Chociaż planeta Ossus nie była jednym z miejsc, gdzie można było dotrzeć dowolnym jachtem wycieczkowym, dostanie się na jej powierzchnię przyszło Eileen szybciej i łatwiej, niż to sobie wyobrażała. Wykorzystując wpływy jednego z poprzednich zleceniodawców, załatwiła sobie miejsce na pokładzie odlatującego z Denona transportowca wypełnionego materiałami, z których miała powstać nowa Akademia Jedi, a także grupą droidów oraz żywych robotników, mających ją wybudować. Wystarczyła odpowiednia charakteryzacja i przybranie jednej z wielu fałszywych tożsamości, jakie posiadała, by stać się w tym wielorasowym gronie niemal niezauważalną. To, że nie była wśród nich jedyną kobietą, także działało na jej korzyść.
Fakt, iż teren budowy znajdował się w dość sporej odległości od lądowiska, stwarzał dobrą okazję, by przyjrzeć się okolicy. Choć celem kilkuminutowej podróży skiffem nie było kontemplowanie piękna starożytnych dzieł sztuki, Eileen, jako na swój sposób obyta w tej materii, musiała przyznać, iż ogromne malowidła zdobiące ściany przepastnych ossańskich wąwozów robią niesamowite wrażenie. Tu i ówdzie pośród zatartych przez czas fresków dało się dostrzec złowrogie postacie z mieczami podobnymi do tego, który ukradła kilkanaście dni wcześniej z muzeum. Jak sądziła, obrazy te przedstawiały bitwy, jakie miały miejsce podczas tak zwanej Wielkiej Wojny w Nadprzedstrzeni, pierwszym wielkim konflikcie, w którym jedną z walczących stron byli Sithowie. Jeden z bohaterów tej wojny, Jedi Odan-Urr, założył później na Ossus miasto, której sercem była słynna na całą galaktykę biblioteka. W trakcie kolejnego konfliktu, który rozegrał się jakieś tysiąc lat później, kiedy mroczne bractwo odrodziło się pod przewodnictwem Exara Kuna i Ulica Qel-Dromy, planeta została spustoszona, a później opuszczona przez Jedi na niemal cztery tysiące lat. Jedynymi istotami zamieszkującymi Ossus w tych czasach było prymitywne plemię Ysannów. Jedi odkryli tę planetę na nowo dopiero na kilka lat przed inwazją Yuuzhan Vongów; Eileen nie wiedziała dokładnie, kiedy - takie informacje nie były ani łatwe do zdobycia, ani szczególnie potrzebne. Faktem jednak było, iż po tym, jak Yuuzhanie zniszczyli poprzednią akademię, znajdującą się na jakiejś szerzej nieznanej planecie, Rada Jedi zdecydowała o utworzeniu nowej właśnie tu, co według Eileen było zresztą bardzo dobrym i przemyślanym wyborem. Gdzież bowiem łatwiej można natchnąć młodych Jedi ochotą do nauki, niż w miejscu tak przesiąkniętym historią galaktyki, jak Ossus?
Wreszcie skiff dotarł na miejsce - hałaśliwy, brudny plac robót. Choć budowa kompleksu szkoleniowego zaczęła się ledwo kilka tygodni wcześniej, dało się już zaobserwować efekty. Budynki takie, jak magazyny czy mieszkania dla cywilnych pracowników Świątyni Jedi były już ukończone; gdyby nie to, że sama Świątynia składała się na razie tylko z monumentalnego szkieletu, można by sądzić, iż lada dzień Ossus zapełni się nowymi mieszkańcami. Na razie, poza robotnikami, dało się zauważyć jedynie przechadzających się tu i ówdzie pojedynczych Jedi. Widok kilku rycerzy wystarczył jednak, by przypomnieć Eileen, jak trudnego zadania się podjęła.
- Szlag by to trafił - mruknęła, spoglądając za znikającym w jednym z magazynów Bothaninem w brązowej szacie Jedi. - Te świętoszki są wszędzie!
- Co mówiłaś? - zagadnął idący w pobliżu robotnik, krępy mężczyzna imieniem Regulus, którego miała okazję poznać w trakcie podróży na Ossus. Od pozostałych budowlańców wyróżniał się wybitnie życzliwym podejściem do otaczających go osób i nieco dziwnym sposobem wysławiania się. Podobnie jak ona, był uchodźcą ze zniszczonej planety, który szukał sobie nowego miejsca we wszechświecie. Tym, co ich różniło, był fakt, iż on już je znalazł: po zakończeniu pracy przy budowie Świątyni Jedi zamierzał pozostać na Ossus jako jeden z kilku konserwatorów całego kompleksu szkoleniowego.
Potrząsnęła głową z zakłopotaniem.
- Nic, tylko głośno myślałam - odparła z nieco wymuszonym uśmiechem. - Byłeś tu już wcześniej, prawda?
Wzruszył ramionami.
- Ino raz, a co?
Spojrzawszy na niego przyjaźnie, odgarnęła z czoła kosmyk brązowych włosów.
- Pewnie wiesz, jak dotrzeć do tej słynnej, starej biblioteki? Od dziecka marzyłam, by ją zobaczyć!
Regulus potarł dłonią porośnięty niechlujną szczeciną podbródek.
- Ano wim, tylko mówili, by tam nie łazić, jak nie trzeba. Słyszałem, że coś tam chowają. Cosik ważnego.
Uśmiechnęła się najbardziej przymilnie, jak tylko potrafiła.
- Ale ja chciałam tylko zerknąć. Tylko... przez chwilkę.
Kilka sekund przypatrywał jej się z ukosa, zastanawiając się, czy aby dziewczyna nic nie kombinuje. Doszedłszy do wniosku, że zapewne rzeczywiście chodzi jej tylko o zwiedzenie starożytnego budynku, pokiwał głową na znak zgody.
- Niech ci będzie. Pójdziemy, ale wpierw muszę wrzucić cosik na ruszt. I zainstalować się w baraku dla robotników. - Potrząsnął trzymaną w ręku wielką, skórzaną torbą z bagażami. - Ty też powinnaś.
Przez chwilę Eileen sprawiała wrażenie zakłopotanej, szybko jednak przybrała obojętny wyraz twarzy. Prawdę powiedziawszy, nawet nie miała czego zostawić w kwaterze, którą jej przydzielono. Wszystko, co przywiozła ze sobą na Ossus, mieściło się bowiem w niewielkim plecaku, z którym nie zwykła się rozstawać; obok niewinnie wyglądających ciuchów, które pozwoliły jej bez problemów ominąć kontrolę, trzymała tam wszystko, co mogło przydać jej się podczas akcji, jak choćby blaster czy sztylety molekularne.
Tego jednak, podobnie jak faktu, iż prawdopodobnie za kilka godzin będzie już daleko od Ossus, nie mogła mu zdradzić.
- Zrobię, jak radzisz - skłamała. - Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, moglibyśmy pójść tam mniej więcej za godzinę. Gdzie mam cię szukać?
Regulus wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu.
- Jak to gdzie? To chyba jasne, że w mesie.
Rekonesans, za jaki uznała krótką przechadzkę do biblioteki w towarzystwie Regulusa, nie tylko wzbogacił wiedzę potrzebną Eileen do uwieńczenia wyprawy sukcesem, ale również sprawił, iż jeżeli nawet wcześniej żywiła jakiekolwiek wątpliwości co do szans powodzenia misji, w chwili obecnej były one jedynie mglistym wspomnieniem.
Jak się okazało, starożytna biblioteka znajdowała się nieco ponad trzy kilometry od placu budowy. Droga nie była specjalnie trudna; trzeba było oddalić się od szkieletu nowej świątyni na tyle, by zniknęła z widoku, przesłonięta przez wysokie wzgórza, po czym wspiąć się na szczyt jednego z bardziej skalistych wzniesień. Sama biblioteka mieściła się w środku olbrzymiej jaskini, poszerzonej i odpowiednio urządzonej przed wiekami przez rycerzy Jedi. Dostanie się do środka nie było problemem - wejście do groty, przez cztery tysiąclecia ukryte pod ciężką, metalową płytą, zamaskowaną dodatkowo zwalistymi głazami, nie było obecnie przesłonięte, jakby zapraszając do zwiedzenia obszernego wnętrza, pełnego antycznych ksiąg i innych wiekowych przedmiotów. Wyglądało na to, że Jedi mają tak wielkie zaufanie do pracujących na Ossus robotników, że uważają za zbyteczne instalowanie w bibliotece nie tylko jakichkolwiek systemów antywłamaniowych, ale nawet wrót.
Miała wrażenie, że to wszystko nie mogło się lepiej ułożyć.
Dopiero teraz, gdy po raz drugi od czasu przybycia na Ossus wkroczyła do pogrążonego w mroku ogromnego hallu, przypomniała sobie ponurą prawdę, iż to, co oglądało się w dzień, nocą niekoniecznie musi wyglądać tak samo. Czasami mrok sprawia, iż coś, co w świetle dnia wygląda odpychająco, po zmierzchu wydaje się równie piękne, jak klejnot corusca.
Najczęściej jednak jest zupełnie odwrotnie: jasność powoduje, że stajemy się mniej czujni na to, co w ciemności zauważylibyśmy od razu i zapominamy, że najgroźniejsze drapieżniki wychodzą na łowy dopiero po zmroku.
Tym, czego Eileen nie dostrzegła podczas rekonesansu, były dobrze ukryte w kamiennych ścianach portalu czujniki ruchu; maleńkie urządzenia rejestrujące ciepło wchodzących do biblioteki istot, a następnie przesyłające zebrane informacje do procesorów zajmujących się analizą ich tożsamości. Te z kolei, ustaliwszy uprzednio, że dana osoba nie ma uprawnień do korzystania ze starożytnych zbiorów o każdej porze dnia i nocy, aktywują uśpionego obrońcę biblioteki. Ów opiekun obserwuje to, co się dzieje w pomieszczeniu poprzez sprzężone z jego werbomózgiem, rozmieszczone w strategicznych punktach holokamery. Jeżeli intruz robi coś, co nie mieści się w zakresie działań uznawanych przez obrońcę za prowadzące do naruszenia bezpieczeństwa zbiorów - ten rusza do akcji.
Nie inaczej było i w tym przypadku.
Jeszcze zanim Eileen znalazła się w pobliżu holocronu, pojawiło się przeczucie z rodzaju tych, które zawsze się sprawdzały; przeczucie mówiące, iż szykuje się coś naprawdę złego. Wrażenie nasiliło się, gdy wyjęła starożytne urządzenie z pola magnetycznego, w którym się unosiło. Holocron rozjarzył się ciepłym blaskiem - zupełnie jakby nic sobie nie robił z faktu, iż ktoś go właśnie kradnie. Wprawdzie dziwne lśnienie zniknęło, gdy urządzenie znalazło się na dnie plecaka, ale myśl, iż ten metalowy sześcianik mógłby zachować się jak żywa istota była tak absurdalna, że Eileen nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
Cichy chichot dziewczyny na chwilę rozproszył mrok zwątpienia i złych przeczuć.
Na bardzo krótką chwilę.
W tym samym momencie coś głośno stuknęło o posadzkę tuż za plecami Eileen.
Obróciła się powoli, nie chcąc sprowokować tego Jedi do działań, których konsekwencje byłyby opłakane. Dla niej, oczywiście.
Ale to nie był Jedi. To nie była nawet żywa istota.
To było coś znacznie gorszego: ponad dwieście kilo maszynerii chronionej kosztownym pancerzem z laminarium, mające twarz przypominającą pośmiertną maskę i uzbrojone w szybkostrzelne karabiny blasterowe.
Dwoje czerwonych, skośnie ściętych oczu droida bojowego typu ZYV wpatrywało się w nią z zimną pewnością zabójcy, który właśnie dopadł swą ofiarę. Eileen uświadomiła sobie, że choć w życiu popełniła całe mnóstwo błędów, prawdopodobnie największy z nich dokonał się tej nocy.
Nie doceniła Rycerzy Jedi.
Kam Solusar był jednym z dwóch pierwszych Jedi, którzy zawitali na Ossus po okresie Wielkiej Czystki. Towarzyszył wtedy Luke’owi Skywalkerowi, który postanowił wyprawić się na tę planetę w poszukiwaniu pozostałości po starożytnych rycerzach. Fakt, iż znaleźli wtedy nawet więcej, niż Luke oczekiwał, z pewnością miał duży wpływ na decyzję, że nowy ośrodek kształcenia Jedi powstanie właśnie tutaj.
Teraz, ponad dwadzieścia lat po tej pamiętnej wyprawie, Kam stał u wrót hangaru, wpatrując się w jasny punkcik na nocnym niebie Ossusa. Plamka zwiększała się szybko, w oczach obserwatora stając się podobnym do koralowego skoczka małym stateczkiem. Ten lśniący zielony myśliwiec był jednym z zaledwie kilku egzemplarzy, jakie Zonama Sekot stworzyła dla rycerzy Jedi niedługo przed końcem wojny z Yuuzhanami. Tym, co odróżniało je od wszystkich innych statków należących do obywateli Galaktycznego Sojuszu, upodabniając zarazem do wytworów yuuzhańskiej technologii, był fakt, iż myśliwce te były żywymi istotami, a sterować nimi mogła tylko jedna osoba - ich właściciel, czy też raczej partner, związany ze statkiem już od chwili rozpoczęcia procesu tworzenia w lesie jentari na Zonamie.
Nie minęła nawet minuta, gdy statek osiadł lekko w hangarze. Organiczna owiewka uchyliła się, pozwalając pilotowi opuścić kabinę. Był to wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w wysłużony kombinezon z wiszącym u pasa świetlnym mieczem. Jego ciemne włosy były na tyle długie, iż mógł upinać je w kitkę. Choć o wiele młodszy od Solusara, wyglądał na znacznie bardziej zmęczonego życiem. Smutek, jaki niemal zawsze dało się dostrzec w jego oczach, tylko potęgował ten efekt.
Mimo to, uśmiechnął się na widok Kama.
- Nie sądziłem, że cię tu zastanę - rzekł ochrypłym głosem. - Myślałem, że zamierzasz sprawdzić, co pozostało ze starej świątyni.
Solusar wymienił z przybyszem uścisk dłoni.
- Wróciłem niedługo przed twoim przylotem, Kypie. Niestety, nic się nie zachowało.
Kyp Durron, jeden z najpotężniejszych i najbardziej doświadczonych spośród żyjących Mistrzów Jedi, jedynie wzruszył ramionami. Jeszcze do nie dawna, świadom swej siły, był skłonny demonstrować ją wszem i wobec - nie wahał się nawet rzucać wyzwania Luke’owi Skywalkerowi, gdy tylko zdarzyła się ku temu okazja. Teraz jednak, pomny traumatycznych doświadczeń, jakie wyniósł z trwającej ponad pięć lat wojny - wojny, w trakcie której stracił ucznia i wielu bliskich przyjaciół - stał się jakby przeciwieństwem dawnego, buntowniczego siebie. Owszem, nadal był skłonny z uporem bronić swoich racji, nawet jeśli nie były one do końca zgodne z filozofią Zakonu; wciąż też cechował się raczej chłodnym stosunkiem do całego wszechświata. Zniknęła za to dawna skłonność do nieprzemyślanych zachowań, zastąpioną przez refleksje nad własnymi działaniami. Durron był teraz rozważnym, mądrym wojownikiem - ukształtowanym przez trudne życie, godnym szacunku Mistrzem Jedi. Jednym z wielu bohaterów, jakich w tych trudnych czasach potrzebowała galaktyka.
Paradoksalnie, okrucieństwo tej wojny sprawiło, iż Kyp Durron, znany niegdyś jako Mściciel Jedi, wyciszył się wewnętrznie.
- Prawdę powiedziawszy, to nie przypuszczałem, że cokolwiek znajdziesz - mruknął Kyp i pokręcił głową. - W sztuce destrukcji Yuuzhanie okazali się skuteczniejsi nawet... ode mnie. Starszy z rycerzy pokiwał głową z powagą, wychodząc na zewnątrz hangaru.
- Nie sposób zaprzeczyć. - Skierował na Kypa uważne spojrzenie ciemnych oczu. - A ty, zdaje się, wracasz z frontu?
Kyp podążył za Kamem. Chłód, jaki panował na dworze, stanowił niezłe orzeźwienie po trudach długiej podróży w nadprzestrzeni w ciasnej kabinie myśliwca.
- Front to zdecydowanie zbyt mocne słowo. - Choć wojna skończyła się niemal pół roku wcześniej i galaktyka wzięła się już za lizanie ran, jakich doznała przez prawie sześć lat krwawych walk, niektóre systemy były wciąż okupowane przez nieustannie broniące się yuuzhańskie bojówki. Ich dowódcy nie tylko nie uznawali pokoju, który zakończył działania zbrojne między Yuuzhan Vong a Galaktycznym Sojuszem, ale nawet nie wierzyli w śmierć najwyższego lorda Shimrry. - Faktem jest jednak, że te pojedyncze planety wciąż dają się nam nieźle we znaki - zaczął Kyp po chwili namysłu. - Rallttiir wciąż jeszcze stawia silny opór, ale za to, po długich i ciężkich walkach, flocie Xavisa udało się odbić system Brentaala. Trzeba przyznać, że ten Ralta Dal to był jednak niezły sukinsyn.
Solusar skrzywił się.
- Podobno był jednym z ulubionych podwładnych Tsavonga Laha.
Kyp skinął głową.
- Tak, ale po jego śmierci raczej stracił na znaczeniu. Tym bardziej w obliczu faktu, że nowym mistrzem wojennym został Nas Choka, który go podobno szczerze nie cierpiał. To był zresztą pewnie jeden z powodów, dla których Dal wciąż walczył: nie potrafił zaakceptować traktatu ratyfikowanego przez jego największego wroga w szeregach Yuuzhan Vong. Prędzej czy później musiał jednak przegrać.
Kam uśmiechnął się smętnie.
- A co z pozostałymi światami?
Młodszy Jedi wzruszył ramionami.
- Wszędzie podobna sytuacja. Albo już polegli, albo właśnie dogorywają. Jedynie Rallttiir jeszcze się trzyma. Sandra i Daol natrafili tam na tak silny opór, że musieli wezwać posiłki. Flota Farlandera była w drodze, kiedy opuszczałem Denona. - Zwrócił na Solusara zmęczone spojrzenie. - Właściwie, to przyleciałem tu głównie po to, by pogadać z Lukiem. Mam wrażenie, że odkąd Omasowi ubyło problemów związanych z prowadzeniem działań zbrojnych, coraz częściej wtrąca się w sprawy, które powinny pozostać wyłączną domeną Jedi. - Pokręcił głową z politowaniem. - Rozochocił się, nie uważasz?
Solusar przystanął, wpatrując się w odległe o kilka kilometrów wzgórza.
- Nie sposób zaprzeczyć. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że jest przywódcą olbrzymiej federacji, która właśnie liże rany po, być może, najkrwawszej wojnie od czterech tysięcy lat. Nawet, kiedy jakiś problem zostaje rozwiązany, natychmiast pojawiają się kolejne. Zresztą sam wiesz, jak jest. - Westchnął głośno. - To chyba wystarczy, by Cal stał się nieco drażliwy, nie sądzisz?
Kyp zmarszczył brwi.
- Ale to nie obliguje go do ingerowania w kwestie, o których nie ma pojęcia! - wykrzyknął. - Konsultowaliśmy z nim wiele naszych własnych problemów i nie przeczę, że czasami jego rady były pomocne. Ale jeżeli zaczniemy pozwalać mu...
Nagle urwał, zagłębiając się w Moc; wyraźnie czuł, że dzieje się coś niedobrego.
Po chwili wiedział.
- Biblioteka - rzucił w biegu do zdezorientowanego Kama. Rozejrzawszy się po hangarze, wskoczył na siodełko wysłużonego rakietowego skutera. - Zawiadom Luke’a, że ktoś włamał się do biblioteki.
Sekundy rozciągnęły się w minuty; te zaś stały się godzinami, a następnie dniami, miesiącami, aż w końcu przeistoczyły się w długie lata. Dla Eileen czas nie istniał; w małym, osobliwym świecie pełnym pochodzących sprzed tysięcy lat artefaktów, bieg zdarzeń zwolnił, jakby pozwalając jej na wnikliwe przeanalizowanie sytuacji, w której się znalazła.
W tym świecie, którego granice wyznaczały wykute w skale ściany starożytnej biblioteki, stanęli naprzeciw siebie olbrzymi robot, zdolny do zmiecenia z powierzchni planety pełnego plutonu yuuzhańskich wojowników i drobna, nieuzbrojona dziewczyna.
Czy aby jednak na pewno nieuzbrojona?
W świecie, dla którego upływający czas jest pojęciem bardziej abstrakcyjnym, niż Moc dla Yuuzhanina, niczego nie można być pewnym.
Równie powolnym, co błyskawicznym ruchem Eileen odpięła od pasa dwa krótkie noże, po czym skoczyła na droida. Szanse, że podobna akcja może się powieść, były niemal równie wielkie, jak znalezienie w galaktyce kolejnej obdarzonej świadomością planety. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, że ktoś zaatakował androida typu ZYV nożem i wyszedł z tego cało. Nikt, nie licząc bliskich śmierci yuuzhańskich wojowników, nie był wystarczająco zdesperowany, by w ogóle próbować. Świadomość, jak potężny pancerz posiada ów robot i jak szybko może odstrzelić głowę nadbiegającemu przeciwnikowi sprawiała, że zdecydowanie lepiej było się poddać.
Eileen nie wiedziała później, co sprawiło, że mimo to zdecydowała się zaryzykować. Jej jedyną szansą na wygranie tego starcia było błyskawiczne uszkodzenie werbomózgu droida, co w sytuacji, gdy nie miała przy sobie miecza świetlnego czy amphistaffa było raczej trudne do wykonania. Ta sama okoliczność sprawiła, iż droid zawahał się, czy strzelić. Widząc, iż dziewczyna jest uzbrojona jedynie w dwa małe noże, uznał, że nie stanowi ona zagrożenia.
Ale to nie były zwykłe noże. To były ostrza molekularne.
Zanim robot typu ZYV wykonał jakikolwiek ruch, dwa krótkie ostrza przebiły jego wąskie fotoreceptory, docierając do najważniejszych procesorów w werbomózgu. Wytworzyło się krótkie spięcie, które sprawiło, że masywne cielsko androida zadygotało, po czym zastygło w bezruchu.
W świecie, w którym drobna dziewczyna własnoręcznie zniszczyła potężnego androida, czas powrócił do swego normalnego biegu. Otrząsnąwszy się z chwilowego szoku, Eileen odrzuciła pęknięte w wyniku silnego uderzenia ostrza molekularne i ruszyła biegiem w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej opuścić starożytną bibliotekę.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,27 Liczba: 11 |
|
99-in-the-shade2009-07-19 14:41:26
Hm. Nie wiem, czy zaczynanie od oceny jest najwłaściwszym rozwiązaniem, ale powiem tak: daję 10, tylko dlatego, że na dziesiątce kończy się skala, chętnie oceniłabym wyżej, gdyby się dało. :) A jako że każdą ocenę należy uzasadnić, to pozwolę sobie wyciągnąć najważniejsze plusy tegoż tekstu.
Pierwszy: wartka akcja. Utwór wciąga od pierwszego akapitu, do tego niesamowicie plastyczne i działające na wyobraźnię opisy sprawiają, że opowiadanie się wręcz "połyka" a nie czyta. ;)
Następny - sposób przedstawienia głównej bohaterki. Eileen jest dziewczyną z charakterem, a w drugiej części tekstu wyraźnie widać, że nie jest to postać "jednowymiarowa", skupiona wyłącznie na dążeniu po trupach do wyznaczonego celu - jestem zdecydowanie na tak. :D Poza tym zarówno bohaterka, jak i ogólnie główny wątek opowiadania są skonstruowani w sposób dający Autorowi szerokie pole do popisu. IMO można by na tej podstawie napisać nie tylko kilkunastostronicową opowieść, ale wręcz książkę - i to raczej dosyć grubą. xD
Kolejny - fenomenalnie napisana końcówka. Daje do myślenia i sprawia, że tekst zostaje w głowie dłużej niż kilka chwil po przeczytaniu.
No dobra, a minusy? Widzę jeden - po lekturze pozostaje uczucie sporego niedosytu i wielkie "co dalej?" Wątek niewykonanego zlecenia (i zapewne tego konsekwencji) aż się prosi o dalsze pociągnięcie; również jeśli chodzi o owego "tajemniczego kontrahenta" w mojej (i podejrzewam, że nie tylko) głowie pojawia się kilka pytań - i nie ukrywam, że chętnie poznałabym na nie odpowiedzi. Póki co do twórczego galopu puścić się może wyobraźnia… Ale mam nadzieję, że kiedyś będę mogła skonfrontować wyobrażenia z rozwinięciem opowiadania. ;>
Nen Yim2009-01-01 12:09:00
Hm…a więc recenzja będzie bardzo subiektywna. Ale takie chyba maja być recenzje, nie?
Od str technicznej opowiadanie robi wrażenie. Opisy, dialogi naprawdę dobra robota i przyjemnie się to wszystko czyta. Tak płynnie. :) Sama kiedyś miałam wizję stworzenia opowiadania, i po tej szarpaninie zupełnie inaczej postrzegam takie szczegóły techniczne. Znaczy, doceniam. :P
Strona fabularna w porządku. Wciąga, i nie chce się przeskakiwać fragmentów tekstu, myśląc "kiedy się w końcu zacznie coś dziać". I postacie też fajnie zarysowane.
A ogólnie to….Gdybym oceniała obiektywnie, pewnie byłoby 10/10, ale że patrzę tak po swojemu, daję 9/10. (trudno mi w tym miejscu dokładnie sprecyzować, czego opowiadaniu brakuje).
Ale czuć, że autor zna się na rzeczy. :D
TC-10112007-12-03 23:26:53
Wymiata jak rozwścieczony Wookie! 10 dałem :)
mgmto2007-04-21 20:44:27
Całkie ciekawie napisane, nawet mi się podoba
Alexis2007-04-17 16:08:32
Suuuper opowiadanie!!! Ekstra powysł i podoba mi się zakończenia. Nie załuwarzyłam jakichś większych błędów 10/10
A nawiasem. Ile lat ma Eileen? Na początku wydawała mi się dorosła, a potem piszesz, że jest nastolatką.
Darth Doomsday2007-04-17 14:05:00
Opowiadanie jest po prostu cudowne. Mimo błędów na początku (podczas kradzieży miecza), rzuca na kolana. Ricky - rządzisz.
Hego Damask2007-04-16 19:11:06
dobre :) Chociaż jak Fett nie czytałem NEJ :D
Mistrz Fett2007-04-16 18:23:37
Nie jestem niestety do końca zapoznany z NEJ, ani tym bardziej z Dark Nestem i Legacy książkowym. Mimo tego mam rozeznanie, co, gdzie, kiedy i kto ;) Opowiadanie jest napisane bardzo ciekawie, wciąga od początku do końca. Nie mam zarzutów co do stylu pisania, a główna bohaterka jest moim zdaniem przedstawiona rewelacyjnie. No i ten tajemniczy kontrahent ;> Ricky w najlepszej formie! ;)