kolega nie zdążyli nawet o niczym pomyśleć.
Potężny wybuch stopił ich ciała z dymem, który uniósł się w górę tworząc ognisty grzyb.
Corellianin, widząc to, zamknął przerażone oczy. "Render" był zbyt rozpędzony, by pilot mógł gwałtownie zawrócić.
Kiedy Człowiek pogodził się z myślą, że spotka go ten sam los co Gotali... nic takiego się nie stało. Poczuł na sobie ciepły podmuch, a zaraz potem zimny wiatr. Pilot otworzył powoli oczy i zdał sobie sprawę, że leci wzdłuż okrągłego tunelu z migającymi lampkami zamontowanymi wzdłuż, jak na lotnisku.
Maszyna jego kolegów uderzyła w drzwi z taką prędkością, że wywaliła w nich olbrzymią dziurę. Zasapany człowiek spojrzał przed siebie. Zbliżał się do wyjścia z ciemnego korytarza.
Rozweselony Zolan wydał głośny okrzyk "Juhu!", po czym wybuchł śmiechem. Czerwony śmigacz leciał spokojnie między mrocznymi wieżowcami Nar Shadda, muskając podwoziem gęstą brązową mgłę. Oparty o tylni fotel, Rolph'dan był na twarzy bardziej zielony niż zwykle. Z trudem próbował złapać oddech. Pozwolił swoim wycieńczonym zmysłom na chwilę odpocząć.
Mały Ron oparł o siedzenie zmęczoną od dzikiej jazdy, głowę. Mistrz Jedi poklepał go po ramieniu.
-Już w porządku Ronie - uspokajał go - jesteśmy cali.
Przyczajony złowrogo "Render", pilotowany przez mściwego Corellianina, czaił się z przytłumionymi silnikami, kilkanaście metrów za czerwonym śmigaczem. Lecący w pojeździe bohaterowie, niczego się nie spodziewali. Człowiek po cichu programował pocisk, którym miał zamiar ich załatwić raz na zawsze.
-Teraz mi się nie wymkniecie - rzekł sam do siebie.
Dumny Zolan z satysfakcją skierował maszynę w kierunku najbliższego kosmoportu. Po chwili odwrócił się z uśmiechem do zdyszanego Mistrza Jedi.
-No i kto jest najlepszy? - spytał uradowany, spodziewając się jaka będzie odpowiedź.
Wtem do uszu Rolph'dana dotarło znajome pikanie.
Rycerz wytrzeszczył oko po czym rzucił się rękoma na stery pojazdu. Śmigacz gwałtownie zanurkował unikając zderzenia z nadlatującą z przeciwka zabłąkaną torpedą DC-9.
Corellianin, zajęty programowaniem pocisku, nagle spojrzał przed siebie i zobaczył jak czerwony śmigacz pikuje w dół. Potem zauważył nadlatującą z niesamowitą prędkością torpedę. Miał tylko czas na jedną myśl: " Moja torpeda?"
Rozpędzony pocisk uderzył w czarnego "Rendera", rozsadzając go, w potężnym wybuchu, na drobne kawałeczki. Płonące fragmenty pojazdu poszybowały we wszystkie strony. Błysk rozświetlił całą dzielnicę. Huk eksplozji rozszedł się echem między wysokimi budynkami.
Czerwony śmigacz wyprostował lot.
-Ty jesteś - odpowiedział Rolph'dan na wcześniej zadane pytanie.
Twarz pilota skamieniała.
-Tak..... ja jestem... - wyjąkał roztrzęsiony Bothanin.
Mały Ron zaśmiał się. Emocje powoli zaczynały opadać.
Nagle mistrz Jedi, słysząc dziecięcy chichot, zrozumiał coś bardzo ważnego. To był koniec jego misji. Żadne dziecko nie ucierpiało. Mały Książę nie miał nawet zadrapania.
Rolph'dan uśmiechnął się. Zdał sobie sprawę z tego, że stare demony odeszły w zapomnienie. Opuściły jego duszę, gojąc stare blizny. To było piękne uczucie, na które nieświadomie czekał tyle długich lat. A wszystko dzięki temu małemu chłopcu. Księciu z Alderaanu.
Jedi poklepał po ramieniu dyszącego Zolana. Bothanin uśmiechnął się.
-Co ty byś beze mnie zrobił? - spytał.
Śmigacz spokojnie zmierzał w stronę pobliskiego kosmoportu.
THE END
-Cholera! - wrzasnął zdenerwowany Corellianin - Zajedźcie ich od boku, a ja ich zdejmę.
Dwie czarne maszyny, z warkotem silników, wypruły przed siebie, wybijając się z trójkątnego szyku.
Czerwony śmigacz mknął tuż nad mgłą, między wieżowcami Nar Shadda. Sądząc po ruchu powietrznym jaki panował, na planecie nastała pora dzienna, mimo iż słońce nigdy nie wychodziło.
-To jeszcze nie koniec - stwierdził Zolan, spostrzegłszy w lusterku zbliżające się śmigacze.
Rolph'dan zaczął się rozglądać.
Nagle spostrzegł ogromny transportowiec, z wielkim walcowatym boilerem, w którym prawdopodobnie znajdowało się paliwo rakietowe. Na ścianie masywnego pojazdu widniał napis ostrzegający o łatwopalności przewożonej cieczy. Statek powoli wchodził w ciasny przesmyk między wieżowcami.
-Widzisz tamten boilerowiec - spytał Zolana, Jedi.
Pilot rozejrzał się i pokiwał twierdząco głową.
-Przeleć nisko pod nim - dodał rycerz po czym uaktywnił miecz świetlny.
Rolph'dan stanął na tylnim siedzeniu.
Powietrzny pojazd zmienił kierunek i przemknął nisko pod transportowcem. Jedi wystawił miecz w górę, rozpruwając błękitnym ostrzem dno wielkiego boilera. Zardzewiała stal wygięła się pod ogromnym ciśnieniem. Czerwony śmigacz wyleciał spod brzucha ogromnego statku. Rolph'dan spojrzał na rozwój wypadków.
Trzy czarne maszyny, aby przelecieć pod cysterną, musiały ustawić się w gęsim szeregu. Pierwszy z "Renderów" wleciał pod statek akurat wtedy, gdy dno boilera pękło. Galony jasnobrązowego paliwa wylały się prosto na przelatujący śmigacz. Piloci stracili panowanie nad maszyną.
-Trzymaj kurs - rzekł Rolph'dan - ja się nimi zajmę.
Mistrz Jedi uruchomił drugi miecz świetlny.
Kiedy zalana paliwem maszyna podleciała wystarczająco blisko, Rycerz wyskoczył z pojazdu i poszybował w jej stronę. Zachowując równowagę wylądował na jej masce. Na twarzach Devaroniańskich pilotów pojawił się strach. Rolph'dan dotknął rozżarzoną klingą przesiąkniętej paliwem konsoli, która momentalnie stanęła w płomieniach.
Jedi odbił się od pojazdu i wykonawszy w powietrzu salto, wylądował z powrotem na tylnim siedzeniu czerwonego śmigacza. Schował oba miecze i zapiął się w pasy.
Piloci czarnej maszyny, rozpaczliwie próbowali zgasić ogień, ale było już za późno.
Rozpędzony "Render" zderzył się ze ścianą strzelistego wieżowca. Przypominało to uderzenie płonącej komety w powierzchnię gigantycznej asteroidy. Ciała przerażonych Devaronian wyparowały w potężnej eksplozji. Wielki grzyb dymu wzbił się w powietrze.
Jeden z głowy, pozostały jeszcze dwa.
Pojazd Zolana wszedł w kolejny ostry zakręt.
-Wiesz "Rolphi" - odezwał się Bothanin - jestem pod wrażeniem...
Śmigacz ledwo ominął gzyms jakiegoś wieżowca. Pilot ciągnął dalej:
-... w swojej karierze wyścigowej widziałem całą masę różnych śmiercionośnych urządzeń.....
Ronowi serce podskoczyło do gardła kiedy pojazd mało nie zderzył się z powietrznym autobusem.
-... torpedy, miotacze ognia .....
Rolph'dan zazgrzytał nerwowo zębami, widząc jak śmigacz z całą prędkością przecina ruchliwe skrzyżowanie.
-... lasery, bomby .....
Zolan ostro zawrócił za kolejny budynek.
Mało brakowało, a głowa Bothanina rozbiłaby się o ścianę budynku. Fakt ten nie przeszkadzał mu jednak w gadaniu.
-... ale ty, mój przyjacielu, jesteś najlepszy. Moglibyśmy założyć spółkę. Ja pilotowałbym Pody, a ty przeskakiwałbyś na maszyny przeciwników i rozwalał im konsole. Oczywiście kiedy kamera nie będzie patrzeć. Co ty na to? - spytał naiwnie Zolan, unikając zderzenia z rozpędzoną taksówką.
-Zastanowię się - odparł Rolph'dan, nerwowo wbijając paznokcie w siedzenie.
Zabłąkana torpeda DC-9 przeleciała między rusztowaniami nowopowstającego wieżowca, ominęła parę repulsoro-dźwigów i wyleciała na dość ruchliwą ulicę. Slalomem wymijając kilkadziesiąt pojazdów spowodowała parę widowiskowych wypadków. Rozległy się krzyki zdenerwowanych kierowców i trąbienie zakorkowanych śmigaczy.
Potem, mknący pocisk, skręcił w zatłoczoną uliczkę i lecąc nisko nad chodnikiem wywołał wśród przechodniów nie lada zamieszanie. Spanikowany tłum cudem zdołał zejść z drogi pędzącej torpedzie.
Pocisk wzbił się w górę unikając zderzenia z pomazaną grafitti ścianą. Wzlatując nad dach budynku wrócił do poziomego lotu. Jego komputer pokładowy pikał coraz szybciej. Oznaczało to, że znajduje się coraz bliżej wyznaczonego celu.
Zdenerwowany Corellianin z wielkim trudem naśladował wyczyny aerodynamiczne Zolana. Pod względem pilotażu nie dorastał mu do pięt.
Nagle oba "Rendery" skręciły w prostą ulicę. Czerwony śmigacz mknął kilkanaście metrów przed nimi. Człowiek zwrócił się do Gotala pilotującego drugi pojazd.
-Zestrzel ich! - rozkazał.
Rozpędzona maszyna wyprzedziła go i pomknęła w stronę uciekającego śmigacza.
Zolanowi powoli zaczynały kończyć się pomysły. Długa, prosta przestrzeń nie prezentowała żadnych specjalnych możliwości wymanewrowania przeciwnika.
-Doganiają nas - oznajmił Rolph'dan.
-Nie, jeśli ja temu zaradzę - odparł pilot naciskając jakiś przełącznik na konsoli.
Wtem z tylniej części czerwonego śmigacza zaczęła wydobywać się gruba smuga zielonego dymu, który zasłonił widoczność ścigającemu pojazdowi.
-Nic nie widzę!- wrzeszczał spanikowany bandyta, krztusząc się zielonym smogiem.
Lecący za nim Corellianin dodał gazu.
Bothanin wiedział, że zasłona dymna za chwilę się skończy i musiał szybko coś wymyślić. Na domiar złego zauważył, że przed nim wznosi się pionowa ściana. To była ślepa uliczka, ale kocie oczy Zolana wypatrzyły małe drzwi do tunelu, w tejże ścianie.
Stalowe wrota powoli zaczynały się zamykać.
-Trzymać się! - krzyknął entuzjastycznie pilot i maksymalnie zwiększył prędkość. Repulsory zapiszczały.
Smuga zielonego dymu zaczynała się wyczerpywać.
Silniki powoli przegrzewały się.
Wtem Rolph'dan zrozumiał co ma zamiar zrobić jego kolega. Jedi zacisnął pasy i sprawdził czy Ron jest zabezpieczony, po czym oparł się o fotel.
-Ależ ja mam złe przeczucia - oznajmił z niepokojem.
Bothanin pokazał białe zęby i zbliżył głowę do sterów.
Podmuch wiatru we włosach był coraz silniejszy, a szpara w drzwiach coraz węższa.
Śmigacz sunął coraz szybciej i szybciej....
Ron zakrył oczy.
Zolan wydał wojowniczy okrzyk, a Rolph'dan pogrążył się w wymuszonej medytacji.
Ciasny przesmyk był coraz bliżej.
Nagle Bothanin wywrócił pojazd na bok i wszyscy poczuli jak ich głowy mało nie rozbijają się o krawędzie metalowych wrót. Znaleźli się w wąskim tunelu zostawiając stalowe drzwi coraz dalej za plecami.
Zielona chmura dymu urwała się odsłaniając Gotalowi pole widzenia. W samą porę by mógł zobaczyć jak rozbija się o zamknięte, stalowe wrota tunelu. Wszystko to stało się tak szybko, że pilot i jego kolega nie zdążyli nawet o niczym pomyśleć.
Potężny wybuch stopił ich ciała z dymem, który uniósł się w górę tworząc ognisty grzyb.
Corellianin, widząc to, zamknął przerażone oczy. "Render" był zbyt rozpędzony, by pilot mógł gwałtownie zawrócić.
Kiedy Człowiek pogodził się z myślą, że spotka go ten sam los co Gotali... nic takiego się nie stało. Poczuł na sobie ciepły podmuch, a zaraz potem zimny wiatr. Pilot otworzył powoli oczy i zdał sobie sprawę, że leci wzdłuż okrągłego tunelu z migającymi lampkami zamontowanymi wzdłuż, jak na lotnisku.
Maszyna jego kolegów uderzyła w drzwi z taką prędkością, że wywaliła w nich olbrzymią dziurę. Zasapany człowiek spojrzał przed siebie. Zbliżał się do wyjścia z ciemnego korytarza.
Rozweselony Zolan wydał głośny okrzyk "Juhu!", po czym wybuchł śmiechem. Czerwony śmigacz leciał spokojnie między mrocznymi wieżowcami Nar Shadda, muskając podwoziem gęstą brązową mgłę. Oparty o tylni fotel, Rolph'dan był na twarzy bardziej zielony niż zwykle. Z trudem próbował złapać oddech. Pozwolił swoim wycieńczonym zmysłom na chwilę odpocząć.
Mały Ron oparł o siedzenie zmęczoną od dzikiej jazdy, głowę. Mistrz Jedi poklepał go po ramieniu.
-Już w porządku Ronie - uspokajał go - jesteśmy cali.
Przyczajony złowrogo "Render", pilotowany przez mściwego Corellianina, czaił się z przytłumionymi silnikami, kilkanaście metrów za czerwonym śmigaczem. Lecący w pojeździe bohaterowie, niczego się nie spodziewali. Człowiek po cichu programował pocisk, którym miał zamiar ich załatwić raz na zawsze.
-Teraz mi się nie wymkniecie - rzekł sam do siebie.
Dumny Zolan z satysfakcją skierował maszynę w kierunku najbliższego kosmoportu. Po chwili odwrócił się z uśmiechem do zdyszanego Mistrza Jedi.
-No i kto jest najlepszy? - spytał uradowany, spodziewając się jaka będzie odpowiedź.
Wtem do uszu Rolph'dana dotarło znajome pikanie.
Rycerz wytrzeszczył oko po czym rzucił się rękoma na stery pojazdu. Śmigacz gwałtownie zanurkował unikając zderzenia z nadlatującą z przeciwka zabłąkaną torpedą DC-9.
Corellianin, zajęty programowaniem pocisku, nagle spojrzał przed siebie i zobaczył jak czerwony śmigacz pikuje w dół. Potem zauważył nadlatującą z niesamowitą prędkością torpedę. Miał tylko czas na jedną myśl: " Moja torpeda?"
Rozpędzony pocisk uderzył w czarnego "Rendera", rozsadzając go, w potężnym wybuchu, na drobne kawałeczki. Płonące fragmenty pojazdu poszybowały we wszystkie strony. Błysk rozświetlił całą dzielnicę. Huk eksplozji rozszedł się echem między wysokimi budynkami.
Czerwony śmigacz wyprostował lot.
-Ty jesteś - odpowiedział Rolph'dan na wcześniej zadane pytanie.
Twarz pilota skamieniała.
-Tak..... ja jestem... - wyjąkał roztrzęsiony Bothanin.
Mały Ron zaśmiał się. Emocje powoli zaczynały opadać.
Nagle mistrz Jedi, słysząc dziecięcy chichot, zrozumiał coś bardzo ważnego. To był koniec jego misji. Żadne dziecko nie ucierpiało. Mały Książę nie miał nawet zadrapania.
Rolph'dan uśmiechnął się. Zdał sobie sprawę z tego, że stare demony odeszły w zapomnienie. Opuściły jego duszę, gojąc stare blizny. To było piękne uczucie, na które nieświadomie czekał tyle długich lat. A wszystko dzięki temu małemu chłopcu. Księciu z Alderaanu.
Jedi poklepał po ramieniu dyszącego Zolana. Bothanin uśmiechnął się.
-Co ty byś beze mnie zrobił? - spytał.
Śmigacz spokojnie zmierzał w stronę pobliskiego kosmoportu.
"Opowiadanie to dedykuję ludziom, którzy piszą swój pierwszy Fan Fiction" - Dash Onderon (zapalony fan Gwiezdnych Wojen)
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,75 Liczba: 4 |
|
Gemini2006-01-12 11:38:24
Podobało mi sie. Jasny styl, brak błędów gramatycznych. Ciekawa akcja. Tak trzymać i prosze o więcej. 10/10
Dash Onderon2004-07-31 14:33:30
A ja bym sobie dał 4, ale nie dam bo nie mam skłonności samodestruktywnych. Ale po dwóch latach, uważam, że właśnie tyle mi się należy.
Bardzo dziękuję za wasze wysokie oceny, ale ten fic nie jest aż taki dobry, przynajmniej z mojego punktu widzenia.
Edi2004-07-29 23:59:10
Bardzo dobre opowiadanie,świetnie oddany klimat Nar Shadda,wspaniałe sceny walki,dialogi,humor tylko trochę krótkie(choć to może nawet pasuje).Gratuluję.9/10.
Jagd Fell2004-06-16 17:35:39
Bardzo mi się podoba. Jest spoko tylko krótkie. Oczywiście nie mam ci tego za złe. Moje opowiadanie posiada siedem stron( jeszcze nie skończone i opublikowane.
Kyle Katarn2003-04-08 14:27:30
Świetne opowiadanko Dash. Właśnie takie
chciałbym czytać częściej :D Star Warsowe
w 100%, bez tych niepoważnych udziwnień,
w których pułapkę wpada wielu autorów
prozy SW. Napisz coś jeszcze to zostanę
Twoim fanem :)
Dash Onderon2003-02-28 16:31:32
Cóż mogę powiedzieć...
Jak na pierwsze opowiadanie jakie w życiu
stworzyłem, to chyba wasze uwagi są jak
oscary :) , ale kiedy w wakacje 2002
brałem do łapy długopis i skrobałem to co
teraz możecie przeczytać, nie miałem
zamiaru komplikować wątków, ani wrzucać
nagłe zwroty akcji, lub tym podobne - a
nawet jakieś relacje z postaciami z OT
lub NT ( Nie wiem czy dobrze pamiętam,
ale skreśliłem jedno zdanie nawiązujące
do Yody).
Anor - przez ciebie dostałem rumieńcy...
jedI - krytyka od ciebie jest u mnie
zawsze jak najbardziej mile widziana i
mów... piszę :) to szczerze. ( prawie)
zawsze piszę to co myślę ( stąd te dwuje
z polskiego:). A twoje życzenia, to dla
mnie kolejne rumieńce :))))
Prawdopodobnie za jakiś czas skończę
prace nad następnym fanfic'em i to wy
zadecydujecie czy jest dobry czy
śmierdzi.
P.S. Polecam kawałek zespołu The Police
"When The World Is Going Down".
Anor2003-02-13 10:45:21
Rewelacja, jestem pod wrażeniem!
Rozbudowane opisy, niewybredne i
konkretne dialogi, naprawde pierwsza
klasa. No a pogoń na speederach to
najlepszy kawałek opowiadania. Nic tylko
czekać na na kolejne fanfiction'y.
jedI2003-01-05 12:52:00
Super-poprawnie
stylistycznie
napisane opowiadanie
SW (zachowane
wszystkie klasyczne
elementy Star
Warsowej nowelki).
Wszystko to można
uznać za coś
pozytywnego i ja tak
właśnie to odbieram
ale brakuje mi tu
czegoś nowego... no
bo tak właściwie to
ludzie mogą
przeczytać
opowiadanie twoje
Dash lub A.D. Fostera
i wierz mi, że nie
odbiegają one jakoś
rażąco poziomem,
tylko, że abym ja
sięgnął kiedyś w
przyszłości po twoją
książkę, musisz mnie
czymś zaskoczyć. Tak
więc możesz śmiało
stanąć w szeregu z
dzieisątkami Star
Warsowych autorów i
tysiącem fanó
piszących podobne
fanfice ale ja
wolałbym cię widzieć
w szeregu z Lemem,
Dickiem i
Wiśniewskim-Snergiem.
I tego (patrząc na
twój piękny obrazek)
ci życzę.