[Co sądzi Koszałek Opałek, czyli o knowaniach genealogicznych]
Najmłodszymi znanym potomkami Skywalkerowej krwi są Allana/Amelia i Ben. Niepokorny Cade z serii Dziedzictwo, butny wyrodek niepogodzony z historycznymi konotacjami, odchwaszczający rodowe korzenie, stanowi postać, od której dalsze rodzinne koleje odliczmy wyjątkowo w dół osi czasu. Cade, urodzony prawdopodobnie 119 lat po bitwie o Yavin (ABY), wcześnie stracił rodziciela. Kol Skywalker, ojciec Cade'a, zmarł 130 lat po bitwie o Yavin, gdy pra(do n)wnuk Luke'a miał ok. 11 lat. Matka zbuntowanego młokosa – Nyna Calixte/Morrigan Corde, przyszła na świat w 97 roku ABY. Stąd hipotetycznie kalkulując Kol Skywalker w chwili śmierci mógł mieć między 35-40 laty, zakładając, iż był nieco starszy od Nyny/Morrigan. Przyjmijmy, iż urodził się 85-90 lat po Yavinie. Sprawę ułatwiłaby niewielka różnica wieku pomiędzy rodzicami Cade'a, dochodząca do góra pięciu lat. Allana Solo odkrywająca z dziadkami przeszłość nieśmiertelnego YT-1300 ma 7 lat, prawie wartka akcja pląsa w czterdzieści trzy lata po bitwie o Yavin. Pomiędzy narodzinami Kola Skywalkera a Allaną Solo pozostaje mniej więcej 45-50 lat różnicy. Czyli jedno pokolenie. Przyznacie, iż to niewiele.
Dywagując o Epizodzie VII, pytam Mocy, czy ujrzymy weń przygody potomka Amelii Solo albo Bena Skywalkera jako prawdopodobnego ojca/dziadka Kola? Z przyjemnością zaczekam na rozwiązanie tego genealogicznego rebusu. Ewentualnie Jaina Solo-Fel (w Sokole Millennium miała już trzydzieści sześć lat w papierach), powróciwszy formalnie do panieńskiego nazwiska matki ze swego małżeństwa, mogłaby wydać potomka Skywalkerowej krwi będącego ojcem/dziadkiem Kola. Acz patrząc w prostej linii, postawiłbym większą część kredytów na huczne małżeństwo Bena i narodziny bliźniąt, tym razem z męskiego łona Luke'owego syna.
Wyborna przyszłość nadchodzi.
* * *
Powieść Star Wars: Crucible (45 lat ABY) opowiadać będzie (ponownie) o: "Han, Luke i Leia znów w akcji - starsi i mądrzejsi, ale jak zwykle gotowi na kolejne przygody!". przemytnik po siedemdziesiątce, bliźniacy Jedi i 63 lata na karku. Chewbaccę "zabito" po 22 latach od premiery Nowej nadziei! Wystarczający toż powód, aby zrozumieć, iż trio LHL (Lea-Han-Luke) żyć będzie po wszech czas i przestrzeń. Prędzej należy wyobrazić sobie galaktyczny establishment pomiędzy przekazaniem niemowląt rodzinie Larsów i Organów a rokiem zero. Kogóż nie interesuje bliżej, cóż pacholęcia Skywalkera robiły za szczawików? Czy Luke przez długie lata bytności na farmie "wujostwa", strzelał wyłącznie do pustynnych szczurów i kopał studnie? A Leia pod opiekuńczym ramieniem senatora Organy jedynie zdobywała dyplomatyczne szlify? Wreszcie więcej przygód Hana, na poziomie Trylogii A.C. Crispin, do której wracam z chorobliwą wręcz namiętnością. Zlinczuj mnie ludu, acz nie przywodzę w pamięci obrazu Lei z powieści Moc wyzwolona. Jednakże grając w TFU na kilku platformach widok siedemnastoletniej princeski niebezpiecznie rozbudzał zmysły (ach, gdyby tak te bikini od Jabby...).
Tylko nadmiar bezrozumnej, rutynowej sieczki skutecznie pozbawił smakowania bytności w grze senatora Organy, mniej udręczonego troskami lica Mon Monthmy oraz Skywalkerowej dziedziczki. Pomimo, iż kosmatego Wookiego opłakiwaliśmy szmat czasu, dzięki temu później jakby lżej przychodziło przełknąć hurtowe zejścia Mary Jade-Skwalker, nawet Aniego Solo, aż w ostateczności zagładę Jacena/Caedusa. Acz śmierć jednego z członów LHL nie nadejdzie prędko, zatem nie popadajmy w zmartwienie. Choć Yoda w Mrocznym spotkaniu rzekł: "Zbyt długi smutek zamienia serce w kamień".
I bądź tu Czytelniku mądry...
* * *
Powieść nieco psychologiczną – Punkt przełomu – równie dobrze opieczętowałby tytuł: Ja, Mace Windu. Była też Planeta życia (lepiej Zakazana...), trochę tam młodego Anakina na szkoleniu u Kenobiego, troszku Obiego w nowej roli mentora i przewodnika bez brody. Powinęła się noga panu Gregowi Bearowi. Beznamiętny wojaż 12-letniego Aniego wiał sandałem. Chętnie dorzuciłbym się do honorarium, gdyby tę historyjkę spisać miał Matthew Stover. Cienie Mindora z Lordem Shadowspawnem w napoleońskim kapelutku to przykład gorszego dnia autora. W próbach wywnętrzeń włożonych w usta Cronala/Blackhole'a, widać namiastkę wydania brutalnego heroic fantasy z cyklu o Cainie. Acz namiastkę mocno nieudolną i niekiedy obrzydliwą. Podobnie rzecz o Zonamie Sekot mogłaby bez uszczerbku spłonąć w śmiertelnych drgawkach nienasyconej supernowej.
Przyznam najszczerzej, za zboczeniem zawodowego wykształcenia – biograficznych książek polanych sosem fantazyjnych, nieznanych przygód pragnę i wypatruję. Wciąż wątłym promyczkiem płonnych nadziei pozostaje zaplanowana trylogia Rebels, rozpisana na lata 0-3 BBY, czyli nastoletnie bliźniaki i prawie dorosły Han ‘Shot First’ Solo. Troje debiutantów w ryzach Gwiezdnego Uniwersum to wróżba pokraczna. Wrony na niebie kraczą i kruki pośród czereśni wronią, co następuje...
Martha Wells (przypadkowa zbieżność nazwisk z pisarzem George'em Herbertem Wellsem – Wojna światów, Niewidzialny człowiek), odpowiedzialna za powieść zatytułowaną roboczo Leia, ma na swoim koncie wydaną w 2003 roku powieść Łowcy czarnoksiężników. Powiedzmy to sobie jasno i wyraźnie, odłóżmy gusta do szuflady, załóżmy opancerzone rękawice. Rzecz o łowieniu czarnych czarujących jest na poziomie filmu Polowanie na czarownice. Jej antropologiczne wykształcenie nijak wpasowuje się w karykaturalną magiczną rzeź i kreacje pseudobohaterów, wszak to urban fantasy tętni stęchlizną miasta, którego fetory wręcz wylatują ze stronic książki. O mariażu pani Wells ze StarGate nie poważę wyrazić opinii, gdyż nie miałem okazji liznąć tematu. Książka The Wizard Hunters to produkt poniżej przeciętnej. Udręczonemu lekturą Czytelnikowi polecam, aby obcując ze wczesnymi dziejami panny Organa, wymazać z pamięci dokonania bohaterki Polowania - Tremaine Valiarde.
James S. A. Correy o bogatym dorobku (wspólny pseudonim literacki Daniela Abrahama i Ty Francka – asystenta George'a R. R. Martina od Gry o Tron) podniesie pióro na Hana Solo, również na trzy lata przed Nową nadzieją. Solo, dobijający do trzydziestki (ur. w 29 roku BBY), ma w dorobku wspomniane trzy książki Ann Carol Crispin oraz Przygody, polecane w wydaniu jednotomowym – zbiorczym. Najnowsza powieść Correya, wydana niedawno nakładem Fabryki Słów pod tytułem Przebudzenie Lewiatana (obszerne recenzje na stronach: kawerna.pl bądź rpg.sztab.com), to s-f ala space opera, porównywana nieco do cyklu Zaginionej floty autorstwa Johna Hemry'ego (pseudonim Jack Campbell), który mimo wojskowego sznytu dokonał rzeczy w SW nie do pomyślenia. Mianowicie wprowadził fizykę w starciach okrętów i mierzalne chronometrem przeloty międzyplanetarne/układowe. Literatura ciekawa, polecam, brać w ciemno i czytać. Campbell niestety, chcąc nieco odejść od schematu okrętów, usiłował przenieść pewne wartości bohatera zbawcy z Zaginionej floty, wprowadzając w nowym cyklu postać piechociarza sierżanta Ethana Starka. Ładując mu w łapy karabin i każąc szturmować naukową placówkę na Księżycu. Zawiedziony, odmawiam zakupu drugiego tomu. Flotę w tomie nastym zaś ciepło przytulę pod kocem z kubkiem herbaty. Ot, dziwny przypadek z majstrowaniem przy literaturze science fiction.
John Jackson Miller – odwiedziny uznanego scenarzysty komiksów serii KotOR oraz Knight Errant dobrze wróżą podwieczorkowi z książkowym wcieleniem Błędnego rycerza (premiera 14 grudnia br.). Wzięcie na barki brzemienia popełnienia (możliwej) biografii Obi-Wana Kenobiego może stanowić mordercze obciążenie. Pan Miller zna od podszewki gwiezdne zagadnienia, bytując w szeregach rysowni Mrocznego Konia. Acz życie udowodniło parokrotnie, iż kalosze scenarzysty w potoku powieści zwyczajnie przemakają. John Jackson Miller miał również romans z obrazkowym zeszytem Indiany Jonesa, trzynastoma wydaniami Iron Man ze stajni Marvela oraz przygodę z grową adaptacją Mass Effect. Spory rozstrzał, lecz doświadczenia bezcenne. Na Bastionie mogliśmy przeczytać notkę z udzielonej przez pana Millera wypowiedzi. Książka o Kenobim wymiesza gatunki: "częściowo western, częściowo romans, a częściowo dramat" – we wczesnym etapie pustelniczego bytowania Bena na Tatooine. Lata 19-15 przed Yavinem to doglądanie Luke'a, który dorasta. Wieczorami bawi się modelami ścigaczy, po nocach śni o Akademii Imperialnej. Ben Kenobi wcieleniem Clinta Eastwooda z Dobry, zły i brzydki albo Za garść dolarów? Dwóch bezimiennych wędrowców, dwa mocarne charaktery, Panie Miller, czekamy, czekamy.
Przygotować wieniec z lauru czy... pręgierz?
Kevin Hearne, człowiek zagadka. Cyklu urban fantasy o Kronikach Żelaznego Druida nie poznałem, prócz wiedzy, iż wydaje go Del Rey – dociekliwych odsyłam uprzejmie na stronę autora. Pan Hearne przyjmie na klatę cios najsilniejszy – podmuch piaskowej burzy Tatooine, która niechybnie może go zabić. Powieść o roboczym tytule Luke Skywalker, tom trylogii Rebels datowany podobnie jak powieści o Hanie i Lei na trzy lata wprowadzające do ANH.
Z wolna zaczynają boleć paznokcie. Ileż jeszcze zniesiemy Luke'a w Luke'u? Wieściłbym nakreślenie powieściowej wizji blond chłopca na preludium wydarzeń przed zakupem R2 i 3PO. Wszak złotowłosy pełen pragnień, niespokojny duch uwiązany wokół obaw wuja Owena, jakoś musiał wykluć się z kukułczego jaja. Z dziką rozkoszą zgłębiłbym trudy życia w Mos Eisley, podsłuchał anegdotek ze Stacji Tosche, liznął opisów poczynań glizdowatego Jabby czy wreszcie poznał grono przyjaciół i znajomych młodego Skywalkera; wszak Biggs Darklighter także gryzł twardy piach, spalony podwójnymi słońcami.
Kluczem do kuferka pełnego wspaniałości może okazać się zapowiedziana na 2013 rok edycja Miecz Jedi. Christie Golden poznaliśmy na okoliczność dziewięcioksięgu Przeznaczenie Jedi, najmłodszej papierowej gąsienicy zza oceanu. Fabuła sfokusowana została na Jainie Solo-Fel i jej mężu Jaggedzie, którzy być może zapełnią swym potomstwem (z szelmowskimi genami Solo) chronologiczną przerwę aż do Kola Skywalkera. Wespół z niepożenionym jeszcze synem Mary i Luke'a. Mieszanka wybuchowa, prawdopodobnie stanowiąca książkowe preludium do komiksowej serii pomiędzy śmiercią Jacena/Caedusa a ubiciem Krayta.
* * *
Postulat, jakoby EU zdolne było wchłonąć dwukrotną pojemność "danych", a jego monstrualności nie sposób objąć umysłem śmiertelnika, stanowi pogląd niekompletny. EU to, owszem, studnia bez dna. Zakrzywienie czasoprzestrzeni, gdzie książkę napiszemy z perspektywy jednego dnia, wprowadzając drugo-trzecioplanowe postaci rozrzucone po całej Galaktyce. EU to paradoks marki, nie jest z gumy, ale zawsze odnajdziemy chwilę, gdy akurat Trójca wybierała się na rodzinny piknik, gdy na kresach znanego świata wybuchła wojna, zaraza, Sithowie wrócili, przybyli następcy Vongów, etc. Owa "guma" to zawór bezpieczeństwa, wentyl. Dopóki absurdy poczynań nie przeważą szali, dopóty elastyczne EU przyjmie i utuli nowe wytwory pisarskiej wyobraźni.
Poczujmy ową magię sztuki nieskończoności! Greccy bogowie zielenieją z zazdrości. To jest siła "supli" gwiezdnej literatury, fantastyki na sterydach. Przepastność worka z jednoczesną możliwością wybrania sobie punktu zaczepienia. Obrania kierunku "specjalizacji", a to w droidach, w łowcach nagród, w Jedi. Odyn, aby uzyskać dar wszechmądrości, wrzucił do studni własne oko, w przypadku Star Wars prędzej zemrzemy z głodu i obrośniemy mchem, niżeli usłyszymy plusk wody na podziemnej tafli.
Wspomniał Darth Kasa o gmatwaninie fabularnej nici czy kwiatkach w narracji. Kanoniczność, kanon, zgodność czy korelacja zdarzeń. Po obwieszczeniu światu zapowiedzi Epizodu VII, owemu "Strażnikowi Holocronu" dano do zgryzienia orzech z kamienia wielkości piłki lekarskiej. Czy na półwiecze istnienia Gwiezdnych Wojen przyjdzie nam oglądać restart Sagi? Pilnowanie spójności wątków książkowych, komiksowych z filmami stanowi tytaniczną pracę, której jedna osoba nie udźwignie.
Twierdzenie jakoby dylogie i trylogie przeważały nad tasiemcowymi seriami średnio mnie przekonuje. Zdrajca z cyklu NEJ stanowi świetny przykład pozycji orbitującej wokół jednego wątku, jednej postaci w sposób wręcz nachalny, a stanowiący integralną część obszerniejszego wydawniczego monolitu. Wszystko zależy od zwinności pióra autora i swobody pomyślunku na fabułę. Rozważać, czy lepiej aby trylogię pisał jeden autor, a dajmy pięcioksiąg - trzech, nawet podobnym stylem, to kwestia do dywagacji, lecz po publikacji i sczytaniu, oczodołowym zassaniu wnętrzności wywnętrzeń; a najbardziej bodaj poznania nie roli głównego bohatera, a miejsca akcji. Osobiście najmniej gustuję w książkach pisanych przez duet autorów. Nawet tak znaczących tuzów kałamarza jak panowie Michael Reaves i Steve Perry. Gdzieś wyciera się ich niepowtarzalny błysk pomysłów, bez znajomości inszej (o ile takowa istnieje) dorobkowej pracy autora trudno wyczuć indywidualne oddanie pisarza.
Brnijmy dalej w ciemny las drzew wroshyr. Zwiększenie ilości opisywanych konfliktów? Pozostaje w zasadzie wojna sithańsko-imperialna z Dziedzictwa oraz wydarzenia między świeżą serią komiksów Dawn of the Jedi a panowaniem Mrocznego Lorda Marki Ragnosa. Warstwa naleciałości fabularnych lubianego Jamesa Luceno swoje, a wyczekiwany z wypiekami na twarzy Darth Plagueis? Z obwoluty nad głową Lorda Maula wali obuchem slogan wyborczy: "Plagueis was the most powerful Sith Lord who ever lived. But could he be the only one who never died?". Klękajcie narody. Nadchodzi pogromca Starkillera. Arcywszechpotężny Lord Plagueis, mistrz i nauczyciel złych występków przyszłego Imperatora. Chwileczkę, pukam się w czoło. Gdzieś razu pewnego czytałem już o takowym tytanie Mocy i Mroku. Galen Marek, który tłukł Vadera niczym szkolny mięśniak leje kujona-okularnika oraz Marka Ragnos, który był ostatnim (!) prawdziwym Mrocznym Lordem (tak, tak, niech Naga Sadow ze swoim rytuałem korribańskich żuków idzie na sfermentowane piwo). Mocy przybywaj, na posępny czerep ześlij łaskę cierpliwości. "The most powerful Sith Lord", forever and ever. Wybaczcie, poniosła mnie łupinka kpiny na wzburzonej rzece idiotyzmu. Zasiądę do lektury z duszą na ramieniu. Wyznawcą nauk Ragnosa jestem od dawien dawna. Uznaję jedynie ciągłość sithańskiego podejścia do rozwoju Imperium, prezentowanego przez Lorda Ludo Kressha. Plagueis?
Chyba ktoś nie wziął rano szarych tabletek, momencik, sprawdzę. Tak, to zdecydowanie ktoś od Lucasa...
* * *
Miłośnicy gry KotOR otrzymali w listopadzie ubiegłego roku prezent od Drew Karpyshyna, zgłębiającego uprzednio młodość Lorda Bane'a. Po epizodzie z Wrotami Baldura (drugi tom pt. Tron Bhaala) oraz mariażu z Mass Effect, podobnie do Johna J. Millera, pan Karpyshyn wziął za rogi "Starą Republikę". Efektów nie ocenię z oczywistego powodu: nie zaznajomienia się z książkowymi wojażami Revana. Zastanawia mnie jednako, do iluż tomów rozrośnie się seria TOR.
Wspomniano o (pseudo) horrorze, książkach iście kryminalnych o złodziejaszkach i gangsterach. Szturmowcy śmierci poszli w burym lesie w dobrym kierunku, by przy wejściu nadajnik GPS wrzucić w mech, a mapę spalić nad ogniskiem. Wypatrywanie grozy godnej ambitnych straszydeł, psychodelicznego zjawiskowego wcielenia kinowego Lśnienia, poszybowały w niebo z oparami rozminięcia. Szturmowcy zombie mieli potencjał, który przeleciał przed oczyma, wyparował z pamięci, by z wymaganym skupieniem, godnym olimpijczyka, pokusić o przypomnienie fabuły. Czy Czerwone żniwa odrobią lekcje za młodszego kuzyna? Wkrótce przyjdzie pora oceny.
Dygresja – wyobrażacie sobie powieść przygodową o profesorze Coruscańskiego Uniwersytetu Archeologicznego? Hmm, chyba właśnie podarowałem komuś pomysł na powieść.
Bierzcie i piszcie o tym wszyscy.
* * *
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 0,00 Liczba: 0 |
|
cwany-lis2012-12-11 19:19:44
"uroczy" felieton - mi się podoba ale czytam go na raty ;)
Harakey2012-12-09 11:59:30
O wszystkim i o niczym.
kuba_starwarsy2012-12-08 21:45:12
Jeden wielki grafomański bełkot entuzjasty samego siebie.
Qel Asim2012-12-08 19:32:04
Przeczytałem pierwszą stronę i więcej nie chcę. Ten artykuł jest o wszystkim i o niczym. Sto tysięcy nawiązań, aluzji itp. - jak dla mnie jest to brak przejrzystości w tekście. Ewidentny przerost formy i efekciarstwa nad treścią.
Oceny nie wystawię, bo nie przeczytałem całego artykułu, ale jeśli pełna treść też jest napisana w takim stylu, to nie byłaby to wysoko oceniona praca.