Nie wiedział, na jakiej planecie się znajduje oprócz tego, że niebo było jasnozielone i miał znowu kłopoty z widzeniem. Był zadowolony, że opuścił już "Kosmicznego Ślimaka".
Poczekał, aż Devaronianie pierwsi opuszczą statek. Nie widział nigdzie Młodego Ojca. Szkoda, wydawał się przyzwoity. A więc tak to miało być, zdał sobie sprawę. Miał jeździć z miejsca na miejsce, nigdy nie nawiązując relacji, która trwała nie więcej niż pięć minut, nie mówiąc już o przyjaźni. Nie było to coś wartego życia, ani tym bardziej walki o to.
Idąc niedbale przez brudny kosmoport z torbą w ręce, spoglądał na tłumy. Czuł na sobie spojrzenia, a chociaż nie mógł widzieć dobrze żadnej twarzy, mógł sobie wyobrazić resztę. Dostrzegł alejkę między dwoma remontowanymi budynkami i skierował się w jej stronę. Dzięki temu skróci sobie drogę do lądowiska omijając spieszących w tą samą stronę.
Spacerując w dół brukowanej alejki, usłyszał zza rogu beczący głos. Instynktownie wysunął się naprzód i spojrzał. Ujrzał ortolańskiego dozorcę z długą trąbą, nadal ściskającego swój mop. Potrząsały nim dwie postacie w białych zbrojach. Klony, z tzw. Wielkiej Armii Republiki. Dewell nie słyszał co mówią, ale krępa niebieska istota wyła, kiedy nią potrząsali.
Tego było już za wiele! Zapominając o swoim niskim wzroście i wszystkim innym co go dotyczyło, Dewell wypadł na opuszczony placyk.
- Przestańcie! - krzyknął. Szturmowcy nie zwrócili na niego uwagi. Z liną związaną ciasno wokół łapy, Bronk rzucił torbę naprzód. Trafił żołnierza trzymającego dozorcę w piszczel.
Teraz już ściągnął na siebie uwagę, chciał tego czy nie. Szturmowiec puścił Ortolanina, który uciekł przez jedno z przejść, zostawiając swój wózek i wiadro. Ściągając karabin blasterowy z ramienia, żołnierz popatrzył prosto na Kedorzhanina.
- Dewell Bronk?
Dewell spojrzał w górę, zaskoczony.
- Tak się nazywam.
- Senatorze Bronk, jest pan aresztowany.
- Z czyjego rozkazu?
- Imperatora Palpatine'a. - Drugi szturmowiec wyciągnął datapad z portretem Bronka.
Oczy senatora otworzyły się na całą niesamowitą szerokość. Oczywiście, nie leżało w interesie Imperium nagabywanie dozorców. Przynajmniej nie teraz. To była pułapka, a on w nią wszedł. Opuścił ramiona. - Domyślam się, że powinienem był wiedzieć, że...
Zanim zdążył dokończyć, zdarzyło się coś zdumiewającego. Wiadro dozorcy wylądowało na hełmie pierwszego klona z głośnym brzękiem, rozpryskując brudną wodę i kompletnie oślepiając szturmowca. Drugi odwrócił się, unosząc karabin - na pewno tylko ktoś o wzroście Wookieego zdołał rzucić wiadro na głowę kolegi. Ale nikogo za nim nie było. Za to ktoś stał po drugiej stronie.. i trzymał duży spryskiwacz. Kiedy Dewell rzucił się na ziemię, usłyszał głośny odgłos rozprysku i poczuł zapach piany pod ciśnieniem.
Patrząc w górę, ujrzał komiczny widok. Wizjer szturmowca i jego aparat oddechowy były zaklejone grubą warstwą mazi, a on sam próbował strzelać na ślepo. Ale napastnik był już na nim, wyrywając mu broń. Placyk był na tyle zacieniony, że Bronk mógł rozpoznać swojego wybawcę.
Młody Ojciec!
Jednym szybkim ruchem człowiek uderzył szturmowca kolbą jego karabinu. Postać w zbroi zachwiała się i wpadła na swojego partnera w hełmie. Młody Ojciec pchnął ich teraz - w jaki sposób, Dewell nie mógł zobaczyć - w jedne ze znajdujących się tam drzwi. Zdał sobie sprawę, że był to kanał dla robotników. Usłyszał głośny dźwięk, kiedy dwie osoby w zbrojach toczyły się po schodach.
Młody Ojciec podszedł i zamknął drzwi na klucz.
- Nie będą już pana niepokoić, senatorze.
Dewell rozejrzał się.
- Ale gdzie...
Mężczyzna kiwnął głową za siebie. Kedorzhanin ujrzał kształt dziecka, ułożonego wygodnie na wózku Ortolanina. Ojciec podniósł malca.
- Myślę, że śledzili pana już od "Kosmicznego Ślimaka" - powiedział Młody Ojciec. - Imperator ma wszędzie swoich agentów.
Bronk nie pytał, skąd człowiek to wie.
- Nie rozumiem. Jest wielu Kedorzhan, a wszyscy wyglądamy niemal tak samo. Moje dokumenty były podrobione idealnie. Czy to pierwszy oficer mnie wydał?
- Myślę, że to Devaronianie. Fałszerstwo może pana daleko zaprowadzić, ale wiedzieli o tym, że bronił pan słabszych. Podejrzewam, iż wiedzieli, że pan ucieka i wykorzystali to, by pana wykurzyć. Tak to bywa. - Popatrzył na zamknięte drzwi. - Ale to dopiero wczesne dni Imperium Palpatine'a. Następnym razem to ofiara: Twi'lekanka albo ortolański dozorca mogą być kapusiami.
Dewell potrząsnął głową.
- W mojej naturze nie leży nieufność.
- W mojej też - odparł Młody Ojciec, przyciskając do siebie dziecko. Odwrócił się i ruszył naprzód. - Pański następny statek przesiadkowy jest tam. Dopilnuję, by pan tam trafił bez przeszkód.
Bronk poszedł w stronę Lądowiska 560, zadowolony, że bójka nie zwróciła niczyjej uwagi. Transport był nieco lepszy od "Kosmicznego Ślimaka", ale był już zatankowany i gotowy do drogi, co stanowiło niemal niebiański widok.
Dewell stanął nieopodal rampy i spojrzał na Młodego Ojca.
- Dziękuję.
Mężczyzna kiwnął tylko głową i począł się odwracać, by odejść.
- Tak już zawsze będzie, prawda? - spytał Bronk, patrząc w ziemię.
- Co pan ma na myśli?
- Ukrywanie się. Wygnanie. Obawa przed każdym nieznajomym, każdym połączeniem przez komunikator. Nie będę mógł dotknąć datapadu bez obawy, że patrzą na to zbiry Palpatine'a. - Spojrzał w górę. - Przesadzam, prawda?
- Obawiam się, że nie - powiedział mężczyzna. Skinął głową ze zrozumieniem. - Będzie tak i jeszcze gorzej. Rzeczy, które były dla pana ważne, które sprawiały panu radość i dawały poczucie spełnienia, staną się ciężarem. Nawet to, co pana określa - pragnienie pomocy słabszym.
Dewell popatrzył na statek, kłębiący się tłum pasażerów, idących w tę i z powrotem. Młody Ojciec wskazał na nich, schylając głowę.
- Myśli pan, że tłum zapewnia bezpieczeństwo, ale jest tak dopóki nie zaoferuje pan komuś czegoś od siebie. Ale nie to jest najgorsze. Akty dobroci zostaną przyjmowane ze sceptycyzmem i nieufnością. - Uśmiechnął się łagodnie. - Z wyjątkiem obecnej tu kompanii.
Senator ponownie spojrzał w dół. Człowiek nie wyglądał znajomo - ale rzadko oglądał dokładniej ludzką twarz, więc nie mógł żadnej zapamiętać. Ale rozpoznawał towarzysza w takim samym położeniu, kiedy go usłyszał.
- Wygląda na to, że jest pan w takiej samej sytuacji.
- Niezupełnie - odparł Młody Ojciec. - Pan ma przed sobą wiele wyborów, których ja nie mam.
Dewell wpatrzył się w ziemię, dopóki nie zrozumiał co mężczyzna miał na myśli.
- Nie mogę się ukrywać. - Wziąwszy głęboki oddech, mały Kedorzhanin wyprostował się. - Wracam.
Człowiek pokiwał poważnie głową.
- Muszę się wyrzec poprzedniej decyzji, zadeklarować poparcie dla Palpatine'a. - Te słowa niemal doprowadziły senatora do wymiotów, kiedy odsuwał się od rampy.
- W ten sposób będzie pan mógł pomóc ludziom - rzekł Młody Ojciec. - To pańskie miejsce, dopóki osoby o pańskiej sile nie zostaną wezwane.
- Sile! - roześmiał się Dewell. - Ja boję się każdego jasnego światła i hałasu.
- Pańska siła może pana zaskoczyć - stwierdził Ojciec, ściskając zawiniątko, które trzymał. - Nawet najmniejszy z nas może zmienić galaktykę.
- Nawet pańskie dziecko.
Mężczyzna uśmiechnął się, kiedy spojrzał na niemowlę.
- Tak.
- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać aż tak długo.
- Zgadzam się. Ale jestem na to przygotowany. - Spojrzał przez ramię, gdzie kolejny statek szykował się do odlotu. - To mój.
Dewell patrzył, jak mężczyzna odwraca się.
- Przepraszam - zawołał. - Nie dosłyszałem pańskiego nazwiska.
- To, kim jestem, nie ma już znaczenia - odezwał się Młody Ojciec, nie odwracając się.
- Może. Ale to co pan robi, ma znaczenie. - Zamachał. - Niech pan to dalej robi... jeśli pan zdoła.
Poczekał, aż Devaronianie pierwsi opuszczą statek. Nie widział nigdzie Młodego Ojca. Szkoda, wydawał się przyzwoity. A więc tak to miało być, zdał sobie sprawę. Miał jeździć z miejsca na miejsce, nigdy nie nawiązując relacji, która trwała nie więcej niż pięć minut, nie mówiąc już o przyjaźni. Nie było to coś wartego życia, ani tym bardziej walki o to.
Idąc niedbale przez brudny kosmoport z torbą w ręce, spoglądał na tłumy. Czuł na sobie spojrzenia, a chociaż nie mógł widzieć dobrze żadnej twarzy, mógł sobie wyobrazić resztę. Dostrzegł alejkę między dwoma remontowanymi budynkami i skierował się w jej stronę. Dzięki temu skróci sobie drogę do lądowiska omijając spieszących w tą samą stronę.
Spacerując w dół brukowanej alejki, usłyszał zza rogu beczący głos. Instynktownie wysunął się naprzód i spojrzał. Ujrzał ortolańskiego dozorcę z długą trąbą, nadal ściskającego swój mop. Potrząsały nim dwie postacie w białych zbrojach. Klony, z tzw. Wielkiej Armii Republiki. Dewell nie słyszał co mówią, ale krępa niebieska istota wyła, kiedy nią potrząsali.
Tego było już za wiele! Zapominając o swoim niskim wzroście i wszystkim innym co go dotyczyło, Dewell wypadł na opuszczony placyk.
- Przestańcie! - krzyknął. Szturmowcy nie zwrócili na niego uwagi. Z liną związaną ciasno wokół łapy, Bronk rzucił torbę naprzód. Trafił żołnierza trzymającego dozorcę w piszczel.
Teraz już ściągnął na siebie uwagę, chciał tego czy nie. Szturmowiec puścił Ortolanina, który uciekł przez jedno z przejść, zostawiając swój wózek i wiadro. Ściągając karabin blasterowy z ramienia, żołnierz popatrzył prosto na Kedorzhanina.
- Dewell Bronk?
Dewell spojrzał w górę, zaskoczony.
- Tak się nazywam.
- Senatorze Bronk, jest pan aresztowany.
- Z czyjego rozkazu?
- Imperatora Palpatine'a. - Drugi szturmowiec wyciągnął datapad z portretem Bronka.
Oczy senatora otworzyły się na całą niesamowitą szerokość. Oczywiście, nie leżało w interesie Imperium nagabywanie dozorców. Przynajmniej nie teraz. To była pułapka, a on w nią wszedł. Opuścił ramiona. - Domyślam się, że powinienem był wiedzieć, że...
Zanim zdążył dokończyć, zdarzyło się coś zdumiewającego. Wiadro dozorcy wylądowało na hełmie pierwszego klona z głośnym brzękiem, rozpryskując brudną wodę i kompletnie oślepiając szturmowca. Drugi odwrócił się, unosząc karabin - na pewno tylko ktoś o wzroście Wookieego zdołał rzucić wiadro na głowę kolegi. Ale nikogo za nim nie było. Za to ktoś stał po drugiej stronie.. i trzymał duży spryskiwacz. Kiedy Dewell rzucił się na ziemię, usłyszał głośny odgłos rozprysku i poczuł zapach piany pod ciśnieniem.
Patrząc w górę, ujrzał komiczny widok. Wizjer szturmowca i jego aparat oddechowy były zaklejone grubą warstwą mazi, a on sam próbował strzelać na ślepo. Ale napastnik był już na nim, wyrywając mu broń. Placyk był na tyle zacieniony, że Bronk mógł rozpoznać swojego wybawcę.
Młody Ojciec!
Jednym szybkim ruchem człowiek uderzył szturmowca kolbą jego karabinu. Postać w zbroi zachwiała się i wpadła na swojego partnera w hełmie. Młody Ojciec pchnął ich teraz - w jaki sposób, Dewell nie mógł zobaczyć - w jedne ze znajdujących się tam drzwi. Zdał sobie sprawę, że był to kanał dla robotników. Usłyszał głośny dźwięk, kiedy dwie osoby w zbrojach toczyły się po schodach.
Młody Ojciec podszedł i zamknął drzwi na klucz.
- Nie będą już pana niepokoić, senatorze.
Dewell rozejrzał się.
- Ale gdzie...
Mężczyzna kiwnął głową za siebie. Kedorzhanin ujrzał kształt dziecka, ułożonego wygodnie na wózku Ortolanina. Ojciec podniósł malca.
- Myślę, że śledzili pana już od "Kosmicznego Ślimaka" - powiedział Młody Ojciec. - Imperator ma wszędzie swoich agentów.
Bronk nie pytał, skąd człowiek to wie.
- Nie rozumiem. Jest wielu Kedorzhan, a wszyscy wyglądamy niemal tak samo. Moje dokumenty były podrobione idealnie. Czy to pierwszy oficer mnie wydał?
- Myślę, że to Devaronianie. Fałszerstwo może pana daleko zaprowadzić, ale wiedzieli o tym, że bronił pan słabszych. Podejrzewam, iż wiedzieli, że pan ucieka i wykorzystali to, by pana wykurzyć. Tak to bywa. - Popatrzył na zamknięte drzwi. - Ale to dopiero wczesne dni Imperium Palpatine'a. Następnym razem to ofiara: Twi'lekanka albo ortolański dozorca mogą być kapusiami.
Dewell potrząsnął głową.
- W mojej naturze nie leży nieufność.
- W mojej też - odparł Młody Ojciec, przyciskając do siebie dziecko. Odwrócił się i ruszył naprzód. - Pański następny statek przesiadkowy jest tam. Dopilnuję, by pan tam trafił bez przeszkód.
Bronk poszedł w stronę Lądowiska 560, zadowolony, że bójka nie zwróciła niczyjej uwagi. Transport był nieco lepszy od "Kosmicznego Ślimaka", ale był już zatankowany i gotowy do drogi, co stanowiło niemal niebiański widok.
Dewell stanął nieopodal rampy i spojrzał na Młodego Ojca.
- Dziękuję.
Mężczyzna kiwnął tylko głową i począł się odwracać, by odejść.
- Tak już zawsze będzie, prawda? - spytał Bronk, patrząc w ziemię.
- Co pan ma na myśli?
- Ukrywanie się. Wygnanie. Obawa przed każdym nieznajomym, każdym połączeniem przez komunikator. Nie będę mógł dotknąć datapadu bez obawy, że patrzą na to zbiry Palpatine'a. - Spojrzał w górę. - Przesadzam, prawda?
- Obawiam się, że nie - powiedział mężczyzna. Skinął głową ze zrozumieniem. - Będzie tak i jeszcze gorzej. Rzeczy, które były dla pana ważne, które sprawiały panu radość i dawały poczucie spełnienia, staną się ciężarem. Nawet to, co pana określa - pragnienie pomocy słabszym.
Dewell popatrzył na statek, kłębiący się tłum pasażerów, idących w tę i z powrotem. Młody Ojciec wskazał na nich, schylając głowę.
- Myśli pan, że tłum zapewnia bezpieczeństwo, ale jest tak dopóki nie zaoferuje pan komuś czegoś od siebie. Ale nie to jest najgorsze. Akty dobroci zostaną przyjmowane ze sceptycyzmem i nieufnością. - Uśmiechnął się łagodnie. - Z wyjątkiem obecnej tu kompanii.
Senator ponownie spojrzał w dół. Człowiek nie wyglądał znajomo - ale rzadko oglądał dokładniej ludzką twarz, więc nie mógł żadnej zapamiętać. Ale rozpoznawał towarzysza w takim samym położeniu, kiedy go usłyszał.
- Wygląda na to, że jest pan w takiej samej sytuacji.
- Niezupełnie - odparł Młody Ojciec. - Pan ma przed sobą wiele wyborów, których ja nie mam.
Dewell wpatrzył się w ziemię, dopóki nie zrozumiał co mężczyzna miał na myśli.
- Nie mogę się ukrywać. - Wziąwszy głęboki oddech, mały Kedorzhanin wyprostował się. - Wracam.
Człowiek pokiwał poważnie głową.
- Muszę się wyrzec poprzedniej decyzji, zadeklarować poparcie dla Palpatine'a. - Te słowa niemal doprowadziły senatora do wymiotów, kiedy odsuwał się od rampy.
- W ten sposób będzie pan mógł pomóc ludziom - rzekł Młody Ojciec. - To pańskie miejsce, dopóki osoby o pańskiej sile nie zostaną wezwane.
- Sile! - roześmiał się Dewell. - Ja boję się każdego jasnego światła i hałasu.
- Pańska siła może pana zaskoczyć - stwierdził Ojciec, ściskając zawiniątko, które trzymał. - Nawet najmniejszy z nas może zmienić galaktykę.
- Nawet pańskie dziecko.
Mężczyzna uśmiechnął się, kiedy spojrzał na niemowlę.
- Tak.
- Mam nadzieję, że nie będziemy musieli czekać aż tak długo.
- Zgadzam się. Ale jestem na to przygotowany. - Spojrzał przez ramię, gdzie kolejny statek szykował się do odlotu. - To mój.
Dewell patrzył, jak mężczyzna odwraca się.
- Przepraszam - zawołał. - Nie dosłyszałem pańskiego nazwiska.
- To, kim jestem, nie ma już znaczenia - odezwał się Młody Ojciec, nie odwracając się.
- Może. Ale to co pan robi, ma znaczenie. - Zamachał. - Niech pan to dalej robi... jeśli pan zdoła.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,00 Liczba: 4 |
|
Kassila2013-07-19 12:35:33
Och, wzruszyłam się. Prawie.
Mam nadzieję, że książka o Kenobim będzie pisana z punktu widzenia Kenobiego, a nie spotykanych przez niego istot.