W nocy miał jednak pożałować swojej kolacji.
Zabójcy Sith nie miewają snów. Tym bardziej Adrul odniósł wrażenie, że to, co widzi, dzieje się naprawdę. Widział wielkiego smoka, pożerającego planety, który szukał zarówno Sithów, jak i Jedi. Pochłonął Radę, zebraną na Katarrze, zjadł innych Jedi, którzy na próżno ukrywali się w najodleglejszych zakątkach galaktyki, wreszcie zmierzył się z samym Darthem Sionem, a także Darthem Nihilusem. A gdy nie było już nigdzie żadnych użytkowników Mocy, wylądował tutaj, na Haruun Kal, tuż przed nim, Adrulem Trionem.
Aby po chwili zamienić się w byłą zwierzchniczkę Akademii Trayus, Darth Trayę.
Traya uśmiechnęła się spod kaptura, ale nie było w niej ani krzty ciepła. W rzeczy samej Trionowi ścięła się krew w żyłach. W jego głowie zrodziła się myśl, żeby uciekać.
W tej samej chwili padł bez życia na ziemię.
W rzeczywistości spadając z drzewa.
Podniósł się, cały obolały. Nie do końca wiedział, gdzie jest ani co się dzieje, wokół było jeszcze ciemno, a obraz przed oczami zdawał mu lekko falować. Ponadto od upadku dzwoniło mu w uszach.
Usłyszał jednak jakieś wrzaski, przerywane histerycznym śmiechem.
W pierwszej chwili wydawało mu się, że znalazł się pod wpływem jakiegoś środku halucynogennego. To ta kora thyssela, pomyślał, to musiała być ona. Ale wtedy zdał sobie sprawę, że krzyki, które słyszy, są prawdziwe. Układały się mniej więcej w coś takiego: „Ha ha! Jesteśmy zgubieni! Ha ha! Zgubieni, tak!”
A głos należał do jednego z Zabójców Sith.
Adrul zmełł w ustach przekleństwo i ruszył w kierunku krzyczącego towarzysza. Miał nadzieję, że ten naćpany kretyn wpadnie na jakiegoś chwytacza albo inne drzewo i rozwali sobie na nim głowę.
Inaczej Trion własnoręcznie go zabije.
Jego życzenie miało się za chwilę spełnić.
Wrzaski poprzetykane histerycznym śmiechem nagle się urwały. Trion doskonale wiedział, co się mogło stać, i co najpewniej się stało. Dla pewności podbiegł jednak w miejsce, w którym delikwent przerwał krzyki, żeby zobaczyć, co się z nim stało. Gdy tam dotarł, ujrzał najbardziej makabryczny widok, jaki zdarzyło mu się oglądać od dawna. Przed nim rozciągała się spora, naturalna jama przysypana liśćmi, z około setką naturalnych kolców z niej wystających.
Na te kolce nabił się jeden z Zabójców Sith, jeszcze przed chwilą biegający nago wokół dżungli.
Nic dziwnego, że postanowiła go ona ukarać.
Jama najwyraźniej była jakąś mięsożerną rośliną, bowiem kolce nie miały nic wspólnego z wytworami skalnymi; przypominały raczej ciernie rosnącego wszędzie na tej planecie brązowina. A ten idiota, który widocznie zjadł za dużo kory thyssela, wszedł w to jak mucha w sieć pająka. Tym lepiej, pomyślał Trion, mniej niedoceniających dżungli imbecyli na głowie.
Tymczasem dołączyli do niego dwaj pozostali przy życiu Zabójcy Sith. Po ich ruchach i zapachu można było wnioskować, że również mieli pewne przeboje z halucynacjami. Jeden z nich nawet zwymiotował na kombinezon.
- Wyczyść to.- polecił mu sucho Adrul.- Zwijamy się stąd. Zaraz będzie tu pełno padlinożerców.
Zabójcy kiwnęli lekko głowami, ciągle oszołomieni. Ponieważ jednak kora thyssela podziałała na nich pobudzająco, niezwłocznie ruszyli w dalszą drogę, chociaż Trion irytował się za każdym razem, gdy w głupi sposób ujawniali swoją obecność w cieniu. Stwierdził jednak, że pozwoli im wytrzeźwieć. Zniesie te wszystkie trzaski łamanych gałązek, niepotrzebne szelesty liści, zaczepianie o korzenie i odganianie owadów, których chyba tam nawet nie było. Ta misja z tymi kretynami stawała pod coraz większym znakiem zapytania...
Ale Trion nie dał się sprowokować. To oni drażnili dżunglę, nie on. Nie będzie się sprzeciwiał, jeśli dżungla postanowi wymierzyć im karę.
Dla niego liczyło się teraz tylko polowanie.
Nic więcej.
Do wschodu słońca i przez kolejne pół dnia Zabójcy posuwali się we wskazanym przez Triona kierunku. Efekt spowodowany przez korę thyssela minął już zupełnie, jednak smród wymiocin na kombinezonie ciągle towarzyszył jednemu z zamachowców. Tym razem nie ściągali skafandrów w ogóle, mimo panującego skwaru; lepiej było być ugotowanym, ale żywym, niż orzeźwionym, lecz martwym albo rannym przy starciu z jakimś leśnym drapieżnikiem.
W pewnym momencie napotkali coś, co Adrul określił mianem stobora. Był to chyba najgroźniejszy drapieżnik, jakiego spotkali, ale tym razem nie dali mu się zaskoczyć. Bez wątpienia szedł ich tropem, ale dostrzegli go, zanim zdołał się przygotować do walki. Stobor wykazał się zadziwiającą jak na występujące w dżungli zwierzę głupotą; nie usłyszał albo nie potrafił zinterpretować nadciągających szelestów, najwyraźniej cały czas idąc poprzednim tropem. Zabójcy Sith po raz pierwszy od paru dni zadziałali tak, jak ich tego uczono: zgodnie i z idealną synchronizacją. Wszystkie funkcje życiowe stobora stanęły w jednej chwili, gdy uderzyły w niego naraz trzy piki mocy.
Zabójcy spodziewali się, że ich kapitan wyrazi jakąś aprobatę dla zgrabnie przeprowadzonej akcji. Potrzebowali tego, zwłaszcza, że czuli się w dżungli bardzo nieswojo, a ich niepewność podkopywał jeszcze kończący się nieuchronnie zapas żywności. Chcieli chociaż duchowego poparcia.
- Ściągasz ścierwo swoim smrodem.- warknął zamiast tego Trion, patrząc na towarzysza z wymiocinami na kombinezonie.
Zabójcy Sith popatrzyli na siebie z lekkim niedowierzaniem. Dopiero teraz bowiem dotarło do nich, że dla Adrula Triona tylko jedna rzecz naprawdę się liczy.
Polowanie.
Wtedy jeden z nich (ten w czystym skafandrze) zwinął się nagle w dzikich konwulsjach, upadając w drgawkach na ziemię. Przez jakiś czas jeszcze się wił, robiąc przy tym trochę hałasu i trzęsąc się niemiłosiernie. W końcu przestał, nieruchomiejąc w dziwacznej pozycji na brzuchu. Jego dwaj towarzysze patrzyli cały czas, jak zwija się z bólu, ale nie zareagowali. Adrul stwierdził po prostu, że dżungla zabrała kolejnego słabeusza, a drugi zamachowiec po prostu nie wiedział, co ma robić.
Nikt ich nie szkolił na takie sytuacje.
- Zostaw go.- polecił Trion, przechodząc nad trupem Zabójcy.
- Może chociaż sprawdzimy, co go zabiło?- spytał jego podwładny.
- Jak chcesz.- mruknął Adrul, nie odwracając się.- Ale i bez tego wiem, co się z nim stało.- przerwał na chwilę.- Zabrała go dżungla.
Żywy Zabójca Sith mimo to zaczął badać ciało towarzysza. Najpierw obejrzał je zewsząd, szukając jakiegoś śladu po uderzeniu, strzale albo czymś podobnym, a gdy niczego takiego nie znalazł, zabrał się za ściąganie z denata jego kombinezonu.
I to, co zobaczył, przeraziło go.
Martwy zamachowiec był na całym ciele pożądlony przez jakieś owady. Ale nie były to ukąszenia tych moskitów, które atakowały Zabójców w zasadzie od początku tej wyprawy. Nie, to było coś innego... widać poza zwykłymi insektami wokoło latało coś więcej. Jego i kapitana Triona chroniły ich skafandry – ale ten nieszczęśnik był jednym z tych, którzy ściągali je, by zaczerpnąć trochę powietrza nieważne, jak wilgotnego. Teraz miał za swoje. Na całym ciele widniały ogromne, zaropiałe krosty, jarzące się wciąż krwistą czerwienią. Aż dziw, że ich nie czuł. To zapewne wpływ kory thyssela, która poza właściwościami halucynogennymi była najwyraźniej również środkiem przeciwbólowym.
Ta planeta powoli zabijała ich wszystkich.
Zabójca Sith rozejrzał się szybko i stwierdził, że jego kapitan zdążył już zniknąć w zaroślach. Zostawił więc martwego towarzysza i czym prędzej ruszył za zwierzchnikiem. Posuwał się cicho i dyskretnie, przemykając między cieniami drzew, ale starał się za wszelką cenę dogonić Adrula. Nie miał z tym kłopotów, gdyż wyczuwał wśród gęstwiny jego sygnaturę Mocy. Wiedział, którędy podążać, jeśli tylko kierował się intuicją.
Dlatego zaskoczyło go niezmiernie, kiedy wychodząc z wysokich i gęstych krzaków niemal wpadł na swojego kapitana, stojącego sztywno w zupełnie niepodobnej do niego, zaskoczonej pozie. Zabójca natychmiast wyjrzał więc zza pleców Triona, by zobaczyć, co spowodowało u niego taki szok.
I zobaczył zwisające na lianach, już nadjedzone przez padlinożerców, ciało ich towarzysza, uduszonego przez chwytacze.
Wtedy dotarła do niego straszliwa prawda.
Kręcili się w kółko.
Dżungla mnie zdradziła.
To była pierwsza rzecz, o jakiej pomyślał Adrul Trion, kiedy doszedł do siebie. Dżungla, która rosła wokoło, a którą on nosił w sercu, zdradziła go. Oszukała. Miał się z nią oswoić. Ona miała mu pomóc. Umożliwić zabicie Jedi.
Umożliwić łowy.
Tymczasem go opuściła.
Nie mógł już ufać własnym instynktom.
Nie mógł ufać sobie.
W głowie kołatało mu się teraz tylko jedno pytanie: dlaczego?
Spojrzał na swojego towarzysza. Stał on cały czas za nim, nie wiedząc, jak ma się zachować. Mógł oczywiście ruszyć za Jedi, ale tego nie zrobił. Wolał podążać za jego rozkazami. Zbezcześcił swoją rolę w polowaniu. Nie był myśliwym.
Był słaby.
To przez niego dżungla oszukała Zabójców Sith.
Trion cały czas patrzył na drugiego zamachowca, ale już go nie widział. Zamiast niego stał nagi, słaby człowiek, pokąsany przez moskity, z plamami po korze thyssela na dłoniach i sinym śladzie na szyi. Był wszystkim, co przeszkadzało Adrulowi zacząć prawdziwe polowanie.
Już wiedział, co musi zrobić.
W Akademii Trayus uczą przede wszystkim lojalności.
Jeśli nie jesteś lojalny, to biorą cię tam pod lupę, łamią cię, sprawiają, że już nawet nie umiesz myśleć o zdradzeniu sprawy Sithów. Jesteś wręcz ślepo posłuszny tym, którzy tę sprawę reprezentują. Bezwzględnie lojalny wobec nich.
I wierzysz, że i oni są lojalni wobec ciebie.
Dlatego w ostatnich sekundach życia Zabójca nie mógł pojąć, dlaczego jego kapitan go zdradził. Dlaczego bez wyraźnych przyczyn ruszył na niego nagle, kilkoma błyskawicznymi ciosami pozbawiając czucia w rękach i nogach, by zaraz potem podciąć gardło. Co było jego celem? Czy może oszalał? Mieli przecież zabijać Jedi, a nie siebie nawzajem.
Z wyrazem zaskoczenia i niedowierzania na ukrytej za maską twarzy Zabójca Sith wydał swoje ostatnie tchnienie. Nigdy już nie miał się dowiedzieć prawdy.
Adrul Trion stanął nad nim, z namaszczeniem wypuszczając powietrze. Czuł, że postąpił słusznie. Dżungla jest bezwzględna, nie toleruje słabeuszy. Wędrując z tymi, którzy nie rozumieją ich praw, Trion sam się jej naraził. Ale teraz naprawił swój błąd. Pozbył się czynnika przeszkadzającego. Pozostał tylko on, i jego zwierzyna.
I dopadnie ją, choćby za cenę życia.
Zagłębił się w Moc i odnalazł miejsce, w którym pulsowała ona trochę jaśniej. Bez trudu wyznaczył kierunek i ruszył niezwłocznie. Nie przeszkadzał mu już ani upał, ani duszne powietrze, ani setki unoszących się wokół niego owadów. Jeszcze przed chwilą doprowadziłyby go do furii, ale teraz nawet nie zwracał na nie uwagi. Nie brakowało mu też towarzyszy. Nie żałował ich.
Liczyło się tylko polowanie.
I polowanie doszło do skutku, chociaż nie tak, jak Adrul zamierzał je przeprowadzić.
Wciąż poruszał się w kierunku, w którym sugerowała mu to Moc. Z niejakim zdziwieniem stwierdził, że teraz robi to znacznie szybciej; najwyraźniej tamte sieroty go już nie spowalniały. To dobrze. Teraz to rozgrywka między Jedi, a nim. Ofiarą i myśliwym.
Jedno z nich na zawsze pozostanie w tej dżungli.
Trion wciąż posuwał się naprzód, nasłuchując odgłosów lasu. Odległe grzmoty i lekkie wibracje gruntu świadczyły o tym, że gdzieś w tych okolicach galopuje stado ogromnych zwierząt; bardzo możliwe, że były to te same, które stratowały ich transportowiec. Adrula jednak to już nie obchodziło; liczył się fakt, iż Jedi, którego szukał, przebywał gdzieś w okolicy źródła tego hałasu.
Zabójca Sith podążał więc bez namysłu w tamtym kierunku.
Po kilkunastu minutach w końcu dotarł do miejsca, którym przed chwilą biegły te wielkie stworzenia. Chociaż „biegły”, to może nieodpowiednie słowo. „Tratowały” byłoby znacznie lepsze, chociaż też nie do końca. Gdyby Adrul Trion miał czas się zastanowić, stwierdziłby, że „miażdżyły wszystko dookoła”, byłoby najwłaściwszą frazą.
Nie miał jednak ani chwili na zabawy lingwistyczne. Gdzieś w oddali dostrzegł bowiem ludzką sylwetkę, jadącą wśród tumanów kurzu na jednym z tych gargantuicznych stworów.
I cały świat wokół nagle przestał istnieć. Pozostała jedynie niewielka, wąska linia, łącząca jego i tajemniczą ofiarę. Rzeczywiście, Moc podpowiadała mu, że to był Jedi. Co prawda inny, niż ci, których do tej pory spotkał, jakby mniej okrzesany, bardziej dziki, ale w tej chwili nie miało to dla Triona absolutnie żadnego znaczenia.
Liczył się teraz tylko myśliwy. I jego zwierzyna.
Wtedy usłyszał za sobą dziki warkot.
Zabójca Sith rozejrzał się ostrożnie wokół, starając się nie robić gwałtownych ruchów. Kątem oka dostrzegł w odległości kilkunastu metrów od siebie ogromnego drapieżnika, przypominającego skrzyżowanie krokodyla z psem, wpatrującego się wściekle w Adrula swoimi okrągłymi, sprawiającymi wrażenie owadzich, oczami. Z zarośli parę metrów dalej wynurzył się kolejny. A za nim następny.
Trion czytał o tych zwierzętach. Wiedział, że nie będzie łatwo wygrać ani uciec.
Były to bowiem psy Akk.
Adrul powoli sięgnął po swoją pikę mocy, cały czas szukając jednak drogi ucieczki. Czuł, że musi jakoś się z tego wymknąć; spełnił przecież wszystkie wymagania, jakie postawiła przed nim dżungla. Czy to możliwe, że ona nikomu nie przebacza?
Chwycił pikę w pozycji obronnej, obracając się powoli. Jeśli to kolejna próba, to on ją przetrwa. Bez względu na wszystko, to są jego łowy. Dżungla jest z nim. Nie da go...
Wtedy psy zaatakowały.
Po kilku minutach walki Adrul Trion zrozumiał wreszcie, o co tu chodziło.
W tej samej sekundzie, w której dostrzegł jeszcze raz swój cel, młodego, ciemnoskórego mężczyznę. Na pewno urodził się on już po katastrofie, w której Jedi zostali uwięzieni na tej planecie. Musiał więc być dzieckiem jednego z nich. A zatem możliwe, że jest ich więcej. I nie są oni tutaj gośćmi, zwierzyną, którą dżungla stara się usunąć.
Są tubylcami.
To on, Adrul Trion, był tu obcy.
Zrozumiał to, kiedy wyczuł mentalne macki, jakie młody tubylec co jakiś czas wysyłał do psów Akk i ogromnego zwierzęcia, na którym jechał. Zrozumiał, że dżungla nie jest wrogiem tego człowieka. To on jest tutaj panem. Myśliwym.
A Zabójcy Sith jego ofiarami.
Wreszcie zrozumiał, że dżungla nie stawiała przed nim nigdy żadnych wymagań. To on je sobie narzucał, starając się wejść w rolę łowcy. To on nakręcił tą spiralę gonitwy, starając się przypodobać dżungli. Ale ta dżungla, o której względy zabiegał, nigdy nie była tym tropikalnym lasem na Haruun Kal.
Ona była w nim.
Całe te łowy miały miejsce wyłącznie w jego głowie, na zewnątrz odbywało się zupełnie inne polowanie.
To wszystko Adrul Trion uświadomił sobie w tej samej sekundzie, w której kły psa Akk dosięgnęły jego szyi. Nie opierał się.
Umarł ze świadomością, że jednak czyjeś polowanie zakończyło się sukcesem.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,08 Liczba: 12 |
|
jedi_marhefka2006-06-30 19:41:26
dosyć dziwne opowiadanie aczkolwiek wciągające. Michał znów pokazałeś dobry styl. gratulacje. 9/10
ObiwanKenobi2006-03-18 19:42:26
bardzo ciekawa historia tym bardziej ze nie czesto czytam historyjki o kapitanach Sith 8
Gemini2006-01-11 11:43:04
Fajne, choc trochę mało prawdopodone. No bo jak Sithowie posługujący sięMocą mogą krążyć w kółko ? Natomist styl, jezyk jest OK. 9/10
Lady Aragorn2005-10-04 21:12:09
Hmmmmmm pesymistyczny krąg smierci ale podoba mi się jak na ciebie Misek to trochę krótkie ale i tak daję 10 :):):)
Adaxer2005-09-29 21:37:41
Troche za krotkie
Lorienjo2005-09-19 18:51:59
Historię dziesięciu małych murzynków opisywano nie raz. Fakt, może nie w realiach SW, ale zawsze... Sęk w tym, aby nie usnąć koło piątego. Cóż, ja nad "Łowami" przysypiałem, ale może tylko ja tak mam. Choć odnosiłem nieodparte wrażenie, iż po raz kolejny słucham piosenki finałowej kabaretu "Ani mru, mru". Gdybyśmy nawet przesiedzieli nad nią z pięć dni, to i tak nic nowego by się nie wydarzyło i nic nas nie zaskoczyłoby. Monotonia bębna na galerze...
Ale, ale. Gdyby odrzucić cały ten młot parowy reszta wypada całkiem dobrze. Mamy dżunglę i łowy, i... I nawiązania do znanych, może mało, faktów z historii SW... I zdania są poskładane tak jak trzeba, rzecz dziś rzadko spotykana. Jednym słowem jest dobrze, tylko ta konwencja...
Nie byłbym jednak sobą, gdybym się nie przyczepił detali. "Zabójcy Sith"... To można rozumieć opacznie. Pierwszym mym skojarzeniem byli zabójcy Sithów i jakże się zdziwiłem, gdy zabijali Jedi... To chyba jednak zabójcy Jedi? Żaden profesjonalista nie wejdzie do dżungli w srebrzystej zbroi, nawet jeśli idzie w drugiej linii, to nie choinka. Czy wśród owych zabójców były kobiety? Ja nie zauważyłem, choć raz o nich wspomina się "troje". W "Ich troje" była z pewnością przynajmniej jedna kobieta. No i na sam koniec widać, że szkolenie owych zabójców w technikach przetrwania, aby nie powiedzieć "survivalowych", było cokolwiek niedostateczne. To klony były szkolone lepiej.
I tyle. Byłoby wspaniale, gdyby wszelkie opowieści fanowskie były napisane przynajmniej na takim poziomie.
[droid]
Asturas2005-09-14 10:15:09
Ech... jak na złość jestem w trakcie czytania książek Harrey'ego Harrissona i to dosłownie wszystkiego. Po takiej dawce geniuszu literackiego nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć.
Opowiadanie Miśka jest dobre i dojrzałe, ale mam wrażenie, że ze świetnego pomysłu powstało coś średniego. Być może Misiek porwał się na coś zbyt trudnego, wszedł w domenę Stovera. Nie mniej jednak stawiam 8/10. Przyznam szczerze, że nie odczułem atmosfery osaczenia. Powtarzam jednak, że to wynik zagłębienia się w światy wykreowane przez genialny umysł Harrisona. Tam atmosfera osaczenia jest tak namacalna, że wprost przerażająca...
Nadiru Radena2005-09-13 13:04:39
No, niestety zakończenie absolutnie niczym nie zaskakuje. Jest dokładnie takie, jakiego spodziewałem się po przeczytaniu pierwszych słów. Na dodatek jak dla mnie opowiadanie jest nieco zbyt schematyczne. Dlatego ocena tylko 7/10.
PS. Wielki plus to przemyślenia naszego bohatera i pewne uczucie osaczenia, które nachodzi mi do głowy podczas czytania.
Bubi2005-09-12 23:26:45
Jak wystawiałem mu ocene to miało powyżej 9. Ludzie jak wy oceniacie że zeszło do troche ponad 8. Przecież to świetne opowiadanie. Ciekawie rozwinięte są przemyślenia głównego bohatera a i zakończenie jest dobre, takie jakiego nie spodziewalibyśmy sie po samym przebiegu akcji na początku.
PS ale fajnie po paru miechach znów dorwać sie do Bastionu :) :) :)
Talon Kurrdelebele2005-09-12 17:58:08
Nie czepiać się, nie jest takie złe..
8/10
Calsann2005-09-11 15:50:00
Opowiadanie jak opowiadanie, ale wasze komenty, to dopiero dno ;D
Shedao Shai2005-09-11 13:05:33
Tytymek, nie będę z tobą wchodził w polemiki, tylko zwracam ci uwagę, że jak juz raczysz łaskawie objechać opowiadanie, to przynajmniej zaznacz, czemu. Bo "fabuła cienka" to argument na poziomie 1 klasy gimnazjum. Konkrety, człowieku, konkrety!
Krogulec2005-09-11 11:43:30
shedao to chyba ty ciemny jesteś, poprostu nie podoba mi się rozwiązanie historii i ogólnie wątki są drętwe
Shedao Shai2005-09-11 10:53:56
Bartowi gratulujemy doskonałej argumentacji oceny. Tytymkowi też.
Lord Bart2005-09-11 10:30:41
a i wystawiłbym 4 hesli się uda.
Lord Bart2005-09-11 10:11:47
eee o Sithach trzeba umieć pisać:(
Krogulec2005-09-11 08:27:26
dobrze napisane lecz fabuła cieńka :/ 6 na 10
Shedao Shai2005-09-10 23:40:20
Ze względu na dość nieobiektywne podejście do przedmiotu oceny - brałem udział w korekcie, nie będę wytykał błędów, gdyż te wytknąłem Miśkowi wcześniej i zostały one poprawione. Tak więc stawiam ocenę 9, bo opowiadanie jest "Miśkowe" (czyt. bardzo dobre), no ale EL to to nie jest... dlatego nie 10. Ale z czystym sumieniem polecam!