Recenzja Lorda Sidiousa
Kiedyś to była moja ulubiona część sagi. Najdynamiczniejsza, najwięcej się działo, bitwa na kilku frontach jednocześnie, pojedynek i ład emocjonalny, którego nawet nie potrafiłem pojąć. Odejście od niej myślę, że przypieczętowała właśnie wersja specjalna. Człowiek zmienia się całe życie, zmienia się jego spojrzenie na pewne rzeczy, czasem jednak, jak w przypadku Powrotu sam sentyment ustępuje, bo to nie jest już ten sam film. Powrót Jedi widziałem po raz pierwszy wiosną 1988, znów z Tatą, ale tym razem nie czytał mi podpisów. To był jeden z pierwszych filmów na których starałem się odszyfrowywać literki samodzielnie. W drugiej klasie nie miałem problemów z czytaniem, gorzej było by zdążyć na czas, zanim napis przeleci. To był podstawowy problem. Tu chyba warto wspomnieć o historyjce, która najlepiej obrazuje jakie wrażenie wywarł na mnie ten film. Otóż wychodząc po seansie zapytałem, czemu od połowy film był po polsku. Wszyscy patrzyli na mnie dziwnie, ale to chyba był mój jedyny raz gdy miałem do czynienia z tak zwanym anielskim czytaniem. Tekst pewnie się przewijał, a ja nie miałem nawet świadomości tego, że do mnie trafia i że jest przetwarzany w umyśle, dzięki czemu wiem, co się dzieje. To chyba najlepiej obrazuje jak bardzo ten świat mnie oczarował.
Idąc na film moją podstawową nadzieją było by Luke zmierzył się z Vaderem i odciął mu rękę, albo nawet dwie, albo nawet go zabił. Zabawne, to przecież naturalne, on odciął mu rękę, a ten go zabił chcąc się zemścić. Może wtedy rodziła się ciemna strona, a może zaiste pragnienie zemsty jest po części naturalne. Inna ciekawostka, też związana z filmem, to fakt, że jeszcze przed pójściem na sam film, jakieś kilka miesięcy wcześniej w TVP pokazywano urywki „Powrotu Jedi”, ale skoncentrowano się na samych Ewokach, albo przynajmniej tak to zapamiętałem. Potem chciałem iść na ten film z miśkami, ale ponieważ nie zapamiętałem tytułu, nikt nie potrafił mi pomóc. Siedząc w kinie doznałem olśnienia, że „Powrót Jedi” to jest właśnie to.
To wszystko składa się na jedną wielką emocjonalną historię, to jest właśnie mój Powrót, który doskonale kończy niesamowita melodia pieśni Yub Nub. A to, że wtedy i chyba nadal, fragment słów kojarzy mi się z chrześcijańskim „Alleluja”, chyba najlepiej świadczy jakie katharsis musiałem wtedy przeżywać. Następne wydarzyło się chyba 11 lat później, kiedy ledwo wyszedłem z kina. Ale o tym, może innym razem. To wszystko zaczęło znikać w wersji specjalnej, nie było końcówki, klimatycznej i rzucającej na kolana, nowa z planetami była o tyle smutniejsza, co faktycznie zapowiadała koniec, że dalej nie ma sensu ciągnąć tej historii. W latach 80. Lucas jeszcze parokrotnie odgrażał się nakręceniem kilku kolejnych części i to jakoś tam żyło w świadomości, zresztą pewnie tuż po Powrocie chciałem by kręcili kolejny epizod we Wrocławiu, bym mógł pójść na plan. Czyli dochodzi jeszcze kolejny ciekawy aspekt psychologiczny, a mianowicie fantazjowanie o filmie. Freud chyba by mógł zacierać ręce. Ale wersja specjalna chyba uzmysłowiła mi jedną rzecz, że nie zawsze najlepsze ingrediencje złożone w jedno dają najlepszy efekt, bo nie zawsze pasują. To też wiedza, do której trzeba dojść samemu, mimo, że wydaje się trywialna. Tak właśnie jest z nieszczęsnym Lapti Nekiem. Disco, Punk, muzyka elektroniczna i cała ta reszta plastykowego badziewia to klimat lat 80., okresu kiedy u nas pękały lody, kiedy pewne elementy z zachodu mogły przyjść i zaistnieć w Polsce bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ja mogłem to chłonąć. Lapti Nek jest wyznacznikiem epoki, stworzony przez Josepha Williamsa, syna Johna, a jednocześnie członka zespołu Toto, który stworzył również muzykę do „Diuny” Lyncha. Wątpię by poza filmowe dokonania przemówiły do mnie, moje gusta są inne. Jedi Rock jest im zdecydowanie bliższy i faktycznie słucha się go dziś lepiej. Ale jest emocjonalnie wyprany, nie przedstawia dla mnie żadnej wartości. Tę posiada właśnie Lapti Nek, dodatkowo nadaje filmowi zupełnie innego klimatu, Jabba nie jest melancholicznym bandytą z problemami, ale gangsterem, posiadającym własny dwór, pławiącym się w luksusie i niczego sobie nie żałującym. Pod tym względem hałaśliwy Lapti Nek lepiej oddaje to, czym powinien być pałac Jabby. To nie Sopot, gdzie przybywają gwiazdy estrady zza granicy, to bardziej Jarocin, na którym nie ma żadnych ograniczeń, chyba, że akurat wpadnie Luke niczym oddział milicji obywatelskiej. Przez te wszystkie zmiany ten film został chyba najbardziej pokiereszowany, przez to możliwość obejrzenia go po raz kolejny w wersji tej prawdziwej, tej która trafiła mnie jak grom z jasnego nieba, to na prawdę coś. Idealne zamknięcie trylogii. Cóż pozostaje tylko powtórzyć, że gdyby tu odświeżono kolory i dodano dźwięk 5.1, to dla mnie film byłby skończony, to by była pewnie dla mnie wersja ostateczna i po niej nie potrzebował bym już nic. Ale obawiam się, że takie rozwiązanie nie opłaca się wydawcom. Pewnie pojawi się, gdy Gwiezdne Wojny zaczną się na prawdę słabo sprzedawać, ale czy wtedy jeszcze zostanie ktoś, komu na takim wydaniu będzie zależeć?
Kiedyś to była moja ulubiona część sagi. Najdynamiczniejsza, najwięcej się działo, bitwa na kilku frontach jednocześnie, pojedynek i ład emocjonalny, którego nawet nie potrafiłem pojąć. Odejście od niej myślę, że przypieczętowała właśnie wersja specjalna. Człowiek zmienia się całe życie, zmienia się jego spojrzenie na pewne rzeczy, czasem jednak, jak w przypadku Powrotu sam sentyment ustępuje, bo to nie jest już ten sam film. Powrót Jedi widziałem po raz pierwszy wiosną 1988, znów z Tatą, ale tym razem nie czytał mi podpisów. To był jeden z pierwszych filmów na których starałem się odszyfrowywać literki samodzielnie. W drugiej klasie nie miałem problemów z czytaniem, gorzej było by zdążyć na czas, zanim napis przeleci. To był podstawowy problem. Tu chyba warto wspomnieć o historyjce, która najlepiej obrazuje jakie wrażenie wywarł na mnie ten film. Otóż wychodząc po seansie zapytałem, czemu od połowy film był po polsku. Wszyscy patrzyli na mnie dziwnie, ale to chyba był mój jedyny raz gdy miałem do czynienia z tak zwanym anielskim czytaniem. Tekst pewnie się przewijał, a ja nie miałem nawet świadomości tego, że do mnie trafia i że jest przetwarzany w umyśle, dzięki czemu wiem, co się dzieje. To chyba najlepiej obrazuje jak bardzo ten świat mnie oczarował.
Idąc na film moją podstawową nadzieją było by Luke zmierzył się z Vaderem i odciął mu rękę, albo nawet dwie, albo nawet go zabił. Zabawne, to przecież naturalne, on odciął mu rękę, a ten go zabił chcąc się zemścić. Może wtedy rodziła się ciemna strona, a może zaiste pragnienie zemsty jest po części naturalne. Inna ciekawostka, też związana z filmem, to fakt, że jeszcze przed pójściem na sam film, jakieś kilka miesięcy wcześniej w TVP pokazywano urywki „Powrotu Jedi”, ale skoncentrowano się na samych Ewokach, albo przynajmniej tak to zapamiętałem. Potem chciałem iść na ten film z miśkami, ale ponieważ nie zapamiętałem tytułu, nikt nie potrafił mi pomóc. Siedząc w kinie doznałem olśnienia, że „Powrót Jedi” to jest właśnie to.
To wszystko składa się na jedną wielką emocjonalną historię, to jest właśnie mój Powrót, który doskonale kończy niesamowita melodia pieśni Yub Nub. A to, że wtedy i chyba nadal, fragment słów kojarzy mi się z chrześcijańskim „Alleluja”, chyba najlepiej świadczy jakie katharsis musiałem wtedy przeżywać. Następne wydarzyło się chyba 11 lat później, kiedy ledwo wyszedłem z kina. Ale o tym, może innym razem. To wszystko zaczęło znikać w wersji specjalnej, nie było końcówki, klimatycznej i rzucającej na kolana, nowa z planetami była o tyle smutniejsza, co faktycznie zapowiadała koniec, że dalej nie ma sensu ciągnąć tej historii. W latach 80. Lucas jeszcze parokrotnie odgrażał się nakręceniem kilku kolejnych części i to jakoś tam żyło w świadomości, zresztą pewnie tuż po Powrocie chciałem by kręcili kolejny epizod we Wrocławiu, bym mógł pójść na plan. Czyli dochodzi jeszcze kolejny ciekawy aspekt psychologiczny, a mianowicie fantazjowanie o filmie. Freud chyba by mógł zacierać ręce. Ale wersja specjalna chyba uzmysłowiła mi jedną rzecz, że nie zawsze najlepsze ingrediencje złożone w jedno dają najlepszy efekt, bo nie zawsze pasują. To też wiedza, do której trzeba dojść samemu, mimo, że wydaje się trywialna. Tak właśnie jest z nieszczęsnym Lapti Nekiem. Disco, Punk, muzyka elektroniczna i cała ta reszta plastykowego badziewia to klimat lat 80., okresu kiedy u nas pękały lody, kiedy pewne elementy z zachodu mogły przyjść i zaistnieć w Polsce bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ja mogłem to chłonąć. Lapti Nek jest wyznacznikiem epoki, stworzony przez Josepha Williamsa, syna Johna, a jednocześnie członka zespołu Toto, który stworzył również muzykę do „Diuny” Lyncha. Wątpię by poza filmowe dokonania przemówiły do mnie, moje gusta są inne. Jedi Rock jest im zdecydowanie bliższy i faktycznie słucha się go dziś lepiej. Ale jest emocjonalnie wyprany, nie przedstawia dla mnie żadnej wartości. Tę posiada właśnie Lapti Nek, dodatkowo nadaje filmowi zupełnie innego klimatu, Jabba nie jest melancholicznym bandytą z problemami, ale gangsterem, posiadającym własny dwór, pławiącym się w luksusie i niczego sobie nie żałującym. Pod tym względem hałaśliwy Lapti Nek lepiej oddaje to, czym powinien być pałac Jabby. To nie Sopot, gdzie przybywają gwiazdy estrady zza granicy, to bardziej Jarocin, na którym nie ma żadnych ograniczeń, chyba, że akurat wpadnie Luke niczym oddział milicji obywatelskiej. Przez te wszystkie zmiany ten film został chyba najbardziej pokiereszowany, przez to możliwość obejrzenia go po raz kolejny w wersji tej prawdziwej, tej która trafiła mnie jak grom z jasnego nieba, to na prawdę coś. Idealne zamknięcie trylogii. Cóż pozostaje tylko powtórzyć, że gdyby tu odświeżono kolory i dodano dźwięk 5.1, to dla mnie film byłby skończony, to by była pewnie dla mnie wersja ostateczna i po niej nie potrzebował bym już nic. Ale obawiam się, że takie rozwiązanie nie opłaca się wydawcom. Pewnie pojawi się, gdy Gwiezdne Wojny zaczną się na prawdę słabo sprzedawać, ale czy wtedy jeszcze zostanie ktoś, komu na takim wydaniu będzie zależeć?
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,38 Liczba: 29 |
|
Skywalker Junior2010-04-13 19:38:21
Żal,nie udała sie 6 seria no , może poza festynem na Endorze i duchami
Rafix Vader2010-03-10 20:08:07
Lezy taka sama w gablotce ;)))
Rycu2010-01-20 22:37:46
Zapomniałem dodać że "Powrót Jedi" to jeden z najlepszych filmów na świecie widoczna jest kunszt i precyzja scenografii i kunsztowne efekty oraz wspaniała reżyseria. Poza tym ciesze się na kolejne oglądnięcie tego filmu.
Rycu2010-01-20 22:27:48
Oglądałem to przynajmniej 10 razy (telewizja,kino,internet)i myślę że po prostu brak pomysłów spowodował ten Powrót Jedi w jakości DVD.
Delta 392009-11-19 21:03:43
Moja ulubiona częśc Gwiezdnych Wojen. Najlepszy punkt kulminacyjny w historii filmów EVER. Uwielbiam finałową batalię w kosmosie- jej dramaturgia jest kapitalna.
comandor Cody2009-10-22 15:49:03
super część oglądam codziennie po 3 razy
chazz_duran2009-03-06 22:17:10
Ostatnia cześć... Powrót Jedi...
Teraz patrzę na to w innym świetle... Widzę wyraźnie wszystkie aspekty tej rewelacyjnej i naprawdę przełomowej części (bitwa nad Endorem w latach 80... Nadal czasem potrafią zrobić gorsze efekty^^)
Klasyczna wersja Powrotu ma dla mnie bardzo wielkie znaczenie... Zawsze będę miał w pamięci taką końcówkę... Zawsze Sarlacc nie będzie miał łba tak samo jak zawsze będę się uśmiechał słysząc Chewiego wyjącego jak Tarzan.. Ten film zakończył dla mnie pierwszą fazę uwielbienia tego uniwersum i za razem otworzył nowe wrota... Wrota na EU...
Teraz Powrót Jedi oglądam tylko i wyłącznie właśnie w wersji klasycznej... Bo to był właśnie ten film, który wałkowałem prawie codziennie...
I jak zwykle dopiszę tylko, że wersja klasyczna to część kultu... Każdy fan powinien ją znać...
Liska20092008-11-17 18:12:23
ciekawy opis ;PP
surin2008-07-09 22:08:13
Ciekawa perspektywa.10/10 za świeże podejście ;)
Lordfilip2008-06-08 10:31:02
Powrót jedi fajny film jedyny minus jaki mogę mu wstawić to obrzydliwy pałac Jabby ale ogulnie bardzo fajny Film ale imperium lepsze.