TWÓJ KOKPIT
0

wywiad :: Newsy

NEWSY (154) TEKSTY (38)

<< POPRZEDNIA     NASTĘPNA >>

R.A. Salvatore o Gwiezdnych Wojnach

2007-10-24 21:31:00

W sieci ukazał się wywiad z R.A. Salvatorem na temat jego twórczości. Oto fragment, który wspomina historię z Gwiezdnymi Wojnami w tle.

Dawno temu, w odległej galaktyce Bob Salvatore został wyznaczony do napisania książki Star Wars z cyklu Nowa Era Jedi. Ale ten honor musiał być opłacony odpowiednią ceną.

„Kiedy podpisywałem kontrakt do Wektora pierwszego, chciałem pracować z Shelly Shapiro, redaktorką z wieloletnim stażem. Jest cenioną redaktorką, z powodu tego, że jest fantastyczna osobą i fantastycznym przyjacielem. Zadzwoniła do mnie w sierpniu 1998 i zapytała czy nie chciałbym przyjechać i napisać książki dla nich. Stwierdziła, że potrzebują jej szybko. Zgodziłem się, ale musiałem wpierw zadzwonić do Wizards of the Coast i powiedzieć, że ponieważ piszę książkę do Gwiezdnych Wojen to potrzebuje wydłużenia czasu na następną powieść o Drizzcie. Zgodzili się mówiąc, że to będzie dla mnie dobre, bo Gwiezdne Wojny są tak wspaniałe.

Ale zaraz potem zaczęło się chmurzyć. „Podpisałem kontrakt, dostałem czek z zaliczką, włożyłem go do banku. Powiedzieli czego ode mnie oczekują, pokazując mu historię od A do Z całej serii Nowej Ery Jedi i powiedzieli bym zrobił tylko fragment od A do B. Musiałem pracować by jakoś sklecić tę historię w dodatku musiałęm umiejscowić gdzieś milion postaci, wszystkie występujące w filmach, wszystkie z głównych książek. Ale na dodatek jeszcze miałem przedstawić nowego wroga specjalnie wymyślonego na potrzeby tej serii.

Wrzuciłem wszystko co miałem do swojego streszczenia. Pojechałem na konferencję z Lucasfilm i Del Rey, a oni powiedzieli. Fajnie na prawdę się nam podoba, ale czegoś tu nie ma, czy nikt ci nie powiedział?

Zapytałem „Czego mi nie powiedział?”

Wtedy powiedzieli „no cóż, musisz zabić Chewbaccę”.

Wtedy odpowiedziałem „Ah, to gdzie mogę zwrócić zaliczkę?” Przekonali mnie jednak by to zrobić z pewnych przyczyn, by przekonać fanów Gwiezdnych Wojen, że są poważnie zaangażowani. Więc to zrobiłem. Dałem im śmierć Chewbaccy, ale wracając do tej chwili, jeśli mógłbym cofnąć coś w moim pisaniu to z pewnością to. To nie kwestia zabijania, ale ja wciąż nie jestem pewien czy powinniśmy byli to zrobić.”

Salvatore nie dodaje jeszcze jednego, reakcji fanów, którzy uznali, że to on zabił Chewbaccę i niektórzy mocno go pojechali, podobno dostawał nawet listy z pogróżkami.
KOMENTARZE (0)

Wywiad z Sue Rostoni...

2007-08-28 22:50:52 RI

Tak w USA jak i w Polsce mieliśmy na dniach nowe premiery książek, jest to więc dobry moment, aby przybliżyć troszkę wszystkim fanom sylwetkę postaci, która nad tym wszystkim czuwa. Poniżej przedstawiamy krótki wywiad z główną redaktorką książek i komiksów Star Wars, Sue Rostoni, przeprowadzony przez serwis Cantina:

Cantina (C): Czym dokładnie jest twoja praca?

Sue Rostoni (SR): Nadzoruję i zatwierdzam lub niezatwierdzam, albo domagam się zmian w każdej fazie produkcji różnych licencjonowanych publikacji. To mniej więcej koncept tego co robię. Oczywiście robię znacznie więcej, dlatego wciąż jestem w tym biznesie.

C: Jak wygląda twój typowy dzień w biurze?

SR: Każdy dzień rozpoczynam od czekolady. Mam swoje priorytety. Potem sprawdzam mejle, które przyszły gdy spałam. Oto przykłady: Dark Horse podesłał finalną okładkę z literkami do Legacy 14, mejlowanie z autorami Dziedzictwa na temat opowieści zajmuje większość poranka, sprawdzam wkładki Delcourt do ich komiksów we Francji, moja hipoteka została zatwierdzona, dowiaduje się, że manuskrypt młodzieżowej adaptacji „Świątyni Zagłady” ma niebawem przyjść (trzeba obejrzeć film ponownie), zatwierdzam okładkę do Legacy 16, zatwierdzam finalną okładkę do Dark Times 10, dostaję i redystrybuuję robocze kopie Legacy 15 i Rebelliona 9, kontynuuję czytanie i edycję Revelation (jestem w połowie), potem mam krótką dyskusję o okładkach dla Pedigree w Wielkiej Brytanii, dalej czytam, przeszkadzają mi mejle ... Domagam się by Delcourt używał specyficznych obrazków na swoich okładkach, czytam Revelation jedząc zrobione w domu chili, czytam scenoppis Rebelliona od 11 -14, które podesłał mi Dark Horse. Potem mam spotkanie ekipy publikacyjnej by omówić nadchodzące projekty, popastwić się nad okładkami i ich wizualnymi zmianami. Dzwonią z LucasArtsu i pytają się o utalentowanego pisarza, którego można by użyć w ich nowym projekcie, obchodzimy urodziny w zespole, potem pakuje się i do domu.

C: Jak duży wpływ masz na to, co piszą autorzy i w którym kierunku zmierzają?

SR: Głównie pracuję z Del Rey (Shelly Shapiro) i Dark Horse (Randy Stradley i Jeremy Barlow). Pisarze pracują z edytorami i tak ustalają historie. Nie mam wielkiego wkładu w komiksy, dopóki sami mnie o to nie proszą. A jeśli chodzi o powieści, Shelly i ja i autorzy staramy się razem mocno pracować nad linią opowieści. Czasem jest tak, że autor przychodzi do Del Rey i chce rozwijać specyficzny obszar. Jeśli spodoba się to Shelly i mnie, pracujemy z autorem by rozwinąć jego propozycję historii. W innych przypadkach, Shelly i/lub ja mamy pomysł na książkę, wtedy dyskutujemy o możliwych autorach, szukamy tego, którego chcemy, z którym poświęcimy czas na rozwój historii. To raczej proces zorientowany na grupę. A jaki wpływ mam na decyzje w jednej książce? Choćby w powieściach z serii Dziedzictwo Mocy? Tam pomysł by (Spoiler):Jacen został Sithem(Koniec Spoilera) ewoluował jeszcze w Mrocznym Gnieździe i to była sugestia Troya Denninga. Wtedy Shelly i ja, poprosiliśmy dwoje innych autorów, Karen Traviss i Aarona Allstona, w nadziei, że pomogą Troyowi pociągnąć serię. Chciałyśmy zmniejszyć liczbę pisarzy, by lepiej koordynować serię. Nauczyłyśmy się tego podczas prac nad „Nową Erą Jedi”, gdzie okazało się, że długa seria z wieloma autorami jest trudna do zarządzania. A gdy już historia i punkty zwrotu są już ustalone, mam podobny wpływ na całość jak inni członkowie zespołu. Przy Dziedzictwie mieliśmy spotkania twarzą twarz, ale także bardzo wiele mejlowych konwersacji. Niektóre z moich sugestii zostały wykorzystane, inne nie. I to samo może powiedzieć każdy członek zespołu. Burze mózgów to najlepsza część, wtedy każdy rzuca pomysłami, a my je zbieramy i sprawdzamy jak pasują do siebie. Gdzie prowadzą nas i postaci, i czy aby na pewno zmierza to tam, gdzie chcemy poprowadzić serię. Ustalamy motywy bohaterów, które uwiarygodnią ich czyny. Jeśli chcemy aby ktoś, coś zrobił, musi się to zgadzać z jego zachowaniem. A jeśli postać nie może pójść tam gdzie chcemy, wtedy wiemy, że coś nie tak z naszymi oczekiwaniami. I trzeba to zmienić. Tak więc część rzeczy odrzucamy, inne elementy zmieniamy lub zatrzymujemy i tak powstaje zarys historii. Owszem, są rzeczy, które zmieniają się gdy autorzy zaczynają pisać. Postaci czasem odwiedzają nowe miejsca, ale od razu wędrują między nami mejle i staramy się to naprostować. Owszem w teorii wygląda to tak, że Lucasfilm ma najważniejsze słowo nad pomysłami innym, bo musi dbać o ciągłość. Ale to tylko teoria, z której wynika, że to ja mam ostatnie słowo, ale praktycznie rzecz ujmując najczęściej to decyzje grupowe.

C: Jak ci się pracuje z różnymi autorami i innymi współpracownikami w Lucasfilm?

SR: Wspaniale. Nie ma nic bardziej ekscytującego i kreatywnego niż wyzwania, gdy siedzi się z grupą utalentowanych autorów i rozwija opowieść, postaci. To niesamowity proces, zwłaszcza dla kogoś, kto nie jest utalentowanym autorem, czyli mnie. Czuje się szczęściarą móc brać w tym udział. A każdy autor jest inny, ale w końcu wszyscy jesteśmy różni. Każdy z nas chce stworzyć jak najlepszy materiał, dlatego staramy się poprawiać rzeczy. Autorzy są bardzo otwarci na sugestie moje czy Shelly, a my jesteśmy na nich. Mamy obecnie dłuższą historię z każdym z autorów, ufamy sobie nawzajem i jesteśmy otwarci i uczciwi. Czasem nowi autorzy nie są pewni w jaki sposób Lucasfilm będzie ich konrolował, ale słyszałam opinię, że jesteśmy tutaj by wspomóc ich talenty, niż ich ograniczać. A Lucasfilm przy boku, kto by nie chciał pracować z Lelandem? Nasza ekipa wydawnicza i inni ludzie w Lucasfilm są tu tylko po to, aby dostarczyć możliwie najlepszy jakościowo produkt. To bardzo motywuje pracować z ludźmi tak oddanymi pasji i gotowymi osiągnąć sukces.

C: Jaka była twoja reakcja na „Death Star”?

SR: Fajnie się to czytało, trochę tajemniczo. Bawiło mnie oglądanie znanych postaci, które były na pokładzie Gwiazdy Śmierci, i jak dramat zmienił ich życie. To świetnie zrobiona kombinacja ukazująca zwykłych ludzi, szturmowców i innych imperialnych, a w tle przewijają się znane postaci. No i wspaniała opowieść.

C: A czy będzie powieść o Darthie Plageuisie w najbliższej przyszłości?

SR: Teraz nie ma. Po dyskusjach na temat tej książki, którą planowaliśmy postanowiliśmy jej nie kończyć i wątpię by temat kiedykolwiek wrócił.

C: A którą erę SW lubisz najbardziej?

SR: Obecnie KOTOR i Legacy, głównie dlatego, że postaci wciąż się rozwijają.

C: A postaci?

SR: Han i Chewie.

KOMENTARZE (12)

Wywiad z Johnem Jacksonem Millerem...

2007-06-13 19:01:47 Promil

Na niedawnym konwencie Celebration IV w USA jeden z edytorów Dark Horse'a, Jeremy Barlow osaczył w kącie i przyparł do muru scenarzystę oszałamiającej, nowej serii komiksowej "Knights of the Old Republic" i zmusił go do udzielenia długiego wywiadu. W nim znajdziecie sporo ciekawostek i informacji, które z pewnością zainteresują każdego fana tej serii, ale i nie tylko. Wywiad, niestety po angielsku, czeka na Was na głównej stronie Dark Horse'a w postaci filmiku oraz staromodnego tekstu. Film (podpięty pod wzór YouTube) możecie obejrzeć tutaj, zaś tekst przeczytać tutaj. Dodatkowo na stronie z filmikiem znajdziecie galerię interesujących zdjęć, dzięki której możecie podziwiać oblicza zarówno wielu twórców z Dark Horse'a (np. Jan Duursemy), ale też całą plejadę fanów, przebranych między innymi za postacie z komiksów serii "Legacy" oraz "Knights of the Old Republic". Serdecznie polecamy.
KOMENTARZE (3)

Legacy #11 oraz Dark Times #3 w USA...

2007-05-10 20:52:35 Rebeliancka Szumowina

9 maja Dark Horse przyniósł nam trzy nowe premiery komiksowe. Oto one:

Legacy #11

Oto kolejny zeszyt cyklu "Legacy", rozpoczynający kolejną dwuodcinkową miniserię "The Ghosts of Ossus". Tym razem u boku scenarzysty Johna Ostrandera znów ujrzymy rysowniczkę Jan Duursemę. W tym odcinku Cade Skywalker znów chwyci za miecz świetlny - jednak nie z pobudek, na które liczyli Jedi. W rzeczywistości niektórzy Jedi zaczynają się robić podejrzliwi co do Cade'a i jego nieposkromionej siły. Jeśli nawiedzany przez widma tragedii własnego życia i czynów przodków Skywalker wyprze się własnej przeszłości, być może przyniesie to zalążek przerażającej przyszłości. Pośród ruin jego dzieciństwa decyzja Cade'a doprowadzi do odkrycia, które przybliży go znacznie ku przeznaczeniu. Tymczasem dawni towarzysze Skywalkera - Deliah Blue i Jariah Syn - mierzą się z niepewną przyszłością, zdradzeni i przekazani w ręce śmiertelnego wroga, którego mieli nadzieję zgubić. To czy dożyją następnego dnia zależy od tego, co wiedzą o dziedzicu Skywalkerów - i tego, co zechcą ujawnić... Preview tutaj.

Dark Times #3

Po bardzo długim okresie oczekiwania w końcu wraca cykl "Dark Times" z trzecią częścią pięcioodcinkowej miniserii "The Path To Nowhere". To rzeczywiście mroczne czasy, gdzie nawet najszlachetniejsi muszą polegać na ukrywaniu, oszustwie, a nawet zdradzie i opuszczeniu przyjaciół oraz ukochanych. Koleje losu zaprowadziły Jedi Dassa Jennira i jego towarzysza Bomo Greenbarka na planetę Orvax - niewolnicze zagłębie galaktyki. Tam czekają ich wyzwania nie tylko ze strony handlarzy i Imperium, ale też z powodu okropnej prawdy, która mówi, że ich cel może być nieosiągalny. Tymczasem Darth Vader musi pogodzić się z niewygodną rzeczywistością - i wspomnieniami - dotyczącymi jego samego. Mimo że jest Mrocznym Lordem Sithów, nawet on musi pokłonić się przed potęgą Imperatora. Preview tutaj.

Knights Of The Old Republic - Volume 2 - Flashpoint - TPB

Oto przed nami drugi TPB serii KOTOR. Tym razem będzie on zawierał zeszyty od #7 do #12, czyli miniserie "Flashpoint" (#7, #8, #10), "Reunion" (#11, #12) i pojedynczy zeszyt "Homecoming" (#9), wszystkie napisane przez Johna Jacksona Millera, ale z pracami zarówno Briana Chinga, jak i Dustina Weavera oraz Harveya Tolibao. Cztery tysiące lat przed Bitwą o Yavin poszukiwany Padawan Zayne Carrick wyruszył na misję, by oczyścić imię z zarzutu zamordowania swych towarzyszy Jedi. Ta wyprawa postawiła go naprzeciwko najbardziej przerażającej siły w galaktyce - Mandalorian! Mając u boku drobnego oszusta Grypha i zrzędliwego droida Elbee ze sporym bagażem problemów osobistych, Zayne okrętuje się jako pasażer na pokład "Ostateczności", wyjętego spod prawa statku pilotowanego przez zniedołężniałego geniusza Campera i jego dziką opiekunkę Jarael. Razem ta kolorowa załoga zmierzy się z porwaniami, kradzieżami, maniakalnymi naukowcami, mandaloriańskimi zdrajcami, chaotyczną braterską parą łowców nagród i kilkoma naprawdę sporymi eksplozjami. To trzeba zobaczyć.

A na końcu ciekawostka. Otóż scenarzysta serii "Legacy", John Ostrander, przemówił. Wywiad z nim (niestety po angielsku) możecie podziwiać na łamach strony Wizardów tutaj.
KOMENTARZE (10)

Garść newsów filmowych

2007-03-26 22:27:00 Stopklatka, Onet i inne

George Lucas: Mam dość fantastyki

Tym razem zaczniemy od krótkiego fragmentu wywiadu z Georgem Lucasem, który został puszczony w sieć dzięki Dziennikowi.pl:

ELŻBIETA CIAPARA („FILM”): Pierwsze trzy filmy „Gwiezdnych wojen” wychodzą właśnie na DVD w tzw. oryginalnej wersji, a więc bez retuszu dokonanego w latach 90. To dobra okazja, żeby cofnąć się do ich początków. Proszę powiedzieć, jak narodziła się gwiezdna saga?
GEORGE LUCAS: Pierwotnie miał to być jeden film. Ale miałem tyle wątków, że absolutnie nie było szans, by zmieściły się w jednym filmie. Podzieliłem więc historię na trzy części. Oczywiście nie miałem żadnej gwarancji, że uda mi się je nakręcić. Wszystko zależało od powodzenia pierwszej części. Gdyby „Nowa nadzieja” nie odniosła w 1977 r. sukcesu, nie byłoby kolejnych części. Nie miałbym pieniędzy na ich zrobienie, a sprzedanie scenariusza nie wchodziło w grę – chciałem zachować pełną kontrolę nad „Gwiezdnymi wojnami”, nie zamierzałem dopuścić, by ktokolwiek cokolwiek w nich zmieniał.

Kto jest dla pana najważniejszym bohaterem gwiezdnej sagi?
Darth Vader. Jego tragedia zawsze była dla mnie najważniejszym wątkiem sagi. Z powodu konieczności rozbicia historii na kilka filmów, w „Nowej nadziei” Vader jest tylko bezdusznym ucieleśnieniem zła, czyli kimś, kogo publiczność uwielbia nienawidzić. Dopiero w kolejnych częściach, w „Imperium kontratakuje” i „Powrocie Jedi”, widz dowiaduje się, że za czarną zbroją i maską kryje się nie maszyna, ale człowiek, i to człowiek, który przeżywa ogromny dramat, który prawdopodobnie w przeszłości został skrzywdzony. Vader stopniowo przestaje być jednowymiarowym łajdakiem. W „Powrocie Jedi” z czarnego charakteru przekształca się nawet w bohatera tragicznego. Bardzo chciałem pokazać, jak doszło do tego, że Vader przeszedł na mroczną stronę Mocy, i dlatego nakręciłem kolejne odsłony sagi – „Mroczne widmo”, „Atak klonów” i „Zemstę Sithów”. Dopiero teraz historia Vadera i jego osobisty dramat stały się w pełni zrozumiałe i czytelne.

Dlaczego tak długo zwlekał pan z nakręceniem początku historii Vadera?
Robiąc „Nową nadzieję”, a potem „Imperium kontratakuje” i „Powrót Jedi” wykorzystaliśmy wszystkie możliwości ówczesnej technologii. Jeśli chodzi o efekty specjalne, musiałem właściwie zaczynać od podstaw. Rosnące koszty związane z ich produkcją sprawiły, że Hollywood niemal zupełnie odeszło od science fiction. Większość wytwórni zlikwidowała nawet wydziały zajmujące się efektami specjalnymi. Udało mi się sporo osiągnąć, tyle, na ile pozwalała ówczesna technika: statki kosmiczne latały, kosmiczne stwory wyglądały naturalnie, a nie jak faceci w maskach. Wiedziałem jednak, że to za mało, by opowiedzieć całą historię Dartha Vadera i związaną z nią historię upadku Republiki. W „Imperium kontratakuje” i „Powrocie Jedi” pojawia się Yoda. To ważna postać, ale w tych dwóch filmach tylko w jednej scenie Yoda chodzi! Scena ta była tak trudna do zrobienia i tak kosztowna, że po prostu nie było nas stać na jej powtórzenie. A co dopiero kręcenie scen, w których Yoda walczy mieczem świetlnym! Tak więc przy poziomie techniki z początku lat 80. nie miałem co marzyć o zrobieniu filmów o młodości Vadera. Musiałem zaczekać na rozwój techniki komputerowej.

W „Gwiezdnych wojnach” czerpie pan garściami z popularnych mitów i legend...
I nigdy tego nie ukrywałem. Po prostu nieco te mity „uwspółcześniłem”, dopasowałem do potrzeb i wrażliwości młodego widza z przełomu XX i XXI wieku. Człowiek zawsze poprzez baśnie przekazywał młodym to, co jest słuszne i właściwe. „Gwiezdne wojny” też są taką baśnią z przesłaniem. A jednym z przesłań jest konieczność bronienia demokracji – łatwo ją bowiem wypaczyć. Demokracja jest zawsze zagrożona. To leży w jej naturze. Ludzie nie mają pojęcia, jak łatwo ją zniszczyć. Gdyby to wiedzieli, przykładaliby większą wagę do tego, kto ich reprezentuje w kongresie czy parlamencie, kto nimi rządzi.

Ma pan może na myśli niedawne wybory na gubernatora Kalifornii?
Arnold Schwarzenegger wydawał się szansą na autentyczną zmianę, takim powiewem świeżości. Ale od kiedy jest gubernatorem Kalifornii, nasz stan nie jest już częścią USA (śmiech).

Niektórzy odczytują „Atak klonów” i „Zemstę Sithów” jako protest przeciwko wojnie w Iraku...
Nie widzę większej różnicy między wojną w Wietnamie, przeciwko której protestowałem w młodości, a wojną w Iraku. To zdumiewające, jak szybko zapominamy o błędach i jak szybko je powtarzamy. Wystarczyło jedno pokolenie.

Czy będą kolejne części „Gwiezdnych wojen”?
Nie. Ten temat jest zamknięty. W prasie pojawiły się co prawda pogłoski, że planuję także siódmą, ósmą i dziewiątą część, ale nie jest to prawda. Domyślam się, skąd się wzięło to nieporozumienie. Kiedy po „Powrocie Jedi” pytano mnie o sequele, odpowiadałem, że planuję jeszcze trzy. Zażartowałem też, że fajnie byłoby pokazać moich bohaterów, kiedy będą mieli siedemdziesiątkę na karku. Ale to był tylko żart. Kiedy Harrison Ford będzie miał 75 lat, ja sam będę miał 72 lata i „Gwiezdne wojny” już będą ponad nasze siły. Zresztą wyszłaby z tego raczej parodia... Będę oczywiście kontynuować pewne wątki w serialach animowanych czy komiksach, ale na pewno „Gwiezdne wojny” nie wrócą już na ekrany kin.

A co z DVD? Czy planuje może pan wydanie tzw. wersji rozszerzonych, tak jak to zrobił Peter Jackson z „Władcą Pierścieni”?
Nie. Wszystkie niewykorzystane sceny, które uważałem, że publiczność powinna zobaczyć, dodałem do dodatków na płytach DVD z „Mrocznym widmem”, „Atakiem klonów” i „Zemstą Sithów”. Jestem zadowolony z wszystkich sześciu filmów i nie widzę powodu, żeby je przerabiać.

Czy teraz, kiedy skończył pan kinową przygodę z „Gwiezdnymi wojnami” czuje się pan wolny?
Raczej odczuwam ulgę, że mam już to za sobą, że udało mi się doprowadzić dzieło do końca. „Gwiezdne wojny” zajęły mi blisko 30 lat! To szmat czasu. Ponad połowa mojego życia.

Co teraz?
Najpierw czwarta część „Indiany Jonesa”, której będę producentem. Potem zamierzam wyreżyserować według własnych scenariuszy kilka filmów czysto eksperymentalnych.

Williams i McGregor u autorki "Dziennika Bridget Jones"

Michelle Williams, Ewan McGregor i Matthew Macfadyen spotkaja się na planie filmu pt. "Incendiary". Film wyreżyseruje Sharon Maguire, autorka "Dziennika Bridget Jones".

Scenariusz "Incendiary" powstał na podstawie książki Chrisa Cleave'a. Jej główną bohaterką jest kobieta, której życie rozbija się na kawałki kiedy mąż i kilkuletni synek giną w wyniku samobójczego zamachu bombowego na jednym z meczów piłkarskich. Jej traumę dodatkowo potęguje fakt, że w czasie kiedy oni umierali ona spotykała się ze swoim kochankiem. W rolę zrozpaczonej kobiety wcieli się tu Michelle Williams, McGregor zagra dziennikarza, z którym ma romans, a Macfadyen będzie przełożonym jej męża, szefem anyterrorystycznego oddziału policji, który także chce zdobyć jej miłość.

Prace na planie "Incendiary" rozpoczną się 26 marca. Produkcją zajmą się Andy Paterson i Anand Tucker ze studia Archer Street, duet odpowiedzialny także za "Dziewczynę z perłą" oraz "Hilary i Jackie".


Fani "Gwiezdnych wojen" do kamer!

"Star Wars Fan Movie Challenge" to jeden z elementów obchodów tegorocznej, 30. rocznicy powstania "Gwiezdnych wojen".

Projekt w ramach którego fani Gwiezdnej Sagi mają realizować inspirowane nią filmy, powstał z inicjatywy Lucasfilm, AtomFilms i SpikeTV. Organizatorzy spodziewają się wielu form filmowych. Oczekują zarówno parodii, dokumentów i animacji jak również filmów wysokobudżetowych, niskobudżetowych, bezbudżetowych. Swoje filmy fani mogą zgłaszać na stronę starwars.atomfilms.com.

Twórcy najlepszych obrazów mogą liczyć na ich emisję na antenie Spike TV i prezentację podczas czwartego konwentu Lucasfilm's Star Wars Celebration, który odbędzie się w Los Angeles w dniach 24-28 maja.


Liam Neeson zagra irlandzkiego radykała?

Liam Neeson jest kandydatem do roli w biograficznym filmie o Ianie Paisleyu, północnoirlandzkim polityku, pastorze prezbiteriańskim i przywódcy Demokratycznej Partii Unionistów. Nad scenariuszem filmu o Paisleyu, który w przyszłym tygodniu może zostać premierem Irlandii Północnej, pracuje obecnie dramaturg Gary Mitchell, który tworzy go pod okiem członków rodziny Paisleya, polityka słynącego ze swoich radykalnych poglądów, organizatora nielegalnych antykatolickich manifestacji, uważanego za wroga kompromisu i ganionego za hamowanie wszelkich irlandzkich procesów pokojowych.

Bruce Willis i Samuel L. Jackson jako szaleni detektywi?

Według niepotwierdzonych jeszcze oficjalne informacji Bruce Willis i Samuel L. Jackson, który w ducie mieli okazję pracować już kilkakrotnie, zagrają razem także w nowej wersji "Szalonych detektywów" Richarda Rusha z 1974 roku.

Głównymi bohaterami filmu Rusha, są, grani przez Jamesa Caana i Alana Arkina, dwaj detektywi z San Francisco, starzy wyjadacze, którzy marzą już o ciepłej emeryturze. Może im ją zapewnić znalezienie dowodów, mogących doprowadzić do skazania jednego z rządzących miastem mafijnych bossów. Kiedy sprawa ma się już prawie ku końcowi w mieście pojawiają się wysłannicy konkurencyjnego gangu, którzy mają zlikwidować gangstera. Detektywi decydują się na aresztowanie swojego "pupilka" pod byle pretekstem w celu zapewnienia mu ochrony. Prokurator wydaje jednak decyzję o jego zwolnieniu. Policjanci nie chcąc, aby ich wysiłek poszedł na marne, postanawiają mieć go wciąż na oku. Okazuje się jednak, że chroniąc go, zmienią San Francisco w totalne pobojowisko.

Willis i Jackson, którzy nakręcili razem między innymi "Szklaną pułapkę 3" i "Niezniszczalnego", pracują obecnie na planie "Black Water Transit", opowieści o trzech przeciwstawnych grupach przestępców, policjantów i prawników, których losy splatają się w czasie prób przejęcia nielegalnego transportu broni i śledztwa w sprawie podwójnego morderstwa. Film reżyseruje Brytyjczyk Tony Kaye, autor głośnego "Więźnia nienawiści".


Gong Li w "Indiana Jones 4"?

Gong Li otrzymała propozycję roli w czwartej części przygód Indiany Jonesa.

Nie wiadomo jeszcze, w jaką postać wcieli się aktorka. Internetowe portale filmowe donoszą, że kolejny obraz o słynnym podróżniku zatytułowany zostanie najprawdopodobniej "Indiana Jones and the City of Gods".

Główną rolę zagra po raz kolejny Harrison Ford. W filmie pojawi się także Cate Blanchett.

Reżyserią filmu na podstawie scenariusza Davida Koeppa zajmie się Steven Spielberg. Produkcji podejmie się George Lucas.

Zdjęcia rozpoczną się w czerwcu 2007 roku. Światowa premiera planowana jest na 22 maja 2008.

Gong Li ma na koncie role w projektach "Miami Vice", "Hannibal. Po drugiej stronie maski" oraz "Wyznania gejszy".


Spoilery do Indiana Jones IV

Z informacji zbliżonych do Lucasfilm wynika, że najnowsza część przygód profesora Jonesa ma podążać w tonie i duchu pierwszy i trzeci film, odchodząc jak najbardziej od „Świątyni Zagłady”. Indy ma mieć swojego młodego „Padawana” i Lucasfilm ma nadzieje, że ta postać będzie w stanie udźwignąć dwa albo trzy filmy, po Indianie 4. Akcja ma się dziać w latach 50., i choć Rosjanie nie są wspomnieni bezpośredni jako wrogowie, zimna wojna jest wspominana. A całość, jak zwykle koncentruje się wokół znalezienie paranormalnego artefaktu. Obecnie nie ma oficjalnego tytułu filmu.
KOMENTARZE (0)

Timothy Zahn o Allegiance

2007-03-10 22:51:00

Na oficjalnej przy okazji premiery Allegiance znalazł się wywiad z Timothym Zahnem a propos tej powieści. Poniżej jego tłumaczenie.

Allegiance (Lojalność) dzieje się między IV a V Epizodem, Nową Nadzieją a Imperium Kontratakuje. Oczywiście te dwa filmy nałożyły pewne ograniczenia na to, co mogłeś zrobić w powieści, w szczególności z akcją czy rozwojem postaci. Jak sprostałeś temu zadaniu?

Rozwój postaci wcale nie był tak trudny, ponieważ miałem punkty wejścia i wyjście, nad którymi mogłem pracować. Jedyne co mi pozostało, to interpolacja tego, jak postaci mają rozwijać swoje relacje w czasie trwania Allegiance.
Z akcją było jeszcze łatwiej, ponieważ wiemy, że Imperium było w tym czasie wszechpotężne, a Sojusz Rebeliantów dopiero się kształtował z rozrzuconych po galaktyce wszelakich grup oporu. (Tu warto zauważyć różnorodność insygniów pilotów na Yavinie, w porównaniu z mundurami Rebelii w późniejszych filmach. Często różne rzeczy stały się potem jednym.). Te dwa fakty stały się moimi głównymi politycznymi i militarnymi wyznacznikami.
A ponieważ akcja dzieje się na planetach nie wspomnianych w filmach, nie muszę się martwić o mniejsze historyczne detale, które mogą potem być wmieszane w akcję, jak choćby Bespin.


Czy Allegiance to samodzielna powieść, czy pierwsza z nowej serii?

Z tego co wiem, to samodzielna. Ale jeśli LFL będzie chciał bym napisał kolejną książkę w przyszłości, to byłby dobry początek, do rozpoczęcia dalszych opowieści.

Fani z pewnością ucieszą się, że Mara Jade pojawia się w Allegiance. Stworzyłeś ją w Dziedzicu Imperium, który się dzieje po Powrocie Jedi. Czy Allegiance jest pierwszym przedstawieniem Mary jako Ręki Imperatora? Czy to właśnie tutaj po raz pierwszy jej ścieżka krzyżuje się ze ścieżką Luke’a. I czy myślisz, że Moc chciała ich jakoś połączyć razem?

Wierzę, że to najwcześniejsza opowieść o Marze (a przynajmniej moja). Wszystkie inne opowieści z nią, które pisałem, dzieją się podczas lub po Powrocie Jedi. Jednym z powodów, dla których chciałem napisać Allegiance, było to, abym mógł ukazać jej rolę jako Ręki Imperatora, a także ukazać jak mogła służyć Imperium nie dając się mu zwieść i zniszczyć.

Czy masz jakieś plany, co do następnych przygód zawierających grupę zbuntowanych szturmowców, którzy okrzyknęli się Ręką Sprawiedliwości? Są bardzo zajmującymi postaciami, i to nie tylko dlatego, że miotają się pomiędzy swoim obowiązkiem wobec Imperium a swoim moralnym obowiązkiem wobec siebie samych. To ciekawe rozróżnienie, albowiem Mara również jest wrażliwa, acz wciąż potrafi odseparować Imperatora od ciemnej strony Imperium.

Ponownie, jeśli dostanę propozycję napisania kolejnej powieści w Gwiezdnych Wojnach, to kierunek, w którym chciałbym zmierzać. Nie tylko dlatego, że sami szturmowcy są intrygujący, i przyjemnie się o nich pisze, ale także dlatego, że klasyczna era filmów ma wciąż jeszcze potencjał, nie tylko dlatego, że Wielki Admirał Thrawn gdzieś kryje się zakamarkach.

Czy podobnie jak w obecnym sezonie „Battlestar Galactica”, nie kusi cię by wpleść aktualne wydarzenia w scenariusze Gwiezdno-wojennych filmów i powieści? Po pierwsze, czy świadomie próbowałeś stworzyć takie powiązania, czy może nawet wbrew intencją autora, niektórzy czytelnicy i tak je odnajdują? Czy to dobrze, czy źle?

Nie było świadomych zamiarów odzwierciedlania obecnych wydarzeń czy polityki w książce. (Oczywiście pewną bezcelową wymówką może być to, że minął rok lub więcej od czasu, gdy książka została napisana, do momentu jej wydania, a wydarzenia z pewnością wyprzedziłyby autora).
Ale większość historii napędzanych lojalnością, zaufaniem, chciwością, zdradą, przyjaźnią, standardami moralnymi, tryumfem nad przeciwnościami, i generalnie wszystkim co dobre przeciw złu, trudno jest dobrej powieści Gwiezdno-Wojennej nie interferować z codziennymi nagłówkami. I myślę, że jedną z podstawowych przyczyn, dla których Gwiezdne Wojny pozostają wciąż popularne i świeże, to fakt, że saga wciąż trafia w te podstawowe ludzkie tematy.
A poza tym, czy to nie jest właśnie siła SF, aby czytelnik mógł spojrzeć na swój świat z nowej perspektywy, pod nowym kątem?

Czy masz jakieś swojego informatora o skrywanej przez Del Rey serii Legacy of the Force, która się dzieje czterdzieści lat po Allegiance? W końcu wszyscy piszecie o tych samych postaciach, tylko że tam są oni starszymi i prawdopodobnie mądrzejszymi wersjami.

Obawiam się, że nie mam nikogo, kto mógłby mi zdradzić plany na dalsze tomy Legacy. Ale nawet gdybym miał, i ci powiedział, prawdopodobnie musiałbym cię zabić.

Proszę skomentuj obecność Obi-Wana w powieści. Czy on nadal ma aktywną rolę w szkoleniu Luke’a, a przynajmniej bardziej aktywną niż to pokazano w filmach?

Chciałem pokazać moją własną wizję szkolenia Luke’a po Nowej Nadziei, pokazać jak rozwijał swoje umiejętności pokazane później w Imperium kontratakuje.
Całość wymagała doskonałego zgrania, są pewne miejsca w pierwszej wersji, gdzie zostałem zmuszony przez Lucasfilm do wycofania się ze swoich wizji roli Obi-Wana. Ale ostatecznie myślę, że udało się nam osiągnąć dobrą równowagę w tym jak Obi-Wan kontynuował szkolenie Luke’a, nie robiąc wszystkiego dla niego.

Czy Imperator Palpatine przygotowywał Marę Jade do zajęcia miejsca Dartha Vadera?

Nie, to jasne, że Vader miał własne podejrzenia. Palpatine chciał trzymać Marę pod swoją kontrolą, ale nie jako Sitha. Widzę w niej wielki eksperyment: jeśli był ograniczony do jednego ucznia, może chciał rozszerzyć swą władzę przez strukturę jeden uczeń i grupa mniej potężnych, nie będących Sithami użytkowników Mocy jak Mara.

A gdzie są C-3PO i R2-D2 podczas akcji Allegiance?

Niestety, nie mogłem znaleźć żadnej znaczącej roli dla droidów. A ponieważ miałem mnóstwo postaci do rozwinięcia, zdecydowałem się ich pozbyć, miast trzymać jak firankę na oknie. Może są w sklepie jakieś 50,000 kilometrów dalej?

Napisałeś o Wyprawie Galaktycznej, Admirale Thrawnie i Marze Jade. Jakie są inne rzeczy w uniwersum Gwiezdnych Wojen, zarówno stworzone przez ciebie, jak i nie, które chciałbyś rozwinąć?

Poza napisaniem czegoś więcej o szturmowcach Ręki Sprawiedliwości, chciałbym bardziej uszczegółowić rolę Chissów i Thrawna w rozwoju Imperium Ręki.

Recenzja powieści znajduje się tutaj.
KOMENTARZE (0)

Wywiad z Troyem Denningiem o „Tempest”

2007-01-10 16:58:00

Wydawnictwo Del Rey zaprezentowało wywiad z Troyem Denningiem nt. jego najnowszej powieści Tempest.

P: Tempest jest trzecią powieścią w serii Legacy of the Force, którą piszesz wspólnie z Karen Traviss i Aaronem Allstonem. Jak to jest współtworzyć serię z dwójką innych autorów?
Troy Denning: Prawdę mówiąc, to wyzwanie. I nie tylko z Aaronem i Karen pracuję. Dochodzą do tego jeszcze redaktorki Shelly Shapiro w Del Rey i Sue Rostoni w Lucasfilm, oraz mnóstwo innych ludzi z obu firm, którzy uczestniczą w burzach mózgów. A zaczęło się od jednej notki, którą Shelly do mnie wysłała, pisząc, że wraz z Sue szukają pomysłów na kolejną serię. Przypomniałem sobie o czymś, o czym myślałem pisząc „Mroczne Gniazdo” (Władca dwumyślnych, Niewidzialna królowa, Wojna rojów) i tak o to mieliśmy ziarno. A potem wszyscy razem już musieliśmy ułożyć sobie wszystko w serii już jako drużyna.
Staraliśmy się spotykać razem wszędzie gdzie to tylko możliwe, najczęściej na konwentach, ale pierwszą sesję mieliśmy na Ranczu Skywalkera, gdzie rozwijaliśmy podstawowe elementy historii. Sam proces powstawania konceptu podczas naszej sesji był zdumiewający, po prostu ktoś rzucał sugestię, gdzie powinniśmy się udać, i od razu budowaliśmy na tym koncepcję. Czasem odrzucaliśmy niektóre pomysły, ale było to na prawdę wyjątkowo rzadko, ale myślę, że prawda tkwi w tym, że nieźle się bawiliśmy przy tym, no i nie staraliśmy sobie wchodzić w paradę.
W każdym razie, to był wspaniały proces, podczas którego stworzyliśmy niewiarygodne zakręty i zwroty w akcji, więcej niż ktokolwiek z nas mógłby zasugerować. To było niesamowicie odświeżające. Te wszystkie sesje od godziny szóstej do ósmej, to ciężkie burze mózgów, a po każdej z nich miałem więcej energii niż przed nimi.
No i muszę szczególnie podziękować temu kto wynalazł e-mail, kimkolwiek by był. Na pewno zginęlibyśmy bez tego. Tam było milion malutkich szczególików, które wymagały koordynacji w naszych szkicach, czy podczas pisania naszych książek, a co jest oczywiste każdy z nas miał różne podejście do wielu detali. Dlatego musieliśmy ciągle wałkować te olbrzymie, wytężające umysł dyskusje nad malutkimi rzeczami, jak jaki akuratnie tytuł powinna mieć dana postać, czy jak powinna być zorganizowana flota. Oczywiście część z tych rozmów zbaczała z tematu i była całkowicie niedorzeczna, jak choćby Shelly która raz zagroziła nakarmić sobą niedźwiedzia polarnego, ale oczywiście to było absolutnie potrzebne. Czytelnicy Gwiezdnych Wojen wymagając ciągłości i spójności i oto jak się ją osiąga.
Jesteśmy niesamowicie szczęśliwi mając ludzi, którzy doskonale bawią się pracując ze sobą. Uczestniczyłem w wielu twórczych grupach przez lata, i czasami były one bardziej nakierowane na osobowości niż pracę, a przez to zabierały mnóstwo energii. Na szczęście w przypadku Legacy of the Force było inaczej, a zasługę za to należy przypisać Shelly i Sue, które utrzymywały razem zgrany zespół. Na prawdę się nakręcaliśmy i dobrze bawiliśmy przy tym.

P: Abstrahując od twojej pracy nad Gwiezdnymi Wojnami, napisałeś mnóstwo powieści fantasy. Uważasz, że Gwiezdne Wojny to science fiction czy fantasy? Czy istnieje jakaś łatwa do określenia granica między tymi gatunkami? Czy uważasz, że twoje powieści Gwiezdno-wojenne są inne od pozostałych prac?
TD: Myślę, że istnieje granica między SF i fantasy. Science fiction koncentruje się na relacjach człowieka z technologią, podczas gdy fantasy na relacji człowieka z jego duszą. Gwiezdne Wojny nie zajmują się ani tym, ani tym. To space opera. Musi być na galaktyczną skalę, zawiera podstawowy konflikt między dobrem a złem, zawiera ważne elementy romantyczne, prawa fizyki schodzą na drugi plan, bo przecież wiemy, że podróżowanie szybciej niż światło nie jest możliwe. Ale sama space opera po części idzie zarówno w relację z technologią jak i duchem, przez co wielu ludzi uważa ją za science fantasy.
Myślę, że pisanie Gwiezdnych Wojen przychodzi mi naturalnie. Jako autor fantasy, nauczyłem się koncentrować na spirytualnej kondycji głównego bohatera. I to samo robię w Gwiezdnych Wojnach, w rzeczywistości moje historie są o relacji bohatera z sobą samym.

P: W „Tempest” powraca Alema Rar, postać z twojej trylogii Mrocznego Gniazda. Możesz w skrócie opowiedzieć kim ona obecnie jest i czemu jest tak groźnym przeciwnikiem?
TD: Wprowadziłem Alemę w Gwiaździe po Gwieździe, powieści z serii Nowa Era Jedi. Na początku tej książki jej siostra Numa została zabita, a to powoduje, że Alema zaczyna przechodzić na ciemną stronę. Ona i Numa były wychowywane w jaskini ryllu na Kala’uun, a Nuna była jedyną osobą na której Alema mogła polegać. Więc przeżyła śmierć siostry bardzo mocno, a sam Luke przewidział jej przejście na ciemną stronę.
Tyle, że nie przewidział jak to się stanie. W trylogii Mrocznego Gniazda, Alema dostaje się pod wpływ Mrocznego Gniazda. Kończy zdradzając Hana, Leię i ostatecznie cały zakon Jedi. A każda z bitew z Lukiem czy z Leią pozostawia na niej coraz więcej ran, fizycznych i emocjonalnych.
Zniszczenie Mrocznego Gniazda, które wypełniło jej serce w miejscach niegdyś zajętych przez Numę, rozbiło Alemę. Była bardziej martwa niż żywa, przerażająca i samotna w sposób jakiego nie znała nigdy wcześniej. Ale jakoś udało się jej zebrać i powróciła w Dziedzictwie już kompletnie zwichrowana.

P: Zaintrygowało mnie wyobrażenie równowagi Alemy, które jest zwariowane w pewnym sensie.
TD: Czarny charakter zawsze myśli, że on lub ona robi dobrze i to jest jedna z moich podstawowych zasad pisząc tych złych. W przypadku Alemy trudno to dostrzec, ale można. Ona ma zakrzywioną percepcję rzeczywistości, a to było ważne, by pokazać jej spojrzenie w jej historii jako Jedi. To Jedi uratowali ją od życia w ubóstwie na Kala’uun. Ale to bycie Jedi kosztowało jej życie siostry, a dwoje z nich – Luke i Leia ponoszą winę za zabranie jej piękna i gracji. Oczywiście jest tu pewna równowaga, którą ona stara się zachować i to racjonalizuje jej posunięcia.
Ale tego jest więcej. Jest temat przekrojowy przez cała sagę, równowagi dobra i zła. W przypadku Alemy widać go bardziej niż w innych. Potrzebujemy zła by być dobrym. Anakin nie zabił by Imperatora zanim nie stałby się wpierw Darthem Vaderem; nie byłoby bohaterów gdyby nie zło upomniało się nich pierwsze.

P: Jednym z głównych tematów „Tempest” są relacje ojców z synami. Jest dynamika między Lukiem i Benem oraz między Jacenem i Hanem, a sprawia to wrażenie, że temat ten staje się symbolicznym elementem centralnym całej serii. Przypomina mi się zdanie z nowego Supermana „Syn staje się ojcem, a ojciec synem”. Możesz się do tego ustosunkować?
TD: Choć nie widziałem nowego Supermana, z pewnością jest dynamika na linii ojciec-syn w „Tempest”. Luke i Han nie akceptują tego, czym stają się ich synowie, a ten brak akceptacji prowadzi ich do akcji.
Syn Luke’a Ben musi się zmagać z legendarnym statusem swojego ojca. Wierzy, że najszybszą drogą do osiągnięcia tego celu jest związanie się z Jacenem i Strażą Galaktycznego Sojuszu. Ale Luke wie, czym grozi ta szybsza droga i próbuje otworzyć Benowi oczy na niebezpieczeństwo.
Syn Hana, Jacen już popełnił swoje błędy. Jacen stał się tym, czego Han nienawidzi najbardziej: silną i nieustępliwą postacią z autorytetem. Han instynktownie rozpoznaje w tym niebezpieczeństwo i zło, lecz wciąż kocha syna i wierzy, że uda się go ocalić.

P: Droga Jacena ku ciemnej stronie nabiera tempa w “Tempest”. Teraz widać doskonale, że właściwie wszystkie postaci, może z wyjątkiem Luke’a, starają się go nie oskarżać otwarcie. Wygląda na to, że wszyscy nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy. Dlaczego tak się dzieje, czy to słabość pośród Jedi i Mocy?
TD: To raczej słabość ludzkiej natury. Nigdy nie chcemy dostrzec najgorszego u ludzi, których kochamy, w szczególności u naszych dzieci. Luke i Mara boją się dojrzeć zło w Jacenie bo mogłoby to zniszczyć ich relację z Hanem i Leią, a także dlatego, że Jacen jest ważny dla Bena. Ale doprowadza to do tego, że Jacen nieodwracalnie wpływa na rodzący się konflikt między nimi a Benem, a to przynosi pytanie o ich osąd, pozwalając by Jacen był mentorem ich syna. Ale z drugiej strony, to właśnie doświadczenie Skywalkerów dowodzi, że żadna osoba nie jest nieodwracalnie zła, Mara Jade była skrytobójczynią na usługach Palpatine’a we wczesnym okresie życia, a Luke też przekroczył ścieżkę Ciemnej Strony. Jeśli ktokolwiek mógłby zrozumieć możliwość odkupienia, to właśnie ta dwójka.
A co do Hana i Lei, oczywiście że mają nadzieję, na najlepsze. Są bardzo loyalni i nie odwrócą się od Jacena tak łatwo. On będzie robił źle, a oni będą pierwszymi, którzy go o tym poinformują, ale będą odmawiać by poddać się w kontaktach z ich synem. Oni chcą go widzieć wracającego na właściwą ścieżkę.

P: Jest wiele dróg prowadzących ku Ciemnej Stronie, acz ta która podąża Jacen jest najbardziej podstępna, ponieważ bazuje na jego najbardziej szlachetnych cechach, bynajmniej nie przez ich niszczenie, ale powolne i złe wyolbrzymianie.
TD: Racja. Jacen zaczynął Nową Erę Jedi jako jeden z najczystszych i najbardziej rozważnych młodych Jedi, którym wciąż pozostał. Jest bardziej zdecydowany niż ktokolwiek inny przynieść przynieść pokój galaktyce, nawet gdyby musiał zrobić to siłą. Być może dlatego, że zagląda bardziej w głąb mrocznego serca istoty, niż ktokolwiek inny, i przeląkł się tym.
Jacen jest natomiast najgorszym z rodzajów czarnych charakterów, fundamentalistą i fanatykiem. Ponieważ ma w swojej naturze dobre serce, wierzy, że galaktyka musi osiągnąć konkretny cel – tylko i wyłącznie pokój. A przez swoje doświadczenia dochodzi do wniosków, że aby osiągnąć szczytny cel, wszelkie środki są uświęcone. To bardzo niebezpieczna kompinacja, zwłaszcza w przypadku liderów świata, którzy tracą kontakt z rzeczywistością.

P: Lumiya wciąż pozostaje fascynującym oponentem. Zdaje się być mocno ukierunkowana przez chęć zemsty, choć oczywiście akcje, w których bierze udział są olbrzymie. Jak widzisz tę postać?
TD: Trudno mi widzieć Lumiyę jako zmotywowany przez zemstę smakowity produkt uboczny. Dla mnie ona jest kimś, kto całkowicie zawierzył Imperialnej wizji, galaktyki zjednoczonej w pokoju pod jednym przywódcą, choć rozczarowała się wadami ujawnionymi w charakterze rządów Palpatine’a, które miały destrukcyjne skutki dla jej pięknego imperialnego snu. W przeszłości wyrażała swoją gorycz przez ataki na Luke’a i jego rodzinę, gdyż uważała ich za winnych zniszczenia Imperium i jej samej. Ale nigdy nie opuściła swego marzenia: zawsze patrzyła na nowe siły, które mogłoby zjednoczyć galaktykę pod silną ręką. Od czasu do czasu, gdy spodobał się jej kandydat, oferowała swoją pomoc. Ale obecnie, obserwując Jacena doszła do wniosku, że ostatecznie znalazła tego, którego szukała przez dekady i koncentruje całą swoją energię na nim.

P: Czy seria Legacy ukaże Luke’a korzystającego z pełni swoich sił? Wcześniej wydawało mi się, że Luke stara się być ostrożny i nie pokazywać swojej potęgi. Ale z drugiej strony, jest Wielkim Mistrzem zakonu Jedi, i prawdopodobnie najbardziej utalentowanym użytkownikiem Mocy we wszechświecie.
TD: Wiele potężnych postaci cierpi na syndrom Deux ex Machina, a Luke z pewnością nie jest wyjątkiem. Ponieważ nikt nie wie jakie są jego ograniczenia, myślę, że są czytelnicy, którzy wierzą, że jest on w stanie naprawić każdy poważny problem tylko za pomocą Mocy. Problemem tego typu opowieści jest wpadanie w tradycję o superbohaterach, a Gwiezdne Wojny to przecież space opera. Bohaterowie są zobowiązani by zmierzyć się z olbrzymim problemem, mając ograniczone zasoby. To pewna nierównowaga między tym co tworzy space operę najlepszą i zajmującą.
Nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie. Luke oczywiście zmierza by spróbować swoich sił i charakteru w olbrzymim teście. I z pewnością będzie musiał użyć wszystkich środków, by się z nim zmierzyć. Ale czy będzie przemieszczał księżyce za pomocą Mocy? Nie sądzę. Ale by przeżyć Dziedzictwo Mocy, będzie musiał polegać na czymś więcej niż jego zdolności Jedi.

P: Czy obecnie pracujesz nad kolejną książką w serii? Możesz nam coś o niej opowiedzieć?
TD: Tak. Piszę właśnie kolejny tom Legacy. To będzie szósta część serii i będzie mieć tytuł „Inferno”. Nie wiem, ile mogę wyjawić, ale powiem, że pojawi się wiele postaci, które przeżyło „Tempest”, a Jacen w końcu odkryje kim są jego prawdziwi wrogowie.
A dwie książki pomiędzy „Tempest” i „Inferno” to nie moja działka, więc nie będę podrzucał zbyt wielu podpowiedzi. Powiem tylko jedno, obie będą fantastyczne.

P: A jakie są twoje kolejne projekty, związane z Gwiezdnymi Wojnami czy coś innego?
TD: Po Dziedzictwie zamierzam zabrać się za epicką serię fantasy, którą rozwijałem od paru lat. Jestem bardzo nią podekscytowany, zwłaszcza, że jest już zakontraktowana, więc nic powiem. A później, z przyjemnością wrócił bym do Odległej Galaktyki.
KOMENTARZE (0)

Wywiad z Karen Traviss

2006-10-06 16:14:48 Oficjalna

Śladami "Bloodlines" - wywiad z Karen Traviss.

Część I: W głowie Jacena Solo.

Karen Traviss nie próżnuje w świecie Star Wars. Jako jedna z trójki autorów piszących epicką serię "Legacy", Traviss odpowiada za drugą, piątą i ósmą część cyklu. Druga książka serii - "Bloodlines" - właśnie ukazała się w USA w wersji paperback. Mimo tych obowiązków Karen ostatnio napisała też "A Practical Man", e-booka o Bobie Fettcie (możliwość ściągnięcia za opłatą na www.starwars.com). Dodatkowo podpisała kontrakt na napisanie dwóch kolejnych części jej cyklu "Republic Commando", które mają się ukazać w sierpniu 2007 i sierpniu 2008 roku. Na szczęście Karen znalazła czas na udzielenie paru odpowiedzi związanych z "Bloodlines". Posłuchajmy.

P: "Bloodlines" to druga nowela serii "Legacy of the Force", dziewięciotomowego cyklu wybiegającego kilka lat w przód po pokonaniu Yuuzhan Vongów. Yuuzhanie byli zewnętrznym wrogiem spoza galaktyki. Tym razem zagrożenie dla Jedi i Sojuszu Galaktycznego pochodzi z wewnątrz, dosłownie i w przenośni, z rebelianckim centrum na Korelii, które może doprowadzić do wojny domowej nie tylko w granicach Sojuszu, ale też w rodzinie Solów i Skywalkerów. Jacen zaś odczuwa pokusy Ciemnej Strony. Czy wraz z pozostalymi autorami, Aaronem Allstonem i Troyem Denningiem, wspólnie wypracowaliście ten koncept? Jakie rozważania zaprowadziły was do podjęcia właśnie takiej decyzji, i w jakim stopniu naciski i kontrola pochodziły od ludzi z LucasBooks?

Karen Traviss: To była klasyczna praca zespołowa. Siedzieliśmy w sali konferencyjnej w siedzibie Lucasfilmu w Big Rock Ranch w Kaliforni przez cały dzień - przyleciałam tam specjalnie z Wielkiej Brytanii - i nie skończyliśmy, dopóki nie mieliśmy kompletnej historii, która zajmie dziewięć tomów. Spożyliśmy tony herbaty i grzanek, uwierzcie mi. Cała ekipa brała udział w tej wielkiej burzy mózgów - ludzie z LFL Licensing, Del Reya oraz autorzy - rzucając pomysłami: wszystko potem wylądowało na białej tablicy, a my podzieliliśmy to na dziewięć kawałków. Błagałam LFL żeby pozwolili mi przywrócić Bobę, więc byłam bardzo szczęśliwa kiedy się zgodzili.

To było coś zupełnie innego od tego, z czym miałam do czynienia podczas pracy nad "Republic Commando", gdzie były dziewicze terytoria i tylko ja je zapełniałam. Lubię mieć tę swobodę poczas pracy. Naprawdę lubię wymyślać nowe rzeczy i dopasowywać je do istniejących, a wszyscy wiedzą, że jestem uzależniona od retconu. Retcon (od "retroactive continuity" - przyp. tłum.) to taka wsteczna ciągłość - umiejętność dopasowywania różnych wątków w celu ulepszenia całej historii. Retconning nie polega na zmienianiu istniejącej ciągłości wydarzeń: tu chodzi o branie dwóch pozornie sprzecznych faktów, które już istnieją w kontinuum (z powodu błędów lub przeoczeń) albo też luk, i znajdowanie sposobu na to, by do siebie pasowały, dzięki czemu żaden fragment kontinuum nie będzie zignorowany. Zapomnijcie o Sudoku czy kostce Rubika - retcon to dla mnie szczyt gimnastyki umysłowej.

P: Na końcu ostatnio wydanej książki - "Betrayal" - Jacen Solo z zimną krwią zamordował swoją przyjaciółkę Jedi i wszedł na dobrą drogę, by stać się Sithem pod okiem Lumyii, dawnej przeciwniczki Luke'a. To musi być fascynujące wyzwanie dla Ciebie, żeby przedstawić pozytywny obraz zepsutego Jedi, zwłaszcza że Jacen wierzy, że to co robi jest konieczne dla zaprowadzenia porządku i pokoju w galaktyce.

KT: Tak naprawdę nie celowałam tu w sympatię czy niechęć: celowałam w rzeczywistość, mimo faktu, że ta postać nie została przeze mnie stworzona - gdy tworzę bohaterów, buduję ich z kawałków z określonym profilem psychologicznym i pozwalam im żyć i mówić. W jaki sposób mądry, świadomy moralnie człowiek mógł pójść drogą Jacena? Przez samousprawiedliwianie i zwodzenie samego siebie. Jacen już ma wysokie mniemanie o własnych siłach i osądzie, nie bez podstaw - jest dobry w tym, co robi. Ale za często odcina się od świata zewnętrznego i zaczyna widzieć siebie w roli misjonarza dla ocalenia galaktyki, wierzy że tylko on może to zrobić... W ten sposób dryfuje od dobrych intencji do tego, co uważa za mniejsze zło i w ten sposób usprawiedliwia się sam przed sobą. To smutne, ale w swoim poprzednim zawodzie - dziennikarki, a potem doradcy pracującego z politykami - widziałam ten szczególny wzór ludzkiego zachowania raz po raz. A teraz mogę go obserwować u polityków we własnym brytyjskim rządzie: nie chcę tu się wdawać w politykę, ale ci, którzy mają władzę, często bardzo łatwo zaczynają wierzyć w czystość własnych intencji (nawet wtedy, gdy wszyscy wokół widzą wyraźnie, że postępują oni źle) i nim się obejrzą, już jest za późno. Zanurzają się we własnym świecie i nie reagują na nic, skupiając się tylko na tym, w co chcą wierzyć i słyszeć. Niektórzy z nich już na starcie się skorumpowani i nastawieni oportunistycznie, inni tacy się stają.

Przebywanie w głowie Jacena Solo było jednym z najmniej przyjemnych doświadczeń, jakie miałam. Kiedy piszę, robię to w formie ścisłego punktu widzenia osoby trzeciej. Słyszę prawdziwe głosy bohaterów, widzę świat tak jak oni bez żadnej pomocy z mojej strony i tylko przelewam na papier to, co widzę. Takie podejście jest bardzo podobne do aktorstwa, jak mi zresztą powiedzieli pewni aktorzy. Stajesz się graną postacią na pewien czas. I uwierzcie mi, to było przerażające być Jacenem. Wszystko wydaje mu się całkowicie logiczne i nieuniknione - i, jak wszyscy ludzie robiący straszne rzeczy, Jacen nie ma poczucia własnego zła.

Mądry przyjaciel opisał, jak ześlizgiwanie się w osobiste piekło iluzji Jacena ma swoje źródło w głębokiej wierze, że jest osią galaktyki, wokół której kręcą się przeznaczenia innych istot. I, oczywiście, to jest dokładnie to, co myśli Jacen: tylko on może ocalić galaktykę.

Byłam tak przerażona przebywaniem w tej głowie, że kiedy zmieniłam punkt widzenia na inną postać, chciałam wyprać swój mózg. Tak łatwo w to wpadłam. Każdego mogłoby to spotkać w odpowiednich okolicznościach. Tak powstaje zło, i dlatego jest - że użyję takiego słowa - takie niebezpieczne. Nie pojawia się rzadko, nie zależy tylko od demonów; tkwi w każdym z nas i jest całkiem proste.

Część II: Fanka Fetta.

P: Nie jesteś obca w uniwersum Star Wars. Jak się zaczęła Twoja przygoda z książkami Star Wars?

KT: Cóż, tak naprawdę to jestem obca. Jestem totalnym żółtodziobem. Drukują mnie dopiero od dwóch lat (od marca 2004, kiedy to ukazała się moja pierwsza powieść - "City of Pearl"), a "Bloodlines" to moja trzecia książka Star Wars. Po prostu napisałam dużo w krótkim czasie.

Pytanie, czy chcę pisać Star Wars, zadano mi zupełnie z Księżyca pod koniec 2003 roku. Nawet nie wiem, jak do tego doszło. Del Rey i Lucasfilm widzieli zaawansowaną wersję mojej książki - "City of Pearl" - jeszcze przed publikacją i wtedy do mnie dotarli i powiedzieli, że im pasuje. Potem dostałam zlecenie w lutym 2004 roku na napisanie pierwszej książki serii "Republic Commando".

Kompletnie nic nie wiedziałam o uniwersum, chociaż widziałam filmy, i sądzę że podejście do tego bez emocji dało mi inny punkt widzenia. Nie zakładałam niczego z góry, nie wychowywałam się na tym. Zakochałam się w złożoności świata Star Wars i jego białych plamach, które dla mnie jako pisarki są wprost idealne. Mam wykształcenie dziennikarskie, więc przyjęłam neutralną postawę i tylko opisywałam to, co widzę: nienawidzę prowadzić czytelników i mówić im co mają myśleć i kogo mają lubić, czy nie lubić. Chcę tylko pokazać im co tam jest i pozwolić im wyrobić sobie własne zdanie, a to w Star Wars jest bardzo łatwe.

P: Wydaje się, że szczególną sympatią darzysz Bobę Fetta.

KT: On jest darem, jeśli lubisz pisać o niejednoznacznych postaciach. Nie piszę o bohaterach lub łotrach - nie potrafię tak łatwo szufladkować ludzi - a Boba ma tyle skaz wplecionych w swoją szlachetność, że mogę konstruować jego profil psychologiczny przez całe tygodnie i dalej nie być znudzoną.

Ten człowiek gwarantuje mi zarazem niezły bałagan, jak i inspirację. Miał dzieciństwo rodem z piekła. Żadnej matki (i nie mówcie mi, że Taun We była jej substytutem), klasztorne wychowanie, ojciec, który tak przy okazji sam miał niezły bagaż emocjonalny - a potem widok tegoż ojca, centrum jego życia i jego punkt skupienia, zabitego na jego oczach. Telefon do doktora Freuda, panie Freud, proszę odebrać... Jednak mimo to Boba wciąż wygrywa. Nie tylko jest w stanie przetrwać, on jest najlepszy. Jest postrzegany jako łajdak, ale ma niewzruszone poczucie honoru i rygorystyczny kodeks moralny. I można go zdefiniować tylko poprzez jedną rzecz: jego relacje z ojcem, zakończone gwałtownie przed czasem. Nawet jego pragnienie bycia na szczycie łowców nagród jest, w moim przekonaniu, skutkiem potrzeby zadowolenia ojca i życia zgodnie z jego oczekiwaniami.

To wszystko czyni ponad siedemdziesiątletniego Bobę wspaniałą postacią do opisywania. Czci Jango jako doskonały wzór ojcostwa, a mimo to opuścił własną żonę i dziecko - bo żaden człowiek po takim wychowaniu nie mógłby stworzyć nigdy dobrych relacji z innymi ludźmi, a zwłaszcza z kobietami. Dorobił się fortuny (i to niejednej), ale nie ma na co jej przeznaczyć. Przywykł do bycia najlepszym w galaktyce w wymagającym dużo sprawności zawodzie, ale jego śmiertelność i wiek przerażają go. Jak sobie z tym radzi? Co zrobi z dziedzictwem, które po sobie pozostawi?

Druga fascynacja dotyczy jego roli jako Mandalore'a. Sporo pracowałam nad Mandalorianami, nawet rozwinęłam ich kulturę i opracowałam język dla LFL, a zróżnicowanie ich stylów przywództwa na przestrzeni wieków jest powalające. Ale Boba nie mówi w Mando (musiałam się tu podporządkować regułom kanonu), i wciąż pracuje jako łowca nagród mimo obowiązków biurowych, że tak je nazwę. To mówi wiele nie tylko o nim samym, ale też o Mandalorianach jako takich.

Ten temat to dla mnie kopalnia złota. Boba i Mandalorianie nigdy mi się nie znudzą.

Część III: Tempo.

P: Wpomniałaś "City of Pearl", pierwszą część Twojej serii "Wess'har Wars". Te książki ukazują twardy punkt widzenia sf na następstwa pierwszego kontaktu, wyjątkowy ze względu na kompleksową budowę świata i brak sentymentalnego skupienia na rozwijaniu - na wiele różnych sposobów - wzajemnej relacji między ludzką kobietą, Shan Frankland, i kosmitą Arasem. Niektórzy krytycy narzekali, że Twój punkt widzenia ludzkości w tym cyklu jest mizantropiczny... co wydaje się raczej zaściankowym zarzutem jak ze strony czytelnika sf! Ale to prawda, że ludzkość niezupełnie wyróżnia się poprzez swoje zbiorowe działania w tych książkach.

KT: Sądzę, że żaden z tych punktów widzenia nie jest właściwy. Recenzje - profesjonalne recenzje - nie skarżyły się w ogóle na obraz ludzkości w tej serii; właściwie to nawet na odwrót. Myślę, że mówisz o paru opiniach z Amazonu, a one niezupełnie są tym samym. Po prostu opisałam ten typ ludzkości, który widzę codziennie od kilkudziesięciu lat, a to że nie jest ładny zależy już od osobistej interpretacji czytelnika. Wielu ludzi znalazło w tych książkach przesłanie nadziei i przyzwoitości ludzkości. A seria nie skupia się na Shan i Arasie - cykl liczy sześć pozycji i całą gamę postaci, a każda z nich występuje po równo.

Ale nie ma w tym sentymentalnego podejścia, gwarantuję. Tak jak mówiłam, po prostu poskładałam postacie z kawałków, włożyłam je do scenariusza i pozwoliłam im żyć. To naprawdę tak działa. Interakcje między postaciami i organizacjami są takie, jak w rzeczywistości: nie ma bohaterów, nie ma łotrów, są tylko ludzie z pomieszanym dorobkiem dobra i zła. Tyczy się to tak samo obcych ras. Ale jeśli wychowałeś się na sf, w którym ludzie są na szczycie łańcucha pokarmowego, a kosmici są podłymi najeźdźcami, wtedy moje książki zachwieją tym przekonaniem. Ale robię to także w Star Wars. Ponieważ nie wrosłam w kulturę Star Wars od początku, znalazłam wiele złych elementów w Jedi, a także dobre w Vaderze, co jest skutkiem dziennikarskiego podejścia, jakie stosuję. Właściwie nie umiem robić nic innego, jak tylko zadawać niezręczne pytania. Wszystko, co piszę, tyczy się zachowania poczucia tożsamości na pewnym poziomie i granic jakie wyznaczamy - punktów, od których porzucamy przyzwoitość i sposobów, jakimi sobie radzimy z moralnymi dylematami, które serwują nam nauka i technologia...

P: Czy opierasz się na innych pomysłach przed rozpoczęciem pisania, czy też masz wiele projektów realizowanych w tym samym czasie?

KT: Dzielę mój czas mniej więcej po równo pomiędzy inspiracje i moją własną inwencję. Kalendarz oznacza, że nie mam zazwyczaj pełnej swobody w pisaniu danej książki - czasami muszę zatrzymać w pół gotowy projekt i przerzucić się na inną pozycję, ponieważ muszę np. dokonać korekt czy poprawek. Ale radzę sobie ze zmianami pomiędzy książkami czy nawet opowiadaniami, oraz innymi pracami, takimi jak dla "Star Wars Insider". Mogę podzielić mój mózg na partycje i przerzucać się z jednej na drugą, albo pozwolić jej zostać jedynie w mojej głowie - w tym drugim przypadku korzystam z nich jako inpiracji przy pracy nad innymi pomysłami. Im więcej piszesz, tym więcej piszesz... brzmi to głupio, ale jak już soki kreatywności dadzą Ci kopa, to wszystko idzie już samo. Wiesz, jak to się mówi: jeśli chcesz mieć coś zrobione, poproś o to zajętą osobę. Tu chodzi o tempo, jakie się łapie.

P: Jedna z fascynujących rzeczy dotyczących serii "Legacy" to ukazanie zepsucia więzi, jaka zawsze istniała we wzajemnych relacjach Solów i Skywalkerów - między mężami i żonami, braćmi i siostrami, rodzicami i dziećmi. To z pewnością stanowi serce "Bloodlines".

KT: Nie jestem pewna, czy ta więź stanowi to centrum. Ale świetne jest to, że jakieś Twoje postępowanie może w przyszłości okazać się nie być takie właściwe. W rzeczywistości ludzie nie zmieniają się aż tak w tym fundamentalnym stopniu, chociaż oczywiście doświadczamy dojrzewania i zmian w charakterach, ponieważ taka jest natura fikcji literackiej - a okoliczności sprawiają, że to, co przynosiło Ci chlubę w młodości, może przyspożyć Ci problemów w dalszych latach. Weźmy Hana - jego uparta niezależność była przydatna, gdy Imperium żądało podporządkowania, ale kilka dekad później, gdy Solowie i Skywalkerowie stali się częścią rządzącej elity, ta cecha charakteru stała się problemem dla Luke'a. Co stało się z wieśniakiem i kosmicznym zawadiaką? Dorośli, a galaktyka się zmieniła.

Część IV: O rodzinie.

KT: "Bloodlines" opowiada raczej o bólu, jaki może ci przysporzyć rodzina i o tym, jak nie można całkowicie się od niej oddzielić. Tylko osoby, które kochasz i którym ufasz mogą cię zranić, i większość postaci przekonuje się o tym osobiście.

P: Wraz z innymi autorami piszecie serię na zmianę: najpierw Allston, potem ty, potem Denning, i tak dalej. Jak blisko jesteście ze sobą w kontakcie? I czy pracujecie już nad częścią piątą?

KT: Tak, to swoista żonglerka. Jesteśmy w kontakcie mailowym, ale prawdziwym punktem oparcia są edytorzy: Shelly Shapiro z El Rey i Sue Rostoni z Lucasfilmu. Czytelnikom może się wydawać, że to prosta sekwencja - że każdy autor czyta to, co napisał poprzedni i dokłada następną część - ale to tak nie działa. Każde z nas ma własny styl pracy i każde pisze z różną prędkością. Ja akurat jestem bardzo szybkim, zaangażowanym autorem - potrzebuję od czterech do pięciu tygodni pełnej pracy dla jednej książki, i tyczy to się wszystkich moich książek, nie tylko Star Wars - do tego już zawarłam oparte o grafik "Legacy" różne kontrakty z innymi wydawnictwami, czyli po prostu nie mogę czekać, aż ktoś skończy swoją część, zanim ja zacznę pisać. Tu właśnie wkracza prawdziwa dyscyplina pisania w zespole: jesteś przyklejony do terminu, który uzgodniłeś z Lucasfilm i Del Rey, i dajesz znać wszystkim jeśli potrzebujesz jakiejś zamiany. Bez niespodzianek. Oczywiście to nie może oznaczać, że ktoś napisze za ciebie każde zdanie, więc edytorzy zajmują się przeglądaniem i dodawaniem detali, które się mogło ominąć. Wygładzają nasze dzieła. Kluczem tego procesu jest komunikacja.

P: Nad jakimi innymi projektami teraz pracujesz?

KT: Kończę piątą część cyklu "Wess'har" dla wydawnictwa HarperCollins, potem wracam do "Sacrifice", piątej części "Legacy". W tym momencie mój grafik mówi, że prawdopodobnie potem przerzucę się na inny cykl - nie mogę nic więcej o nim powiedzieć - a potem wrócę do szóstej części "Wess'har", która będzie ostatnią. To prowadzi mnie do 1 marca 2007, ale do tego czasu mam też w planie kilka krótkich opowiadań i coś, co wstępnie nazwę na razie Innymi Projektami...

Gdybym miała trzy życzenia, wszystkie brzmiałyby: "Chcę się wyspać."

Przyp. Tłum. Informujemy, że na oficjalnej w tym miejscu można też przeczytać interesujący fragment książki "Bloodlines".
KOMENTARZE (3)

Wywiad z Johnem Ostraderem

2006-07-10 21:48:00 Insider

Niedawno w Insiderze pojawił się wywiad z Johnem Ostranderem.

Mając na swym kącie olbrzymie sukcesy w biznesie komiksowym, współtwórca i scenarzysta „Grimjacka” dla wydawnictwa First Comics, John Ostrander pomógł rozkwitnąć niezależnym komiksom w latach 80. Seria, osadzona w post-apokaliptycznej ameryce, była połączeniem klasycznej detektywistycznej opowieści z SF, zawierającą wspaniałe i klimatyczne prace drugiego współtwórcy – Timothy’ego Trumana stworzyła cały nowy rodzaj komiksów. Przez następne lata Ostrander regularnie tworzył dla Marvela i DC, maczając swe palce w seriach „The Spectre”, „Justice Leage”, „Wasteland”, „Suicide Squad”, „X-Men” czy „Punisher”. Od 2000 Ostrander regularnie pisał scenariusze do serii Star Wars Republic, często współpracując z Jan Duursemą, z którą tworzy swój najnowszy projekt – Star Wars Legacy.

Dziejąca się dekady po nadchodzącej serii ksiażek „Legacy of the Force”, seria komiksowa Legacy, to całkowicie nowy okres w dziejach Gwiezdnej Sagi, zupełnie nietknięty i nienaznaczony. I choć będzie on poruszał znane archetypy – jak Jedi, Sithowie, Imperialni, podziemie, Skywalkerowie, wszystko zostanie przepisane i zreinterpretowane w taki sposób, jakiego fani dotychczas nie znali. Johnowi i Jan tworząc nową serię przyświecały dwa cele, wykorzystać w historii potęgę mitu Gwiezdnych Wojen i stworzyć pewne miejsce w odległej galaktyce, ponownie niebezpiecznym.
Wywiad z Jothnem Ostraderem pochodzi z jednego z najnowszych Insiderów. Możecie go przeczytać tutaj >>>.
KOMENTARZE (2)

Kolejny wywiad z Jonhem Ostranderem

2006-06-19 22:23:00

Na podstawie wywiadu przeprowadzonego przez Benjamina Onga Pang Keana z serwisu www.Newsarama.com z Jonhem Ostranderem.

Saga Gwiezdnych Wojen rozpoczęta została Nową Nadzieją, 25 maja 1977. Wizja George’a Lucasa stała się ogólno światowym fenomenem, rozwijanym dzięki sequelom (Imperium kontratakuje, Powrót Jedi) oraz prequelom (Mroczne Widmo, Atak klonów, Zemsta Sithów), a także mnóstwem licencjonowanych książek, komiksów, gier, seriali telewizyjnych i innych rzeczy. Opowiadając historię grupy rebeliantów walczących z Imperium, George Lucas stworzył samego siebie.

Saga, która dzieje się w odległej galaktyce, ponownie się rozszerza, dzięki Dark Horse i jej nowej serii komiksów – Star Wars Legacy – która niedawno miała swoją premierę. Napisana przez Johna Ostrandera, z rysunkami Jan Duursemy, nowa seria dzieje się ciągle w odległej galaktyce, dawno, dawno temu, ale już nie tak dawno jak choćby oryginalna trylogia, od której serię Legacy dzieli ponad sto lat.

Newsarama: Zanim przejdziemy do komiksu, zacznijmy od filmów – ulubiony moment z klasycznej trylogii?
John Ostrander: Nowa Nadzieja była u mnie na początku, i oczywiście później trudno jest utrzymać podobne napięcie jak za pierwszym razem. Ale Imperium kontratakuje jest tuż za nim, naprawdę nieprzewidywalny, mroczny z przybijającym zakończeniem.

N: A co z postaciami?
JO: Vader. Przerażąjace wejście i głos boga… e, Jamesa Earla Jonesa.
Han – łotr.
Leia – zwłaszcza w pierwszym epizodzie. „Czy ktoś mógłby zabrać ten chodzący dywan z mojej drogi” – wspaniała kwestia.
Luke – od chłopca z farmy do Rycerza Jedi. Niszczy pierwszą Gwiazdę Śmierci i sprowadza ojca na właściwą stronę, po części odpowiada za śmierć Sidiousa. Czegóż chcieć więcej?
Chewie – wszystkie najlepsze kwestie.

N: A najważniejsze momenty?
JO: Ach więc – Nowa Nadzieja

1) Gdy pierwszy raz zobaczyłem otwierające napisy i tę muzykę. Napisy znikły w przestworzach kosmosu, a nagle pojawił się olbrzymi statek, chwilę później nad głową pojawił się jeszcze większy okręt go ścigający.

2) Han strzelający pierwszy. I strzelił pierwszy.

3) Zabili Obi-Wana! Dranie.

4) Luke i Leia przeskakujący nad przepaścią na cienkiej linie.

5) Cały ostateczny atak na Gwiazdę Śmierci.

Imperium
1) Han zamrożony w karbonicie. Wy dranie!

2) Ucieczka Sokoła Millenium w pole asteroid.

3) Yoda podnoszący X-skrzydłowca z bagien. Rób albo nie, nie ma prób.

4) Walka Luke’a i Vadera oraz wyjawienie prawdy.

5) Leia wyczuwająca Luke’a i zmuszenie Lando by po niego poleciał.

6) Bespin – po prostu super.

Powrót Jedi.
1) Luke odrzucający miecz świetlny i ogłaszający się Rycerzem Jedi, tak jak jego ojciec.

2) Vader ściągający maskę. W końcu.

3) Scena z Sarlaaciem.

4) Han mówiący „Hey, to ja!”

5) Sekwencja pościgu na speederbike’ach.

N: A ulubione momenty z prequeli?
JO: Zemsta Sithów. Najwięcej się dzieje i najbardziej złożona.

N: A postaci?
JO: Poza Aaylą?
N: No tak, twórca zawsze kocha swoje postaci. Kto jeszcze?
JO: Darth Maul. Obi-Wan. Mace Windu. Palpatine. Qui-gon.

N: Najważniejsze momenty?
JO: Ujrzenie jak Aayla Secura pojawia się na wielkim ekranie w Ataku klonów. To moja dziewczynka. Ale zabili ją w Sithach.

Inny wielki moment? Obi-Wan i Anakin pojedynkujący się nad rzeką lawy oraz powstanie Dartha Vadera, oba w Zemście.

Yoda dający w kość Dooku w AOTC.

N: Przejdźmy do Expanded Universe, zaczynając od komiksów – jako fan i twórca, które opowieści są dla ciebie najważniejsze, począwszy od komiksów wydawanych przez Marvel.
JO: Te które narysowała Jan, oczywiście.

N: Dark Horse’a?
JO: Oczywiście zostawiwszy te, które stworzyłem? Star Wars Tales często są bardzo śmieszne. Opowiadanie „Duch” Jan Duursemy było fantastyczne. Obecnie podoba mi się seria Knights of the Old Republic.

A z tych, które stworzyłem? Twilight zawsze będzie miał specjalne miejsce w moim sercu, w końcu to pierwszy komiks Gwiezdnych Wojen który stworzyłem. A i ostatnia opowieść o Quinlanie i jak powiązuje się ona z innymi.

N: A czytasz powieści? Czy coś z nich zapadło Ci w pamięć?
JO: Nowa Era Jedi to wielki i ambitny projekt, który należy traktować jako całość.

A z pojedynczych książek? Zaskoczyła mnie adaptacja „Zemsty Sithów”, którą napisał Matt Stover. Znałem już opowieść, widziałem film, czytałem komiks, a mimo to potrafił jeszcze nie tylko uzupełnić historię, ale dodać jej bardziej emocjonalny wymiar. Tego się nie spodziewałem.

N: No dobrze, a teraz kolejna runda. Ery. Era Sithów (25000 przed bitwą o Yavin – 1000 lat przed Bitwą o Yavin). Co jest tam najważniejsze dla Ciebie?
JO: Pasuję. Minęło zbyt wiele czasu, odkąd to czytałem.

N: Powstanie Imperium (1000 lat przed bitwą o Yavin do momentu tej bitwy)
JO: Poza postaciami, już wspomnianymi, wspomnę jeszcze te, nad którymi pracowałem i sprawiało mi to przyjemność – Tholme, T’ra Saa, Zao, K’Kruhk – w jego dziwnym kapeluszu.

N: Era Rebelii (0 do 5 lat po bitwie o Yavin)?
JO: Sokół Millenium, jest prawie tak ważną postacią jak każda inna w serii, ma swoje kaprysy i dziwactwa, ale daje radę. Byłem przekonany, że w Powrocie Jedi miał być zniszczony, ale okazało się, że jednak nie.

N: Nowa Galaktyczna Republika (5 – 25 lat po bitwie o Yavin)?
JO: Trylogia Thrawna wprowadziła mnie w EU, i od tego czasu wybrałbym właśnie Thrawna, mimo że uważam, że jego śmierć była antyklimatyczna.

N: Nowa Era Jedi? (25 – 37 lat po bitwie o Yavin)
JO: Vergere to wspaniała i irytująca postać. Lubię Jaga Fela, Pellaeon również wybija się w serii. Szkoda tylko Anakina Solo; z trojga młodych Solo lubiłem go najbardziej.

N: Era dziedzictwa (40 lat po bitwie o Yavin i później). A skoro już przy tym jesteśmy, w czerwcu zostanie opublikowany pierwszy komiks z serii Star Wars: Legacy, z Cadem Skywalkerem. Na razie wiemy tylko, ze to całkowicie nowa era z nowym zakonem Sithów z nowym Imperium. Sithowie składają się z Dartha Krayta, Dartha Talona i nieznanej Twi’lekiańskiej Lady Sithów. A Cade kuma się z Deliah Blue i Jeriah Syn. Jest też Rutiańska Twi’lekanka zwana Astraal Vao oraz pirat Rav. Czym jeszcze możesz nas podrażnić?
JO: Zawsze mogę się podrażnić.

N: Dobrze więc. Czego oczekiwać w pierwszym roku ciągnącej się serii?
JO: Naszym podstawowym zadaniem jest przedstawienie głównych postaci, miejsc, sytuacji i tak dalej. Nawet po pierwszym roku będziemy mieć więcej graczy, którzy będą chcieli być na scenie, niż chcemy. Będziemy po nich sięgać, gdy dostaną odpowiednią opowieść. Na razie planujemy 13 zeszytów, które zamkną historię, tak by czytelnik miał informację kim ci gracze są, na przykład z o co chodzi z tym nowym zakonem Sithów.

No i to co mówiłem wszędzie indziej, myślałem że podstawowym impetem dla postaci Cade’a Skywalkera był pomysł – „Co by było gdyby Han Solo został Jedi”? To parafraza słynnej okładki SW Republic – „Łotr z mieczem świetlnym”. I słowo ostrzeżenia, Cade nie jest Luke’em. Nie jest też Anakinem. Ale ma brzemię dziedzictwa imienia Skywlker, ale przez to jest zdeterminowany by wykuć swój własny los.

Użyliśmy też wielu elementów Sagi, w tym Nowej Ery Jedi, jako ważnych elementów historii w Legacy.

Z drugiej strony, zrobiliśmy wszystko by opowieść była przystępna także dla tych, którzy nie znają Nowej Ery Jedi. Wszystko co czytelnik potrzebuje by zrozumieć w opowieści, będzie w niej zawarte.

N: Czy zobaczymy więcej znanych twarzy w Legacy?
JO: Jeśli chodzi o Luke’a, Hana, Leię czy droidy, nie zamierzamy związywać Del Reyowi rąk. Gdyby się pojawili u nas, oznaczyłaby to, że przeżyli to, co szykują autorzy z Del Rey, a to ograniczałoby ich pracę. Nie mamy zamiaru nic takiego robić.
KOMENTARZE (0)

O Legacy słów parę… ponownie.

2006-04-25 23:26:00

Poniżej wywiad z Johnem Ostranderem, który się pojawił w Insiderze.

Mając na swym kącie olbrzymie sukcesy w biznesie komiksowym, współtwórca i scenarzysta „Grimjacka” dla wydawnictwa First Comics, John Ostrander pomógł rozkwitnąć niezależnym komiksom w latach 80. Seria, osadzona w post-apokaliptycznej ameryce, była połączeniem klasycznej detektywistycznej opowieści z SF, zawierającą wspaniałe i klimatyczne prace drugiego współtwórcy – Timothy’ego Trumana stworzyła cały nowy rodzaj komiksów. Przez następne lata Ostrander regularnie tworzył dla Marvela i DC, maczając swe palce w seriach „The Spectre”, „Justice Leage”, „Wasteland”, „Suicide Squad”, „X-Men” czy „Punisher”. Od 2000 Ostrander regularnie pisał scenariusze do serii Star Wars Republic, często współpracując z Jan Duursemą, z którą tworzy swój najnowszy projekt – Star Wars Legacy.

Dziejąca się dekady po nadchodzącej serii książek „Legacy of the Force”, seria komiksowa Legacy, to całkowicie nowy okres w dziejach Gwiezdnej Sagi, zupełnie nietknięty i nienaznaczony. I choć będzie on poruszał znane archetypy – jak Jedi, Sithowie, Imperialni, podziemie, Skywalkerowie, wszystko zostanie przepisane i zreinterpretowane w taki sposób, jakiego fani dotychczas nie znali. Johnowi i Jan tworząc nową serię przyświecały dwa cele, wykorzystać w historii potęgę mitu Gwiezdnych Wojen i stworzyć pewne miejsce w odległej galaktyce, ponownie niebezpiecznym. Wywiad ten pochodzi z najnowszego Insidera.

Co nam możesz powiedzieć o serii Star Wars Legacy?
Przeskoczyliśmy o ponad sto lat na przód, pomijając wydarzenia serii książkowej Legacy. Będziemy mieć nowe Imperium, nowych Sithów, nowych Skywalkerów. Zaprezentujemy to, czego fani dotychczas nie widzieli.

Jak przyszedł wam ten pomysł? Gdy kończyliśmy serie Republic, Randy [Stradley] był zainteresowany byśmy zrobili coś innego, wtedy rozpoczęliśmy dyskusję na ten temat. Wielu fanów chciało zobaczyć, co się dzieje między III a IV Epizodem, ale ja chciałem tego uniknąć. Po pierwsze jest tam zbyt wiele rzeczy, których nie moglibyśmy ruszyć, a po drugie zbyt mocno interferowało to z Wojnami Klonów. Mnie zależało na odrobinie wolności twórczej.
Druga sprawa z prequelami, jest taka, że zawsze znany był koniec opowieści. Nie mogliśmy tworzyć historii, w której nie wiedzielibyśmy gdzie zmierzamy. To jest tak, że oglądając ANH, nie wiedzieliśmy, że Vader jest ojcem Luke’a. Oglądajac koniec TESB nie wiedzieliśmy, czy Han przeżyje. A to wszystko w swoim czasie ogromnie pobudzało wyobraźnie i prowokowało dyskusję. Chcieliśmy spróbować czegoś w tym stylu, a pomysł, że nie wiemy dokąd podążamy, był niejako nowy dla Gwiezdnej Sagi. Uznaliśmy też, że najlepiej dla tego pomysłu, byłoby wykorzystać postacie, również całkowicie nowe.
Zdaję sobie sprawę, że to ryzykowne, ale jakie interesujące. Czyż to nie wspaniałe, że po tylu latach, Gwiezdne Wojny nadal mogą być ryzykownym przedsięwzięciem? Niebezpiecznym? Czy to się sprawdzi? Kto wie, ja się cieszę, że dane mi jest to sprawdzić.

Jak bardzo jest ta historia powiązana z filmami?
Niezbyt. Ale z drugiej strony, wszystkie te historie nie istniały by bez filmów. Nie byłoby dziedzictwa Skywalkerów, gdyby nie było ich na samym początku. Ale my też tworzymy rozszerzony wszechświat, zawierający także elementy, z nowej serii książkowej.

A możesz nam powiedzieć trochę o nowych Lordach Sithów?
Nie obowiązuje już reguła dwóch. Teraz jest reguła jednego, każdy jest swoim własnym Zakonem Sithów. Znaczy to tyle, że teraz mamy całe mnóśtwo Sithów, ale każdy jest odpowiedzialny i słucha rozkazów najwyższego Lorda, który założył grupę i który nosi imię Darth Krayt.
Cały nowy zakon Sithów nie jest powiązany z innymi Sithami. Wizją Krayta jest to, że galaktyka jest pogrążona w chaosie, od czasów wojny z Vongami. Gdyby nie to, oni nigdy by nie osiągnęli tylu zwycięstw. W rezultacie galaktyce jest potrzebny jeden umysł, jedna siła, jednostka, która jest Sithem i która przyniesie porządek. Oni widzą Jedi jako agentów Chaosu. Ale choć założono zakon wokół tradycji Sithów – rozwijał go na planecie Korrriban, to są to jednak już zupełnie inni Sithowie. Mają kompletnie inne powody, by przejąć władzę nad galaktyką.

Czy Cade Skywalker jest świadom historii swojej rodziny, w szczególności Anakina?
Z pewnością. Wie o Anakinie, wie o Luke’u i tak dalej. Cade był szkolony na Jedi. W pierwszym zeszycie dowiemy się o incydencie, który spowodował, że odszedł. Ale poza tym, że był Jedi, był też uczniem pirata, choć sam nim nie jest. Już jako dorosły, jest łowcą nagród. Ale jest też samotnikiem i dobrym wojownikiem. Ma swoje ciemne strony.
I tu przede wszystkim widać zmiany pokoleniowe. Kiedyś zastanawialiśmy się nad Cadem jako „Hanem Solo z mieczem świetlnym”. Tyle, że Han nie jest już łotrem na dzisiejsze standardy. Był nim w latach 70. To są inne czasy i myślę, że przez to jest parę rzeczy, które w pierwszych zeszytach nie będą podobać się czytelnikom. Też jest parę rzeczy, które mi się w nim nie podoba, ale tak musi być skoro zaczynamy historię od pewnego momentu. Na pewno nie jest jeszcze taką postacią, jaką z pewnością się stanie. Myślę, że będziemy obserwować jak się rozwija, jak uzupełniamy jego osobowość. A to oznacza, że nie zawsze się będzie go lubiło, ale będzie się go miło obserwować.

Niektóre z najbardziej popularnych postaci, jak Quinlan Vos, przede wszystkim wypełniały szarość, targały się w konflikcie i nie mogły określić. Czy tego należy się spodziewać w nowych postaciach?
Nie zawsze. Były też inne postaci, jak Tholme czy Aayla, które nie pasują do tej charakterystyki, a to postaci tego samego kalibru co Quin. Niektórzy oczywiście mogą powiedzieć, że Cade jest jak Quin, i są z pewnością takie aspekty, które będą prawdziwe, ale przez swoją specyfikę, Cade jednak nim nie jest. Myślę, że jest bardziej mroczny niż Quin. Nigdy nie ukończył szkolenia, nie ma tych samych zdolności, nie ma też historii Quina. Ma za to, coś co mu ciąży, to dziedzictwo nazwiska Skywalker.

A na co najbardziej oczekujesz, by rozwijać w serii?
O mocy. Gdy mówię, że fani mogli na razie jedynie liznąć tylko szczytu góry lodowej, nie mówię tego tylko by mówić. Mamy tyle postaci, nad którymi pracujemy po różnych stronach, od Jedi do Sithów, przez Imperialnych, przestępców, a każdy z nich, który jest choć trochę interesujący ma swoją własną historię do opowiedzenia. To będzie ciężkie. I mamy zamiar ciężko pracować i trzymać rękę na pulsie, ale ponieważ mamy tyle interesujących postaci, trudno jest stwierdzić, kto wyjdzie na pierwszy plan i kto z kim się skuma.

A jakie były insipracje „Legacy”, filmowe i literackie?
Z pewnością „Gwiezdne Wojny” jako podstawa wszystkiego. Chcieliśmy uzyskać uczucie podobne do pierwszego oglądania klasycznej trylogii. Chcieliśmy wrzucić czytelnika w sam środek czegoś, gdzie jest mnóstwo rzeczy i postaci do poznania. I choć jest wiele podobieństw to są różnice. Bo podstawowa sytuacja to wielka wojna, była i jest. Ale Jedi, którzy choć są rozproszeni, nie są czymś nieznanym, obcym, a to już przypomina trochę prequele.
A narracyjnie będzie wiele różnych możliwości. Lubię literaturę piękną, która różni się trochę od beletrystyki. Czytam dużo o historii i używam wielu historycznych aspektów z naszego świata jako podstaw dla wielu sytuacji. Ale oczywiście są też i inne rzeczy, jak proza Roberta E. Howarda [twórca postaci Conana Barbarzyńcy, a tym samym autor od którego datuje się istnienie fantasy. Popełnił samobójstwo w 1936, w tym samym roku wydano „Hobbita” J.R.R Tolkiena.], który doskonale potrafi opowiedzieć wbijającą w fotel historię. Starałem się też chłonąć Stana Lee, który jest geniuszem rozpoczynania historii, prowadząc cię do jej środka i mówiąc „nie martw się, złapiemy cię jak będziemy iść”. I ciągle to robi.
Miałem też dostęp do wszystkich materiałów użytych przy powstawaniu Nowej Ery Jedi. Oczywiście nie należy się martwić, że jak ktoś nie czytał NEJ, to nie zrozumie Legacy. To technika, którą nazywam warstwowaniem. Polega ona na tym, że wszystko czego potrzebujesz by cieszyć się historią, jest w niej. Ale im więcej wiesz o Gwiezdnych Wojnach, tym więcej nawiązań wyłapiesz, a to zwiększa przyjemność czytania, ale jak się ich nie zna, to się za tymi powiązaniami nie tęskni. Więc to będzie dość ciekawe do przeczytania i stworzenia. Dodatkowo nie będziemy w żaden sposób wpływać na serię książkową „Legacy of the Force”, ale naszym celem jest także to, by mieć do niej jak największy dostęp i nawiązywać tyle ile możemy.

Mógłbyś powiedzieć coś więcej o nawiązaniach do realnego świata?
Oczywiście chodzi o politykę, ja często nawiązuję do lokalnej polityki. Dorastałem w Chicago za czasów Burmistrza Daleya (najdłużej urzędujący burmistrz w Chicago), więc wiem jak brudna może być praca polityka.
Ale my przede wszystkim opisujemy inne wojny, inne bitwy i to co się po nich dzieje. Jak rzeczy się zmieniają. Jaka była galaktyka przez ostatnie sto lat? Jak to wsszystko powiązać? Od czasów Wojen Klonów aż do „Legacy of the Force” nie było więcej niż paru lat spokoju w galaktyce. Jak to na nią wpłynęło? I to właśnie jest dziedzictwo [ang. Legacy]. Tytuł bynajmniej nie tylko nawiązuje do Cade’a, ale to też temat przewodni, staraliśmy się szukać różnych dziedzictw od Imperium, poprzez Sithów, Jedi i tego, co pozostało po tych wszystkich wojnach.
By zrozumieć Cade’a trzeba popatrzeć na weteranów wojennych, którzy wracają do domu, ale nie są usatysfakcjonowani. Znam wielu z nich. Oczywiście nie wszyscy z nich, są w ten sam sposób nieusatysfakcjonowani jak Cade. Wiele zależy od doświadczeń wojennych. Ale często nie chcą o tym rozmawiać. Czasem te doświadczenia pchają ich ku dziwnym stanom. Cade doświadczył tak wiele różnych rzeczy, że to one określiły niejako jego osobowość. Zawsze pojawiało się pytanie ile byś oddał za uczucie bezpieczeństwa? I jak ważna jest dla ciebie wolność?

Czy tworzenie Gwiezdnych Wojen jest dla Ciebie jako pisarza zajmujące?
To mit. A ja kocham mity. To nie jest Science fiction. Star Trek to science fiction i to dobre, w tym biznesie, ale tu mamy mit, a to one mnie fascynują. O potędze mitów pisał już Joseph Campbell, o potrzebie ich ciągłego reinterpetowania i odnawiania i myślę, że w tym właśnie tkwi sukces Gwiezdnych Wojen. Myślę, że Lucas dokładnie wiedział co robi, używając elementów mitycznych tworząc postaci. A ja chcę również trochę użyć tych mitycznych aspektów, takich jak choćby bohater otrzymujący rany. Oryginalna opowieść koncentrowała się na Luke’u i odkrywaniu przez niego prawdy o Anakinie/Vaderze. Była to historia o tym jak Luke musi odkryć w sobie bohatera i pogodzić się z tym, kim naprawdę jest. Dzieki prequelom cała historia nabiera innego wymiaru, przede wszystkim ze względu na naturę pytań o dobro, zło i odkupienie. Czy można powrócić ze złej ścieżki. Jakie są nasze wybory i jak wpływają na nas samych? Wiele z tego, co pisałem przez te wszystkie lata i tak krąży wokół tych samych pytań.

Dlaczego mity są dziś ważne?
Myślę, że mity są ważne w każdym czasie. Przypominają nam o rzeczach, które przeżyliśmy, a przy tym pozwalają nam określić pytania. To wspaniała rzecz, by rozwijać z zeszytu na zeszyt kolejne znaczące pytania. To oczywiście nie oznacza, że musimy zawsze poznać odpowiedzi, które tak naprawdę zależą od specyficznego punktu widzenia.

W jakich aspektach, prequele rozwinęły sposób widzenia uniwersum Gwiezdnych Wojen?
Na pewno rozwinęły sposób widzenia zła i dobra przez Jedi, ale też nasze widzenie Republiki. Myśleliśmy, że Republika upadnie, ale nie upadła. Została przemieniona, bo ludzie tak chcieli. To naprawdę niesamowite. To coś, co zawsze jest pewnym zagrożeniem. Widzielismy jej historię i wiemy, że może być prawdziwa w każdej chwili, w każdej erze, że ludzie wybierając coś, co wydaje się być dobre, wybiorą ukryte zło.
Także rozwinęły Anakina. Nie wiem, czy go wytłumaczyły. W niektórych aspektach stał się większym potworem, niż był wcześniej. Ale chyba najważniejsze aspekty to to, jak Republika stała się Imperium, i to czym później Imperium się stało.

Czy czujesz się wolny, teraz gdy prequele są skończone?
Oczywiście istniały rzeczy, których nie mogliśmy ruszyć, dopóki filmy były planowane. Ale nadal pozostały nam pytania o to, czy możemy pewne aspekty poruszać. To broszka George’a Lucasa. Jeśli udowodnimy, że era w której się bawimy, może być ciekawa i popularna, z pewnością przyjdą tu inni. Ale teraz mamy w końcu tę wolność. Ale oznacza to też odpowiedzialność.
Są niektórzy ludzie, którym nie podoba się to, że w galaktyce nie ma pokoju, który Luke wywalczył. Ale ja tego kompletnie nie rozumiem. Luke i jego drużyna zrobili swoje w swoim czasie. Ale to nie oznacza, że galaktyka czy nasz świat pogrążą się w stagnacji czy pozostaną w pokoju. Oczywiście w ich czasie tak mogło być, ale nowe czasy przynoszą nowe wyzwania. To nowa era, nowe zmagania, z którymi musimy sobie poradzić, ale odpowiedzialnością spoczywającą na nas, jest umiejętność pokazania wszystkim, że to ciągle Gwiezdne Wojny, także przez umiejętne nawiązania do historii sagi, ale też zachowaniu tonu i klimatu Gwiezdnych Wojen.
To trochę przypomina malarza, który decyduje się ograniczyć paletę, to może być czasami bardzo uwalniające. Więc gdy zdecydujemy jakie są parametry i wybierzemy to co jest uwalniające, a nie ograniczające, wtedy można wiele osiągnąć. Gwiezdne Wojny same w sobie to olbrzymia liczba parametrów, ale gdy się wie co się robi, można się nimi bawić. Myślę, że Wiliam Goldman powiedział kiedyś „by dać czytelnikom, to czego chcą, ale w sposób jakiego się nie spodziewali”.

Co sprawia, że komiksy Star Wars są nadal Gwiezdnymi Wojnami?
Fakt, że wciąż pozostają mitem. Zawsze jest w nich pewna doza walki dobra ze złem, ale my także rozglądamy się trochę i bawimy definicjami tych rzeczy. Z pragmatycznego punktu widzenia potrzebujemy Jedi, mieczy świetlnych, blasterów, jakiś bandziorów, Imperialnych, Sithów. Vongowie byli dobrzy, ale my potrzebujemy Sithów.

A czy zachowanie ciągłości to trudna rzecz?
W przypadku Legacy nie jest tak trudne jak było w przypadku Wojen Klonów. Dlatego tak naprawdę stworzyliśmy Quinlana, by móc oderwać się od ciągłości, dopóki ona tak naprawdę nie dogoni nas. Mieliśmy problem tylko z Aaylą, bo pojawiła się w filmach, no i z Quinem, który był we wczesnej wersji scenariusza, a my przez to nie mogliśmy za bardzo ruszyć z nim dalej. Ale trzymaliśmy rękę na pulsie.
Na początku przyświecała nam idea tworzenia postaci, których historię można będzie tylko poznać w komiksach, których zakończenia nikt nie zna, a które dokładnie nie odwołują się bezpośrednio do ciągłości reszty sagi. To samo generalnie odnosi się do Legacy. Będzie powiązywać przeszłość z różnymi wydarzeniami, ale na razie nie mogę o tym mówić, zobaczycie to wszystko w swoim czasie.

A skoro jesteśmy przy Aayli Securze, jak się czułeś oglądając scenę jej śmierci w „Zemście Sithów”?
To było okrutne! Dobra strzelili jej w plecy, ale potem ciągle do niej strzelali. Mocy! Z jednej strony było to coś w stylu „ooh”, ale z drugiej wiedząc, że to ona jest częścią tego. Ale można było sobie zdać sprawę, że postać, którą się stworzyło weszła na stałe do filmów. Wpierw zobaczyłem ją w „Ataku klonów”, to było niesamowite. Przykro mi, że zabili ją w ten sposób, ale z drugiej strony wspaniale było ją tam zobaczyć. To powoduje, że czuję trochę zmieszany. Z jednej strony jestem ojcem, krzyczącym „Moja córeczka”, z drugiej twórcą, który pyta siebie „Ile mogłem jeszcze zrobić? Jak długo jeszcze byłaby popularna? No a tym bardziej, że zawsze byłem dumny z tego, że Aayla była pierwszą postacią, która zamiast z filmu pojawić się w komiksie, odwróciła tę drogę. George zobaczył ją, polubił ją. A sam jestem zaszczyconym wiedząc jak wielu fanów pokochało Aaylę, Quinlana, Thomle’a czy Villiego.

Czy któryś z twoich pomysłów na komiks został odrzucony przez Lucasfilm?
Och tak. Mieliśmy całe cykle opowieści, które im nie pasowały, więc nie mogliśmy ich zrealizować. Ale większość naszych pomysłów udało się zrealizować. Ale te doświadczenia, nasze pomysły, umiejętność pisania opowieści tak, by zgadzały się z podstawami Gwiezdnych Wojen, stworzyły specyficzną i sprawnie działającą relację, która pozwoliła zaistnieć Legacy. Gdybyśmy wcześniej się nie sprawdzili w innych czasach, to czy pozwolono by nam tworzyć coś w stylu Legacy? Nie wiem. Wątpię. Myślę, że zdobyliśmy zaufanie Lucasfilmu, a Legacy będzie to kontynuować. I choć jestem bardzo dumny z tego, co zrobiliśmy w Republic, to myślę, że gdy skończymy z Legacy, wielu fanów zapyta Quin-kto?.

A czy możesz opowiedzieć o współpracy z Jan Duursemą?
Na początku zawsze siadamy z Jan i dyskutujemy o wszystkim od podstaw. Od samego pomysłu na opowieść, przez postaci, przez akcję, aż do scenariusza. Jan zawsze chce dużo, a ja jej to daję. Zawsze wszystko ustalam z nią najpierw. W końcu ona najlepiej wie, czy to zadziała wizualnie, czy nie. A z drugiej strony ma doskonały zmysł Gwiezdnych Wojen, i w szczegółach jest o wiele lepsza niż ja.
Rozmawiając i spędzając razem czas, pokazuje mi szkice i pyta co o nich myślę, a następnie przeglądamy po kolei kolejne strony. Po tym jak już scenariusz jest skończony, czasem pokazuje mi coś i mówi, że potrzebujemy jeszcze jeden dodatkowy panel tutaj, albo że tamten należałoby ominąć. Rozumiem, że to przede wszystkim wizualne medium, więc taka współpraca jest kluczem do sukcesu. A to co ujrzałem ostatnio spowodowało, że szczęka mi opadła. Jest utalentowana, oddana pracy i kocha Gwiezdne Wojny. Wątpię czy jest jakiś fan, który kochałby bardziej sagę niż Jan.

Jak mocno rozwijacie razem postacie?
Rozmawiamy o nich. Ilość godzin, jakie spędziliśmy na rozwijaniu Legacy jest po prostu zdumiewający. Ona często mówi, że taki dialog nie pasuje do tej postaci, a ja robię kolejną przymiarkę. Często mi coś sugeruje, ale czasem i ja jej coś doradzę. Ona mi czasem mówi, że łatwo mi mówić, skoro ja napiszę tylko trzy słowa, a ona musi to narysować. Ale ogólnie bardzo dobrze nam się współpracuje.

Jak zostałeś fanem Gwiezdnych wojen?
Jestem nim odkąd wyszedł pierwszy film. Przeczytałem wpierw książkę. I pomyślałem, że będzie dobrze jak umieszczą 50% w filmie, ale gdy go ujrzałem okazało się, że tam było 150 a nawet 200 % tego, co znalazłem w powieści i to mnie rozsadziło. Wspaniałe zdjęcia, genialny montaż, cudowna muzyka. Wszystko to miało w sobie to coś.

Masz jakiś ulubiony film w serii?
Gdybyście przyłożyli mi pistolet do głowy, stwierdziłbym, że coś znane jako Nowa Nadzieja, ale pewnie dlatego, że było pierwsze i mnie rozsadziło. Ale gdybyście spytali o ten film, który wpłynął na mnie najbardziej, zdecydowanie wskazałbym Imperium kontratakuje, ze względu na jego mrok i to jak on współgra z resztą.

A masz jakąś postać, którą najlepiej ci się pisze?
Zawsze bawi mnie pisanie komiksów z Obi-Wanem. Coś w nim jest, zwłaszcza w tym młodszym za czasów Wojen Klonów, co powodowało, że był dla mnie bardzo interesujący. Fajnie pisało się też Vadera w Purge. Wciąż jeszcze był w okresie przejściowym między Anakinem a Vaderem. Wciąż w nim dużo z Anakina.

A co czyni historię dobrą?
Postaci, które są w niej obecne. Dobre dialogi, dopracowany scenariusz i tematy, które cię pociągają.

A jaki jest twój projekt marzeń?
Myślę, że właśnie nad nim pracuję. Legacy to obecnie to, co chciałbym robić najbardziej. I trudno mi sobie wyobrazić bym robił coś innego, przynajmniej na razie.
KOMENTARZE (0)

Wywiad z George`em Lucasem

2006-03-11 15:58:00 Resztki Imperium

George Lucas już wielokrotnie okazał się wizjonerem, tym razem wieszczy koniec filmów za wielkie pieniądze. Czy ma rację? Kilka dni przed rozdaniem Oskarów, na których tryumfowały filmy wyprodukowane za małe pieniądze New York Times miał okazję porozmawiać z Lucasem. Właśnie tam przewidział kolejną zmianę w kinematografii.

Siły rynku, które istnieją dzisiaj powodują, że staje się prawie nierealne wydać 200 milionów dolarów na film, mówi Lucas, prawie miliarder dzięki Gwiezdnej Sadze. Te filmy, już mają problemy z zarabianiem na siebie, ale Lucas idzie dalej i mówi, że one już się nie zwracają. Choćby King Kong. Moim zdaniem, mówi Lucas, to wspaniale, że nominacje oskarowe otrzymały głównie filmy niezależne. Lucas obstawiał, że właśnie one zwyciężą w tym roku, jak zresztą się stało. Czy to dobrze dla biznesu? Lucas odpowiada słowami: Nie. To bardzo źle dla biznesu, ale kręcenie filmów to nie biznes, a sztuka!

Zdaniem Lucasa w przyszłości większość filmów wyświetlanych w kinach będzie niezależna! Mało tego przewiduje, że do roku 2025 średni film będzie kosztował jakieś 15 milionów USD.

Możliwe, że to tylko rzucanie słów na wiatr. Mimo wszystko kto jak kto, ale Lucas od lat miał wyczucie rynku i technologii, może nawet bardziej niż samych filmów. Z jednej strony filmom coraz trudniej się przebić, a kolejne marki na rynku tylko go psują. Z drugiej strony, sam Lucas chce obniżyć koszty produkcji, tak by godzina serialu, która będzie go kosztować koło 5-6 milionów, jakościowo odpowiadała godzinie filmu za 50-60 milionów. Obecnie nad tym pracuje w studiach w Sinagpurze, więc kto wie, Lucas może mieć rację.
KOMENTARZE (19)

Wywiad ze Stackpolem

2005-07-22 14:02:00 Michał Machnik za TFN

Na TFN zaprezentowaną pierwszą z trzech części wywiadu z Michaelem Stackpolem, autorem m.in serii książkowej X-Wingi. Wywiad (po angielsku oczywiście) można sciągnąć z TFN`u stąd. Dzięki Michał za info!
KOMENTARZE (4)

Wywiad z organizatorami Premiery w Kinepolis!

2005-04-30 21:00:00 Epizod3.pl

Od dzisiaj jest dostępny majowy numer miesięcznika Film, do którego dołączona jest wkładka w całości poświęcona Gwiezdnym wojnom. Wewnątrz niej znajduję się wywiad z organizatorami Wielkiej Premiery Zemsty Sithów w Kinepolis.

Tytuł artykułu, w którym znajduje się wywiad, brzmi Nazywam się TK-1410. Zostały mu poświęcone całe cztery strony dodatku. Jego autorem jest Marcin Staniszewski.

Poniżej zamieszczamy zeskanowane zdjęcia wspomnianego artykułu.





Więcej na temat Wielkiej Premiery w Kinepolis można znaleźć na stronie Epizod3.pl.
KOMENTARZE (25)

Ian McDiarmid o prequelach

2005-04-22 11:05:00 Resztki Imperium

Choć Ian McDiarmid nie pojawi się na Star Wars Celebration III w Indianapolis fizycznie, podczas nagrywania muzyki w Londynie, Pablo Hidalgo przeprowadził z nim wywiad, który został nagrany i będzie odtworzony podczas konwentu. Fragmenty wywiadu zostały opublikowane niedawno w newsletterze oficjalnej. A oto i one.

- Kiedy pracowaliśmy przy „Powrocie Jedi” – mówi McDiarmid – chodziły pogłoski, że Lucas ma w głowie dziewięć filmów i właśnie kończy trzeci z nich. Oczywiscie myślałem, cóż mógłby zrobić, cofnąć się w czasie i ukazać korzenie Vadera, ale nie przypuszczałem, że będę brał w tym udział, bo wydawało mi się, ze wezmą młodszego aktora. To było oczywiste.

Ian McDiarmid po pracy nad ROTJ wrócił na deski teatru, gdzie rozwijał swoją karierę, nawet nie myśląc, że znów będzie brał udział w „Gwiezdnej Sadze”. Gdy Lucas zaczął pracować nad prequelami, udał się do Londynu i spotkał z McDiarmidem, który spodziewał się, ze Imperator w jakiejś formie będzie w nowych epizodach. Po krótkim, dziesięciominutowym spotkaniu, stało się jasne, że Palpatine nie tylko powróci, ale będzie w centrum wszystkich wydarzeń nowej trylogii.

To było trochę jak deja vu. Potem Lucas wytłumaczył McDiarmidowi generalnie o co będzie chodzić w trzech filmach i stosunek jego postaci do tych wydarzeń. Mówił jednak o dwóch osobach. O zwykłym, czarującym polityku, który staje się Imperatorem. A im bardziej będzie bliżej władzy, tym więcej będzie go w opowieści.

Okazało się, że do roli Palpatine’a McDiarmid odpowiadał wiekiem roli, więc nie musiał, jak to było w przypadku „Powrotu Jedi”, gdzie musiał być postarzany. Ironią losu jest to, że gdyby podczas kręcenia „Mrocznego Widma” nie był we właściwym wieku, nie zagrałby w prequelach. Paradoksalnie to, że się zestarzał pozwoliło mu zagrać młodszą wersję samego siebie. Było to swoiste wyzwanie, także w duchu kontynuowania sagi.
KOMENTARZE (40)

Wywiad z Davem Wolvertonem

2005-03-31 23:23:00

Dave Wolverton, dziś już raczej słabo kojarzony przez fanów Gwiezdnych Wojen, ma w swoim dorobku “Ślub księżniczki Lei”, a także początek serii “Uczeń Jedi”. I choć od wielu lat pisze książki, to prawdziwą sławę zyskał jako David Farland. Jego cykl „Władca Runów” (wydany w Polsce przez wydawnictwo Rebis) przyniósł mu światowe uznanie. Istnieje też pewna szansa, że wróci on do pracy nad Gwiezdnymi Wojnami.

Droga do Gwiezdnych Wojen u Wolvertona rozpoczęła się w 1992, kiedy współpracował z Bantam Books. Jego edytorka, Betsy Mitchell akurat szukała kogoś, kto mógłby być zainteresowany Sagą, więc go zapytała. Generalnie szukali dobrych autorów, ale przede wszystkim ważne było też usposobienie, żeby to byli mili, bezkonfliktowi twórcy. Wolvertona zaproszono w tym samym czasie co Kevina J. Andersona.

Wolverton od lat był wielkim fanem Gwiezdnych Wojen, w praktyce od czasu, gdy pojawiły się one w kinach. Ale miał duży problem z obejrzeniem filmu po raz pierwszy. Mieszkał 20 mil od kina i co przyjechał do niego, okazywało się, że wszystkie bilety wyprzedano. Dopiero któregoś dnia usłyszał w radiu, że w jakimś tam kinie – trochę dalej, będą dodatkowe ranne seanse i tak się właśnie zaczęło. W ciągu kilku najbliższych tygodni obejrzał film trzydzieści pięć razy. Gdzieś w swoim rodzinnym albumie ma zdjęcie w stroju Jedi z mieczem u boku. Wtedy chciał też zostać specem od efektów specjalnych. Po wielu latach został jednak pisarzem, ale nadal interesuje się tworzeniem filmów.

Gdy Wolverton współpracował z LucasFilm, bardzo przyjemnie się z nimi pracowało. Generalnie, gdy już zatwierdzili autora, ten miał wolną rękę w zgłaszaniu pomysłów, pisał streszczenie, plan i mógł wprowadzać wiele zmian. Po zrobieniu z nimi dwudziestu projektów, Dave stwierdził, że bardzo rzadko wprowadzali zmiany, a jeśli już to i tak mało ważne.

Poza „Ślubem księżniczki Lei” oraz „Narodzinami Mocy”, Wolverton napisał wiele książeczek z serii Scholastic’s Star Wars Adventures Club. To raczej gry, gdzie piszesz początek i koniec, określa to autor. Środek to RPG. Potem pisał już całą opowieść a ktoś inny ją dzielił.

Ulubione sceny filmowe to – atak na Hoth, kantyna i pościg w lesie w ROTJ.

Poza Gwiezdnymi Wojnami Wolverton pisał też w innych licencjonowanych uniwersach – jak „Mumia”, Starcraft, a nawet pisał scenariusze do gier w tym „Xena: Talizman Przeznaczenia”. Swoje własne książki stara się pisać w różnych konwencjach. Jego debiut – „On My Way to Paradise” był latynoamerykańskim cyberpunkiem. Ale ostatnio głównie pisze fantasy jako David Farland. „Władca Runow” to seria która sięgnęła szczytów na liście bestsellerów New York Timesa. Inna obiecująca seria, to młodzieżowy Ravenspell, która zacznie pojawiać się w maju. Ma też pomysł na kolejną serię fantasy.

Wolverton ma też na swoim koncie uznany rekord Guinnessa. Napisał on książkę „A Very Strange Trip” na podstawie scena scenariusza L. Rona Hubbarda (założyciel kościoła Scjentologicznego). Z okazji premiery zrobił wielką imprezę w Hollywood i w ciągu 4 godzin podpisał 2800 egzemplarzy książki, co zostało zanotowane przez jurorów z Księgi Guinnessa. Tego dnia, ale już poza biciem rekordu, podpisał jeszcze 4000 egzemplarzy.

Obecnie kończy pracę nad kolejną powieścią z cyklu „Władcy Runów” (a w między czasie w bólach powstaje film, ale ostatnio się coś ruszyło), a także Revenspell. Wolverton ma w planach jeszcze kilka projektów, własnych, ale jak przyznaje chętnie napisał by jeszcze coś dla Gwiezdnych Wojen w niedalekiej przyszłości, podobno trwają rozmowy w sprawie komiksu. Co z tego wyniknie zobaczymy.

Temat o twórczości Farlanda/Wolvertona.
KOMENTARZE (0)
Loading..