Ozzy nie mógł uwierzyć w to, co widział. Nie słyszał nawet krzyków ratowników - szum i huk pochłonął wszystkie dźwięki. Tornado niemal ich w siebie wciągnęło, ale jakby na czyjś rozkaz nagle się zatrzymało o włos od nich. Mężczyzna spojrzał w górę i dreszcze przeszyły jego ciało - wydawało się jakby samo niebo rozstąpiło się i użyczyło Ovmarowi swojej mocy. Permabetonowe odłamki wirowały w zawrotnym tempie, a Ozzy w pewnej chwili zauważył, że cały wir uniósł się nieco w górę. Skierował swój wzrok na ziemię i przekonał się, jaka była przyczyna tej zmiany.
Na ziemi, na której niegdyś znajdowała się republikańska baza "Poszukiwacz II" nie było ani jednego odłamka czy szczątku. Zamiast tego, cały teren był usiany ciałami Rodian, Kel Dorów, Wookiech i wielu innych ras. Ozzy nie musiał patrzeć drugi raz - były ich setki. Niektóre z nich były dotychczas zaklinowane pomiędzy szczątkami, więc gdy Ovmar uniósł gruzy Mocą, nieuchronnie musiały upaść na ziemię. Od razu było widać, że wiele z ofiar było już martwych, ale zdecydowanie ponad połowa ocaliła swoje życia. Niektórzy byli przytuleni do siebie parami, inni całymi grupami. Wielu było nieprzytomnych, inni z kolei całkowicie osłupiałym i przerażonym wzrokiem wpatrywali się w górę, prosto na tornado Mocy. Każde z nich spędziło ostatnie godziny pod gruzami permabetonu, w kompletnych ciemnościach, bez nadziei na ratunek. Teraz, przygniatające ich szczątki samoistnie poderwały się w górę i uwolniły ich. Nikt nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Do uszu uwolnionych nagle doleciał niesamowity huk i szum wydawany przez wir Mocy, ujrzeli rozstąpione w górze chmury - wielu z nich miało niemal pewność, że umarli i są w innym świecie. Byli, brudni, zmęczeni, poobijani i pokrwawieni. Mimo, że w jednej chwili odzyskali wolność, nie mieli sił ruszyć się z miejsca. Każda z ofiar w jakimś stopniu poniosła obrażenia.
"To jest jakiś cud - pomyślał Ozzy - że oni jeszcze żyją..."
Spojrzał w bok na zespół ratowniczy. Jego członkowie wciąż jak oczarowani wpatrywali się w niebo i w rozpętaną przez Ovmara burzę Mocy. Z gniewem złapał jakiegoś mężczyznę za ramię i wrzasnął, przekrzykując hałas tornada:
- Do cholery, może byście się tak ruszyli?! Po co w ogóle tu jesteście, co?! Chyba mieliście coś zrobić!
Tamci spojrzeli na niego. W ich oczach malowało się przerażenie i totalne zdezorientowanie.
- Ranni, do licha! Ranni! Oni tam leżą, Ovmar ich wszystkich odsłonił! - krzyknął, wskazując palcem teren gruzowiska. - Ruszcie się!
Wszyscy poszli za ruchem jego dłoni i ujrzeli wskazane przez niego ofiary katastrofy.
- Ale... Tam latają szczątki... - powiedział nieśmiało jeden z nich.
- No i co z tego?! Po to chyba są w górze, żebyście mogli zrobić to, co do was należy, nie?! Na co czekacie, do cholery?! RUSZYĆ SIĘ!
Pierwszy obudził się klon. Błyskawicznie reagując na wydany mu bezpośredni rozkaz - i przy okazji kompletnie ignorując wirujące w powietrzu gruzy - wyszedł z szeregu i podbiegł do jednego z leżących na ziemi ciał. Nachylił się nad nim i zaczął sprawdzać jego stan.
- Musimy iść - powiedział nieśmiało kolejny ratownik. - On ma rację. Przecież po to tu jesteśmy. Zamknijcie oczy i nie zwracajcie uwagi na to, co się dzieje w górze. Chodźcie!
I jakby dla zachęty swoich współtowarzyszy, wychynął z szeregu i zaczął biec w kierunku najbliższej ofiary. Znajdowała się zaledwie kilkanaście metrów dalej - był to jakiś mały Weequay, niesamowicie krwawiący z kikuta prawej dłoni i nieprzytomny. Mężczyzna podbiegł do niego, ukucnął przy nim i spojrzał po chwili na towarzyszy.
- Nosze! Dajcie nosze repulsorowe!
Tamci jakby obudzili się z głębokiego snu. Technik wydał jakieś polecenia droidowi medycznemu i nosze poszybowały w kierunku poszkodowanego. Po chwili cały kilkunastoosobowy oddział, z początku niepewnie, ale potem coraz śmielej, ruszył się z miejsca i wbiegł wprost na teren katastrofy. Każdy członek zespołu podbiegał do jakiejś ofiary i sprawdzał jej stan. Klon tymczasem wziął "swojego" poszkodowanego na ramię i zaczął go przenosić w kierunku bezpiecznego miejsca.
Ozzy patrzył na to wszystko i uznał, że szkoda, że nie może zrobić holozdjęcia - ratownicy opatrywali i przenosili rannych poza zagrożony teren, a zaledwie kilkanaście metrów nad nimi szalało olbrzymie tornado Mocy. Mężczyzna wytężył wzrok i przez chwilę wydało mu się, że wirujące szczątki się rozstąpiły i ujrzał w szczelinie dwie, siedzące naprzeciwko siebie postacie. Nie był pewien, ale wydało mu się również, że jedna z nich promieniała jasnym, świetlistym blaskiem. Potem znów wszystko się rozmyło.
Rozejrzał się dookoła i ze zgrozą zobaczył, że wszystkie zespoły ratownicze dookoła niedoszłego gruzowiska stoją w miejscu, najwyraźniej sparaliżowane strachem, i nic nie robią. Ozzy zaczął biec w ich stronę.
- BIERZCIE ICH! Bierzcie, do jasnej cholery! Zabierzcie ich stamtąd, on długo nie utrzyma tego w powietrzu!
Biegał wzdłuż terenu tornada przystając przy każdym zespole i wymyślając go od ostatnich rozkazywał, żeby "ruszyli dupy i pomogli", po czym biegł dalej. Nie był jednak w stanie dotrzeć do wszystkich. Na szczęście, z ulgą zauważył, że wiele zespołów usłuchało jego wezwania. Niemal przy każdym to klony pierwsze pokonywały barierę strachu i wbiegały na teren gruzowiska. Widząc, że ich koledzy ruszają do akcji, pozostali również zebrali się w sobie i wbiegali prosto pod permabetonowe tornado. Zaledwie kilka minut później niemal każdy kąt rejonu katastrofy był już zajęty ratownikami opatrującymi i znoszącymi rannych.
Pracownicy "Poszukiwacza I" byli niezwykle zdenerwowani - wielu trzęsły się ręce ze stresu i pośpiechu, wielu wydawało błędne rozkazy droidom medycznym albo źle diagnozowało stan rannych. Niemal każdy w jakimś momencie patrzył niespokojnie w górę, jakby tylko czekając, aż permabeton zwali mu się na głowę. Ale tak się nie stało - wir obracał się cały czas i ani jeden nawet okruszek nie spadł na ziemię.
* * *
Ovmar tracił siły. Wiedział, że już długo nie wytrzyma. Agonalnym wzrokiem wpatrywał się w Lanai - ten widok napędzał jego ból, ból napędzał nienawiść, a nienawiść utrzymywała wir Mocy w powietrzu. Ale wiedział, że nie da już dłużej rady. Jego organizm nie był w stanie wytrzymać takiego obciążenia. Czuł, że jego komórki topią się pod potężnym naciskiem Mocy, że jego wnętrzności obracają się do góry nogami i że jeśli zaraz tego wszystkiego nie przerwie to po prostu umrze.
"Jedno życie za tysiąc istnień... Przecież to prosty rachunek..."
Jego furia w jakiś sposób uciszyła natrętny głosik w jego głowie. Jak przez mgłę słyszał jakieś dźwięki - tupot nóg, pokrzykiwania jakichś ludzi, jakieś rozkazy. Wydawało mu się, że za Lanai panował jakiś ruch. Ale nic go to nie obchodziło - on widział tylko ją i nic więcej, nic więcej nie chciał widzieć.
Dziewczyna patrzyła na niego zapłakanym, przepełnionym litością i bólem spojrzeniem. Pomyślał, że wcale jej się nie dziwi - wyobraził sobie swoją własną wykrzywioną furią twarz i zrozumiał jej odczucia.
Nagle poczuł jakby jego serce biło jeszcze szybciej niż wcześniej. Zrozumiał, że zbliża się migotanie komór, że za chwilę umrze. Pozostało mu tylko jedno: wybór. Teraz mógł zdecydować czy będzie się starać podtrzymać wir aż do momentu zawału czy też utraty przytomności czy też, gdy zrozumie, że umiera, odpuści i się ocali.
Ale tak naprawdę to nie był żaden wybór. Zastanawiał się nad nim może sekundę. Wiedział, że pod burzą Mocy, którą rozpętał znajdują się właśnie republikańscy ratownicy i że prawdopodobnie i tak nie zdążą uratować wszystkich.
"Nie - pomyślał. - Nie dam im umrzeć. Zostanę w tym do końca."
Więc nienawidził dalej. Więc wpatrywał się wciąż w tę ukochaną twarz, nienawidząc Zakonu Jedi za to, że mu ją zabrał. Ale nawet jego furia już ustawała. Nie był w stanie jej czuć patrząc na coś tak pięknego jak ona, nie mógł jednocześnie wpatrywać się w nią i pogrążać się w uczuciu tak negatywnym.
I wtedy to się stało - uświadomił sobie nagle, że wraz z gniewem opuszczają go wszystkie siły, że ogrom Mocy, jaki na siebie wziął ponownie zwala się na niego jak skała. Nie umiał dalej utrzymać wiru - nie dlatego, że nie chciał, że nagle stchórzył, ale dlatego, że po prostu stracił koncentrację i kontrolę.
Wszystkie fizyczne odczucia zaczęły powracać - świadomość, że siedzi na gołej ziemi, jak jest ułożona cała sylwetka jego ciała i dłonie i że ma zamknięte oczy. Przyjemna ciecz, w której objęciu się dotychczas znajdował, powoli odpłynęła i zostawiła go samego, nagiego.
Poczuł, że nie jest w stanie złapać oddechu - zaczął wdychać wielkie hausty powietrza, byle tylko nie stracić przytomności, byle utrzymać wir jeszcze chociaż o sekundę dłużej...
* * *
Nagle, wir jakby zaczął tracić swoją moc, jakby się zachwiał. Stworzony przez rozstępujące się chmury krąg na niebie zaczął się powoli zamykać. Ozzy wiedział, co to oznacza. Ratownicy coraz bardziej niespokojnym wzrokiem patrzyli w górę.
- Uciekać! Już, spadajcie! Zabierajcie się stamtąd! - wrzasnął Ozzy prosto w rejon katastrofy, stanąwszy na jakimś kamieniu i modląc się, żeby jego głos przedarł się przez huk burzy Mocy.
Nie był w stanie ocenić ile ciał pozostało jeszcze na miejscu katastrofy, ale nic go to nie obchodziło. Nie mógł zaryzykować dodatkowo życia ratowników. Gdyby teraz ich nie ostrzegł, gruzy runęłyby prosto na nich i cała operacja skończyłaby się jeszcze większą klęską niż samo trzęsienie ziemi.
Ratownikom nie trzeba było tego powtarzać drugi raz - ci, którzy usłyszeli okrzyk Ozzy'ego natychmiast przekazali treść pozostałym członkom swoich grup i kierowali się na zewnątrz. Na skraju lasu leżały już setki poszarpanych ciał - więcej niż połowa. Teraz, ratownicy uciekali, a w każdej grupie na noszach repulsorowych znajdowała się jeszcze jedna ofiara. Co więcej - w niektórych zespołach ratownicy brali poszkodowanych na swoje plecy, niektórzy parami, niektórzy pojedynczo i czym prędzej znosili ich z rejonu katastrofy.
Opuszczali to straszliwe miejsce - jeden za drugim, zespoły ratownicze wychodziły poza teren, nad którym wirowały permabetonowe odłamki, jeden za drugim delikatnie kładł rannych na ziemi, a niektórzy nawet wracali, aby pomóc swoim kolegom.
"No dalej, Ovm, wytrzymaj - gorączkowo prosił w myślach Ozzy, strachliwie patrząc na gasnącą moc wiru. - Jeszcze tylko chwilkę... Wiem, że potrafisz... Wiem, że ci się uda..."
* * *
Ovmar nie był w stanie dłużej panować nad wirem. Stracił wszystkie siły. Jakby z westchnieniem, wolno, poczuł jak kontrola nad Mocą go opuszcza, a kamienie powoli zaczynają znów spadać na ziemię. Ostatnim wysiłkiem, ostatnim tchnieniem, używając ostatniego ułamka Mocy jaki w nim został, pchnął Mocą permabeton poza rejon katastrofy - tak, żeby upadające odłamki wpadły głównie do lasu, żeby zraniły jak najmniej osób.
Usłyszał to pchnięcie. Usłyszał jak szum nagle ustał i zastąpił go jeden, długi, przeciągły huk. W ułamku sekundy wir przestał istnieć. Najpierw rozszerzył się maksymalnie jak tylko mógł, a potem jakby eksplodował od środka, rozrzucając szczątki jak najdalej od miejsca katastrofy. Wciąż wirując, burzowe chmury nad Feridlonem powoli zbliżały się ku sobie, zmniejszając krąg pustego nieba, aż w końcu scaliły się całkowicie.
Jedi poczuł, że mdleje. Bardzo bolała go głowa - być może dostał wylewu. Kręgosłup odmówił mu posłuszeństwa i Ovmar - jakby w zwolnionym tempie - przechylił się na bok, rozrzucił nogi i uderzył głową o ziemię. Usłyszał jeszcze grzmoty uderzanego o ziemię permabetonu, wiele grzmotów. Utkwił gasnący wzrok w przerażonym i zapłakanym obliczu Lanai. I wtedy raz jeszcze, gasnącą świadomością, usłyszał znienawidzony głosik w swojej głowie:
Jednak ci odbija, Ovmarze Timusie...
Pogrążył się w ciemnościach.
* * *
- Ovmar! Ovmar! Nie, Ovmar! Na Moc... Ovmar! - krzyczała Lanai.
Ledwo usłyszała huki padających na ziemię szczątków, zupełnie nie zwracała uwagi na jęki i pokrzykiwania ludzi za nią. Upadek odłamków na ziemię wzbił w powietrze tumany kurzu, na szczęście był on dość daleko od epicentrum wiru. Dziewczyna drżącymi kolanami nachyliła się nad Ovmarem i zamarła.
Mężczyzna miał kompletnie, całkowicie zdeformowaną twarz. Była blada, pomarszczona, wypukła od pęcherzy i zmarszczek. Można było ją wziąć za twarz starca, gdyby nie to, że unosił się z niej jakby dym spalenizny, z czoła rozchodziły się w bok jakby dwie fałdy spalonej skóry, a w półprzymkniętych oczach można było zobaczyć, że źrenice stały się żółte.
Przez jakąś sekundę, Lanai ogarnęło nieodparte obrzydzenie do tej formy. Jednak natychmiast go przezwyciężyła i rzuciła się na nieprzytomne ciało Jedi, objęła je rękami i przycisnęła mocno.
- Matko... Co ty sobie zrobiłeś... - łkała.
Przylgnęła czołem do jego boku i wtedy usłyszała jego szybki, urywany, chrapliwy oddech. Oddychał tak, jakby miał zatruty czymś układ oddechowy. Podniosła głowę i nagle zobaczyła, że jego dłonie były jak u starca, a paznokcie sczerniały.
Chciała przestać płakać, ale nie mogła. Nie mogła patrzeć na tę ruinę człowieka, na ten zniekształcony wrak, który... który chyba sama stworzyła. Nie wiedziała co się wokół niej dzieje, chciała się tylko do niego tulić i pocieszać, mimo, że wiedziała, że i tak jej nie słyszy.
W pewnej chwili usłyszała jakieś szybkie kroki za sobą i pokrzykiwania:
- Ovmar! Lanai! Na Moc, a niech to szlag! - ktoś krzyczał.
Lanai wyczerpana odwróciła wzrok i osłupiała - cała przestrzeń wokół niej, cały teren katastrofy był pusty. W miejscu, gdzie jeszcze kilka minut wcześniej znajdowało się ciągnące na kilometry gruzowisko, teraz nie było prawie nic - tylko sczerniała, spalona ziemia. Jedynie w bardzo nielicznych miejscach leżały mniejsze lub większe gruzy. Najwyraźniej wszystkie inne odłamki Ovmar posłał do lasu albo na jego skraj.
Zobaczyła biegnącego ku nim znajomego Ovmara, tego wojskowego. Za nim biegło kilkoro ratowników i pracowników z "Poszukiwacza I". Najwyraźniej nie mieli problemów z ich odnalezieniem - byli jedną z niewielu rzeczy, które pozostały na miejscu katastrofy.
- Lanai! Lanai, nic ci nie jest? - zapytał gorączkowo jej znajomy ratownik z bazy.
- Nie... mi nic... Ale... ale on...
Wojskowy ukucnął obok Lanai i nachylił się nad przyjacielem.
- Sithowe nasienie... co się z nim stało... - wyszeptał przerażony. - Dajcie nosze repulsorowe! Szybko! - rozkazał towarzyszom. Zdumionym wzrokiem patrząc na twarz Jedi, ratownicy odwrócili się na pięcie i pobiegli po nosze i droida medycznego.
- Lanai, co się z nim stało? - zapytał Ozzy.
- Ja... nie wiem... on... on... - nie mogła wydusić z siebie słowa. Była w całkowitym szoku.
- Spokojnie, kochanie... Spokojnie... Zaraz przyniosą nosze i zabierzemy go stąd... Opowiesz mi wszystko co się tu zdarzyło, dobrze?
- Mhm...
Niecałą minutę później przyniesiono nosze i włożono na nie nieprzytomnego Jedi. Ozzy pomógł Lanai wstać i cały pochód wolno skierował się w stronę lasu.
* * *
Na Feridlonie zmierzchał długi dzień.
Od zakończenia akcji ratowniczej minęła godzina. Po burzy, jaką rozpętał Ovmar niebo nieoczekiwanie się przejaśniło, wiatr przegnał ciemne chmury, a uczestnicy opisywanych tu wydarzeń mogli podziwiać piękny zachód feridlońskiego słońca.
Nie więcej niż trzecia część szczątków "Poszukiwacza II" wciąż pokrywała teren, na którym nastąpiło trzęsienie ziemi. Cała reszta została pchnięta Mocą między drzewa pobliskiego lasu, tudzież na jego skraj. Dzięki temu, niemal wszystkim zespołom ratowniczym udało się w porę opuścić zagrożoną strefę i uratować wszystkich rannych, do których byli w stanie się dostać. Niestety, poniesiono trochę strat - kapitan Tyirs obliczył już, że brakowało co najmniej czterech zespołów. Niemal na sto procent było pewne, że zostały one zmiażdżone przez walące się na nich szczątki, gdy Ovmar nie był już w stanie dłużej ich utrzymać w powietrzu.
Obliczono, że z terenu gruzowiska udało się wydobyć ponad trzy czwarte pracowników "Poszukiwacza II", uwięzionych pod gruzami w momencie rozpoczęcia akcji. Tak się szczęśliwie złożyło, że niemal wszystkie uratowane osoby były żywe. Poszkodowani ratowani byli bowiem w niezwykle chaotyczny sposób. Ratownicy sami bali się o swoje życie, bali się, że zostaną przygnieceni przez wirujące w górze gruzy (która to obawa ostatecznie okazało się chociaż częściowo uzasadniona) i nie mieli ani czasu ani nerwów do starannej diagnozy ofiar (tym bardziej, że wielu z nich było naukowcami, a nie lekarzami). Istniało więc uzasadnione przypuszczenie, że wiele z "uratowanych", nieprzytomnych ofiar było po prostu martwych już w momencie rozpoczęcia akcji. Jak się jednak rzekło wyżej, najwyraźniej tamtego dnia szczęście dopisało ratownikom i niemal wszystkie wydobyte osoby były naprawdę "ocalone".
Zaraz po zakończeniu akcji, dowództwo z centrum na wzgórzu ponownie użyło droidów wydobywczych w celu usunięcia wszystkich pozostałych gruzów - zarówno z terenu katastrofy jak i z okolic lasu. Z "Poszukiwacza I" przysłano wiadomość, że kilka statków z siłami stabilizacyjnymi Republiki jest już w sektorze i najwyżej za kilka godzin wylądują na planecie.
Ovmar Timus natychmiast po odnalezieniu został przeniesiony pod cienie feridlońskich drzew. Lekarze z "Poszukiwacza I", w tym Lanai, od razu przystąpili do zbadania jego stanu. Niespodziewanie okazało się, że według skanerów Ovmar nie doznał żadnych fizycznych obrażeń. Zarejestrowano jedynie drobne zmiany w działaniu fal mózgowych i czasową zmianę budowy struktury komórkowej. Jednak, co najgorsze, nikt nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie skąd się wzięły straszliwe zniekształcenia na jego ciele. Nie potrafiono odnaleźć ich źródła, nie umiano ich w żaden sposób zlikwidować. Na szczęście, po kilkunastu minutach badania wykazały, że skóra podlega procesowi stopniowej regeneracji. Lekarze oszacowali, że najwyżej za dwa - trzy dni stan naskórka powinien wrócić do poprzedniego stanu. Lanai zaobserwowała też, że Jedi nie miał już żółtych źrenic tak, jak kilka minut wcześniej - nikomu jednak o tym nie powiedziała.
Pułkownik Jengier, kapitan Tyirs i porucznik Marri specjalnie zjawili się na miejscu, aby osobiście dowiedzieć się o stan rannego. Jengier zapowiedział, że napisze szczegółowy raport, w którym będzie się próbował wystarać o przyznanie Ovmarowi medalu za odwagę i poświęcenie. Przez cały czas przebiegu akcji ratowniczej Marri nie mógł uwierzyć w to, co widział. Po tamtym dniu jego stosunek do Jedi uległ drastycznej zmianie.
Po zakończeniu badań nad Timusem (czym prędzej przewieziono go do szpitala w "Poszukiwaczu I") Ozzy i Jengier podjęli decyzję o tymczasowym pozostaniu na planecie, przynajmniej do przybycia posiłków Republiki. Klonów użyto do pomocy w sprzątnięciu całego bałaganu.
Oczywiście nikomu nie trzeba było przypominać o niezwykłości tego, czego dokonał Ovmar. Każdy był ciekaw, co się wydarzyło w centrum gruzowiska, a ponieważ Lanai była jedyną osobą, która mogła udzielić na ten temat jakichkolwiek informacji, to wszyscy próbowali jakoś nieśmiale poruszyć ten temat w rozmowie z nią. Ozzy jednak okazał więcej taktu. Nie bawiąc się w żadne podteksty powiedział, że dziewczyna była aktualnie w szoku i że nie wolno jej teraz przemęczać. Zaprowadził ją do jakiegoś ciemnozielonego namiotu na skraju lasu i powiedział:
- Proszę. Tutaj znajdują się prycze, jeśli chcesz odpocząć. Domyślam się, że jesteś skrajnie wyczerpana toteż na razie nikt nie będzie cię nachodził z pytaniami. Musisz jednak być gotowa na to, że po odpoczynku poprosimy cię o opowiedzenie nam o wszystkim co tam zaszło...
- Ja... ja dziękuję panu, panie kapitanie... - odparła cichym głosem.
- Ależ nie, żaden "pan kapitan" - zaoponował Ozzy z uśmiechem. - Mów do mnie "Ozzy".
- Ozzy... ja... ja chętnie ci to opowiem teraz. Wszystko. Chciałabym... chciałabym to z siebie już wyrzucić.
Ozzy popatrzył na nią przez chwilę i powiedział:
- Oczywiście... jeśli... jeśli chcesz, to nie ma problemu. Nie ukrywam, że sam jestem niezmiernie ciekaw tego, co tam się stało...
Oboje weszli do namiotu i zaczęli rozmawiać. A właściwie nie rozmawiać - tylko Lanai mówiła. Cichym, czasem drżącym głosem opowiadała o tym, co zaszło w gruzowisku, o każdym słowie i spojrzeniu Ovmara, o każdym jego geście i ruchu. Siedzieli na ziemi, naprzeciwko siebie, dokładnie tak jak niedawno ona z Ovmarem. Z oddali dochodził dźwięk pracujących droidów wydobywczych i pokrzykujących klonów.
- Gdy... gdy to tornado rozszalało się na dobre to... to nagle zobaczyłam, że z jego ciała zaczęło się wydobywać jakieś światło. Nie wiedziałam, co to jest... Co to było, Ozzy?
Ozzy wpatrzył się w nią chwilę, po czym odparł:
- Cóż, Lanai... Możemy tylko zgadywać. Ale wnioskując z tego, co mi powiedziałaś dotychczas to... to chyba oboje wiemy, co to było, nie?
Chwila ciszy.
- Tak... Chyba tak.... Chyba wiem.
- Wiesz, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem, te kilka godzin temu, to od razu pomyślałem, że skądś cię znam. Z początku nie miałem pojęcia skąd, ale byłem pewien, że już gdzieś się spotkaliśmy. A potem... A potem jak siedziałaś tam z nim i zobaczyłem was z daleka... to nagle sobie przypomniałem.
Lanai spojrzała na niego zdziwiona.
- To my się znamy?
- Tak. Poznaliśmy się jakieś trzy miesiące temu na Coruscant. Spotkałem się wtedy z Ovmarem na mieście, gdy szliście razem. Kiedy już zbliżaliśmy się do siebie, wy dwoje nagle przystanęliście, pożegnaliście się, a ty poszłaś gdzieś w inną stronę. Pytałem się go potem, kim jesteś... Powiedział, że koleżanką. Strasznie się wtedy zdziwiłem, bo wiedziałem, że przecież Jedi nie wolno mieć żadnych znajomych... Ale już nigdy później nie poruszyliśmy tego tematu. Niemniej domyśliłem się prawdy. Wystarczyło przecież spojrzeć na to, jak się wtedy pożegnaliście. Dlatego, gdy dzisiaj sobie ciebie przypomniałem to od razu zrozumiałem, co on chciał zrobić. W jaki sposób chciał podnieść tę niesamowitą ilość permabetonu. Zrozumiałem, dlaczego nie mógł nam o tym wcześniej powiedzieć.
Znów chwila ciszy.
- Ale skąd... skąd on wiedział...
- ... że uda mu się dokonać czegoś takiego? - dokończył za nią Ozzy. Kiwnęła głową. - Wiesz... Ovmar to człowiek, który bardzo dobrze zna samego siebie. Ma niezwykły dar samoświadomości - wiem, przecież go znam tyle lat. Jestem pewien, że swoją duszę i psychikę znał na tyle dobrze, że wiedział jak zareaguje na twoją bliskość. On ma ogromny potencjał, potrzebował jedynie... wzmocnienia, stymulantu. A jaki mógłby być dla niego lepszy stymulant, niż ty, Lanai? Jest jakiś lepszy bodziec wzmacniający, niż miłość? Ja takiego nie znam. Nie wiedziałem tego, nie zdawałem sobie z tego sprawy, póki nie przypomniałem sobie ciebie i tamtego dnia, gdy cię zobaczyłem. A przecież wiem, jaki on jest wrażliwy, wiem, że dla ukochanej osoby zrobiłby wszystko. Zrozumiałem, że Ovmar postanowił użyć swojej własnej wrażliwości przeciwko sobie, twoją bliskością i wspomnieniami postanowił pobudzić swoje emocje, rozszarpać stare rany i ponownie poczuć ten ból, gdy cię tracił. A całe to szaleństwo, niewyobrażalnie zwiększyło jego możliwości kontroli Mocy.
- Nie chciałam go zranić - powiedziała dziewczyna, wolno i ciężko, jakby przełamując jakiś wewnętrzny opór.
- Wiem, że nie. Wiem. Ale powiedz mi... Zadam ci tylko to jedno pytanie... Nie wrócisz do niego, nie?
Pytanie zawisło ociężale w powietrzu. Ale Lanai szybko dała odpowiedź:
- Nie. Nie mogę - wyszeptała.
- Dlaczego nie?
- Dla nas jest już za późno, Ozzy. Poza tym... nie zmieniłam nadal zdania. Nie zrobię mu tego. On jest stworzony do bycia Jedi, a nie mężem.
Jej rozmówca opuścił głowę i chwilę się nad czymś zastanawiał.
- Tak, rozumiem... Oczywiście rozumiem.
- Nie pomyśl sobie o mnie źle. Nie jestem potworem. Wiem, co on czuje.
- Sądzę... sądzę, że nie wiesz - Ozzy nagle słabo się uśmiechnął. - Ale to już nie moja sprawa... Odpocznij. Przyjdę do ciebie za godzinę. Postaram się uprosić kolegów, żeby cię nie atakowali pytaniami, skoro już wszystko mi opowiedziałaś. I nie martw się... zachowam odpowiednią dyskrecję.
Podniósł się z ziemi, czule objął szyję Lanai i pocałował w głowę.
- Nie martw się - powiedział, głaszcząc ją. - Będzie dobrze. On z tego wyjdzie, jestem tego pewien.
Wyprostował się w krzyżu i wyszedł z namiotu.
Lanai chwilę jeszcze siedziała bezwładnie w namiocie, po czym wstała, powlokła się w stronę pryczy i zwaliła się na nią jak kłoda. Od razu pogrążyła się w leczącym śnie.
* * *
Na Coruscant również zmierzchał długi dzień
Ogromna tarcza słoneczna systemu chowała się już za strzelistymi wieżami miasta, wydając się jeszcze większą niż jest zazwyczaj. Ostatnie jej promienie oświetlały nieliczne już tylko budynki. Jednym z nich był gmach Świątyni Jedi. Głęboko pod salami i korytarzami, w maleńkiej komnacie z opuszczonymi żaluzjami, na małej sofie siedział mistrz Yoda. Długie, wąskie promienie zachodzącego słońca przedostawały się przez żaluzje tworząc poziome wzory światła na ścianach pokoju.
Yoda miał zamknięte oczy i był pogrążony w głębokiej kontemplacji. Strumienie Mocy przepływały przez jego umysł w tę i z powrotem, a Yoda próbował zanalizować ich bieg, prędkość i kształt mimo, że wiedział, że nikt ani nic nigdy nie pozna tej wiedzy do cna.
W pewnej chwili poczuł zbliżającą się obecność drugiej osoby. Drzwi sali się otworzyły i chwiejącym się krokiem przeszedł przez nie Mace Windu. Podszedł do framugi okna i oparł się o nią ciężko.
- Poczułeś to też, hm? - zapytał go Yoda, otwierając oczy.
- Chyba nie ma Jedi w Galaktyce, który by tego nie poczuł - odparł Mace wyczerpanym głosem. - Mistrzu, co to było?
- Młody Timus cierpi, straszliwie cierpi. Ból jego poczuliśmy, padawanie.
- Ale jak to możliwe...
- Nieskończoną zagadką jest Moc. Tajemnic jej odkryć nigdy nie zdołamy. Timusowi, co rzeczy ukryte zawsze odnajdywać umiał, udać się to mogło.
- Ten ból... - Windu potarł czoło dłonią, wciąż opierając się o framugę okna. - Czułem jak mi się wkręca w czaszkę...
- Zakochany młody Timus jest. Wyjaśnienia innego nie widzę. Miłość tylko wstrząs taki wywołać mogła.
- Jeżeli rzeczywiście dysponuje taką potęgą jaką dzisiaj pokazał może być potężną bronią w walce z Sithami.
- Hm. Potęgą! Potęgą, powiadasz! - Yoda wytrzeszczył oczy i skierował swoją laseczkę z drzewa gimer w kierunku rozmówcy. - Potęga taka to była, jaką każdy Jedi ma. Umysłu potęgę, duszy potęgę, Timus pokazał! Każdy z nas siłę taką ma. Różnica na tym polega, że drogę do niej Ovmar znalazł. Przez miłość. I szacunek za to należy mu się.
- W tym bólu nie czułem żadnej miłości, mistrzu - zaoponował Windu. - Tylko nienawiść. I to ukierunkowaną nienawiść. I wydawało mi się, że na mnie.
- Poczułem to samo, padawanie. Nie na nas jedynie ta kara spadła. Obwinia Timus całą Radę najwyraźniej.
- Ale o co? Że nie pozwalamy mu na przywiązanie? Przecież to jest szkodliwe i on z pewnością o tym wie!
- Aaaa... - zaskrzeczał Yoda. - Wiedzieć, to być może i wie. Ale co z tego... skoro człowiekiem jest tylko, a? Wiedzieć również coś o tym powinieneś, mistrzu Windu.
Mężczyzna z Haruun Kal odwrócił wzrok i spojrzał przez szczeliny żaluzji na promienie zachodzącego słońca.
- Tak, wiem. Ale nigdy temu nie uległem.
- Więc umysł okazał się silniejszy u ciebie, niż serce. U Timusa, odwrotnie najwyraźniej jest.
- Nie możemy go teraz spuścić z oka, mistrzu. Jest zbyt ważny, zbyt ważnego odkrycia dokonał. Jeśli Sithowie się o tym dowiedzą...
Yoda westchnął.
- Strzec się tego musimy.
- Powinniśmy utrzymać go zajętego jakimiś aktywnościami - kontynuował Windu. - Niech będzie czymś zajęty, niech wykonuje jakieś misje dla nas. To jedyny sposób, żeby zagoiły się jego rany z tego dnia.
- Pomysł masz konkretny jakiś?
- Przynoszę wiadomość, mistrzu. Dowództwo Armii poinformowało o fiasku niedawnej serii operacji wojskowych o kryptonimie "Podmuch lekku". Podejrzewają, że w ich szeregach ukrywa się szpieg Separatystów. Jeśli Timus naprawdę potrafi odnajdywać ukryte rzeczy, to może powinniśmy powierzyć mu to zadanie, gdy wydobrzeje?
Yoda znów zamknął oczy i zastanawiał się przez chwilę nad pomysłem rozmówcy.
- Pomysł dobry to jest - powiedział. - Spokojnego Ovmara zachować powinniśmy. Zapomnieć o dzisiejszym dniu powinien. Zadania następne doprowadzić do tego powinny.
- Nikt nie może się dowiedzieć o tej misji. Powinniśmy wykasować dane o niej ze wszystkich raportów. Sithowie nie mogą poznać żadnych szczegółów.
- Tak. Zajmiemy się tym.
Przebywali jeszcze chwilę w pomieszczeniu, w ciszy, wpatrując się w przechodzące między żaluzjami smużki zachodzącego słońca, które zaszło w końcu za coruscańskie góry Maranai. Gwiazdy zalśniły na niebie stolicy Republiki, a miasto pogrążyło się w odmętach nocy.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,36 Liczba: 11 |
|
Jedi Knight Asdamk2009-01-07 20:51:32
Świetne, ale jednak za długie, spędziłem chyba z dwie godziny nad tym opowiadaniem, ale warto było :)
Żeby tak lektury szkolne były tak fajne ;)
The One2008-03-08 16:32:39
Ależ nie jesteś w żadnym stopniu wredna :) Bardzo dziękuję za takie opinie bo bardzo mi pomagają w poprawianiu warsztatu pisarskiego. Ja tylko zaznaczę z tą deformacją - Ovmarowi zdeformowała się twarz na skutek jednego, jednorazowego wysiłku. Gdy wysiłek minął, skóra była w stanie mu się zregenerować. O ile się nie mylę w jednej z książek Luke też tak miał. Palpatine ją sobie rozwalił przez całe dziesięciolecia nurzania się w Ciemnej Stronie. Jest różnica, nie? :)
Mroczna Jedi2008-03-05 10:38:06
Fajne, naprawdę fajne - to znaczy przeżycia Ovmara, chociaż ciut schematyczne.
A reszta... przydługie opisy krajobrazu (nuda), deformacja Jedi teoretycznie zaczęła znikać - ciekawe jakim cudem, skoro Palpatine pozostał szpetny do końca życia, no i sensowność wysyłania Jedi i klonów na jakieś zadupie - raczej nierozsądne przy deficycie wojaka, jaki miała SR.
Wiem, że jestem wredna - 6/10
Gemini2008-02-17 15:53:00
Opowiadanie fajne. Dobrze się czyta. Niby można było przewidzieć rozwiązane, ale... czym tak naprawde się kończy ? Myślę że wątek ovmara można z powodzeniem kontynuować, ba czekam na dalszy ciąg ;)))
Dorg2008-02-17 01:13:38
Ciekawe i niekonwencjonalne. Ciężko mi cokolwiek napisać, bardzo dziwne opowiadanie.
Nadiru Radena2008-01-09 15:58:22
No, przeczytałem!
Opowiadanie przednie, choć zdecydowanie za długie (jest wiele, wiele zdań, które są całkiem zbędne; niektóre się wręcz powtarzają). Styl, język itp. jak zwykle świetne i zastrzeżeń do nich żadnych nie mam.
Problemem jest sama fabuła. Ja sam - wykorzystujący wątek miłości jako największej i najbardziej zaprzepaszczonej potęgi Jedi - od początku do końca wiedziałem co się stanie. W czasie czytania liczyłem na jakieś zaskoczenie, coś niespodziewanego. Nie doczekałem się, ale mimo wszystko jestem zadowolony z lektury, tym bardziej że jest dobrym prequelem dla "Względności ciemności" - że nie wspomnę o tym, iż autorowi znowu udało się poruszyć jakiś ciekawy temat.
Oby tak dalej, The One.