Tytuł oryginału: Influx
Autor: John Jackson Miller
Tłumaczenie: Urthona
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i tłumacze nie
czerpią żadnych dochodów z opublikowanie poniższych treści.
Tłumaczenie jest wykonane dla fanów, przez fanów
- Stać, bo zastrzelimy was na miejscu!
Człowiek w kapturze wspinał się powoli na wzgórze, jego buty grzęzły w błocie. - Jesteśmy już - powiedział, a głos mu nie zadrżał. Nie było sensu przepraszać. Nie w tym miejscu ani tych ludzi. - Pokażcie nam tylko gdzie mamy się udać.
Wojownicy Lorda Sithów Daimana nie opuścili broni. Nawet na deszczowej planecie Oranessan nalegał on aby zbroje jego ludzi lśniły każdego dnia. Tego zaś dnia planeta postanowiła jeszcze dokładniej sprawdzić ich wytrzymałość. Kulki gradowe odbijały się od nich we wszystkich kierunkach, czyniąc taki hałas, że kobieta z blizną nosząca robocze ubranie, która przemówiła jako pierwsza musiała podnieść głos, aby być słyszaną.
- Nie jesteś tam gdzie powinieneś, pilocie! - Stojąc między wojownikami, kobieta oświetliła latarką twarz przybysza, surowego mężczyzny w wieku około 50 lat. - Powinieneś być przygotowany do odlotu już 20 minut temu. Co, u licha, robisz w tym błocie?
- Nasz statek doznał uszkodzeń przez burzę - odpowiedział przybysz, wskazując na szczyt wzgórza. Za nim pojawiła się tak samo szczelnie owinięta płaszczami dwójka jego kompanów, pokazując identyfikatory. – Wylądowaliśmy tam gdzie się dało. Czy to ma jakieś znaczenie? Ważne, że jesteśmy.
Zimne jak lód błękitne oczy Vannara Treece omiatały otoczenie. Za nierówną powierzchnią gruntu, szefem załogi oraz czwórką strażników znajdował się potężny, silnie uzbrojony transportowiec Sithów, czekający na załogę. Identyczne statki wzbijały się w oddali w powietrze, nad dostarczające paliwo nuklearne dla okrętów Daimana piece. Płomienie nad masywnymi permakretowymi stożkami były jedynym źródłem światła dla tej okolicy, zmuszając załogi naziemne do używania latarek na hełmach nawet w południe, która to pora dnia właśnie nastała. Witamy z powrotem w Przestrzeni Sithów, pomyślał Vannar. – Podziwiaj widoki, jeśli naprawdę chcesz.
Vannar chciał podejść do transportowca, jednak został zatrzymany przez przywódczynię grupy, trzymającą latarkę w dłoniach okrytych rękawiczkami. - Gdzie masz skrzynkę? – krzyknęła starsza kobieta gniewnie. – Nie mów mi tylko, że przyleciałeś tu bez niej!
Niska koleżanka Vannara wyszła przed niego. Orzechowe oczy zalśniły ponad szalem. Podniosła rękę.
- Nie potrzebujemy skrzynki.
- Pewnie, że potrzebujecie, panienko! – przywódczyni grupy zerwała kaptur z jej głowy. Towarzyszka Trece’a okazała się 18-letnią dziewczyną o ciemnej karnacji i włosach. – Nie wiem, co sobie myśleli przysyłając tu dzieciaki jako pilotów. Na pewno Daiman poradziłby sobie lepiej niż ty!
Dziewczyna spojrzała nagląco na Vannara. Wiedział już, że podstęp nie zadziałał.
- Nic się nie stanie – powiedziała kobieta z blizną, odwracając się do żołnierzy – jeśli jeden transport z konwoju gdzieś się zagubi. Zabijcie ich.
Czwórka wojowników uniosła karabiny. Towarzysze Vannara skoczyli naprzód, w ich rękach zalśniło światło. Dziewczyna jako pierwsza dopadła Daimanitów, przecinając lufę karabinu najbliższego żołnierza swoim mieczem świetlnym. Kilka sekund później uczyniła to samo z jego właścicielem.
- Co do…? – przywódczyni cofnęła się i wyciągnęła blaster. – To Jedi! Zrzucając płaszcz, Kerra Holt dała susa ponad ramionami drugiego z żołnierzy Sithów, kierując się w stronę przywódczyni. Komlink wypadł z dłoni starszej kobiety, zagrzebując się w błocie. Widząc zbliżającego się drugiego strażnika, młoda Jedi pchnęła miecz do tyłu i wbiła go w ciało dowodzącej. Echo jej krzyku nadal było słyszane, kiedy atakujący Kerrę strażnik padł pod ciosem żółtego miecza Vannara Treece’a.
Starszy Jedi spojrzał na prawo i ujrzał Dorvina Eltroma, towarzysza, który stał nad ciałami kolejnych dwóch Daimanitów. Cereanin ściągnął kaptur. Krople deszczu spadały na jego stożkowatą głowę. Vannar wyłączył miecz i rozejrzał się. Grad przeszedł w chłodny deszcz, ulewa i zapadająca ciemność ukryły jatkę przed załogą potężnego hangaru znajdującego się w odległości kilometra.
- Najwyższy czas – pomyślał. – Dobry znak na początek długiej misji.
Dziewczyna uklękła przy ciele przywódczyni żołnierzy, jej włosy były mokre od deszczu.
- „Panienko” ? Tak Sithowie przeklinają w tych czasach?
- Nigdy nie wiadomo czego się spodziewać – powiedział Vannar, uśmiechając się do siebie. Misja miała sprawdzić jak Kerra poradzi sobie w Przestrzeni Sithów, którą znała jedynie ze studiowania map. Dziewczyna znajdowała się pod jego opieką od dziesięciu lat, odkąd pomógł ewakuować ją z tego regionu. Teraz był to jej pierwszy raz.
Nic dziwnego, że umiejętności Kerry posługiwania się Mocą nie były zauważane, kiedy mieszkała w sektorze Grumani. Odkąd Republika opuściła Zewnętrzne Rubieże, Jedi nie poszukiwali silnych Mocą kandydatów w tych regionach. Z tego co Vannar wiedział, lepiej było, żeby niewolnicy Sithów nie zdradzali swoich umiejętności, bo inaczej byliby zmuszeni służyć jako adepci Ciemnej Strony. Wszystko było lepsze od takiego losu. Ale Kerra uciekła, a Vannar chciał zostać częścią jej życia obojętnie czy miała potencjał Jedi czy nie. Fakt ten pozwolił mu aktywnie uczestniczyć w jej edukacji.
Szybko się uczyła. Jej ciało i umysł były wszystkim co jej zostało w galaktyce. Poświęciła się w całości zdobywaniu umiejętności i wiedzy. Vannar nie był jej mistrzem w sensie oficjalnym: nigdy nie miała żadnego. Wszystko się zmieniało w obecnych czasach. Rycerze walczyli na frontach, więc nie było wielu nauczycieli; padawani szybko uczyli się na rycerzy u tego, kto akurat był pod ręką. Ale Vannar, zarówno ojciec jak i mentor, nieco pomógł jej uczynić postępy. Odkąd rozpoczął prywatną wojnę w Przestrzeni Sithów, Kerra błagała go wręcz by mogła mu towarzyszyć i pomagać jak tylko potrafiła.
Ponieważ nie było mowy aby zabierać na misję niedorostka, Vannar przekonał się, że nastoletnia Kerra może mu pomóc w inny sposób. Potrafiła zorganizować wszystko w błyskawiczny sposób, przekuwając jego szczytne pomysły w konkretne akcje. Miał swoje kontakty i osobisty magnetyzm zjednujący mu zwolenników i dobra materialne , Kerra zaś upewniała się, że są one zawsze tam gdzie najbardziej potrzebne. Był pewny, że to dzięki niej mógł prowadzić jedną operację na rok. Żadna z nich nie była jakąś specjalną i ważną misją dzięki której na przykład mógł uwolnić ojczyznę Holt – Treece nie był pewny czy cokolwiek i ktokolwiek byłby w stanie tego dokonać – ale zawsze się to wcześniej czy później opłacało.
A teraz, wiele lat później, Kerra była tu z nim.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,00 Liczba: 3 |
|
Jamboleo2014-07-04 12:29:00
Dobre uzupełnienie książki Błędny Rycerz.