Geneza Imperium
[Od tłumacza: Opowiadanie powstało w `94. Nie było wtedy prequeli, a o Wojnach Klonów wiedziano tylko tyle, że miały kiedyś miejsce.]
- Wiecie dlaczego wasz system był w stanie wojny od dwudziestu lat? - zaczął Mordon. - Wiecie dlaczego cierpieliście tak długo bez prawdziwej władzy, silnej gospodarki i należnej wam pozycji w galaktyce? Wasze problemy zaczęły się wiele lat temu, za Republiki.
Gdy zakończyły się Wojny Klonów, władzę sprawowała grupa istot, nazywająca siebie senatorami. Stanowili rząd, stworzony tylko by dać im osobiste korzyści i władzę. Byli elitą, a wszystkie inne istoty nieświadomie wspierały ich w tej systematycznej grabieży milionów światów.
Oczywiście senatorowie głosili powszechnie swoje kłamstwa o prawych rządach, reprezentowaniu swoich systemów, sprowadzaniu pokoju i harmonii do galaktyki. Ale jak sami wiecie, nie robili niczego takiego. Kiedy ostatnio Taroon otrzymał jakąkolwiek pomoc od tak zwanej Republiki?
Mężczyzna przerwał na chwilę. Tłum pomrukiwał zgodnie. Jego słowa odniosły zamierzony efekt. Ludzie wyklinali na Republikę, która jak daleko sięgali pamięcią, nie zwracała najmniejszej uwagi na system Taroon.
- Korupcja senatu stopniowo wychodziła na światło dzienne, w dużej mierze dzięki staraniom jednego z senatorów, silnego, nieustępliwego, znanego jako Palpatine. Senator Palpatine pilnie pracował nad ujawnieniem korupcji i zepsucia, szerzącego się partyjniactwa, zatruwającego serce galaktyki. Był jednym z niewielu idealistów, wierzących w Republikę. Osiągnął swoje stanowisko dzięki latom ciężkiej służby obywatelom.
Szybko zauważył, że jego starania ujawnienia korupcji są, nie dość że niebezpieczne, to ponadto bezowocne. Wróg był zbyt głęboko zakorzeniony, więc obrał inne podejście. Pracował wewnątrz systemu, stopniowo przeciągając na swoją stronę kluczowych członków senatu, Gwardii Republikańskiej, a nawet tych rycerzy Jedi, którzy oparli się korupcji. Miał wielki plan jednakowego traktowania i wprowadzenia wspólnego prawa dla wszystkich światów, ale szybko dostrzegł słabość systemu republikańskiego. Dzięki dogłębnej analizie historii, wiedział że największą siłę daje centralizacja i silny przywódca, wspierany potęgą militarną. To była droga, którą poszedł. Dzięki nieugiętości i konsekwencji swoich czynów, zdołał stworzyć potężny sojusz wielu przywódców, którzy w końcu okrzyknęli go Imperatorem.
Nastała era pokoju i rozwoju.
Jednakże na Rubieżach, zewnętrznym planetom, przez odwieczne zaniedbania Republiki, wydarzenia takiej wagi mogą nie przynieść żadnych korzyści. To nasza misja. Zaprowadzanie równości i jedności w Imperium. Posiadamy siłę, którą możemy wykorzystać w razie konieczności, ale nasza misja jest czysto dyplomatyczna. Damy wam gubernatora sektora i zapewnimy sprawne władze lokalne. Zaprowadzimy porządek na waszych światach i uczynimy je produktywnymi członkami Imperium.
Dziś światy Środka cieszą się dobrobytem, bezpieczeństwem i potężnym wzrostem gospodarczym. Dzięki silnej władzy centralnej, każda planeta, każdy system i każdy sektor się do niego przyczynia. Wytrwali osadnicy z sytemu Cardua przodują w eksploatacji bogatych złóż rudy w swoich pasach asteroid. Ich sąsiedzi z systemu Xorth cieszą się żyznymi glebami i eksportują ogromne ilości płodów rolnych. Dostarczają również najlepszych jagód Farr w galaktyce, cenionych za wspaniały zapach i pobudzające właściwości. Jedni czerpią bezpośrednie korzyści z wysiłku innych. Taroon również ma swoją rolę do odegrania, a my jesteśmy tu właśnie po to, by dać wam okazję dołączenia do największego imperium w historii.
Niektóre rzeczy zagrażają jednak nawet wielkiemu Imperium - wam i nam wszystkim. Imperator chce byście wiedzieli, kto jest naszym wspólnym wrogiem. Po pierwsze istnieje problem zbuntowanych obcych ras, które nie potrafią lub nie chcą pokojowo koegzystować i współpracować z rasą ludzką, skazując siebie na podbój - rasy jak Kalamarianie i Wookiee. Możecie wesprzeć nas w ograniczaniu ich destrukcyjnych zapędów.
Są również grupy, chcące przywrócić dawne zepsucie. Przewodzeni przez byłych senatorów, pragnących odzyskać swoje wpływy. Ci rebelianci odważają się zakłócać nasze starania zaprowadzenia pokoju w galaktyce. Nie oszukujmy się. Dowodzą nimi zdesperowani niegodziwcy, współpracujący z bestialskimi obcymi, pragnącymi naszej zagłady. Z otwartymi rękoma powitamy zdolnych ochotników, chcących wesprzeć nas w walce z tymi złymi istotami i ich kłamstwami.
Admirał przerwał mowę i spojrzał na zgromadzenie. Maarek również omiótł wzrokiem salę. Na krótką chwile ich spojrzenia się spotkały. Albo tylko mu się tak wydawało. W każdym razie poczucie, że został zauważony, wydało mu się krępujące.
Mężczyzna kontynuował mowę. Przemawiał, jakby witał ich w jakimś hotelu lub ośrodku. Jak do zaproszonych gości, którzy zapłacili za to spotkanie. Maarek przypuszczał, że część zgromadzenia mogła być zaproszona, ale wielu, podobnie jak on, nosiła więzienne ubrania.
- Znajdujecie się na jednym z wielkich okrętów floty Imperatora - powiedział Mordon. - To jest imperialny gwiezdny niszczyciel "Zemsta". W pobliżu znajduje się kilka innych gwiezdnych niszczycieli i fregat. Jesteśmy tu, by zapewnić wam i waszym sąsiadom pokój, ład i rozwój handlowy.
Wielu z was nigdy wcześniej nie widziało gwiezdnego niszczyciela. Zapoznam was teraz z tym cudownym narzędziem pokoju i prawa.
Światła przygasły i koło mężczyzny obudził się hologram. Ukazywał ogromny okręt w kształcie klina z nadbudówką zwieńczoną dwiema kulistymi wypustkami. Wszystko stanowiło idealną całość, nie było jednak żadnej skali, wedle której można by to ocenić, więc Maarek okazywał umiarkowane zainteresowanie.
- Oto Gwiezdny Niszczyciel typu Imperial - ogłosił mężczyzna z nieukrywaną dumą. - Stanowi imponujące osiągniecie techniki. Dla porównania, pokażę go w skali ze standardowym promem subsystemowym.
Pojawił się mały stateczek, podobny do tego, którego użyli Bordalczycy do transportu jego i jego matki. Był ledwie punkcikiem. Maarek czuł bicie własnego serca. Był skłonny uznać to za jakąś sztuczkę, ale mężczyzna kontynuował, jakby czytał w jego myślach.
- Nie ma w tym żadnej przesady, mieszkańcy Taroona. Skala jest dokładna. Niewielu, jeśli którekolwiek z was, widziało wcześniej coś takiego. Znajdujecie się obecnie na pokładzie 50 w jednej ósmej okrętu.
Gwiezdny niszczyciel posiada wielotysięczną załogę i przewozi wielu żołnierzy. To właściwie miasto w kosmosie, albo forteca. Każdy Gwiezdny Niszczyciel posiada tuziny ciężkich turbolaserów i dział jonowych oraz wiele innego uzbrojenia ofensywnego, jak i defensywnego. Dodatkowo każdy przenosi kilka eskadr myśliwców i bombowców TIE, jak i garnizon machin kroczących AT-AT, AT-ST i wielu innych pojazdów naziemnych i atmosferycznych.
Nagle Maarek poczuł się jakby doznał dziesięciokrotnego przyspieszenia. To nie był wykład rekrutacyjny, jak myślał początkowo. To była zakamuflowana groźba. Ten Gwiezdny Niszczyciel posiadał wystarczającą siłę do zrównania z ziemią cywilizacji na stosunkowo małej planecie, jaką był Kuan. Jeśli Imperium posiadało więcej tych potworów, nic dziwnego, że tak łatwo mianowali siebie władcami całego systemu. To wyjaśniało również obecność przywódców Bordala i Kuana. Zaproszenie dla wodzów Taroona zostało poparte blasterem przyłożonym do ich głów. Współpracowali, albo...
Ale co on tu robił? Czego od niego chcieli?
W tym czasie admirał dał sygnał rozpoczęcia holoprezentacji. Było to coś w stylu wycieczki z przewodnikiem po pokładach gwiezdnego niszczyciela, przez co jeszcze bardziej przypominał nazbyt uzbrojony wojskowy hotel. Muzyka towarzysząca prezentacji idealnie wpasowywała się w treść pojawiających się obrazów.
"Gwiezdny Niszczyciel typu Imperial jest domem dla dziesiątek tysięcy zaprawionych w bojach członków załogi i wspierających ich żołnierzy. Tu, w sektorze cywilnym widzicie wiele istot zajmujących się ich codziennymi sprawami. Są tu sklepy, punkty usługowe, gastronomiczne i centra rozrywkowe."
Gdy narrator mówił, hologram ukazywał coś, co mogłoby być ulicą dobrze prosperującego miasta, tylko wszystko było w mniejszej skali. Ujęcia były dobrze dobrane, aby dać wrażenie ogromu przestrzeni, ale Maarek zauważył, że cała scena przedstawia dość mały obszar - przynajmniej w planetarnych standardach. Wtem nastąpiło przejście.
Hologram przedstawił kilka miejsc w krótkich ujęciach. Najpierw mały apartament. Nieskazitelnie czysty i nowoczesny. Była tu sypialnia, pokój dzienny z terminalem komunikacyjnym i mała łazienka. Nie było kuchni, ani żadnego miejsca do spożywania posiłków. Narrator wyjaśnił, że jest to typowa kwatera załogi. Wyglądała zachęcająco, wręcz przytulnie.
Muzyka zmieniła się na bardziej epicką, a hologram przeszedł do pomieszczenia zapełnionego sprzętem i pracującymi ludźmi. Narrator określił to jako pomieszczenie kontrolne, "jedno z wielu na pokładzie gwiezdnego niszczyciela". Krzątało się tu mnóstwo istot, głównie ludzi, biegających między konsolami. Wyglądali na niezmiernie zapracowanych i wydajnych. "Gwiezdny niszczyciel prowadzony jest przez ekipę wykształconych techników. Kontrolują oni wiele funkcji okrętu, wliczając napęd, nawigację, monitorowanie systemów podtrzymywania życia, tarcz i naładowania uzbrojenia. Istnieje również kilka wyspecjalizowanych ośrodków kontrolnych. Na przykład każda bateria turbolaserów gwiezdnego niszczyciela posiada oddzielne bezpieczne stanowisko kierowania ogniem. Również każdy hangar ma własne centrum kontroli lotu dla zapewnienia obsługi wszystkich jednostek dokujących i opuszczających okręt."
Kolejna scena przedstawiała duże pomieszczenie, z platformą pośrodku, na końcu której znajdowała się wielka holomapa. Tu też wiele osób było pochłoniętych pracą przy tajemniczych urządzeniach. "Taktyką operacji zawiaduje się z głównego mostka. To tu dowódca i jego oficerowie na bieżąco śledzą rozwój sytuacji."
Dalej prezentacja pokazała inne podsystemy Gwiezdnego Niszczyciela, w tym jeden z wielkich turbolaserów. Wreszcie wizja zanikła, muzyka ucichła i w sali zapanowała zupełna cisza. Po chwili nad holoprojektorem zaczął się kształtować obraz postaci w długiej szacie z kapturem. Ten obraz wywołał w Maareku dziwne poruszenie. Od postaci biła aura olbrzymiej mądrości, lecz jednocześnie nie dało się ukryć, że życie ciężko go doświadczyło. Część twarzy była skryta w cieniu wielkiego kaptura. Było w nim coś, co nie pozwalało odwrócić od niego wzroku. Przemówił. Jego głos był cichy, wręcz pozazmysłowy.
- Jestem... Imperatorem - powiedział. Było to tak proste, bezpretensjonalne, z odrobiną wahania, by słowa lepiej zapadły w pamięci słuchaczy. To naprawdę był Imperator! - Maarek - zwrócił się do niego po imieniu, mógłby przysiąc - wzywam cię! Dołącz do nas! Dołącz dla dobra wszystkich istot!
To było przerażające. Jak mógł się zwracać bezpośrednio do niego przed tymi wszystkimi ludźmi? Czy była to jakaś sztuczka? Teraz nie był już taki pewien, co właściwie usłyszał. Zakapturzona postać wciąż mówiła, a ton jej głosu rósł wraz z wizerunkiem.
- Ci, którzy nam się sprzeciwiają, muszą zostać zniszczeni. Ci, którzy chcą deprawować innych, zniewalać ich i kraść nasze osiągnięcia, muszą zostać powstrzymani. Nastał czas siły. Nastał czas usunięcia ostatnich przeszkód dla pokoju, dobrobytu i prawdziwej potęgi, jakiej galaktyka nie widziała od legendarnych czasów.
Maarek czuł każde słowo, jak fizyczny byt. W swojej mowie, Imperator wymieniał kolejnych swoich wrogów i zapowiadał ich eliminację. Mówił o lojalności i pokojowym władaniu wszystkimi światami. Gdy skończył mówić, Maarek był gotów zrobić wszystko i udać się wszędzie, aby mu służyć. Imperator był jedyną nadzieją na jedność i siłę. Jedność i siła. To stało się mottem Maareka.
To było trzy miesiące temu. Teraz Maarek pracował jako mechanik w jednym z głównych hangarów gwiezdnego niszczyciela, otoczony rzędami maszyn, od myśliwców TIE, po machiny kroczące. Spawał nowy panel radiatora do skrzydła TIE Interceptora odesłanego do naprawy.
Zostawili Taroon wiele lat świetlnych za sobą. Marina została na Kuanie, by pomóc w procesie przekazywania władzy i szukać męża. Zarówno Maarek, jak i Pargo zaciągnęli się, uwiedzeni rządzą przygody i potęgą Imperium. Dodatkowo, choć nie potrafił tego uzasadnić, Maarek miał nieodparte wrażenie, że ojca nie ma już w systemie Taroon i że natrafi na niego gdzieś w ogromie galaktyki.
Hangar służył naprawom i produkcji nowego sprzętu. Wszystkie znajdujące się tu pojazdy były albo uszkodzone, albo w różnych stadiach montażu. Powypalane ślady, rozcięcia i poskręcany metal dowodziły, że nie wszystkie systemy poddawały się tak łatwo jak Taroon. "Zemsta" była w ciągłym ruchu, od jednego punktu zapalnego do drugiego.
Co prawda Maarek nie był informowany o bojowych działaniach gwiezdnego niszczyciela, ale pewne plotki i historie docierały nawet do ludzi na jego stanowisku, dzięki czemu wiedział, że "Zemsta" uczestniczyła w kilku akcjach jednocześnie. Skakali do jednego systemu, wypuszczali myśliwce lub lądowniki, by zaraz przenieść się do innego i wypuścić kolejne jednostki, lub wesprzeć trwającą tam operację. Przy każdym skoku mógł poczuć nieznaczne zaburzenia przestrzeni, ale te szybko mijały.
W ciągu ostatnich paru godzin, "Zemsta" wykonała kilka skoków. Jakąś godzinę temu do hangaru dostarczono kilka uszkodzonych myśliwców. Maarek i reszta mechaników ciężko pracowali, by przywrócić je do służby. Wcześniej dało się słyszeć kilka stłumionych uderzeń. Jeden z mechaników twierdził, że to ciężkie torpedy rozbijają się na tarczach niszczyciela.
Teraz panowała cisza, a TIE Interceptor był już naprawiony. Maarek poprosił brygadzistę o zgodę na przetestowanie maszyny. Panowała niepisana zasada, że mechanik powinien na sucho sprawdzić maszynę przed oddaniem jej z powrotem do służby. Wielu techników nauczyło się podstaw pilotażu, a doświadczenie Maareka ze śmigami dawało mu przewagę.
- Znajdujemy się na orbicie Farboona - powiedział mu brygadzista. - Przestrzeń jest czysta. Ruszaj, ale pospiesz się. Zaplanowano kolejny skok za trzy godziny.
Maarek wspiął się do wnętrza TIE/In i ustawił fotel oraz pasy. Nie miał standardowego skafandra pilota TIE z hełmem i systemami podtrzymywania życia, tylko sklecony przez mechaników chałupniczy wytwór. Nie martwił się jednak nieprzepisowym skafandrem. Zawsze czekał na ten moment. Choć trwało to tylko kilka minut - czas niezbędny na sprawdzenie działania myśliwca - było to dla niego, jak wyrwanie się z klatki.
Zakomunikował gotowość przez komunikator i odpalił bliźniacze silniki jonowe. Miarowe wycie wypełniło kokpit i maszyna lekko zadrżała. Zapamiętał, by zgłosić to do specjalisty od silników, gdy skończy testy. Uniósł mały stateczek na repulsorach i skierował się w stronę śluzy.
Gdy tylko wystrzelił w przestrzeń, przywitał go widok wielkiej planety, odcinającej się od czerni kosmosu. Plamy zieleni i błękitu przykrywały smugi białych chmur. Maarek nigdy nie latał tak blisko planety, więc poświęcił chwile na podziwianie tego widoku. Przeskanował okolicę w poszukiwaniu innych statków, ale nie wykrył niczego. Zawrócił myśliwiec i iluminator wypełnił widok gwiezdnego niszczyciela. Nigdy nie nudziło go podziwianie majestatycznego okrętu. Wreszcie rozpoczął procedury diagnostyczne. Uważnie śledził sensory w poszukiwaniu jakichkolwiek odchyłów od normy.
Normalnie mechanicy pracowali na własnej częstotliwości komunikatora, ale Maarek nauczył się, jak dostroić go do drugiego pasma, które łapało nieszyfrowane wojskowe kanały. Miał nadzieję na dowiedzenie się czegoś o działaniach niszczyciela, nawet jeśli nic istotnego nie było przesyłane kanałami, które był w stanie podsłuchiwać.
Dziś było inaczej. Gdy tylko zwrócił się ponownie w stronę hangaru, hełmofon zaskrzeczał i wydobył się z niego naglący głos.
- Do wszystkich. Słyszy mnie ktokolwiek? Nagły wypadek. Zgłoście się.
Maarek nie odpowiedział. W ogóle nie powinno go być na tym kanale. Ale głos wciąż nawoływał i najwidoczniej nikt mu nie odpowiadał. Wreszcie Maarek zdecydował się dowiedzieć, co się dzieje.
- Tu Stele - powiedział do mikrofonu. - W czym problem?
- Kim do diabła jesteś, Stele? Gdzie jesteś? - zażądał odpowiedzi głos.
- Jestem technikiem. Testuję TIE/In przed oddaniem go do służby, sir.
- Mamy prom w tarapatach... - szybko odpowiedział głos. Zdawał się rozmawiać z kimś innym w tym samym czasie, bo co chwilę przerywał. - Brak czasu na wyjaśnienia. Eskorta zniszczona... Zbyt blisko planety... Udaj się na druga stronę... Znajdź prom...
Otrzymał szereg wektorów i koordynat, które nie w pełni rozumiał, ale pchnął przepustnice do oporu i skierował się ku horyzontowi planety.
- Wrócimy... - to była ostatnia rzecz, jaką usłyszał od głosu z komunikatora. Został sam.
Spojrzał na skanery i nie dostrzegł gwiezdnego niszczyciela.
Prom
Nawigacja i lokalizacja celu w otwartej przestrzeni, nigdy nie były łatwe, ale nawet bez układu słonecznego, czasami pomagały odbicia światła bliskich gwiazd na metalowych powierzchniach. W ten właśnie sposób Maarek dostrzegł prom i jego prześladowców, manewrujących samotnie w przestrzeni ponad atmosferą planety. Wkrótce mógł zauważyć błękitne błyski, charakterystyczne dla działek jonowych, nękających tarcze promu. Oczywiście nie miał pojęcia, jak wygląda ogień z działek jonowych, poza tym, że był łatwo dostrzegalny.
- Widzę ich - powiedział do komunikatora. Nie było odpowiedzi.
Gdy zbliżył się bardziej, mógł zobaczyć dwa Y-wingi ostrzeliwujące prom z wyraźnymi oznaczeniami imperialnymi. Wokół latało trochę szczątków, niezaprzeczalnie wraków myśliwców TIE.
Maarek nie rozpoznawał symboli na atakujących Y-wingach, ale nie miało to znaczenia. Byli wrogami. Bez wahania obrócił myśliwiec, przybierając wektor pozwalający ściągnąć oba Y-wingi za jednym podejściem. TIE/In zareagował płynnie, płynniej niż jakikolwiek śmig był w stanie i skierował się w stronę bitwy. Zacisnął dłonie na wolancie, opuszczając luźno palce na przycisk odpowiedzialny za uzbrojenie Interceptora.
Wtem jeden ze zbliżających się Y-wingów odbił i zaczął zataczać szeroką pętlę. Został zauważony! Maarek nacisnął spust i momentalnie ujrzał smugi laserowego ognia, ale tylko z dwóch luf. Nie sprzęgł działek i prawdę mówiąc nie bardzo wiedział jak to zrobić. Mechaników nie dopuszczano do testowania uzbrojenia. Mimo to, podwójne lasery strzelały miarowo i po chwili ujrzał błysk na rufowej części Y-winga - częściowe trafienie!
Ale wrogi myśliwiec nie zwolnił i wydawał się nieuszkodzony. Maareka kusiło puszczenie się w pogoń za Y-wingiem. Zdawał się lecieć o wiele wolniej od Interceptora. Jednak drugi Y-wing nadal atakował prom, więc Maarek zdecydował się zmienić kurs i skierować w tamtą stronę. Otworzył ogień, gdy tylko znalazł się na odpowiedniej pozycji, ale pierwsze strzały przeszły bokiem. Kiedy się zbliżył, dostrzegł wyraźną poświatę wokół kadłuba Y-winga. Trafiał w jego tarczę! Myśliwiec przestał ostrzeliwać prom i bardzo powoli zaczął się oddalać.
Uradowany widokiem wroga przed lufami, zapomniał o redukcji prędkości, co niemal nie skończyło się kolizją. Zdołał odbić w ostatnim momencie. Zabłysła kontrolka alarmu namiarowego. Ktoś do niego strzelał! Wprowadził myśliwiec w ciasną, płaską pętlę i ujrzał zbliżającego się drugiego Y-winga.
Miał przewagę prędkości, ale wiedział, że nie powinien oddalać się zanadto od zagrożonego promu. Na szczęście doświadczenia ze śmigami wykształciły w nim odruchy bardzo przydatne w walce, dzięki czemu udało mu się wejść na ogon Y-winga, który przed chwilą do niego strzelał. Wtedy dostrzegł pierwszego X-winga. Pojawił się nie wiadomo skąd kilkaset metrów za rufą promu.
- No to mamy problem - powiedział, choć nikt go nie słuchał.
Nacisnął spust, posyłając kilka ostatnich strzałów w kierunku Y-wingów, po czym mocno szarpnął wolant, wprowadzając maszynę w ciasny nawrót. Nie wiedział, czy X-wingi lecą po prom, czy po niego. Nie miał wielkich szans przeciwko połączonej sile ognia dwóch Y-wingów i dwóch X-wingów. Jeśli miał cokolwiek zdziałać, potrzebował dobrej okazji i większej przestrzeni.
Na pełnym ciągu oddalił się od unieruchomionego promu. Dwa X-wingi poleciały za nim. Były stosunkowo szybkie i nie był w stanie ich zgubić. Nieprzerwanie strzelały w jego kierunku, ale na taką odległość ogień był niecelny. Zawrócił w stronę promu i zobaczył, że Y-wingi znów szykują się do ataku. Wtem Gwiezdny Niszczyciel wyskoczył w najmniejszej bezpiecznej odległości od planety. Jeśli zdołałby zająć wrogów przez jeszcze kilka minut, był pewien że przybędzie pomoc.
Potwierdził to komunikator, ponownie budzący się do życia.
- Tu V-2-X. Wzywam TIE/In 4-0-V-9. Czy mnie słyszysz?
Maarek nie znał wojskowych oznaczeń.
- Jeśli to o mnie chodzi, to jestem tu - odpowiedział. - Niech ktoś mi pomoże. Szybko!
- Wsparcie w drodze, TIE/In 4-0-V-9. Wytrzymaj.
Nie potrafił wycisnąć z Interceptora większej prędkości, a X-wingi się zbliżały. Nie mógł dać się zestrzelić teraz, gdy pomoc była tak blisko. Zaczął kołysać maszyną, by utrudnić namiar - tak robili piloci w przygodowych holofilmach. Pomysł był dobry, ale wykonanie pozostawiało sporo do życzenia. Natychmiast stracił kontrolę nad maszyną, wpadając w ruch wirowy i tracąc orientację. Usiłując ustabilizować lot przesadził i skierował myśliwiec prosto w tarczę planety. Skanery wskazywały, że dwa X-wingi wciąż siedzą mu na ogonie. Tym razem znacznie bliżej.
Coś uderzyło w Interceptora. Poczuł to jak silny cios w plecy. Wyładowania przeszły po kontrolkach, zabijając skanery. Nie było czasu na skomplikowane manewry. Opadł spiralą prosto w dół. Słyszał, że loty atmosferyczne są ciężkie i żaden z pilotów myśliwskich ich nie lubił, ale on miał w nich doświadczenie i liczył, że ścigający go piloci takiego nie posiadają.
Myśliwiec zaczął strasznie szarpać, gdy wszedł w atmosferę, a chmury ograniczyły widoczność. Poderwał lekko, aby nie poddawać się w pełni grawitacji planety. Zamierzał lecieć przez moment po płaskiej paraboli w górnych warstwach atmosfery i wrócić w kosmos. Miał nadzieję, że zmyli to X-wingi.
To było jak walka z rozwścieczoną Banthą. Nie wiedział czy zaraz wyleci z atmosfery, czy zamieni się w ognistą kulę na powierzchni planety. Starał się trzymać kurs, ale bez sensorów i przy takiej widoczności, mógł polegać tylko na własnym szczęściu.
Jakaś jego część, która potrafiła jeszcze trzeźwo myśleć, przekonywała, że wykorzystał już wszystkie rezerwy szczęścia. Bez żadnego przeszkolenia rzucił się przeciwko czterem wrogim myśliwcom i wciąż żył! Czy szczęście właśnie go opuściło?
Odpowiedź była negatywna. Chmury się rozrzedziły i turbulencje ustały. Ustabilizował lot i skierował się z powrotem w kosmos. Nigdzie nie było widać X-wigów. Nie było również śladu po Gwiezdnym Niszczycielu! - Wspaniale - powiedział do siebie. - I co teraz?
- Wracaj do domu, Stele - przemówił nowy głos przez komunikator. - Koniec zabawy. Zawracaj na wektor 1-2-8-alfa.
- Przepraszam, sir. Skanery mi zdechły, a ja nie jestem nawigatorem - odpowiedział Maarek.
Z komunikatora dobiegł śmiech.
- Po prostu skręć w prawo i okrąż planetę. Znajdziesz nas. Albo my znajdziemy ciebie.
Niezbyt pamiętał kilka kolejnych godzin. Gdy tylko znalazł się w zasięgu, Gwiezdny Niszczyciel złapał go promieniem ściągającym - niezbyt chwalebny koniec największej przygody jego życia. Wciągnięto go do małego hangaru, gdzie czekał już oddział szturmowców. Gdy tylko wydostał się ze statku, oficer zaprowadził go do przyległego pomieszczenia, zabrał szturmowców i zostawił samego.
Maarek usiadł przy małym stoliku z dwoma krzesłami. Wybrał to naprzeciwko wejścia. Czekał. I czekał. Mam kłopoty, pomyślał, ale co zrobiłem źle?
Siedział tak bardzo długo, może i kilka godzin, zanim drzwi się otworzyły, przepuszczając dwóch szturmowców w białych pancerzach z czarnymi oznaczeniami. Trzymali broń w gotowości, ale wzrok Maareka skupił się na mężczyźnie, który szedł za nimi. Natychmiast go rozpoznał. To był admirał Mordon! Wyglądał na zmęczonego.
Admirał usiadł prosto na wolnym krześle na przeciwko Maareka i w ciszy wpatrywał się w niego swoimi niebieskimi oczami, skrzącymi jak wyładowania jonowe. Maarek opuścił wzrok na swoje ręce, zaciśnięte na stole. Knykcie mu zbielały.
- Jesteś szczęściarzem - powiedział Mordon. Miał cichy głos, tak jak podejrzewał Maarek. Medale na piersi admirała rosły i malały z każdym jego oddechem.
Maarek powili podniósł wzrok, ale nie potrafił spojrzeć na twarz Mordona.
- Wiem, sir. Miałem nadzieję...
- Jesteś również bardzo odważny - przerwał Mordon.
Coś poruszyło się wewnątrz piersi Maareka. To nie była reprymenda, lecz komplement.
- Zabezpieczyliśmy obszar. Byłem w drodze na inspekcję planety z minimalną eskortą, gdy uderzyli rebelianci. Gdybyś ich nie zatrzymał...
Maarek nic nie powiedział. Był zbyt oszołomiony. Uratowałem admirała.
-...gdzie nauczyłeś się takiej obsługi Interceptora, synu?
Maarek otrząsnął się w odpowiednim momencie, by zrozumieć pytanie Mordona.
- Przy naprawach, sir - wykrztusił. Czy miało to sprowadzić na niego kłopoty?
Ale admirał podniósł brew.
- Naprawach... - zdawał się rozmyślać nad tym słowem przez chwilę, jakby straciło swoje normalne znaczenie. Wtem zapytał. - Lubisz tą pracę , Stele?
- Jest w porządku - odpowiedział ostrożnie Maarek. - Musimy opiekować się dzieciakami.
- Dzieciakami? - znowu admirał uniósł brew.
- Wie pan, sir. Pilotami. Wskakują do kokpitów i latają sobie w przestrzeni, podczas gdy my łamiemy ręce, prostując metal i parzymy się iskrami z palników plazmowych...
Maarek przerwał, obawiając się, że zabrnął za daleko, ale Mordon tylko się roześmiał.
- A więc myślisz, że tak wygląda życie pilota, synu?
Maarek nic nie odpowiedział.
Nagle Mordon wstał.
- Wolałbyś być jednym z tych dzieciaków, czyż nie, panie Stele? - zapytał, okrążając stół i stając nad Maarekiem, który nagle dostrzegł coś pasjonującego pod paznokciem.
- Odwiedź mnie za sześć miesięcy - powiedział Mordon, odwracając się do drzwi. - Chciałbym wiedzieć, jak sobie poradzisz.
Gdy wyszedł, Maarek znowu został sam, ale nie na długo.
Marynarka Imperialna
Maarekowi "zaoferowano" dołączenie do Marynarki Imperialnej i powiedziano, że będzie szkolony na pilota myśliwskiego. Czekał kilka dni. Po zakończeniu skoku, został odeskortowany do starego frachtowca. Po całodniowej, męczącej podróży, dotarł bezpiecznie do imperialnej bazy planetarnej. Przez cały ten czas, nikt z nim nie rozmawiał. W bazie otrzymał rację żywnościową i znów kazano mu czekać. Wreszcie przyszedł po niego oddział szturmowców, prowadzących grupę młodych ludzi. Zaprowadzili ich do kolejnego frachtowca. A może to był ten sam? Maarek nie był w stanie stwierdzić. Gdy wszyscy zostali usadzeni, przemówił dowódca.
- Zostaniecie poddani podstawowemu przeszkoleniu wojskowemu. Od tej chwili, jesteście imperialnymi żołnierzami, mimo że wyglądacie jak przestraszone Dinka, a śmierdzicie jeszcze gorzej. Macie siedzieć, milczeć i nic nie robić, bez otrzymania stosownego rozkazu.
To była długa i cicha podróż, spędzona w ładowni pod czujnym okiem szturmowców. Bardziej przypominali więźniów, niż imperialnych rekrutów. Maarek starał się zbyć swoje obawy. Rozumiał, że wszystko to jest nieodłączną częścią gry. Nie ważne jak dobrzy by byli, wpierw musieli zostać złamani, by można było ich ukształtować na nowo. Stanowiło to część procesu selekcji. Jeśli złamiesz się zbyt szybko, nie wytrzymasz stresu bitwy i będziesz stanowić zagrożenie dla tych, którzy ci zaufają. Jeśli nie dasz się złamać, jesteś zbyt dumny i niezależny, przez co nie można ci nigdy całkowicie zaufać. Tak wyglądała droga, jaką musiał przejść każdy rekrut w ciągu najbliższych sześciu miesięcy.
Statek wyskoczył z nadprzestrzeni i wszyscy nieznacznie przesunęli się po pokładzie, nim ustabilizowały się kompensatory inercyjne. Nagle nieruchome postaci szturmowców obudziły się do życia, skacząc na kulących się kadetów, kopiąc leżących pechowców i drąc się ile sił w płucach.
- Wstawać, kupo cmentarnych czerwi, albo nie dożyjecie nawet do podstawowego przeszkolenia!
Maarek był wystarczająco szybki, by uniknąć buta pędzącego w jego stronę. Zerwał się na nogi i z adrenaliną buzującą w żyłach, oczekiwał kolejnego wyzwania. Nie musiał długo czekać. Gdy szturmowcy spędzili ich w coś przynajmniej przypominającego szeregi, przednia śluza ładowni otworzyła się z głośnym sykiem. Stała tam, skupiając wzrok wszystkich ludzi w pomieszczeniu, humanoidalna istota, czarna na tle zachodzącego słońca, większa, niż cokolwiek żywego, co Maarek wcześniej oglądał.
Nosiła imperialny pancerz, ale oświetlona czerwonym światłem, sprawiała potworne wrażenie, a imperialne godło w prawej części napierśnika, wskazywało, że jest to ktoś ważny. Gdy żołnierze ustawili się w szeregu obok niego, Maarek dostrzegł z pewnym lękiem, że nowo przybyły jest co najmniej o głowę wyższy do pozostałych. Dwie masywne ręce wystrzeliły w górę i delikatnie odczepiły hełm, choć z łatwością mogłyby skręcić człowiekowi kark. Postać zdjęła go całkiem i włożyła pod lewą pachę. Jakiś pechowiec za plecami Maareka zacharczał i zaraz oberwał kolbą pod kolana. Wił się teraz na podłodze, ale miał dość opanowania, żeby się nie rozpłakać.
Niewątpliwie inni tłumili podobne reakcje na widok pokrytej bliznami twarzy, wpatrującej się w nich jednym przenikliwym okiem. Drugi oczodół szpeciły amatorskie szwy. Maarek chciał odwrócić wzrok, ale zdołał się powstrzymać. To zapewne niczym dobrym by nie poskutkowało.
- Nazywam się sierżant sztabowy Jona T. Stark - przemówiła istota. - Ale wy macie zwracać się do mnie sierżancie lub sir. Nie macie imion, innych niż te, które ja zdecyduje się wam nadać. Nie macie życia, ponad to, które ja wam dam. Nie macie wyboru, poza spełnianiem moich rozkazów. Imperator jest waszym życiem. Ja jestem jego głosem. Znajdę wojowników pośród was i wyszkolę was ku chwale Imperium. Ale ważniejsze jest, że znajdę niegodnych. Będę trzymał ich serca w swojej dłoni i zmiażdżę je.
I tak się zaczęło...
Podstawowe przeszkolenie
Pierwsze dni były szaloną mieszanką bieganiny, chaosu i tylko odrobiny ładu. Byli badani, testowani, musztrowani, karmieni (no trochę), znów testowani, dzieleni na grupy i wreszcie przydzieleni do kwater. Już zniknęło kilku rekrutów, których Maarek widział w transportowcu. Prawdopodobnie odesłano ich tam, skąd ich wzięto.
Maarek nie znał czasu lokalnego, ale było późno, gdy wreszcie mógł zalec na swojej małej, twardej pryczy w baraku pełnym szczelin, przez które hulał wiatr. Każdemu rekrutowi dano mały holodysk, kazano przeczytać i oddać nazajutrz. Usiadł więc i włączył program.
Odbiorca - Marynarka Imperialna
Zaczerpnięte z: Klasa 070536 podręcznik wewnętrzny W5-754F-C2.15
Tylko do użytku służbowego
Łańcuch dowodzenia
Kadet Praktykant
Podporucznik
Porucznik
Kapitan
Komandor
Major
Pułkownik
Generał
Odbywasz szkolenie, by zostać pilotem Marynarki Imperialnej. To twoja okazja na wykazanie się w służbie Imperatorowi. Oto stopnie, jakie możecie osiągnąć, gdy okażecie się godni.
Medale i stopnie
Możesz dostać pewne odznaczenia za służbę Imperium. Będą zdobić listę twoich osobistych osiągnięć, a informacja o ich przyznawaniu będzie podawana publicznie.
Certyfikaty ukończonych szkoleń
Po ukończeniu czterech poziomów każdego z kursów treningowych, każdy pilot otrzyma stosowny certyfikat. Pieczęci za wybitne osiągnięcia w pilotażu poszczególnych jednostek będą dodawane po ukończeniu dodatkowych kursów.
Medaliony treningu bojowego
Za ukończenie dwóch symulacji historycznych, pilot otrzyma brązowe odznaczenie dla danej jednostki. Ukończenie trzech scenariuszy upoważnia do srebrnego medalionu. Gdy zaliczysz wszystkie cztery, zostaniesz odznaczony złotym medalionem.
Medale za dokonania na polu walki
Za osiągnięcia w służbie Imperium na polu bitwy, pilot może otrzymać medal z dodatkowymi szlifami, zależnymi od osobistych dokonań.
Powrót na "Zemstę"
Przez następne kilka tygodni, był musztrowany, testowany ze znajomości procedur wojskowych, poddawany treningom psychicznym i testowany ponownie. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Nikt mu tego nie powiedział i szybko nauczył się nie pytać. Nauczył się o wiele więcej. Z zewnątrz stał się w pełni zindoktrynowanym żołnierzem Imperium. Wciąż wyznawał własne wartości, ale postanowił ukryć je głęboko, przynajmniej do ukończenia szkolenia.
Po zakończeniu podstawowego treningu, znów go przewieziono, tym razem pełnoprawnym promem piechoty, i zostawiono w posterunku na zapomnianej asteroidzie. Kilka godzin musiał przesiedzieć w zawilgłej kanciapie, żując twarde jak kamień racje żywnościowe i gadając o niczym z jedynym pracownikiem na służbie. Był jedynym rekrutem, zostawionym w tej odludnej placówce. Wreszcie przybył kolejny prom i zabrał go oraz kilku pracowników posterunku na spotkanie z "Zemstą".
Nie widział "Zemsty" od nieco ponad dwóch miesięcy. Nic się nie zmieniło.
No poza tym, że nie był już zakwaterowany w sektorze dla cywili.
- Rozkazy zostały przesłane na holowyświetlacz ścienny - obwieścił mechaniczny głos, gdy opuszczał prom.
Maarek poszedł poznać swoje zakwaterowanie. Pokład trzeci. Według mapy, blisko hangaru myśliwców TIE. Kwatery pilotów - zdał sobie sprawę i zaczął się lekko denerwować.
Na szkoleniu zasadniczym nauczył się nie zadawać pytań. Niezbyt łatwo mu to przychodziło i kilka razy pełnił karną wartę za nieproszone komentarze. Nie łatwo jest zmienić życiowe przyzwyczajenia w kilka tygodni, ale Maarek nauczył się powstrzymywać, czekać cierpliwie na swoją kolej i ostrożnie dobierać przyjaciół. Jedną z wad takiego postępowania było to, że kompletnie się zgubił szukając kwatery, a dzięki czyjejś pomocy mógłby tam dotrzeć znacznie szybciej. W ostateczności znalazł drogę, lecz nie uniknął zapuszczania się w niedostępne dla niego obszary, gdzie mijający go oficerowie dziwnie na niego łypali. Nikt jednak nie pytał się go, co tu robi, ani nie zaoferował pomocy, więc Maarekowi zajęło trochę czasu, nim odnalazł właściwą drogę.
Nowa kwatera była rajem prywatności po tygodniach w barakach kadetów i godzinie błądzenia po gwiezdnym niszczycielu. W kajucie było jedno łóżko i Maarek padł na nie zaraz po wejściu.
Chwilę później ktoś zadzwonił do drzwi.
- Wejść. powiedział odruchowo.
To był Pargo. Stał, ciesząc się jak idiota. Maarek omal nie pękł ze śmiechu. Jego przyjaciel był odziany w nowiutki mundur Marynarki Imperialnej. Zasalutował.
Maarek na wpół umyślnie oddał salut. Był to odruch, wpojony wraz z zasadami wojskowego życia.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytał.
Pargo wszedł do kajuty i pochylił się nad wystającym ze ściany blatem.
- Też miło cię widzieć - odparł sarkastycznie. Wyraźnie chciał się czymś pochwalić. Wyglądał jak śnieżna bestia, która właśnie pożarła Tauntauna.
- No dalej. Wyduś to z siebie.
Maarek nie cierpiał, gdy ktoś kręcił, chcąc powiedzieć mu coś ważnego, a sadząc po wyrazie twarzy Parga, było to coś dużego.
- Zamierzasz tak stać cały dzień, czy co?
- No dobra. Nie spinaj się tak. Cieszę się z dwóch powodów. Wróciłeś ze szkolenia i wreszcie jesteś jednym z nas. Wiele rzeczy dzieje się na pokładzie gwiezdnego niszczyciela, o których cywile nie mają pojęcia...
- Tia - przerwał Maarek - a drugi powód?
- Zostanę szturmowcem. Za trzy dni ruszam na szkolenie.
Maarek nie był pewien, z czego Pargo tak się radował. No oczywiście, szturmowcy stanowili najbardziej respektowaną i budzącą strach jednostkę Imperium, ale noszenie tego pancerza, bycie bezimiennym i niewyróżniającym się, nigdy nie pociągało Maareka. Ale z drugiej strony...
- To wspaniale, Pargo. Mam wrażenie, że będziesz się świetnie czuł w swojej zbroi. Ja za to będę szkolony na pilota.
Uśmiech zniknął z twarzy Parga.
- Znaczy się, że chcesz latać tymi tekturowymi TIE? Przecież to śmiertelne pułapki. Czyś ty zwariował?
- Najwyraźniej - odrzekł Maarek. - Słyszałeś o mojej małej przygodzie?
- O tak - odpowiedział Pargo. - Słyszałem. Tylko ty mogłeś coś takiego odwalić. Nigdy nie masz dość, co?
Maarek się roześmiał.
- Jedni mają to coś. Inni nie.
Ale Pargo znów mówił poważnie.
- Tylko uważaj na siebie. To nie jest kolejny wyścig grawicykli. Skończysz w kawałkach, latając w obłoku gazu, jeśli nie będziesz uważał.
- Martw się o siebie, Pargo. Zbroja szturmowca nie zatrzyma bezpośredniego strzału z blastera, a znając ciebie, zawsze wepchniesz się pod lufę.
- Zdaje się, że obaj będziemy mieli krótkie życie - podsumował Pargo. Kąciki jego ust wywinęły się w krzywym uśmiechu. - W każdym razie, muszę ruszać. Mam odprawę za kilka minut.
Zaraz po wyjściu Parga, przyszła wiadomość na stacjonarny komunikator w kajucie Maareka. Miał stawić się na szkolenie pilota o siódmej następnego ranka.
Kassila2012-01-26 14:37:24
Bardzo mi się podobało to opowiadanie. Więcej takich, a Imperium zyska więcej zwolenników:)
Gemini2011-07-12 10:46:44
Opowiadanie fajne. Akcja wartka. Ciekawe są dalsze losy Maarek`a.