TWÓJ KOKPIT
0

PUNKT PRZEŁOMU - fragment :: Książki

Zmarszczki wokół ust Yody pogłębiły się. Syknął cicho z lekką dezaprobatą, którą każdy Jedi rozpoznałby od razu.
– Niepoważne domysły są, jeśli cierpliwość wyjawi wszystko.
Mace w milczeniu skinął głową. Nikt nie sprzecza się z Mistrzem Yodą. W Świątyni Jedi człowiek uczy się tego od dziecka. Żaden z Jedi nigdy o tym nie zapomniał…
– To irytujące, mistrzu. Gdyby tylko… dziesięć lat temu mogliśmy po prostu sięgnąć i…
– Żyć przeszłością Jedi nie może – przerwał surowo Yoda. Jego zielone oczy przypomniały Mace’owi, że nie należy wspominać o cieniu, który okrył mrokiem odbieranie Mocy przez Jedi. O tym nie mówiło się poza Świątynią Jedi. Nawet tutaj.
– Członkiem Rady Jedi jest… Potężną Jedi. Doskonałą wojowniczką…
– Lepiej, żeby to się okazało prawdą. – Mace zmusił się do uśmiechu. – Szkoliłem ją.
– Ale martwisz się. Za bardzo. Nie tylko o Depę, ale o wszystkich Jedi. Od czasu Geonosis.
Uśmiech mu nie wychodził, więc przestał próbować.
– Nie chcę mówić o Geonosis.
– O tym od miesięcy wiedziałem. – Yoda dźgnął go znowu i Mace podniósł wzrok. Sędziwy mistrz pochylił się ku niemu, wysuwając uszy do przodu, a ogromne zielone oczy lśniły. – Ale kiedy mówić teraz chcesz, wysłuchać cię mogę.
Mace przyjął te słowa milczącym skinieniem głowy. Nigdy w to nie wątpił. Mimo wszystko wolał jednak mówić o czym innym.
O czymkolwiek innym.
– Spójrz na to miejsce – mruknął, skinieniem głowy obejmując rozległą przestrzeń gabinetu kanclerza. – Nawet teraz, po tylu latach, widać różnicę pomiędzy Palpatine’em a Valorumem. Inaczej wyglądał ten gabinet w tamtych czasach…
Yoda zrobił twierdzący ruch głową. Zawsze kiwał nią w przeciwnym kierunku.
– Finisa Valoruma pamiętam ja dobrze. Ostatnim z wielkiego rodu był. – W oczach Mistrza pojawiła się nagle pustka, jakby spoglądał wstecz poprzez dziewięćset lat swojego życia.
Godny zastanowienia był fakt, że Republika, tak zdawałoby się odwieczna w swoim tysiącletnim panowaniu, w istocie niewiele była starsza od Yody. W opowieściach, jakie Yoda snuł, o dawno zapomnianych młodych latach, Jedi mógł często dopatrzyć się młodości samej Republiki – dzielna, pewna siebie, przepełniona witalnością panoszyła się po galaktyce, przynosząc pokój i sprawiedliwość kolejnym gromadom gwiezdnym, systemom i światom.
Dla Mace’a ten kontrast, nad którym zadumał się Yoda, był jeszcze bardziej niepokojący.
– Więź z przeszłością Valorum czuł. Zakorzenioną głęboko w glebie tradycji. – Gestem ręki Yoda zdawał się przywoływać lśniące politurą antyczne meble należące do Finisa Valoruma, jego dzieła sztuki i rzeźby z tysiąca światów. Gabinet wypełniała wtedy spuścizna trzydziestu pokoleń rodu Valorum. – Za głęboko może. Człowiekiem historii Valorum był, Palpatine… – Yoda powoli przymknął powieki. – Człowiekiem teraźniejszości jest Palpatine…
– Mówisz tak, jakby ci to sprawiało ból.
– Sprawiać może. Ale dnia dzisiejszego ból mój dotyczy, nie tego człowieka.
– Ten gabinet teraz podoba mi się bardziej. – Mace skinieniem głowy wskazał na rozległą przestrzeń podłogi. Surowy. Bezpretensjonalny i bezkompromisowy. Mace uznał, że to okno ukazujące charakter Palpatine’a. Kanclerz żył wyłącznie dla Republiki. Skromnie ubrany. Bezpośredni w mowie. Niedbający o ozdoby i wygodę. – Szkoda, że nie może dotknąć Mocy. Byłby chyba doskonałym Jedi.
– Ale wtedy kolejnego Kanclerza potrzebowalibyśmy – łagodnie uśmiechnął się Yoda. – Lepiej może, że jest tak, jak jest.
Mace przytaknął temu rozumowaniu lekkim skinieniem głowy.
– Podziwiasz go.
Mace zmarszczył brwi. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Całe swoje dorosłe życie spędził pod rządami kanclerza Republiki… lecz przecież służył urzędowi, nie człowiekowi. Co zatem sądził o Kanclerzu jako o człowieku? A czy to miało jakieś znaczenie?
Chyba jednak miało. Mace wyraźnie pamiętał, co ukazała mu Moc, kiedy dziesięć lat temu obserwował zaprzysiężenie Palpatine’a na kanclerza Republiki. Palpatine sam był punktem rozpadu, od którego zależała przyszłość Republiki, ba, może nawet całej galaktyki. – Jedyną inną osobą, którą mógłbym sobie wyobrazić na czele Republiki w tych ciężkich czasach, jest… – otworzył dłoń – … jesteś ty, mistrzu.
Yoda zakołysał się na swoim fotelu i wydal szeleszczący syk, który służył mu za śmiech.
– Politykiem nie jestem, głupku.
Wciąż zdarzało mu się zwracać do Mace’a tak, jakby był studentem. Mace’owi to nie przeszkadzało. Czuł się wtedy odmłodzony. Wszystko inne ostatnio tylko przysparzało mu lat.
Śmiech Yody ucichł.
– Dobrym dowódcą dla Republiki bym nie był – zniżył głos jeszcze bardziej, prawie do szeptu. – Moje oczy ciemność zasnuwa, cierpienie i zniszczenie ukazuje mi Moc, nadejście długiej, długiej nocy. Bez Mocy lepiej przywódcom może być. Widzieć dobrze Palpatine młody zdaje się.
„Młody” Palpatine – co najmniej o dziesięć lat starszy od Mace’a, a wyglądający jeszcze na dwa razy więcej – wybrał właśnie ten moment, aby pojawić się w gabinecie. Za nim wszedł jeszcze jeden człowiek. Yoda zsunął się z fotela, Mace podniósł się z szacunkiem. Obaj mistrzowie Jedi oficjalnym ukłonem powitali Kanclerza Republiki. Palpatine machnięciem dłoni skwitował te uprzejmości. Wydawał się zmęczony: mięśnie jakby zanikły pod obwisłą skórą zapadniętych głęboko policzków.
Towarzyszący mu człowiek był niewiele wyższy od dziecka, choć z pewnością przekroczył czterdziestkę: chudy, o rzadkich ciemnych włosach okalających twarz tak bezbarwną, że Mace mógłby ją zapomnieć, gdyby bodaj na moment odwrócił wzrok. Oczy miał podkrążone i zaczerwienione, przy nosie trzymał płócienną chusteczkę. Wydawał się jakimś pomniejszym urzędniczyną, funkcjonującym gdzieś w zapadłych czeluściach rządowych biur, z ubezpieczeniem i wypłatą i absolutnie niczym więcej. Mace natychmiast uznał, że to szpieg.
– Mamy nowiny o Depie Billabie.
Mimo wcześniejszych przemyśleń zwykły smutek w głosie kanclerza sprawił, że żołądek Mace’a ścisnął się boleśnie.
– Ten człowiek wrócił właśnie z Haruun Kal. Obawiam się… cóż, może sami powinniście zobaczyć dowody.
– Co to jest? – Mace poczuł w ustach suchość popiołu. – Została aresztowana? Już od Geonosis było wiadomo, jaki los szykują schwytanym Jedi separatyści Dooku.
– Nie, Mistrzu Windu – odparł Palpatine. – Obawiam się… obawiam się, że to coś znacznie gorszego…
Agent otworzył sporą walizkę i wyjął z niej staroświecki holoprojektor. Przez moment manipulował kontrolkami, aż nad lustrzaną ebonitową taflą, która służyła Palpatine’owi za biurko, pojawił się obraz.
Yoda położył uszy płasko do tyłu i zwęził oczy w szparki.
Palpatine odwrócił wzrok.
– Ja już się dość napatrzyłem – wyjaśnił.
Mace zwinął dłonie w pięści. Nie mógł złapać tchu.
Mżące ciała na hologramie miały wielkość jego palca. Naliczył ich dziewiętnaście. Wydawały się ludzkie, a może humanoidalne. Otaczało je kilka prefabrykowanych chat, spalonych, rozbitych, rozniesionych na strzępy. Ruiny czegoś, co kiedyś zapewne było twierdzą, otaczały scenerię jak pierścień. Dżungla miała wysokość czterdziestu centymetrów i zajmowała półtora metra blatu biurka Palpatine’a.
Po chwili agent chrząknął przepraszająco.
– To jest…eee… wydaje się, że to robota lojalistowskich partyzantów, pod dowództwem mistrza Billaby.
Yoda wytrzeszczył oczy.
Mace wytrzeszczył oczy.
Te… te rany… Mace potrzebował lepszego obrazu. Sięgnął w głąb dżungli – jego dłoń zapulsowała jaskrawymi falami laserów skanującej matrycy projektora.
– Te tutaj.
Przesunął dłonią nad grupą trzech ciał ziejących ogromnymi ra-nami.
– Powiększ je.
Agent wywiadu Republiki odpowiedział, nie odrywając chusteczki od zaczerwienionych oczu:
– Uhm… ja… Mistrzu Windu… ten zapis jest… eee… dość nieskomplikowany… prawie prymitywny… – reszta zdania znikła w potężnym kichnięciu, które rzuciło nim do przodu, jakby ktoś uderzył go w tył głowy. – Przepraszam… przepraszam… mój system nie toleruje środków antyhistaminowych… za każdym razem, kiedy jestem na Coruscant…
Dłoń Mace’a ani drgnęła. Nie podniósł głowy. Czekał, aż skomlenie agenta całkiem ucichnie. Dziewiętnaście trupów. A ten człowiek uskarża się na swoją alergię.
– Powiększ to – powtórzył.
– Ja… tak, oczywiście, proszę pana. – Agent pokręcił przy kontrol-kach projektora dłonią, która jeszcze nie drżała. Jeszcze nie. Dżungla zamigotała i znikła. W chwilę później pojawiła się znowu, zajmując tym razem dziesięć metrów podłogi. Splątane gałęzie holograficznych drzew utworzyły lśniące wzory na suficie, ciała nabrały połowy naturalnej wielkości.
Agent przechylił głowę, wściekle trąc nos chusteczką.
– Przepraszam, Mistrzu Windu. Przepraszam. Ale system jest…
– Prymitywny. Wiem. – Mace przedzierał się przez świetlne obrazy, aż znalazł się obok ciał, które go zainteresowały. Przykucnął opierając łokcie na kolanach i splótł dłonie przed twarzą.
Yoda podszedł bliżej i też przycupnął, wyciągając szyję, żeby lepiej widzieć. Po chwili Mace podniósł wzrok i spojrzał w smutne zielone oczy.
– Widzisz?
– Tak… tak – wyskrzeczał Yoda. – Ale wniosków z tego wyciąg-nąć nie możesz…
– Właśnie o to mi chodzi.
– A jeśli chodzi o tych z nas, którzy nie są Jedi… – głos wielkiego kanclerza Palpatine’a brzmiał pełną ciepła siłą, charakterystyczną dla zawodowych polityków. Okrążył biurko, ubierając twarz w nieco zadumany uśmiech człowieka, który w obliczu paskudnej sytuacji wciąż ma nadzieję, że wszystko ułoży się jak należy. – Może wyjaśnicie nam, w czym rzecz?
– Oczywiście. Inne ciała niewiele nam powiedzą, bo są albo w stanie rozkładu, albo na wpół pożarte przez drapieżniki. Na tych jednak widać pewne uszkodzenia tkanek miękkich, o tu… – dłoń Mace’a zakreśliła łuk wzdłuż otwartych ran przecinających holograficzny tors kobiety – …które nie powstały od szponów ani zębów… Nie pochodzą też od broni z zasilaniem… Widzicie te otarcia na żebrach? Miecz świetlny, nawet wibroostrze, przecięłoby kość na dwie części. Tę ranę zadano martwym ostrzem, sir.
Twarz wielkiego kanclerza wykrzywiło obrzydzenie.
– Martwe ostrze… Chcesz powiedzieć, kawałek metalu? Ostry kawałek metalu?
– Tak, proszę pana, ostry kawałek metalu. – Mace przechylił głowę o centymetr w prawo. – Albo ceramiki. Transpastali. Nawet karbonitu.
Palpatine odetchnął głęboko, jakby tłumiąc drżenie.
– To brzmi… niewiarygodnie brutalnie. To musi być bolesne…
– Czasami tak, proszę pana. Nie zawsze. – Nie wyjaśnił, skąd to wie. – Ale te cięcia są równoległe, wszystkie prawie tej samej długości… Możliwe, że kobieta nie żyła, kiedy je zadano. A przynajmniej była nieprzytomna.
– Albo… – siąknął agent i zakasłał przepraszająco. – Albo po prostu… eee… no wie pan, związana.
Mace wybałuszył oczy. Yoda przymknął powieki, a Palpatine spuścił głowę, jakby z bólu.
– Eee… konflikt na Haruun Kal… ma całą historię… cóż, można by je tak nazwać… rozrywkowych tortur. Po obu stronach. – Agent zaczerwienił się, jakby sam fakt wiedzy o takich sprawach go zawstydzał. – Czasem ludzie… ludzie tak bardzo nienawidzą… że samo zabicie wroga nie wystarczy.
Jakaś ogromna pięść ścisnęła serce w piersi Mace’a: ten mały niezgułowaty człowieczek… ten cywil… jak on mógł oskarżać Depę Billabę o taką potworność, choćby w domyśle! Ogarnęła go ślepa furia. Długie, zimne spojrzenie odnalazło wszystkie miejsca na miękkim ciele tego człowieka, gdzie jeden ostry cios oznaczałby śmierć. Agent pobladł, jakby też mógł je dokładnie policzyć w oczach Mace’a.
Lecz Mace zbyt długo był Jedi, aby poddać się gniewowi. Jeden czy dwa oddechy rozluźniły pięść zaciśniętą na jego sercu. Wstał.
– Nie widzę nic, co wskazywałoby na udział Depy.
– Mistrzu Windu… – zaczął Palpatine.
– Jaka była wartość militarna tego przyczółka?
– Wartość militarna? – Agent wydawał się zaskoczony. – Ależ żadna… tak mi się zdaje. To byli poszukiwacze dżungli Balawai… Szperacze, tak ich nazywają. Kilku szperaczy działa jak nieformalna milicja, ale to prawie zawsze mężczyźni. Tu zaś mamy sześć kobiet…


1 2 (3)


TAGI: Amber (211) fragment powieści (9) Matthew Stover (10) Wojny Klonów (książki) (10)
Loading..