Nie poczułem ulgi, gdy zostawiłem za plecami gmach Biura Bezpieczeństwa. Teraz czekało mnie jeszcze jedno, niewdzięczne zadanie.
Nie miałem żadnego wyboru. Musiałem tylko wymyślić, jak to rozegram. Oczywiście nie mogłem tak po prostu podejść do Setha i strzelić mu w głowę. W końcu zasługuje na wyjaśnienia. Muszę mu pokazać, gdzie popełnił błąd... i nawet miałem już pomysł, jak to zrobić.
Umówiłem się z nim na Rynku Ploughtekal. Tym razem wspaniałomyślnie nie kazał mi na siebie czekać: zżerała go ciekawość, czego też chciało ode mnie IBB. Gdyby się chociaż domyślał, nie uszedłbym dwóch kroków. Niestety, jego legendarna intuicja ostatnio zawodziła, stał się zbyt pewny siebie. Wyciągając lekcję z jego błędu, zanotowałem w pamięci, żeby nigdy nikomu do końca nie ufać.
- Nigdy nikomu - mruknąłem do siebie, zdając sobie sprawę, jakie to trudne zadanie. Mądre, ale ciężkie. Może mnie przyprawić o manię prześladowczą: w każdej istocie będę dopatrywać się zdrajcy, w każdym interesie przekrętu, w każdej transakcji wsypy. Każdy metaliczny chrzęst przyniesie mi na myśl repetowanie blastera albo widok ostrza wbitego w plecy. Każdy cień będzie zwiastunem... - Dość! - warknąłem, zły na siebie, i dla uspokojenia przejechałem palcami po kaburze z bronią. Trudno. Takie wybrałem sobie życie. I na razie mam się całkiem dobrze. W przeciwieństwie do Setha.
- Czego chcieli? - zapytał bez zbędnych wstępów. Zdziwiło mnie, że przyszedł sam, bez ochrony. To do niego niepodobne. Zawsze ma co najmniej trzech chłopaków w odwodzie... Ale ja sam wystarczam mu za cały oddział, a przecież nie ma powodów, żeby się mnie obawiać. Zatem niczego się nie domyśla. Uspokoiłem się i zapaliłem następne Kiffu.
- E, tam, pierdoły takie. Udowadniali, że Greheth to moja robota - westchnąłem głęboko. - I że to się im nie spodobało.
Seth wzruszył ramionami. Na pewno spodziewał się jakichś komplikacji i byłem pewny, że jak by co, od razu mnie wystawi.
- Dostał, na co zasłużył - burknął.
- Może tak. Ale pamiętaj, że prowadził kilka spraw imperialnych. Nie dość, że stracili kupę kredytów, to jeszcze muszą szukać nowego prawnika.
Alderra nie przejął się tym: - O, tych to mają akurat pod dostatkiem.
- Kredytów czy adwokatów?
- Tego i tego. Co jeszcze?
Spacerowaliśmy po bazarze, oglądając od niechcenia rozłożone towary. Jak zwykle, nie znalazłem niczego z moich stron, wielu handlarzy nie miało nawet pojęcia, że w Nieznanych Rejonach istnieją jakieś cywilizacje, ale nie zamierzałem ich oświecać. Z kwaśną miną poszedłem w stronę pobliskiego parkingu.
- W zasadzie, nic więcej. Powiedzieli, że mają nas na oku i czekają, aż podwinie się nam noga.
- Powinie - poprawił mnie automatycznie.
- Co?
- Mówi się: powinie, a nie podwinie.
- Mniejsza z tym - machnąłem ręką i oparłem się o durabetonową ścianę garażu. - Widzisz ten zielono-żółty śmigacz? - zapytałem, wskazując mu jedną z zaparkowanych maszyn.
- No?
- Właścicielka poszła po zakupy. Za chwilę wróci, może nawet z dziećmi. Wsiądą i polecą do domu.
- A co mnie to obchodzi?
Uśmiechnąłem się. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem mały, niepozorny układ scalony.
- To jest jakaś, jedna z wielu, w zasadzie zbędna część śmigacza. Ot, trybik, który pozornie można usunąć i nikt nie zauważy straty.
Seth nareszcie zaczął myśleć. Przyjrzał mi się podejrzliwie, poczym jeszcze raz, uważniej spojrzał na śmigacz. Zrozumiał. Zbladł, zacisnął szczęki i pięści.
- Co to ma znaczyć, Blue? - wysyczał.
Nie przejąłem się jego narastającą furią. Podrzucałem chipa i łapałem od niechcenia.
- Wyobraź sobie, że ten śmigacz to Imperium. Nasze, wspaniałe Imperium Galaktyczne. A to - wziąłem część w dwa palce i podstawiłem mu pod nos - to niepozorny, nikomu niepotrzebny, a w zasadzie denerwujący cię gość, za którym nikt nie będzie tęsknił. Jeden z wielu. Właścicielka tej maszyny to, powiedzmy, społeczeństwo, obywatele Imperium. Zobaczysz, co się stanie, jak pozbawisz ich tego malutkiego trybika.
Seth poczerwieniał na twarzy. Wykrzywił usta w grymasie wściekłości i rzucił się na mnie z pięściami.
Ech, nigdy nie był dobry w te klocki. Może, gdyby więcej ćwiczył, miałby cień szansy. Szybkim susem znalazłem się za nim, złapałem jedną ręką za kark i przycisnąłem go sobie do barku, drugą zawinąłem pod brodę i przydusiłem do ziemi klasycznym ken'ivrim'inage.
- Coś taki nerwowy? - zapytałem, niemal wgniatając go w podłogę całym swoim ciężarem. Był ode mnie mniejszy i lżejszy, nie miałem żadnego problemu z utrzymaniem go w parterze tak długo, jak chciałem. - Chcę ci tylko coś pokazać. Nic więcej. Tylko w ten sposób jesteś w stanie cokolwiek zrozumieć - wyjaśniłem.
W odpowiedzi Seth wysyczał coś w stylu: "Tychcholerrnystrajco".
Nie trzymałem go długo. Kilka minut później wróciła właścicielka śmigacza, z dwójką rozkapryszonych dzieciaków.
Wywlokłem Setha w miejsce, skąd mógł lepiej widzieć i postawiłem na nogi, zakrywając mu usta dłonią. Czułem jak drży, gdy rodzinka władowała się wreszcie do maszyny. Przez chwilę nic się nie działo - pewnie zapinali pasy albo dzieciaki kłóciły się o jakąś zabawkę. Potem silniki śmigacza ożyły, a Alderra przestał się trząść i dla odmiany cały spiął się jak szykujący się do skoku gundark.
- Miała szczęście - szepnąłem mu do ucha, upuszczając na ziemię układ scalony. - To tylko światła... - w tym momencie światła pozycyjne śmigacza zabłysły - a może światła to był ten drugi? - spojrzałem na niego. - Ups.
Rozluźniłem uchwyt. Seth wyrwał się i popędził ile sił w stronę zielono-żółtej maszyny, unoszącej się nad ziemią. Wrzeszczał i machał rękoma, chcąc zwrócić na siebie uwagę kobiety. Jednak ta powoli, ale pewnie wytaczała się z parkingu wprost na najbliższą arterię komunikacyjną.
Włączyła się do ruchu nim Seth dobiegł do wyjścia. Teraz mógł tylko patrzeć, jak jego żona i dzieci rozbijają się w niesterownej kupie złomu. Byłem tuż obok niego czekając na jakiś efektowny karambol, ale śmigacz leciał płynnie i równo. Alderra wstrzymał oddech, a ja zmarszczyłem brwi - to co za ustrojstwo wyciągnąłem?
W tym momencie śmigacz zwalił się na lewą burtę i leciał w dół, kręcąc się na wszystkie strony.
- Mia! - ryknął Seth. Musiałem go przytrzymać, bo chciał rzucić się im na pomoc. Rozkwasiłby się kilka poziomów niżej i nawet nie wiedziałby, po co to wszystko.
Ku mojemu zdumieniu Mia nie straciła zimnej krwi. Spadała jak kamień, ale udało się jej ustabilizować lot i ślizgiem spaść na chodnik ładne paręset metrów niżej. Śmigacz nie eksplodował jak na holofilmach, tylko przekoziołkował i władował się w jakiś lokal.
- Hm. Miękkie lądowanie. Jestem pod wrażeniem, Seth - przyznałem, wciskając mu w plecy lufę blastera. - Teraz rozumiesz? Śmigacz, czyli Imperium, jest w stanie ochronić swoich obywateli, jeśli jest całe. Widziałeś, czym się skończyły twoje niedorzeczne pomysły. Zabójstwo Risco nie spodobało się pewnym osobom i masz im za to zapłacić. Chciałbym z tobą o tym pogadać. Może zrozumiesz, że to był błąd.
Pociągnąłem go w stronę mojego vanderera, ale nie ruszył się. Ciągle gapił się w tuman kurzu, jaki wzbił pojazd jego żony.
- Idziesz? - zapytałem, dziabiąc go lufą w bok.
Znów się odwinął, i znów za wolno, choć tym razem wściekłość nadała atakowi pozory niebezpieczeństwa. Chciał złapać broń, ale przyłożyłem mu w szczękę i na wpół przytomnego powlokłem do wozu.
Zawiozłem go do mieszkania zwanego Schowkiem na Rękawiczki. Było małe, urządzone drogo i bez gustu. Nic w tym dziwnego, bo Seth kupił je za kasę z przyprawy, a wszystkie meble pochodziły z tak różnych stylów, jak i z różnych planet. Na ścianach wisiały piękne gobeliny oraz kradzione obrazy. Oczywiście nic specjalnego, tak to się Sethie nie znał, ale trafiło się trochę sztuki nowoczesnej, zwłaszcza niszowej. Mieszkanie należało do Alderry i tylko do niego. Byłem jedną z niewielu istot, które je widziały.
Pozwoliłem mu skontaktować się z żoną. Była wystraszona, ale nikomu nic poważnego się nie stało: kilka siniaków i zadrapań. Kiedy wymienili żenującą litanię pocieszeń i mdląco słodkich uprzejmości, zabrałem i wyłączyłem mu komunikator. Seth opadł na śnieżnobiałą sofę, ale po błysku w oczach wiedziałem, że szykuje się ciężka przeprawa.
- Mówiłeś, że wyjaśnisz mi kilka spraw - odezwał się pierwszy. - No to słucham.
Pozornie rozluźniony, rozsiadłem się w fotelu na przeciw niego i przysunąłem sobie miseczkę z drzewa wroshyr. Wyciągnąłem nową paczuszkę Kiffu i zapaliłem pierwszego papierosa. Zaciągnąłem się głęboko, przymknąwszy z lubością oczy, gdy aromatyczny dym wypełnił moje płuca. Następnie z kieszeni wyjąłem małe urządzenie zagłuszające, włączyłem je i postawiłem między nami.
- Swoimi pomysłami wkurzyłeś Imperium i naczelnego dowódcę IBB. Gratuluję. Nie wiem, czy ktoś wyżej też ma do ciebie pretensje, ale to właśnie Sollaine kazał mi cię zlikwidować.
Sethowi opadła szczęka. Zamarł i otworzył szeroko oczy.
- C... co? - szepnął.
Zmarszczyłem brwi: w co on pogrywa?
- Jakie: co? – zapytałem. - Przecie mówiłem, że masz im zapłacić za zabójstwo Grehetha... i pewnie kilka innych osób. Jak myślisz: dlaczego mnie wypuścili?
- Nie, nie! - zaprzeczył żywo Seth. - Mówisz, że... Sollaine?
- A co? Wolałbyś Dartha Vadera?
- Mam gdzieś Vadera - zerwał się z kanapy. - Palpatine'a - zaczął chodzić wte i wewte - i tego cholernego intryganta! - odwrócił się do mnie plecami. W tym momencie wyjąłem pistolet i na wszelki wypadek wymierzyłem w Setha, jednocześnie zabierając się z fotela i stając trochę z boku. W samą porę. Gdy Alderra odwrócił się w moją stronę, trzymał przed sobą mały blaster. Strzelił na pamięć. Nie czekałem, aż poprawi. Gdy dostał w pierś, spojrzał na mnie zdziwiony. Pewnie nie przypuszczał, że będę w stanie to zrobić. Ale on mógł, pomyślałem z żalem. Nacisnąłem po raz drugi, gdy podnosił lufę. Poleciał w tył, na jaskrawy, żółto-pomarańczowy dywan.
Po chwili podszedłem ku niemu: leżał z rozpostartymi ramionami, w martwej dłoni wciąż ściskając broń. Zastygłe na twarzy zaskoczenie odbijało się w szklistych oczach. Ciekawe: zdziwiło go, że ja miałem go zabić, czy że to Sollaine wydał wyrok?
- Szkoda - mruknąłem, dla pewności strzelając z bliska w głowę Alderry: jego oczy wreszcie przestały się na mnie gapić. - Już się nie dowiem.
Schowałem broń i wróciłem do mojego Kiffu. Leżący trzy standardowe metry ode mnie trup przyjaciela nie robił na mnie żadnego wrażenia. Nawet nie czułem zwyczajowego podekscytowania zadaniem. Za szybko poszło. Nie miałem czasu na myślenie, na celebrowanie chwili. Zadziałały instynkty. Szkoda.
W połowie paczki przypomniała mi się Tip. Jeśli nadal ma te dane, które chciała mi wcisnąć w skyhooku, może coś się wyjaśni.
Wybrałem jej numer i poprosiłem, żeby podrzuciła mi tę datakartę do Schowka. Oczywiście, nie wpuściłem jej do salonu. Kiedy wreszcie poszła, obejrzałem wszystkie nagrania ze spotkań Setha i dowódcy Sollaine'a w kwaterze IBB. W niczym nie przypominały mojej wizyty. Sethie szybko zrozumiał, czego od niego oczekują. Wygląda jednak na to, że chciał urwać dla siebie większy kawał ciasta ryshcate niż mu dawali. Dlatego w końcu Sollaine zaprosił mnie.
Wie, że oglądam to nagranie? Pewnie tak. Obawia się mojej reakcji? Zdecydowanie nie, bo co mu mogę zrobić? Widzę przecież, że Alderra ofiarował im moje życie w zamian za spokój. Ale coś poszło nie tak.
Schowałem datakartę do kieszeni i podszedłem popatrzeć na moje dzieło. Krew zdążyła już wsiąknąć w dywan i zaschnąć. Twarzy Setha nie dało się rozpoznać, ale wiedziałem przynajmniej, co go tak zdziwiło.
- Widzisz? Ludziom nie można ufać. Zawsze ci to powtarzałem.
Kwartał objąłem bezboleśnie. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że Seth zginął z mojej ręki i wszyscy wiedzieli za co. Całe podziemie Imperial Center stwierdziło jednogłośnie, że należało mu się to od dawna, że mnie zdradził i sprzedał Imperialnym, i że należy mi się jego miejsce. Moją nową politykę prorządową zaakceptowali bez szemrania, a komu się nie podobała, ten mógł bez obaw wyrażać swoje zdanie. A potem szybko się wyprowadzić.
Kilka dni później, gdy siedziałem w ulubionym bistro Setha przy jego stoliku, a Thrawn siedział mi na kolanach, do lokalu wszedł wysoki, starszy już Devaronianin. Rozejrzał się i zatrzymał na mnie wzrok. Był sam, a z jego ruchów widać było, że długo pracował w policji. Znałem go i on mnie też dobrze znał, choć nigdy się nie spotkaliśmy.
Stanął teraz przede mną, odsunął krzesło i bez pozwolenia usiadł. Z jego twarzy można było wyczytać, że ostatnio przeżył jakiś wstrząs. Chwilę na mnie patrzył, a potem zagadnął. Jego głos był głosem znużonego wojownika, a oczy – niegdyś płomienne i ciekawe świata – przygaszone.
- Więc to ty jesteś Riar. Bez tego dymu nie umiałem cię poznać – powiedział powoli. – Tyle lat cię szukałem, a ty zawsze byłeś nieuchwytnym obłoczkiem dymu, cieniem i zapachem Kiffu.
- Tak, Kappa. Wiem o tym – odpowiedziałem cicho. – Długo siedziałeś mi na ogonie. Ale teraz już nie ja będę zostawiał wizytówki. Ta z moim szefem była ostatnia. Teraz, jak widzisz, możemy sobie razem usiąść przy stoliku.
- Blue – odparł Kappa. – Po twoim ostatnim majstersztyku odechciało mi się żyć. Zdałem moją broń i odznakę i bez problemu mogłem cię znaleźć. Jak to możliwe?
Uniosłem lekko kąciki ust: - Tak to już jest.
Erno przywołał miłe wspomnienia moich najlepszych akcji i nie mogłem się powstrzymać, żeby nie zapalić. Poczęstowałem go, ale nie chciał. Po chwili ciągnął dalej.
- Słuchaj, Riar. Czy dasz mi coś na pamiątkę?
- A co byś chciał, Kappa?
- Może twoją zapalniczkę albo jednego papierosa?
- Mam lepszy pomysł – powiedziałem i rzuciłem na stół puste pudełko po Kiffu. – Masz coś do pisania?
- Mam – i podał mi nowiuteńkie, tanie pióro, jakie dostają policjanci, gdy przechodzą na emeryturę.
Napisałem na pudełku parę słów. Wziąłem Thrawna na jedną, a papierosa do drugiej ręki i wstałem od stolika. Kappa nie wstał, ale siedział dalej spoglądając na mnie.
- Zobaczę cię jeszcze, Riar? – zapytał.
Włożyłem papierosa między wargi i poklepałem go po ramieniu.
- Do widzenia, Kappa. Trzymaj się ciepło.
Po tych słowach wyszedłem z baru i skierowałem się w stronę mojego mieszkania.
Kappa dopiero teraz spojrzał na pudełko. Było to zwykłe pudełko po czerwonych Kiffu, z moją odręczną dedykacją. Detektyw zmrużył oczy:
„…w pokoju unosił się lekki zapach dymu z papierosów…”
Riar „Blue" Talla
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,00 Liczba: 1 |
|
Kasis2011-10-11 20:25:18
Ciekawe pokazanie przestępczego światka Coruscant, choć troszeczkę chyba zabrakło tu dynamizmu.