Autor: Dash Onderon
07.VII.2002 r.
Zrozpaczeni rodzice zwrócili się po pomoc do Zakonu Jedi, potężnych i mądrych wojowników, dla których strach przed śmiercią i chciwość materialna były pojęciami obcymi i zapomnianymi. Obiecali odnaleźć małego Rona Obenona i uratować go z rąk bezdusznych porywaczy.
Na ochotnika do tego delikatnego i niebezpiecznego zadania zgłosił się doświadczony w używaniu Mocy, Twi'lekański mistrz Rolph'dan.
Według zaufanych źródeł Zakonu, porywacze zaszyli się na księżycowej planecie Nar Shadda. Aby się tam dostać, Mistrz Jedi postanowił wynająć publiczny transport, by nie zwracać na siebie większej uwagi przestępców. Wszystko szło zgodnie z planem.
Prawdziwą kopalnią niedostępnych informacji na Nar Shadda, był cuchnący bar, na najniższych poziomach miasta, o nazwie "Hot Meltdown". Podejrzane osobniki, które tu zaglądały nie różniły się zbytnio od reszty parszywych szumowin z wyższych pięter. Nie mniej jednak, oni mogli coś wiedzieć o porwanym Ronie Obenonie.
Mistrz Rolph'dan siedział wyciszony, przy zaplamionym barze, patrząc przymrużonym okiem na parującą szklankę "specjalności zakładu", którą obracał w rozluźnionej dłoni. Nasunięty na pochyloną głowę brązowy kaptur tuniki przesłaniał Jedi cybernetyczny implant lewego oka. Przykra pamiątka po nieudanej misji na Rodii. Wspomnienia z tamtego deszczowego dnia były bolesne niczym ostry nóż wbijany powoli, z wielką precyzją w wypięte plecy. Rolph'dan i jego drugi uczeń, zostali w tedy zaskoczeni przez uzbrojonych po zęby terrorystów. Jemu udało się przeżyć, ale jego młody, niedoświadczony padawan poległ. "Mistrzu, wybacz że cię zawiodłem" - tak rozpaczliwie brzmiały jego ostatnie słowa. Od tamtego smutnego dnia Rolph'dan postanowił już nigdy więcej nie szkolić, a na pamiątkę swojego zmarłego ucznia zawsze walczy dwoma mieczami świetlnymi. Swoim i jego.
Gdyby teraz zapytać go czemu zgłosił się do tej misji, nie za bardzo wiedziałby co odpowiedzieć. W grę wchodziło bowiem życie małego dziecka, a on miał co do nich przykre wspomnienia. Wszystkie przywodziły mu na myśl swego zmarłego padawana. Nie potrafił nawet upilnować ucznia, więc jak poradzi sobie z dziesięcioletnim Ronem? Może ta misja była dla niego próbą przezwyciężenia lęku przed szkoleniem. Wiele razy słuchał opinii starszych mistrzów, którzy przekonywali go do wybrania padawana, ponieważ nie mogli dłużej patrzeć jak marnują się jego możliwości nauczania. Rolph'dan wiele razy medytował nad tym, ale to nic nie pomagało. Czyżby misja odnalezienia małego Księcia miała zagoić rany w jego duszy? Tego nie wiedział. Ale jednego był pewien: Po raz pierwszy od wielu lat, znów się bał. Nie uzbrojonych gangsterów i śmiertelnie groźnych zabójców, lecz tego małego chłopca, któremu miał pomóc...
- Podać coś jeszcze? - spytał spasiony barman, przerywając rozmyślania Jedi.
Rolph'dan wbił w niego swoje piwne oko.
- Nie - odparł znudzenie rycerz i ponownie zatopił zamyślone spojrzenie w szklance bordowego piwa.
Wziął lekki łyk, po czym rozejrzał się po brudnej kantynie. W powietrzu unosił się ostry zapach przeróżnych trunków i smród rozmaitych środków odurzających. Atmosfera była mglista. Czerwone lampy na krzywym, ozdobnym suficie, oświetlały ciała zgrabnych, skąpo ubranych dziewczyn, tańczących na podświetlanej scenie. Ze starej szafy grającej dudniła jakaś rytmiczna muzyka. W całym barze panował niepokojący półmrok, jak w podrzędnym nocnym klubie. Przy malutkich stolikach porozstawianych wokół baru, nie siedziało zbyt wielu klientów, co wskazywało na to, że niedługo będą zamykać.
Wtem przenikliwe spojrzenie Mistrza Jedi zahaczyło o kilku bardzo podejrzanych osobników, pospiesznie wchodzących do ciemnej kantyny. Dało się wśród nich wyróżnić Aquarrę, dwóch Gotali i jednego Człowieka niewiadomego pochodzenia. Ich groźne twarze przyozdabiały gdzieniegdzie stare, głębokie blizny. Każdy z nich miał przy sobie nowiutką, nielegalną broń, zakazaną w większości systemów Republiki. Wszyscy czterej zatrzymali się po przeciwnej stronie brudnego baru i nawiązali rozmowę z obleśnym barmanem.
Rolph'dan miał przez cały czas nieodparte wrażenie, że Człowieka gdzieś już widział. Świadkowie porwania małego Księcia dokładnie opisali jednego z porywaczy. Humanoid średniego wzrostu, o rozwichrzonych, czarnych włosach i krótkiej brodzie z wąsami . Na wysokim czole miał poziomą bliznę, krzyżującą się z drugą, przebiegającą przez łuk brwiowy.
Jedi zdał sobie sprawę, że wśród tych czterech nieprzyjemnych typków po drugiej stronie cuchnącego baru znajduje się poszukiwany przez niego porywacz.
Nagle poczuł nerwowe stukanie na swym ramieniu. Powoli odwrócił zakapturzoną głowę i ujrzał dumnie stojącego przed nim, bujnie owłosionego humanoida o przeraźliwych, żółtych oczach.
- Zamykamy - oznajmił stanowczo kudłaty stwór.
Rozluźniony Mistrz Jedi, spojrzał przenikliwie w wybałuszone ślepia natrętnego delikwenta.
- Jeszcze nie skończyłem drinka - odparł spokojnie, a jego owinięte wokół szyi zielone Lekku, delikatnie drgnęło w geście interpretowanym jako "upartość".
Kudłacz uśmiechnął się groźnie.
- To skończysz go jutro - odpowiedział, nieudolnie naśladując spokojny ton niewzruszonego rycerza.
Rolph'dan nie chciał na razie rozpętywać żadnej rozróby, by cała dzielnica wiedziała o jego obecności. Postanowił się wycofać. Położył na zabrudzonym barze parę Daktarii. Powoli podniósł się z miękkiego siedzenia i skierował w stronę ozdobnych drzwi wyjściowych. Jego długa, brązowa szata sunęła po śliskich stopniach. Kudłaty humanoid odprowadził rycerza niechętnym spojrzeniem, po czym wyłączył poobijaną szafę grającą. Denerwująca muzyka ucichła.
- No dobra dziewczyny, koniec na dzisiaj - rzekł surowym tonem.
Zmęczone tancerki zaczęły wolno schodzić ze sceny. Grube drzwi zasunęły się za wychodzącym Jedi.
Mroczna aleja, na której znajdował się słynny bar "Hot Meltdown", zanosiła się cuchnącą mgłą, z porośniętych gęstym mchem, okrągłych studzienek ściekowych. Złowroga ciemność spowijała wszystko. Jedynymi źródłami nikłego światła, były wąskie i smukłe latarnie.
Rolph'dan uważnie obserwował jak jedna po drugiej gasną litery kolorowego szyldu śmierdzącej kantyny, z której przed chwilą miał przyjemność wyjść. Niepokojąca cisza była wszechobecna. Co jakiś czas rozbrzmiewał stłumionym echem, obłąkany śmiech miejscowych pijaków.
Nagle w skórzanym pasie zaskoczonego Jedi, zapikał srebrny komunikator, przypominający maszynkę do golenia. Rolph'dan odpiął go i przystawił do swoich ust.
- Tak? - spytał szeptem.
Wtem z małego urządzenia dobył się zniecierpliwiony głos:
- Nigdy więcej nie jadę z tobą na Nar Shadda! - zaskrzeczał.
- Co się stało Zolan? - zapytał ponownie Jedi.
- Czy wiesz, że miejsce, w którym kazałeś mi czekać, leży w rewirze gangu Aquariańskiego? - skarżył się Bothanin.
- I co z tego? - pytał dalej Rolph'dan
- I co z tego!? - powtórzył nerwowo Zolan - To z tego, że chcieli rozebrać mój piękny śmigacz na części... !
- Znalazłem jednego z porywaczy księcia - wtrącił Jedi.
- ... mieli broń i chcieli mnie zabić! - ciągnął Bothanin.
Rolph'dan wywrócił okiem.
- Gdzie teraz jesteś? - spytał stanowczo, przerywając skargi Zolanowi.
- Przy... - Bothanin przerwał na chwilę - ...14 ulicy na 20 poziomie - dokończył.
- Zostań tam. Będziesz bezpieczny - rzekł Rolph'dan - Później się z tobą skontaktuję. Bez odbioru - Jedi wyłączył mały komunikator i zaczepił go z powrotem, za gruby pas, koło srebrnego miecza świetlnego.
Czasami miał nieodpartą ochotę wykorzystać to zabójcze urządzenie na denerwującym Zolanie. Znali się od bardzo dawna, na długo przed śmiercią padawana. Bothanin był dobrym pilotem, który potrafił latać dosłownie wszystkim, co miało jakiekolwiek stery i konsole.
Poznali się na wyścigach Podów, na skalistej planecie Troopica. Rolph'dan był świeżo upieczonym rycerzem Jedi i ścigał groźnego przestępcę o imieniu Rygo. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że uciekający bandzior wybiegł prosto na tor i zamienił się w miazgę na karoserii jednego ze ścigaczy, a Rolph'dan spadł prosto na Pod, którym jechał Zolan. Jedi próbował nakłonić Bothanina by się zatrzymał, ale ten za nic nie chciał zrezygnować z pierwszej pozycji w wyścigu. Rolph'dan ledwo utrzymał się na pędzącym osiemset kilometrów ścigaczu. Zolan wygrał wyścig i podzielił się nagrodą z roztrzęsionym Rycerzem Jedi. Wtedy to zdarzenie wcale nie było dla Rolph'dana zabawne, ale z dzisiejszej perspektywy czasu wywoływało uśmiech na jego bladozielonej twarzy.
Jedi docenił zdolności pilotażu Zolana i od tamtej pory można by ich nazwać partnerami. Pomoc Bothanina bardzo się przydawała w misjach gdzie potrzebny był szybki transport. W misjach takich jak ta...
Mały Alderaański Książę przesiadywał na zimnej podłodze, w kącie ciemnej celi. Jego przetłuszczone, blond włosy spływały na wykrzywioną w smutku twarz. W zielonych oczach tliły się krystaliczne łzy. Przemarznięte dłonie chował pod pachami. Na prawym nadgarstku połyskiwała srebrna bransoletka. Niegdyś śnieżno biały, uroczysty strój, zamienił się teraz w szare prześmierdnięte szmaty. Buty z czarnej skóry nie lśniły już takim blaskiem jak kiedyś. Ubranie to dostał od rodziców, za którymi gorzko tęsknił. Brakowało mu zabaw z kolegami, rodzimych krajobrazów i porośniętych mchem ruin starych budynków, gdzie chodził się bawić. A potem mama wołała go na obiad, którego zapach czuł jeszcze zanim doszedł do domu. Wieczorem przesiadywał w swoim białym pokoju, ozdobionym holoobrazkami superbohaterów z jego ulubionych holofilmów. Ta zimna cela w żaden sposób nie zastępowała mu pokoju.
Ron uniósł lekko główkę. Z korytarza zaczęły dobiegać odgłosy ciężkich kroków, zbliżających się w stronę ciasnej celi. Wtem ciężkie drzwi od pomieszczenia otworzyły się i do środka wpadło trochę światła z jasnego korytarza. W przejściu stanęła mroczna postać. Po chwili schyliła się ociężale i postawiła na brudnej posadzce metalową tacę z jakimś jedzeniem.
-Ja chcę do mamy! - zapłakał zrozpaczony książę.
Grube drzwi zatrzasnęły się za wychodzącym strażnikiem.
Cierpliwość się opłaca. Ukryty w mrocznym cieniu zepsutej latarni, Rolph'dan zauważył czterech podejrzanych typków, wychodzących pospiesznie z wygasłej kantyny "Hot Meltdown". Razem z nimi szedł lekko podpity porywacz małego księcia. Ich kroki skierowały się w stronę wąskiej alejki, w której praktycznie w ogóle nie było oświetlenia. Rolph'dan po cichu ruszył za nimi. Dzięki towarzyszącej mu Mocy, wyczuwał dokąd zmierzają.
Po wyjściu z cienkiej alejki zrobiło się trochę jaśniej. Nad zamgloną ulicą lewitowała zepsuta reklama jakiegoś czerwonego napoju. Przestarzały głośnik powtarzał w kółko jakiś slogan promocyjny. Jej neonowe światła mieszały się z głęboką czernią nocy. Głosy rozmawiających porywaczy rozchodziły się echem po pustej alei. Nagle wszyscy czterej znikli za zakrętem. Mistrz Jedi przyspieszył kroku. Szybko przeszedł na ukos przez jasną ulicę i znalazł się w kolejnej ciemnej alejce, do której przed chwilą skręcili śledzeni przez niego bandyci. Lecz ku jego zaskoczeniu bo bandziorach nie było śladu. Moc podpowiadała mu, że są tutaj. Rolph'dan powolnym krokiem, wszedł głębiej w mroczną uliczkę. Zdjął z głowy luźny kaptur odsłaniając swoje zielone lekku i zaczął się gorączkowo rozglądać po ciemnych zakamarkach alejki. Wreszcie Moc przemówiła do jego wyczulonych zmysłów, ale niestety było już za późno. Za plecami usłyszał ciche kliknięcie odbezpieczanej broni.
- Ręce do góry - odezwał się głos z tyłu - odwróć się powoli...
Rolph'dan, z rękoma uniesionymi w górę, powoli obrócił się w stronę źródła głosu. Tak jak się spodziewał, ujrzał przed sobą czwórkę znajomych zbirów. Każdy z nich celował w niego z groźnie wyglądającej broni. Patrzyli na niego przeszywającym wzrokiem, a ich palce drżały na czułych spustach.
- Czemuś nas śledził? - zapytał jeden z humanoidów.
- Wykończmy go od razu - zasugerował ciemnowłosy człowiek.
Mistrz Jedi był zajęty rozmyślaniem, w jaki sposób ma dobyć miecz, by nie dać się zastrzelić. Sytuacja, w której się znajdował nie była trudna, ale też nie łatwa. Nie był bowiem aż tak szybki, a użycie sztuczki myślowej na cztery umysły na raz przerastało jego możliwości. Nakrycie się płaszczem Mocy i zniknięcie też nie zdałoby egzaminu. Nagle na jego kamiennej twarzy zajaśniał lekki uśmiech. Przypomniał sobie bowiem o pewnym triku, którego już dawno nie stosował. Rolph'dan skoncentrował się i użył Mocy, w wyniku czego za plecami wystraszonych bandytów rozległ się nieistniejący hałas przewracanego kosza na śmieci. Iluzja dźwięku była sztuczką starą jak galaktyka długa i szeroka. Bandyci odwrócili się nerwowo z pobudzonymi wyrazami twarzy, w stronę źródła dźwięku. Serca podskoczyły im do gardeł.
Jedi nie zastanawiał się długo. Wykorzystał chwilową nieuwagę zdezorientowanych porywaczy i w mgnieniu oka, w jego dłoniach znalazły się dwa srebrne miecze świetlne. Żółte i niebieskie ostrza wystrzeliły z emiterów klingi, z towarzyszącym im charakterystycznym brzękiem. Oba były o wiele krótsze od standardowych mieczy. Rolph'dan sam wyregulował ich długość tak aby nie przeszkadzały sobie nawzajem podczas walki. Specjalnie dla nich musiał opracować nowy styl szermierczy, którym się posługiwał. Żółty miecz należał kiedyś do jego zmarłego ucznia. Obecnie, wiernie służył nowemu właścicielowi.
- To Jedi!! - krzyknął głośno jeden z bandziorów.
W stronę rycerza posypał się deszcz czerwonych wiązek z rozgrzanych blasterów. Rolph'dan zachował w umyśle głęboki spokój. Ustawiając miecze w różnych pozycjach odbijał strzały, jeden za drugim. Silny ogień nie ustawał, tak jakby napastnicy mieli nadzieję, że naprawdę go trafią. Zamiast wiać strzelali dalej. Jedi, sparowując wiązki, powoli ruszył w stronę spanikowanych bandytów. Ci widząc jego śmiałe poczynania, zaczęli się wycofywać. Zaczęło do nich docierać, że czterech uzbrojonych gangsterów z pewnością nie było wartych tyle co jeden Mistrz Jedi, ze sporym zapasem doświadczenia. Szkoda tylko, że tak późno to zrozumieli.
Używając Mocy, Rolph'dan wyskoczył wysoko w górę i odbił kilka kolejnych strzałów. Jego brązowa szata pofalowała jak flaga na wietrze. Wylądował za plecami zdesperowanych napastników. Jednym precyzyjnym cięciem zniszczył rozgrzany blaster pierwszemu, który się odwrócił. Potem wprawił swoje roztańczone ciało w obrót i poczęstował tegoż samego Gotala, twardym kopniakiem z podeszwy prosto w przerażoną twarz. Ogłuszony bandyta stracił przytomność jeszcze zanim legł na twardej posadzce, parę metrów dalej.
Reszta ponowiła natrętny ogień w stronę rycerza. Rolph'dan wprawił miecze w ruch młynkowy i wszystkie wiązki poszybowały z powrotem do właścicieli, raniąc i obezwładniając dwóch z nich. Strzały ustały, a w powietrze uniósł się ostry zapach ozonu.
Trzech z głowy, pozostał jeden. Ostatni z porywaczy, był tym człowiekiem z bliznami, którego Rolph'dan rozpoznał w "Hot Meltdown". Miał ochotę zadać mu parę pytań na temat porwanego Rona.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,75 Liczba: 4 |
|
Gemini2006-01-12 11:38:24
Podobało mi sie. Jasny styl, brak błędów gramatycznych. Ciekawa akcja. Tak trzymać i prosze o więcej. 10/10
Dash Onderon2004-07-31 14:33:30
A ja bym sobie dał 4, ale nie dam bo nie mam skłonności samodestruktywnych. Ale po dwóch latach, uważam, że właśnie tyle mi się należy.
Bardzo dziękuję za wasze wysokie oceny, ale ten fic nie jest aż taki dobry, przynajmniej z mojego punktu widzenia.
Edi2004-07-29 23:59:10
Bardzo dobre opowiadanie,świetnie oddany klimat Nar Shadda,wspaniałe sceny walki,dialogi,humor tylko trochę krótkie(choć to może nawet pasuje).Gratuluję.9/10.
Jagd Fell2004-06-16 17:35:39
Bardzo mi się podoba. Jest spoko tylko krótkie. Oczywiście nie mam ci tego za złe. Moje opowiadanie posiada siedem stron( jeszcze nie skończone i opublikowane.
Kyle Katarn2003-04-08 14:27:30
Świetne opowiadanko Dash. Właśnie takie
chciałbym czytać częściej :D Star Warsowe
w 100%, bez tych niepoważnych udziwnień,
w których pułapkę wpada wielu autorów
prozy SW. Napisz coś jeszcze to zostanę
Twoim fanem :)
Dash Onderon2003-02-28 16:31:32
Cóż mogę powiedzieć...
Jak na pierwsze opowiadanie jakie w życiu
stworzyłem, to chyba wasze uwagi są jak
oscary :) , ale kiedy w wakacje 2002
brałem do łapy długopis i skrobałem to co
teraz możecie przeczytać, nie miałem
zamiaru komplikować wątków, ani wrzucać
nagłe zwroty akcji, lub tym podobne - a
nawet jakieś relacje z postaciami z OT
lub NT ( Nie wiem czy dobrze pamiętam,
ale skreśliłem jedno zdanie nawiązujące
do Yody).
Anor - przez ciebie dostałem rumieńcy...
jedI - krytyka od ciebie jest u mnie
zawsze jak najbardziej mile widziana i
mów... piszę :) to szczerze. ( prawie)
zawsze piszę to co myślę ( stąd te dwuje
z polskiego:). A twoje życzenia, to dla
mnie kolejne rumieńce :))))
Prawdopodobnie za jakiś czas skończę
prace nad następnym fanfic'em i to wy
zadecydujecie czy jest dobry czy
śmierdzi.
P.S. Polecam kawałek zespołu The Police
"When The World Is Going Down".
Anor2003-02-13 10:45:21
Rewelacja, jestem pod wrażeniem!
Rozbudowane opisy, niewybredne i
konkretne dialogi, naprawde pierwsza
klasa. No a pogoń na speederach to
najlepszy kawałek opowiadania. Nic tylko
czekać na na kolejne fanfiction'y.
jedI2003-01-05 12:52:00
Super-poprawnie
stylistycznie
napisane opowiadanie
SW (zachowane
wszystkie klasyczne
elementy Star
Warsowej nowelki).
Wszystko to można
uznać za coś
pozytywnego i ja tak
właśnie to odbieram
ale brakuje mi tu
czegoś nowego... no
bo tak właściwie to
ludzie mogą
przeczytać
opowiadanie twoje
Dash lub A.D. Fostera
i wierz mi, że nie
odbiegają one jakoś
rażąco poziomem,
tylko, że abym ja
sięgnął kiedyś w
przyszłości po twoją
książkę, musisz mnie
czymś zaskoczyć. Tak
więc możesz śmiało
stanąć w szeregu z
dzieisątkami Star
Warsowych autorów i
tysiącem fanó
piszących podobne
fanfice ale ja
wolałbym cię widzieć
w szeregu z Lemem,
Dickiem i
Wiśniewskim-Snergiem.
I tego (patrząc na
twój piękny obrazek)
ci życzę.