Rozszerzając wszechświat, Lucas chciał pokazać także i jego ciemne strony, nowe postaci jak Dexter Jettster, sympatyczny były kryminalista i przyjaciel Obi-wana, czy handlarz śmiercionośnymi narkotykami Elian. Reżyser i scenarzysta w jednym nie zapomina o pewnym moralizatorstwie, jakie zawsze istniało w „Gwiezdnych Wojnach” i robi to w znakomity sposób. Obi-wan nie ma nic przeciw piciu drinków, ale w perfekcyjny sposób załatwia handlarza narkotykami zwanymi igiełkami śmierci.
Na koniec trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy „Atak klonów” jest lepszy od „Mrocznego Widma”? No cóż jak ktoś ubóstwiał Jar Jara, podobały mu się sceny w senacie, oraz kolorowa, acz płytka komiksowość nie tylko „Mrocznego Widma”, ale i „Powrotu Jedi”, to niestety może być trochę zawiedziony. „Atak klonów” to film zdecydowanie cięższy, ale w żadnym wypadku nie zapominający o tym, że film ma bawić, ma wciągać, wbijać w fotel. To wszystko powoduje, że to chyba na „Atak klonów” czekały miliony ludzi na całym świecie, a nie na „Mroczne Widmo”. Drugi Epizod jest zdecydowanie najdłuższy z całej sagi, ale i tak sprawia wrażenie za krótkiego. Wiele wątków (w tym miłosny), zostało potraktowanych trochę pobieżnie, ale niestety nie dało się tego zmieścić w tym filmie. Być może gdyby „Atak klonów” trwał 5-6 godzin, wszyscy byliby zadowoleni. Teraz trudno sobie wyobrazić, by można było coś jeszcze wyciąć z filmu. W porównaniu z „Imperium kontratakuje”, „Atak” ma o wiele lepiej przeprowadzoną bitwę, ale to wciąż film Kershnera jest cięższy i mroczniejszy. Najgorzej „Atak” porównać z „Nową Nadzieją”, głównie dlatego, że jest to zupełnie inny film, myślę, że na to pytanie każdy będzie musiał odpowiedzieć sobie samemu.
Trzeba jednak przyznać, że „Atak klonów” powinien bardzo spodobać się wszystkim którzy nie są za bardzo obeznani z poprzednimi częściami (późniejszymi chronologicznie też), głównie dlatego, że jak żaden film w sadze trzyma w napięciu i niepewności. Naprawdę lepiej nie znać jego fabuły przed pierwszym obejrzeniem. Ale nawet jeśli ktoś znał ją prawie na pamięć (vide autor recenzji), to i tak sekwencja na Geonosis robi piorunujące wrażenie. Lucas trochę odpuścił swoim pomysłom, przestał powtarzać schemat „Powrotu Jedi”, ale także zauważył co w ostatnich latach podoba się publiczności, stąd można tam znaleźć pewne, acz drobne podobieństwa do „Titanica” czy „Gladiatora”. Niemniej jednak, „Atak klonów” to chyba obowiązkowa pozycja dla każdego kinomana, nie tylko tych siedzących w fantastyce i SF, ale także dla miłośników westernu (Jango Fett), filmu wojennego (bitwa na Geonosis), przygodowego (całość), romansu (wątek miłosny) czy kryminału, no i oczywiście klasycznego filmu sensacyjnego z wspaniałymi pościgami. Lucas odwołał się w wielu miejscach do klasyki kina, chociażby samym utworem „Across the Stars”, który doskonale wpasowuje się w „Atak”, lecz sam sprawia wrażenie jakby był z innego filmu, bardzo starego filmu.