TWÓJ KOKPIT
0

Zepsuty owoc :: Twórczość fanów



Nie ma emocji, jest spokój.
Nie ma ignorancji, jest wiedza.
Nie ma namiętności, jest pogoda ducha.
Nie ma chaosu, jest harmonia.
Nie ma śmierci, jest…
Wyala Kekh niechętnie wyrwała się z transu medytacyjnego. Zaczęła szybko analizować potencjalne przyczyny jej przedwczesnej pobudki. Szybko je określiła: alarm nadprzestrzenny. Statek powrócił do prędkości podświetlnej.
Trzy godziny przed czasem.
Poczuła, jak ogarnia ją przerażenie. Słyszała historie o materiałach wybuchowych rozmieszczanych przez piratów na często uczęszczanych szlakach nadprzestrzennych. Tak potraktowana jednostka traciła hipernapęd i pozostawała na łasce i niełasce bezlitosnych bandytów.
Ale to raczej nie było to. Szarpnięcie wydawało się dość standardowe, a więc napęd musiał zostać wyłączony przez kogoś na pokładzie.
A oprócz niej była tam tylko jedna osoba.
– Mistrzu! – krzyknęła. – Mistrzu, wszystko w porządku?
Nie doczekała się odpowiedzi. Przezornie chwyciła miecz świetlny i ruszyła do kabiny pilota. Z ulgą stwierdziła, że jej mentor nadal siedział na fotelu.
– Mistrzu – zwróciła się do niego. – Czemu nie odpowiadasz?
– Co…? Ach, przepraszam, Wyalo, zamyśliłem się. Medytowałaś?
– Tak.
– Bardzo mi przykro.
Medytacja od trzech miesięcy była jej głównym sposobem na zabicie wolnego czasu. Tylko w ten sposób mogła odsunąć w najdalsze zakamarki swojej pamięci obrazy Navina, pojedynku w Świątyni, przesłuchania i werdyktu Rady. Z zadowoleniem stwierdziła, że szło jej coraz lepiej.
W ciągu tych trzech miesięcy wiele się zmieniło. Ukończyła z pozytywnym wynikiem przeszkolenie, odbyła wraz z mistrzem kilka rutynowych misji. Merl nie bez satysfakcji mówił, że nigdy wcześniej nie była aż tak skoncentrowana.
Ale nie spokojna. Spokoju nie osiągnie jeszcze przez bardzo długi czas. Tak samo jak wewnętrznej radości. Kto wie, może przyjdzie jej umrzeć w takim stanie?
– Mistrzu, czemu wyszliśmy z nadprzestrzeni? – zainteresowała się. – Do Cestusa jeszcze przynajmniej cztery parseki.
– Musimy zatankować – oznajmił Merl. – I się z kimś spotkać.
– Zatankować? – zdziwiła się padawanka. – Gdzie?
– Tam.
Dopiero teraz Wyala dostrzegła kształt odcinający się na tle złotych promieni lokalnego słońca. Była to postrzępiona konstrukcja pozbawiona jakiejś określonej formy, jasno oświetlona i podziurawiona przez wszędobylskie wloty hangarowe.
Do nadlatującego statku – rozległ się głos z komunikatora. – Naruszyłeś prywatną przestrzeń stacji „Zorgan”. Natychmiast zawróć, gdyż w przeciwnym wypadku otworzymy ogień.
Dziewczyna spojrzała z niepokojem na mistrza. I to miała być stacja paliwowa?
– Do stacji „Zorgan” – powiedział spokojnie Merl. – Tu jednostka „Sen Twi’leka”. Proszę o pozwolenie na lądowanie. Kod wejściowy 49E57G. Powtarzam: kod wejściowy 49E57G. Odbiór.
Nastała cisza, którą po kilkunastu sekundach przerwał głos kontrolera.
„Sen Twi’leka”, potwierdziliśmy twój kod. Możesz lądować w hangarze 17. Podświetliliśmy go na czerwono. Powtarzam: hangar 17, podświetlony na czerwono. Odbiór.
– Zrozumiałem. „Sen Twi’leka”, bez odbioru.
Wyali podobało się to coraz mniej. Jaka stacja publicznego użytku najpierw groziła swoim klientom, a następnie uzależniała wpuszczenie ich na pokład od podania jakiegoś dziwnego kodu? Coś tu mocno śmierdziało.
– Mistrzu… – odezwała się niepewnie. – O co tu chodzi?
– Zaraz wszystko się wyjaśni – odparł Merl, po czym skierował statek na wyznaczone lądowisko.
W trakcie zbliżania się do „Zorgana” padawanka ze zdziwieniem stwierdziła, że stacja jest po zęby najeżona uzbrojeniem. I nie było to zwykłe, standardowe wyposażenie skierowane przeciwko ewentualnym atakom piratów. Wieżyczki blasterowe, wyrzutnie rakiet samonaprowadzających typu kosmos–kosmos, torped protonowych… To była latająca forteca.
– To stacja bojowa! – przestraszyła się. – Mistrzu, czy ty na pewno wiesz…
– …co robisz? – dokończył za nią mentor z lekkim uśmiechem. – Tak, moja droga, wiem doskonale.
„Sen Twi’leka” miękko osiadł na powierzchni hangaru 17. Gdy tylko zamknęły się gigantyczne wrota, wokół zaroiło się od żołnierzy. Nie mieli na sobie mundurów żadnej regularnej armii, wyglądali jak typowi najemnicy. Mistrz gestem nakazał uczennicy podążanie za nim.
– Musimy się przebrać – oświadczył.
– Dlaczego?
– W tego typu miejscach Jedi nie są szczególnie mile widziani.
Wyala wzruszyła ramionami; nie pierwszy raz musieli przez to przechodzić. Powróciła do swojej kwatery, gdzie zrzuciła szatę, a na jej miejsce przywdziała kombinezon, który w zamyśle miał wytwarzać wrażenie, że nosząca je osoba może być wszystkim – z wyjątkiem Jedi.
Kiedy dotarła do opuszczonego trapu, przebrany w podobny strój Merl już na nią czekał.
– Gotowa?
– Tak, choć nie wiem na co.
Mistrz tylko się uśmiechnął. Zeszli na lądowisko i zaczęli cierpliwie czekać na komitet powitalny. W końcu podszedł do nich jakiś barczysty oficer o gburowatym wyrazie twarzy.
– Nazwisko? – rzucił.
– Phaido Merl.
– A młoda?
Jeszcze trzy miesiące temu Wyala głośno by zaprotestowała. Ale coś jej podpowiadało, że unoszenie się dumą w tym konkretnym momencie nie byłoby najlepszym rozwiązaniem.
– Ta „młoda”, jak ją pan raczył nazwać – odparł Merl – to Wyala Kekh. Na pańskim miejscu bym z nią nie zadzierał.
Mężczyzna prychnął niby-śmiechem.
– Ta, już sikam ze strachu – mruknął i pochylił się nad dziewczyną. – Obawiam się, słoneczko, że lizaków w naszej kantynie nie serwują.
– Och, co za szkoda – odparła padawanka. – Jest pan taki grzeczny, że od razu chciałam panu ze trzy kupić w nagrodę.
– Ale ma gówniara cięty język – pokręcił głową oficer. – Powinieneś pan lepiej córkę wychowywać… bo to córka, tak?
– Oczywiście – odezwała się znowu Wyala. – Przecież rodzinne podobieństwo jest aż uderzające.
Mężczyzna lekko się uśmiechnął.
– No dobra, mądrale… ja w każdym razie jestem kapitan Harwack, dowódca tej stacji. Zachowujecie się grzecznie, to jestem wręcz do rany przyłóż. Zachowujecie się niegrzecznie, to idziecie spać z mynockami. Za burtą.
Merl również odpowiedział uśmiechem.
– Dziękujemy panu za ten krótki kurs surwiwalu w tym jakże przyjaznym środowisku.
– Jeszcze jedno, stary… – Teraz Harwack nachylił się do Phaida. – Żebyśmy się dobrze zrozumieli: łapy przy sobie. I nie zbliżaj się na odległość mniejszą niż trzy metry. Coś się chłopakom z ochrony nie spodoba, to przerobią cię na ser dianogi. Czy to jasne?
– Jak to przepiękne słońce za tą stacją.
– Młoda – zwrócił się do Wyali – dla ciebie to też jasne?
Dziewczyna przytaknęła, choć nie miała najmniejszego pojęcia, o co chodziło. Ostatni raz spotkała się z takimi środkami bezpieczeństwa dwa lata temu, gdy wraz z Merlem próbowali wśliznąć się na audiencję do jakiegoś Hutta na Nar Shaddaa. Najwidoczniej dziś czekało ją coś podobnego. Tylko dlaczego jej mistrz był taki tajemniczy? I czemu jej nie uprzedził?
– Podnieście ręce – zarządził Harwack. – Tak, ty też, rudzielcu. Standardowa procedura.
Oboje posłusznie podnieśli ręce do góry, podczas gdy dwóch żołnierzy ze świty kapitana dokonało bezceremonialnej rewizji. Nie mieli przy sobie właściwie niczego poza komlinkami, a miecze świetlne zostawili ukryte na pokładzie, tak więc nie istniało ryzyko wpadki. Wyala mogła jednak przysiąc, że przeszukujący ją mężczyzna sprawdzał okolice jej pośladków i biustu nieco dłużej, niż wymagałyby tego względy bezpieczeństwa.
Nagle, jak grom z jasnego nieba, znowu nawiedziły ją obrazy sprzed trzech miesięcy. Dziwne. Wciąż nie potrafiła pozbyć się odczucia, że jedyną osobą, której dotyk w tych miejscach jej nie przeszkadzał, był Navin.
Przejdzie ci, zdecydowała. Musi!
– Czyści? – upewnił się Harwack u jednego z żołnierzy. – Dobra. Przejdźcie przez te drzwi i cierpliwie czekajcie. Szef zaraz się zjawi.
„Szef”, zdziwiła się Wyala. Przecież to Harwack miał tu być dowódcą. Może to jednak faktycznie siedziba jakiegoś Hutta? To by tłumaczyło tych nieokrzesanych najemników i skalę uzbrojenia „Zorgana”.
– Mistrzu? – szepnęła do Merla, kiedy przechodzili przez wskazane drzwi. – Czy możesz mi wreszcie wytłumaczyć…
– Za chwilę – obiecał Phaido. – Wszystko za moment się wyjaśni.
W tym pomieszczeniu również roiło się od żołnierzy, ale tym razem dziewczynie udało się wyłapać parę wyróżniających się istot, bezsprzecznie cywilów. Większość z nich kotłowała się przy niewielkim barze po prawej albo tłoczyła się na przylegających do lewej ściany ławach. Dostrzegła Devaronianina, Whipida, Ithorianina, Zeltronkę, człowieka…
Zabrakło jej tchu.
Pospiesznie powróciła do niego wzrokiem. Siedział do niej nieco bokiem, ale jak na dłoni mogła rozpoznać jego głęboko czarne włosy i charakterystyczną, szczupłą sylwetkę. To musiał być on!
Nie czekając na pozwolenie mistrza, puściła się biegiem przez salę.
– Navin! – krzyknęła uradowana.
W pierwszym momencie jej nie usłyszał. Dopiero po chwili lekko odwrócił głowę, a na jego ustach odmalowało się bezbrzeżne zdumienie, które szybko przerodziło się w szaleńczą radość. Zerwał się z ławy i wyszedł dziewczynie na spotkanie. Chwycił ją w ramiona i okręcił wokół siebie. Dopiero stojąc twarzą w twarz zauważyli, że oboje się rozpłakali.
– Kochanie – wysapała Wyala, kiedy nieco się uspokoiła. – Czy ty wiesz, jak za tobą tęskniłam?
– Jeżeli choć w połowie tak bardzo, jak ja za tobą, to owszem: wyobrażam sobie – odparł Navin, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widział przed oczami.
– Skąd ty bierzesz te teksty? – zmarszczyła brwi padawanka.
– Z HoloNetu – odparł z uśmiechem chłopak.
Zamiast kontynuować rozmowę, po prostu wepchnęli sobie nawzajem języki niemalże do gardeł. Prowadzili ten szalony pocałunek, tracąc poczucie czasu. W końcu zbliżył się do nich Merl.
– No, może już wystarczy tego powitania – zasugerował z uśmiechem. – Udusicie się.
Siedząca obok stara Zeltronka spojrzała na nich spode łba.
? – Długo się nie widzieli – wyjaśnił z zakłopotaniem Jedi.
Kobiecie takie wyjaśnienie najwidoczniej wystarczyło. Odwróciła wzrok, mrucząc coś w rodzaju „za moich czasów…”.
– Ja… – wyszeptała Wyala, kiedy odkleiła się wreszcie od Navina. – Mistrzu, skąd ty… Jakim cudem on…
– Spokojnie, moja droga. – Merl spojrzał na chłopaka. – Może ty jej wyjaśnisz.
Tyezaw wyglądał na nie mniej zagubionego niż padawanka.
– Eee… – wymruczał. – Właściwie to ja sam nie mam pojęcia, co tu robimy. Przyjechaliśmy tu rano…
– My? – powtórzyła Wyala.
– My… znaczy ja z mistrzem Revardem.
Dziewczyna nigdy nie słyszała o takim Jedi. Ale w końcu nie zdążyła poznać wszystkich członków zakonu.
– A gdzie jest teraz mistrz Revard? – zainteresował się Phaido.
– A ja wiem? – Navin wzruszył ramionami. – Odkąd się tu zjawiliśmy, nic tylko gdzieś spaceruje. Nawet nie pozwala sobie towarzyszyć, powiedział, że muszę oczekiwać na naszych gości. Pewnie siedzi teraz w kantynie i przegrywa ostatnie kredyty.
Padawanka uśmiechnęła się szeroko.
– Nie lubisz go? – zagadnęła.
– Nie w tym rzecz – odparł wyraźnie zmieszany chłopak. – Lubię. Tylko… sam nie wiem, za co on dostał awans na mistrza. Czasem czuję się tak, jakby to on był moim padawanem.
– A powiedział, czemu tu przylecieliście?
– Nie.
– No to witamy w klubie. – Wyala zerknęła wymownie na swojego mentora.
– Od cholery tu żołnierzy – zmienił temat Navin. – Bywałem już kiedyś na tego typu stacjach, ale nigdy nie widziałem tyle broni w jednym miejscu. Właściciel musi być ostrym paranoikiem.
– Może to jakiś Hutt?
– Hutt? – Chłopak pokręcił głową. – Nie sądzę. Tutejszy odór nie przypomina bagiennego. No i prawie nie ma tu cywilów, a w takim wypadku raczej zasadne byłoby spodziewać się jakichś egzotycznych tancerek.
Miał rację, stwierdziła padawanka. Sama nie zwróciła na to uwagi.
– A może by tak jedyna wtajemniczona osoba podzieliła się swoją wiedzą z innymi? – zapytała Merla z wyrzutem w głosie.
– Już nie trzeba – oznajmił Phaido z uśmiechem. – Nasz gospodarz już idzie.
W ich stronę zmierzał jakiś starszy mężczyzna otoczony pięcioma ochroniarzami. Miał na sobie bogaty płaszcz, spięty u szyi srebrnym łańcuszkiem. Miał siwe włosy i brodę, jego krok był niemal tak samo dostojny jak rysy twarzy, zdradzające szlachetne pochodzenie.
Wyala dopiero po chwili rozpoznała tego człowieka. Nigdy się z nim nie spotkała, ale widziała jego twarz niezliczoną ilość razy w ostatnich wydaniach wiadomości HoloNetu. Nie sądziła, że będzie jej dane za życia móc oglądać na własne oczy taką szychę.
Stanęła na baczność i oddała głęboki pokłon, gdy staruszek się do nich zbliżył.
– Och, darujmy sobie czołobitność, moje dziecko – zaśmiał się. Nawet słowo „dziecko”, wypowiedziane tym ciepłym, kojącym głosem, nie wzbudziło w dziewczynie żadnego odruchu sprzeciwu. – Nie jestem jeszcze tak zadufany w sobie.
Wyala wyprostowała się i uśmiechnęła, choć nogi nadal jej się trzęsły z ekscytacji. Kątem oka zobaczyła, że Navin zachowywał się podobnie.
– Mistrz Phaido Merl – powiedział gospodarz, wyciągając rękę w kierunku Jedi. – Już myśleliśmy, że się nie zjawisz.
– Niedotrzymywanie słowa nie leży w tradycji mojej rodziny, mistrzu – odparł Merl, ściskając dłoń mężczyzny. – Trochę nam zeszło z formalnościami, ale… jesteśmy. Cali i zdrowi.
– Właśnie widzę. – Staruszek zmierzył wzrokiem dwójkę adeptów. – A gdzie się podział mistrz Revard? Myślałem, że już wylądował, i to chyba z tym młodzieńcem, zgadza się?
– Tak, mistrzu – odparł łamiącym się głosem Navin. – Ale gdzieś się zapodział. Już puściłem mu sygnał na komlinku. Z pewnością niedługo do nas dołączy.
– Wyśmienicie, wyśmienicie… – Mężczyzna oblizał wargi. – Czy wiecie, moi drodzy, czemu wasi mentorzy was tu sprowadzili?
Jednocześnie pokręcili głowami. Czuli się, jakby wrócili przed oblicze Rady Jedi.
– Rozumiem – odparł starzec. – Doszły nas słuchy o waszych… niewielkich problemach z najwyższymi władzami zakonu. Czy to prawda?
– Tak, mistrzu – wyrecytowała Wyala. – Ale wszystko już szczęśliwie udało nam się zakończyć.
– Czy aby na pewno?
Padawani spojrzeli po sobie niepewnie.
– W takim razie – oświadczył mężczyzna z lekkim westchnieniem – chyba niepotrzebnie zabraliśmy wasz czas. Jeżeli wasz obecny status wam odpowiada, to… nie mam prawa się wtrącać.
Znowu wymienili spojrzenia. O co mu mogło chodzić?
– Mistrzu – wtrącił się Merl – z pewnością nasi podopieczni chcieliby poznać szczegóły twojej… naszej propozycji. – Spojrzał na Wyalę wymownie. – Zanim zdecydują się ją odrzucić.
– W takim razie nie traćmy czasu. – Staruszek skrzyżował ręce na piersi. – Czy wiecie kim jestem?
Przytaknęli.
– A czy wiecie, że jednym z moich celów, jest… jakby to ująć… reforma zakonu Jedi?
Milczeli.
– Uważam – ciągnął – że zakon w swej obecnej postaci nie funkcjonuje najlepiej. Owszem, działa bardzo sprawnie, jednak szerzy się w nim korupcja i wzajemny brak zaufania. Padawani, rycerze, a nawet mistrzowie zaczynają działać w sposób, który bardziej pasowałby do bezrozumnych maszyn. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że rygor kodeksu Jedi coraz częściej prowadzi do niekontrolowanej reakcji obronnej organizmu. Dochodzi do napadów niezrozumiałego gniewu, złości, wręcz nienawiści. Tak jak to się ostatnio stało z nieszczęsną Heckbe Dovel… niech Moc świeci nad jej duszą.
Ciało Navina lekko się zatrzęsło.
– Zdecydowałem zatem, że najwyższa pora coś z tym zrobić. Przecież Jedi nie są jakimiś zwykłymi maszynami, są czymś znacznie więcej. Dar posługiwania się Mocą nie może być jednocześnie przekleństwem i stygmatem na całe życie. To byłoby zaprzeczenie całej naszej egzystencji, nie zgodzicie się?
Wyala znowu przytaknęła. Słowa mężczyzny brzmiały bardzo logicznie i z jakichś dziwnych względów wydawały się skierowane bezpośrednio do niej i Navina. Nie była na tyle głupia, by uznać to za zwykły przypadek.
– Zatem moja propozycja jest następująca: pomóżcie mi odbudować zakon Jedi. Wy, wasi mistrzowie i wszyscy ci, którzy już zdecydowali się wesprzeć naszą szlachetną sprawę, nie wspominając o tych, którzy nadejdą w przyszłości.
– Czy oczekuje pan… – odezwał się nieśmiało Tyezaw – że zdradzimy Radę?
Zapadła kolejna chwila milczenia. Starzec spojrzał Navinowi prosto w oczy.
– Jak się nazywasz, chłopcze? – zapytał.
– Navin… Navin Tyezaw.
– Navin – powtórzył gospodarz. – Nie, Navinie, nie oczekuję od was, byście zdradzili Radę. Oczekuję, byście pozostali lojalni względem samych siebie.
Wyala nieco się wychyliła.
– Czy chodzi panu o to… – wybąkała – co między nami zaszło?
Teraz starzec spojrzał na nią.
– Nie, moje dziecko, nie wnikam w wasze prywatne sprawy. To wasze życie i możecie zrobić z nimi, co tylko uznacie za stosowne. Możecie nawet w tej chwili się odwrócić i stąd odlecieć. Nikt was nie zatrzyma, nikt nie będzie miał do was najmniejszych pretensji. To wasz wybór, wasza decyzja. I nikomu nic do tego.
Nasz wybór, nasza decyzja, powtórzyła w myślach padawanka. Czy to możliwe? Czy rzeczywiście – po raz pierwszy w życiu – mogła podjąć własną, samodzielną decyzją? Czy rzeczywiście mogła sama zadecydować o swoim życiu? To wydawało się tak piękne, że aż nieprawdopodobne.
Spojrzała na Merla. Również on w żaden sposób nie wydawał się jej naciskać, choć doskonale wiedziała, jaki wybór najbardziej by go usatysfakcjonował. W końcu nie bez przyczyny ją tu przywiózł. Tak jak Revard nie bez przyczyny przywiózł tu Navina.
I to właśnie Navin wybrał jako pierwszy.
– Ja… – zaczął. – Będę zaszczycony, mogąc pomóc panu w odbudowie zakonu Jedi.
Nie musiała się nim kierować. W dalszym ciągu przysługiwało jej to wspaniałe prawo: prawo wyboru. W dalszym ciągu mogła się odwrócić i odlecieć z powrotem na Coruscant.
Ale doskonale wiedziała, że tego nie chce. I nie tylko dlatego, że zostawiłaby na „Zorganie” dwóch tak jej bliskich mężczyzn. Widziała przed oczami wyłącznie argumenty za i żadnych argumentów przeciw.
– A ty, moja droga? – zapytał z uśmiechem gospodarz. – Nie musisz się spieszyć. Możesz to sobie przemyśleć.
– Już przemyślałam – oświadczyła zdecydowanie. – Ja również bardzo chętnie wezmę udział w pańskim wspaniałym dziele.
Starzec wbił w nią swoje głębokie, hipnotyzujące oczy.
– A jak mam cię nazywać? – zapytał.
– Jestem Wyala – odparła. – Wyala Kekh.
– Bardzo miło mi cię poznać, Wyalo – odparł mężczyzna. – Ja zaś nazywam się Dooku i jestem hrabią Serenno. Witam na pokładzie.


1 2 3 (4)

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 8,21
Liczba: 14

Użytkownik Ocena Data
nikt1092 10 2014-03-22 22:55:16
Doomus 10 2011-04-18 11:23:16
willqu 10 2011-04-11 12:04:57
startouched 9 2020-12-18 13:32:29
Dorg 9 2011-06-20 19:48:52
Cubeous 9 2011-04-13 11:21:52
Darth Kamil 9 2011-04-11 16:04:17
Stele 9 2011-04-08 00:02:08
Rycu 9 2011-04-07 23:49:21
Darth Edziaszka 8 2018-03-11 17:54:46
Solo11 8 2012-07-14 21:23:34
Cay Qel-Droma 8 2011-04-11 14:04:51
Shedao Shai 6 2011-04-08 02:41:13
Wielebny Quen-Tiin Ontiro 1 2011-04-08 17:26:45


TAGI: Fanfik / opowiadanie (255)

KOMENTARZE (8)

  • Doomus2011-04-18 11:24:51

    Znakomite opowiadanie. Duży plus za Dooku "reformatora" Zakonu Jedi. Świetna scena w komnacie medytacyjnej.

  • willqu2011-04-11 12:12:40

    Jaro, kawal dobrej Roboty!

    Bardzo cenie wszystkich autorow, ktorzy podnosza bardziej filozoficzne aspekty SW, a sprawa celibatu z Zakonie az domagala sie komentarza.
    Zwlaszcza, ze ciekawie poprowadzonego.

    Duzy plus za wprowadzenie Dooku znanego z Ataku Klonow, czyli "reformatora" :)

    Maly minus, za "druga " szanse od rady Jedi.
    W sumie, powinni wylecieć

    Ogolnie, dobra lektura, kwestia stylu i dialogow, to juz subiektywne odczucia czytelnikow.
    Wszystkim sie nie przypodobasz.
    Mnie sie podobalo

    Jak na Fun Fiction:
    10/10

  • Jaro2011-04-09 01:16:29

    @JAX0 -> Spodziewałem się tego typu zarzutów, wybronię się więc trylogią Thrawna, w której Pellaeon spogląda na zegarek właśnie (poza tym w EU ciągle przewijają się zegarki, które od zegarków naszych różni tylko fakt, że mówi się na nie z reguł chronometry), a Niles Ferrier pali cygara (skoro cygara, to z jakiej racji nie mogłyby być papierosy? I to tytoń, i to tytoń).

  • JAX02011-04-08 22:00:31

    Papieros, zegarek ? Coś tu nie tak.

  • Kasis2011-04-08 11:18:00

    Troszkę za bardzo w tym opowiadaniu wszystko jest ziemskie, odzywki, określenia, brakuje bardziej starwarsowego klimatu. I momentami wkrada się chaos.

  • Shedao Shai2011-04-08 02:59:37

    no cóż - marketing temu opowiadaniu zrobiono dobry, to muszę przyznać :D

    co do samego opowiadania: brawo za pomysł, odważny a i ciekawy, niestety z wykonaniem gorzej. Miejscami przebijał strasznie sztuczny język narracji i dialogów, były one nieautentyczne jak w polskich filmach, nie przekonywały mnie. Przydałaby się temu opowiadaniu jakaś korekta, albo żeby chociaż sam autor przeczytał je jeszcze raz i zastanowił się czy będąc w sytuacjach z opowiadania używałby właśnie takich słów, jak używają bohaterowie.

    Z narracji szczególnie jedno zdanie mnie ubodło w oczy: "Odwróciła wzrok, mrucząc coś w rodzaju(...)". Narracja jest prowadzona z perspektywy Wyali, ale nie w pierwszej osobie - więc powinno być dobrze wiadomo co ta pani sobie mruczy, bo inaczej wyjdzie śmiesznie.

    Czekałem na jakieś logiczne wytłumaczenie wybuchu mistrzyni Dovel, tymczasem nie doczekałem się - wygląda to tak jakby autor po prostu potrzebował żeby dana postać w danej sytuacji się tak zachowała, mimo że to nie miało sensu. Bo nie odebrałem tego jako "mistrzyni dostała nagłego ataku wściekłości, bez wyraźniejszego powodu" (a taki był zamiar autora, jak rozumiem), tylko właśnie - "to jest bez sensu". Wydarzenia przedstawione na stronie 4 też nie są jakoś rozsądnie uzasadnione, przez co opowiadanie sprawia wrażenie chaotycznego, nieprzemyślanego.

    Z mojej strony tyle: popracuj nad warsztatem i wiarygodnością postaci, a będzie dobrze. Zresztą i tak nie jest źle, podczas lektury nie nudziłem się i nie przysypiałem (a czytałem je po 2 w nocy). No i jeszcze raz brawo za pomysł i próbę bezpardonowego przedstawienia go. Skrobnij jeszcze coś kontrowersyjnego, jest w tobie potencjał. Ja to na pewno przeczytam.

  • Jaro2011-04-08 01:13:08

    @Rycu -> Pewnie, że mógł to przeczytać, a może nawet wyrosnąć na porządnego obywatela... to jest fana. ;) Kasis zaproponowała takie ostrzeżenie, a ja nie protestowałem.

  • Rycu2011-04-08 00:05:39

    Nie był aż tak "zły ten owoc". Jednakże odczułem w sobie takie wrażenie które zwie się niedosyt. Spodziewałem się bardziej niegrzecznych słów i dwuznacznych a wyszło podobnie jak to ukazał papa Lucas. Starałem ocenić moralność Jedi na tle zrażenia jakim jest kontakt płciowy dwójki Padwanów, i uważam z dużą dozą pewności że postąpił bym jak mistrz dziewczyny. Dla mnie osobiście takie rzeczy są najnormalniejsze i nikt nie powinien do tego mieć zastrzeżeń. Co do kreacji znanych nam bohaterów między innymi Yody, to są dokładnie odzwierciedlone jeżeli chodzi o charakter i sposób przekazywania informacji. Niestety jak to wcześniej napisałem ostrzeżenie na początku nie było wprost proporcjonalne do zaprezentowanej treści. Według mego odczucia młodszy czytelnik mógłby zgłębić tą lekturę.

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..