Jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń, na tablicy sterowniczej rozbłysła czerwona lampka. Z początku mrugała lekko, z rzadka; stopniowo zaczęła pulsować coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zaczęła świecić jednostajnym, niemal ciepłym blaskiem. Jednocześnie rozległ się cichy, monotonny pisk.
Dłuższą chwilę zajęło Eileen uświadomienie sobie, że to alarm zbliżeniowy.
A więc rzeczywiście wpadła w pułapkę Zakonu Jedi.
Instynktownie pchnęła dźwignię ciągu silników do przodu, nie czekając, aż komputer zidentyfikuje nadlatujący statek. Przyspieszenie niemal wgniotło ją w fotel, gdy ściągała stery w prawo. Wahadłowiec zatoczył szeroki łuk, kierując się w stronę małego, zielonego księżyca. Dopiero po jakimś czasie dostrzegła ścigający ją statek. Jawił się jako wyjątkowo jaskrawa, zielona plamka na tle zostawianej za plecami czerni przestworzy, ledwo widzialna gołym okiem. Nawet komputer pokładowy miał problem ze zidentyfikowaniem tak małej jednostki; z zebranych danych wynikało bowiem mnóstwo niejasności. Nieregularne, opływowe kształty przywodziły na myśl zmniejszoną wersję kalamariańskich krążowników czy też żywe skoczki koralowe, jakimi posługiwała się rasa Yuuzhan Vong. Ta druga możliwość wydawała się bardziej prawdopodobna, zważywszy na to, że sensory nie zarejestrowały emisji jakichkolwiek jonów; oznaczało to, iż zamiast konwencjonalnych silników, statek korzysta z yuuzhańskiej biotechnologii dovin basali. Wszystko by się zgadzało, gdyby nie fakt, że szkielet statku zbudowany był z durastalowych elementów - co, jak powszechnie wiadomo, było równie niezgodne z doktryną Yuuzhan jak udostępnianie swych statków rycerzom Jedi.
Wątpliwości rozwiały się, gdy komputer zweryfikował w końcu wszelkie zebrane dane. Wszystko wskazywało na to, iż zbliżający się statek to sekotański myśliwiec - jeden z zaledwie kilku, jakie istniały. Odegrały one niebagatelną rolę w niedawnej bitwie o Coruscant, kiedy to grupka pilotujących je Jedi walnie przyczyniła się do zwycięstwa, a tym samym zakończenia długoletniej, krwawej wojny. Należały również do najszybszych statków, jakie kiedykolwiek zbudowano.
A to w sytuacji, w jakiej znalazła się Eileen, nie było zbyt pomyślną okolicznością.
Biorąc pod uwagę prędkość niewielkiego myśliwca oraz trajektorię jego lotu, musiała się liczyć z tym, iż wkrótce znajdzie się w zasięgu strzału. Po prawdzie, działało to także w drugą stronę - ale niewielki myśliwiec był o wiele trudniejszym celem, niż ten sporej wielkości wahadłowiec. A jednak, nie miała innego wyboru - w sytuacji, gdy nie miała szans skoczyć w nadprzestrzeń, mogła wybierać między poddaniem się, a walką.
Chyba że...
Na chwilę utkwiła spojrzenie w szybko wypełniającym coraz większą część iluminatora szmaragdowym globie.
...chyba że wyląduje i zaszyje się gdzieś na księżycu. Pomysł wydawał się szalony, ale był jej jedyną szansą, by jeszcze wyjść z tego wszystkiego z twarzą - bez konieczności poddania się rycerzom Jedi i godzenia się na utratę łupu. Wystarczy, że znajdzie jakieś miejsce, gdzie mogłaby się choć na krótki czas ukryć. Może nawet uda jej się dotrzeć gdzieś, gdzie będzie mogła uzupełnić zapasy paliwa lub nawet porwać inny statek?
Statek zadrżał, zagłębiając się szybko - zdecydowanie za szybko, jak na możliwości tego typu pojazdu - w górne warstwy atmosfery księżyca. Eileen nie miała jednak wyjścia; każda sekunda zwłoki zmniejszała jej szanse. Musiała znaleźć miejsce, gdzie mogłaby wylądować. W miarę, jak zbliżała się do powierzchni barwnego satelity, dostrzegała coraz to nowe szczegóły topografii terenu. Widziała góry i doliny porośnięte gęstymi, zielonymi puszczami, spomiędzy których gdzieniegdzie wyrastały olbrzymie, wulkaniczne szczyty. Tu i ówdzie dało się zauważyć wielkie jeziora czy też morza, do których spływały wody z setek szerokich, leniwych rzek. Nigdzie nie było jednak widać żadnego miasta; nic, co sugerowałoby, że gdzieś znajduje się jakiekolwiek skupisko inteligentnych istot.
Jeśli nawet są tu jakieś osiedla, są zbyt małe, by mogły zostać zauważone z orbity, pomyślała, żałując, że zdecydowała się tu lądować. Nikogo tu nie ma, odezwał się znów obcy głos w jej głowie. Pozbędą się ciebie po cichu, bez świadków.
Na samą myśl, że może tak skończyć, przeszedł ją dreszcz. Choć w czasach jej dzieciństwa kultywowanie nienawiści do Rycerzy Jedi powoli przestawało być jednym z nadrzędnych punktów propagandy kolejnych władców Imperium, wszystkich mieszkańców galaktyki wciąż napawała grozą zbrodnia ludobójstwa, jakiej dopuścił się jeden z młodych uczniów Luke’a Skywalkera na Caridzie. Niekontrolowani, rycerze Jedi mogliby zapewne prześcignąć nawet Yuuzhan w żądzy krwi i okrucieństwie wobec swoich ofiar.
A ja nie jestem inna, stwierdziła ponuro, po raz kolejny przypominając sobie o tym, co stało się w bibliotece. To nie była jednak odpowiednia chwila, by znów zacząć użalać się nad własnym losem; jeśli chciała przeżyć, musiała zwrócić całą swą uwagę na to, co znajduje się na trasie lotu. Przy pułapie niewiele przekraczającym wysokość największych drzew i dość dużej szybkości rozwijanej przez wahadłowiec, prawdopodobieństwo wbicia się w coś - na przykład w wyjątkowo wysoki pień - było dość spore.
Szczególnie, jeśli coś nagle uszkodzi silniki.
Mimo świadomości bycia ściganą, nagły wstrząs zaskoczył Eileen, wyrzucając ją z fotela pilota na zimną, durastalową podłogę. Ledwo zatrzymała się, chwyciwszy palcami jakąś rurkę, gdy następny wybuch wstrząsnął poszyciem wahadłowca. Z trudem podniosła się na nogi, doskakując natychmiast - zanim jeszcze nastąpiła kolejna eksplozja - do tablicy sterowniczej. Mgliście pojmowała, co właściwie działo się wokół niej. Poprzez dzwonienie w uszach ledwo słyszała ogłuszający jazgot syren alarmowych, jaki wypełniał sterownię. W panice obrzuciła spojrzeniem jarzące się teraz krwistoczerwonym światłem kontrolki. Każda wyglądała właściwie tak samo, a wszelkie podpisy, z których mogłaby wyczytać, czemu odpowiadają, zlewały się teraz w jedną, rozmazaną plamę.
Potrząsnęła głową w próbie odzyskania pełnej przytomności. Nie zdało się to na wiele; zamiast wielkiej, niewyraźnej plamy widziała teraz wprawdzie kilka mniejszych, ale wcale nie łatwiejszych do rozszyfrowania. Nie panowała już nad statkiem: smagany podmuchami wiatru, uszkodzony wahadłowiec ledwo utrzymywał się na wytyczonym wcześniej kursie.
A gdzieś tam, tuż za nim, krążył w swoim myśliwcu jej prześladowca.
Ból głowy, choć chwilami ustępował, z sekundy na sekundę był coraz silniejszy. Eileen zrozumiała, że zderzenie z płytą pokładu musiało się zakończyć znacznie poważniejszym urazem, niż początkowo przypuszczała - grzmotnąwszy głową o podłogę, mogła doznać nawet wstrząśnienia mózgu. Należało działać szybko, zanim całkowicie straci przytomność - nawet nie tyle, żeby dalej próbować uciekać, ale raczej, by zostać złapaną w jednym kawałku.
Nie zastanawiając się długo, odcięła ciąg - tylko po to, by usłyszeć kolejny wybuch w rufowej części statku. Nie wiedziała, czy to drugi silnik, czy może coś zupełnie innego; ogarniające ją coraz silniejsze otępienie skutecznie stłumiło jej chęć sprawdzenia, co właściwie wybuchło. Nie było już zresztą na to czasu. W międzygwiezdnej przestrzeni, gdzie nie istniały siły przyciągania, statek z niemal doszczętnie zniszczonymi silnikami po prostu dryfowałby bez celu, dopóki jakiś inny obiekt nie zatrzymałby go w taki czy inny sposób. Tutaj jednak nie mogła na to liczyć. Siłą rozpędu, wahadłowiec przeleciał jeszcze kilkaset metrów na tej samej wysokości.
A potem zaczął opadać w dół.
Eileen rzuciła się na stery, próbując unieść dziób statku choć na tyle, by złagodzić upadek. Jednocześnie usiłowała pobudzić do życia repulsory. Nic z tego; eksplozje na rufie musiały spowodować znacznie więcej szkód, niż można było się spodziewać.
Powierzchnia księżyca zbliżała się nieuchronnie, zwiastując przymusowe, bolesne lądowanie. Ciągnąc za sobą pióropusz dymu wydobywającego się z silników, wahadłowiec wbił się w poszycie dżungli, niczym pędzący, ranny ronto wyrywając monstrualne drzewa wraz z korzeniami. W końcu, zgubiwszy uprzednio kilkadziesiąt elementów poszycia, statek zatrzymał się. Na chwilę cały las zamarł, jakby wyczekując dalszego rozwoju wypadków. Nie minęły jednak nawet dwie minuty, gdy szczególnie odważny, choć maleńki skrzydlaty gryzoń wylądował na pękniętym iluminatorze, obwąchując go w poszukiwaniu łatwego pożywienia.
Eileen nie mogła jednak już tego widzieć.
Chwilę wcześniej jej świadomość odpłynęła.
Dopiero po dłuższej chwili po tym, jak odzyskała przytomność, uświadomiła sobie, że nie znajduje się już w sterowni rozbitego wahadłowca. Leżała na plecach, opatulona ciepłym śpiworem, który oddzielał ją od zroszonej trawy. Nie dalej jak trzy metry od niej płonęło ognisko, rozświetlając nocne ciemności dżungli. Bijący od ognia żar ogrzewał zziębniętą Eileen, ale również wywołał nawrót bolesnych obrazów z jej przeszłości. Wspomnienie zagłady Bastiona - znikających w ogniu yuuzhańskiej inwazji miejsc, które nazywała domem oraz ludzi, którzy byli jej rodziną lub przyjaciółmi, sprawiło, że w oczach Eileen pojawiły się łzy. Była przecież tylko bezradną, nikomu nie potrzebną nastolatką. Zarówno wtedy, jak i teraz.
Zawsze była tą gorszą z sióstr. Dla rodziców liczyła się tylko Carya, jako wszechstronnie utalentowana i zawsze gotowa służyć pomocą. Na Eileen nikt nie zwracał uwagi; mimo to, nigdy nie żywiła w stosunku do siostry zawiści czy zazdrości. Fakt, że była właśnie taką, a nie inną osobą, nie był przecież winą Caryi czy kogokolwiek innego. Miała za to inny talent, i to taki, o którym nigdy nie powiedziała nawet siostrze. Wydawało jej się, że umie przewidywać pewne zdarzenia; miała jakiś niesamowity dar, który chwilami pozwalał jej wyczuć, jak potoczy się taka czy inna sprawa.
Mimo to, nie potrafiła ocalić rodziny, kiedy ogromna yuuzhańska armada nieoczekiwanie wtargnęła do przestworzy Imperium i spustoszyła Bastion. Nie udało jej się uratować nikogo. Nawet jednej, jedynej osoby, której naprawdę ufała. Carya zginęła, przygnieciona odłamkiem durabetonu w trakcie biegu do wypełniającego się uchodźcami statku. Po raz pierwszy, ale nie ostatni, przeczucia zawiodły Eileen.
Później sądziła, że wszystko zaczyna się jej układać. W trudnym okresie końca wojny i początków budowy nowego porządku znalazła zajęcie, w którym widziała szansę odniesienia sukcesu. Bycie złodziejką artefaktów może nie przynosiło Eileen chwały, ale przynajmniej dawało poczucie, że jest w czymś dobra. I właśnie wtedy, kiedy zaczynała naprawdę w siebie wierzyć, przytrafiła się ta historia z holocronem i Rycerzami Jedi, zakończona porwaniem niewłaściwego statku i roztrzaskaniem się na powierzchni porośniętego puszczą księżyca. Co by nie mówić, tym razem wpadła po uszy.
Ale przynajmniej miała tę satysfakcję, że wykradła ów nieszczęsny Holocron.
- Nie chciałbym cię rozczarować, ale trudno to nazwać choćby połowicznym zwycięstwem - odezwał się nagle ktoś znajdujący się poza polem widzenia Eileen. Z zaskoczenia aż spróbowała wstać, co niemal skończyło się kolejną utratą przytomności. Ból, jaki przeszył jej lewą nogę i klatkę piersiową, zdawał się rozchodzić w całym ciele dziewczyny, od koniuszków palców aż po czubek głowy. - O holocronie możesz niestety zapomnieć; wróci tam, skąd go zabrałaś. Natomiast jeśli chodzi o ciebie, cóż... radziłbym pozostać w pozycji leżącej, przynajmniej dopóki nie zjawi się tu jakaś ekipa medyczna czy choćby wahadłowiec ze Świątyni. Masz złamaną nogę. Kilka żeber też nie wygląda najlepiej.
Lekko obróciła głowę w stronę, z której dobiegał głos. Z niejaką rezygnacją stwierdziła, że dostrzega Rycerza Jedi siedzącego na kawałku zwalonego pnia opodal ogniska. Tego samego szczupłego Jedi o ciemnych, długich włosach, którego w niezrozumiały dla siebie sposób odrzuciła na ścianę w trakcie ucieczki z prastarej biblioteki.
- Nie żebym miała wiele do ukrycia, ale wolałabym, żebyś nie czytał w moich myślach - mruknęła. - Wy, Jedi, chyba nie znacie pojęcia „prywatność”.
Wzruszył ramionami.
- Czasami nie da się nie słuchać czyichś myśli - odparł, wpatrzony w płomień. - Tym bardziej, jeśli jesteś w miejscu takim, jak to. Zero cywilizacji dookoła, tylko ty, ja i dżungla.
- No to mamy wspaniały, romantyczny nastrój - żachnęła się. Przez jakiś czas słychać było tylko odgłos poruszających się po dżungli nocnych stworzeń. - Gdzie my właściwie jesteśmy?
Uśmiechnął się, dorzucając drewna do ognia.
- Dość daleko od najbliższego zamieszkanego układu, jeśli o to chodzi.
Zmarszczyła brwi w przypływie lekkiej irytacji.
- Trudno się nie domyśleć - prychnęła. - Miałam nadzieję, że powiesz mi coś więcej.
Jedi odchylił głowę w górę.
- Widzisz tę pomarańczową planetę nad nami? - Wskazał palcem ogromny, pomarańczowy glob, którego trudno było nie zauważyć na tle nocnego nieba. - Znajdujemy się w systemie Yavin. Tym samym, w którym została zniszczona pierwsza Gwiazda Śmierci.
Westchnęła cicho, co nie uszło uwadze jej rozmówcy.
- Czemu właśnie tutaj? Wiem, że ten statek miał zaprogramowany skok do tego systemu. Wiem również, że zbiorniki paliwa były wypełnione ledwie na tyle, że starczyły na ten skok i krótki lot w normalnych przestworzach. Dlaczego?
- Kiedyś, przed wojną z Yuuzhanami, na tym księżycu znajdowało się Prakseum Jedi.
- Aha, to mi wiele wyjaśnia - skomentowała ironicznie. To, co mówił, miało jednak sens. W przeciwieństwie do miejsca budowy nowej świątyni, lokalizacja poprzedniej szkoły dla adeptów Mocy nie była powszechnie znana; swego czasu Brygada Pokoju musiała się sporo natrudzić, by ją poznać i przekazać swoim yuuzhańskim mocodawcom, którzy następnie dokonali inwazji na powierzchnię księżyca. W opinii rządu Nowej Republiki nie była to jednak na tyle ważna strata, by poinformować o niej społeczeństwo, więc w świadomości mieszkańców galaktyki Yavin pozostał jedynie miejscem, którego ocalenie przed Gwiazdą Śmierci na zawsze zmieniło kalendarz.
Mężczyzna skinął głową, nie zwracając wypowiedzi na ton wypowiedzi dziewczyny.
- Niedługo przed tym, zanim wpadłaś na Ossus, mistrz Jedi odpowiedzialny za szkolenie, Kam Solusar, przyleciał tutaj, by odnaleźć wszystko, co mogło pozostać po świątyni, w której mieściła się Akademia. Statek, który wybrałaś, należał do niego. Skoczyłaś na oślep, a oprogramowanie statku wybrało automatycznie współrzędne ostatniego skoku wykonanego z przestworzy Ossus. Standardowa procedura, jeśli chodzi o statki Zakonu.
- Równie standardowa, jak niemożność wyjścia z nadprzestrzeni wcześniej, niż przewiduje to program skoku?
Ciemnowłosy Jedi schował dłonie w szerokich rękawach płaszcza.
- Są takie pytania, na które osoby spoza Zakonu nie mogą znać odpowiedzi. To, które mi zadałaś, jest właśnie jednym z nich.
Zapadła niezręczna cisza. W oddali rozległo się pohukiwanie jakiegoś wyruszającego na łowy nocnego stworzenia; chwilami dało się też słyszeć brzęczenie skrzydełek krążących wokół ogniska owadów. W końcu Eileen zebrała się, by zadać pytanie, na które odpowiedź była dla niej tyleż ważna, co przewidywalna.
- Co zamierzasz ze mną teraz zrobić? - szepnęła nieśmiało.
Nieoczekiwanie dla dziewczyny, Jedi zbliżył się do miejsca, gdzie leżała. Przykucnąwszy nie dalej niż pół metra od twarzy Eileen, spojrzał w jej rozszerzone ze strachu, brązowe oczy.
I uśmiechnął się. Bez śladu dumy, poczucia wyższości czy ironii, lecz szczerze i ciepło.
Nie była pewna, dlaczego, ale ten uśmiech całkowicie pozbawił ją pewności siebie. Przez chwilę odwzajemniała spojrzenie Rycerza Jedi, szukając w jego oczach błysku, który pomógłby jej zrozumieć intencje mężczyzny. Nie znalazła nic, co pozwalałoby jej sądzić, że wojownik ma jakieś złe zamiary - jedynie głęboko zakorzeniony smutek. Coś w życiu tego Jedi musiało odcisnąć na nim równie silne piętno, jak na niej zagłada Bastionu.
- Na pewno nie poleciałem za tobą dlatego, by wpakować cię do placówki karnej - odezwał się w końcu, uspokajając nieco młodą złodziejkę. - Odzyskanie holocronu było ważnym powodem, ale nie jedynym.
- Więc o co chodziło?
Jedi wzruszył ramionami. Niedbałym ruchem dłoni sprawił, że kawałek drzewa, na którym wcześniej siedział, płynnie podfrunął tuż pod jego pośladki.
- Masz... pewien talent.
- Tak, do wpadania w tarapaty - mruknęła.
Ku jej zdumieniu, mężczyzna zachichotał.
- Niezdolność unikania kłopotów zdaje się nieodłącznie towarzyszyć temu większemu, naprawdę pięknemu darowi, który posiadasz. - Przyjrzał się jej z nieukrywaną powagą. - Bo widzisz... wszystko wskazuje na to, że masz dar do władania Mocą.
Na moment zaparło jej dech w piersiach. Mogła się spodziewać właściwie wszystkiego, ale nie tego, że usłyszy, iż ma uzdolnienia Jedi.
- Musisz się mylić... - wykrztusiła po kilku sekundach. Wciąż nie do końca wierzyła w to, co stało się jej udziałem od momentu ucieczki ze starożytnej biblioteki. Miała wrażenie, że to wszystko jest sen, który za chwilę się skończy a ona obudzi się w brudnym, cuchnącym pokoju na zapleczu podrzędnego lokalu na pustynnej planecie.
Ciemnowłosy wojownik znów się uśmiechnął.
- A te przeczucia, które przedtem rozpamiętywałaś? A fakt, że w niewytłumaczalny sposób pchnęłaś mnie na ścianę, choć nawet nie musnęłaś ręką mojego płaszcza? - Uniósł brew. - Jestem pewien, że jeśli sięgniesz pamięcią do czasów swego dzieciństwa, przypomnisz sobie jakieś podobnie dziwne zdarzenia. Niewytłumaczalne przesunięcie się jakiegoś przedmiotu, gdy na niego spojrzałaś... albo coś innego w podobnym stylu.
Roześmiała się.
- Nigdy nie byłam zapytana przez nauczyciela w szkole, kiedy nie byłam przygotowana do lekcji. Pamiętam, że myślałam wtedy „tylko mnie nie spytaj”, i to wystarczało. - Momentalnie spoważniała. - Naprawdę sądzisz, że to może mieć coś wspólnego... z Mocą?
Przytaknął.
- Na pewno. Słuchaj, Eileen... bo tak masz na imię, prawda?
Skinęła głową bez słowa, dobrze wiedząc, że wyczytał to wcześniej w jej myślach.
- Tak więc, Eileen... chciałbym, byś zgodziła się rozwijać swój talent w naszej nowej akademii na Ossus.
W jakiś sposób wiedziała, że to usłyszy. Mimo to w spojrzeniu, jakie rzuciła rycerzowi, krył się wyraźny sceptycyzm.
- Naprawdę? Nawet po tym wszystkim, co zrobiłam? Po tym, jak ukradłam ten wasz Holocron? Pomimo faktu, że jestem złodziejką? Czy ty i inni Jedi naprawdę jesteście gotowi mi zaufać? Wy, którzy jesteście bohaterami galaktyki?
Wzruszył ramionami.
- To, kim jesteś czy też kim byłaś, naprawdę nie ma znaczenia. Niektórzy z nas nie zawsze żyli w zgodzie z ideałem obrońców galaktyki, zanim zdecydowali się wstąpić do Zakonu. Niektórzy z nas, na przykład Daol Naberrie, Zekk czy Kurt Xavis, byli niegdyś łowcami nagród. Inni, jak Mara Jade, Kam Solusar, Sandra Vidaan, a nawet Luke Skywalker służyli Imperatorowi Palpatine. Myślisz, że przez to są gorszymi Jedi od innych?
Eileen nie wyglądała na przekonaną.
- Ale inni zapewne nie mają na koncie nic, czego musieliby się wstydzić. Na przykład ty.
Pokręcił głową ze smutkiem.
- Nawet nie masz pojęcia, w jak wielkim jesteś błędzie - szepnął. Odwrócił się, nie potrafiąc dłużej patrzeć jej w oczy. Odezwał się znowu dopiero po dłuższej chwili. - Jestem Kyp Durron. Mściciel Jedi. Ten sam, który jednym wystrzałem zabił miliardy żywych istot. To ja zniszczyłem Caridę, rozumiesz?
W świetle, jakie biło od ogniska, Eileen zauważyła cieknące po jego twarzy łzy. Milczała, uznawszy, iż nie powinna mu przerywać. Po prostu słuchała dalej, nie potrafiąc uwierzyć, iż ów sympatyczny mężczyzna to ten sam człowiek, który dla wielu osób, szczególnie tych zamieszkujących sektor znany jako Resztki Imperium, był żyjącym uosobieniem zła. Na wielu planetach popularny był pogląd, że to właśnie on, Kyp Durron, był symbolem panującej w Republice korupcji i degradacji moralnej; mówiono, iż pozwolono mu żyć tylko z uwagi na jego ogromny talent do władania Mocą i przyjaźń łączącą go z Hanem Solo - wtedy, jakby nie było, mężem przywódczyni Nowej Republiki. Prawdę mówiąc, w owym czasie Eileen dzieliła te przekonania. Uważała, że ktoś taki jak on nie zasługuje na to, by żyć. Dopiero teraz zrozumiała, że w pewnym sensie dalsza egzystencja była dla niego - nastolatka, który na moment stracił głowę, a potem musiał żyć z wszelkimi konsekwencjami czynów, jakie wtedy popełnił - karą cięższą, niż śmierć.
- Widzisz, nawet po tym wszystkim, co zrobiłem, mistrz Skywalker mi wybaczył - ciągnął Kyp po dłuższej chwili. - Pozwolił, bym kontynuował naukę w jego Akademii, właśnie tu, na Yavinie. A ja przez całe lata starałem się odpokutować to, co zrobiłem. Wciąż próbowałem być naprawdę dobrym Jedi. Po prostu... dobrym człowiekiem. - Przypomniał sobie wszystko, co zdarzyło się w jego życiu od czasu Caridy. Ciągłą walkę z Imperium, z terrorystami z Wieczności czy Yuuzhanami... a przede wszystkim, z samym sobą. To nic innego, jak jego własna natura, sprawiło, że stracił Elyshę Losslyn i nigdy nie stał się nikim więcej, niż przyjacielem dla Jainy Solo. - Im bardziej się starałem, tym częściej ponosiłem porażki. I tym mocniej one bolały.
Uśmiechnął się lekko, otarłszy twarz rękawem szaty Jedi.
- Aż w końcu nadszedł taki dzień, że mnie olśniło. Przestałem próbować być kimś innym. Pozostałem wprawdzie Kypem Durronem, mężczyzną naznaczonym piętnem zniszczenia Caridy, lecz nie staram się już we wszystkim, co robię, szukać szansy zmazania grzechów przeszłości.
- I jest lepiej? - zaciekawiła się Eileen.
Pokiwał głową.
- Tak. Zaufaj mojej radzie, Eileen, i nie patrz wstecz. Nie trać życia myśląc o czymś, co minęło i nie wróci. Wyciągnij wnioski z własnej przeszłości, ale nie pozwól, by ona determinowała twoje działania. Spróbuj ułożyć sobie wszystko od nowa, nie odrzucając jednak dziedzictwa swoich życiowych doświadczeń. Zamiast ciągle oglądać się za siebie, spójrz naprzód i obierz sobie cel, do którego będziesz dążyć. Nie będę cię oszukiwał, że bycie Jedi to łatwa droga. To życie pełne bolesnych wyrzeczeń i poświęceń. Ale obiecuję ci, że jeżeli się na to zdecydujesz, nie zostawię cię samej.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Chcesz, żebym...
Kyp wzruszył ramionami.
- Chciałbym, żebyś nie tylko została Jedi, ale także była moją uczennicą. Chcę przekazać ci wszystko, co sam wiem o Mocy... oczywiście, dopiero gdy ukończysz podstawowe szkolenie w Świątyni. - Uśmiechnął się zachęcająco, wyciągając ku niej prawą dłoń. - To jak będzie?
Decyzja nie była łatwa. Rozumiała, że Kyp daje jej podobną szansę, jaką jemu samemu dał niegdyś Luke Skywalker. Ciężko było jednak tak po prostu zdecydować się na podjęcie szkolenia Jedi po tym wszystkim, co robiła w ostatnich latach - zwłaszcza mając świeżo w pamięci wydarzenia w bibliotece. Z drugiej strony, jak mówił Durron, wielu z obecnych mistrzów Jedi było kiedyś w podobnej sytuacji. A skoro oni nie bali się zostawić za sobą własnej przeszłości...
Nie zważając na ból uniosła rękę, by ścisnąć dłoń Kypa.
Autor chciałby serdecznie podziękować TIBI_TIBI za wyczerpującą korektę oraz Wedge’owi i Szedałowi za liczne sugestie i wsparcie podczas pisania tego opowiadania.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,27 Liczba: 11 |
|
99-in-the-shade2009-07-19 14:41:26
Hm. Nie wiem, czy zaczynanie od oceny jest najwłaściwszym rozwiązaniem, ale powiem tak: daję 10, tylko dlatego, że na dziesiątce kończy się skala, chętnie oceniłabym wyżej, gdyby się dało. :) A jako że każdą ocenę należy uzasadnić, to pozwolę sobie wyciągnąć najważniejsze plusy tegoż tekstu.
Pierwszy: wartka akcja. Utwór wciąga od pierwszego akapitu, do tego niesamowicie plastyczne i działające na wyobraźnię opisy sprawiają, że opowiadanie się wręcz "połyka" a nie czyta. ;)
Następny - sposób przedstawienia głównej bohaterki. Eileen jest dziewczyną z charakterem, a w drugiej części tekstu wyraźnie widać, że nie jest to postać "jednowymiarowa", skupiona wyłącznie na dążeniu po trupach do wyznaczonego celu - jestem zdecydowanie na tak. :D Poza tym zarówno bohaterka, jak i ogólnie główny wątek opowiadania są skonstruowani w sposób dający Autorowi szerokie pole do popisu. IMO można by na tej podstawie napisać nie tylko kilkunastostronicową opowieść, ale wręcz książkę - i to raczej dosyć grubą. xD
Kolejny - fenomenalnie napisana końcówka. Daje do myślenia i sprawia, że tekst zostaje w głowie dłużej niż kilka chwil po przeczytaniu.
No dobra, a minusy? Widzę jeden - po lekturze pozostaje uczucie sporego niedosytu i wielkie "co dalej?" Wątek niewykonanego zlecenia (i zapewne tego konsekwencji) aż się prosi o dalsze pociągnięcie; również jeśli chodzi o owego "tajemniczego kontrahenta" w mojej (i podejrzewam, że nie tylko) głowie pojawia się kilka pytań - i nie ukrywam, że chętnie poznałabym na nie odpowiedzi. Póki co do twórczego galopu puścić się może wyobraźnia… Ale mam nadzieję, że kiedyś będę mogła skonfrontować wyobrażenia z rozwinięciem opowiadania. ;>
Nen Yim2009-01-01 12:09:00
Hm…a więc recenzja będzie bardzo subiektywna. Ale takie chyba maja być recenzje, nie?
Od str technicznej opowiadanie robi wrażenie. Opisy, dialogi naprawdę dobra robota i przyjemnie się to wszystko czyta. Tak płynnie. :) Sama kiedyś miałam wizję stworzenia opowiadania, i po tej szarpaninie zupełnie inaczej postrzegam takie szczegóły techniczne. Znaczy, doceniam. :P
Strona fabularna w porządku. Wciąga, i nie chce się przeskakiwać fragmentów tekstu, myśląc "kiedy się w końcu zacznie coś dziać". I postacie też fajnie zarysowane.
A ogólnie to….Gdybym oceniała obiektywnie, pewnie byłoby 10/10, ale że patrzę tak po swojemu, daję 9/10. (trudno mi w tym miejscu dokładnie sprecyzować, czego opowiadaniu brakuje).
Ale czuć, że autor zna się na rzeczy. :D
TC-10112007-12-03 23:26:53
Wymiata jak rozwścieczony Wookie! 10 dałem :)
mgmto2007-04-21 20:44:27
Całkie ciekawie napisane, nawet mi się podoba
Alexis2007-04-17 16:08:32
Suuuper opowiadanie!!! Ekstra powysł i podoba mi się zakończenia. Nie załuwarzyłam jakichś większych błędów 10/10
A nawiasem. Ile lat ma Eileen? Na początku wydawała mi się dorosła, a potem piszesz, że jest nastolatką.
Darth Doomsday2007-04-17 14:05:00
Opowiadanie jest po prostu cudowne. Mimo błędów na początku (podczas kradzieży miecza), rzuca na kolana. Ricky - rządzisz.
Hego Damask2007-04-16 19:11:06
dobre :) Chociaż jak Fett nie czytałem NEJ :D
Mistrz Fett2007-04-16 18:23:37
Nie jestem niestety do końca zapoznany z NEJ, ani tym bardziej z Dark Nestem i Legacy książkowym. Mimo tego mam rozeznanie, co, gdzie, kiedy i kto ;) Opowiadanie jest napisane bardzo ciekawie, wciąga od początku do końca. Nie mam zarzutów co do stylu pisania, a główna bohaterka jest moim zdaniem przedstawiona rewelacyjnie. No i ten tajemniczy kontrahent ;> Ricky w najlepszej formie! ;)