Choć w Świątyni przebywało ostatnio więcej ludzi niż zwykle, napięty plan zajęć szkoleniowych zmuszał większość adeptów do wczesnego kładzenia się spać. Mistrzowie zaś siedzieli w swoich gabinetach, zajmując się swoimi sprawami czy po prostu papierkową robotą, której w tak niespokojnych czasach mieli w nadmiarze. W związku z tym, choć nie minęła jeszcze północ, w korytarzach ciężko było trafić na żywą duszę.
Ale nie dzisiaj.
Wyala Kekh poruszała się szybkim krokiem, raz po raz z niepokojem zerkając na zegarek. Zamieniła przepisowe szaty Jedi na nieco obcisłe spodnie i kusą bluzkę. Wymalowała usta delikatną szminką, włosy zawiązała w ciasny kok – by zrobić większe wrażenie, kiedy będzie je rozpuszczać. Długo zastanawiała się, czy nie włożyć też butów na wysokich obcasach, ale stwierdziła, że poczyniłyby one odrobinę więcej hałasu, niż planowała. Mimo to i tak była bardzo zadowolona ze swojego wyglądu na dzisiejszy wieczór: długo przeglądała się w lustrze, by mieć pewność, że prezentowała się równie dostojnie, co seksownie.
– Aayla Secura się chowa – uznała z niemałą dozą satysfakcji, psikając się perfumami.
Trochę za długo zeszło jej na tych przygotowaniach i teraz musiała się spieszyć. O ile notoryczne spóźnianie się na lekcje można było zrozumieć, to wydawałoby się, że do nocnej schadzki podejdzie nieco poważniej.
W końcu odnalazła miejsce, którego szukała: komora medytacyjna 41. Wcisnęła guzik na panelu, co otworzyło drzwi, po czym weszła do niewielkiego pomieszczenia z szerokim oknem wychodzącym na jaskrawo oświetlone miasto. W samym pokoju światła były lekko przygaszone. Podłoga w centrum stopniowo obniżała poziom, na zboczach umieszczono cztery fotele, każdy znaczący inny kierunek geograficzny. Na jednym z nich siedział młody chłopak.
– Spóźniłaś się – rzekł na dzień dobry.
– I co, zrywasz ze mną? – zagadnęła Wyala zaczepnie.
Podeszła do fotela, a Navin Tyezaw wyszedł jej na spotkanie. Był to szczupły osiemnastolatek, niewiele wyższy od niej, o dość skromnej budowie ciała i jadowicie czarnych włosach. Miał na sobie luźne spodnie i cienką koszulę. Już z daleka dało się odczuć silną woń wody kolońskiej. Dziewczyna poczuła na plecach delikatne prądy Mocy. Mogła je bez problemu odeprzeć, ale wiedziała, że właśnie w ten sposób Navin uwielbiał rozpoczynać ich spotkania. No i ciężko było zaprzeczyć, że czerpała z tego dużo przyjemności.
Chłopak otoczył ją ramieniem w pasie i wsunął język między jej zęby. Opuścił dłoń w okolice jej pośladków, na co Wyala lekko prychnęła w udawanym proteście. Jęknęła spazmatycznie, delikatnie pchnęła go na fotel, po czym usiadła okrakiem na jego kolanach. Płynnym ruchem zerwała gumkę z włosów, a następnie potrząsnęła nimi tak, aby przefalowały po twarzy Navina.
– Mówiłem ci już – wydyszał chłopak – że jesteś najlepszą laską w całym zakonie?
– Kilka razy – odparła padawanka, przesuwając język po jego jabłku Adama. – Ale wiesz, skarbie… obawiam się, że nie będziemy się już mogli więcej spotykać.
– A to czemu? – zapytał Navin, który najwidoczniej nie wziął jej słów na poważnie. – Czemu nie mielibyśmy się już więcej spotykać, kochanie?
– Bo widzisz… – Dziewczyna przesunęła się wyżej, żeby oczy Tyezawa znalazły się na wysokości jej rozporka. – Miałam dzisiaj małą sprzeczkę z twoją szacowną mentorką.
– S fekbe? – wyseplenił Navin, usiłując zębami rozpiąć zamek spodni Wyali.
– Z Heckbe… – szepnęła uwodzicielsko, głaszcząc go po włosach. – Porównała mnie do Sithów.
– Sithów? – upewnił się chłopak, pieszcząc językiem krocze dziewczyny. – Zawsze wiedziałem, że jest z ciebie niegrzeczna dziewczynka.
Padawanka uśmiechnęła się szeroko, opuściła niżej, tak, że ich oczy znowu się stykały, rozpięła dwa najwyższe guziki od jego koszuli, po czym zdjęła własną bluzkę.
– Faktycznie, lepiej ci w czarnej bieliźnie – stwierdził Navin z wyraźnym zadowoleniem, po czym zabrał się do lizania piersi partnerki.
Wyala odchyliła nieco głowę, raz po raz wydając z siebie ciche jęknięcia (nie zawsze wtedy, kiedy autentycznie czuła potrzebę ich wydawania). Nie pamiętała, który raz spotykali się w takich okolicznościach – trzeci, czwarty? Poznali się kilka miesięcy temu, kiedy rozpoczynali przeszkolenie. Choć Kekh była świadoma własnej urody i częstokroć czuła na sobie pożądliwy wzrok ze strony kolegów, Navin był jedynym, na którego zaloty w ogóle zwróciła większą uwagę. Być może wynikało to z tego, że był padawanem najbardziej surowej mistrzyni w całym zakonie. Być może po prostu czuła, że chłopakowi należy się coś od życia – a ona była najlepszą kandydatką, zwłaszcza że sama trafiła na mentora, który był totalnym przeciwieństwem zramolałej Dovel. A może po prostu lubiła tego typu brunetów?
W każdym razie włosy były jedyną cechą, która wyróżniała Tyezawa w tłumie. Zabawne, pomyślała. Jej mistrz też ją wybrał między innymi ze względu na kolor włosów. Ale przecież Merl widział w niej dużo więcej – tak jak ona widziała w Navinie nie tylko przystojnego młodzieńca, źle potraktowanego przez los, ale też szarmanckiego, czarującego kochanka, który zawsze potrafił ją rozweselić jakimś śmiesznym żartem.
Niezależnie jak bardzo próbowała, nie umiała znaleźć niczego złego w wiązaniu się emocjonalnie z drugą osobą. Nie przemawiała do niej retoryka zakonu: bądź co bądź przez dwadzieścia tysięcy lat Jedi nie bronili się przed związkami i jakoś wszechświat się nie zawalił. Wydawało jej się to niemoralne, wręcz okrutne: każda rozumna istota miała prawo do miłości, a jeżeli ten ktoś odwzajemniał to uczucie, mogli myśleć o wspólnej przyszłości. Tak samo odstręczała ją myśl o tym, że jacykolwiek rodzice mogliby dobrowolnie oddać swoje dziecko na trening Jedi.
Wzdrygnęła się. Tak zrobili przecież też jej rodzice.
W Świątyni powiedzieli jej tylko, że pochodziła z ubogiej coruscańskiej rodziny mieszkającej gdzieś na najniższych poziomach. Choć może było to tylko kłamstwo. Samodzielnych rycerzy nie można było kontrolować cały czas i nie można było też wykluczyć, że niektórzy spróbują odkryć sekrety swojej przeszłości. Lepiej było ich więc do tego zawczasu zniechęcić.
Często o tym myślała. A może jej rodzice wcale nie chcieli jej oddawać? Może zostali do tego zmuszeni? Słyszała plotki o Jedi, którzy potrafili tak doskonale manipulować umysłami, że bezbronne istoty bez mrugnięcia okiem oddawały swoje najcenniejsze skarby: dzieci.
Ten zakon źle działa, zdecydowała już dawno temu. Co jak co, ale ona nie miała zamiaru rezygnować z przyjemności życia tylko dlatego, że została obdarzona niezwykłymi zdolnościami. Miała nadzieję, że Navin podziela jej zdanie.
Wyprostowała się i spojrzała mu prosto w oczy. Niezależnie od tego, jak potoczą się jej losy, było pewne, że ten chłopak nie odegra w nich zbyt istotnej roli. Wkrótce przeszkolenie miało dobiec końca, Wyala z Merlem udaliby się na drugi koniec galaktyki, a Tyezaw najpewniej pozostałby przynajmniej przez jakiś czas w Świątyni, wraz ze swoją sędziwą mistrzynią. Naiwnością byłoby spodziewać się, że jeszcze kiedykolwiek potem się spotkają. A więc… tak czy inaczej nie robiła niczego złego. Oboje dobrze wiedzieli, że o ile ich romans mógł być szczery i namiętny, to musiał być zarazem jedynie przelotny. Taka kolej rzeczy.
Padawanka przypominała sobie romantyczne holofilmy, które czasem pozwalano oglądać uczniom. Była pewna, że na ich miejscu każda filmowa para młodych, zbuntowanych ludzi po prostu uciekłaby pod osłoną nocy spod despotycznej władzy, która odmawiała im prawa do wzajemnego uczucia. Ale niestety życie nie było takie proste. Bądź co bądź oboje chcieli zostać Jedi i nie mieli najmniejszej ochoty zamienić się w dwie z trylionów takich samych, szarych istot, które codziennie kładły się spać ze strachem, czy w ogóle dożyją do następnego wieczora. Poza tym nie była aż tak naiwna, by wierzyć, że owe uczucie przetrwa. Wiedziała, że bardzo rzadko zdarzało się, by pierwszy poważny związek przeistoczył się w „wieczną miłość”. Dla Navina mogła poświęcić wiele, może nawet życie – to nie ulegało wątpliwości. Ale nie własną przyszłość. I zdawała sobie sprawę, że on postrzegał to w podobny sposób. Już kiedyś o tym rozmawiali.
Chłopak chwycił ją w talii i usadowił na swoich kolanach. Potargał jej włosy i obdarzył uśmiechem pełnym uwielbienia. Oboje wydali z siebie głębokie westchnienie.
– Myślisz, że jeszcze zdążymy się choćby raz spotkać? – zapytała Wyala.
– To będzie zależało od okoliczności, kotku – stwierdził rzeczowo Tyezaw, drapiąc ją pod brodą. – I od tego… czy będziesz chciała.
– Ojej, nie jesteś pewien? – zasmuciła się na niby Kekh. – No to najwidoczniej będę musiała z kimś innym spędzić miło czas.
– Ale z kimś innym nie byłoby już tak fajnie, co? – Może… – odparła półgłosem padawanka, rozpinając biustonosz. – Nie wiem, nie miałam okazji spróbować.
– Wiesz, że bardzo bym się wtedy zdenerwował? – zainteresował się Navin, odpinając resztę guzików od koszuli.
– Ale jak bardzo? – Wyala zrzuciła z ramion stanik. – Co byś mi wtedy zrobił?
– Musiałbym cię bardzo solidnie… ukarać. – Ręka chłopaka po raz kolejny zaczęła pieścić pośladki dziewczyny.
– A mógłbyś mi to zademonstrować? – Padawanka nieco przesadzała z okazywaniem podniecenia, ale uznała, że Tyezaw na to zasługuje. Każdy mężczyzna lubi mieć świadomość, że sprawia kobiecie niewypowiedzianą przyjemność. – No wiesz… żebym sobie potem nie myślała.
W pierwszej chwili pomyślała, że Navin nieco za bardzo wczuł się w rolę. Znienacka niewidzialna siła oderwała ją z jego kolan i rzuciła na podłogę pięć metrów za fotelem. Wyala wylądowała dokładnie na prawym ramieniu, które natychmiast zaczęło pulsować piekącym bólem. Mrucząc przekleństwa pod nosem chciała zerwać się na równe nogi i pokazać partnerowi, co myśli o tego typu zabawach. Ale jeden rzut oka na twarz chłopaka wystarczył, by zrozumiała, że to nie on ją odepchnął. Navin wpatrywał się z przerażeniem w oczach w drzwi do komory. Ktoś tam stał. Zostali nakryci.
I to nakryci przez ostatnią osobę, której by sobie życzyli.
– Dziwka! – rozległ się skrzekliwy głos Heckbe Dovel. Rodianka miała na sobie koszulę nocną, jej siwe włosy sterczały w nieładzie.
Skąd ona się tu wzięła, zachodziła w głowę Wyala. Śledziła ich? To było do niej podobne: pewnie sterczała pod drzwiami cały czas i tylko czekała, by wkroczyć do akcji w najbardziej krępującym dla nich momencie.
– Dziwka! – powtórzyła mistrzyni. – Sithowy pomiot! Bękart Dooku!
Zaczęła się zbliżać. Padawanką aż wstrząsnął odruch wymiotny, gdy sięgnęła Mocą w głąb umysłu staruszki. Negatywne emocje przejęły całkowitą kontrolę nad ruchami Rodianki. Nienawiść zmieszana ze strachem emanowała z jej oczu, jak światło latarni w środku nocy rozświetla pustą zatokę.
Dziewczyna z trudem się podniosła, wciąż rozcierając stłuczone ramię.
– To tak sobie radzisz, co? – warknęła Dovel. – Ty jedna nie wystarczysz, chcesz pociągnąć za sobą innych! Próbujesz przeciągnąć na swoją stronę padawanów z potencjałem, takich jak mój Navin!
– Mistrzyni… – odezwał się niepewnie młodzieniec. – Proszę, uspokój się.
– Zamilcz, chłopcze! – syknęła staruszka. – Nie wierzę, że tak łatwo omotała cię ta wiedźma! Nie tego cię uczyłam! Jak mogłeś tego nie dostrzec? Przecież ona jest zła do szpiku kości!
– Brednie… – Wyala miała już tego dosyć. – Do niczego go nie zmuszałam. Oboje tego chcieliśmy.
Navin delikatnie pokiwał głową, choć pot lał mu się z czoła ze strachu.
– To p-prawda, m-mistrzyni… – wyszeptał. Ledwie powstrzymywał łzy.
– Prawda? Oczywiście, że prawda! – wybuchła Rodianka. – Jesteś tego pewien, bo ta czarownica rzuciła na ciebie jakieś sithiańskie uroki! Dobrze ją znam, wiem, do czego jest zdolna!
„Czarownica” przywołała Mocą z ziemi stanik i bluzkę, po czym ubrała się. Zaraz zbiegnie się tu pół Świątyni, a nie było powodu, by wszyscy musieli oglądać jej nagie piersi.
A więc to już koniec, pomyślała. Koniec z wymachiwaniem mieczem, koniec z ratowaniem galaktyki. Wszystko przez jeden głupi wybryk. I przez tę cholerną, nadgorliwą babę.
Spojrzała na Navina, który z trudem utrzymywał fason. Nie miała mu tego za złe. Z ich dwojga to ona była silniejsza psychicznie. Zresztą pochodzili z dwóch zupełnie różnych lig. Rodzina Tyezawów należała do najbardziej wpływowych w Jądrze, miała rozległe znajomości w Senacie. Chłopak dźwigał potężne brzemię honoru własnego nazwiska, które każdemu ciężko byłoby utrzymać. Natomiast o nią troszczył się tylko mistrz Merl.
Jak on na to zareaguje, zastanawiała się. Nie potępi, tego była pewna. Wszystko zrozumie. Ale… koniec końców, będą musieli się rozstać. Ona zostanie wykluczona z zakonu, a Phaidowi zostanie przydzielony nowy padawan. Zostanie sama w wielkim mieście, bez miecza świetlnego, który będzie musiała zdeponować, a jedynie ze szczątkowymi umiejętnościami posługiwania się Mocą, z których zresztą byli członkowie zakonu nie mieli prawa korzystać.
Westchnęła cicho, po czym skierowała się do drzwi. Nagle drogę zastąpiła jej Dovel.
– Dokąd się wybierasz? – warknęła.
– Do pokoju – odparła dziewczyna. – Chciałabym już zacząć się pakować.
– Nigdzie nie idziesz!
Nagle Wyala po raz kolejny poczuła, jak impulsy Mocy odpychają ją do tyłu. Przejechała po wypolerowanej podłodze przynajmniej dziesięć metrów, z trudem zachowując równowagę.
– Nigdzie nie idziesz – powtórzyła staruszka, po czym wykonała gest w kierunku panelu przy wejściu. Stalowe drzwi zamknęły się z sykiem.
Padawankę ogarnęło złe przeczucie. Jeżeli Dovel zaalarmowała członków Rady, ci już powinni być na miejscu. A skoro ich nie było, to Rodianka musiała nie dać żadnego sygnału.
Czyżby wolała załatwić całą sprawę… bez zbędnych świadków?
Przecież to absurd, powiedziała sobie Wyala. Dovel może i była irytującym, śmierdzącym babsztylem, ale była też mistrzynią Jedi! Prawda…?
I nagle, jakby na potwierdzenie jej obaw, stara zielona dłoń wyszarpnęła zza pazuchy miecz świetlny.
– Co… – wyjąkała dziewczyna. – Co ty wyprawiasz…?
– Heckbe… – wymruczał błagalnie Navin. – Heckbe, proszę…
– HECKBE?! – ryknęła kobieta. – NIE JESTEM DLA CIEBIE ŻADNĄ HECKBE! MASZ SIĘ DO MNIE ZWRACAĆ PER „MISTRZYNI”!
Chłopak zamilkł momentalnie i począł zapinać koszulę.
– Słaby smarkacz… – prychnęła Rodianka. – Trenowałam cię na przyszłego członka Rady! A ty co? Raz ci ta czarownica machnęła tyłkiem przed nosem, a już tracisz głowę! Będę najwidoczniej musiała zastosować bardziej rygorystyczne metody szkolenia… Ale najpierw zlikwidujemy to, co najbardziej cię na chwilę obecną rozprasza.
Z rękojeści wystrzelił słup bladozielonej energii. Wyala instynktownie cofnęła się z przerażeniem.
– Nie możesz… – wybełkotała. – Jesteś Jedi. Nie masz prawa mnie zabić.
– Poprawka: jestem mistrzynią Jedi – odparła staruszka. – I mam prawo robić to, co uważam za słuszne. A obawiam się, że kara za uwiedzenie jednego z uczniów i zdradę ideałów naszego zakonu na rzecz renegata Dooku może być tylko jedna.
– Nie zrobisz tego – stwierdziła dziewczyna, nieco odważniej niż w rzeczywistości się czuła. – Rada się z tobą rozliczy. Usunie cię z zakonu. Albo zabije.
– Rada?! – Dovel jakby wypluła to słowo. – Ta banda marionetek, które dostosowują się do „nowych czasów”?! To oni stworzyli Dooku! To oni tolerują w ogrodzie zepsute owoce, licząc, że na starość wyzdrowieją, podczas gdy psują się one jeszcze bardziej! Cóż, Rada mnie nie obchodzi. Ja nie mam zamiaru powtarzać jej błędów. W moim ogrodzie będą tylko zdrowe owoce!
I nagle, bez ostrzeżenia, cisnęła w Wyalę mieczem świetlnym. Ta bez zastanowienia skoczyła w górę tak wysoko, jak tylko potrafiła. Chwyciła wystający wspornik. Obracająca się wokół własnej osi klinga minęła dziewczynę dosłownie o milimetry.
– Nie! – krzyknął Navin.
Ostrze odbiło się od ściany i poszybowało w kierunku wiszącej na wsporniku padawanki. Ta rozpaczliwie skierowała w stronę zielonego światła wszystkie rezerwy Mocy, jakie w sobie znalazła. Wyczuła pomoc z dołu, ze strony Tyezawa. Miecz zadrżał, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, po czym opadł z głośnym stukotem na podłogę, gasnąc.
– Nie wtrącaj się – warknęła Dovel, posyłając w kierunku Navina potężny podmuch wiatru. Chłopak chwycił się za twarz, po czym spadł za fotel.
Staruszka przywołała miecz z powrotem do dłoni i zapaliła go na nowo.
– Odwlekasz tylko swój wyrok, dziewczyno – zwróciła się do wiszącej pod sufitem Wyali. – Wiem, że pojęcie honoru jest ci obce, ale mogłabyś przynajmniej śmierć przyjąć z godnością.
– Mnie jest obce? – wydyszała Kekh, z trudem utrzymując się na wsporniku. – Gdybyś nie była takim tchórzem, stoczyłybyśmy uczciwy pojedynek.
– Wybacz, moja droga, ale jeżeli liczysz, że pozwolę ci udać się do pokoju po własny miecz, to muszę cię rozczarować. Nie mam czasu na rycerskość.
– Ale ja mam.
Dovel odwróciła się jak oparzona. W całym zamieszaniu zupełnie nie wyczuła, że ktoś wśliznął się do komory.
– Mistrzu Merl – wycedziła przez zęby. – Dlaczego nie leżysz w łóżku?
– Przecież ci mówiłem, Heckbe… – odparł Phaido zblazowanym tonem. Miał na sobie szlafrok. – Mam problemy z pęcherzem.
– Paskudna przypadłość.
– A żebyś wiedziała… muszę korzystać z łazienki co najmniej trzy razy w ciągu nocy. I, nie powiem, dość mocno zaintrygowało mnie, że z komory medytacyjnej, w której choćby z racji nazwy powinno być cicho, wydobywają się takie hałasy. – Spojrzał w górę. – Coś mi się widzi, że musimy wyjaśnić parę spraw, zanim wszyscy grzecznie wrócimy do łóżek. Po pierwsze: co tu wszyscy robicie? Po drugie: czemu moja padawanka wisi pod sufitem? Po trzecie: czemu twój uczeń leży za fotelem z najwyraźniej rozkwaszonym nosem? I po czwarte: czemu trzymasz zapalony miecz świetlny, z którego, wnioskując po śladach na podłodze, musiałaś już zrobić użytek?
Staruszka zmarszczyła brwi i wyłączyła broń.
– Odpowiedź na pierwsze, drugie, trzecie i czwarte pytanie brzmi: przyłapałam naszych podopiecznych w takcie… jednoznacznej sytuacji.
– Jakiej sytuacji?
– Wykazywali skłonności do… jakby to powiedzieć… zrzucenia ubrań.
– Chcesz powiedzieć, że chcieli się pieprzyć?
Dovel wydała z siebie ciche syknięcie.
– Jeśli musisz używać wulgarnych określeń…
Merl pomachał wesoło dziewczynie.
– Hej, Wyala! – zawołał. – Możesz już się puścić! No, chyba że chcesz tak wisieć do rana.
– Ale… ona… – jęknęła padawanka, delikatnie opuszczając się na ziemię. – Ona oszalała! Chce mnie zabić!
Wyraz na twarzy mistrza nie zmienił się, ale ton jego głosu już tak.
– Czy to prawda, Heckbe? – zapytał surowo.
– Owszem.
Zapadła niezręczna cisza.
– Słucham?
– Chcę usunąć z ogrodu zepsuty owoc.
– Jaki znowu owoc?
– Twoją uczennicę.
– Dlaczego?
– Ponieważ… aj, nie chce mi się tego znowu tłumaczyć – warknęła staruszka. – Wracaj do łóżka, Phaido.
– I myślisz, że ci na to pozwolę?
– Nie pytałam się ciebie o pozwolenie – oświadczyła kategorycznie Dovel. – Kazałam ci wracać do łóżka.
– Nie jesteś moją matką.
– Ale byłam twoją mistrzynią.
– Nie mistrzynią. Tylko nauczycielką historii. I to dość mierną, ośmielę się stwierdzić.
Rodianka puściła tę uwagę mimo uszu.
– Wyłącz miecz, Heckbe – ostrzegł Merl.
– Nie wtrącaj się. To sprawa między mną a tą małą dziwką.
Phaido znienacka wykonał płynne salto nad głową staruszki i wylądował dokładnie za jej plecami.
– Wygląda na to, że teraz siłą rzeczy jestem wmieszany w ten spór.
Dovel odwróciła się, sycząc z nienawiści.
– Dość tego, Phaido – warknęła. – Zawsze byłeś dość krnąbrnym uczniem i widać, że twoja padawanka dużo się od ciebie nauczyła. Może ty zamierzasz stać z boku, podczas gdy ona opluwa zasady naszego kodeksu, ale ja nie. Odsuń się.
– Uspokój się, Heckbe – rzekł mężczyzna. – Nie myślisz racjonalnie. Jesteś już stara, emocje zaćmiewają twój umysł. Z pewnością nie chcesz zabić młodej dziewczyny tylko za to, że chciała się trochę zabawić.
– A skąd ty możesz wiedzieć czego chcę?! – ryknęła kobieta. – Nic o mnie nie wiesz! Tak samo jak nic nie wiesz o tej suce…!
– Ona się nazywa Wyala – oświadczył Merl spokojnie. – Postaraj się okazać jej choć odrobinę szacunku.
– Nie ma szacunku dla sithowych renegatów! Odsuń się!
– Jakich znowu renegatów?
Dovel miała już najwyraźniej tego dosyć.
– Posłuchaj mnie bardzo uważnie, Phaido – mruknęła. – W tej chwili miniesz mnie z prawej strony, po czym udasz się do swojego gabinetu, położysz się na pryczy, zapomnisz o tym, co tu widziałeś, i zaśniesz.
Mistrz położył ręce na biodrach.
– A jak nie to co? – zapytał wyzywająco.
– Wolałabym zabić dziś tylko jedną osobę, ale miej na uwadze, że gotowa jestem zabić więcej.
– Ja zaś wolałbym, żebyś nie zabiła ani jednej.
– Jedno jest pewne – oświadczyła staruszka, przyjmując pozycję bojową – jedna osoba zginie dziś na pewno.
I zaatakowała.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,21 Liczba: 14 |
|
Doomus2011-04-18 11:24:51
Znakomite opowiadanie. Duży plus za Dooku "reformatora" Zakonu Jedi. Świetna scena w komnacie medytacyjnej.
willqu2011-04-11 12:12:40
Jaro, kawal dobrej Roboty!
Bardzo cenie wszystkich autorow, ktorzy podnosza bardziej filozoficzne aspekty SW, a sprawa celibatu z Zakonie az domagala sie komentarza.
Zwlaszcza, ze ciekawie poprowadzonego.
Duzy plus za wprowadzenie Dooku znanego z Ataku Klonow, czyli "reformatora" :)
Maly minus, za "druga " szanse od rady Jedi.
W sumie, powinni wylecieć
Ogolnie, dobra lektura, kwestia stylu i dialogow, to juz subiektywne odczucia czytelnikow.
Wszystkim sie nie przypodobasz.
Mnie sie podobalo
Jak na Fun Fiction:
10/10
Jaro2011-04-09 01:16:29
@JAX0 -> Spodziewałem się tego typu zarzutów, wybronię się więc trylogią Thrawna, w której Pellaeon spogląda na zegarek właśnie (poza tym w EU ciągle przewijają się zegarki, które od zegarków naszych różni tylko fakt, że mówi się na nie z reguł chronometry), a Niles Ferrier pali cygara (skoro cygara, to z jakiej racji nie mogłyby być papierosy? I to tytoń, i to tytoń).
JAX02011-04-08 22:00:31
Papieros, zegarek ? Coś tu nie tak.
Kasis2011-04-08 11:18:00
Troszkę za bardzo w tym opowiadaniu wszystko jest ziemskie, odzywki, określenia, brakuje bardziej starwarsowego klimatu. I momentami wkrada się chaos.
Shedao Shai2011-04-08 02:59:37
no cóż - marketing temu opowiadaniu zrobiono dobry, to muszę przyznać :D
co do samego opowiadania: brawo za pomysł, odważny a i ciekawy, niestety z wykonaniem gorzej. Miejscami przebijał strasznie sztuczny język narracji i dialogów, były one nieautentyczne jak w polskich filmach, nie przekonywały mnie. Przydałaby się temu opowiadaniu jakaś korekta, albo żeby chociaż sam autor przeczytał je jeszcze raz i zastanowił się czy będąc w sytuacjach z opowiadania używałby właśnie takich słów, jak używają bohaterowie.
Z narracji szczególnie jedno zdanie mnie ubodło w oczy: "Odwróciła wzrok, mrucząc coś w rodzaju(...)". Narracja jest prowadzona z perspektywy Wyali, ale nie w pierwszej osobie - więc powinno być dobrze wiadomo co ta pani sobie mruczy, bo inaczej wyjdzie śmiesznie.
Czekałem na jakieś logiczne wytłumaczenie wybuchu mistrzyni Dovel, tymczasem nie doczekałem się - wygląda to tak jakby autor po prostu potrzebował żeby dana postać w danej sytuacji się tak zachowała, mimo że to nie miało sensu. Bo nie odebrałem tego jako "mistrzyni dostała nagłego ataku wściekłości, bez wyraźniejszego powodu" (a taki był zamiar autora, jak rozumiem), tylko właśnie - "to jest bez sensu". Wydarzenia przedstawione na stronie 4 też nie są jakoś rozsądnie uzasadnione, przez co opowiadanie sprawia wrażenie chaotycznego, nieprzemyślanego.
Z mojej strony tyle: popracuj nad warsztatem i wiarygodnością postaci, a będzie dobrze. Zresztą i tak nie jest źle, podczas lektury nie nudziłem się i nie przysypiałem (a czytałem je po 2 w nocy). No i jeszcze raz brawo za pomysł i próbę bezpardonowego przedstawienia go. Skrobnij jeszcze coś kontrowersyjnego, jest w tobie potencjał. Ja to na pewno przeczytam.
Jaro2011-04-08 01:13:08
@Rycu -> Pewnie, że mógł to przeczytać, a może nawet wyrosnąć na porządnego obywatela... to jest fana. ;) Kasis zaproponowała takie ostrzeżenie, a ja nie protestowałem.
Rycu2011-04-08 00:05:39
Nie był aż tak "zły ten owoc". Jednakże odczułem w sobie takie wrażenie które zwie się niedosyt. Spodziewałem się bardziej niegrzecznych słów i dwuznacznych a wyszło podobnie jak to ukazał papa Lucas. Starałem ocenić moralność Jedi na tle zrażenia jakim jest kontakt płciowy dwójki Padwanów, i uważam z dużą dozą pewności że postąpił bym jak mistrz dziewczyny. Dla mnie osobiście takie rzeczy są najnormalniejsze i nikt nie powinien do tego mieć zastrzeżeń. Co do kreacji znanych nam bohaterów między innymi Yody, to są dokładnie odzwierciedlone jeżeli chodzi o charakter i sposób przekazywania informacji. Niestety jak to wcześniej napisałem ostrzeżenie na początku nie było wprost proporcjonalne do zaprezentowanej treści. Według mego odczucia młodszy czytelnik mógłby zgłębić tą lekturę.