autor: Ricky Skywalker
Roennie
***
Noc już dawno zapadła nad stolicą Chandrili, Hanna City, gdy ostatni zwiedzający opuścili przestronne galerie tamtejszego Instytutu Archeologii. Światła w kolejnych pomieszczeniach gasły, w miarę jak ochrona obiektu wyprowadzała z nich ostatnich maruderów. Strażników czekał jednak jeszcze jeden obchód, zanim i oni mogli rozejść się do domów. Oświetlając za pomocą osobistych paneli jarzeniowych najciemniejsze zakamarki kompleksu, sprawdzali, czy ktoś aby nie ukrył się pośród antycznych posągów lub nie pozostawił tam przykrej niespodzianki w rodzaju bomby, która mogła zniszczyć cenne zbiory. Jak zwykle, nie zrobili tego na tyle starannie, by móc z czystym sumieniem powiedzieć, że na pewno nikt obcy nie pozostał na terenie ogromnego Instytutu. Kradzieże nie zdarzały się tu jednak od ponad dwudziestu lat, a w domach czekały rodziny i ciepła kolacja - dlaczego więc mieliby poświęcać kolejną godzinę na szukanie czegoś, czego tam nie było?
Na to właśnie liczyła Eileen Tempest.
Oczywiście, nie wszyscy strażnicy wracali do domów - Instytut Hanny, jedno z najsłynniejszych muzeów archeologii w galaktyce, nie mógł przecież pozostawać w nocy bez obstawy. A jednak - jak zdążyła zaobserwować przez trzy ostatnie dni - w godzinę po tym, jak galerię antyków zamykano dla zwiedzających, w środku i w bezpośrednim otoczeniu obiektu pozostawało nie więcej, niż dwudziestu pięciu, góra trzydziestu strażników. Biorąc pod uwagę, jak bardzo byli oni rozproszeni po całym muzeum - to tyle, co nic. Eileen doszła do wniosku, że dyrektorzy Instytutu stali się zbyt pewni siebie. Fakt, że od dawna nie miała miejsca żadna próba kradzieży, zwyczajnie przytępił ich czujność.
Nie da się ukryć, że to działało na jej korzyść. Stu czy więcej strażników stanowiłoby spory problem. Z trzydziestoma - mogło się udać. Czekała tylko na moment, by za ostatnim z kończących dniówkę ochroniarzy zasunęły się drzwi. Dopiero wtedy mogła przystąpić do działania.
W końcu kroki na korytarzu ucichły. Zgasiwszy uprzednio światło i zablokowawszy drzwi po tym, jak odsunęły się one zaledwie o kilkanaście centymetrów, Eileen ostrożnie wyjrzała z jedynego pomieszczenia, którego strażnikom nawet nie przyszło do głowy sprawdzić - ubikacji dla personelu. Łazienka znajdowała się tuż obok dyżurki, w której zwykło przesiadywać trzech strażników i przynajmniej w teorii, dostęp do niej był możliwy jedynie za wpisaniem kodu. Cóż, jeśli kody istnieją także po to, by je łamać?
Na razie nikt nie nadchodził, więc musiała dalej trwać w oczekiwaniu i nasłuchiwać. Ponownie skryła się w toalecie, pozostawiwszy jednak nieco uchylone drzwi. Przez dobre trzydzieści minut stała w bezruchu, oparta o zimną, durastalową ścianę. Czuła, że powoli zaczynają drętwieć jej nogi. W ciszy, jaka panowała w pomieszczeniu, słyszała swój spokojny, miarowy oddech tak dobrze, jakby to pierwsze podmuchy porywistego wiatru rozniecały właśnie burzę piaskową na jakiejś pustynnej planecie.
W końcu bezgłos korytarza zmącił cichy odgłos odsuwanych drzwi dyżurki. Dało się słyszeć urywki rozmowy siedzących tam mężczyzn; po chwili jeden z nich dziarskim krokiem ruszył w stronę nieodległej toalety.
Zaczęło się.
Zasunąwszy do końca drzwi łazienki, drugą ręką odpięła od pasa ostrze coufee. Wykonany z organicznej substancji yuuzhański nóż z racji pochodzenia i demonicznego kształtu wzbudzał większą trwogę, aniżeli jakiekolwiek wibroostrze. Miał jeszcze jedną zaletę - w przeciwieństwie do innej broni ręcznej o podobnych rozmiarach, dało się go łatwo przemycić wewnątrz obiektów takich jak ten z racji faktu, iż nie był zrobiony z metalu.
Drzwi rozsunęły się tym razem na całą długość, wpuszczając do środka barczystego, jasnowłosego strażnika. Na szczęście, nie był wiele wyższy od Eileen, dzięki czemu złapanie go za szyję nie było problemem. Podeszła go w momencie, gdy zdążył już zacząć przynosić ulgę swojemu pęcherzowi.
- Jeden ruch, a zginiesz - szepnęła strażnikowi wprost do ucha, podsunąwszy mu pod gardło ostrze coufee. Strażnik, zaskoczony w niezręcznej sytuacji, zdobył się w odpowiedzi jedynie na ciche „aha”.
Dłoń Eileen przesunęła się po biodrze strażnika w poszukiwaniu blastera. Kiedy w końcu broń znalazła się w jej posiadaniu, cofnęła się o krok i zablokowała drzwi tak, by nikt z zewnątrz przypadkiem nie wszedł w tej chwili do łazienki.
- Szczaj spokojnie - mruknęła przymilnym tonem, odbezpieczając miotacz - tylko nie próbuj żadnych sztuczek. I nie odwracaj się, jak skończysz.
- Jasne - parsknął ochroniarz w odpowiedzi, nie przestając oddawać moczu. Dobrze, że go wcześniej nie obezwładniłam, przemknęło przez głowę Eileen, bo niechybnie zasyfiłby całą łazienkę.
- Dobra, a teraz ściągaj kurtkę - rozkazała, gdy w końcu opróżnił pęcherz. Nie, żeby ciuch z napisem „HannaSec” był najnowszym krzykiem mody, ale przynajmniej trochę zwiększał jej szanse na przedostanie się do towaru. Zręcznie złapała kurtkę ręką, w której trzymała coufee; kciukiem drugiej przestawiła blaster na ogłuszanie i wystrzeliła. Ochroniarz runął bezwładnie na podłogę. Dla pewności strzeliła drugi raz, żeby się za szybko nie ocknął.
Dopiero wtedy narzuciła na siebie kurtkę i wyszła na korytarz, zablokowując od zewnątrz drzwi łazienki. Kurtka była za duża o jakieś dwa rozmiary, ale przynajmniej Eileen mogła pod nią schować zdobyczny miotacz i nóż. A w razie, gdyby ktoś akurat rzucił okiem na obraz przekazywany przez kamery, zobaczyłby jedynie strażnika wracającego z ubikacji. Oczywiście, o ile nie przyjrzałby się zbyt dokładnie. Jak już się jednak zdołała przekonać, dokładność nie była tą z cnót, którą tutejsi pracownicy stawialiby ponad inne.
Miarowym, spokojnym krokiem pokonała odległość dzielącą wychodek od dyżurki. Na chwilę przystanęła za drzwiami, by przez niewielką szybę zerknąć na to, czym zajmują się dwaj pozostali strażnicy.
Jak się okazało, nie było powodów do niepokoju.
Grali w sabacca.
Z uśmiechem przestąpiła próg dyżurki.
- Dobranoc, chłopcy - powiedziała i wystrzeliła dwukrotnie do każdego z graczy, zanim którykolwiek zdążył zaobserwować coś więcej, niż tylko jej niczym nie wyróżniającą się, drobną, ciemnowłosą postać. Zgrabnie ominęła zesztywniałe ciała, kierując się w stronę konsolety sterującej pracą kamer. Z wprawą, jakiej pozazdrościć mogłoby jej wielu innych, mających o wiele dłuższy staż włamywaczy, włączyła tryb nagrywania. Mniej więcej po minucie wcisnęła przycisk STOP. Grzebiąc przez chwilę w ustawieniach systemu, sprawiła, iż teraz monitory w całym kompleksie pokazywały zarejestrowane przed chwilą obrazy. Jeszcze tylko zapętliła cały proces, powodując, iż przez cały czas będzie wyświetlane to samo nagranie, przy pomocy sąsiedniej konsoli wyłączyła wszystkie alarmy w tej części kompleksu i wreszcie mogła wyruszyć na łowy.
Szybko i bezgłośnie pokonała długi, dwukrotnie zakręcający korytarz, który prowadził do pomieszczenia znanego jako Sala Wojen Sithów. Zgromadzone wewnątrz przedmioty stanowiły największą dumę tego muzeum. Choć różniły się pod wieloma względami, jak choćby wiekiem czy pochodzeniem, wszystkie odnaleziono w miejscach, gdzie przed laty toczyły się krwawe bitwy pomiędzy Sithami a Jedi. Łączyło je jeszcze jedno - zostały wydobyte w trakcie wykopalisk sfinansowanych przez Instytut Hanny, co starano się tu podkreślić na każdym niemal kroku.
Podwójne, wysokie na niemal pięć metrów drzwi rozstąpiły się przed Eileen, wpuszczając ją do zadaszonego transparistalową kopułą ogromnego pomieszczenia. W świetle księżyców Chandrili widziała ukryte za lśniącymi, kryształowymi gablotami artefakty. Po lewej, tuż przy wejściu, wystawiona była odnaleziona na Dromund Kaas maska pośmiertna nieznanego z imienia Lorda Sithów. Nieco dalej w głąb sali znajdowała się podniszczona zbroja, w którą, wedle niejasnych podań, odziany miał być inny Mroczny Lord, Darth Wyyrlok, podczas szóstej bitwy o Ruusan. Cała sala zapełniona była dziesiątkami równie tajemniczych przedmiotów, których łączna wartość na pewno przekraczała dwadzieścia, a może nawet trzydzieści milionów kredytów.
Po raz kolejny w ciągu ostatnich trzech dni Eileen pożałowała, że ma zabrać tylko jeden z tych drogocennych artefaktów. Jeden - za to przypuszczalnie najbardziej zagadkowy: nieprawdopodobnie wręcz stary, sithański miecz odnaleziony w opuszczonej przed tysiącami lat kopalni na planecie Corbos. Praktycznie nic więcej nie było o nim wiadomo; nawet używając najnowocześniejszych technik, badacze nie potrafili określić prawdopodobnego wieku antycznej broni. Doszło nawet do tego, że wielu naukowców poddało w wątpliwość autentyczność znaleziska. A jednak, jej zleceniodawca był skłonny dać każde pieniądze, byle tylko Eileen dostarczyła mu właśnie ten miecz. Może wiedział o nim coś, czego nie doszukali się archeolodzy?
A może po prostu nie ma na co wydawać swoich kredytów.
Sam miecz, co by nie mówić, prezentował się wspaniale i mógł być prawdziwą ozdobą każdej kolekcji. Przyjrzawszy się mu dokładnie, Eileen łatwo mogła sobie wyobrazić, jak wielka była potęga starożytnych Lordów Sithów, którzy używali tej broni w walce z zastępami Rycerzy Jedi. Rękojeść, zakrzywiona u dołu i wyrzeźbiona na kształt ogona jakiegoś mitycznego potwora, była bogato wysadzana szlachetnymi kamieniami. Ponad metrowej długości klinga ozdobiona była inskrypcjami, których Eileen nawet nie próbowała odczytać. Metal, z którego była zrobiona, nie wydawał się być niczym niezwykłym; dziewczyna wiedziała jednak, że skoro miały stawiać czoła świetlnym mieczom, sithańskie ostrza musiały być co najmniej równie wytrzymałe i ostre, jak yuuzhańskie amphistaffy.
Pozostawało tylko wyjąć go z gabloty i mogła się zbierać.
Teoretycznie do pozbycia się tej przeszkody starczyłby silny kopniak z półobrotu, jednak nawet w sytuacji, kiedy wszystkie alarmy były wyłączone, kuszenie losu nie miało sensu. Brzęk tłuczonego kryształu mógł przecież zaalarmować ochronę nie gorzej, niż każde elektroniczne zabezpieczenie. A co istotniejsze - Eileen zdążyła się już nauczyć, że gabloty w muzeach rzadko kiedy pękały pod ciosami istoty o mniejszej sile mięśni, niż dorosły Wookie, natomiast nie istniała szyba, z której przecięciem nie poradziłby sobie sztylet molekularny.
Stosowane przez najlepszych włamywaczy w galaktyce, molekularne sztylety były w stanie przeciąć niemal wszystko, od flimsiplastu po durastal. Miały tylko jedną zasadniczą wadę - były bardzo delikatne. Na dobrą sprawę wystarczył jeden błędny ruch, by ostrze pękło. Biorąc jednak pod uwagę, iż jedynym równie skutecznym narzędziem tnącym był miecz świetlny, konieczność częstego dokupywania ostrzy nie wydawała się aż tak uciążliwa. Pomijając oczywiście to, że nie każdego było na nie stać.
Na szczęście, tym razem sztylet wytrzymał. Trzy szybkie cięcia otworzyły jej drogę do miecza. Usunąwszy prymitywne zaciski, które utrzymywały artefakt w pionowej pozycji, ostrożnie wydobyła antyczną klingę z gabloty. Była cięższa, niż Eileen przypuszczała; z trudem dało się ją utrzymać jedną ręką. Zrzuciwszy z siebie kurtkę ochroniarza, wsunęła zdobycz do specjalnej uprzęży. Mogła teraz nieść miecz na plecach, w żaden sposób nie ograniczając sobie swobody ruchów i pozostawiając obie ręce wolne.
Nie mając czasu do stracenia, ruszyła szybkim truchtem do wyjścia. Nie przebyła jednak nawet połowy odległości, gdy doznała dziwnego wrażenia, że coś jest nie tak. Nie miała w zwyczaju ignorować podobnych przeczuć. Choć czas naglił, przystanęła, rozglądając się na wszelkie strony. Nie zauważyła nic niezwykłego; nie oznaczało to jednak, że jest całkowicie bezpieczna. Nagle jakiś dźwięk przyciągnął jej uwagę w stronę drzwi. Przysłuchując się uważnie, wychwyciła odległy jeszcze odgłos kroków. Odległy, lecz z każdą sekundą lepiej słyszalny.
Ktoś nadchodził.
Zmełła w ustach przekleństwo - w tej sali pełnej przeźroczystych gablot nie za bardzo było się gdzie schować. Starając się stawiać kroki najciszej, jak tylko potrafiła, szybko przebiegła odległość dzielącą ją od ściany. Nie widząc innego wyjścia, wcisnęła się w jedyne miejsce, które dawało jako taką osłonę - w wąską przestrzeń pomiędzy ścianą a gablotą ze zbroją Dartha Wyyrloka. W ostatniej chwili - w tym samym momencie wrota rozsunęły się i do pogrążonej w półmroku sali wkroczyła para strażników. Podczas gdy jeden trzymał pręt jarzeniowy, drugi gładził ręką kolbę może nieco przestarzałej, ale wciąż funkcjonalnej rusznicy DH-17. Gdyby ją zauważyli, wystarczyłaby jedna seria z tego karabinka i byłoby po niej.
Uniósłszy wysoko nad głowę pręt jarzeniowy, pierwszy ze strażników omiótł wzrokiem okolice drzwi. Nie zauważywszy niczego niepokojącego, powtórzył czynność, kierując tym razem promień na gabloty ustawione pod ścianami.
Nic tu nie ma, pomyślała Eileen, gdy światło prześliznęło się po jej ręce.
- Nic tu nie ma - ku zdumieniu dziewczyny, powiedział znudzony strażnik. - Mówiłem ci, że te rekonesanse nie mają sensu. Za parę dni zrozumiesz, że tu się nic nie dzieje.
Drugi, zapewne dopiero co przyjęty ochroniarz wskazał rusznicą przeciwległą część sali.
- Nie sądzisz, że powinniśmy przynajmniej pobieżnie sprawdzić resztę eksponatów?
Eileen odniosła wrażenie, że serce skoczyło jej do gardła. Jeśli strażnicy zdecydowaliby się na dłuższy rekonesans, zapewne rzuciłaby im się w oczy opróżniona przez nią chwilę wcześniej gablota. Co też nie wróżyłoby jej powodzenia.
Nie róbcie mi tego, poprosiła ich w duchu. Nie ma powodu, byście stracili tu więcej czasu. Nie znajdziecie niczego, czym moglibyście się niepokoić.
- Nonsens! - prychnął głośno starszy strażnik, aż echo zwielokrotniło jego głos. Eileen aż się wzdrygnęła, przestraszona natężeniem dźwięku. - Gwarantuję ci, że nic nie znajdziemy. I schowaj tego de-ha - dodał, patrząc na kurczowo ściskany przez kolegę karabin. - Nie będzie ci potrzebny.
- Ale... - młodszy ochroniarz nie wydawał się przekonany.
- Nic tu nie ma - powtórzył jego towarzysz, wypowiadając słowa w tonie nie znoszącym sprzeciwu. - Idziemy.
Nowicjusz jeszcze chwilę zamarudził, ale w końcu rozległ się cichy syk rozsuwanych drzwi i obaj mężczyźni zniknęli w korytarzu. Wychyliwszy się lekko zza gabloty, Eileen powiodła za nimi spojrzeniem. Dopiero, gdy wrota zamknęły się, a kroki odchodzących strażników stały się niemal niesłyszalne, zdecydowała się na opuszczenie swojej kryjówki. Zdawało jej się, że minęła co najmniej godzina, odkąd wsunęła miecz w uprząż na plecach; tymczasem upłynęło nie więcej, jak pięć, góra sześć minut.
Ruszyła w stronę drzwi. Odczekała jeszcze chwilę, nasłuchując, zanim zbliżyła się do nich na odległość powodującą ich otwarcie. Zanim jeszcze rozsunęły się na pełną szerokość, szybkim truchtem pokonała dystans dzielący ją od najbliższego załomu korytarza. Znów na moment przystanęła, sprawdzając, czy nikt nie czai się za zakrętem.
Nie licząc kilku rzeźb, które widziała już wcześniej, było pusto. Ponownie poderwała się do biegu, tym razem zatrzymując się dopiero pod drzwiami dyżurki. Zerknęła do środka - tylko po to, by przekonać się, że ogłuszeni strażnicy leżą tak, jak ich pozostawiła. Mimo to, uczucie niepokoju wciąż nie dawało o sobie zapomnieć.
Podbiegła do oszklonego wejścia do muzeum, zatrzymując się w cieniu stojącego nieopodal posągu Mon Mothmy. Przykucnęła, wypatrując kręcących się na zewnątrz strażników. Choć w tym momencie ani jeden nie pojawił się w zasięgu jej wzroku, nie oznaczało to, iż naprawdę tam żadnego nie było. Sumienni czy nie, pracownicy HannaSec nie byli przecież aż tak głupi, by pozostawić frontowe wejście niestrzeżone.
Co innego, jeśli chodzi o drzwi dla personelu. O ile się orientowała, boczne wejście pozostawało praktycznie bez opieki - co było oczywistym niedopatrzeniem ze strony ochroniarzy. Niedopatrzeniem, które mogła wykorzystać.
Wciąż jeszcze szukając wzrokiem kręcących się na zewnątrz strażników, wycofała się zza pomnika. Skręciła w korytarz prowadzący do bocznego wyjścia, nieoczekiwanie wpadając na idącego z naprzeciwka strażnika.
Tego samego, którego ogłuszyła wcześniej w łazience.
- Gdzieś się wybierasz, mała? - warknął blondyn, wyszarpując jej z dłoni swój własny blaster. - Do dyżurki, ale to już!
W jej dużych, brązowych oczach na chwilę pojawiło się przerażenie. Uczucie jednak szybko ustąpiło, gdy uświadomiła sobie, że jej położenie nie jest wcale najgorsze. Było ich tylko dwoje. Ona i on, i ani jednego strażnika więcej. Albo się dopiero obudził, albo nie zamierzał przyznawać się do porażki, chcąc ją złapać na własną rękę. Tak bardzo był skoncentrowany na marzeniu o ewentualnej nagrodzie za ten wyczyn, że zapomniał ją obszukać. Co więcej, nie zabrał jej nawet narzędzia, za pomocą którego załatwiła go w toalecie. To już nie było niedopatrzenie - raczej przykład rażącej niekompetencji.
Zrozumiała, że w tym właśnie jest jej szansa.
Spowolniła marsz, pozwalając, by niemal się z nią zrównał. Popchnął ją lufą pistoletu, zmuszając do pośpiechu. Udała, że wytrąciło ją to z równowagi; upadając, przeturlała się po podłodze. W ślad za nią nadleciało kilka strzałów ogłuszających. Wstając, odpięła od pasa ostrze coufee i od razu przeszła do ataku, tnąc na odlew. Mężczyzna krzyknął, gdy struga krwi chlusnęła z jego rozciętego ramienia.
Gdzieś w oddali przynajmniej kilku strażników poderwało się do biegu, sądząc po tym, jak głośny tupot dało się słyszeć w muzealnych korytarzach. Eileen zrozumiała, że nie ma już czasu. Szybko poprawiła swoje dzieło, silnym kopniakiem w nos posyłając ochroniarza pod przeciwległą ścianę. Wydobyła z pokrowca przy pasie małą, srebrną kulę i przez chwilę manipulowała przy niej kciukiem. Pchnęła ją w stronę, z której dobiegał odgłos szaleńczych kroków i nie oglądając się za siebie, rzuciła się biegiem w kierunku bocznych drzwi.
W tym samym momencie, gdy wyjście stanęło przed nią otworem, z innej odnogi korytarza wypadli czterej ochroniarze. Z zapamiętaniem posyłając za dziewczyną szkarłatne wiązki śmiercionośnej energii, nawet nie zauważyli toczącego się ku nim przedmiotu.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,27 Liczba: 11 |
|
99-in-the-shade2009-07-19 14:41:26
Hm. Nie wiem, czy zaczynanie od oceny jest najwłaściwszym rozwiązaniem, ale powiem tak: daję 10, tylko dlatego, że na dziesiątce kończy się skala, chętnie oceniłabym wyżej, gdyby się dało. :) A jako że każdą ocenę należy uzasadnić, to pozwolę sobie wyciągnąć najważniejsze plusy tegoż tekstu.
Pierwszy: wartka akcja. Utwór wciąga od pierwszego akapitu, do tego niesamowicie plastyczne i działające na wyobraźnię opisy sprawiają, że opowiadanie się wręcz "połyka" a nie czyta. ;)
Następny - sposób przedstawienia głównej bohaterki. Eileen jest dziewczyną z charakterem, a w drugiej części tekstu wyraźnie widać, że nie jest to postać "jednowymiarowa", skupiona wyłącznie na dążeniu po trupach do wyznaczonego celu - jestem zdecydowanie na tak. :D Poza tym zarówno bohaterka, jak i ogólnie główny wątek opowiadania są skonstruowani w sposób dający Autorowi szerokie pole do popisu. IMO można by na tej podstawie napisać nie tylko kilkunastostronicową opowieść, ale wręcz książkę - i to raczej dosyć grubą. xD
Kolejny - fenomenalnie napisana końcówka. Daje do myślenia i sprawia, że tekst zostaje w głowie dłużej niż kilka chwil po przeczytaniu.
No dobra, a minusy? Widzę jeden - po lekturze pozostaje uczucie sporego niedosytu i wielkie "co dalej?" Wątek niewykonanego zlecenia (i zapewne tego konsekwencji) aż się prosi o dalsze pociągnięcie; również jeśli chodzi o owego "tajemniczego kontrahenta" w mojej (i podejrzewam, że nie tylko) głowie pojawia się kilka pytań - i nie ukrywam, że chętnie poznałabym na nie odpowiedzi. Póki co do twórczego galopu puścić się może wyobraźnia… Ale mam nadzieję, że kiedyś będę mogła skonfrontować wyobrażenia z rozwinięciem opowiadania. ;>
Nen Yim2009-01-01 12:09:00
Hm…a więc recenzja będzie bardzo subiektywna. Ale takie chyba maja być recenzje, nie?
Od str technicznej opowiadanie robi wrażenie. Opisy, dialogi naprawdę dobra robota i przyjemnie się to wszystko czyta. Tak płynnie. :) Sama kiedyś miałam wizję stworzenia opowiadania, i po tej szarpaninie zupełnie inaczej postrzegam takie szczegóły techniczne. Znaczy, doceniam. :P
Strona fabularna w porządku. Wciąga, i nie chce się przeskakiwać fragmentów tekstu, myśląc "kiedy się w końcu zacznie coś dziać". I postacie też fajnie zarysowane.
A ogólnie to….Gdybym oceniała obiektywnie, pewnie byłoby 10/10, ale że patrzę tak po swojemu, daję 9/10. (trudno mi w tym miejscu dokładnie sprecyzować, czego opowiadaniu brakuje).
Ale czuć, że autor zna się na rzeczy. :D
TC-10112007-12-03 23:26:53
Wymiata jak rozwścieczony Wookie! 10 dałem :)
mgmto2007-04-21 20:44:27
Całkie ciekawie napisane, nawet mi się podoba
Alexis2007-04-17 16:08:32
Suuuper opowiadanie!!! Ekstra powysł i podoba mi się zakończenia. Nie załuwarzyłam jakichś większych błędów 10/10
A nawiasem. Ile lat ma Eileen? Na początku wydawała mi się dorosła, a potem piszesz, że jest nastolatką.
Darth Doomsday2007-04-17 14:05:00
Opowiadanie jest po prostu cudowne. Mimo błędów na początku (podczas kradzieży miecza), rzuca na kolana. Ricky - rządzisz.
Hego Damask2007-04-16 19:11:06
dobre :) Chociaż jak Fett nie czytałem NEJ :D
Mistrz Fett2007-04-16 18:23:37
Nie jestem niestety do końca zapoznany z NEJ, ani tym bardziej z Dark Nestem i Legacy książkowym. Mimo tego mam rozeznanie, co, gdzie, kiedy i kto ;) Opowiadanie jest napisane bardzo ciekawie, wciąga od początku do końca. Nie mam zarzutów co do stylu pisania, a główna bohaterka jest moim zdaniem przedstawiona rewelacyjnie. No i ten tajemniczy kontrahent ;> Ricky w najlepszej formie! ;)