Autor: Marlena „Lucana” Gronowska
„Nie jesteś w stanie zapobiec wydarzeniom, których nie przewidziałeś.
Możesz jedynie robić to, co uważasz za słuszne w danej chwili swojego życia.
Możesz planować przyszłość, marzyć o niej, bać się jej. Ale jej nie poznasz.”
Mistrz Jedi Qui – Gon Jinn
(Uczeń Jedi, Tom VI, „Niepewna Ścieżka”, Jude Watson)
„Nie jesteś w stanie zapobiec wydarzeniom, których nie przewidziałeś.
Możesz jedynie robić to, co uważasz za słuszne w danej chwili swojego życia.
Możesz planować przyszłość, marzyć o niej, bać się jej. Ale jej nie poznasz.”
Mistrz Jedi Qui – Gon Jinn
(Uczeń Jedi, Tom VI, „Niepewna Ścieżka”, Jude Watson)
…Odgłos zbliżających się kroków wyrwał ją z zamyślenia. To pewnie znowu ten denerwujący Sullustianin przechodzący między stolikami, pomyślała. I znowu będzie próbował mi wcisnąć te ohydne drutashańskie pędraki. Brrr.
Ale ona nie chciała niczego. Ani od niego ani od wszystkich innych istot znajdujących się w galaktyce. Była sama od początku i tak pozostanie. Nie miała przeszłości, a przyszłość była niewiadoma. Odkąd pamięta, zawsze zmuszano ją do intensywnego treningu.
- Skup się i zadaj cios! – powtarzali jej w kółko. Chcieli zrobić z niej maszynę do zabijania.
Ale musiała przyznać, że umiejętności tam zdobyte wiele razy uchroniły ją od śmierci.
Czuła się tam jak w więzieniu, dlatego od chwili ucieczki w jej umyśle figurowało tylko jedno jedyne słowo: zemsta! Jeszcze nie teraz, ale jak nabierze sił, to na pewno. Na razie jednak była bezradna. Po ostatniej misji, zamachowej zresztą, została wyrzucona z pracy. Jeżeli pracą można nazwać odwalanie brudnej roboty jakiegoś śmierdzącego Rodianina. Nie lubiła tego całego Lukrezia. Był to wysoki i mocny Rodianin, co jest nietypowe dla jego rasy. Kierował Międzyplanetarną Organizacją Przemytu i Zaopatrzenia, czyli handlu wszelkiego rodzaju bronią dostępną w galaktyce, niekiedy także częściami do statków. Strasznie działał jej na nerwy. Ale to on znalazł ją i przyjął do Organizacji, gdy błąkała się bez celu po najgorszych spelunach satelity Nar Shaddaa.
Ale zastanów się, Lucana, do czego to cię przywiodło? Pytała samą siebie. Znowu gnijesz w jakiejś dziurze skazana na los tułacza. No cóż, historia lubi się powtarzać, westchnęła. Pamięta jeszcze jak niedawno szykowała się do tej misji. Ale co z tego wyszło…
Aha, to na czym stanęłam? Spytała samą siebie w myślach. Została mi już tylko ostatnia część planu. Wbić się na to przyjęcie do Landa i podłożyć ładunek. Ciekawe tylko, dlaczego szef kazał jej akurat użyć ładunku o tak małej mocy? Ona sama uważała, że to strata czasu, bo lepiej byłoby posłużyć się czymś większym, co by załatwiło sprawę na dobre. Już czas, przemknęło jej przez myśl. Przecież nie mogę się spóźnić.
Ale nie było obawy. Nauczyciele wpajający jej umiejętności posługiwania się bronią za każde spóźnienie wymyślali coraz to okrutniejsze kary. W ten sposób nauczyli swych uczniów, a właściwie ofiar, stawiać się zawsze na czas.
Po drodze musi jeszcze odebrać sukienkę. Przez całe życie nosiła męskie ubrania, że nie umie już chodzić w eleganckich kreacjach, ale jakoś sobie na pewno z tym poradzi.
Dobra, udało się! Zaproszenie wykombinowane przez Garimusa, speca od fałszowania dokumentów, okazało się wystarczające. Teraz trzeba znaleźć stolik pani Senator i niepostrzeżenie podłożyć bombę. Ale to nie powinno być trudne w takim tłumie. I zgodnie z przewidywaniami wszystko poszło bezproblemowo. Teraz należało się szybko ulotnić, bo jeżeli ładunek wybuchnie, a ona będzie w pobliżu…
- Witam uroczą damę! – nagle przed nią pojawił się nie kto inny, tylko sam gospodarz, generał Lando Carlissian, obdarzając ją jednym z jego czarujących uśmiechów - Może da się pani zaprosić na drinka? – szarmancko wskazał na stolik tuż obok zajmowanego przez jej potencjalną ofiarę.
- To bardzo miło z pana strony, ale ja muszę wyjść, nagła sprawa i…- do eksplozji pozostało niewiele czasu i jeśli się stąd nie wydostanie…
- Ależ nalegam, to zajmie tylko chwilkę – upierał się Lando chwytając ją za rękę i ciągnąc w stronę kelnera – Mały koktajl iguański dla pani czy może raczej życzy sobie pani coś mocniejszego? – nim wymówił ostatnie słowo rozległ się głośny odgłos wybuchu. Po szybkiej ocenie sytuacji, Lucana zauważyła, że Senator Leia Organa wraz z mężem stoi kilka metrów od stolika i właśnie skierowała wzrok w jej stronę. Dziewczyna poczuła, jak oblewa ją zimny pot.
- To ona! – rozległ się głośny okrzyk Leii, któremu towarzyszył blask włączanego miecza świetlnego.
- Do nagłej śmierci i stada rancorów! – agentka zaklęła pod nosem – To nie miało tak wyglądać! - błyskawicznie zebrała się w sobie, podbiegła do okna znajdującego się na prawo od niej…i tyle ją widzieli. Plan ucieczki ułożyła już dawno, ze dwa miesiące przed akcją. Dlatego nic nie miało prawa nie wyjść. I faktycznie. Dotarcie do statku zabrało jej nie więcej niż 10 minut, a start jeszcze mniej. Odpowiednie współrzędne wprowadziła już wcześniej, teraz więc mogła spokojnie lecieć do wyznaczonego miejsca spotkania. Niepokoiło ją zachowanie Senator, ale teraz i tak z tym nic nie mogła zrobić, więc dała sobie spokój. Rozsiadła się wygodnie w fotelu i obserwowała jak gwiazdy za iluminatorem zamieniają się w smugi.
- Jak mogłaś dać się zauważyć?! – były to pierwsze słowa, które usłyszała zaraz po wylądowaniu. Wynikało z nich, że Lukrezio wysłał za nią szpiegów. Ale przecież uważał ją za jedną z najlepszych agentek…jak on mógł?!
- To nie moja wina, szefie. – w jej głosie dało się wyczuć bunt – Gdyby ten przeklęty Calrissian nie wpakował się na mnie, wszystko przebiegłoby zgodnie z planem.
- Teraz ta piękniutka Senator i jej mężulek zaczną na pewno węszyć, a jak dotrą do nas to całą operację szlag trafi!
- Spokojne, szefie. - odezwał się stojący po jego prawej Rufus. Był to zielony Twi’lek, najbardziej zaufany podwładny Lukrezia. Wszyscy nazywali go pogardliwie „zielonym przylepcem”, bo na wszelkie możliwe sposoby starał się przypodobać szefowi. Raz nawet przez swoje zachowanie, o mały włos, doprowadziłby do uśmiercenia Garimusa, za co ten go znienawidził i wykorzystywał każdą okazję, aby go upokorzyć przed wszystkimi - Przecież nikt nie wie, że Lucana pracuje dla nas. – kontynuował „przylepiec” - Właściwie, można powiedzieć, że nikt nie wie, iż ona w ogóle istnieje. Oczywiście oprócz nas. A poza tym możnaby ją gdzieś ukryć do czasu, aż sprawa przycichnie.
- To już brzmi lepiej. – uspokoił się nieco Rodianin – W takim razie twoim następnym zadaniem będzie wybranie odpowiedniego miejsca na przechowanie naszej uroczej i niezawodnej agentki. – jego ton aż tchnął sarkazmem.
- Hm, wypraszam to sobie, a co do miejsca mojego pobytu, to najlepiej będzie jak je sobie sama wybiorę. Poproszę tylko o moją część zysku i już mnie nie ma. – przypomniała o swojej obecności dziewczyna.
- Zastanawia mnie czy ty w ogóle zasługujesz na jakiekolwiek wynagrodzenie. Co o tym sądzisz, Rufus? – szef zastanawiał się głośno.
- Aha, a więc tak chcesz się bawić? – Lucana dyskretnie wyjęła blaster z ukrytej kieszeni na lewym ramieniu - Albo mi zapłacisz albo możesz się już pożegnać z twoją głową! – wykrzyczała mu prosto w twarz celując między błyszczące ślepia.
- Nie radziłbym ci tego robić. – ostrzegł ją Maxis, który nagle pojawił się w drzwiach. Ten niewysoki Bothanin kierował bezpośrednią ochroną Lukrezia. Panowała powszechna opinia, że ma on oczy dookoła głowy, a szefa nie odstępuje 24 godziny na dobę - Jak wiesz, cała nasza siedziba aż roi się od wyszkolonych ludzi gotowych do działania na każde moje skinienie. I z wielką chęcią dobiorą się do skóry każdemu, kto w jakikolwiek sposób zagrozi naszemu wspaniałemu przywódcy.
Jacy oni są wszyscy głupi, pomyślała Lucana. – W takim razie zabieram mój statek i zmykam stąd jak najszybciej. Nie chcę mieć nic do czynienia z bandą takich bezmózgich przestępców jak wy. Najgorszą robotę zwalacie na kobiety. Zawsze wiedziałam, że faceci to tchórze!
- Tylko proszę bez obrazy – Rodianin wymamrotał przez zaciśnięte zęby – Mam cię już serdecznie dosyć i z przyjemnością się ciebie pozbędę. Nigdy nie byłaś tak dobra, za jaką cię wziąłem na początku. Dobra – powiedział po chwili zastanowienia z szelmowskim uśmiechem na twarzy - Niech ci będzie. Bierz ten parszywy statek i znikaj mi z oczu. I żebym cię więcej nie widział! – wypalił.
- I taką okazuje mi się wdzięczność po tylu trudnych i samobójczych misjach?! – z żalem w głosie raczej stwierdziła niż zapytała Lucana – Spadam stąd. Do niezobaczenia panom.
I z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi gabinetu przemytnika. Po minucie była już na pokładzie „Lodowatej Strzały”, jej ukochanego okrętu, na który, jak uważała, w pełni sobie zasłużyła. Natychmiast wystartowała i znalazła się na orbicie. Nie myśląc dokąd leci, błyskawicznie przesunęła dźwignię hipernapędu i gnała w przestworza. Po wyjściu z nadprzestrzeni bez wahania skierowała swój statek z powrotem na Nar Shaddaa. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim ulubionym barze nad szklaneczką ulubionego trunku. To zawsze dodawało jej animuszu przed ciężkimi misjami. Inni klienci dziwili się, że kobieta zapuszcza się w najgorsze zakamarki satelity. Ale ona była twarda, wiele razy już im to udowodniła. Nie była słodziutką bezbronną dziewczynką potrzebującą ochroniarza. Ona była wojownikiem zahartowanym w boju.
…misja skończyła się tragicznie. Uff, od razu lepiej. Rozluźniła się popijając zimny trunek. Tylko, co teraz?
W tym momencie zaczęła się zastanawiać czy dobrze postąpiła. Może nie należało się buntować, tylko błagać ich o przebaczenie i następne zadanie. Chociaż nie, przecież już tyle razy korzyła się przed Nauczycielami, błagając ich o litość. Postanowiła sobie, że już nigdy więcej nie będzie tego robić. Nawet gdyby miałoby ją to kosztować życie. Tylko, co ona ma teraz ze sobą zrobić? Bo znała już Organizację na tyle, że wiedziała, iż nikt nie wystawi jej pozytywnej opinii po tym wszystkim. W takim razie, nie ma co liczyć na zarobek w tym rejonie. A może już w ogóle nigdzie? I znowu przemknęło jej przez myśl to słowo: zemsta! Skoro nie jest już związana z Organizacją, nikt nie kontroluje jej poczynań. Może tak po prostu należało wrócić i samemu wymierzyć sprawiedliwość? Ale nie, przecież dysponując jednym okrętem i niewielką ilością broni nic nie zdziała. Więc…?
Senator Nowej Republiki, Leia Organa Solo, znajdowała się właśnie w salonie swojego apartamentu na 13 piętrze Orowood Tower. Trzymała na rękach maleńkiego Anakina, pogrążonego we śnie. Obok niej, na miękkiej sofie siedział generał Han Solo, jej ukochany małżonek. Tuliły się do niego bliźnięta, Jacen i Jaina.
- Czy mogę państwu w czymś pomóc? – w drzwiach pomieszczenia kuchennego ukazał się złocisty android protokolarny See-Threepio.
- Tak, połóż dzieci spać, Threepio, już najwyższa pora. – odparła Leia.
- Tak, Wasza Wysokość. – droid wziął od niej śpiącego Anakina.
- Dobranoc mamo. Dobranoc tato. – chórem powiedziały dwa maluchy i grzecznie pomaszerowały za droidem.
Upewniwszy się, że zostali sami, Han rozpoczął rozmowę:
- Nareszcie możemy w spokoju porozmawiać. Kochanie, skąd znasz tą dziewczynę na balu u Landa? – spytał wyczekująco żonę.
- Już ci mówiłam, że jej nie znam. Po prostu Moc mi podpowiedziała, że to ona. Szkoda tylko, że tak późno. – zwiesiła głowę z rezygnacją.
- Przecież nikomu nic się nie stało. Nie zadręczaj się tym. – odparł Han pocieszającym tonem.
- Wiem, ale może wtedy moglibyśmy ją złapać i dowiedzieć się, dla kogo pracuje i dlaczego chciała nas zabić.
- Hmh, nie mogę się z tym zgodzić. – powiedział w zamyśleniu mężczyzna – Sądząc po wybuchu, ten ładunek był zbyt słaby, by wyrządzić nam większą krzywdę. – Han podrapał się za uchem – Myślę, że to miało nas tylko nastraszyć. – dodał po chwili.
- Albo raczej ostrzec. – poprawiła go Senator – Tylko przed czym lub kim?
- Tego się na razie nie dowiemy. Ale ta dziewczyna czy agentka, jak ją tam zwać, na szczęście schrzaniła robotę. Chociaż wydawała się być pewną tego, co robi.
- I miała zaproszenie. A przecież wiadomo, jak trudno jest podrobić papiery Landa. On używa wszelkich możliwych zabezpieczeń, żeby jakiś urażony handlarz przyprawy nie chciał przypadkiem skrócić go o głowę.
- Taa, to wszystko wygląda ogromnie podejrzanie. – przyznał Solo - Ale może nie myślmy już o tym, dobrze? Już nie pamiętasz? Mieliśmy jutro lecieć na Ithor, na nasz upragniony urlop. – mężczyzna zmienił temat, choć w jego głowie nadal kołatały uporczywe myśli.
- Faktycznie! – ucieszyła się Leia na wspomnienie bujnej roślinności porastającej czwartą planetę systemu Ottega – Zaraz pójdę się spakować! – wykrzyknęła i zniknęła w drzwiach sypialni.
- Threepio – wezwał androida Han.
- Tak, panie Solo?
- Zaopiekujesz się dziećmi. Przyślę ci jeszcze Chewiego do pomocy.
- Ależ nie ma takiej potrzeby. Doskonale sobie sam poradzę. – bronił się droid.
- Nie dyskutuj. Jutro wyruszamy z Leią na Ithori i nikt nie ma o tym się dowiedzieć. Jasne?
- Tak, panie Solo. – zgodził się pokornie droid.
- A teraz pozwól, że pójdę pomóc mojej żonie w pakowaniu. – i zanim Threepio zdążył coś odpowiedzieć Hana już nie było.
- Czuję kłopoty. Zawsze, jak udają się na wypoczynek, pojawiają się kłopoty. – robot westchnął i udał się z powrotem do kuchni.
Gdy Han pojawił się w sypialni, zastał swoją żonę stojącą w bezruchu nad otwartą walizką. Błądziła wzrokiem po pokoju.
- Jeszcze jedna myśl nie daje mi spokoju. - powiedziała wracając do rzeczywistości - Ale nie, to nieważne. Nie chcę ci tym zawracać głowy.
- Może jednak mi powiesz? - poprosił ją mąż - Skoro już zaczęłaś... I może zrobi ci się lżej na duszy.
- Nie... nie teraz. Muszę jak najszybciej porozmawiać o tym z Lukiem!
- Gdzie, na wszystkie demony Ryftu, ta dziewczyna się podziewa!!! – gromki krzyk Rodianina był słyszalny niemal w każdej części tajnej bazy – Nigdy jej nie ma, kiedy jest potrzebna!
- Przecież sam ją wyrzuciłeś. - przypomniał mu Rufus – Kazałeś jej, niech sobie przypomnę…a mam! Cytuję: „Bierz ten parszywy statek i znikaj mi z oczu. I żebym cię więcej nie widział!”
- Tak, ale to było pod wpływem chwili. Przecież sam wiesz, jak łatwo mnie wkurzyć. A poza tym, jak można ją było puścić ot tak po prostu? A jak doniesie o nas władzom Nowej Republiki? Cały interes może się rozpaść! I to przez kogo! Przez jedną beznadziejną agentkę, która nie umiała dobrze wykonać powierzonego jej zadania! Trzeba ją sprzątnąć, i to jak najszybciej! Rufus – zwrócił się do swojej „prawej ręki” – Zagramy w grę „Znajdź i zniszcz”. Jasne?
- Rozumie się, szefie. Zajmę się tym osobiście. Już mnie nie ma. – i pognał korytarzem do centrum informacji, żeby odnaleźć swoją przyszłą ofiarę.
- Uwielbiam to! – zatrząsł się z zadowolenia Lukrezio, po czym udał się do swojego prywatnego apartamentu na odpoczynek.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,09 Liczba: 11 |
|
Adela2006-03-10 18:44:22
Takie se 8/10
Lady Aragorn2005-07-21 18:57:37
Całkiem fajne dobry materiał na ksiażkę, pozostawia lekki niedosyt co u mnie jest plusem, jednak trochę więcej by się przydało opisów miejsc itd. więc daję 8/10
Jaya2005-07-10 21:32:10
cóż, opowiadanie ma kilka interesujących dziur. Pierwsza, to sugestiaże ktoś może mieć zdolności do posługiwania się Ciemną czy Jasną Stroną Mocy. Na dłuższą metę na upartego to stwierdzenie się broni, bo Lucana przeszła szkolenie w Ciemnej Stronie, ale przecież tak naprawdę to decyzje Force-userów determinują stronę, po której się opowiadają.
Druga sprawa: słabe umiejscowienie w czasie. Niby wiemy, że akcja toczy się po trylogii "Uczeń Jedi" Andersona (wspomniany Gantoris i Kyp Durron), ale jak daleko po? Akurat ten wycinek jest najlepiej opisany i nie ma tam zbyt wiele miejsca na fantazję. A zbyt daleko też nie możemy się posunąć, bo Lei i Hanowi "dobranoc" mówi dwoje dzieci, nie troje. To i tak jest dziwne, ale do pewnego momentu można powiedzieć, że mały Anakin już śpi.
Trzecia dziura, tym razem nie merytoryczna. Lucana bardzo szybko doszła do wniosku, że znalazła tego jedynego i że go kocha. Cóż, zazwyczaj to tak nie działa. Nie można kogoś pokochać od samego patrzenia na niego. Fakt, romans jak z Brazylii.
Dobra, dziury wytknęłam. To teraz pozytywy. dobrze i łatwo się czyta, główna postać skonstruowana poprawnie, akcja w porządku. Dużym plusem jest stworzenie całkowitego otoczenia, nowych wrogów Republiki. Choć chyba lepiej by było znaleźć do tego celu mniej wyeksploatowany wycinek czasu. Moim zdaniem zasługuje na 7/10 i tyle daję.
April2005-06-30 19:51:27
Opowiadanie bardzo fajne i nawet nie takie długie jak przeglądałam poprzednie opowiadania to było nawet 10 stron. Bardzo przyjemnie sie czyta i wogóle spox
waldiego2005-06-29 11:51:41
Oh, ojej ale romans jak z Brazylii.
Admirał Raiana Sivron2005-06-29 11:10:45
Bardzo fajne opowiadanko. Przyjemnie się czyta i co najważniejsze nie przytłacza swoją trwścią. Końcówka mi się podobała najbardziej ;)