Autor: Shedao Shai
„Dominator”, krążownik klasy Carrack zdobyty przez Nową Republikę podczas wyzwalania Bakury, sunął w milczeniu przez czarną pustkę kosmosu. Jego dowódca, bothański generał Ba’tra, spoglądał przez jeden z iluminatorów mostka ogromnego okrętu na czerwoną tarczę świata, zwanego Korriban. Przyleciał w odpowiedzi Senatu na prośbę Mistrza Jedi Luke’a Skywalkera, którego to uczniowie znajdowali się na powierzchni. Studenci usiłowali przeszkodzić Ciemnym Jedi dowodzonym przez wytatuowaną kobietę, Tavion, we wskrzeszeniu dawno zmarłego Lorda Sith, Marki Ragnosa. Pomogła im w tym młoda Zabraczka, Jaden Korr. Tavion zginęła, tak jak większość jej popleczników, a Jedi odlecieli.
„Dominator” wysyłał właśnie na powierzchnię własne siły naziemne, mające zabezpieczyć teren i pojmać ewentualnych ocalałych wrogów. Przed Ba’trą stanął na baczność wysoki, ostrzyżony na krótko czarnowłosy mężczyzna o przystojnych rysach twarzy - dowódca desantu.
- Panie generale, ostatni, piąty lądownik jest gotowy do odlotu. Możemy ruszać w każdej chwili.
- Doskonale, pułkowniku Xavis. Proszę wydać rozkaz, i niech Moc będzie z wami.
Mężczyzna z powagą skinął głową.
- Dziękuję. Tam, na dole, jest jej aż za dużo. Za dużo Ciemnej Strony. Trzeba będzie im zaaplikować trochę Jasności.
Pułkownik Kurt Xavis był dowódcą oddziałów naziemnych „Dominatora” i jedynym członkiem załogi wrażliwym na Moc. Wstąpił do Armii Nowej Republiki prawie cztery lata temu, po udanej akcji infiltracyjnej na Asmeru, i od tego czasu jego życie uległo znacznym zmianom.
- Ile czasu do lądowania? – zwróciła się do niego siedząca na sąsiedniej ławce szczupła blondynka z włosami tylko troszeczkę dłuższymi niż jego, schowanymi pod regulaminową czapką.
- Jakieś półtorej godziny. – odparł Kurt. Nawet teraz, trzy lata po ślubie, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, jakim była zgoda Eelii w odpowiedzi na jego oświadczyny. Jego żona była siostrą bohatera Rebelii z Chandrili, dyrektora wywiadu Hirama Draysona. Obdarzona podobną przenikliwością umysłu, co brat, od najmłodszych lat była typowana do zostania politykiem bądź wywiadowcą. Zaszokowała wszystkich, oświadczając, że zamierza wstąpić do armii. Tam poznała Kurta, czego efektem jest dzisiaj trzyletni chłopczyk Dave i jego o rok młodsza siostrzyczka Alice.
Ponieważ dwie trzecie standardowego roku załoga „Dominatora” była w przestrzeni, dzieci mieszkały na pokładzie wraz z rodzicami, a podczas akcji bojowych ewakuowane były do opancerzonej świetlicy, gdzie tylko zniszczenie całego okrętu mogłoby zrobić im krzywdę. Kurtowi i Eelii niespecjalnie podobało się narażanie swoich pociech, ale dzięki temu dzieci mogły się wychowywać przy rodzicach.
- Kochanie – wyrwał Eelię z zamyślenia głos męża.
- Tak?
Kurt uśmiechnął się lekko.
- Uważaj na siebie.
- Jak zawsze, łowco, jak zawsze – odwzajemniła uśmiech. - Nie musisz się o mnie martwić...
-... ale i tak będę – przerwał jej Kurt. - Znasz mnie.
- Jasne. Jak zawsze.
- Uroczy szczebiot – prychnął siedzący nieopodal nich jasnowłosy mężczyzna. Był to Karsk Jandi, syn byłego imperialnego moffa z Elshandruu Pica. Od dawna darzył niechęcią Kurta, ale odkąd ten stał się jego zwierzchnikiem, starał się tego nie okazywać.
- Poruczniku Jandi, po powrocie pełnisz służbę w kuchni poza kolejką. – oznajmił beznamiętnie Kurt. – Przez dwie wachty.
Jandi skrzywił się, jakby zamierzał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale na szczęście w porę się opanował. Zadowolony Xavis odwrócił się, aby wznowić poprzednią rozmowę, ale nagle poczuł, jak jego myśli wbrew jego woli wędrują ku planecie. Zobaczył wielki pustynny kanion, poprzecinany licznymi kładkami prowadzącymi do jaskiń. Nad każdym z otworów wznosiły się olbrzymie pomniki, przedstawiające oblicza dawno zmarłych lordów Sith. Kurt miał wrażenie, że nieruchome oczy monumentów były skierowane właśnie na niego. Wiatr głucho dudnił, odbijając się ponurym echem z licznych wyżłobień.
- Kurt – usłyszał słabe zawodzenie kobiecego głosu... głosu, którego nigdy nie słyszał, ale który od razu wydał mu się znajomy. Na jednej z bardziej oddalonych kładek stała jego matka. Twarz miała rozoraną; straszliwa rana od miecza świetlnego biegła od lewej kości policzkowej, poprzez noc i prawe oko, ginąc w brązowych włosach. Kurt poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Energicznie potrząsnął głową, pragnąc żeby widmo jego matki rozpłynęło się, ale to z uporem świdrowało go jedynym okiem; nie znikło nawet, gdy zamknął powieki.
Nagle jeden z pomników ożył, przybierając postać Wielkiego Inkwizytora Tremayne’a. Ciemny Jedi ruszył ku Dissie, ale Kurt błyskawicznie zagrodził mu drogę.
- Nie tym razem, staruchu – szepnął z ponurą determinacją. – Nie uda ci się.
Tremayne roześmiał się gardłowo, tnąc rubinowym ostrzem miecza w tułów Kurta. Klinga gładko przeszła przez jego ciało, nie czyniąc mu żadnej krzywdy, i ugodziło jego matkę dokładnie tak, jak biegła jej rana. Łowca z całego serca pragnął zasłabnąć, gdy czaszka Dissy z głuchym łupnięciem pękła, a mózg zagulgotał, ale mu się to nie udało – wciąż balansował na granicy świadomości.
Kurt z dzikim okrzykiem rzucił się na Tremayne’a, tnąc, kopiąc i wrzeszcząc, aż były Wielki Inkwizytor został zmuszony do cofnięcia się o kilka kroków i runął w otchłań.
- Kurt - dobiegł go zza pleców ten sam głos, co poprzednio. Chciał rzucić się w przepaść, przebić mieczem albo zablokować dopływ krwi do mózgu, byle tylko nie musieć spoglądać za siebie, ale nie mógł zrobić żadnej z tych rzeczy. Po prostu się odwrócił.
Jego matka, z ukośnie ściętą głową klęczała na podłodze, wbijając w niego oskarżycielskie spojrzenie. Według wszystkich znanych praw biologii i fizyki nie powinna już dawno żyć, ale ona znalazła w sobie tyle siły, by się odezwać.
- Strzeż się Ciemnej Strony, synku – powiedziała chrapliwym głosem. - Pamiętaj, że ona zawsze jest blisko. Jeśli dokonasz złego wyboru, upadniesz. I stracisz jeszcze więcej.
Kurt chciał odpowiedzieć, zapewnić ją, że o tym wie i żeby się nie przemęczała, że zaraz sprowadzi pomoc, ale zdał sobie sprawę z gorzkiej ironii swojego pomysłu. Gdy to sobie uświadomił, widmo zaczęło się rozmywać, a na jej miejsce pokazała się zatroskana twarz Eelii.
- Otworzył oczy! – odezwała się do kogoś poza polem widzenia Kurta.
Leżał na miękkiej koi. Ból pleców uświadomił mu, że musiał się w coś uderzyć.
- Kurt, słyszysz mnie? – zapytała delikatnie Eelia.
Chciał odpowiedzieć, ale z jego gardła wydarł się tylko urywany charkot, a z rozciętej wargi popłynęła strużka krwi, więc tylko kiwnął głową.
- Zacząłeś nagle coś wykrzykiwać, gdy rozmawialiśmy – poinformowała go. – Wyglądało to tak, jakby coś cię opętało. Potem zacząłeś się rzucać i bić wszystkich dookoła. Jandi nawet stracił ząb – dodała, a na jej ustach zatańczył lekki uśmiech. – W końcu zemdlałeś.
- Pić – szepnął Kurt, przełknąwszy ciężko ślinę, a gdy pokładowy medyk podsunął mu szklankę wody, wypił ją duszkiem.
- Ile czasu... mnie nie było? – zapytał cicho.
- Od dwóch godzin jesteśmy na powierzchni. Wszystkie oddziały poza naszym już wyruszyły.
- Powstrzymaj... ich! – wykrzyknął, ignorując ból.
Jego żona przecząco pokiwała głową.
- Nie mogę. Niektórzy przeczesują już grobowce, a tam nie sięgają fale komunikatorów. Nie możemy odwołać pozostałych; to by było równoznaczne z porzuceniem reszty na pastwę losu.
Z Kurta błyskawicznie uleciała energia, skumulowana nagłym wybuchem.
- Na Korribanie czai się zło. Niewyobrażalne zło. – szepnął po chwili. - Wywołaj „Dominatora”. Będziemy potrzebować wsparcia.
„Gdybym mógł zmienić coś w całym swoim życiu,
byłaby to tylko jedna rzecz: wyprawa na Korriban.”
Kurt Xavis, „Piekielne Przymierze 2: Sen o wolności”
Korribanbyłaby to tylko jedna rzecz: wyprawa na Korriban.”
Kurt Xavis, „Piekielne Przymierze 2: Sen o wolności”
„Dominator”, krążownik klasy Carrack zdobyty przez Nową Republikę podczas wyzwalania Bakury, sunął w milczeniu przez czarną pustkę kosmosu. Jego dowódca, bothański generał Ba’tra, spoglądał przez jeden z iluminatorów mostka ogromnego okrętu na czerwoną tarczę świata, zwanego Korriban. Przyleciał w odpowiedzi Senatu na prośbę Mistrza Jedi Luke’a Skywalkera, którego to uczniowie znajdowali się na powierzchni. Studenci usiłowali przeszkodzić Ciemnym Jedi dowodzonym przez wytatuowaną kobietę, Tavion, we wskrzeszeniu dawno zmarłego Lorda Sith, Marki Ragnosa. Pomogła im w tym młoda Zabraczka, Jaden Korr. Tavion zginęła, tak jak większość jej popleczników, a Jedi odlecieli.
„Dominator” wysyłał właśnie na powierzchnię własne siły naziemne, mające zabezpieczyć teren i pojmać ewentualnych ocalałych wrogów. Przed Ba’trą stanął na baczność wysoki, ostrzyżony na krótko czarnowłosy mężczyzna o przystojnych rysach twarzy - dowódca desantu.
- Panie generale, ostatni, piąty lądownik jest gotowy do odlotu. Możemy ruszać w każdej chwili.
- Doskonale, pułkowniku Xavis. Proszę wydać rozkaz, i niech Moc będzie z wami.
Mężczyzna z powagą skinął głową.
- Dziękuję. Tam, na dole, jest jej aż za dużo. Za dużo Ciemnej Strony. Trzeba będzie im zaaplikować trochę Jasności.
Pułkownik Kurt Xavis był dowódcą oddziałów naziemnych „Dominatora” i jedynym członkiem załogi wrażliwym na Moc. Wstąpił do Armii Nowej Republiki prawie cztery lata temu, po udanej akcji infiltracyjnej na Asmeru, i od tego czasu jego życie uległo znacznym zmianom.
- Ile czasu do lądowania? – zwróciła się do niego siedząca na sąsiedniej ławce szczupła blondynka z włosami tylko troszeczkę dłuższymi niż jego, schowanymi pod regulaminową czapką.
- Jakieś półtorej godziny. – odparł Kurt. Nawet teraz, trzy lata po ślubie, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, jakim była zgoda Eelii w odpowiedzi na jego oświadczyny. Jego żona była siostrą bohatera Rebelii z Chandrili, dyrektora wywiadu Hirama Draysona. Obdarzona podobną przenikliwością umysłu, co brat, od najmłodszych lat była typowana do zostania politykiem bądź wywiadowcą. Zaszokowała wszystkich, oświadczając, że zamierza wstąpić do armii. Tam poznała Kurta, czego efektem jest dzisiaj trzyletni chłopczyk Dave i jego o rok młodsza siostrzyczka Alice.
Ponieważ dwie trzecie standardowego roku załoga „Dominatora” była w przestrzeni, dzieci mieszkały na pokładzie wraz z rodzicami, a podczas akcji bojowych ewakuowane były do opancerzonej świetlicy, gdzie tylko zniszczenie całego okrętu mogłoby zrobić im krzywdę. Kurtowi i Eelii niespecjalnie podobało się narażanie swoich pociech, ale dzięki temu dzieci mogły się wychowywać przy rodzicach.
- Kochanie – wyrwał Eelię z zamyślenia głos męża.
- Tak?
Kurt uśmiechnął się lekko.
- Uważaj na siebie.
- Jak zawsze, łowco, jak zawsze – odwzajemniła uśmiech. - Nie musisz się o mnie martwić...
-... ale i tak będę – przerwał jej Kurt. - Znasz mnie.
- Jasne. Jak zawsze.
- Uroczy szczebiot – prychnął siedzący nieopodal nich jasnowłosy mężczyzna. Był to Karsk Jandi, syn byłego imperialnego moffa z Elshandruu Pica. Od dawna darzył niechęcią Kurta, ale odkąd ten stał się jego zwierzchnikiem, starał się tego nie okazywać.
- Poruczniku Jandi, po powrocie pełnisz służbę w kuchni poza kolejką. – oznajmił beznamiętnie Kurt. – Przez dwie wachty.
Jandi skrzywił się, jakby zamierzał rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale na szczęście w porę się opanował. Zadowolony Xavis odwrócił się, aby wznowić poprzednią rozmowę, ale nagle poczuł, jak jego myśli wbrew jego woli wędrują ku planecie. Zobaczył wielki pustynny kanion, poprzecinany licznymi kładkami prowadzącymi do jaskiń. Nad każdym z otworów wznosiły się olbrzymie pomniki, przedstawiające oblicza dawno zmarłych lordów Sith. Kurt miał wrażenie, że nieruchome oczy monumentów były skierowane właśnie na niego. Wiatr głucho dudnił, odbijając się ponurym echem z licznych wyżłobień.
- Kurt – usłyszał słabe zawodzenie kobiecego głosu... głosu, którego nigdy nie słyszał, ale który od razu wydał mu się znajomy. Na jednej z bardziej oddalonych kładek stała jego matka. Twarz miała rozoraną; straszliwa rana od miecza świetlnego biegła od lewej kości policzkowej, poprzez noc i prawe oko, ginąc w brązowych włosach. Kurt poczuł, że zbiera mu się na wymioty. Energicznie potrząsnął głową, pragnąc żeby widmo jego matki rozpłynęło się, ale to z uporem świdrowało go jedynym okiem; nie znikło nawet, gdy zamknął powieki.
Nagle jeden z pomników ożył, przybierając postać Wielkiego Inkwizytora Tremayne’a. Ciemny Jedi ruszył ku Dissie, ale Kurt błyskawicznie zagrodził mu drogę.
- Nie tym razem, staruchu – szepnął z ponurą determinacją. – Nie uda ci się.
Tremayne roześmiał się gardłowo, tnąc rubinowym ostrzem miecza w tułów Kurta. Klinga gładko przeszła przez jego ciało, nie czyniąc mu żadnej krzywdy, i ugodziło jego matkę dokładnie tak, jak biegła jej rana. Łowca z całego serca pragnął zasłabnąć, gdy czaszka Dissy z głuchym łupnięciem pękła, a mózg zagulgotał, ale mu się to nie udało – wciąż balansował na granicy świadomości.
Kurt z dzikim okrzykiem rzucił się na Tremayne’a, tnąc, kopiąc i wrzeszcząc, aż były Wielki Inkwizytor został zmuszony do cofnięcia się o kilka kroków i runął w otchłań.
- Kurt - dobiegł go zza pleców ten sam głos, co poprzednio. Chciał rzucić się w przepaść, przebić mieczem albo zablokować dopływ krwi do mózgu, byle tylko nie musieć spoglądać za siebie, ale nie mógł zrobić żadnej z tych rzeczy. Po prostu się odwrócił.
Jego matka, z ukośnie ściętą głową klęczała na podłodze, wbijając w niego oskarżycielskie spojrzenie. Według wszystkich znanych praw biologii i fizyki nie powinna już dawno żyć, ale ona znalazła w sobie tyle siły, by się odezwać.
- Strzeż się Ciemnej Strony, synku – powiedziała chrapliwym głosem. - Pamiętaj, że ona zawsze jest blisko. Jeśli dokonasz złego wyboru, upadniesz. I stracisz jeszcze więcej.
Kurt chciał odpowiedzieć, zapewnić ją, że o tym wie i żeby się nie przemęczała, że zaraz sprowadzi pomoc, ale zdał sobie sprawę z gorzkiej ironii swojego pomysłu. Gdy to sobie uświadomił, widmo zaczęło się rozmywać, a na jej miejsce pokazała się zatroskana twarz Eelii.
- Otworzył oczy! – odezwała się do kogoś poza polem widzenia Kurta.
Leżał na miękkiej koi. Ból pleców uświadomił mu, że musiał się w coś uderzyć.
- Kurt, słyszysz mnie? – zapytała delikatnie Eelia.
Chciał odpowiedzieć, ale z jego gardła wydarł się tylko urywany charkot, a z rozciętej wargi popłynęła strużka krwi, więc tylko kiwnął głową.
- Zacząłeś nagle coś wykrzykiwać, gdy rozmawialiśmy – poinformowała go. – Wyglądało to tak, jakby coś cię opętało. Potem zacząłeś się rzucać i bić wszystkich dookoła. Jandi nawet stracił ząb – dodała, a na jej ustach zatańczył lekki uśmiech. – W końcu zemdlałeś.
- Pić – szepnął Kurt, przełknąwszy ciężko ślinę, a gdy pokładowy medyk podsunął mu szklankę wody, wypił ją duszkiem.
- Ile czasu... mnie nie było? – zapytał cicho.
- Od dwóch godzin jesteśmy na powierzchni. Wszystkie oddziały poza naszym już wyruszyły.
- Powstrzymaj... ich! – wykrzyknął, ignorując ból.
Jego żona przecząco pokiwała głową.
- Nie mogę. Niektórzy przeczesują już grobowce, a tam nie sięgają fale komunikatorów. Nie możemy odwołać pozostałych; to by było równoznaczne z porzuceniem reszty na pastwę losu.
Z Kurta błyskawicznie uleciała energia, skumulowana nagłym wybuchem.
- Na Korribanie czai się zło. Niewyobrażalne zło. – szepnął po chwili. - Wywołaj „Dominatora”. Będziemy potrzebować wsparcia.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,57 Liczba: 14 |
|
Verdan2005-04-22 09:49:31
Jak zawsze Shedao aplikuje nam ciekawe opowiadanie. Podoba mi się. No i ten klimacik.
Gemini2005-01-27 13:44:24
Mimo rozlicznych błędów "rzeczowych" opowiadanie mi się podoba. Ma niezłą fabułę i zaskakujące - a może i nie - zakończenie. Ocena 7
Carno2005-01-19 23:34:35
Mówiąc krótko: opowiadanko mi się nie podoba. A teraz trochę dłuższy wywód...Na poczatek nieścisłości.
Dominator to jednostka bakurianska a nie NR, NR ją niby zdobyla (Dominator sie poddal) ale okręt został przekazany flocie Bakury jako jednsotka flagowa ich nowo utworzonej floty więc motyw Dominatora w silach NR upada. W ramach rekompensaty za pomoc okazaną przez NR BAkura oddała NR nie DOminatora, ale jeden mysliwice typu TIE.
Siły desantowe są całkowicie nierealne. To był krążownik klasy Carrack! Za duże siły! Pozatym gdzie te wszystkie promy by były? Carrack nie miał przecież pokładu lądowiskowego, tylko rkaty dla mysliwców! A nawet jeżlei byłby ,,zmodyfikowany" to tam było tyle miejsca na chyba z jeden prom...A o innych jednsotkachw składących w skład grupy nie było mowy.
Generał Bar'ta...Generał może stać na czele grupy uderzoniowej, jakiegoś małej flotylli, ale nie na czele jednego orketu, w dodatku lekkiego krażownika! Kapitan by wystarczył w każdym calu...
Najemnick Hugo Carter jest jednym z dowódców oddziałów w tym ff-ie. Mówiłeś mi że jego boecnośc ma pewien sens w świetle póxniejszych wyrazeń, ale ja opieram sie na tym, co mam w tej chwili rpzed sobą. Otóż sapera ( a Hugo był saperem) nie stawia się na czele oddziału. Nie stawia się sapera, snajpera...nie na czele oddziału liczacego 52 osoby.
Eelia jest sisotrą bohatera Rebelii , admirała Hirama Draysona..to przperaszam bardzo, o ile ejst ona młodsza od Hirama? O 20-30 lat? Kurt jest w NEJ młodsyz od Luke'a, a tu ammy duzo wczesniejszy okres, w którym tkai Drayson ma juz córkę w dość pwoaznym wieku ( podchodzaca pod 30) więc Eelia, sisotra Hirama...
Dzieci Kurta na DOminatorze....to ejst najwieksz alipa..nikt nie ma takich przywilejów....nawet taki Ackbar czy Wedge nie mogliby trzymac dzieciaków na pokładzie swych okrętów..anie mówiąc o związanym z tym zagrożeniem...A to ze im się ,,niespecjalnie" to podobało,( narazanie dzieci) faktu nie zmiania...Ogólnie jest to fatalny pomysł.
Wizja i staracenie świadomości przez Kurta..w takich wypadkach pdoczas misji osoba zostaje na pokładzie...i nie rusza do walki,a przynajmniej nie od razu!!! GOści z akcji wycofuje się gdy mają lekką temperaturę, a ty tutaj gościa który mdleje wpychasz w sam środek walki...
Ten cały Bar'ta mówi ,,Niech Moc bedzie z Toba". jeżlei to miał być drwina..cóz, musiałeś ty mi pwoeidizec że to jest drwina..bo zadnym opisem nie dałeś tego do wiadomości!
Bar'ta a wysłanie posiłków..Kurt miał do dyspzoycji blisko 520 ludzi ( KOMANDOSÓW) i ejszcze żąda posiłków? Dziwne, bardzo dziwne..
Ogólnie cały motyw tej misji jest naciągany...bardzo wątplwie jest to, aby Sywalker pzowolił wylądować na planecie wojskowym..w trosc eo ich bepzieczeństwo...Jedi raczej sami by szukali Rebornów aż do skutku, a przynajmniej Luke by się nie zgodził na wojskowych...Pozatym to nie były raczej sprawy NR...i nie było ptorzeby wysyłania jakiś sił, bo ymslano że wsyzsktich już wybito..
Na Korribanie były 4 Rebornów (słownie: czterech). I wyrżneli cos koło setki komandosów...litosci...przecież to były takie ciecie( ci Reborni) że to pozeja...pozatym im by chyba rece pododpadały po wybyciu tej setki...Między Rebornem a Mrocnzym Jedi jest różnica takze wg mnie...Umiejętności i potęgi...
Co do tych Rebornów-ten tekst Kurta ,,czai się zło..niewyobrażalne zło" zupełnie nie pasuje i ejst beznadziejnie...w tym wypadku..gdyby tam był Vader, nyax albo jakiś niezwykle poteżny władca CS ( ŻYWY) to bym to zrozumiał..ale nie co do 4 Rebornów...
,,Ta głupia kupa pierza..."-musiałem sie czepić;P Bothanie mają futro:P
BTW_po scenach z całowaniem widac że się nigdy w życiu nie całowałeś;) bez urazy;)
Ktoś moż epowiedzieć że się czepiam, ale opowiadanko mi sie zupełnie nie podoba i uważam je za zmarnowanie dobrego pomysłu na wątek w biografii Kurta. Gdyby tylko zmienic planee i cel misji..to może by coś wyszło....
A tak....w tym króciutkim tekscie ą dobre momenty <Reborn chyba spostrzegł, jaki błąd popełnił) i głównie za to wystawiam ocenę 5 a nie niższą...
qonik2005-01-18 16:21:27
Niezłe - czuć klimat....
Kyp Durron2005-01-18 15:59:54
Bardzo fajne opowiadanko!
SeventhSon2005-01-18 15:59:52
Niestety nie podoba mi się :/
Lorn2005-01-18 14:26:38
Niezłe i nie przesadnie ckliwe, ma swój (STAR WARSOWY) klimat.
Anor2005-01-18 11:22:57
Tiaaa to jest to co lubię..krótkie sprawne bez przesadnych elaoranctw opowiadanko... Dodatkowo czyta sie jest bardzo szybko i gładko, nie tylko dlatego, ze samo wciąga ale jest napisane na tyle gładkim językiem, ze samo czytanie sprawia przyjemność.
Odpowiadał mni sposób eskalacji napięcia i akcji którego apogeum wypadło na sam koniec...to jest dobra zahęta do kolejnych odcinków:)
Minusem jest jednak rozromantyzowanie Szedałka...trochę tego za dużo jak na taki skrawek fica...choc z drugiej strony rozumiem, że to akurat taki odcinek a nie inny, a szczególnie po końcówce mogę ten nadmierny romanztyzm wybaczyć:) Czekam na kolejne czesci opowieści z serii o Kurcie...
Calsann2005-01-18 11:14:42
hihihi, ale Jaden był Kel Dorianinem :P:P:P:P:P (PS. nie, nie jestem niedoinformowany - to jest ŻART)
Dominator... z Pudzianem mi sie kojarzy:P
Kurt... only Hectic (MDK), eventually Cobain :P
Imiona - za bardzo 'ziemskie' :P:P Kurt, Dave, Alice...
no ale nic, sam piszę (prace zawieszone) fanfic z bohaterem o imieniu Scott Carter :P:P:P
ogólnie moze być, ale wiesz Shedziu że wolę okres przedimperialny :P:P
Admirał Raiana Sivron2005-01-18 10:19:37
Opowiadanie bardzo dobre. Jak dla mnie 9/10 :)
Carno2005-01-18 00:14:38
Ocenę i komentarz dodam, gdy ukaże się wersja poprawiona( a wiem juz że sie ukaże ;))-a uwagi dotyczace obecnej wersji przedyskutowałem z Shedem na privie.
Edi2005-01-18 00:08:39
Bardzo fajne opowiadanie,podobało mi się jeszcze bardziej ponieważ jeszcze nie znam przygód Kurta Xavisa i mam zamair poznać.Czuć mrok.9/10
Shedao Shai2005-01-17 22:52:49
Co do Korribanu, to mea culpa, przynaję się do winy i zostanie do poprawione. Natomiast Reborni byli celowym zabiegiem, taka sama forma byla stosowana w trylogii Miśka, ja się nie wyłamałem i podążyłem tym tropem. To tyle :)
Freed2005-01-17 22:48:48
No cóż, jeśli mam być szczery to opowiadanko to jest całkeim niezłe. Oczywiście wychwyciłem kilka kruczków takich jak na przykład odmiana nieodmiennej nazwy "Korriban" na "Korribanu" lub "Rebornów". Zwłaszcza ci Reborni nie przypadli mi do gustu, bo można było znaleźć parę fajnych polskich odpowiedników na to słowo np. "Odrodzeni" lub coś w tym stylu. Ale to pojedyńcze błędy, które z łatwością można wyeliminować.
Skupiając się natomiast na historyjce i sposobie jej opowiedzenia, to uważam ją za bardzo dobrą. Plusem jest wprowadzenie Korriban, no i trzymanie czytelnika do końca w niepewności - co też mogło zabijać żołnierzy. Zakończenie też jest całkiem niezłe, ale mogłoby być troszkę bardziej mroczne.
Kolejna sprawa to opisy sytuacyjne, skądinąd całkiem niezłe - ale troche skromne były opisy samych miejsc i pomieszczeń. Pewnie z powodu ich braku opowiadanko jest takie krótkie. No ale patrząc na to, że jest to dzieło fana - jeszczę (zaznaczam JESZCZE) nie profesjonalisty, to z pewnością jest to ocena 8/10 :)
Mistrz Fett2005-01-17 22:22:22
Ciekawe opowiadanko, miło mi sie je czytało przed wrzuceniem ;)
Ricky Skywalker2005-01-17 22:14:03
Dobre opowiadanko, miałem przyjemność je czytać i delikatnie poprawić jeszcze przed premierą i pod innym tytułem. Ciekawa pozycja w serii opowiadań z Kurtem w roli głównej. CNW! ;)