Lata 70. i 80.
I choć „Gwiezdne wojny” oraz kolejne części sagi okazały się sukcesem, trudno to samo powiedzieć o książkach. Owszem „Spotkanie na Mimban” znalazło nabywców, spotkało się z zainteresowaniem, ale nie takim, które mogłoby pociągnąć serię książkową. Magia serii „Gwiezdne Wojny” nie zadziałała, tak jakby sobie tego życzyli wydawcy. Del Rey, po dwóch próbach wiedziało, że nie może sobie odpuścić kolejnych nowelizacji, ale chciało też pociągnąć i inne pozycje. Jednym z pomysłów były historyjki o Hanie Solo napisane przez Briana Daleya, twórcę radiowej adaptacji. Seria składała się z powieści: „Han Solo na krańcu gwiazd”, „Zemsta Hana Solo” oraz „Han Solo i utracona fortuna”, wydane u nas także zbiorczo jako „Przygody Hana Solo”. Osadzone we Wspólnym Sektorze powieści, podobnie także jak i późniejsza trylogia o przygodach Landa L. Neil Smitha, odznaczały się przede wszystkim jednym, autorzy nie mieli pojęcia w jakim kierunku uderzać. Ich dzieła stały się wspaniałym melanżem tego jak postrzegano i chciano postrzegać filmy. Stąd znajdują się tam zarówno motywy charakterystyczne dla SF, jak również i np. westernów (które nie mają potem żadnej bezpośredniej kontynuacji, czasem tylko są wspominane). Niestety, a może stety, z wyjątkiem dwóch kolejnych adaptacji „Imperium kontratakuje” autorstwa Donalda F. Gluta oraz „Powrotu Jedi” autorstwa Jamesa Kahna, nowym powieściom nie udało się znaleźć swego miejsca na rynku. Del Rey wycofał się, zachowując jedynie prawa do nowelizacji. Jednak wtedy nie znalazł się nikt, kto chciałby tę licencję przejąć. W latach 80. pojawiły się książeczki dla dzieci związane z serialami oraz filmami o Droidach i Ewokach, jednak z czasem i one zmarło śmiercią naturalną.
Renesans.
Sukces filmów, sukces figurek, względny sukces seriali nie przełożył się na sam wszechświat. W roku 1986 Marvel zakończyło swą serię komiksów. Od 1983 nie wydano żadnej książki dla dorosłych, a z zakończeniem emisji seriali, zapomniano także i o dzieciakach. Jedynym wydawcą pozostała firma West End Games, która rozwijała sagę na potrzeby swej gry RPG. To było jednak trochę mało, fani chcieli więcej. W roku 1988 do Lucasfilmu zgłosili się przedstawiciele wydawnictwa Bantam-Spectra, by rozruszać skostniałe uniwersum. Głównym inicjatorem był Lou Aronica (na zdjęciu z prawej), który uznał, że warto byłoby stworzyć przynajmniej trzy częściową serię książek. Pomysł Lou nie spotkał się jednak od razu ze zrozumieniem. LucasFilm Licensing potrzebowało roku, aby wyrazić zgodę na propozycję, co i tak było olbrzymią zasługą Lucy Autrey Wilson, dyrektorki działu publikacji. Właściwie nikt wtedy nie wierzył w sukces czy sens wydawania nowych książek.
Przez rok oczekiwania na decyzję, poza Lou nikt inny nawet nie wierzył w projekt. Bantam-Spectra musiało działać na rynku jako wydawnictwo, szukało nowych talentów, ale też autorów, którzy nie bali się wyzwań. Jednym z nich był Timothy Zahn. Gdy podpisano z nim kontrakt, nikt nawet nie przypuszczał, co młody autor będzie pisał. Sześć tygodni po zatrudnieniu Zahna, Lucy Wilson (na zdjęciu z lewej) zdołała pokonać wszystkie trudności po stronie Lucasfilmu i doszło do podpisania umowy licencyjnej. To również ona wybrała autora, z dostępnych w wydawnictwie, gdyż uznała, że jego pisanie jest najbliższe „Gwiezdnym Wojnom”. Gdy Zahn dowiedział się o wyborze, jak sam wspomina, chodził w tę i z powrotem po domu panikując. Nie miał pojęcia jak zapełnić całą trylogię, ale już następnego dnia miał wystarczający pomysł.
Lucy Wilson doskonale znała sprawę upadku poprzedniej linii książkowej, rozumiała jej słabości, a pomysł Lou Aronica mówił o możliwej kontynuacji nowej serii. Trzeba było zatem przeorganizować sposób pisania książek, autorzy musieli być bardziej podporządkowani nie tylko wydawcy, ale i Lucasfilm. Dopiero wtedy zaczęto zastanawiać się nad czymś takim jak kanon. Na początku ustalono kilka prostych reguł. Opowieść miała się dziać przynajmniej trzy lata po „Powrocie Jedi”, nie mógł się pojawić tam nikt, kto zginął w filmach. Nie wolno było autorowi opisywać ani Wojen Klonów ani upadku Anakina Skywalkera, a ponadto miał zachować charakter postaci znany z filmów. W listopadzie 1990 Zahn dostarczył szczegółowy zarys swej trylogii, w którym Lucasfilm od razu odrzucił dwie rzeczy. Autor chciał nawiązać do tytułu Mrocznego Lorda Sithów, więc w powieści pojawiła się rasa Sithów. Pomimo nakazów pisarz nie zrezygnował z tego pomysłu zmieniając ich potem na Noghrich (reszta fabuły pozostała bez zmian). Drugi pomysł spotkał się z jeszcze mniejszym zrozumieniem. Autor wymyślił sobie szalonego klona Obi-Wana Kenobiego, co Lucasfilm uznało za zbyt odległy pomysł od tego, co oczekiwali. Klon Obi-Wana stał się klonem Jorusa C’Baotha. To jednak obrazuje zaangażowanie Lucasfilmu we wcześniejszych pozycjach, autorzy mieli dość wolną rękę, a w pomyśle odrzuconym wystarczyło zmienić nazwę i wszystko się zgadzało. Na takiej zasadzie Zahn złamał kilka ustaleń, choćby w kwestii Wojen Klonów. Nazwał też stolicę galaktyki Coruscant (wcześniej w oficjalnych źródłach określaną jako Centrum Imperialne, a w nieoficjalnych – około filmowych jako Had Abaddon). Pisarz sprawił, że fani bez zająknięcia zaakceptowali to, że Imperium nie zostało pokonane, że Han i Leia są małżeństwem i wiele innych rzeczy. Stworzył 34 nowe, charakterystyczne postaci, które odegrały ważną rolę w jego trylogii, niektóre z nich jak Thrawn, Pelleaon, Mara Jade, Karrde, Winter czy Fey’lya na stałe zagościły i w innych pozycjach, stając się nieodłączną częścią sagi.
Powieść „Dziedzic Imperium” została wydana w czerwcu 1991 i od razu stała się sukcesem. Fani musieli czekać jeszcze rok na kolejną część („Ciemna Strona Mocy”) i kolejny na zwieńczenie trylogii („Ostatni rozkaz”).
Sam Zahn z jednej strony był bardzo zadowolony, że stworzył tak dobrze przyjęte dzieło, z drugiej cały czas sprawia wrażenie zawiedzionego, że nie ma wpływu takiego jaki chciałby mieć na swoje postaci. Stały się one własnością Lucasfilmu, a autor mógł jedynie publicznie wyrażać swoje opinie na temat losów EU, które zwłaszcza od czasu przejęcia przez Del Rey wielokrotnie krytykował.
I choć „Gwiezdne wojny” oraz kolejne części sagi okazały się sukcesem, trudno to samo powiedzieć o książkach. Owszem „Spotkanie na Mimban” znalazło nabywców, spotkało się z zainteresowaniem, ale nie takim, które mogłoby pociągnąć serię książkową. Magia serii „Gwiezdne Wojny” nie zadziałała, tak jakby sobie tego życzyli wydawcy. Del Rey, po dwóch próbach wiedziało, że nie może sobie odpuścić kolejnych nowelizacji, ale chciało też pociągnąć i inne pozycje. Jednym z pomysłów były historyjki o Hanie Solo napisane przez Briana Daleya, twórcę radiowej adaptacji. Seria składała się z powieści: „Han Solo na krańcu gwiazd”, „Zemsta Hana Solo” oraz „Han Solo i utracona fortuna”, wydane u nas także zbiorczo jako „Przygody Hana Solo”. Osadzone we Wspólnym Sektorze powieści, podobnie także jak i późniejsza trylogia o przygodach Landa L. Neil Smitha, odznaczały się przede wszystkim jednym, autorzy nie mieli pojęcia w jakim kierunku uderzać. Ich dzieła stały się wspaniałym melanżem tego jak postrzegano i chciano postrzegać filmy. Stąd znajdują się tam zarówno motywy charakterystyczne dla SF, jak również i np. westernów (które nie mają potem żadnej bezpośredniej kontynuacji, czasem tylko są wspominane). Niestety, a może stety, z wyjątkiem dwóch kolejnych adaptacji „Imperium kontratakuje” autorstwa Donalda F. Gluta oraz „Powrotu Jedi” autorstwa Jamesa Kahna, nowym powieściom nie udało się znaleźć swego miejsca na rynku. Del Rey wycofał się, zachowując jedynie prawa do nowelizacji. Jednak wtedy nie znalazł się nikt, kto chciałby tę licencję przejąć. W latach 80. pojawiły się książeczki dla dzieci związane z serialami oraz filmami o Droidach i Ewokach, jednak z czasem i one zmarło śmiercią naturalną.
Renesans.
Sukces filmów, sukces figurek, względny sukces seriali nie przełożył się na sam wszechświat. W roku 1986 Marvel zakończyło swą serię komiksów. Od 1983 nie wydano żadnej książki dla dorosłych, a z zakończeniem emisji seriali, zapomniano także i o dzieciakach. Jedynym wydawcą pozostała firma West End Games, która rozwijała sagę na potrzeby swej gry RPG. To było jednak trochę mało, fani chcieli więcej. W roku 1988 do Lucasfilmu zgłosili się przedstawiciele wydawnictwa Bantam-Spectra, by rozruszać skostniałe uniwersum. Głównym inicjatorem był Lou Aronica (na zdjęciu z prawej), który uznał, że warto byłoby stworzyć przynajmniej trzy częściową serię książek. Pomysł Lou nie spotkał się jednak od razu ze zrozumieniem. LucasFilm Licensing potrzebowało roku, aby wyrazić zgodę na propozycję, co i tak było olbrzymią zasługą Lucy Autrey Wilson, dyrektorki działu publikacji. Właściwie nikt wtedy nie wierzył w sukces czy sens wydawania nowych książek.
Przez rok oczekiwania na decyzję, poza Lou nikt inny nawet nie wierzył w projekt. Bantam-Spectra musiało działać na rynku jako wydawnictwo, szukało nowych talentów, ale też autorów, którzy nie bali się wyzwań. Jednym z nich był Timothy Zahn. Gdy podpisano z nim kontrakt, nikt nawet nie przypuszczał, co młody autor będzie pisał. Sześć tygodni po zatrudnieniu Zahna, Lucy Wilson (na zdjęciu z lewej) zdołała pokonać wszystkie trudności po stronie Lucasfilmu i doszło do podpisania umowy licencyjnej. To również ona wybrała autora, z dostępnych w wydawnictwie, gdyż uznała, że jego pisanie jest najbliższe „Gwiezdnym Wojnom”. Gdy Zahn dowiedział się o wyborze, jak sam wspomina, chodził w tę i z powrotem po domu panikując. Nie miał pojęcia jak zapełnić całą trylogię, ale już następnego dnia miał wystarczający pomysł.
Lucy Wilson doskonale znała sprawę upadku poprzedniej linii książkowej, rozumiała jej słabości, a pomysł Lou Aronica mówił o możliwej kontynuacji nowej serii. Trzeba było zatem przeorganizować sposób pisania książek, autorzy musieli być bardziej podporządkowani nie tylko wydawcy, ale i Lucasfilm. Dopiero wtedy zaczęto zastanawiać się nad czymś takim jak kanon. Na początku ustalono kilka prostych reguł. Opowieść miała się dziać przynajmniej trzy lata po „Powrocie Jedi”, nie mógł się pojawić tam nikt, kto zginął w filmach. Nie wolno było autorowi opisywać ani Wojen Klonów ani upadku Anakina Skywalkera, a ponadto miał zachować charakter postaci znany z filmów. W listopadzie 1990 Zahn dostarczył szczegółowy zarys swej trylogii, w którym Lucasfilm od razu odrzucił dwie rzeczy. Autor chciał nawiązać do tytułu Mrocznego Lorda Sithów, więc w powieści pojawiła się rasa Sithów. Pomimo nakazów pisarz nie zrezygnował z tego pomysłu zmieniając ich potem na Noghrich (reszta fabuły pozostała bez zmian). Drugi pomysł spotkał się z jeszcze mniejszym zrozumieniem. Autor wymyślił sobie szalonego klona Obi-Wana Kenobiego, co Lucasfilm uznało za zbyt odległy pomysł od tego, co oczekiwali. Klon Obi-Wana stał się klonem Jorusa C’Baotha. To jednak obrazuje zaangażowanie Lucasfilmu we wcześniejszych pozycjach, autorzy mieli dość wolną rękę, a w pomyśle odrzuconym wystarczyło zmienić nazwę i wszystko się zgadzało. Na takiej zasadzie Zahn złamał kilka ustaleń, choćby w kwestii Wojen Klonów. Nazwał też stolicę galaktyki Coruscant (wcześniej w oficjalnych źródłach określaną jako Centrum Imperialne, a w nieoficjalnych – około filmowych jako Had Abaddon). Pisarz sprawił, że fani bez zająknięcia zaakceptowali to, że Imperium nie zostało pokonane, że Han i Leia są małżeństwem i wiele innych rzeczy. Stworzył 34 nowe, charakterystyczne postaci, które odegrały ważną rolę w jego trylogii, niektóre z nich jak Thrawn, Pelleaon, Mara Jade, Karrde, Winter czy Fey’lya na stałe zagościły i w innych pozycjach, stając się nieodłączną częścią sagi.
Powieść „Dziedzic Imperium” została wydana w czerwcu 1991 i od razu stała się sukcesem. Fani musieli czekać jeszcze rok na kolejną część („Ciemna Strona Mocy”) i kolejny na zwieńczenie trylogii („Ostatni rozkaz”).
Sam Zahn z jednej strony był bardzo zadowolony, że stworzył tak dobrze przyjęte dzieło, z drugiej cały czas sprawia wrażenie zawiedzionego, że nie ma wpływu takiego jaki chciałby mieć na swoje postaci. Stały się one własnością Lucasfilmu, a autor mógł jedynie publicznie wyrażać swoje opinie na temat losów EU, które zwłaszcza od czasu przejęcia przez Del Rey wielokrotnie krytykował.