Nie minęło jednak nawet kilka sekund, a usłyszała odgłos nadlatującego skutera.
W jednej chwili poczuła, jak ulga i zadowolenie, które czuła pozostawiwszy w pokonanym polu potężnego droida bojowego, pryskają na myśl o tym, że jednak przegrała. Wbrew temu, co twierdził jej zleceniodawca, ci Jedi wcale nie byli tacy słabi, by udało się bez problemów wykraść coś, co do nich należy. To, że znalazła się w takim, a nie innym położeniu, było jednak tylko i wyłącznie jej winą. Eileen była ofiarą własnych umiejętności: nic innego, jak fakt, że nigdy dotąd nie wpadła i zawsze dostarczała zamawiane przedmioty w idealnym stanie, zaważyło na tym, iż właśnie ją wybrano do zlecenia, które nie mogło się powieść.
Wybrano ją po to, by po raz pierwszy przegrała. Nie, poprawiła się w myślach. Nie po raz pierwszy.
Jedyną różnicą stanowiło to, iż tym razem zawiodła przede wszystkim samą siebie.
Zrozumiawszy to, pozwoliła, by fala wściekłości, która powoli wzbierała się w jej sercu, opanowała również rozum. Gniew przytłumił jej świadomość do tego stopnia, że gdy w końcu odgłos silnika rakietowego skutera ucichł, a do sali wkroczył samotny Jedi, rzuciła się biegiem w jego kierunku, pędząc jak szalona.
Zejdź mi z drogi. Poprzez zalewającą jej umysł mroczną falę przebijała się tylko ta jedna, jedyna, absurdalna myśl. Słowa rozbrzmiewały w głowie Eileen coraz silniej i silniej, aż w końcu, na krótką chwilę, stały się swoistym credo młodej złodziejki. Zejdź mi z drogi.
Jeszcze tylko kilka metrów i wszystko się skończy - w taki, lub inny sposób.
Zejdź mi z drogi.
ZEJDŹ MI Z DROGI.
ZEJDŹ
MI
Z DROGI!
Dwa metry. Metr. Jedi odpiął od pasa miecz, nie aktywując jednak klingi. Zawahał się przez ułamek sekundy.
To wystarczyło.
- Zejdź... mi... z drogi! - wrzasnęła Eileen nieludzko, dając ujście dzikiej, mrocznej furii. Wściekłe fale nie ustawały jednak w poszukiwaniu drogi, przez którą mogłyby się wydostać z ciała dziewczyny.
Instynktownie wyciągnęła ręce do przodu; w końcu, zanim jeszcze dłonie zderzyły się z piersią rycerza Jedi, tamy w jej umyśle puściły. Potężna energia, której istnienia Eileen nigdy wcześniej nawet nie podejrzewała, wydostała się na zewnątrz szerokim, rwącym strumieniem. Mroczna fala uderzyła w mężczyznę, z ogromną siłą posyłając go na przeciwległą ścianę.
Teraz już wiesz, odezwał się dziwny głos w jej głowie, dlaczego nazywasz się Tempest.
Tempest. Nawałnica. Żywioł, którego nie można zatrzymać czy poskromić.
Na wpół świadomie zamknęła przekrwione oczy, starając się oczyścić umysł z gniewu. Po dłuższej chwili burza ucichła, pozostawiając umysł Eileen w stanie absolutnej próżni. Nie pamiętała, co właściwie się stało; wszystko, co dotarło do niej poprzez falę mroku, zdawało się być zlepkiem absurdalnych obrazów i dźwięków. A jednak, potworny ból rozsadzał jej dłonie od środka, nie pozwalając uwierzyć, że to było tylko złudzenie.
W końcu zdecydowała się unieść powieki.
Wtedy, pierwszy raz naprawdę jasno i wyraźnie, ujrzała rycerza Jedi. Leżał nieprzytomny pod ścianą, jakieś kilka metrów od niej.
Nie ruszał się.
Z przerażeniem zrozumiała, że to jej sprawka.
Widzisz, Eileen? Nikt i nic nie jest w stanie cię powstrzymać, powiedział ten sam głos, co przedtem. Nawet ty i twój własny strach.
Odruchowo podeszła bliżej, starając się ocenić rany mężczyzny. Wolała wiedzieć, czy będzie ścigana przez Zakon Jedi tylko za kradzież cennego artefaktu, czy również za zabicie jednego z rycerzy. Pobieżne oględziny pozwoliły jej stwierdzić tylko, że Jedi oddycha i raczej nie odniósł żadnych poważnych obrażeń. Odetchnęła z ulgą. Wkrótce jednak to uczucie ulotniło się, zastąpione ogromną trwogą przed tym, czego była w stanie dokonać.
Musisz zrozumieć, Eileen, nie przestawał mówić głos, że to właśnie strach jest fundamentem twojej siły.
Tylko dlaczego, otarłszy się o tak wielką potęgę, z każdą sekundą coraz bardziej bała się samej siebie?
Jej rozbiegane, udręczone spojrzenie przeniosło się z powrotem na podłogę.
Leżący bezwładnie na podłodze rycerz Jedi stanowił sam w sobie najbardziej wymowną odpowiedź, jaką mogła uzyskać.
Upewniwszy się, że wciąż ma w plecaku skradziony Holocron, wybiegła z biblioteki.
- Kyp? Słyszysz mnie?
Znajomy, kobiecy głos dobiegał spoza bolesnej ciemności, która ogarnęła jego umysł. Minęło dobre kilka sekund, zanim skoncentrował się na tyle, by zrozumieć sens zasłyszanych słów i przypomnieć sobie, co się właściwie zdarzyło. Obrazy pojawiały się szybko i na tyle chaotycznie, że dłuższą chwilę zajęło mu uformowanie z nich w miarę spójnego wspomnienia ostatnich chwil przed utratą przytomności.
Dopiero, gdy poskładał te reminiscencje w jedną całość, pozwolił sobie na otwarcie oczu. W półmroku dostrzegł klęczącą nad nim Marę Jade Skywalker. Piękna, rudowłosa mistrzyni Jedi obserwowała go wyraźnie zmartwionym wzrokiem. Dostrzegłszy, że Durron odzyskał przytomność, musnęła palcami jego skroń.
Ból, jaki eksplodował w głowie Kypa, porównać się dało tylko do wybuchu supernowej. Mara uśmiechnęła się, jakby zadowolona z wywołanego efektu.
- Będziesz żył - stwierdziła rzeczowo. - Tak czy siak, musiałeś nieźle grzmotnąć. Kim był ten złodziej, że dałeś się aż tak zaskoczyć?
Nie zważając na ból, dotknął dłonią opuchniętej skroni. Guz był wprawdzie dość duży, ale kilkugodzinny okład z płynu bacta powinien sobie z nim poradzić.
Odzyskawszy w końcu jasność spojrzenia, przyjrzał się Marze intensywnie.
- Co ty tu właściwie robisz? - Miał przynajmniej kilka pytań i sam sobie się dziwił, iż właśnie to wypłynęło jako pierwsze. Faktem było jednak, że on i Mara nigdy się specjalnie nie lubili i wydało mu się dziwne, że choć na Ossus znajdowało się przynajmniej kilku innych Jedi mogących sprawdzić, co się z nim dzieje, to właśnie ona udała się do biblioteki. - A Kam i Luke...?
Zmrużyła oczy, nawiązując z mężem telepatyczny kontakt.
- Luke zaraz tu będzie - odparła po krótkiej chwili milczenia. - Mówi, że złodziej, który cię tak urządził, porwał wahadłowiec Kama i ucieka z planety.
- Co właściwie ukradła? - zainteresował się Durron.
- Holocron - powiedziała Mara, z trudem zachowując kamienny wyraz twarzy.
- Sithowe nasienie! - zaklął Kyp. Grymas gniewu sprawił, że jego twarz przybrała jeszcze bardziej ponury wyraz, niż zwykle. - Zawsze muszę wszystko spieprzyć!
Brwi Mary uniosły się w wyrazie zdumienia.
- Możesz się nad sobą rozczulać, ile chcesz - mruknęła - ale mało prawdopodobne, by ci to pomogło pozbyć się poczucia winy. Lepiej uznaj, że zrobiłeś wszystko, jak należało.
W hallu rozległ się zwielokrotniony przez echo dźwięk szybkich kroków i po chwili oczom obojga Jedi ukazał się Mistrz Skywalker.
Od czasu, gdy widzieli się po raz ostatni - jakiś miesiąc po podpisaniu paktu pokojowego z Yuuzhanami - Luke właściwie się nie zmienił. Chociaż, podobnie jak Mara, zbliżał się już do pięćdziesiątki, wciąż wyglądał stosunkowo młodo. Pojedyncze blizny, jakie dało się dostrzec na twarzy mistrza Jedi, nie oszpecały go. Wręcz przeciwnie - przydawały jego obliczu godności i majestatu, właściwego wojownikom z trzydziestoletnim stażem. Mimo to, w jego oczach dało się dostrzec ciężar długich lat walki: głęboką zadrę, jaką pozostawiły po sobie bitwy, w których uczestniczył i liczne tragedie osobiste, których był świadkiem. Wprawdzie ciężkie rany, jakich doznał na Yuuzhan’tar w starciu z Shimmrą, powoli odchodziły w zapomnienie, ale psychiczny ból, jaki sprawiła Luke’owi ta wojna, mógł już nigdy do końca nie zniknąć.
- Skoczył w nadprzestrzeń. Na ślepo - poinformował bez żadnego wstępu. Omiótłszy hall szybkim spojrzeniem, przeniósł wzrok na Kypa. - Co z tobą?
Ciemnowłosy Jedi powoli wstał z podłogi.
- Nieźle mi dzwoni pod czaszką, ale poza tym chyba wszystko w porządku. - Wyciągnął rękę, wskazując zniszczonego robota. - Gorzej, jeśli chodzi o niego.
Mara kiwnęła głową.
- Fakt, to nie wygląda najlepiej. - Zbliżywszy się do miejsca, gdzie leżało to, co do niedawna było droidem bojowym typu ZYV, przyklękła na chwilę przy jego głowie. - Dobrze zrobione. Pomysłowo.
Luke uniósł brew.
- Co?
- Złodziej użył sztyletów molekularnych - wyjaśniła Mara z wyraźnym podziwem, przyglądając się zniszczonym fotoreceptorom droida.
- Złodziejka - poprawił Kyp, odgarniając z czoła niesforny kosmyk włosów. - To była młoda dziewczyna, najwyżej dwudziestoletnia. Kiedy się tu zjawiłem, właśnie uciekała. Choć wyglądała na taką... bezbronną, przerażoną moim widokiem, w Mocy płonęła jak pochodnia wściekłości. Pewnie wkurzyła się, że choć udało jej się dotrzeć aż tu i załatwić strażnika, pojawia się kolejna przeszkoda. No to po prostu ją usunęła.
Zielone oczy Mary zwęziły się lekko.
- Że niby ot, tak popchnęła cię na tą ścianę, a ty nie zareagowałeś? - Na jej twarzy pojawił się nieco ironiczny uśmiech. - Durron, starzejesz się!
Kyp prychnął.
- Ty chyba też, bo tracisz umiejętność czytania między wierszami. To dziewczę nie odepchnęło mnie przecież własnymi rękoma. - Zmarszczył brwi, jakby sobie coś właśnie przypomniał. Przeniósł spojrzenie z Mary na Luke’a, który wyglądał na pogrążonego w zadumie. - Chociaż... teraz sądzę, że właśnie to chciała zrobić. Coś w rodzaju ostatniej próby walki, ostatecznego buntu, zanim będzie zmuszona się poddać. A jednak... jej się udało. Była tak naładowana wściekłością, że jej się udało.
Luke ocknął się z zamyślenia.
- Uważasz, że nieświadomie użyła Mocy - domyślił się. W jego oczach pojawił się cień niepokoju. - Co jednak, jeśli zrobiła to umyślnie? Jeśli jest szkolona w sztuce Jedi?
Durron potrząsnął głową.
- Wykluczone - odparł stanowczo. - Gdyby miała choć niewielką wiedzę o Mocy, nie zachowywałaby się jak ostatni desperat. - Zmarszczył brwi, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. - Ma solidne podstawy, by zostać Jedi, ale potrzebny jej nauczyciel.
Skywalker przyjrzał mu się zagadkowym, przeszywającym wzrokiem, lecz nie pytał o nic. I tak rozumiał wszystko aż za dobrze.
- Jedno pytanie - odezwała się Mara, podchodząc do męża. - Z jakiego właściwie powodu ukradła ten holocron? Bo skoro, jak twierdzisz, użyła Mocy nieświadomie, to chyba nie dla własnych celów dydaktycznych?
Kyp wzruszył ramionami.
- Mam dziwne przeczucie, że to po prostu kradzież na zlecenie - odparł. - I martwi mnie, kim może być ów zleceniodawca. Kolekcjonerem przedmiotów związanych z Zakonem Jedi? - Uśmiechnął się krzywo. - Nie sądzę. Żaden z tych nadzianych tłuściochów nie ma nawet na tyle odwagi, by przyjechać na Ossus, a co dopiero, by zlecić kradzież.
- Nie dowiemy się niczego pewnego, jeśli nie złapiemy tej małej - przytomnie zauważyła Mara. - Nie mówiąc już o tym, że być może na zawsze stracimy holocron.
Luke kiwnął głową.
- Powiedziałem Kamowi, żeby się nie spieszył - rzekł spokojnie. - Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli to Kyp za nią poleci.
Durron obrzucił Luke’a zdziwionym spojrzeniem.
- Wiem, że mam zapewne najszybszy statek w tym sektorze, i pewnie byłbym w stanie ją nawet wyprzedzić, ale to nic nie da, skoro skoczyła na ślepo!
Przez dłuższą chwilę Skywalker wpatrywał się w rozszerzone ze zdumienia, ciemne oczy przyjaciela.
- Chyba nie wiesz nic o tych nowych zabezpieczeniach, które Ghent zainstalował we wszystkich statkach Zakonu? - spytał w końcu.
Kyp sceptycznie pokręcił głową.
- Nie - odburknął. - Niby jak mają mi one pomóc odnaleźć tę dziewczynę?
Luke uśmiechnął się szelmowsko, zupełnie tak, jak robił to Han Solo, pewien zwycięstwa podczas gry w sabacca.
- Dzięki nim już w tej chwili wiemy, dokąd ona leci.
Teoretycznie wszelkie trudności miały się skończyć w chwili porwania statku. W tym momencie wystarczyło jedynie urwać się pościgowi, oddać skok na ślepo w nadprzestrzeń i po kilku sekundach wrócić do normalnych przestworzy. Potrzebowała chwili wytchnienia, żeby obliczyć serię skoków, które poprowadziłyby ją na Denon w jak najkrótszym czasie. Tu, pośród gwiazd, mogła się czuć bezpiecznie - z dala od Ossus i złorzeczących jej Jedi.
A właściwie mogłaby, gdyby nie jeden problem.
Wahadłowiec, który porwała, nie chciał wydostać się z nadprzestrzeni.
Początkowe przerażenie, jakie ogarnęło Eileen na myśl o tym, że hipernapęd nawalił, z wolna zmieniło się w przekonanie, iż wpadła w zastawioną przez Jedi zręczną pułapkę. Nie była oczywiście na tyle naiwna, by sądzić, że ta pułapka została zastawiona specjalnie na nią; co najwyżej miała właśnie do czynienia z kolejnym, po droidach ZYV, nowym elementem systemu bezpieczeństwa Zakonu Jedi. Nie było więc raczej groźby, że na zawsze pozostanie w nadprzestrzeni - tak, jak to podobno stało się niegdyś z Nilem Spaarem, niesławnym władcą Yevethów, który został ukarany za zbrodnie wojenne przez wojskowych Nowej Republiki pozostawieniem w nadprzestrzeń w pozbawionej silników kapsule ratunkowej. Jedi nie mogli sobie jednak pozwolić na komfort straty statku, a tym bardziej cennego holocronu. O wiele bardziej prawdopodobne było więc, że hipernapęd wyłączy się w ściśle określonej chwili - na przykład w miejscu, gdzie w normalnej przestrzeni czekać będzie niewielka flotylla statków Zakonu.
Wygląda na to, że moja ucieczka na nic się nie zda, westchnęła w duchu, bezsilnie usiłując złamać systemy bezpieczeństwa statku. Po kilku minutach, zniechęcona bezowocną walką z oprzyrządowaniem, opadła na fotel pilota. Natychmiast uświadomiła sobie, ile czasu nie spała i jak bardzo wyczerpująca była ucieczka z biblioteki.
A przede wszystkim, jak bardzo starcie z rycerzem Jedi nadwątliło jej siły.
Wciąż miała go przed oczami: nieprzytomnego, ciemnowłosego mężczyznę, rzuconego na ziemię jakby był starą, szmacianą lalką. Nie była pewna, co i w jaki sposób właściwie zrobiła. Liczyło się to, że widziała efekt. I wcale jej się to nie podobało.
Czuła, że ogień, który pomógł jej tego dokonać, nadal istnieje. Tlił się gdzieś głęboko, w najciemniejszych jamach jej serca, czekając na moment, kiedy będzie mógł znowu zapanować nad ciałem, duszą i umysłem.
Co oznaczałaby kolejna emocjonalna burza Eileen dla otoczenia, w którym by się wtedy znalazła? Tym razem ucierpiał tylko jeden człowiek - chyba tylko dlatego, że w bibliotece nie było nikogo więcej. Co, jeśli następnym razem potencjalnych ofiar będzie więcej?
Na jej policzku pojawiła się samotna łza.
Czy jej ciało byłoby w stanie wytrzymać kolejny raz? Dopiero teraz uświadomiła sobie, że podskórne mrowienie nie opuszcza jej od chwili ucieczki z biblioteki - podobnie, jak intensywny ból kości przedramion i dłoni. Co, jeśli następna mroczna fala będzie tak silna, że po prostu zniszczy ją od środka?
Nie mogła na to pozwolić. Ani holocron, ani żadna inna, nawet więcej warta zdobycz nie były warte, by poświęcić dla nich życie. Nie w ten sposób.
Ledwie dokończyła tę myśl, poczuła, że statek zaczyna delikatnie drżeć. Niemal w tym samym momencie tablice kontrolne rozjarzyły się jaskrawym blaskiem. Również sprzężony z nawikomputerem monitor obudził się do życia, ukazując kolumny szybko przesuwających się cyfr - nie minęło jednak nawet dziesięć sekund, a ekranik znów zgasł. Rozległo się głośne popiskiwanie, do złudzenia przypominające odgłosy, jakie wydaje z siebie jednostka typu R2 - a potem, zanim Eileen zdążyła cokolwiek zrobić, wirująca ściana oślepiającego światła, widoczna dotąd za szerokim iluminatorem wahadłowca, zmieniła się w miliony jasnych punktów rozrzuconych na czarnym tle międzygwiezdnych przestworzy.
Realna przestrzeń. Czyli kłopoty.
Układ, w którym się znalazła, nie przypominał żadnego, jaki Eileen kiedykolwiek miała okazję oglądać. Tym, co od razu rzucało się w oczy był ogromny, pomarańczowy glob - prawdopodobnie gazowy gigant - okrążany przez kilkanaście stosunkowo niewielkich księżyców. Nieco bliżej słońca znajdowała się druga, znacznie mniejsza planeta. Nigdzie natomiast nie widać było najmniejszej choćby oznaki tego, że system jest zamieszkany.
Otrząsnąwszy się z chwilowego szoku, pstryknęła kilkoma przełącznikami w desperackiej próbie ponownego uruchomienia nawikomputera. Nic z tego. Nawet, jeśli hipernapęd się nie wyłączył, mogła co najwyżej pomarzyć o przeskoczeniu do jakiegokolwiek zamieszkałego układu. Zresztą, wskaźniki poziomu paliwa dawały jasno do zrozumienia, że zbiorniki gazu są już na wyczerpaniu. Co w praktyce oznaczało, że może tu utknąć na dobre.
Dręczące ją od dłuższej chwili przeczucie, że nieprzypadkowo wyszła z nadprzestrzeni w tym właśnie systemie, tylko się pogłębiło. Gdzieś w okolicy czaiło się zagrożenie; nie miała pojęcia, gdzie dokładnie - może w atmosferze gazowego giganta, a może w okolicy któregoś z licznych księżyców - ale czuła, że krąży niedaleko, bacznie ją obserwując. I wkrótce da o sobie znać.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,27 Liczba: 11 |
|
99-in-the-shade2009-07-19 14:41:26
Hm. Nie wiem, czy zaczynanie od oceny jest najwłaściwszym rozwiązaniem, ale powiem tak: daję 10, tylko dlatego, że na dziesiątce kończy się skala, chętnie oceniłabym wyżej, gdyby się dało. :) A jako że każdą ocenę należy uzasadnić, to pozwolę sobie wyciągnąć najważniejsze plusy tegoż tekstu.
Pierwszy: wartka akcja. Utwór wciąga od pierwszego akapitu, do tego niesamowicie plastyczne i działające na wyobraźnię opisy sprawiają, że opowiadanie się wręcz "połyka" a nie czyta. ;)
Następny - sposób przedstawienia głównej bohaterki. Eileen jest dziewczyną z charakterem, a w drugiej części tekstu wyraźnie widać, że nie jest to postać "jednowymiarowa", skupiona wyłącznie na dążeniu po trupach do wyznaczonego celu - jestem zdecydowanie na tak. :D Poza tym zarówno bohaterka, jak i ogólnie główny wątek opowiadania są skonstruowani w sposób dający Autorowi szerokie pole do popisu. IMO można by na tej podstawie napisać nie tylko kilkunastostronicową opowieść, ale wręcz książkę - i to raczej dosyć grubą. xD
Kolejny - fenomenalnie napisana końcówka. Daje do myślenia i sprawia, że tekst zostaje w głowie dłużej niż kilka chwil po przeczytaniu.
No dobra, a minusy? Widzę jeden - po lekturze pozostaje uczucie sporego niedosytu i wielkie "co dalej?" Wątek niewykonanego zlecenia (i zapewne tego konsekwencji) aż się prosi o dalsze pociągnięcie; również jeśli chodzi o owego "tajemniczego kontrahenta" w mojej (i podejrzewam, że nie tylko) głowie pojawia się kilka pytań - i nie ukrywam, że chętnie poznałabym na nie odpowiedzi. Póki co do twórczego galopu puścić się może wyobraźnia… Ale mam nadzieję, że kiedyś będę mogła skonfrontować wyobrażenia z rozwinięciem opowiadania. ;>
Nen Yim2009-01-01 12:09:00
Hm…a więc recenzja będzie bardzo subiektywna. Ale takie chyba maja być recenzje, nie?
Od str technicznej opowiadanie robi wrażenie. Opisy, dialogi naprawdę dobra robota i przyjemnie się to wszystko czyta. Tak płynnie. :) Sama kiedyś miałam wizję stworzenia opowiadania, i po tej szarpaninie zupełnie inaczej postrzegam takie szczegóły techniczne. Znaczy, doceniam. :P
Strona fabularna w porządku. Wciąga, i nie chce się przeskakiwać fragmentów tekstu, myśląc "kiedy się w końcu zacznie coś dziać". I postacie też fajnie zarysowane.
A ogólnie to….Gdybym oceniała obiektywnie, pewnie byłoby 10/10, ale że patrzę tak po swojemu, daję 9/10. (trudno mi w tym miejscu dokładnie sprecyzować, czego opowiadaniu brakuje).
Ale czuć, że autor zna się na rzeczy. :D
TC-10112007-12-03 23:26:53
Wymiata jak rozwścieczony Wookie! 10 dałem :)
mgmto2007-04-21 20:44:27
Całkie ciekawie napisane, nawet mi się podoba
Alexis2007-04-17 16:08:32
Suuuper opowiadanie!!! Ekstra powysł i podoba mi się zakończenia. Nie załuwarzyłam jakichś większych błędów 10/10
A nawiasem. Ile lat ma Eileen? Na początku wydawała mi się dorosła, a potem piszesz, że jest nastolatką.
Darth Doomsday2007-04-17 14:05:00
Opowiadanie jest po prostu cudowne. Mimo błędów na początku (podczas kradzieży miecza), rzuca na kolana. Ricky - rządzisz.
Hego Damask2007-04-16 19:11:06
dobre :) Chociaż jak Fett nie czytałem NEJ :D
Mistrz Fett2007-04-16 18:23:37
Nie jestem niestety do końca zapoznany z NEJ, ani tym bardziej z Dark Nestem i Legacy książkowym. Mimo tego mam rozeznanie, co, gdzie, kiedy i kto ;) Opowiadanie jest napisane bardzo ciekawie, wciąga od początku do końca. Nie mam zarzutów co do stylu pisania, a główna bohaterka jest moim zdaniem przedstawiona rewelacyjnie. No i ten tajemniczy kontrahent ;> Ricky w najlepszej formie! ;)