Historia książek Gwiezdno-wojennych to w dużej mierze historia Expanded Universe. Nie bez kozery przecież „Spotkanie na Mimban” uznaje się za pierwszą pozycję z EU. Jednak na samym początku warto zadać sobie pytanie, co było pierwsze film, czy książka?
Film czy książka?
„Nowa nadzieja” na ekrany kin weszła w maju 1977, mało kto jednak wiedział wcześniej o tym dziele. Film potrzebował reklamy, a jak lepiej rozreklamować go niż przez środowisko fanowskie? Pierwszym punktem w drodze ku znalezieniu odbiorcy był plakat, drugim informacje w gazetach i magazynach, często okraszone fantastycznymi projektami Ralpha McQuarriego, które działały na psychikę. Sprawiały, że ludzie zaczęli wyczekiwać filmu z utęsknieniem. Jednak to nie koniec, w grudniu 1976 zadebiutowała książka, sygnowana nazwiskiem George’a Lucasa. W praktyce była to jednak tylko i wyłącznie działalność typowo marketingowa. Flanelowiec nie napisał ani linijki powieści, jedynie scenariusz. I choć powieść ta stała się największym sukcesem wydawniczym w historii sagi, miała jedynie otworzyć umysły na film. Przygotować drogę. Sam George choć wydał już inną książkę – „THX 1138”, nie mógł się poszczycić jej napisaniem. Istnieje powszechna praktyka w Stanach, by osoby, które mają pomysł i nazwisko, dyktowały, wymyślały akcję, zarys, a ktoś inny ją przelał na papier. Zastępczy autor - ghostwriter. Dokładnie tak było w przypadku „Nowej nadziei”. Padło na dość utalentowanego i uznanego twórcę - Alana Dean Fostera, który miał na swoim koncie między innymi adaptację odcinków „Star Treka” (ba na podstawie jego opowiadania nakręcono też pierwszy pełnometrażowy film z tej serii, acz wszedł on na ekrany dopiero w 1979, niejako pokłosie sukcesu „Gwiezdnych wojen”). Foster, współpracując z Lucasem, wywiązał się z powierzonego mu zadania znakomicie, mało tego poznał świat sagi jak mało kto, w końcu miał możliwość rozmawiania z reżyserem na temat dalszego rozwoju opowieści. Jako pierwszemu udało mu się rozszerzyć wszechświat, oczywiście pod bacznym okiem Lucasa, nazywając wiele przedmiotów, czy postaci, nawet takich, które nie pojawiały się w filmie. Taki przykład to między innymi imperator Palpatine, którego imię pojawia się tylko i wyłącznie w powieści. Adaptacja powieściowa (zwana też czasem u nas, w środowisku fanowskim z angielska nowelizacją) odniosła niewiarygodny sukces, podobnież zresztą jak sam film. Jednak nawet Lucas nie widział specjalnie przyszłości dla tego medium. Sam w końcu był dzieckiem kina. Powieści, albumy, zostały gdzieś przez niego zaniedbane, zajęli się tym inni ludzie.
Narodziny EU.
Komercyjny sukces „Gwiezdnych wojen” nie szedł w parze z pracami nad filmem. Te dla Lucasa były mocno wyczerpujące. Problemy z budżetem i mnóstwo niepowodzeń po drodze nadwyrężyło jego zdrowie, ale też i samozaparcie. Zawarł jednak umowę z Foxem (która uratowała produkcję filmu), zrezygnował ze swego uposażenia w zamian za prawa do licencji i kontynuacji. Tylko kontynuacja miała się pojawić w ciągu dwóch lat. George szybko zdał sobie sprawę z tego, że jest to niemożliwe. Jednak kruczki prawne były na tyle nieprecyzyjne, że szybko uznano, iż najwyżej nakręci się telewizyjny sequel, nisko budżetowy. Nie wymagałoby to wiele czasu, pozostała tylko i wyłącznie jedna kwestia scenariusza. Lucas był zbyt zajęty „Imperium kontratakuje”, zresztą nawet tam sam nie napisał scenariusza (jedynie jego podstawę). Potrzeba było kogoś innego, kogoś, kto znałby świat i napisał coś, co stosunkowo łatwo dałoby się zekranizować. Po raz kolejny zwrócono się do Fostera, który wydawał się idealnym kandydatem. Nie tylko znał sagę, nie tylko znał zamysł Lucasa, nie tylko był utalentowanym twórcą SF, ale też pamiętał kilka pomysłów, z których ostatecznie zrezygnowano - jak choćby kryształ Kaiburr. Foster zasiadł do pracy tworząc późniejsze „Spotkanie na Mimban”. W 1978 roku sytuacja jednak się trochę zmieniła, nie dość że stworzono „Star Wars Holiday Special” to prace nad „Imperium” były na tyle zaawansowane, że Fox nie miał już powodów szukać kruczków do wypowiedzenia umowy. Zresztą jeszcze nie wiedzieli, co tracą. By pomysł Fostera nie poszedł na marne, wydano go w formie książkowej (która pewnie byłaby nowelizacją filmu telewizyjnego, gdyby ten powstał). I choć nie była to pierwsza wydana pozycja z EU, wcześniej pojawiły się komiksy np. w kwietniu 1977 wydano „Star Wars 1” (choć ma datę lipcową), a w październiku tegoż roku „Star Wars 7: New Planets, New Perils” - de facto pierwszą pozycję, która nie wyszła spod ręki Lucasa, to powszechnie właśnie tę powieść uznaje się za początek EU. Może ze względu na skalę, może ze względu na nie docenienie komiksów, a może ze względu na czas rozpoczęcia procesu wydawniczego.
Film czy książka?
„Nowa nadzieja” na ekrany kin weszła w maju 1977, mało kto jednak wiedział wcześniej o tym dziele. Film potrzebował reklamy, a jak lepiej rozreklamować go niż przez środowisko fanowskie? Pierwszym punktem w drodze ku znalezieniu odbiorcy był plakat, drugim informacje w gazetach i magazynach, często okraszone fantastycznymi projektami Ralpha McQuarriego, które działały na psychikę. Sprawiały, że ludzie zaczęli wyczekiwać filmu z utęsknieniem. Jednak to nie koniec, w grudniu 1976 zadebiutowała książka, sygnowana nazwiskiem George’a Lucasa. W praktyce była to jednak tylko i wyłącznie działalność typowo marketingowa. Flanelowiec nie napisał ani linijki powieści, jedynie scenariusz. I choć powieść ta stała się największym sukcesem wydawniczym w historii sagi, miała jedynie otworzyć umysły na film. Przygotować drogę. Sam George choć wydał już inną książkę – „THX 1138”, nie mógł się poszczycić jej napisaniem. Istnieje powszechna praktyka w Stanach, by osoby, które mają pomysł i nazwisko, dyktowały, wymyślały akcję, zarys, a ktoś inny ją przelał na papier. Zastępczy autor - ghostwriter. Dokładnie tak było w przypadku „Nowej nadziei”. Padło na dość utalentowanego i uznanego twórcę - Alana Dean Fostera, który miał na swoim koncie między innymi adaptację odcinków „Star Treka” (ba na podstawie jego opowiadania nakręcono też pierwszy pełnometrażowy film z tej serii, acz wszedł on na ekrany dopiero w 1979, niejako pokłosie sukcesu „Gwiezdnych wojen”). Foster, współpracując z Lucasem, wywiązał się z powierzonego mu zadania znakomicie, mało tego poznał świat sagi jak mało kto, w końcu miał możliwość rozmawiania z reżyserem na temat dalszego rozwoju opowieści. Jako pierwszemu udało mu się rozszerzyć wszechświat, oczywiście pod bacznym okiem Lucasa, nazywając wiele przedmiotów, czy postaci, nawet takich, które nie pojawiały się w filmie. Taki przykład to między innymi imperator Palpatine, którego imię pojawia się tylko i wyłącznie w powieści. Adaptacja powieściowa (zwana też czasem u nas, w środowisku fanowskim z angielska nowelizacją) odniosła niewiarygodny sukces, podobnież zresztą jak sam film. Jednak nawet Lucas nie widział specjalnie przyszłości dla tego medium. Sam w końcu był dzieckiem kina. Powieści, albumy, zostały gdzieś przez niego zaniedbane, zajęli się tym inni ludzie.
Narodziny EU.
Komercyjny sukces „Gwiezdnych wojen” nie szedł w parze z pracami nad filmem. Te dla Lucasa były mocno wyczerpujące. Problemy z budżetem i mnóstwo niepowodzeń po drodze nadwyrężyło jego zdrowie, ale też i samozaparcie. Zawarł jednak umowę z Foxem (która uratowała produkcję filmu), zrezygnował ze swego uposażenia w zamian za prawa do licencji i kontynuacji. Tylko kontynuacja miała się pojawić w ciągu dwóch lat. George szybko zdał sobie sprawę z tego, że jest to niemożliwe. Jednak kruczki prawne były na tyle nieprecyzyjne, że szybko uznano, iż najwyżej nakręci się telewizyjny sequel, nisko budżetowy. Nie wymagałoby to wiele czasu, pozostała tylko i wyłącznie jedna kwestia scenariusza. Lucas był zbyt zajęty „Imperium kontratakuje”, zresztą nawet tam sam nie napisał scenariusza (jedynie jego podstawę). Potrzeba było kogoś innego, kogoś, kto znałby świat i napisał coś, co stosunkowo łatwo dałoby się zekranizować. Po raz kolejny zwrócono się do Fostera, który wydawał się idealnym kandydatem. Nie tylko znał sagę, nie tylko znał zamysł Lucasa, nie tylko był utalentowanym twórcą SF, ale też pamiętał kilka pomysłów, z których ostatecznie zrezygnowano - jak choćby kryształ Kaiburr. Foster zasiadł do pracy tworząc późniejsze „Spotkanie na Mimban”. W 1978 roku sytuacja jednak się trochę zmieniła, nie dość że stworzono „Star Wars Holiday Special” to prace nad „Imperium” były na tyle zaawansowane, że Fox nie miał już powodów szukać kruczków do wypowiedzenia umowy. Zresztą jeszcze nie wiedzieli, co tracą. By pomysł Fostera nie poszedł na marne, wydano go w formie książkowej (która pewnie byłaby nowelizacją filmu telewizyjnego, gdyby ten powstał). I choć nie była to pierwsza wydana pozycja z EU, wcześniej pojawiły się komiksy np. w kwietniu 1977 wydano „Star Wars 1” (choć ma datę lipcową), a w październiku tegoż roku „Star Wars 7: New Planets, New Perils” - de facto pierwszą pozycję, która nie wyszła spod ręki Lucasa, to powszechnie właśnie tę powieść uznaje się za początek EU. Może ze względu na skalę, może ze względu na nie docenienie komiksów, a może ze względu na czas rozpoczęcia procesu wydawniczego.