TWÓJ KOKPIT
0

Papierowa cierpliwość, nowa era literatury Gwiezdnych Wojen :: Różne

Papierowa cierpliwość, nowa era literatury Gwiezdnych Wojen



Autor: Marcin 'Lekt' Wiatrak



Komentarz do tekstów:
"Sztuka dedukcji – czyli o książkach słów kilka" autorstwa Mateusza 'Dartha Kasy' Kasjaniuka oraz "O słabościach literatury znakiem Star Wars opatrzonej", autorstwa Monique7.


[Przypis redakcji: niniejszy tekst zawiera znaczne ilości spoilerów do serii Nowa era Jedi, Dziedzictwo Mocy, komiksowego Dziedzictwa i wielu innych.]


[The Saga: Incredible Journey]
W kociołku informacyjnego gulaszu wieść gminna o zapowiedzi nowej pozycji książkowej sygnowanej Uniwersum Star Wars (nawet) do rodzimych Internautów dociera lotem błyskawicy. Mateusz 'Darth Kasa' Kasjaniuk prawie dwa lata temu, dopytując o futurę linii wydawniczej Del Rey&Spectra, poruszył niechybnie los całego EU. Wszak uporządkowanie datacji, wyłuskanie, omówienie i zasypanie chronologicznych dziur stanowi nie lada wyzwanie, nawet dla plutonu zapaleńców.
Wszak tam, gdzie zaczyna się EU, umiera logika.

Star Wars, obok uniwersum Star Trek oraz rodziny superbohaterów Marvela i DC Comics, być może przejdzie dogłębniejszą rekonstrukcję. Trekowcy doczekali się już wizyty buldożerów i spycharek, fani przebierańców w pantalonach z lycry również zakosztowali siarczystego policzka. Złowróżbne proroctwa po ogłoszeniu przejęcia marki SW przez Disneya wieściły o pogrzebaniu żywcem młodego stosunkowo światka. W opozycji do Śródziemia w reprezentacji Hobbita, czyli tam i z powrotem, obecnego na rynku od 1937 (!) roku, Gwiezdne Wojny wciąż wydają się jedynie fantazyjną mrzonką, której dopiero wydano pachnący tłocznią dowód osobisty. Pragnienie pogrzebania pacjenta, nawet z ledwo namacalnym pulsem, przypomina raczej żałosne pląsy szamana tańczącego o deszcz. O sile elfów i krasnoludów goniących za pierścieniami stanowiło wyborne pióro Mistrza Tolkiena – stylu poszukiwanego dziś z zasmuconym ogarkiem świecy. Trylogia filmowa Petera Jacksona wywołała ponowną eksplozję zafrapowania Śródziemiem, krainą i światem statecznym, przepastnie bogatym, dorosłym i co najważniejsze – skończonym. Rozpaczliwe próby napełniania ojcowskiego kałamarza przez pana Christophera Tolkiena we mnie nie odnalazły miłośnika. Wiadomo, rzecz gustu. LOTR doczekał się rzeszy kilkunastu przeciętnych komiksów, adaptacji growych oraz albumów i przewodników. Reanimacja silnika Warp wyskoczyła resetem serii, od 2009 roku w temacie Gwiezdnej Wędrówki zaległo cmentarne milczenie. Na portalu Filmweb ujrzymy zapowiedź filmu Star Trek: Into the Darkness z datą premiery 17 maja 2013 roku. Dlaczegóż Hollywood zmusza widza do oglądania infantylnych, metroseksualnych kapitana Kirka i Spocka? Komuno wróć! Williamie Shatner wróć! Aż bolą włosów cebulki...

"Nasze Gwiezdne Wojny" odnajdziemy bodaj w każdym aspekcie codziennego życia. Zliczywszy wyłącznie licencjonowane gadżety, skompletujemy niemal pełne wyposażenie współczesnego domostwa. Istnieją wszędzie - sensowne bądź mniej, upchane regały artykułów, połyskujących złotem logo Gwiezdnych Wojen. Gdyż Star Wars są właśnie złotem, naszym złotem przełomu wieków. A George Lucas, będący istnym ucieleśnieniem króla Midasa, udowodnił, iż siła marzeń podsycana sprytem i fantazją daje niewyobrażalne konsekwencje. O żyłce do biznesu nie godzi zapominać.

Tam gdzie skończy się EU, tam zajdzie słońce Lucasowego imperium. Imperium misternie budowanego przez ponad trzy dekady. Imperium, które na dobrą sprawę dopiero rozwija skrzydła. Niczym Dedal na doklejanych orlich piórach marketingowego szału, zmierzając wprost ku słońcu ze złota. Jednak czy aby obecny stan rzeczy nie przywodzi bardziej na myśl widoku młodego–bezmyślnego zapaleńca bezchmurnych lotów? Wciąż nieopierzonego i pozbawionego dorosłej konsekwencji w podejmowaniu wyborów. Czy właściwie w tym kociołku nie ma aby nazbyt wielu składników... obyśmy nie musieli oglądać nowego wcielenia obrazu Pietera Brueghela.

Rozważmy kwestie końcowe, gdy rzeczona machina korporacjonizmu Lucasa zatoczy pętlę i wyląduje pośród chłodnych fal wzburzonego oceanu krytyki.

[Odległe dawnego początki…]
Dawno, dawno temu, jak głosi opowieść, pewien młody adept X muzy o głowie pełnej marzeń w lekko za dużych okularach miał marzenie. Marzenie, które po latach eksplodowało niczym ruch płyt tektonicznych, tworząc wirus SW oraz pochłaniając falami fascynacji obecne i nadchodzące pokolenia. Wszak było to dawno, dawno temu; ową historię znają wszyscy "starsi" fani, wychowani przez Klasyczną Trylogię. Jakoż nie widzimy potrzeby, aby wtóry raz przytaczać początki Gwiezdnej Sagi, dajmy jedynie młodszej części naszej przepastnej rodziny podpowiedź, iżby ukształtowani na Mrocznym widmie, oglądając z wypiekami na twarzach animowane Wojny klonów, pamiętali o swych korzeniach. Tutaj nie będzie pola ni miejsca do dywagacji o wyższości czy lepszości fanów, którzy uznają odrodzonego Imperatora bądź upatrują w TCW photoshopowy chłam. Ubrani w białą szatę wolności – nasz postsowiecki neosocjalizm uczy (powinien!) tolerancji – zatem wróćmy do roztrząśnięcia sprawy, definitywnie postawionej na ostrzu świetlnego miecza. Gdzie, czy kiedykolwiek EU dokona kresu swego monstrualnego rozrostu? Wyzionie ducha, aby osamotnić tatooińską perłę, aż smocze kości osuszy chlastający piasek czasu. I pozostanie jeno bieluteńki szkielet wrośnięty w krajobraz morza diun. Historia uczy, od dziejów prostych parobków po feudalnych królów, iż kury znoszącej ozłocone jajka nie wolno nawet drażnić. Fortuna wszak na pstrym koniu jeździ, kapryśna bywa, a przeważnie rzecz idzie o złote, najwyższej próby jaja, czyli o papierowe (amerykańskie dolary są bawełniane, gwoli ścisłości) pieniądze.

Wyobraźmy sobie na chwilę, jak musiał czuć się George Lucas, gdy zezwolił na uśmiercenie Chewiego – obok Vadera, ogromnie rozpoznawalnej pośród "laików" postaci gwiezdnej menażerii. Konia z rzędem za wgląd w umysł Flanelowca i wydobycie zeń powódek. W Modzie na sukces pojęcie moralności nosi czapkę niewidkę, a wieloodcinkowe zwroty akcji udowadniają, iż parcie na sensacyjne romanse i spektakularne śmieci to woda na młyn widza. Czy aby Gwiezdne Wojny nie podpadają z wolna pod atrakcje rodu Forresterów? Space opera, w której Jedyny Władca Pierścienia wydaje wyrok na Wookiego, zmusza miłośników do chwili zadumy i nieudawanego smutku.

Zastanowienia się, jak cierpliwy bywa papier.

* * *


Podejrzewam, iż Saga może już nie doczekać serii podobnej objętościowo do Nowej ery Jedi. Niedawno zamknięte Przeznaczenie Jedi to produkt skierowany raczej do zatwardziałych Czytelników, aniżeli mas ludowych z ulic szarzyzny, wchodzących do księgarni z zamiarem kupna książki starwarsowej. Przeżywając trudności w nabyciu kompletnego cyklu NEJ, brakujące tomy wiele lat odkreślałem z dziewiętnasto numerowej listy. Czytałem częstokroć w locie świeżo nabyte tomy bez zachowania chronologii. Aby ogarnąć fabularnie dzieje wojny z Vongami, trzeba by ponownie zasiąść od Wektora pierwszego do Jednoczącej Mocy. Godne wyzwanie, na które wciąż brak czasu i nutki samozaparcia.

Fenomen gwiezdnej literatury to ustawiczne łaknienie przygód "Wielkiej Trójki". I choć narażę się wielu (Cread, bracie, wybacz!): "Luke Skywalker, żryj piach, aż Ewoki zatańczą na twym truchle" - parafrazując komentarz zasłyszany na jednej z edycji konwentu Pyrkon. Gdzież w Galaktyce jest Góra Przeznaczenia? W żar lawy ciśniemy emerytowanego generała, niechaj wesoło płonie gollumowym szaleństwem. Wszak Pierścień bywa fikuśny i żyje własnym życiem. Bez pośpiechu, mamy przecież kilka milleniów na podorędziu. A dokładniej jednego objętego ochroną metalowego ptaka...

Kilka dni temu dobrnąłem do ostatniej kropki Sokoła Millennium. Wątek poszukiwania skarbu śmiało i gładko można by przeprowadzić na sposób Clive'a Cusslera, acz... Historia Sokoła pozostaje do przełknięcia, reszta rozczarowuje. Najsłabsza powieść Jamesa Luceno? Troszku temu przyklasnę. Po chwili zadumy, rozpamiętując poczynania wesolutkiej i niebezpiecznej córki Jacena Solo i jej babci, doliczyłem – bez wypominania ulubionej księżniczce – 62 wiosen. Abstrahując od jakości genów ojca, alderaańska arystokratka permanentnie ładuje się w paszczę rankora. Wigoru babci Solo nie brakuje. Przednio ubawiło mnie zdanie wypowiedziane przez Hana do wnuczki, dotyczące zapytania o odwiedziny jej matki w Gromadzie Hapes i chęci pozostania Amelii z dziadkami. Kapitan Solo stwierdził, że nie zawsze z babcią prowadzą tak bujne życie, czasem po prostu "siedzą i nic nie robią".

Zgrozo, kiedy państwo Solo (prócz snu) w bamboszach trenują starcze domatorstwo? Duet Solo na walizkach przez Galaktykę pędzi.
Świat oszalał.

* * *




(1) 2 3 4 5

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 0,00
Liczba: 0

Użytkownik Ocena Data


TAGI: Publicystyka (79)

KOMENTARZE (4)

  • cwany-lis2012-12-11 19:19:44

    "uroczy" felieton - mi się podoba ale czytam go na raty ;)

  • Harakey2012-12-09 11:59:30

    O wszystkim i o niczym.

  • kuba_starwarsy2012-12-08 21:45:12

    Jeden wielki grafomański bełkot entuzjasty samego siebie.

  • Qel Asim2012-12-08 19:32:04

    Przeczytałem pierwszą stronę i więcej nie chcę. Ten artykuł jest o wszystkim i o niczym. Sto tysięcy nawiązań, aluzji itp. - jak dla mnie jest to brak przejrzystości w tekście. Ewidentny przerost formy i efekciarstwa nad treścią.

    Oceny nie wystawię, bo nie przeczytałem całego artykułu, ale jeśli pełna treść też jest napisana w takim stylu, to nie byłaby to wysoko oceniona praca.

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..