Wyala była już wcześniej świadkiem pojedynków na miecze świetlne. Ba, sama słynęła wśród padawanów ze szczególnych umiejętności w dziedzinie fechtunku. Oczywiście jak dotąd dane jej było brać udział tylko w sparringach przy użyciu broni ćwiczebnej, powodującej jedynie niewielkie oparzenia, jednak mistrz Merl wielokrotnie z uznaniem podkreślał, że dziewczyna mogłaby rzucić wyzwanie niejednemu dawno pasowanemu już rycerzowi.
Jednak dopiero teraz mogła zdecydowanie stwierdzić, że nawet gdyby miała przy sobie miecz, wyzwanie Dovel na uczciwy pojedynek byłoby samobójstwem.
Staruszka poruszała się z płynnością, o jaką absolutnie nikt by jej nie posądził. Każde pchnięcie, każde cięcie – wszystko wynikało z czystej Mocy. Idealna koordynacja pracy rąk i pracy nóg. Stałe trzymanie się blisko drzwi, by wykluczyć ewentualność, że padawanom przyjdzie do głowy jakiś głupi pomysł – na przykład, by pomóc jej oponentowi.
Przez chwilę Wyala rozważała taką ewentualność. Ale nie było absolutnie żadnego sposobu: oboje poruszali się zbyt szybko. Nawet gdyby miała pod ręką blaster, musiałaby strzelać totalnie na ślepo. Z drugiej strony nie mogli też opuścić komory. Nie tylko dlatego, że walka w dalszym ciągu rozgrywała się niebezpiecznie blisko drzwi. Dziewczyna nie mogłaby spojrzeć w oczy swojemu mentorowi ze świadomością, że zostawiła go na pastwę szalonej Rodianki.
Choć oczywiście nic nie wskazywało na to, by Merl miał tę walkę przegrać. Jego opowieść o nocnej wycieczce do toalety musiała być mocno naciągana, bo z reguły raczej na takie wycieczki nie brało się broni. Ale Phaido błyskawicznie wydobył zza pasa miecz i uaktywnił go. Błękitne ostrze bez większego problemu parowało wszystkie ciosy zielonego, z drugiej zaś strony nie przechodziło do kontrofensywy. Mężczyzna miał widocznie nadzieję, że Rodianka jeszcze się opamięta.
Wyala ruszyła sprawdzić stan Navina. Chłopakowi z nosa ciekł strumień krwi, jednak ten wydawał się nie zwracać na to uwagi, pochłonięty rozgrywającym się przy drzwiach tańcem. Dopiero gdy dziewczyna uklękła tuż przy nim, odwrócił się w jej stronę.
– Hej… – jęknął, wyraźnie nie wiedząc, co powiedzieć.
– Hej. – Padawanka pocałowała go w czoło. – Niezła rzeźnia, co?
Navin się nie uśmiechnął.
– To huż koniec, Vyala – powiedział, krzywiąc się z bólu. – Hak powiedziahaś: możemy się huż pakować.
– Ej, no nie bądź taka beksa! – Zmierzwiła mu włosy. – To ty tu w końcu jesteś facet, no nie?
Tyezaw tym razem się uśmiechnął, z dużym zakłopotaniem.
– Przephaszam – wybąkał. – To byh mój pomyszł. Heby się dziś tu spotkać.
– Ja tam nie żałuję – zapewniła go. – Zresztą teraz będą musieli się martwić tym, co strzeliło Dovel do głowy. Może w ogóle nie będą się nami zajmować.
Navin spuścił głowę.
– Taa…
– Kochanie? – Nachyliła się do niego. – Co się stało?
– To moha misthyni.
Miał rację, pomyślała ze wstydem. Szaleństwo staruszki ją zdziwiło, nawet zaszokowało, ale… po niej mogła się tego w pewnym sensie spodziewać. Znaczy: gdyby ktoś kazał jej dziś rano wskazać Jedi, który najmniej zmartwiłby się jej śmiercią, byłaby to bez wątpienia Rodianka. Ale Navin… co on mógł przeżywać? Jak ona by zareagowała, gdyby nagle jej własny mistrz zechciał zamordować jej ukochanego? Tyezaw nigdy nie chwalił się swoją mentorką, można było odnieść wrażenie, że nie za bardzo ją lubił, czemu trudno było się dziwić. Ale przecież zawsze między mistrzem a padawanem wytwarzała się swego rodzaju więź. Nawet, a może zwłaszcza, jeżeli żadne z nich tego specjalnie nie chciało. Niezależnie od tego, co sądziła o tym Wyala, osoba, której najbliżej było do określenia matki jej partnera, właśnie straciła rozum. Navin musiałby być chyba potworem, żeby przyjąć to bez mrugnięcia okiem.
Dovel zanurkowała i wyprowadziła silne cięcie w górę. Jednak tam dawno już nie było Merla.
– Nieźle się ruszasz – rozległ się jego głos gdzieś z boku. – Zwłaszcza jak na twój wiek.
– Miałam właśnie to samo powiedzieć o tobie – odgryzła się staruszka, atakując na oślep w kierunku źródła dźwięku.
Phaido wykonał krótkie salto i zmaterializował się jej tuż przed nosem. W ostatniej chwili kobieta cofnęła rękę i sparowała bardzo mocny cios z prawej. Rozluźniła nieco uchwyt na rękojeści miecza świetlnego, czego Merl nie omieszkał wykorzystać. Zakręcił młynka swoją klingą i po chwili broń Rodianki wylądowała – po raz drugi dzisiaj – z brzękiem na podłodze.
– Poddaj się, Heckbe – zażądał mężczyzna. – Nie masz żadnych szans.
Dovel go nie słuchała. Kiedy tylko zaczął mówić, wykonała serię skoków w tył, po czym wyprostowała rękę i przyciągnęła doń miecz za sprawą Mocy. Wykorzystała przerwę, jaka wytworzyła się między nią a przeciwnikiem, by przeanalizować sytuację. Przy fotelach dostrzegła Wyalę, klęczącą przy jej rannym uczniu. Może gdyby zdołała się do niej dostać i wykorzystać jako żywą tarczę…
Za daleko, oceniła niechętnie.
Potencjalną drogą ewakuacji pozostawały drzwi – ale nie mogła przenieść walki na korytarz. Zaraz cała Rada zleciałaby się do nich jak jastrzębionietoperze do świeżej padliny.
Merl tymczasem nie zbliżał się. Po prostu stał i znowu coś do niej mówił. Dureń, pomyślała.
Zapomniał o podstawowej zasadzie pojedynków: nigdy nie marnuj oddechu na czcze gadaniny, chyba że usiłujesz sprowokować przeciwnika.
– Heckbe! Zastanów się! Przecież ledwie trzymasz już się na nogach! Odpuść! Spróbujemy razem znaleźć jakieś rozwiązanie, tylko błagam cię… wyłącz miecz! Porozmawiajmy!
Czas rozmów już minął, zdecydowała. Nie będzie już żadnych negocjacji z renegatami. Merl też był częścią spisku, teraz widziała to wyraźnie. Razem z tą swoją dziwką uknuli spisek przeciw jej jedynemu uczniowi. A może już przeciągnęli go na swoją stronę? To znaczy: stronę Dooku? W dzisiejszych czasach już nikomu nie można było wierzyć.
Ale mniejsza. Jeżeli będzie trzeba, zabije ich wszystkich. Całą trójkę. Całą Radę w razie konieczności. I wszystkich, którzy ośmielą się negować zasady kodeksu Jedi. Czuła się jak ostatni wyznawca umierającej religii, który tchnie w nią nowe życie. Tak, zakon Jedi, pogrążony w korupcji i zepsuciu, musiał zostać odnowiony. Odnowiony w duchu rygoru i bezkompromisowości.
Te rozważania dały jej nowe siły. Wzniosła zieloną klingę i z bojowym okrzykiem popędziła w kierunku zdrajcy Merla. Napędzana furią cięła na oślep, na wszystkie strony. Jeden z ciosów musiał go trafić! Po prostu musiał!
I nagle znalazła się tuż przy nim.
Patrzyli sobie głęboko w oczy.
Żadne z nich nie atakowało.
Zabij go, myślała Dovel. Ale była taka zmęczona… Jej miecz tkwił w prawej ręce, niezdolny do najmniejszego ruchu. Oczy Phaida wypełniały łzy przygnębienia i zmęczenia. Z rękojeści jego broni, położonej prostopadle do klatki piersiowej, nadal wydobywało się błękitne ostrze. Ginęło gdzieś głęboko we wnętrznościach Rodianki.
– Nie boli… – stwierdziła z wyraźnym zdziwieniem.
– Już dość wycierpiałaś – odparł Merl ze smutkiem i wyłączył broń.
W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał słup promienia laserowego, teraz ziała przerażająca pustka o płonących krawędziach w kolorze pomarańczowym.
Heckbe Dovel zdążyła jeszcze zastanowić się, czy dane jej będzie zjednoczyć się z Mocą.
Następnie upadła na podłogę i skonała.
– Mistrzu, wszystko w porządku? – Wyala puściła Navina i podbiegła do Merla, z obrzydzeniem przeskakując nad dymiącymi zwłokami starej Rodianki.
– W porządku? – powtórzył mistrz, pociągając nosem. – Obawiam się, że dopiero teraz się zacznie… Oboje spojrzeli na ciało Heckbe Dovel.
– Nie… nie rozumiem – wyjąkała dziewczyna. – Wiedziałam, że mnie nie lubi, no ale… żeby aż tak nienawidzić?
– Ja też nie rozumiem. – Phaido pokręcił głową. – To… to nie była zła kobieta.
Padawanka miała na ten temat inne zdanie. Ale uznała, że to raczej nienajlepszy moment, by je wygłaszać.
Pozostało jej tylko czekać na reprymendę. To jej wina, jej i Navina w każdym razie. Gdyby nie wybrali się dziś na schadzkę, być może Rodiance by nie odbiło. Być może wciąż by żyła. Być może ich dwójka mogłaby pozostać w zakonie.
Trójka, zreflektowała się. Przez nią nawet dalszy los Merla w zakonie pozostawał niepewny.
– Mistrzu, ja… – zaczęła.
– Nie przepraszaj – odparł Phaido bez krzty pretensji. – To nie twoja wina.
– Ale… – upierała się Wyala – to nasza wina. Moja. To był mój pomysł, ten cały wypad…
– Phoszę jej nie słuchać, misthu Merl – rozległ się podłamany głos Navina, który znienacka pojawił się tuż obok. – To moha wina.
Merl odwrócił się do nich twarzą.
– Posłuchajcie – powiedział – to, co się stało, to niczyja wina. Po prostu znaleźliście się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Właściwie to my, ja też się znalazłem. Natomiast wy… nie robiliście nic złego. To naturalne.
Tyezaw spojrzał z nabożną miną na ciało swej mistrzyni. Nagle upadł na kolana i rozpłakał się jak małe dziecko. Płakał przez pięć minut. Wyala ani trochę mu się nie dziwiła. Gdyby to ona straciła mentora, prawdopodobnie rzuciłaby się z wieżowca. Objęła swojego chłopaka, pocałowała go kilka razy w policzek i szepnęła do ucha parę słów pocieszenia.
Gdy trochę się uspokoił, Merl zarządził, żeby zostali w komorze i nie ruszali zwłok (tak jakby mieli na to najmniejszą ochotę), natomiast sam poszedł zdać raport Radzie Jedi. Wrócił w asyście mistrzów Mace’a Windu i Saesee’ego Tiina, którzy poddali ich szczegółowemu przesłuchaniu w sali obrad. Żaden z nich nawet przez moment nie wykazywał oznak oburzenia, żaden nie zadawał pytań w stylu „jak śmieliście”. Nic tylko śmiertelna powaga.
Interesowali się, o której miała rozpocząć się schadzka, dlaczego Wyala się spóźniła, czy na pewno to samo mieli na sobie przez cały czas, jak ubrani byli ich mistrzowie, jak dokładnie przebiegała między nimi rozmowa, jakie były powody niechęci, jaką Dovel czuła względem dziewczyny. Pytali nawet o perfumy, jakimi wypsikali się na spotkanie.
Do kwater padawanom pozwolono wrócić dopiero o piątej nad ranem. Powiedziano im, że decyzja w ich sprawie zostanie podjęta jutro na wieczornym posiedzeniu. Para nie miała nawet siły, by powiedzieć sobie dobranoc. Chcieli tylko udać się prosto do łóżek, ze świadomością, że jutro czeka ich jeszcze cięższy dzień.
Mistrzowie obiecali całkowitą dyskrecję na czas trwania śledztwa, tak więc już następnego dnia trąbiła o tym cała Świątynia. Nic dziwnego, skoro bajeczka o chwilowej niedyspozycji mistrzyni Dovel była tak grubymi nićmi szyta. Na szczęście dla Wyali i Navina nikt nie połączył jej tajemniczej śmierci z ich osobami – choć niektórzy wyraźnie wytykali palcami dziewczynę, wiedząc, że miała ze staruszką na pieńku.
Ale zaraz miało się już wszystko wyjaśnić.
Oboje czekali pod drzwiami sali obrad na wywołanie. Siedzieli przy niewielkim drewnianym stole, raz po raz nerwowo usiłując zagaić rozmowę. Na zewnątrz niebo było już całkowicie czarne.
– Denerwujesz się? – zapytał Navin.
– Nie – odparła padawanka. – A na dworze świeci słońce, a my nie jesteśmy podejrzanymi w sprawie zimnokrwistego morderstwa.
Chłopak prychnął lekko, co prawdopodobnie miało być formą śmiechu. Nos miał zawinięty w opatrunek nasiąknięty bactą i, choć kości jeszcze się do końca nie zrosły, był przynajmniej w stanie normalnie mówić. Wyala wciąż czuła w stłuczonym ramieniu lekki ból, jednak po namyśle uznała, że nie było to na tyle poważne, by zaprzątać głowę robota medycznego.
Rozejrzała się. Merla nie było nigdzie w pobliżu. Szkoda, przydałoby im się teraz jego wsparcie. Prawdopodobnie asystował koronerowi i straży świątynnej w odtworzeniu dokładnego przebiegu pojedynku. Wszyscy chcieli jak najszybciej zamknąć sprawę, ale trzeba było zrobić to porządnie.
Nagle drzwi rozsunęły się z cichym sykiem.
– Wyala Kekh i Navin Tyezaw – rozległ się z głośników tubalny głos Mace’a Windu. – Wejść!
Chłopak mocno ścisnął padawankę za rękę.
– Kocham cię – szepnął jej do ucha. – Ja ciebie też – odparła, nie będąc ani w stanie, ani w nastroju, by wymyśleć nieco bardziej oryginalną odpowiedź.
Puścili swoje dłonie dopiero przed samym wejściem. Nabrali powietrza w płuca i skierowali się w centrum pomieszczenia, w którym wystali tyle godzin w przeciągu poprzedniej nocy. Zwrócili się twarzami w stronę mistrza Windu, przewodniczącego Rady. Na lewo od niego zasiadał sędziwy Yoda, powszechnie uważany za najpotężniejszego i najmądrzejszego obecnie żyjącego Jedi. W Cereaninie siedzącym obok rozpoznali Ki–Adi–Mundiego.
Na widok tego ostatniego w serce Wyali wstąpiła nowa nadzieja. Wiedziała, że mistrz Mundi był żonaty i to z więcej niż jedną kobietą – udzielono mu dyspensy ze względu na bardzo niski przyrost naturalny jego rasy. Kto jak kto, ale to on miał największe szanse, by ich zrozumieć.
– Nagrania z kamer ochrony potwierdzają waszą wersję wydarzeń – oznajmił Windu bez żadnych wstępów.
Dziewczyna czuła, że Navin wzdrygnął się, podobnie zresztą jak ona. Nie widzieli żadnych kamer w komorze medytacyjnej – ba, nawet nie powinno ich tam być! Mogli się tylko modlić, by Windu mówił jedynie o monitoringu korytarzy. Jakoś nie miała ochoty, by nagrania z ich zabawami krążyły przez kolejne stulecia wśród niewyżytych adeptów.
– Dopuściliście się – podjął czarnoskóry Jedi – jednego z najsurowszych przewinień wobec waszych mistrzów, waszej Rady, waszego zakonu i waszego kodeksu. Złamaliście śluby czystości, jakich dochować musi każdy członek naszej społeczności, a poza tym zbezcześciliście naszą Świątynię. Komorę medytacyjną uznaliście za doskonałe miejsce, by dać upust waszym żądzom.
Padawani spuścili w milczeniu głowy. Yoda, Mundi i pozostali mistrzowie patrzyli na nich bez słowa.
– Mało tego – ciągnął Windu – bezpośrednio na skutek waszych działań śmierć poniosła nasza droga koleżanka, nestorka całego zakonu, mistrzyni Heckbe Dovel.
– To nieprawda! – żachnęła się bezmyślnie Wyala.
– Rada NIE UDZIELIŁA CI GŁOSU, padawanko Kekh! – krzyknął potężny mężczyzna.
Na krótką chwilę całą salę spowiła kolejna fala milczenia.
– Jednakże – odezwał się po raz pierwszy Ki–Adi–Mundi – całej winy nie można zamknąć tylko w waszej dwójce.
Yoda zamrugał i otworzył dotychczas półprzymknięte powieki.
– Hmm… – zamruczał tym swoim zabawnym głosem. – Na ciemną stronę Mocy mistrzyni Dovel przeszła. Zakonu reguły surowe jasną ocenę otoczenia jej przyćmiły.
– Jakże często się zdarza – rozległ się za ich plecami głos Depy Billaby – że ścisłe kroczenie jasną ścieżką prowadzi nas do bolesnego upadku w objęcia Mroku.
– Co nie zmienia faktu – Teraz przemawiał Saesee Tiin – że złamaliście nasze prawo. Prawo kodeksu Jedi. Kara, jaką chciała wymierzyć padawance Kekh mistrzyni Dovel, była nieadekwatna do rozmiaru wykroczenia, to prawda. Ale nie wymazuje ona przestępstwa, jakie popełniliście.
– Dlatego – wrócił do dyskusji Windu – podjęliśmy decyzję o wydaleniu was z zakonu Jedi.
A więc to jednak koniec, uznała Wyala. Nie potrafiła powstrzymać dygotu nóg, ani niewidzialnej dłoni, która chwyciła ją za gardło i ani myślała puścić. Kłębiące się w jej oczach łzy zamazały obraz mistrzów Jedi siedzących przed nimi.
Czuła, że Navin znowu ściska ją za rękę. Odwzajemniła uścisk. Teraz to już nie miało żadnego znaczenia. Może i stracą miecze świetlne, ale dalej będą mieli siebie. Przynajmniej przez jakiś czas.
– Dzieci – zwrócił się do nich Yoda – czy świadome jesteście, że opuścić nasz zakon w każdej chwili, każdy może?
Oboje bezgłośnie przytaknęli.
– A czy chcecie zakon nasz opuścić?
Pokręcili głowami.
– Hmmm… – mruknął maleńki mistrz. – Po dogłębnym sprawy przeanalizowaniu Rada zadecydowała, by obojgu wam szansę drugą ofiarować.
Podnieśli wzrok. To musiał być sen!
– Ale – odezwał się Windu. Nietrudno było zgadnąć, że nie przypadł mu do gustu wynik głosowania – nigdy więcej się nie zobaczycie. A jeżeli kiedykolwiek Moc skrzyżuje znowu wasze ścieżki, nie macie prawa wznawiać waszej znajomości, w każdym razie nie w tej samej postaci. Nie będziecie też mogli nikomu wspominać ani o tym, co was łączyło, ani o tym, co postanowiła ta Rada.
– Czy jesteście gotowi przystać na te warunki? – zapytał Ki–Adi–Mundi.
Navin i Wyala spojrzeli sobie w oczy. Ale nie musieli się zastanawiać. Uzgodnili to już dawno temu. Przyszłość była najważniejsza.
– Tak – szepnęła uradowana padawanka.
– Tyezaw? – podniósł brew Windu.
– Ja… – Chłopak spojrzał po twarzach mistrzów. Przeżywał ostatnie chwile wahania. – Tak. Oczywiście.
– Świetnie – odparł Mundi. – Padawanie Tyezaw, zaczekaj na mnie przed wejściem aż do zamknięcia posiedzenia. Przedstawię cię twojemu nowemu mistrzowi. Ty zaś, padawanko Kekh, udasz się do gabinetu twojego mentora i zaczekasz tam na niego. Wkrótce przydzielone zostanie wam nowe zadanie.
Navin i Wyala skłonili się nisko.
– To wszystko – oznajmił czarnoskóry Jedi. – Możecie odejść.
Odwrócili się na piętach i opuścili salę.
– Uff… – odetchnęła dziewczyna z uśmiechem pełnym ulgi, gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły. – Jednak się udało.
– No… było blisko – odparł chłopak, kierując się do ławy przy drewnianym stole.
Wyala zlustrowała drzwi szybkim spojrzeniem. Nie mogła w to uwierzyć! Zostanie Jedi!
– Nie cieszysz się? – zdziwiła się, gdy dogoniła Navina. – Posłuchaj… ja wiem, że przykro ci z powodu Dovel… Heckbe. Ale kto wie, może trafi ci się nawet lepszy mistrz! Nie ma co się załamywać.
Gdy ich spojrzenia znowu się spotkały, poczuła się jak idiotka. Jak mogła sądzić, że chodziło mu o nowego mistrza? Jak mogła tak się radować w chwili… gdy widzieli się po raz ostatni?
– Ja… – wyjąkała. – Przepraszam.
Na chwilę w powietrzu zawisła niezręczna cisza.
– No to… – Przestąpiła z nogi na nogę – muszę już iść.
– Będzie z ciebie wspaniała Jedi – stwierdził chłopak, opuszczając głowę.
– Z ciebie… z ciebie też.
Przyklękła przy nim w taki sam sposób, w jaki uczynił to jej mistrz w trakcie ich wczorajszej rozmowy.
– Nigdy cię nie zapomnę – powiedziała.
Nie potrafiła powiedzieć, kiedy znalazła się w jego ramionach. Kilka razy ucałowała go w policzek i mocno wyściskała. Trwali w tej pozycji jakąś minutę.
– Ja… naprawdę muszę już iść – oświadczyła kategorycznie, odrywając się od niego, choć wcale nie chciała tego robić.
– Wiem.
Dziewczyna wstała i zmierzyła go wzrokiem. Z trudem powstrzymywała łzy.
– To… żegnaj.
– „Żegnaj”? – upewnił się Navin. – Osobiście wolałbym „do widzenia”.
– Ja też bym wolała.
– Ale to niemożliwe – wywnioskował chłopak.
– Masz rację.
Nie czekając na jego odpowiedź, odwróciła się i szybkim krokiem skierowała do windy.
Nie wiedziała, jakim cudem dotarła tak szybko do gabinetu Merla. Był otwarty. Nie patrzyła, czy ktokolwiek siedział za biurkiem. Po prostu rzuciła się na pryczę.
I płakała. Płakała w samotności. Płakała, gdy jej mistrz delikatnie gładził ją po rudych włosach. Nie wiedziała, co wtedy o niej myślał.
A myślał, jak bardzo przypominała mu jego ukochaną mentorkę.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,21 Liczba: 14 |
|
Doomus2011-04-18 11:24:51
Znakomite opowiadanie. Duży plus za Dooku "reformatora" Zakonu Jedi. Świetna scena w komnacie medytacyjnej.
willqu2011-04-11 12:12:40
Jaro, kawal dobrej Roboty!
Bardzo cenie wszystkich autorow, ktorzy podnosza bardziej filozoficzne aspekty SW, a sprawa celibatu z Zakonie az domagala sie komentarza.
Zwlaszcza, ze ciekawie poprowadzonego.
Duzy plus za wprowadzenie Dooku znanego z Ataku Klonow, czyli "reformatora" :)
Maly minus, za "druga " szanse od rady Jedi.
W sumie, powinni wylecieć
Ogolnie, dobra lektura, kwestia stylu i dialogow, to juz subiektywne odczucia czytelnikow.
Wszystkim sie nie przypodobasz.
Mnie sie podobalo
Jak na Fun Fiction:
10/10
Jaro2011-04-09 01:16:29
@JAX0 -> Spodziewałem się tego typu zarzutów, wybronię się więc trylogią Thrawna, w której Pellaeon spogląda na zegarek właśnie (poza tym w EU ciągle przewijają się zegarki, które od zegarków naszych różni tylko fakt, że mówi się na nie z reguł chronometry), a Niles Ferrier pali cygara (skoro cygara, to z jakiej racji nie mogłyby być papierosy? I to tytoń, i to tytoń).
JAX02011-04-08 22:00:31
Papieros, zegarek ? Coś tu nie tak.
Kasis2011-04-08 11:18:00
Troszkę za bardzo w tym opowiadaniu wszystko jest ziemskie, odzywki, określenia, brakuje bardziej starwarsowego klimatu. I momentami wkrada się chaos.
Shedao Shai2011-04-08 02:59:37
no cóż - marketing temu opowiadaniu zrobiono dobry, to muszę przyznać :D
co do samego opowiadania: brawo za pomysł, odważny a i ciekawy, niestety z wykonaniem gorzej. Miejscami przebijał strasznie sztuczny język narracji i dialogów, były one nieautentyczne jak w polskich filmach, nie przekonywały mnie. Przydałaby się temu opowiadaniu jakaś korekta, albo żeby chociaż sam autor przeczytał je jeszcze raz i zastanowił się czy będąc w sytuacjach z opowiadania używałby właśnie takich słów, jak używają bohaterowie.
Z narracji szczególnie jedno zdanie mnie ubodło w oczy: "Odwróciła wzrok, mrucząc coś w rodzaju(...)". Narracja jest prowadzona z perspektywy Wyali, ale nie w pierwszej osobie - więc powinno być dobrze wiadomo co ta pani sobie mruczy, bo inaczej wyjdzie śmiesznie.
Czekałem na jakieś logiczne wytłumaczenie wybuchu mistrzyni Dovel, tymczasem nie doczekałem się - wygląda to tak jakby autor po prostu potrzebował żeby dana postać w danej sytuacji się tak zachowała, mimo że to nie miało sensu. Bo nie odebrałem tego jako "mistrzyni dostała nagłego ataku wściekłości, bez wyraźniejszego powodu" (a taki był zamiar autora, jak rozumiem), tylko właśnie - "to jest bez sensu". Wydarzenia przedstawione na stronie 4 też nie są jakoś rozsądnie uzasadnione, przez co opowiadanie sprawia wrażenie chaotycznego, nieprzemyślanego.
Z mojej strony tyle: popracuj nad warsztatem i wiarygodnością postaci, a będzie dobrze. Zresztą i tak nie jest źle, podczas lektury nie nudziłem się i nie przysypiałem (a czytałem je po 2 w nocy). No i jeszcze raz brawo za pomysł i próbę bezpardonowego przedstawienia go. Skrobnij jeszcze coś kontrowersyjnego, jest w tobie potencjał. Ja to na pewno przeczytam.
Jaro2011-04-08 01:13:08
@Rycu -> Pewnie, że mógł to przeczytać, a może nawet wyrosnąć na porządnego obywatela... to jest fana. ;) Kasis zaproponowała takie ostrzeżenie, a ja nie protestowałem.
Rycu2011-04-08 00:05:39
Nie był aż tak "zły ten owoc". Jednakże odczułem w sobie takie wrażenie które zwie się niedosyt. Spodziewałem się bardziej niegrzecznych słów i dwuznacznych a wyszło podobnie jak to ukazał papa Lucas. Starałem ocenić moralność Jedi na tle zrażenia jakim jest kontakt płciowy dwójki Padwanów, i uważam z dużą dozą pewności że postąpił bym jak mistrz dziewczyny. Dla mnie osobiście takie rzeczy są najnormalniejsze i nikt nie powinien do tego mieć zastrzeżeń. Co do kreacji znanych nam bohaterów między innymi Yody, to są dokładnie odzwierciedlone jeżeli chodzi o charakter i sposób przekazywania informacji. Niestety jak to wcześniej napisałem ostrzeżenie na początku nie było wprost proporcjonalne do zaprezentowanej treści. Według mego odczucia młodszy czytelnik mógłby zgłębić tą lekturę.