Era Franchise
Jest takie piękne angielskie słowo Franchise, określające markę, a raczej serię produktów związanych z jakimś tematem. To mogą być zabawki, książki, komiksy i inne rzeczy związane z jakimś filmem, bądź powieścią, a całość tworzy doskonały przemysł, jedno zapewnia sprzedaż drugiemu. Powszechnie za twórcę tego stanu rzeczy uważa się właśnie samego George’a Lucasa, który podczas produkcji „Gwiezdnych Wojen” (tych pierwszych z roku 1977), zrzekł się swojego honorarium na rzecz praw do zabawek i kontynuacji. Dziś powszechnie uznaje się to za jeden z najlepszych (dla Lucasa) interesów zawartych w historii. Tylko czy w latach 70. można już było przewidzieć pewien trend? Otóż z pewnego punktu widzenia tak, nawet więcej on już istniał. Sprzedawanie książek, figurek i jeszcze innych kolekcjoneriów dla fanów miało już miejsce wcześniej, co prawda nie na taką skalę, ale nie można zapominać o Jamesie Bondzie, Godzilli czy nawet Star Treku, to wszystko w jakiś sposób, nie tylko filmowo-telewizyjny jeszcze przed Gwiezdnymi Wojnami, na siebie zarabiało. George i jego ludzie postawili na masówkę. Okazało się, że wszystko szło doskonale. Fakt gdzieś koło roku 1984-1985 rynek trochę się załamał i sprawa Gwiezdnej sagi przycichła.
Rozruszała się dopiero na początku lat 90., kiedy to zaczęły się pojawiać pierwsze nowe książki, w tym słynna trylogia Timothy’ego Zahna, uznana przez wielu fanów za najlepszą część sagi (nawet lepszą od filmów i to jakichkolwiek). Sukces tych książek przesądził los Gwiezdnych Wojen. Zaczęły powstawać setki zabawek, książek, figurek, gier czy komiksów, a w końcu też i kolejne filmy. „Mroczne Widmo” było jednym z największych sukcesów komercyjnych ostatnich lat, same zyski ze sprzedaży licencji na zabawki przyniosły więcej pieniędzy niż którykolwiek film z serii zarobił w kinie.
Z tym, że trzeba dodać, że nie była to jakaś nagła i niespodziewana sytuacja. Wszystko właśnie wskazywało na to, że tak będzie. Ale okazuje się, że nie tylko Lucas ma monopol na własną markę. W ostatnich latach namnożyło się rozmaitych franchise, w praktyce próbuje się to robić z każdego tytułu, który odniesie sukces. Do takich przedsięwzięć, gdzie nie tylko film jest ważny, ale też cały przemysły „wydobywczy”, oferujący rozmaite przedmioty w jakiś sposób związane z nowym filmem, można zaliczyć np. „Harry’ego Pottera”, „Matrix”, „Star Trek” czy nawet „Władcę Pierścieni”. W takim przesycie nietrudno było się spodziewać, że licencje „Mrocznego Widma” nie przyniosą spodziewanych efektów. Jakby filmu nie oceniać, to mnogość artykułów z nim związanych w praktyce sama sobie zaszkodziła. A dziś dość trudno utrzymywać przez cały rok franchise na topie.
Teraz Lucas postanowił wyciągnąć swą dłoń ku najbardziej wiernym fanom.