autor: Mateusz "Matek" Michalak
Nate Ellhami biegł ulicami Coruscant. Wbiegł w jedno z mniej znanych przejść, prowadzących do Placu Zwycięstwa Nad Konfederacją Niezależnych Systemów. Odrapana uliczka wyglądała niezachęcająco, więc turyści omijali ją, nie mając pojęcia, że jest ona na co dzień w zasadzie bezpiecznym skrótem, prowadzącym do jednego z ładniejszych miejsc w tej dzielnicy miasta. Nate był jednak tego świadom, gdyż wychował się w tej okolicy, i przez kilka lat zaoszczędził dzięki niej parę ładnych kilometrów w drodze na uczelnię. Wybrał to miejsce nie tylko dlatego by ominąć szaleństwo, które rozpętało się na bardziej znanych trasach. Wybrał tę uliczkę także dlatego, bo domyślał się, że to właśnie takie miejsca zostaną zbombardowane dopiero później.
Coruscant padło pół godziny temu. Statki Yuuzhan wysadzały kosmoporty i niektóre budynki. Strzelały na ślepo w uciekające zbiorowiska istot. Nikt nie potrzebował oficjalnych raportów (o ile jeszcze się takowe pojawiały), aby wiedzieć, że z każdą chwilą liczba ofiar rośnie w morderczym tempie. Coruscańczycy ginęli nie tylko od broni najeźdźców, ale również od zawalonych budynków, oraz w wypadkach spowodowanych przez panikę.
Nikt nie chciał zostać na planecie, kiedy przejmą ją Vongowie. Istoty, których planety zostawały w przeszłości podbijane przez Separatystów, bądź też dostawały się w szaleńczą wymianę pomiędzy Imperium a Rebelią, nie musiały się obawiać, że zostaną złożone w ofierze przez fanatyków. Tym razem jednak widok statków najeźdźców wchodzących w atmosferę twojej planety oznaczał przeważnie najgorszy scenariusz.
Sąsiad Nate'a, Ishi Tib, wysadził się w powietrze razem z całą rodziną, bo takiego właśnie czarnego scenariusza się obawiał. Nate ledwie zdążył wybiec z bloku mieszkalnego, kiedy to się stało. Chwilę wcześniej podano właśnie informację, że najbliższy port kosmiczny został zbombardowany, a następny znajdował się niemal 300 kilometrów dalej. Nate nie miał czasu winić swojego sąsiada za sposób, w jaki "ocalił" swoich bliskich przed wpadnięciem w ręce fanatycznych Yuuzhan Vong.
Widząc dymiącą wyrwę w swoim dawnym bloku, nie przerwał biegu. Jedyną myślą na jaką się zdobył pod adresem Ishi Tiba było : "Mógł spróbować dać z siebie więcej. Tak jak ja mam zamiar zrobić."
Nate Ellhami rzeczywiście miał zamiar dać z siebie wszystko. Dlatego też, biegł przed siebie by uratować jedyną osobę jaką kiedykolwiek kochał. Biegł, gdy wokół niego płonęło największe w Galaktyce centrum polityki, biznesu, nauki i sztuki.
Nate i Claire poznali się na pierwszym roku studiów. Obydwoje mieli polityków za rodziców, i obydwoje znaleźli się na wydziale politologii właśnie przez nich. Nie to, żeby narzekali. Często żartowali, że w zasadzie i tak nie mieli na siebie pomysłu i studiowaliby jeden z wielu "nikomu-niepotrzebnych-kierunków-które-studiują dzieci-bogatych-rodziców".
Ich uczelnia stała przy Placu Zwycięstwa Nad Konfederacją Niezależnych Systemów. Sam plac z kolei był narzędziem propagandowym Imperium. Był naprawdę piękny. Zbudowany został w miejscu, po gigantycznym leju po bombie.
Lej z kolei powstał pod koniec Wojny Klonów, gdy Generał Grievous dopuścił się dywersji. Nate był za młody by pamiętać tamte czasy - dlatego też wyobrażenie sobie wielkiej bitwy, tutaj na Coruscant, wydawało mu się naprawdę surrealistyczne.
Historia romansu Nate'a i Claire była niczym z tandetnego holodramatu. Wielka miłość trwająca przez całe studia. Rok wspólnego życia, i wielkich planów. I, jak w każdej tandetnej opowieści - nagłe, niespodziewane nieszczęście zapukało do ich drzwi. Ojciec Nate'a został aresztowany. Sympatyzował z Rebelią, która już od jakiegoś czasu znana była pod nazwą Nowa Republika. Han Ellhami - tata Nate'a- za czasów schyłku Starej Republiki szkolił młodych pilotów, jednak kilka lat po wprowadzeniu reżimu Palpatine'a zajął się polityką. Nigdy nie wtajemniczył syna w swoje prawdziwe upodobania polityczne.
Nie przeszkadzało to jednak funkcjonariuszom, którzy wywlekli Nate'a z mieszkania, i pomimo protestów Claire, zawieźli go na komisariat. Blizny i siniaki, które zdobył tego dnia, były jednak niczym, w porównaniu z informacją, że to właśnie ojciec Claire był tym, kto podkablował Hana, i utwierdził imperialnych łapsów w przekonaniu, że warto by było również przesłuchać syna kolaboranta.
Han i jego syn, spędzili razem kilka dni w przepełnionym Imperialnym więzieniu. To właśnie w celi przeprowadzili pierwszą w życiu szczerą rozmowę. Han kolaborował z Rebeliantami, z tych samych szlachetnych pobudek, dla których robiły to miliardy inny osób w Galaktyce. Marzył o upadku reżimu, który pozostawił po sobie martwy już Palpatine. Nie wtajemniczył swojego syna w coraz to większy krąg sympatyków Nowej Republiki, bo nie chciał, by ryzykował. "Jakoś mnie to nie uchroniło przed celą" pomyślał rozgoryczony Nate, ale zostawił wtedy tę myśl tylko dla siebie. Nie chciał krzywdzić uczuć starego, słabego mężczyzny, w jakiego w zaledwie parę dni zmienił się jego ojciec, dumny idealista. Młody mężczyzna wiedział, że ich przyszłość maluje się w ciemnych barwach. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy Claire. Wiedział, że dziewczyna jest bezpieczna. Mało tego, jej ojciec pewnie jeszcze dostał awans za pomoc w zatrzymaniu niebezpiecznych zdrajców. Nate wiedział, że kolaborantów czeka egzekucja, albo dożywocie w kopalniach przyprawy na Kessel.
Wstydził się sam przed sobą, ale miał nadzieję, że ukażą tylko jego ojca, a jego puszczą z powrotem do ukochanej. Pomimo, że naprawdę mu współczuł, w głębi duszy był na niego wściekły. To przez niego się tutaj znalazł. Sam nie był wprawdzie zwolennikiem Imperium, i troszkę kibicował Rebeliantom, jednak nie miał zamiaru łapać za broń i brać udziału w pospolitym ruszeniu, jakkolwiek mocno by nie przybrało w siłę. Może i Imperium tolerowało niewolnictwo i wiele innych potwornych rzeczy na większości znanych planet, ale dla ludzi takich jak on i Claire - zamożnych obywateli stolicy - było całkiem łaskawe. O ile rzecz jasne, ty, ani nikt z twoich bliskich nie przysporzycie władzy problemów.
Han znał się z ojcem Claire - Calem Marekiem - odkąd ich dzieci poznały się na uczelni. Han wyznał swojemu synowi, że próbował zwerbować jego niedoszłego teścia do grupy "ludzi na odpowiednich stanowiskach", którzy szybko opanują sytuację, gdy tylko Nowa Republika przypuści udany szturm na stolicę Galaktyki. Mieli także sporządzić listę pracowników potężnej administracji Coruscant, którzy byli za bardzo oddani staremu ustrojowi politycznemu, aby zostać na swoich stanowiskach, gdy nowa władza dojdzie do steru. Stary Ellhami przeliczył się jednak, i wkrótce jego niedoszły wspólnik zgłosił jego, jak i innych wspólników których zdążył zapoznać, do Biura Walki z Korupcją, a tamci zawiadomili żandarmerię wojskową.
W życiu jednak zdarzają się czasami niespodziewane zwroty akcji, i sytuacje beznadziejne zmieniają się w nową nadzieję. Po niecałym tygodniu pobytu w więzieniu, kiedy to Han był torturowany i przesłuchiwany już po raz trzeci, a Nate stracił już nadzieję, że jeszcze zobaczy swoją miłość, zdarzyło się coś niespodziewanego. Nowa Republika wygrała bitwę o Coruscant, a władze Imperium zostały wygnane ze stolicy. Niektórzy, jak Cal Marek, trafili za kratki. I tak oto obaj Ellhami zostali wyzwoleni, Han powrócił na swoje stanowisko, przywitany niczym bohater, a człowiek który go zdradził siedzi w tej samej celi na którą go skazał.
Serce przepełniła ulga jakiej nie odczuwał jeszcze nigdy w swoim życiu. To było niemal zbyt piękne, aby mogło dziać się naprawdę. Nie dość, że los darował mu marnego końca, to jeszcze pozwolił mu wrócić do ukochanej. Wizerunek kobiety, którą kochał totalnie przesłonił mu zburzenie pomniku Vadera przy Torwarze Głównym.
Niestety, idealne zakończenia praktycznie nigdy się nie zdarzają, tak było i w tym przypadku.
Niemal dwadzieścia lat później Nate biegnie przez nienazwaną uliczkę w pobliżu swojej rodzinnej dzielnicy. Pomimo niedziałającej w większości miejsc elektryczności, Coruscant pozostaje planetą której blask widać w kosmosie. Niestety tym razem nie z powodu pięknych świateł miasta-planety, lecz przez pożary, które ją okalały. Ostatnie statki należące do armii oddelegowane zostały do pomocy przy ewakuacji VIP-ów, a te, na których dowodzili fanatyczni patrioci ignorujący wezwania do ochrony ważniaków, przestały już istnieć przygniecione przewagą wroga. Ellhami dostrzegał to, o czy bali się mówić mieszkańcy zarówno stolicy, jak i wielu innych planet.
Nadchodził koniec cywilizacji. Nagle wojna pomiędzy zwolennikami ustroju Palpatine'a a bojownikami o wolność przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Złotouści pacyfiści cieszący się pokonaniem Imperium, i zgnieceniem jego absurdalnie wielkiej siły militarnej załamują ręce. Albo już nie żyją. Kogo obchodzą dysputy o wojnie i pokoju, gdy rasa fanatyków przelewa się przez Galaktykę, wykrzykując imiona swoich Bogów? Kogo obchodzi, czy na Coruscant siedzą tłuste urzędasy Imperium czy odrodzonej Republiki, gdy Yuuzhan Vongowie chcą zabić każdego niewiernego, zniszczyć całą ich sztukę, wiedzę i jakikolwiek dowód na to, że kiedykolwiek istnieli?
Cóż, na pewno nie Nate'a. W tej chwili jego jedynym zmartwieniem było dotarcie do kobiety, z którą chce spędzić resztę swoich dni. Gdy wybuchła bitwa, Claire wróciła do swego apartamentu, po swoją matkę. Nate rozmawiał z nią poprzez przeciążoną linię holonetu, lecz połączenie zostało przerwane. Starał się opanować nerwy, wmawiał sobie, że to poprzez ilość rozmów. W końcu wszyscy mieszkańcy byli przerażeni i zdenerwowani bitwą która toczyła się kilkadziesiąt kilometrów nad ich głowami. Przestał się oszukiwać dopiero gdy przez okno zobaczył wysoki na kilka kilometrów słup dymu unoszący się nad odległym kompleksem budynków. Kompleksem budynków, w którym mieszkała Claire. Skołowany Nate wyskoczył na klatkę schodową, kierując się do windy. "Koniec tego." - pomyślał - "Lecę po nią i zabieramy się z tej planety." Oczywiście nawet nie brał pod uwagę tego, że słup dymu może okazać, że jego kobieta jest martwa. Gdy wyszedł z mieszkania, otworzyły się drzwi jego sąsiadów. Mieszkający na tym samym piętrze Ishi Tib wybiegł wprost na niego i złapał go za ramiona.- Widziałeś? - zapytał z obłędem w oczach. Mówiąc pluł na niego drobinkami śliny - Widziałeś?! Złote Ogrody płoną! Podobno spadł tam jakiś statek! Nikt nie może się wydostać z budynku! Płoną tam żywcem!
- Puść mnie ...
- Płoną tam żywcem, bo Vongowie zestrzelili na nich jednego z naszych! JEDNEGO Z NASZYCH!
- Puść mnie, bo Cię zabiję! - Nate odepchnął sąsiada z całej siły. Z mieszkania Ishi Tibiego słychać było jakieś głosy. Po chwili w drzwiach pojawiła się trójka jego dzieci, wszystkie wyglądały na przerażone. Patrzyły się na przepychankę ze łzami w oczach. Ich matka krzyczała na kogoś w głębi mieszkania.
- Zajmij się swoją rodziną - Powiedział Ellhami zostawiając go pogrążonego w rozpaczy. Po chwili już znalazł się na dole, kierując się do swojego pojazdu.
Na zewnątrz coraz więcej istot poddawało się masowej panice. "To nic" - stwierdził w myślach - "Dorwę tylko swojego KorrSuuba i za pięć minut będę w mieszkaniu Claire. Będzie przestraszona, ale nic jej nie będzie. Złapiemy pierwszy lepszy statek ewakuacyjny i wynosimy się jak najdalej stąd."
Dźwięk potężnej eksplozji przeszył powietrze. Nate wykrzyczał koreliańskie przekleństwo i ukrył głowę w ramionach, pewien, że Yuuzhanie zaczęli niszczyć cywilne budynki. Dookoła niego spadały kawałki jego dawnego bloku, cudem jedynie nie zgniatając, ani nie raniąc go. Spojrzał do góry. Na jego piętrze, powstała potężna wyrwa. W centrum dziury znajdowałoby się mieszkanie Ishi Tiba.
Wielkie odłamki durabetonu zdezelowały stojące na parkingu pojazdy, w tym jego KorrSuuba. Nate spojrzał jeszcze raz w górę. I rzucił się do biegu.
Uznał wtedy, że bieg do apartamentu ukochanej potrwa maksymalnie pół godziny. Na szczęście dzięki kładkom i przeróżnym przejściom, które znał od dziecka, nie potrzebował pojazdu, by się tam dostać. Nie wziął jednak pod uwagę rozmiarów paniki, która odciśnie piętno na umysłach istot wielu ras rozumnych zamieszkujących stolicę. Zmuszony był omijać tłumy tratujące pechowców, najprawdziwsze wojny gangów, a nawet szaleńców, którzy zamiast się ratować wybiegali na ulicę z blasterami i strzelali do przypadkowych przechodniów. Poprzez kruchą psychikę mas, oraz zniszczone kładki ciągnące się nad przepastnymi ulicy planety-miasta, droga która miała trwać pół godziny ciągnęła się już od sześciu godzin. Tam, gdzie jedyna w okolicy kładka nad głębokim wąwozem budynków została zniszczona, wrócił się o ponad dwa kilometry, aby znaleźć przejście poprzez pobliskie centrum handlowe.
Starając się nie zwracać na siebie uwagi szabrowników, przebiegł przez pasaż i znalazł się po drugiej stronie wąwozu. Miasto już płonęło, a wielu miejscach transportowce z koralu yorick lądowały z komandami śmierci zbudowanymi z wojowników Yuuzhan Vong. Nate wiedział, że raczej nie są tu po to, by nieść pomoc cywilom. Zresztą nie musiał długo szukać dowodu - wybiegając na Trotuar Maa'ssi zobaczył martwego Falleena. Obok niego klęczała Falleenka, trzymająca w ramionach płaczące dziecko. Nad nimi stał wojownik Yuuzhan Vong. Falleenka krzycząc podniosła rękę, wyraźnie błagając o litość. Yuuzhanin jednak, wznosząc modły do swoich bogów opuścił amphistaff na jej czaszkę. Gdy dobierał się do dziecka, Nate całą swoją siłą wstrzymał wymioty i uciekł w następną alejkę. Od teraz będzie się trzymał małych uliczek.
I tak oto, parę minut później znalazł się w ciasnej uliczce, będącej mało znanym skrótem do Placu Zwycięstwa Nad Konfederacją Niezależnych Systemów. Biegł przed siebie pomimo ogromnego bólu płuc i straty czucia w nogach. Teraz liczyła się tylko Claire. Musi dobiec do niej, uratować ją, zabrać ją stąd...
Nagle z naprzeciwka zaczął lecieć na niego spory pojazd. Jakiś kretyn próbował przepchnąć się przez szeroką na zalewie dwa i pół metra uliczkę. Leciał prosto na Nathana. Był już na tyle blisko, że przez przednią szybę można było dostrzec przerażoną, ogarniętą szałem istotę. Brzydka twarz rozciągnięta była w grymasie, przez który Nate, który wychował się na najbardziej multikulturalnej planecie w znanym wszechświecie, nie mógł zidentyfikować rasy.
"Rozjedzie mnie, a moja ukochana zostanie w tym piekle, bez żadnej pomocy" - pomyślał, patrząc w zbliżające się reflektory. Byłby już martwy, gdyby nie to, że pojazd zatrzymywała siła tarcia, widoczna w iskrach lecących z boków pojazdu, szorujących ściany po obu stronach alejki.
Mężczyna rozejrzał się przerażony. Sterta śmieci po jego lewej mogła okazać się wybawieniem. Wszedł na nią, spojrzał w górę. Nad nim wisiała naderwana konstrukcja. Zardzewiałe schody przeciwpożarowe. Podskoczył do góry i złapał się wiszącego najniżej szczebla. Udało mu się, chociaż nadludzkim wysiłkiem. Pojazd pod nim uderzył w stertę śmieci i przejechał dalej, sypiąc iskrami. Nate puścił barierkę i upadł na dół, na drżące nogi. Pojazd, który o mało go nie zabił skręcił w boczną ulicę. Po odgłosach można było jednak stwierdzić, że daleko nie dotarł i wbił się w ścianę jakiegoś budynku.
Nathaniela to jednak nie obchodziło. Przez chwilę zastanawiał się, czy może kierowca nie przeżył i czy może warto by było zaopiekować się jego pojazdem, ale po chwili uznał, że bezpieczniej będzie kontynuować podróż zaułkami na własnych nogach.
Puścił się biegiem, błagając w myślach swoją ukochaną, żeby nie umierała.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,67 Liczba: 9 |
|
Matek2013-03-19 00:09:21
Dałem se 10 by wyrównać Twój porąbany trolling xD
Matek2013-01-16 15:07:25
Luke S dziekuje xD
Luke S2012-12-29 10:02:20
Niby fajne, ale dałem 1/10 xD xD xD
Bagnaguagard22012-04-17 22:16:50
Świetne. Naprawde przyjemnie mi się czytało. 10/10
Bardan Jusik2012-03-18 20:56:09
Bardzo dobre opowiadanie. Naprawdę świetne.
Matek2011-10-11 23:36:09
Heh. W sumie żałuję, że już po konkursie nie wysłałem wersji poprawionej, skoro wiedziałem że praca i tak trafi na Bastion :P Dla niewtajemniczonych : pracę zacząłem pisać w nocy, w przededniu deadline'u, lekko pod wpływem x-) Dzień później musiałem pojechać do Łowicza załatwić parę spraw na uczelni, no i skończyło się melanżem klasowym, po powrocie z którego ostro nietrzeźwy kończyłem opowiadanie (tak na oko jakieś 70% :P) na 4 godziny przed terminem oddania prac :D Wysłałem na 5 minut bez sprawdzenia nawet ... Wiem, że to brzmi jak wymówka albo prośba o taryfę ulgową przy ocenianiu, ale serio nie o to biega :P Po prostu tak było :D Po mimo wszystko mam nadzieję, że nie zniechęciłem do czytania :) Zapraszam do lektury :)
Kasis2011-10-11 20:12:15
Zdarzały się błędy, momentami styl bardzo wymagający doszlifowania. W przyszłości pisz lepiej na trzeźwo ;] Ale sam pomysł ciekawy, opowieść o zwykłych mieszkańcach galaktyki, a nie wielkich bohaterach, natomiast w tle zmieniająca się galaktyka. Ten motyw mi się spodobał. No i zakochani bohaterowie po czterdziestce, to też plus ;]