Cichy, wyposażony w tłumiki emisji silników, pomalowany na czarno transportowiec Sithów osiadł na powierzchni planety wraz z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Jego lądowanie nie wywołało o dziwo żadnego rwetesu, żadnego poruszenia. Dziwaczne skrzeki, trzaskania i pomruki, charakterystyczne dla klimatu gęstej, niemal dziewiczej, równikowej dżungli, skutecznie zagłuszyły nawet coś tak uciążliwego, jak miaukliwy skowyt silników i trzask gałęzi, przygniecionych durastalowymi nogami. To dobrze, wręcz bardzo dobrze. Jeśli przyroda nie zareagowała gwałtownie na obecność obcych, istnieje spora szansa, że i Jedi ich nie zauważą.
Kapitan Trion osadził „Truciciela” najłagodniej, jak tylko mógł, na najszerszej polanie, jaką wskazywały skanery. Mieściła się ona na największej wyspie, będącej w praktyce najokazalszym łańcuchem górskim, wybijającym się ponad morze zielonego gazu. Prawie cały jej obszar pokrywała dżungla. Dzika, niezamieszkana, pełna nieokiełznanych wytworów ewolucji, przerażająca, intrygująca dżungla.
A gdzieś w niej żyli Jedi, nieświadomi nadciągającej zguby.
Trion wyłączył wszystkie systemy statku, wprowadzając go w absolutne zaciemnienie, po czym wyjrzał za iluminator. Spoglądając na rozciągającą się przed nim dzicz poczuł doskonale sobie znany dreszczyk emocji, kiedy wyruszał na polowanie.
Był Zabójcą Sith. Szkolonym, aby tropić i mordować nawet najpotężniejszych Jedi. Był myśliwym.
A oni jego zwierzyną.
A gdzie najlepiej udać się na polowanie, jak nie do dżungli?
- Wychodzimy.- rzucił cicho do swoich ludzi.
Było ich dziewięciu. Razem ze swoim kapitanem stanowili standardowy korpus łowiecki Sithów: jego tylną straż stanowiło czterech żołnierzy Sith, zakutych w srebrne, połyskujące zbroje. Nie nadawali się oni do ataków z zaskoczenia; nie potrafili się skradać, nienajlepiej szła im walka na miecze; dysponowali jednak sporą siłą ognia, by w razie czego móc osłaniać tyły trzonu oddziału.
A składało się na niego sześciu śmiertelnie niebezpiecznych Zabójców Sith. Wszyscy wyposażeni byli w pochłaniające światło kombinezony i piki mocy, które pomagały w zaskakiwaniu Jedi i skutecznym zadawaniu śmierci. Poruszali się bezszelestnie, stąpając lekko i w razie potrzeby ukrywając się za załomem, przylegając do ściany lub znikając w cieniu, by w odpowiednim momencie zadać pojedynczy, druzgocący cios. Jednak najważniejszym atutem Zabójców Sith była wrażliwość na Moc. Szkoleni w Akademii Trayus na Malachorze V, skrytobójcy potrafili nie tylko wykrywać innych użytkowników Mocy, ale i samemu maskować się przed ich obecnością. To czyniło ich niewidocznymi nawet dla wyczulonych zmysłów Jedi.
Adrul Trion był jednym z najlepszych. Do tej pory nie pozwolił uciec żadnej ze swoich ofiar, odnajdując je nawet w najwymyślniejszych kryjówkach. Nie było twierdzy, do której nie potrafiłby się wślizgnąć. Nie było okrętu, którego nie umiałby zinfiltrować.
Nie było Jedi, który by mu się wymknął.
Adrul zdążył już przyzwyczaić się do myśli, że nikt mu nie ucieknie. Wiecznie pewny siebie, utożsamiał się z cichym, acz zabójczym drapieżnikiem z planety Itren, znanym jako olikathers. Pozwalał on ofierze wejść na swój teren, po czym skradał się za nią, aż osiągnął odpowiednią pozycję do skoku. A gdy już zaatakował, ciął po swoim przeciwniku długimi i ostrymi, czarnymi pazurami, miażdżąc go jednocześnie swoją masą. Było to brutalne, acz efektywne.
I bezwzględne.
Korpus łowiecki zszedł po bezszelestnie opuszczonym trapie na grząską i miękką powierzchnię planety. Trion od razu, pojedynczym gestem polecił czterem żołnierzom Sith zabezpieczenie polany, na której wylądowali. Trzeba przyznać, że wykonali zadanie precyzyjnie i bez szemrania. Zawodowcy, pomyślał. Szkoleni jeszcze za czasów Dartha Revana. Kiedy oni omiatali skanerami pobliską dżunglę, Adrul pomacał butem grunt i uśmiechnął się pod maską. Łatwo się będzie skradać.
Wreszcie Trion odetchnął głęboko miejscowym powietrzem, a przynajmniej na tyle, na ile pozwalały mu filtry w masce i duża wilgoć. Mimo, że słońce już zaszło i jedynym źródłem światła były dziwne, fluorescencyjne huby drzewne, ziemia ciągle parowała i wszędzie panowała nieznośna duchota. Było to na dłuższą metę uciążliwe, ale nie wszystko mogło być idealne. Wszak to tylko chwilowa niedogodność. Nie mogła w żaden sposób zmącić rozkoszy polowania.
Czas więc zacząć łowy, zdecydował Trion.
Zagłębił się w Moc, szukając śladów jakiegoś jej użytkowania. Wszystko dookoła aż kipiało życiem, tworząc gęstą, mocno ze sobą powiązaną siatkę energii, w której wszystkie węzły były tak ostre i tętniące Mocą, że ciężko było w ogóle rozróżnić jakieś ślady jaśniej świecących istot. Nie było to jednak niewykonalne. Adrul po dłuższej chwili koncentracji już wiedział, gdzie mają zmierzać.
- Tam.- rzucił, ruszając we wskazanym kierunku.
Dyscyplina była jednym z fundamentów szkolenia w Akademii Trayus. Piątka podległych Trionowi Zabójców Sith od razu ruszyła za swoim dowódcą, wchodząc w gęste poszycie leśne.
- Sierżancie, rozbijcie obóz.- odezwał się Adrul na odchodne do jednego z żołnierzy Sithów.- Żadnych ognisk i źródeł światła, niech cały czas któryś z was czuwa. Wkrótce wrócimy.
- Tak jest.- zameldował sierżant cichym, zniekształconym przez hełm głosem.
Zabójcy Sith jednak już go nie słuchali, zniknęli bowiem w mrocznej gęstwinie.
Kilka godzin po odejściu, jeden z żołnierzy Sithów, mający akurat zmianę warty, przyjrzał się dokładniej okolicy, w której wylądowali. Zapadły już całkowite ciemności i tylko korzystając z nikłego światła fluorescencyjnych hub był w stanie rozróżnić kontury krajobrazu. Skupił się więc na poznawaniu podłoża metodą bardziej bezpośrednią, mianowicie dotykając je. Od razu zwrócił uwagę, że chociaż grząskie, jakiś czas temu musiało być czymś ubite, bowiem wilgotna warstwa nie była głęboka. Przy okazji gdzieniegdzie leżały jeszcze porośnięte niebieskim mchem konary drzew, a grunt poprzetykany był suchymi, połamanymi gałązkami. W niektórych miejscach powoli, nieśmiało wyrastała trawa. Wszystko wskazywało na to, że polana powstała, gdy jakieś duże zwierzę lub grupa zwierząt zatrzymało się tu na popas. Żołnierz zastanowił się przelotnie, co mogło stratować dżunglę na tyle skutecznie, by uniemożliwić jej ponowne wtargnięcie na ten teren.
Nagle usłyszał odległy, ale zbliżający się grzmot, coś jakby dźwięk setek łamanych gałęzi. Po chwili poczuł poprzez grząski grunt lekkie wibracje, nasilające się jednak z każdą sekundą. Gdzieś w mroku roznosiło się echo pędzących stworzeń. Wraz z drżeniem ziemi narastał niepokój żołnierza; wyglądało na to, że mocarne drzewa porastające tę planetę były niczym dla galopującego stada. Zakuty w srebrną zbroję wojownik nie mógł w to uwierzyć; do tej pory za największą istotę w galaktyce uważał mitycznego lewiatana z Corbos, a i jego samego zwykł traktować bardziej jako legendę, niż prawdziwe stworzenie.
Tutaj jednak słyszał całe stado lewiatanów. Istniały naprawdę. Co więcej, wydawały się zbliżać.
Wtedy żołnierza olśniło. Już wiedział, czemu ta polana nie zarosła dżunglą.
Te zwierzęta pasły się tu regularnie.
Huk tratowanych drzew był już tak głośny, że pozostali żołnierze rozbudzili się i usiłowali przyzwyczaić oczy do panującego wokół mokrego, gęstego mroku. Wartownik wrzasnął do nich, żeby uciekali, jednak nie mógł przekrzyczeć panującego hałasu. Gdzieś nieopodal w niebo wzbiła się chmara ptactwa, uciekając przed pewną zagładą. Żołnierz stwierdził, że musi iść w ich ślady. Złapał tylko plecak z zaopatrzeniem, żeby, nie oglądając się za siebie, czmychnąć w zarośla. Jak najdalej od przerażającego huku.
Ledwie zniknął w gąszczu drzew i lian, na polanę wpadła wataha ogromnych, dzikich konturów zwierząt, jakich żaden z żołnierzy Sithów nigdy nie widział. Całe stado z hukiem i wrzawą wbiło się w ich obóz, miażdżąc i tratując wszystko, co spotkało na swej drodze. Przeraźliwe krzyki i trzask łamanej zbroi świadczyły o tym, że i oni nie umknęli tej straszliwej śmierci. Jeden jeszcze krzyczał – najprawdopodobniej chciał się skryć w transportowcu – ale nawet ich statek nie był wystarczającą osłoną przez stadem rozgalopowanych istot. Ich przestraszone wycia i kolejne huki wskazywały na to, że kilka z nich potykało się o transportowiec i upadało, miażdżąc jego poszycie.
I wszystko, co znajdowało się w środku.
Ocalały żołnierz Sith już tego nie słuchał. Krew szumiała mu w uszach, a serce biło pierwotnym, stymulującym strachem. Chciał tylko jednego – dobiec do kapitana Triona.
Tylko przy nim mógł być bezpieczny.
Adrul Trion wyłowił uchem wśród dźwięków dżungli chaotyczne łamanie gałęzi, rozrywanie lian i skrobanie czymś metalowym o ostrokrzewy brązowina. Nie było to głośne, ale Zabójca Sith tak silnie zestroił się z odgłosami otoczenia, że zwracał uwagę na każdy nowy, nawet najcichszy szept. To, co powodowało tamten harmider, zbliżało się szybko, zupełnie, jakby galopowało. Nie, to biegnie, poprawił się Trion, analizując dźwięki, które słyszał. Kątem oka wyłowił za sobą jakiś błysk, natychmiast więc spojrzał w tamtym kierunku. Był myśliwym, nic go nie mogło zaskoczyć.
Zza ogromnych liści, które Zabójcy przed chwilą minęli, wypadł zdyszany żołnierz Sithów. W pierwszej chwili nie dostrzegł on swoich sojuszników, gdyż mieli oni na sobie swoje maskujące kombinezony, jednak Adrul zatrzymał go pewnym wyciągnięciem ręki. Żołnierz prawie na niego wpadł, zaskoczony, ale po chwili przypomniał sobie, z kim w końcu ma do czynienia.
- Jakieś ogromne stwory...- wysapał.- Zmiażdżyły obóz... i statek...
- Statek?- zdziwił się Trion, odganiając ręką jakiegoś nocnego owada. Ich transportowiec nie był co prawda zbyt masywny, jednak przeciętne zwierzę, nawet wielkości banthy, nie było w stanie go stratować. Te istoty, o których mówił żołnierz, musiały być naprawdę ogromne.
- Nie mamy środka transportu.- zauważył któryś z Zabójców.
- Kto stał wtedy na warcie?- kapitan zignorował stwierdzenie swojego pobratymca.
- J...ja...- wyjąkał żołnierz, jakby kurcząc się w sobie. Niepokoił się, że może go czekać coś niedobrego, chociaż nie bardzo chciał w to uwierzyć. Wszak przy swoim kapitanie miał być bezpieczny.
- Więc czemu nie zostałeś z nimi?- warknął Trion, popychając go wściekle na stertę jakichś lian.- Kara za niewypełnienie obowiązków jest jedna.- sięgnął po swoją pikę mocy.- Śmierć.- oznajmił beznamiętnie.
Żołnierz już wiedział, że się mylił. Jego kapitan nie zamierzał go ocalić.
Szybko zerwał się na równe nogi i popędził w gęstwinę...
...by Zabójcy Sith mogli po paru sekundach usłyszeć, jak krzyczy.
Trion szybko policzył swoich ukrytych w cieniu towarzyszy; wszyscy byli tutaj. Niekompetentnego żołnierza musiało więc dopaść coś innego.
Adrul wzruszył tylko ramionami. Skoro tamten idiota nie rozumiał dżungli, musiał zginąć. Tu nie ma miejsca dla takich, jak on.
- W drogę.- rzucił cicho, chcąc jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, by nie zwracać na siebie ewentualnej uwagi swoich ofiar.- Mamy Jedi do upolowania.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,08 Liczba: 12 |
|
jedi_marhefka2006-06-30 19:41:26
dosyć dziwne opowiadanie aczkolwiek wciągające. Michał znów pokazałeś dobry styl. gratulacje. 9/10
ObiwanKenobi2006-03-18 19:42:26
bardzo ciekawa historia tym bardziej ze nie czesto czytam historyjki o kapitanach Sith 8
Gemini2006-01-11 11:43:04
Fajne, choc trochę mało prawdopodone. No bo jak Sithowie posługujący sięMocą mogą krążyć w kółko ? Natomist styl, jezyk jest OK. 9/10
Lady Aragorn2005-10-04 21:12:09
Hmmmmmm pesymistyczny krąg smierci ale podoba mi się jak na ciebie Misek to trochę krótkie ale i tak daję 10 :):):)
Adaxer2005-09-29 21:37:41
Troche za krotkie
Lorienjo2005-09-19 18:51:59
Historię dziesięciu małych murzynków opisywano nie raz. Fakt, może nie w realiach SW, ale zawsze... Sęk w tym, aby nie usnąć koło piątego. Cóż, ja nad "Łowami" przysypiałem, ale może tylko ja tak mam. Choć odnosiłem nieodparte wrażenie, iż po raz kolejny słucham piosenki finałowej kabaretu "Ani mru, mru". Gdybyśmy nawet przesiedzieli nad nią z pięć dni, to i tak nic nowego by się nie wydarzyło i nic nas nie zaskoczyłoby. Monotonia bębna na galerze...
Ale, ale. Gdyby odrzucić cały ten młot parowy reszta wypada całkiem dobrze. Mamy dżunglę i łowy, i... I nawiązania do znanych, może mało, faktów z historii SW... I zdania są poskładane tak jak trzeba, rzecz dziś rzadko spotykana. Jednym słowem jest dobrze, tylko ta konwencja...
Nie byłbym jednak sobą, gdybym się nie przyczepił detali. "Zabójcy Sith"... To można rozumieć opacznie. Pierwszym mym skojarzeniem byli zabójcy Sithów i jakże się zdziwiłem, gdy zabijali Jedi... To chyba jednak zabójcy Jedi? Żaden profesjonalista nie wejdzie do dżungli w srebrzystej zbroi, nawet jeśli idzie w drugiej linii, to nie choinka. Czy wśród owych zabójców były kobiety? Ja nie zauważyłem, choć raz o nich wspomina się "troje". W "Ich troje" była z pewnością przynajmniej jedna kobieta. No i na sam koniec widać, że szkolenie owych zabójców w technikach przetrwania, aby nie powiedzieć "survivalowych", było cokolwiek niedostateczne. To klony były szkolone lepiej.
I tyle. Byłoby wspaniale, gdyby wszelkie opowieści fanowskie były napisane przynajmniej na takim poziomie.
[droid]
Asturas2005-09-14 10:15:09
Ech... jak na złość jestem w trakcie czytania książek Harrey'ego Harrissona i to dosłownie wszystkiego. Po takiej dawce geniuszu literackiego nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć.
Opowiadanie Miśka jest dobre i dojrzałe, ale mam wrażenie, że ze świetnego pomysłu powstało coś średniego. Być może Misiek porwał się na coś zbyt trudnego, wszedł w domenę Stovera. Nie mniej jednak stawiam 8/10. Przyznam szczerze, że nie odczułem atmosfery osaczenia. Powtarzam jednak, że to wynik zagłębienia się w światy wykreowane przez genialny umysł Harrisona. Tam atmosfera osaczenia jest tak namacalna, że wprost przerażająca...
Nadiru Radena2005-09-13 13:04:39
No, niestety zakończenie absolutnie niczym nie zaskakuje. Jest dokładnie takie, jakiego spodziewałem się po przeczytaniu pierwszych słów. Na dodatek jak dla mnie opowiadanie jest nieco zbyt schematyczne. Dlatego ocena tylko 7/10.
PS. Wielki plus to przemyślenia naszego bohatera i pewne uczucie osaczenia, które nachodzi mi do głowy podczas czytania.
Bubi2005-09-12 23:26:45
Jak wystawiałem mu ocene to miało powyżej 9. Ludzie jak wy oceniacie że zeszło do troche ponad 8. Przecież to świetne opowiadanie. Ciekawie rozwinięte są przemyślenia głównego bohatera a i zakończenie jest dobre, takie jakiego nie spodziewalibyśmy sie po samym przebiegu akcji na początku.
PS ale fajnie po paru miechach znów dorwać sie do Bastionu :) :) :)
Talon Kurrdelebele2005-09-12 17:58:08
Nie czepiać się, nie jest takie złe..
8/10
Calsann2005-09-11 15:50:00
Opowiadanie jak opowiadanie, ale wasze komenty, to dopiero dno ;D
Shedao Shai2005-09-11 13:05:33
Tytymek, nie będę z tobą wchodził w polemiki, tylko zwracam ci uwagę, że jak juz raczysz łaskawie objechać opowiadanie, to przynajmniej zaznacz, czemu. Bo "fabuła cienka" to argument na poziomie 1 klasy gimnazjum. Konkrety, człowieku, konkrety!
Krogulec2005-09-11 11:43:30
shedao to chyba ty ciemny jesteś, poprostu nie podoba mi się rozwiązanie historii i ogólnie wątki są drętwe
Shedao Shai2005-09-11 10:53:56
Bartowi gratulujemy doskonałej argumentacji oceny. Tytymkowi też.
Lord Bart2005-09-11 10:30:41
a i wystawiłbym 4 hesli się uda.
Lord Bart2005-09-11 10:11:47
eee o Sithach trzeba umieć pisać:(
Krogulec2005-09-11 08:27:26
dobrze napisane lecz fabuła cieńka :/ 6 na 10
Shedao Shai2005-09-10 23:40:20
Ze względu na dość nieobiektywne podejście do przedmiotu oceny - brałem udział w korekcie, nie będę wytykał błędów, gdyż te wytknąłem Miśkowi wcześniej i zostały one poprawione. Tak więc stawiam ocenę 9, bo opowiadanie jest "Miśkowe" (czyt. bardzo dobre), no ale EL to to nie jest... dlatego nie 10. Ale z czystym sumieniem polecam!