TWÓJ KOKPIT
0

Peter Jackson :: Newsy

NEWSY (43) TEKSTY (0)

NASTĘPNA >>

Gary Whitta o reakcji na scenę z Vaderem

2022-02-25 21:26:16

Gary Whitta, scenarzysta „Łotra 1”, co pewien czas na twitterze przypomina o tym filmie i swoim angażu w nim. Po ponad pięciu latach czasem zdarzy mu się zdradzić coś nowego. Tym razem opisał reakcję po tym jak Gareth Edwards pokazał mu pierwszy montaż sceny z Vaderem. Bez muzyki, czy efektów. Ale już wtedy wiedzieli, że publiczność pokocha tę scenę. No i podobno Peter Jackson był wówczas na planie i także był pod wrażeniem.


KOMENTARZE (13)

O miliardzie, nominacjach i zmianach w montażu „Łotra 1”

2017-01-16 21:32:52

„Łotr 1” zmierza ku miliardowi USD na rynku globalnym. W ten weekend „Łotr 1” stał się najbardziej dochodowym filmem w USA z 2016. Dziś, najpóźniej jutro, będzie jedynym filmem z 2016, który w USA zarobił ponad 500 milionów USD. Na razie ma jakieś 498,8 milionów USD. Jednocześnie wynik „Łotra 1” na całym świecie to około 980 milionów USD. Niewiele już brakuje do miliarda, który jak najbardziej jest w zasięgu. Globalnie film na razie znajduje się na 4 miejscu. Jednak pokonanie „Kapitana Ameryki” może okazać się trudne. Na razie „Łotrowi” brakuje jeszcze jakiś 170 milionów USD. Zawiódł rynek chiński. W tygodniu otwarcia „Gwiezdne Wojny” zarobiły tam jakieś 30 milionów USD, obecnie w sumie jest koło 50 milionów. Dla porównania, „Kapitan Ameryka” w Państwie Środka zarobił jakieś 190 milionów USD, to będzie trudny do powtórzenia wynik.

W Polsce „Łotra 1” zobaczyło już ponad 1,4 miliona widzów. Wynik bardzo dobry, ale do „Przebudzenia Mocy” dużo brakuje.

„Łotra 1” doceniają także krytycy, na razie głównie nominacjami. BAFTA nominowała film do swoich nagród w dwóch kategoriach – charakteryzacja i efekty specjalne. Nominacje do nagród branżowych dostali też scenografowie - Doug Chiang i Neil Lamont. Natomiast stowarzyszenie twórców efektów specjalnych przyznało filmowi siedem nominacji.



Matthew Wood wraz z Chrishoperem Scarobosio odpowiadali za dźwięki „Łotra 1” i ich montaż. Wood udzielił kilku informacji o procesie. Po pierwsze Ben Burtt, który stworzył wspaniałą bibliotekę dźwięków „Gwiezdnych Wojen” cały czas jest gdzieś w tle. Nie uczestniczył bezpośrednio w pracach nad „Łotrem 1”, ale wciąż pracuje w Skywalker Sound, jak trzeba to pomaga. Wood i Scarobosio zaś wykorzystują jego wkład w poprzednie filmy. Dla nich ważne było to, by „Łotr 1” brzmiał tak samo jak „Imperium kontratakuje” czy „Przebudzenie Mocy”, by widz miał akustyczne wrażenie jednego, wspólnego wszechświata. Znaczy to czasem, że w niektórych miejscach filmu wykorzystywane są oryginalne efekty dźwiękowe. W scenie w której K-2SO pobiera dane z innego droida, gdzieś w tle pojawia się dźwięk myszobota. Oryginalny, pochodzący jeszcze z „Nowej nadziei”. To oczywiście nie oznacza, że twórcy dźwięków nie dodają nic od siebie. To dla nich jest ważne wyzwanie, jak stworzyć coś nowego, co jednak jest znajome, ale inne. Chodziło o „sygnatury dźwiękowe” okrętu Krennica, Bohdiego, czy U-wingów, a także broni, K-2 czy nawet Bor Gullet.

Jak łatwo zgadnąć, słynne „Hope” Lei pochodzi ze sceny z „Nowej nadziei”, w której Leia w hologramie mówi: „Pomóż mi Obi-wan Kenobi, jesteś moją jedyną nadzieją”. Archiwalnych ujęć tej sceny było wiele, więc twórcy mieli skąd wybierać. Większym problemem okazało się odtworzenie tego, ze względu na brak starego sprzętu, ale rozwiązano to. Na koniec trzeba było uzgodnić scenę z zespołem Johna Knolla. Mieli trochę inny pomysł na kwestię dialogową księżniczki Lei. Dokonano tu dubbingu odwrotnego. Trzeba było dopasować ruch warg do wypowiedzi. Ostateczny rezultat wyszedł dobrze i jak twierdzą twórcy dźwięków, Carrie Fisher także go widziała i była zadowolona. A i tak na marginesie, nie wykorzystywano ujęć Lei z tamtej sceny. Stworzono model komputerowy i wygenerowano ją do potrzeby ujęcia, wspomagając się aktorką.



Hal Hindel, kierownik animatorów wspomniał, że praca nad „Łotrem 1” w kontekście serialu „Rebelianci” miała raczej charakter przyjacielski, niż korporacyjnej synergii. Zwyczajnie zapytali kolegów zajmujących się serialem, czy mogliby użyć modeli okrętów i wykorzystać je w tle. Gareth Edwards porozmawiał na ten temat z Davem Filonim. Dave był bardzo podekscytowany tym pomysłem. Stąd nie tylko „Duch” pojawił się w „Łotrze 1”. Zaczęli przeglądać inne okręty. Gdy John Knoll zobaczył korwety Hammerhead powiedział, że to jest coś czego szukał do pewnej sceny. Oczywiście w tym wypadku nie trzymano się już tak wiernie serialowych modeli, raczej starano się je odtworzyć i dopasować, ale ostatecznie je wykorzystano. Zresztą „Duch” to też nie jest model serialowy. „Łotr 1” to zdecydowanie lepsza jakość animacji, więc tam także stworzono nowy model, maksymalnie bliski oryginałowi oczywiście.

Knoll wypowiedział się także na temat załogi Hammerheada. Otóż w ILM przygotowano ujęcia z kapsułami ratunkowymi. Mieliśmy zobaczyć jak cała załoga okrętu się ewakuuje. Przeżyli. Natomiast w montażu zdecydowano wyciąć tą scenę. Klimatyczne miało być zderzenie niszczycieli z bramą, kapsuły ratunkowe tylko niepotrzebnie psuły ten klimat.



O filmie wypowiedzieli się także montażyści John Gilroy, Jabez Olssenand i Colin Goudie. Okazuje się, że pierwszy montaż filmu powstał jeszcze przed nakręceniem zdjęć. Chodziło raczej o montaż testowy. Gareth Edwards poprosił o niego we wrześniu 2014, kiedy scenariusz jeszcze nie był gotowy. Reżyser chciał zobaczyć na ekranie jak sprawdzą się różne proporcje między scenami akcji a dialogami. Wykorzystywano wiele klasycznych filmów, tak by pokazało to pewne elementy, ale niekoniecznie dialogi miały sens. Co ciekawe, wykorzystywano między innymi „Obcego” Ridleya Scotta (swoją drogą Felicity Jones wspominała, że Ripley jest pewną inspiracją Jyn).

Montażyści przyznali, że wiele ujęć ze zwiastunów się nie pojawiło w filmie. Ale nie było żadnego tajnego długiego montażu, który miałby 4 godziny. Właściwie wycięto z filmu jakieś 10 minut. Nigdy nie był wiele dłuższy, w żadnej wersji. Zresztą te 10 minut nie wycięto bez powodu. John Gilroy mówi, że nikt im nie kazał skracać filmu. Pracując nad nim doszli do wniosku, że pewne elementy nie są potrzebne.



Dokrętki faktycznie wpłynęły na film. Ale same dokrętki to norma, która jest częścią pracy filmowców. Tu bardziej problemowa okazała się zmiana koncepcji filmu. Zwłaszcza sceny na początku wprowadzające Cassiana, Bodhiego czy ukazujące ucieczkę Jyn z więzienia to nowe rzeczy, które dopiero dodano później. Natomiast Ben Mendelsohn faktycznie miał rację mówiąc, że film jest inny niż wersja robocza, którą widział. Montażyści potwierdzają to, zwłaszcza jeśli chodzi o trzeci akt. Tam działo się siedem różnych, przeplatających się wątków. Część z tych rzeczy wycięto, część bardzo zmieniono. Finał filmu mocno różni się od pierwotnego.

Inną bardzo ważną sceną dodaną w dokrętkach jest oczywiście scena akcji Dartha Vadera. Vader był bardzo ważną postacią w filmie, głównie jako coś dla fanów. Wcześniej zdecydowano, że ukażą jego zamek na Mustafar. Ale dopiero podczas zmian zdecydowano ukazać go w pełnej formie. To późny dodatek do filmu.

Inna ze zmian, choć akurat zadziała się wcześniej to kwestia napisów początkowych. Pierwszy scenariusz Gary’ego Whitty zaczynał się od napisów. To było otwarcie filmu. Mniej więcej na pół roku przed zdjęciami uznano, że spin-offy będą zaczynać się inaczej. Początkowo Garethowi bardzo się to nie podobało. Natomiast w dyskusji wyszła jedna rzecz. „Łotr 1” właściwie ukazując napisy z „Nowej nadziei” nie powinien zaczynać się od napisów. Nie leżało to wszystkim.



Kolejna zmiana narracyjna w montażu to przejścia między scenami. Zrobili montaż „Łotra 1”, gdzie sceny się nakładały jedna na drugą, jak w filmach Lucasa. Ale im bardziej wiedzieli, że nie jest to saga, tym bardziej zależało im na ukazaniu samodzielności dzieła.

Garethowi bardzo podoba się scena w „Imperium kontratakuje”, gdzie widzimy głowę Vadera bez maski. Nalegał, by coś podobnego pojawiło się w „Łotrze 1”. Tak narodziła się scena z zbiornikiem bacty. Natomiast scena z Vaderem z dokrętek to coś, co dla Edwardsa będzie wyjątkowym doświadczeniem prawdopodobnie do końca pracy zawodowej. Jedna z najważniejszych scen, które nakręcił. Na planie towarzyszył mu wtedy inny reżyser, Peter Jackson („Władca Pierścieni”). Akurat był w Londynie, gdy kręcono tę scenę. Gareth zaprosił go na plan. Nawet powiedział, że będą kręcić scenę z Vaderem o ustalonej godzinie. Jackson zobaczył to na żywo.

Scena z trzeciego aktu, w której Jyn stojąc na szczycie cytadeli widzi TIE Fightera, która pojawiała się w zwiastunach, była wyrzucona z montażu dużo wcześniej. Edwards zdziwił się, że marketingowcy ją wykorzystują. Powiedział im, że to wycięto. Oni jednak stwierdzili, że jest tak wspaniała wizualnie, że je użyją.

Na koniec znaleziono scenę, w której Gareth Edwards pojawia się w filmie.


KOMENTARZE (8)

Ekipa „Rogue One”: Christopher John Weitz

2015-07-28 07:25:44

Chris Weitz urodził się w Nowym Jorku 30 listopada 1969. Jest producentem filmowym, scenarzystą, reżyserem a okazyjnie także aktorem. Rodzina ma dość mocno związaną ze światem filmowym. Jego matką jest aktorka Susan Kohner („Imitacja życia”, „Doktor Freud”), a ojcem John Weitz (właściwie to Hans Werner Weitz), projektant ubrań i pisarz. Jego dziadkowie to Paul Kohner, producent filmowy oraz Lupita Tovar, meksykańska aktorka. Ma też brata Paula Weitza, z którym nie raz współpracował w kinie.

Dom Weitzów był domem niereligijnym, głównie z powodu różnych, wymieszanych korzeni, w tym żydowskich i katolickich. Sam Weitz określa siebie mianem „wygasłego katolika i krypto buddysty”. Tematy religijne jednak są w pewien sposób mu bliskie, co miało istotny wpływ na jego późniejsze filmy, zwłaszcza jeden.

Chris kształcił się w Wielkiej Brytanii, ukończył Cambridge. Ma żonę o pochodzeniu kubańsko-meksykańskim, Mercedez Martines, z którą ma jednego syna.

Karierę filmową zaczął jako scenarzysta. Wraz z bratem Paulem oraz Toddem Alcottem napisali scenariusz do „Mrówki Z” (1998), jednej z pierwszy animacji studia Dreamworks Animation (należącego w pewnej części do Stevena Spielberga). Potem zajął się dwoma projektami, nie tylko jako scenarzysta, ale też jako producent. Pierwszy z nich to serial „Fantasy Island”, który jednak został zamknięty po pierwszym sezonie. Drugi film to istotny przełom w karierze Weitza, a właściwie braci Weitzów. Mowa tu o „American Pie” (1999), którego Christopher był współproducentem oraz współreżyserem. Oficjalnie reżyserował jego brat Paul. Chrisa nie wymieniono nawet w czołówce jako reżysera, ani też aktora. Gra tam tylko głosem. Męskie głosy z filmów pornograficznych widzianych/słyszanych w tle to właśnie jego debiut aktorski. „American Pie” zdobył przede wszystkim uznanie publiczności, zarabiając sporo pieniędzy. W efekcie Weitz wyprodukował jeszcze dwa kinowe sequele, a potem też część produkcji przewidzianych na rynek domowy.

Sukces „American Pie” otworzył przed nim drogę do kariery. Następny scenariusz, który napisał z bratem to „Gruby i chudszy II: Rodzina Klumpów” (2000). Obaj wyreżyserowali też film z Chrisem Rockiem pt. „Spadaj na ziemię” (2001). Bracia stworzyli także serial „Off Center”, który utrzymał się dwa sezony.

W tym czasie Christopher próbował też swoich sił jako aktor, w tym w filmie „Chuck & Buck” (2000), oraz w kilku mniejszych epizodycznych rolach. Później pojawił się choćby w „Mr. & Mrs. Smith” na podstawie scenariusza Simona Kinberga. To jego dwie najbardziej znane i właściwie jedyne większe role.

Kolejnym przełomem był film „Był sobie chłopiec” (2002) na motywach powieści Nicka Hornby’ego. Znów duet Weitzów zabrał się za scenariusz i reżyserię. Obraz został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez krytyków jak i odbiorców, braci nominowano między innymi do Oskara za najlepszy scenariusz. Na podstawie tego filmu nakręcono później też serial, ale Weitzowie nie brali większego udziału w jego produkcji.

Po tym sukcesie drogi twórcze braci trochę się rozeszły. Chris co prawda wciąż był współproducentem filmów Paula – „W doborowym towarzystwie” czy „Jak zostać gwiazdą”, ale zaczął też koncentrować się nad własnymi filmami. W 2003 podpisał kontrakt na „Złoty kompas” na podstawie serii „Mroczne materie” Philipa Pullmana. Weitzowi bardzo zależało na realizacji tej ekranizacji, przekonał New Line do wyprodukowania tego na podstawie starannie opracowanego, 40-stronicowego treatmentu. To miało być wielkie kino, kolejny „Władca Pierścieni”. Chris w tym czasie odwiedzał też parokrotnie plan „King Konga” Petera Jacksona, by podszkolić swój warsztat i obserwować. W 2005 jednak zrezygnował z projektu, który wydawał mu się za trudny do ogarnięcia logistycznie. Bał się też reakcji tak fanów, jak i hejterów kontrowersyjnej książki. Nowy reżyser, Anand Tucker jednak w 2006 zrezygnował z tej roli i New Line ponownie dogadało się z Weitzem. Dużą rolę odegrał w tym sam Philip Pullman, który napisał list do Chrisa. Weitz nakręcił film, ale New Line zdecydowało, że jego wizje i pomysły religijne są zbyt odważne i kontrowersyjne, więc odsunięto go od montażu i filmu. Chris publicznie się zdystansował od obrazu, twierdząc, że studio wycięło wszystko, na czym mu zależało, by stworzyć film, który nie będzie tylko kolejnym, letnim blockbusterem. Ostatecznie „Złoty kompas” został nieprzychylnie przyjęty. Pojawiły się protesty, zarówno grup religijnych, jak i oddanych fanów oryginału. Produkcja się zwróciła, ale nie na tyle, by rozważane kontynuacje doszły do skutku. Warto jednak zauważyć, że po raz pierwszy współpracował tu także z Alexandre Desplatem.

Następny projekt Weitza to „Saga Zmierzch: Księżyc w nowiu” (2009). Był to drugi film z cyklu, ale został bardzo dobrze przyjęty przez fanów jak i rynek. Umocniło to pozycję Weitza. Chris wyprodukował też film „Samotny mężczyzna” (2009) z Colinem Firthem i Julianne Moore, a także wyreżyserował „Lepsze życie” (2011) . Zajął się także produkcją filmów dokumentalnych. Wrócił też do pisania scenariuszy. W 2015 na ekranach kin pojawił się „Kopciuszek” w aktorskiej wersji, stworzony dla Disneya.

Na początku 2015 ogłoszono, że Gary Whitta skończył swoją pracę nad scenariuszem do „Rogue One”, pierwszej „Antologii”. Do pracy nad nową wersją scenariusza zatrudniono właśnie Chrisa Weitza.

Poza pisaniem scenariuszy, Weitz jest też autorem dwóch powieści. O nich jednak napiszemy niebawem.

Poniżej zdjęcia z wybranych ról Chrisa Weitza:


Jako Martin Coleman w „Mr. & Mrs. Smith”


Jako Charlie Sitter w „Chuck & Buck”

Dotychczas z ekipy „Rogue One” prezentowaliśmy sylwetki:
Gareth Edwards - reżyser
Gary Whitta - pierwszy scenarzysta
Felicity Jones - aktorka
Jason McGatlin - producent
Kathleen Kennedy - producentka
KOMENTARZE (0)

Ray Harryhausen i „Gwiezdne Wojny”

2015-06-30 07:19:52 oficjalna



Tym razem Bryan Young zajął się filmem „Siódma podróż Sindbada” (The 7th Voyage of Sindbad) Nathana Jurada. Dziś ten film jednak jest najbardziej pamiętany zupełnie z innego względu. Miał on bardzo istotny wpływ na historię efektów specjalnych i uchodzi za jedno z najważniejszych dzieł Raya Harryhausena. I to właśnie jego wpływem na sagę dziś się zajmiemy.

Dla wielu filmowców Ray Harryhausen to jedno z najważniejszych nazwisk w przemyśle filmowym. Był on pionierem poklatkowych efektów specjalnych, przez co zajmuje szczególnie miejsce w historii inspiracji „Gwiezdnych Wojen”. Był znany z wielu filmów, ale prawdopodobnie najważniejszy to pochodzący z 1958 „Siódma podróż Sinbada”, pierwszy film w którym użyto poklatkowych efektów specjalnych, nakręcony w kolorze.

Wiedziałem, że ten film jest ważny dla historii kina, ale nie zdawałem sobie sprawy z jego wagi dla „Gwiezdnych Wojen” aż do wywiadu który przeprowadziłem z Philem Tippettem na potrzeby podcastu „Full of Sith”. To był film, który zainspirował Tippetta, by wszedł w biznes filmowy, a jego wkładu w „Gwiezdne Wojny” nie można pominąć. Phil był jednym z kluczowych artystów, którzy stworzyli holoszachy widziane w „Nowej nadziei”. On był człowiekiem stojącym za techniką poklatkową, która przywołała do życia tauntauny i AT-AT w „Imperium kontratakuje”. On też sterował głową rancora w „Powrocie Jedi”.



Nic z tego by nie powstało, gdyby nie poszedł obejrzeć w 1958 klasycznej „Siódmej podróży Sindbada”. Ten obraz opowiada historię Sindbada żeglarza. Zmierzał do Bagdadu, by ożenić się z księżniczką Parissą, która została zmniejszona przez złego czarnoksiężnika imieniem Sokurah. Sokurah mówi Sindbadowi, że jeśli ten będzie towarzyszył mu w wyprawie na zamieszkałą przez potwory wyspę Colossa, odzyska swoją magiczną lampę i będzie w stanie przywrócić księżniczce jej normalną wielkość. Na Colossie Sindbad i jego załoga walczą z cyklopowymi bestiami, Rokiem, Smokiem, szkieletami i cała masą innych potworów stworzonych w technice poklatkowej.

To była wspaniała zawadiacka przygoda w duchu „Flasha Gordona” czy „Robin Hooda” z fantastycznymi efektami, w dodatku w kolorze. Nic dziwnego, ze zainspirowało to siedmioletniego Phila Tippetta, by zainteresować się tworzeniem animacji poklatkowych, a to postawiło go na drodze by zostać w 1975 zatrudnionym przez George’a Lucasa do stworzenia figur na planszy do dejarika.

Zarówno technika animacji poklatkowej jak i gigantyczne potwory „Siódmej podróży Sindbada” stanowiły bezpośrednią inspirację dla „Gwiezdnych Wojen” w kliku miejscach. Podobieństwa są widoczne zarówno w potworach w „Powrocie Jedi” czy „Ataku klonów” (w szczególności reek), a monstrami w klasyce Harryhausena.

Muzykę filmu prześlicznie skomponował Bernad Herrman, który przepełnił filmową fantastykę klasyką, tym typem emocji muzyki filmowej który mógłby zainspirować George’a Lucasa, by znaleźć Johna Williamsa. John Williams wiele razy ciepło wypowiadał się o dziełach Herrmana i wiele razy dyrygował niektóre z jego najbardziej znanych utworów na koncertach.

Ale oglądając ten film i nawet ignorując potwory jak i walki na miecze, fani „Star Wars” znaleźliby jeszcze jedno nawiązanie, zapożyczone przez odległa galaktykę. Po tym jak Sindbad walczy ze szkieletami na wierzchołku okrągłych schodów prowadzących donikąd, jest w stanie uciec wraz z księżniczką. Nieszczęśliwie dla niego zły Sokurah używa swojej magii i niszczy most którym mogliby uciec. Dżin z magicznej lampy, który się pojawia, daje Sindbadowi sznur. Z księżniczką przytuloną do niego Sindbad przelatuje nad przepaścią w podobny sposób jak Luke z Leią na Gwieździe śmierci.

Dla tych, których zainteresował ten film, to ma on rating G, czyli nadaje się dla wszystkich. Obejrzałem go ponownie z moim 12-letnim synem specjalnie na potrzeby tego artykułu, syna zachwyciły efekty specjalne jak tylko się dowiedział kiedy film stworzono. Z pewnością jest odpowiedni dla całej rodziny.

Można go znaleźć na DVD czy Blu-ray, a także na Amazonie, Vudu czy Google Play. Film ma efekty w technikolorze, ale z pewnością warto obejrzeć wersję zremasterowaną na potrzeby Blu-ray.



Dwa pozostałe najbardziej znane filmy Raya Harryhausena to „Jason i Argonauci” (1963) oraz „Zmierzch Tytanów” (1981). Dzieła Raya za inspirujące uznał nie tylko Lucas, ale też James Cameron i Peter Jackson. Harryahusen zmarł ponad dwa lata temu.

W tekście Bryana Younga znajduje się sugestia, że ten film zainspirował muzycznie George’a Lucasa, by znalazł Johna Williamsa. Oczywiście nie da się tego wykluczyć, ale warto przypomnieć sobie o tym, iż o wiele bardziej w tej materii George’a zainspirował Stanley Kubrick ze swoją „2001: Odyseją kosmiczną”. Lucas miał kilka pomysłów na muzykę, przez pewien czas myślał nad klasyką. Część znajomych sugerowała mu nowoczesny i kosmiczny wówczas heavy metal, natomiast Steven Spielberg właśnie zaproponował Williamsa.
A na koniec warto dodać, że Phil Tippett pracuje też przy Epizodzie VII.
KOMENTARZE (0)

Zmarł Christopher Lee

2015-06-11 18:13:42

Nie żyje Sir Christopher Frank Carandini Lee. Zmarł w niedzielę 7 czerwca w szpitalu, gdzie przebywał od kilkunastu dni z powodu niewydolności serca i układu oddechowego. Tam też spędził swoje 93. urodziny (27 maja). Wiadomość o jego śmierci została podana później na prośbę rodziny, przede wszystkim żony aktora Gitte Lee i córki. Z Gitte byli małżeństwem ponad 54 lata.



Christopher Lee to człowiek legenda. Aktor charakterystyczny i pracowity, mający na swoim koncie ponad 280 ról w filmach czy serialach. Zdecydowanie najlepiej kojarzony z rolą hrabiego Drakuli, w którego wcielał się wielokrotnie. Przez lata współpracował z wytwórnią Hammer specjalizującą się w horrorach, był jej jedną z największych gwiazd, symbolem świetności. Nie grał tylko w filmach o wampirach, warto też przypomnieć sobie „Mumię” czy „Przekleństwo Frankensteina”. Pomimo wieku Lee nie przestawał być aktywny zawodowo, także jego późniejsze role na trwałe zapisały się w historii kina jak i pamięci młodszego pokolenia. Przede wszystkim chodzi o rolę Sarumana w trylogiach „Władca Pierścieni” i „Hobbit”, a także bliską nam rolę hrabiego Dooku / Dartha Tyranusa w „Ataku klonów” i „Zemście Sithów”. Jeśli chodzi o J.R.R. Tolkiena to Lee nie tylko przyznawał się do bycia fanem twórczości jednego z ojców fantastyki, ale także mógł się poszczycić osobistą znajomością autora. Znał też autora Jamesa Bonda, Iana Flemminga (byli kuzynami). Lee początkowo miał się wcielić w rolę doktora No w pierwszym filmie z cyklu, ostatecznie zagrał jednak Francisco Scaramangę w „Człowieku ze złotym pistoletem”. Grał też główną rolę w serii filmów o Fu Manchu. W ostatnich latach inaczej dobierał swoje role, tak by nie wymagały od niego dużo wysiłku, jednak praktycznie do ostatnich swych dni pozostał aktywny zawodowo. Film „Angels in Notting Hill” wciąż czeka na dystrybucję, Christopher zaś miał jeszcze wystapić w filmie o zamachach na World Trade Center (zdjęcia jeszcze się nie rozpoczęły).

W swoim dorobku ma pracę z wieloma wybitnymi reżyserami, dla których często sam był wielką legendą. Współpracował choćby z Georgem Lucasem, Stevenem Spielbergiem, Martinem Scorsese, Johnem Hustonem, Josephem Loseyem, Orsonem Wellesem, Billym Wilderem Johnem Landisem, Timem Burtonem czy Peterem Jacksonem. Można go zobaczyć w takich filmach czy serialach jak „1941”, „Hugo i jego wynalazek”, „Jan Paweł II” (gdzie zagrał kardynała Wyszyńskiego), „Jeździec bez głowy”, „Gremliny 2”, „W 80 dni dookoła świata” (z 1989), „Kroniki młodego Indiany Jonesa”, „Aniołki Charliego” (serial), „Kosmos: 1999” czy „Karmazynowy Pirat”. Grywał też różne role w kilku wersjach „Sherlocka Holmesa”. Przez lata blisko współpracował z innym aktorem, Peterem Cushingiem, wystąpili razem w ponad 20 filmach.

Aktorsko udzielał się także w radiu i teatrze. Śpiewał, także w operze, której był wielkim wielbicielem. Pasjonował go także heavy metal, pojawiał się na koncertach cięższej muzyki, żartowano sobie z niego, że jest jednym z jej najstarszych fanów. Lee jednak się nie poddawał i samemu spróbował swoich sił śpiewając początkowo razem z grupą „Rhapsody” a potem nagrywał już sam. Pod koniec zeszłego roku nagrał trzeci mini album z kolędami heavy metalowymi.

Był człowiekiem wielu talentów. Władał biegle kilkoma językami, w tym angielsku, francusku, włosku, hiszpańsku czy niemiecku, porozumiewał się też dobrze po szwedzku i rosyjsku. Walczył w II wojnie światowej. Dwukrotnie trafił do księgi rekordów Guinnessa. Raz jako najwyższy aktor grający rolę pierwszoplanową (miał 1,96 m), a potem jako aktor z największą ilością zagranych ról. Był powszechnie szanowany, a jego wkład w rozwój kultury światowej doceniono. 30 października 2009 książę Karol (w imieniu królowej Elżbiety) nadał mu tytuł szlachecki, nagrodzono go także Orderem Imperium Brytyjskiego.

Ciepło wypowiadał się też o prequelach, które mu się podobały. Mówił, że lubił pracę z Lucasem, bo to reżyser, który odpowiadał na pytania aktorów. Lee nie potrzebował by go prowadzono, bardziej zależało mu na zrozumieniu postaci i takie dyskusje z Georgem prowadził przy okazji „Ataku klonów”, gdzie miał zagrać charyzmatycznego separatystę jak pierwotnie określono publicznie tę rolę. Wiele razy wspominał też, że chciał zobaczyć jak ostatecznie będą wyglądać „Gwiezdne Wojny” czy „Władca Pierścieni” w których grał. Co mu się udało.

Swoimi wspomnieniami na temat Christophera Lee możecie się podzielić z innymi fanami na forum,
KOMENTARZE (30)

Tydzień „Zemsty Sithów”: Ciekawostki

2015-05-24 20:40:06



Kończąc powoli tydzień „Zemsty Sithów” warto się skupić chwilę na ciekawostkach okołofilmowych. Doskonale wiemy, iż nazwa „Zemsta Sithów” dość mocno nawiązuje do tytułu „Revenge of the Jedi”, jak początkowo reklamowano VI Epizod. Jednak po raz pierwszy „Revenge of the Sith” zostało użyte w 1986 i to nie przez Lucasfilm. Pod takim tytułem w fanzinie ukazała się fanowska powieść Ellen Randolph. Akcja fanfica działa się jakieś 40 lat po „Powrocie Jedi” i co ciekawe była to druga powieść z trylogii.

Wiele jest historii o inspiracjach twórców i wcześniejszych wersjach. Wśród pomysłów, których ostatecznie George Lucas nie wykorzystał warto szczególnie wspomnieć o dwóch. Pierwszy ukazywał prawdę o ojcu Anakina. Palpatine w którymś momencie filmu miał mu powiedzieć, że jest jego ojcem z pewnego punktu widzenia, bo wpłynął na midi-chloriany. Ostatecznie to podchodziło już za bardzo pod autoparodię więc zostało wycięte z filmu. Fragmenty scenariusza można znaleźć choćby w The Making of Star Wars: Revenge of the Sith J.W. Rinzlera. Innym pomysłem miało być pojawienie się młodego Hana Solo na Kashyyyku, o czym zresztą kiedyś już pisaliśmy. Z tego także zrezygnowano, ale w filmie pojawił się „Sokół Millennium”.

Gdy Lucas po raz pierwszy mówił o Mustrafar, wychodził z założenia że ma to być jego wizja piekła. Pewne elementy pozostały, a na wulkanicznej planecie wciąż widać eksplozje lawy. Sam pomysł walki nad jeziorem lawy jednak jest starszy i pochodzi jeszcze z czasów klasycznej trylogii. Pierwotnie miał być wykorzystany w Powrocie Jedi.

Pierwsza zmontowana wersja filmu, oczywiście jeszcze robocza, trwała cztery godziny, z czego całą godzinę zajmowała bitwa początkowa i ratowanie Palpatine’a.

Podczas bitwy o Coruscant Anakin miał mieć numer kodowy „Czerwony pięć”, a Obi-Wan „Lider czerwonych” (to akurat słychać w filmie). Na niektórych figurkach te oznaczenia pozostały.

Steven Spielberg miał duży wkład w film. Formalnie jest wymieniany jako asystent reżysera, jednak jako przyjaciel Lucasa służył mu pomocą w wielu kwestiach. George miał mnóstwo pomysłów, więc chciał czasem by ktoś obiektywny pomógł mu je ocenić, tym kimś był właśnie Steven. Zresztą pomagał też w stworzeniu ostatecznego kształtu choćby scen pojedynku Anakina i Obi-Wana. Nie wszystkie pomysły Stevena znalazły się w ostatecznej wersji filmu. Lucas wyrzucił do kosza choćby sekwencję pościgu Obi-Wana za Grievousem na skaczącej po Utapau Bodze. Animatyczną wersję tego, co wymyślił sobie Spielberg można obejrzeć na dodatkach wydania Blu-ray.

Liam Neeson twierdził przez pewien czas, że nagrał scenę do „Zemsty Sithów”. Rick McCallum zdementował to, twierdząc, że faktycznie pojawienie się Qui-Gona było planowane, ale ostatecznie nie zostało nagrane z Neesonem. Zdecydowano, że Qui-Gon pojawi się jedynie jako głos. Ben Burtt zmontował scenę z wcześniejszych dialogów Neesona. Ostatecznie scenę jednak zarzucono. Ukazywała ona Yodę, który komunikuje się z duchem Jinna, pewne pozostałości można znaleźć na wydaniu Blu-ray.

Christopher Lee był zajęty „Władcą pierścieni” i nie mógł pojawić się na planie, gdy kręcono z nim sceny walki. Jego udział dograno później. To co widzimy na ekranie to najczęściej nałożona komputerowo twarz Lee na jego dublera. Dooku w filmie wypowiada tylko cztery kwestie.

Na długo przed premierą filmu Pablo Hidalgo sugerował upiorny wygląd postaci, którą grał Bruce Spence czyli Tioda Meddona. Redaktor oficjalnej nie przesadzał, ale ta upiorność wcale nie musiała oznaczać straszności. Bardziej chodziło o nawiązanie. Tworząc zarządcę Utapau trochę inspirowano się filmem F.W. Murnaua „Nosferatu – symfonia grozy” z 1922. Ale to nie było jedyne nawiązanie do horrorów czy klasyki kina. Scena, gdy Vader wstaje po raz pierwszy w zbroi i zrywa łańcuch jest nawiązaniem do „Frankensteina” Jamesa Whale’a z 1931. Kommandor Cody to nawiązanie do serialu przygodowego „Commmando Cody” (były też filmy z nim). Scena przylotu na Polis Massę to z kolei ukłon w stronę „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka, zwłaszcza sekwencji lądowania na księżycu. Niektórzy doszukują się też nawiązań do „Tarzana”, gdy wookiee na lianie wpadają na czołg Separatystów, czy „Terminatora” Jamesa Camerona, zwłaszcza sceny gdy ten już pozbawiony nóg próbował dotrzeć do Sary Connor. Więcej jednak jest inspiracji filmami Francisa Forda Coppoli. Scena powstania Imperium i przerwania jej wymordowaniem Separatystów podobno została zainspirowana montażem „Ojca chrzestnego” i sceny chrztu. Natomiast pojazd Baila Organy naśladuje Tuckera z filmu „Tucker – konstruktor marzeń”, wyprodukowanego przez Lucasa dla Coppoli. Oficjalnie George przyznał się do jednego nawiązania, do „Siedmiu samurajów” Kurosawy. Chodzi o sposób w jaki Yoda łapie się za głowę gdy myśli, kopiuje tym samym gesty Kambeia.

Wśród gości na planie, poza Stevenem Spielbergiem, Liamem Neesonem, Francisem Fordą Coppolą znalazł się także Peter Jackson, Elijah Wood, Robert DeNiro oraz Dean Devlin (producent „Dnia niepodległości” czy „Patrioty”).

Dział kostiumów miał trochę mniej do roboty niż zwykle. Wszystkie hełmy klonów, podobnie jak większość ich zbroi, wygenerowano komputerowo. Jeśli korzystano z jakiś elementów to były one stworzone przed Epizodem III. Za to kostiumy wookieech unowocześniono, tak by zamontować w nich wentylację. Zresztą bitwa na planecie wookiech to kolejne nawiązanie do pierwszej wersji scenariusza oryginalnej „Nowej nadziei”.

Wnętrze „Tantive IV” to jedyna scenografia w żaden sposób nie poprawiana i montowana komputerowo. Lucasowi zależało by odtworzyć ją najwierniej jak się da.

Ewan McGregor i Hayden Christensen ćwiczyli do walki przez dwa miesiące. Hayden w dodatku musiał przytyć do filmu 11 kilogramów, jadł sześć posiłków dziennie.

Ewan McGregor chciał też założyć kostium gwardzisty imperialnego i tak zagrać w filmie. Niestety nie wiadomo, czy ostatecznie mu się to udało.

Póki co jest to najbardziej brutalny z wszystkich filmów. Niektórzy naliczyli, że na ekranie można zobaczyć w sumie 115 ciał, widzimy też jakieś 40 zabijanych istot. Więcej osób oczywiście zginęło w wybuchach Alderaanu czy obu Gwiazd Śmierci, ale tam nie widać ich ciał na ekranie.

Zielone tło w niektórych scenach odbijało się w lśniącym kostiumie Anthony’ego Danielsa, więc C-3PO musiał być potem komputerowo poprawiony.

George Lucas wpadł na pomysł, by w rolę Tarkina ponownie wcielił się Peter Cushing. Tyle, że aktor nie żył już prawie od dziesięciu lat. Flanelowiec chciał wykorzystać archiwalne nagrania z Cushingiem z różnych filmów. Wówczas zrobienie tego w sposób satysfakcjonujący George’a okazało się być nieosiągalne. Tarkina zagrał Wayne Pygram, odpowiednio ucharakteryzowany. Sam pomysł kręcenia filmów z nieżyjącymi aktorami jednak nie umarł i Lucas próbował do niego jeszcze wrócić.

Chyba jednym z najdziwniejszych smaczków filmu jest Nowy Jork, który w jednym ujęciu zastępuje Coruscant. Dokładnie jest to w scenie gdy Anakin siedzi samotnie w komnatach rady Jedi i czeka. Za oknem widać Coruscant, ale w jednym ujęciu (1:09:24) daleko w tle widać Nowy Jork. Potem wszystko wraca do normy.



Na sam koniec zaś smaczek, którego wielu szukało. Nawiązanie do „THX 1138”. Trudno by go nie było. Tym razem są właściwie dwa. Pierwszy to pełny numer komandora Bacary, brzmi on CC-1138. Niestety numer nie pada w filmie. Za to podczas bitwy o Utapau można zobaczyć droida z numerem. Nie jest to co prawda 1138, ale wygląda dość podobnie.



Więcej o smaczkach trzeciego epizodu pisaliśmy tutaj, tutaj i tutaj. Epizod III obiecał też jakąś postać z EU, skończyło się na retconie.

Wszystkie atrakcje tygodnia „Zemsty Sithów” będą dostępne w tym miejscu.
KOMENTARZE (0)

P&O 114: Jakie są możliwości cyfrowej kamery w efektach specjalnych?

2015-03-15 08:06:48



Tym razem pytanie techniczne, na które odpowiedział John Knoll z ILM. Oczywiście pochodzi jeszcze z czasów poprzedzających premierę „Ataku klonów”. Od tego czasu wiele się zmieniło. Dla przypomnienia „Atak klonów” był pierwszym hollywoodzkim filmem kręconym cyfrowymi kamerami, co budziło pewne zainteresowanie. Jak wiemy skończyło się to rewolucją za którą pośrednio odpowiada George Lucas i jego ekipa.



P: W tradycyjnej filmowej kamerze można ustawić prędkość nagrywania, tak by miniatury wyglądały naturalnie. Jak sobie radzicie z cyfrowymi kamerami, które nagrywają 24 klatki na sekundę?

O:Większość modeli w Epizodzie II została nakręcona cyfrowo dzięki systemowi kontroli ruchu. W tradycyjnej kamerze migawka jest otwarta przez połowę czasu. Przez drugą połowę, gdy migawka jest zamknięta, film i tak przesuwa się o klatkę. W przypadku kamery cyfrowej nie mamy potrzeby stosowania takiego zabiegu, więc migawka może być otwarta przez cały czas. Napisaliśmy oprogramowanie, które pozwala nam uśrednić liczbę klatek i w sposób syntetyczny wydłużyć ekspozycję. Na przykład, by otrzymać jednosekundową ekspozycję, uśredniamy 24 klatki. Ta technika była bardzo często stosowana w filmie.

Innym często stosowanym zabiegiem w pracy z kamerą cyfrową jest kręcenie z prędkością szybszą niż 24 klatki na sekundę, zwłaszcza gdy kręci się wybuchy. W sumie rzadko korzystaliśmy z tej metody w Epizodzie II, gdyż wybuchy robiliśmy komputerowo. A jeśli już potrzebowaliśmy naprawdę zrobić scenę szybkiej eksplozji robiliśmy to tradycyjnie na taśmie filmowej. Może któregoś dnia, nasze cyfrowe kamery będą w stanie kręcić 300 klatek na sekundę, ale na razie jeszcze nie potrafią.

K: Dziś 300 klatek na sekundę jest nie tylko osiągalne, ale także nie robi wrażenia. W 2012 na rynku były dostępne cyfrowe kamery do użytku domowego, które potrafiły nagrywać nawet 1500 klatek na sekundę w FullHD. Np. Phantom Miro M320 firmy Vision Reaserch. Ciekawsze dla nas jest jednak to, że próbowano także dokonać kolejnej rewolucji i zwiększyć ilość klatek wyświetlanych w kinach (a co za tym idzie nagrywanych na kamerac cyfrowych) do 48. Tak było choćby w przypadku trylogii „Hobbita” Petera Jacksona. Tym razem jednak eksperyment chyba się nie udał i póki co 48 klatek uznano za zbędny bajer.
KOMENTARZE (4)

Śpiewający Hobbit

2014-12-25 09:28:40

Dziś na naszych ekranach oficjalnie pojawiają się dwie premiery z ludźmi ze Starwarsówka. Pierwszy z nich to muzyczna komedia „Annie” w reżyserii Willa Glucka. Jest to adaptacja komiksu „Little Ophran Annie” Harolda Graya z lat 20. XX wieku, który nie raz był już adaptowany na potrzeby kina, po raz pierwszy jeszcze w 1932. Dotychczas najbardziej znana wersja pochodziła z 1982, grał w niej między innymi Tim Curry. W nowej wersji zobaczymy Rose Byrne. W pozostałych rolach występują: Jimmy Foxx, Quvenzhané Wallis, Bobby Cannavale i Cameron Diaz. Film wyświetlany jest z polskim dubbingiem.

Annie mieszka w domu dziecka, jednak pewnego dnia zostaje wybrana by spędzić trochę czasu u bogacza Benjamina Stacksa, oschłego i zimnego człowieka. Mężczyzna jednak przy dziewczynce przechodzi przemianę i postanawia jej pomóc w odnalezieniu rodziny...



Druga produkcja to zwieńczenie kolejnej trylogii Petera Jacksona. „Hobbit: Bitwa Pięciu Armii” (The Hobbit: The Battle of the Fives Armies), będąca luźną adaptacją powieści J.R.R. Tolkiena. W filmie jedną z głównych ról gra Richard Amitage (statysta z „Mrocznego widma”), pojawiają się w nim także Christopher Lee, natomiast reżyserem drugiego zespołu jest Andy Serkis. Film można oglądać w różnych wersjach, z napisami i dubbingiem, 3D i jeszcze czasem z większą ilością klatek. Przedpremierowo był już wyświetlany u nas od jakiegoś czasu.

Erebor został wyzwolony, ale smok zaatakował Esgaroth. To nie jest jednak koniec kłopotów, na Samotną Górę rusza armia orków, którą będą musiały powstrzymać zjednoczone wolne ludy Śródziemia...



No i przypominamy, że z zgodnie z zapowiedziami przed wszystkimi filmami, które wchodzą do kina dziś ma być wyświetlany zwiastun zajawkowy „Przebudzenia Mocy”. A dziś na naszych ekranach pojawiają się jeszcze „Pani z przedszkola” i „Królowa Śniegu 2”. Jutro zaś pojawią się kolejne filmy – „Droga krzyżowa” i „Noc w muzeum: Tajemnica grobowca”, niestety nie wiemy czy przed nimi również pojawi się zwiastun.
KOMENTARZE (6)

IMAX, foty R2-D2 i inne ploty

2014-11-05 17:51:33

Zdjęcia do Epizodu VII dobiegły końca. W weekend odbyła się pożegnalna impreza na sam koniec, ale pewne źródła sugerują, że praca na planie miała trwać jeszcze dwa dni, choć nie wiadomo czy to przypadkiem nie chodziło o demontaż scen i dekoracji. Wszyscy członkowie ekipy dostali pamiątkowy list, o którym wspominaliśmy, a w nim oficjalnie potwierdzono drugą lokację, czyli las Dean (i Puzzleworld). O lesie Dean pisaliśmy już wcześniej, przyłapano tam filmowców, jednak nikt nie wiedział, czy to przypadkiem nie jest druga ekipa. Wcześniej potwierdzono jako lokację Abu Dabi. Na dwóch innych lokacjach (Skellig Michael i Greenham Commons), o których wiemy, dostrzeżono aktorów czy reżysera. Wspominano jeszcze kilka innych, na których podobno miała być druga ekipa (jak Islandia czy Szkocja), ale póki co są one nie potwierdzone.

Sam J.J. Abrams niedawno wypowiedział się o IMAXie. Otóż wygląda na to, że Epizod VII ostatecznie ma jedną sekwencję akcji nakręconą na natywnych kamerach formatu IMAX. Sam reżyser przyznaje, że zyski z tego rozwiązania przewyższają wszystkie problemy związane z tymi kamerami. Podobne rozwiązanie Abrams już zastosował w swoim wcześniejszym filmie „W ciemność. Star Trek”.

Przechodzimy do plotek. Okazuje się, że na planie AVCO pojawił się kolejny filmowiec, Peter Jackson (reżyser trylogii „Władca Pierścieni” oraz „Hobbit”), niektórzy sugerują, że wejściówkę załatwił mu Andy Serkis. Wygląda na to, że na planie zabrakło prawdopodobnie najważniejszej osoby, czyli George’a Lucasa, który nie jest w żaden sposób zaangażowany w produkcję.

Anthony Daniels wypowiedział się na temat filmu, tam gdzie to robi najczęściej, czyli na Twitterze. Stwierdził tylko, że zdanie „Żaden filmowy sequel nie jest lepszy niż „Imperium kontratakuje”” będziemy mogli sobie zjeść na gwiazdkę 2015. Zobaczymy i sprawdzimy.

Christina Chong także troszeczkę puściła pary z ust. Po pierwsze aktorka przyznała, że choć jej chłopak jest wielkim fanem „Gwiezdnych Wojen” ona jakoś bardzo długo odwlekała obejrzenie ich. Dopiero gdy brała udział w castingu zdecydowała się na ten krok i liczyła, że będzie musiała oglądać jakieś stare ramotki, ale filmy okazały się genialne. I co najważniejsze, przyznała, że na planie pracowała z Harrisonem Fordem, Carrie Fisher i Daisy Ridley. Niektóre źródła sugerują, że Christina może mieć większą rolę niż myśleliśmy, inne, że gra w scenach z trójką wspomnianych aktorów, możliwe, że zbiorowych.

Jeszcze mamy małe uzupełnienie do newsa sprzed tygodnia. Pisaliśmy tam o wizycie Benedicta Cumberbatcha na planie i o tym, co się z tym związało. Niektóre źródła sugerują jednak, że Cumberbatch faktycznie pojawia się w filmie. Ale słowo „pojawia” jest tu kluczowe. Chodzi o tak zwane „cameo”, czyli może pojawić się gdzieś w tle, niekoniecznie będziemy w stanie potem dostrzeć jego twarz.

Zdjęcia się skończyły, więc „fanowski” R2-D2 wpadł w ręce fanów z aparatami. I tak StarWarsUnderworld opublikowało kilka zdjęć droida, który był używany w AVCO. Jak widać na oko nie brakowało mu przygód.



Tak już poza kadrem, na Istagramie Marka Hamilla można znaleźć już jego zdjęcia z Pinewood zaraz po skończeniu zdjęć, gdy już zgolił brodę.

Dla przypomnienia, teraz trwa już postprodukcja filmu, czyli przede wszystkim montaż, który jak wiemy i tak już trwa od jakiegoś czasu. Zgodnie z kalendarzem prawdopodobnie w pierwszej połowie przyszłego roku mogą mieć miejsce dokrętki. Przez najbliższe miesiące będą zaś pewnie kręcone jeszcze ujęcia do efektów specjalnych, a także dalej może trwać praca nad motion-capture.
KOMENTARZE (11)

Obsada Epizodu VII: Andrew C.G. “Andy” Serkis

2014-05-14 17:09:27

Andrew C.G. „Andy” Serkis należy to chyba najciekawszych i najbardziej niespodziewanych aktorów, którzy trafili do obsady VII Epizodu. Urodził się 20 kwietnia 1964 w Ruislip Manor w zachodnim Londynie w Wielkiej Brytanii. Jego ojcem był ormiański lekarz, którego rodowe imię brzmiało Serkissian. Ojciec aktora pracował za granicą, w tym w Iraku, więc cała rodzina, bo Andy ma jeszcze trzy siostry i brata, spędziła wiele lat podróżując po bliskim wschodzie. Przez pierwsze dziesięć lat życia młody Serkis ciągle podróżował między Londynem a Bagdadem. Matka aktora zajmowała się specjalnymi technikami edukacyjnymi dzieci upośledzonych, więc dzieci Serkisów wychowywały opiekunki.

Przyszły aktor już od najmłodszych lat chciał zostać artystą, malarzem lub rysownikiem. Wyobrażał siebie jako osobę, która pracuje za sceną czy to w teatrze czy w filmie. Uczęszczał do katolickiej szkoły świętego Benedykta w Londynie, potem studiował sztukę na Uniwersytecie Lancaster w północno-zachodniej Anglii. Tam właśnie zaczął spełniać swoje marzenia i zaczął pracować w teatrze, ale jako osoba odpowiedzialna za mechaniczne aspekty sceny i scenografii. Kto wie, czy tak by nie zostało, gdyby nie przypadek, bowiem poproszono go by zagrał jedną z ról w studenckiej produkcji, przedstawieniu na motywach sztuki Barrie’ego Keeffe – „Gotcha”. Wtedy odkrył swoje prawdziwe powołanie.

Zamiast jednak pójść do szkoły teatralnej, Serkis rozpoczął swoją karierę w Duke’s Playhouse w Lancaster. Kształcił się i rozwijał na własną rękę pod czujnym okiem Jonathana Petherbridge’a; zagrał tam w czternastu sztukach. Następnie przeniósł się do obwoźnego teatru, który co tydzień przybywał do innego miasta. Podchodził do tej pracy entuzjastycznie, rezygnując nawet z zarobków. Dzięki temu mógł się pojawić w jakiś sztukach praktycznie na każdej szanowanej brytyjskiej scenie. Z czasem jednak związał się z Londynem, a w latach 90. stał się rozpoznawalnym aktorem także dzięki swojej interpretacji błazna w „Królu Learze”. Błazen w tej interpretacji był kobietą.

W 1987 pojawił się po raz pierwszy w telewizji, ale wtedy raczej jako statysta. Z końcem lat 80. i na początku 90. zaczął częściej pojawiać się w różnych serialach i miniserialach brytyjskich. Jednak najczęściej były to role epizodyczne.

Przełomem była oczywiście jego rola w trylogii „Władcy Pierścieni” Petera Jacksona. W 1999 dostał rolę Golluma, która wymagała od niego połączenia dwóch pasji, grania i jednocześnie pozostania za sceną. Gollum był generowany komputerowo, ale zarówno głos, ruchy jak i mimika aktora stały się podstawą animacji, sprawiając, że postać ta to nie tylko jedna z najbardziej pamiętnych, ale to także piękna popisowa rola. Finałowa część trylogii została nagrodzona 11 Oskarami. Warto wspomnieć, że na planie trylogii miał okazję pracować z innymi aktorami z sagi, jak choćby Christopherem Lee (hrabia Dooku) czy Martonem Csokasem (Poggle mniejszy). Swoją drogą, Serkis we „Władcy” to nie tylko Gollum/Smeagol ale także głos Czarnoksiężnika. Powrócił też do roli Golluma w trylogii „Hobbita”, gdzie znów dał kolejny popis swych możliwości.

W jego przypadku praca filmów Petera Jacksona na planie trwała naprawdę długo. W Nowej Zelandii przebywał nie tylko podczas kręcenia, ale też podczas procesu postprodukcji w latach 2002-2003. Kręcił właściwie co najmniej dwie wersje każdej sceny, jedną dla aktorów, drugą dla techników, a na jego ciele zamontowano całą masę czujników. Takie podejście spodobało mu się, nic więc dziwnego, że następnym wielkim filmem był „King Kong” Petera Jacksona z 2005, gdzie zagrał tytułową rolę. Znów w podobnej technice. Podobnie jak we „Władcy” tak i tu miał okazję na chwilę pojawić się też normalnie, jako kucharz. W podobnym stylu wcielił się także w rolę Cezara w „Genezie planety małp” Ruperta Wyatta (2011), zresztą do tej roli wróci w sequelu, który niebawem pojawi się na naszych ekranach. Podkładał też głos kapitanowi Haddockowi w „Przygodach Tintina” Stevena Spielberga (2011), animowanej produkcji, którą wyprodukowali między innymi Peter Jackson, Kahleen Kennedy, a ze Starwarsówka udział w niej brał jeszcze John Williams. Swoją drogą, do tej roli także ma wrócić. W każdym razie, to właśnie udział w tym filmie stał się przepustką Serkisa do „Gwiezdnych Wojen”.

Serkis występuje także w klasycznych produkcjach, gdzie nie jest zastępowany animacją komputerową. Występował między innymi w „Prestiżu” Christophera Nolana (2006), „Dziś 13, jutro 30” (2004), „Alex Rider: Misja Stormbringer” (2006) czy „Atramentowym sercu” (2008). Niestety żadna z tych ról nie przyniosła mu takiej sławy jak Gollum, Cezar czy King Kong.

Poza aktorstwem próbował też swoich sił w reżyserii. Na razie był reżyserem drugiej ekipy w trylogii „Hobbita”, wciąż czeka na samodzielny debiut, ale kilka projektów ma już na tapecie. Na razie nie wiadomo na ile zostaną one opóźnione przez „Gwiezdne Wojny”. Zajął się także produkcją filmową, w tym celu założył studio „The Imaginarium Studios”. Filmy, które tam powstaną oczywiście mają wykorzystywać technikę motion-capture.

Prywatnie 22 lipca 2002 ożenił się z aktorką i piosenkarką Lorraine Ashbourne, z którą ma trójkę dzieci – córkę Ruby (urodzona 1998), synów Sonny’ego (urodzony w 2000) oraz Louisa George’a (urodzony w 2004). W wolnym czasie Serkis wciąż jest malarzem amatorem. Lubi też chodzić po górach. Jest też częściowo wegetarianinem, jednak dopuszczającym w swojej diecie ryby i owoce morza. Razem z rodziną mieszkają w Londynie.

Na koniec kilka zdjęć Serkisa:


Jako Gollum


Jako Cezar


Jako Haddrock/Gollum/King Kong


Jako Smeagol


Jako kucharz w „King Kongu”


Jako Alley w „Prestiżu”



Serkis ma także własną stronę: Serkis.com.

W ramach poznawania nowej ekipy prezentowaliśmy już sylwetki:
Kathleen Kennedy (producentka)
Bryana Burka (producent i wspólnik Abramsa)
Michaela Arndta (scenarzysta)
Simona Kinberga (konsultant i współtwórca serialu „Rebels” i twórca spin-offa)
J.J. Abrams (reżyser, scenarzysta, producent)
Max von Sydow (aktor)
KOMENTARZE (5)

„Hobbit: Pustkowie Smauga”

2013-12-25 09:03:05

Dziś formalnie na nasze ekrany wchodzi kolejna część „Hobbita”. W jednej z ról zobaczymy Christophera Lee, czyli hrabiego Dooku, który ponownie wcieli się w rolę Sarumana. Tym razem jednak nie wymieniono go w napisach. W roli Thorina Dębowej Tarczy natomiast występuje statysta z „Mrocznego widma” – Richard Armitage. O Richardzie jak również wpływie sagi na Hobbita pisaliśmy rok temu. Film ponownie wyreżyserował Peter Jackson, a główne rolę grają Martin Freeman, Ian McKellen, Andy Serkis, Hugo Weaving. Usłyszymy także Benedicta Cumberbatcha w roli Smauga.

Film jest drugą częścią adaptacji powieści J.R.R. Tolkiena „Hobbit, czyli tam i z powrotem”, potraktowaną przez Jacksona jako wstęp do „Władcy Pierścieni”. Film zaczyna się mniej więcej tam, gdzie skończył się poprzedni, tym razem Bilbo Baggins i jego drużyna dotrą w końcu do Samotnej Góry i będą musieli zmierzyć się z zamieszkującym ją smokiem Smaugiem. Jednak nim tam dotrą będą przeżywać kolejne przygody.

Film w naszym kraju jest wyświetlany w kilku wersjach, z napisami i z dubbingiem, 3D i 2D oraz 3D 48HFR.

Temat na forum


KOMENTARZE (17)

Znowu coś kręcą!

2013-04-25 17:19:16

Są branże, które nie odczuwają zbytnio kryzysu. Choćby branża rozrywkowa. Hollywood cały czas pracuje nad kolejnymi wysysaczami dolarów z naszych portfeli, a Starwarsówek przykłada do tego swoją rękę.

Zaczynamy od Natalie Portman. O jej udziale w filmie „Jane Got A Gun” już pisaliśmy, jednak z westernu robi się thriller, przynajmniej na planie. Już pierwszego dnia ekipę spotkała niemiłą niespodzianka. Reżyserka filmu Lynne Ramsay nie pojawiła się na planie, potem tylko oznajmiła, że rezygnuje z projektu. Oczywiście spowodowało to opóźnienie produkcji i ogólne zamieszanie. Wtedy filmową ekipę opuścił dodatkowo jeszcze Jude Law. Gdzieś po drodze zrezygnował także Michael Fassbender. Nowym reżyserem został Gavin O’Connor, a w miejsce brakujących aktorów weszli Bradley Cooper i Rodrigo Santoro. Dla przypomnienia, poza Portman, w filmie gra też Joel Edgerton. Natomiast skoro przy Natalie już jesteśmy to w ramach przypomnienia, aktorka gra również w filmie „Thor: Mroczny świat”, którego premiera zapowiedziana jest na 8 listopad 2013. Niedawno pojawiły się pierwsze zdjęcia aktorki w tym filmie, a także zwiastun.



Tymczasem Liam Neeson gra ile może. Podpisał kolejny kontrakt, tym razem na film „Gang Story”, będzie to remake francuskiego „Les Lyonnais” z 2011. Na razie nie wiadomo kiedy miałyby ruszyć zdjęcia. Film opowiada o starzejącym się gangsterze Edmondzie „Momonie” Vidalu (w tej roli Neeson), który już od lat siedzi na emeryturce, ale gdy jego przyjaciel z przestępczego półświatka wpada w kłopoty, Momon będzie musiał zaryzykować i znów wejść do gry. Za scenariusz odpowiada David Scarpa („Dzień w którym zatrzymała się Ziemia” z 2008) a reżyserią zajmie się Daniel Espinosa („Safe House”).

Kathleen Kennedy robi karierę. Szefowa Lucasfilm, producentka nowych epizodów jest wymieniana jako potencjalna kandydatka do zastąpienia Boba Igera na stanowisku szefa Disneya. Na razie to tylko plotki, ale dla przypomnienia Igerowi kończy się kontrakt w 2015, Kennedy zaś w Lucasfilmie ma podpisany kontrakt na 5 lat, ale z pewnością zawsze może awansować. Pewnie kluczowe będzie tu przeorganizowanie Lucasfilmu i wyniki finansowe Epizodu VII, oraz to, by ten faktycznie pojawił się w 2015.

George Lucas wrócił do starych, dobrych zwyczajów. Otóż „Red Tails” to kolejny film, który nie zachwycił publiczności, ale podobał się części krytyków. Stowarzyszenie NAACP Image, które docenia artystów o innym niż biały kolorze skóry, oraz filmy podejmujących tematy mniejszości etnicznych uznało wyprodukowane przez Lucasa dzieło za najlepszy obraz 2012. Jednym z głównych konkurentów był „Django” Quentina Tarantino. „Django” musiał zadowolić się nagrodami w innych kategoriach, między innymi za najlepszą rolę drugoplanową. Wygrał Samuel L. Jackson.

Mark Hamill ostro trenuje granie przed ewentualnym, wciąż oficjalnie niezapowiedzianym i niepotwierdzonym powrotem do roli Luke’a Skywalkera. Gościnnie gra ogony w serialach, a to pojawi się w finale sezonu „Criminal Minds”, a także w finale sezonu „Neighbors”. W tym ostatnim będzie mu towarzyszył George Takei („Wojny klonów”, ale bardziej kojarzony jest jako Sulu ze „Star Treka”).



Steven Spielberg wybrał już reżysera do czwartej części „Parku Jurajskiego”. Będzie nim Colin Trevorrow (pamiętamy go ze starań o fotel reżyserski Epizodu VII). Film ma być kręcony w 3D i trafi do kin 13 czerwca 2014. Steven zajmie się także produkcją innego sequela – drugiej części „Przygód Tintina”. Scenariusz już jest, reżyser – Peter Jackson – także. Zdjęcia motion-capture mają się rozpocząć pod koniec roku. Film ma być gotowy na gwiazdkę 2015. A tak zupełnie przy okazji, Steven będzie przewodniczył jury festiwalu w Cannes, który odbędzie się w dniach 15-26 maja.

Rose Byrne, czyli filmowa Dorme, zagra w kolejnej komedii romantycznej – „Tumbledown”. Byrne wcieli się w rolę wdowy po muzyku folkowym, która mieszka w małym miasteczku w Maine. Pewnego dnia przyjeżdża tam reporter (Jason Sudeikis), który będzie chciał zbadać historię śmierci jej męża. No i rozpocznie się zauroczenie... Film wyreżyseruje Sean Mewshaw na podstawie scenariusza Desi Van Tila. Zdjęcia rozpoczną się w Vancouver już w październiku. Byrne ma także kontrakty na dwa inne filmy. Pierwszy z nich to „Townies” ma opowiadać o rywalizacji jednego członka bractwa studenckiego (Zac Efron) ze spokojnym mieszkańcem okolicy (Seth Rogen). Byrne zagrałaby żonę Rogena. Drugi „This Is Where I Leave You” będzie adaptacją książki Jonathana Troppera (sam napisał scenariusz). Będzie to opowieść o rodzinie, która musi spełnić życzenie zmarłego ojca i spędzić siedem dni na uroczystościach pogrzebowych. Wystąpią Jason Bateman, Tina Fey, Jane Fonda, Kathryn Hahn i Corey Stoll.

Rosną szanse na sequel „Trainspotting”. Danny Boyle, reżyser oryginału, stwierdził, że prace nad scenariuszem trwają i jeśli będzie dobry, to chętnie wrócą do tematu. Scenariusz ma być luźno oparty na książce „Porno” Irvina Welsha (oryginalny książkowy sequel). Większość obsady jest chętna by wrócić, nie wiadomo tylko co z Ewanem McGregorem. On stwierdził, że chętnie przeczyta scenariusz i wtedy zdecyduje. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, sequel pojawi się w 2016 (20 rocznica „Trainspotting”). Przymiarki do „Porno” są także robione od dobrych kilkunastu lat.
Ewan zaś wystąpi w thrillerze szpiegowskim „Our Kind of Traitor” (na podstawie powieści Johna le Carre’a). Będzie to opowieść o brytyjskim małżeństwie, które poznając rosyjskiego oligarchę zostaje wmieszane w konflikt między rosyjska mafią a brytyjskimi służbami specjalnymi. Reżyserem będzie Justin Kurzel, a scenariusz napisał Hossein Amini. Niedawno na ekranach widzieliśmy inną adaptację powieści le Carre’a – „Szpiega”.
KOMENTARZE (0)

Gwiezdne Wojny: Część 7: Same ploty

2013-04-08 20:44:12

Wygląda na to, że Disney ma konkretne oczekiwania wobec Epizodu VII. I nie tylko on. Część analityków rynku twierdzi, że nowe „Gwiezdne Wojny” powinny zarobić na świecie co najmniej 2 miliardy USD. Dotychczas ta sztuka udała się jedynie dwóm filmom Jamesa Camerona – „Avatar” zrobił 2,7 miliarda USD, a „Titanic” 2,1 miliarda USD (wraz z wersją 3D). Trzeci na liście są „Avengersi” z 1,5 miliarda USD. Obecnie na liście filmowych miliarderów z „Gwiezdnych Wojen” znajduje się tylko i wyłącznie „Mroczne widmo” z prawie okrągłym miliardem USD. Wygląda na to, że Disney szybko chce odzyskać te 4 miliardy.

Tymczasem niedawno zapytano Harrisona Forda jakie ma odczucie na temat nowych filmów. Stwierdził tylko, że chyba niewiele się z nimi dzieje i na razie nie ma o czym mówić. Podobnie wyraził się J.J. Abrams, który także powiedział, że na razie sam ma więcej pytań niż odpowiedzi, więc jest za wcześnie, by opowiadać o nowej trylogii.

Pojawiła się plotka, że długie milczenie w sprawie sequeli niebawem się skończy. Lub też, co bardziej prawdopodobne, dostaniemy kolejną zapowiedź, a potem nastąpi kolejna cisza. Ta zapowiedź miałaby mieć miejsce 4 maja 2013 (w związku z nieoficjalnym dniem „Gwiezdnych Wojen”).

Wśród luźnych plotek warto wspomnieć o zapewnieniu, że przy premierze nowego filmu pojawia się nowe gry komputerowe. Pewnie licencjonowane, LucasArts raczej by się nie wyrobiło. Wspomniano też o spin-offach, tu podobno one wcale nie będą musiały koncentrować się na znanych postaciach - jak Han Solo, czy Boba Fett, ale na jakiś bohaterach bardziej z tła. No i spin-offy będą mogły być osadzone nawet przed Epizodem I. Kto wie, może faktycznie rozważają temat spin-offa w Starej Republice?

Wśród aktorów, którzy chcieliby zagrać w nowej trylogii pojawił się kolejny. Sam Witwer, czyli przede wszystkim Starkiller z „The Force Unleashed”, ale też Darth Maul i Syn z „The Clone Wars”. Z bardziej typowego aktorskiego dorobku niektórzy mogą go kojarzyć z pierwszych odcinków serialu „Battlestar Galactica”. Warto też wspomnieć o Diane Kruger, która ostatnio także opowiadała jaką jest wielką fanką sagi.

Tymczasem nowe „Gwiezdne Wojny” pojawiły się także w tematach żartów prima-aprilisowych. TOR.Com cytowało Michaela Arndta, który jakoby twierdził, że nowe filmy nie będą zbyt zgodne z poprzednimi. Natomiast Peter Jackson, prezentując nowy film reklamujący „Hobbita” przypadkiem dał złapać kamerze scenariusz Epizodu VIII.



Pewnie chciałby być reżyserem, ale pamiętajmy, że J.J. Abrams ma obecnie opcję na co najmniej dwa kolejne filmy.
KOMENTARZE (11)

Jak Gwiezdne Wojny wpłynęły na Hobbita?

2012-12-28 18:13:41

Na nasze ekrany właśnie wchodzi film „Hobbit: Niezwykła podróż” (choć przedpremierowe pokazy mamy od kilku dni), pierwsza część nowej trylogii Petera Jacksona. Jak łatwo się domyśleć taki film musi mieć jakieś powiązania z „Gwiezdnymi Wojnami”. Pierwszy oczywiście jest Christopher Lee, który ponownie wciela się w role Sarumana Białego. Okazuje się, że jeden ze statystów z „Mrocznego widma”, Richard Armitage, który grał tam jednego z pilotów Naboo, w luźnej adaptacji kultowej powieści J.R.R. Tolkiena zagrał jedną z głównych ról - Thorina Dębowej Tarczy.
Tym razem jednak powiązanie jest jeszcze ciekawsze bo okazuje się, że same „Gwiezdne Wojny” wpłynęły na Petera Jacksona i zainspirowały go do tego by nakręcić ten film w technologii 48 klatek na sekundę. Standardowa taśma filmowa ma 24 klatki odpowiadające jednej sekundzie, w przypadku kamer cyfrowych raczej jest to 25 klatek. Okazuje się, że pomysł, by uzyskać lepszy obraz przy użyciu 48 klatek na sekundę Jackson ukradł z Disneylandu, a dokładniej ze Star Tours.

Zdaniem Petera Jacksona technologia 48 pozwala na lepsze wykorzystanie samego 3D, które owszem dla wielu osób, zwłaszcza poniżej 20 roku życia, wygląda fajnie. Dopiero jednak nowa technika pozwala wyciągnąć cały potencjał 3D. Obraz jest bardziej ostry, przez to jest więcej trójwymiaru. No i sceny z dynamicznej kamery wyglądają lepiej.

Samą technologią Jackson zainteresował się dość wcześnie, widział kilka filmów kręconych w tej technice, jednak jak sam przyznaje, najważniejszym przeżyciem było zobaczenie Star Tours, w którym to George Lucas uparł się by zrobić je z wykorzystaniem zwiększonej ilości klatek. Pozwala to na lepsze przeżycie tej dynamicznej atrakcji. Jackson potem eksperymentował z technologią 60 klatek na sekundę, kręcąc krótki film 3D dla parku Universalu. Film był powiązany z „King Kongiem”. Ale jak przyznaje reżyser najważniejsze dla samej zmiany jest to, że w kinach dokonała się rewolucja, że wymieniono projektory i infrastrukturę znaną już od lat 20. XX wieku, na nową cyfrową. Dzięki temu można spokojnie puszczać filmy 64 klatkowe.

Na koniec zaś Richard Armitage w roli pilota.



Temat na forum
KOMENTARZE (12)

Co nieco o "Hobbicie" i "The Clone Wars"

2012-12-27 10:25:24 Oficjalny blog



Na ekrany polskich kin już jutro oficjalnie wchodzi długo oczekiwana ekranizacja "Hobbita". Amerykanie mogą cieszyć się filmem już od dawna, więc reżyser "The Clone Wars" Dave Filoni postanowił podzielić się swoimi spostrzeżeniami nie tylko na temat najnowszego dziecka Petera Jacksona, lecz także całej sagi Tolkiena.

Nigdy nie zapomnę półki na książki, którą moi rodzice trzymali w salonie w okresie mojego dorastania. Byli oni zagorzałymi czytelnikami, więc zbierali tomy dotyczące różnych kultur, sztuki, architektury, opery, historii naturalnej i świata. Wśród tego bogatego wyboru tematów, znajdowała się tam trzyczęściowa seria opakowana w specjalne pudełko, która to zawsze przyciągała moją uwagę. Gdy wyciągnąłem jeden tom, zobaczyłem wpatrujące się we mnie dziwne, czerwone oko, otoczone czernią i cudacznym pismem ułożonym w okrąg. Na górze znajdowało się coś, co wyglądało na cztery płomienie muskające odwrócony pierścień. Na grzbiecie przeczytałem: "Władca pierścieni", J. R. R. Tolkien.

Może to straszliwe oko, a może dziwaczne, pochyłe pismo, ale od razu spodobała mi się ta książka, mimo że uważałem ozdabiający ją wzór za nieco groźny. Mama zobaczyła, że je przeglądam i zapytała, czy chciałbym je przeczytać. Powiedziałem, że tak, a ona, po chwilowym namyśle, stwierdziła, że jestem jeszcze za mały, by brać się za te tomy. Jednakże, istniała książka, która jej zdaniem była dla mnie idealna: "Hobbit".

Mama przeczytała nam cały tom. Wydanie było świetne: czarna skóra z wytłaczanym, złotym pismem i rysunkiem trzech drzew z górami w oddali. Wewnątrz znajdowały się kolorowe ilustracje samego Tolkiena. Moją ulubioną była oczywiście ta ze smokiem Smaugiem. Czytanie "Hobbita" a później "Władcy pierścieni" wypełniło mnie tym samym poczuciem cudowności i inspiracji, które mam, gdy oglądam "Gwiezdne Wojny". Kochałem te światy i zamieszkujące je postaci i zawsze chciałem więcej.

Wiele lat potem zacząłem współpracować z George'em Lucasem nad "The Clone Wars". Poprzez niesamowite doświadczenie, jakie daje taka praca, poznaje się również innych ludzi, którzy mają podobne zainteresowania. Trzeba być czujnym, bo nigdy się nie wie kto może się taką osobą okazać. Pewnego dnia rozmawiałem z kierownikiem CG, Andrew Harissem. To były same początki w 2005 roku, więc mieliśmy jedynie nikłe pojęcie o tym, co robimy, nie było żadnych scenariuszy ani renderów animacji. W połowie rozmowy weszła nasza recepcjonistka, Kris Donovan i powiedziała, że George chce nas widzieć. Co było dziwne, bo to nie był "Dzień George'a". Dodała, że przyprowadził gości - kilku z nich, gwoli ścisłości. Cóż, to było jeszcze dziwniejsze. W tym czasie pracowaliśmy za domem głównym na Ranczu Skywalkera, niemal w sekrecie. Nieczęsto odwiedzali nas goście, więc kto to mógł być? Podszedłem do podstawy schodów i spojrzałem wgłąb pokoju produkcyjnego, gdy George znalazł mnie i powiedział: "Tu jesteś! Szukałem cię. Chciałem pokazać Peterowi co robimy z prewizualizacją." Tak, pewnie zgadliście. Gościem George'a był Peter Jackson, reżyser trylogii "Władca pierścieni".

Uspokajając myśli, wszedłem do mojego biura i odpaliłem komputer, bym mógł pokazać Peterowi scenę, w której AT-TE wspinały się po ścianie klifu na Teth. Była to naprawdę wczesna wersja, ale dość dobrze wyjaśniłem historię. Musiałem jemu i George'owi wyjaśnić nasz proces produkcyjny, aż doszedłem do momentu, w którym byliśmy: drużyna z Weta Workshop, która przyjechała wraz z Peterem, bardzo wspierała nasze wysiłki i w tych pierwszych dniach pomagała nam rozgryźć serial; myślę, że ich reakcja na naszą pracę została naprawdę doceniona przez moją załogę. Między wszystkimi panował wzajemny szacunek i zrozumienie. My byliśmy wielkimi fanami "Władcy pierścieni", oni - "Gwiezdnych Wojen". A co jeszcze lepiej dla naszej ekipy, wydawało się, że George'owi nasza praca podoba się na tyle, że pokazał ją Peterowi Jacksonowi. To była wielka sprawa i naprawdę coś, co podniosło nam pewność siebie.



Parę lat później Mary Franklin przyprowadziła do studia animacji swojego przyjaciela z Weta. W ten sposób poznałem Daniela Falconera, jednego z projektantów pracujących przy "Władcy pierścieni". Okazało się, że wraz ze swoimi przyjaciółmi robił sobie noce z "The Clone Wars" i oglądali odcinki. Moja drużyna i ja zawsze docenialiśmy wsparcie, jakiego udzielał nam Daniel i jego ekipa; przez lata wymienialiśmy mejle na temat "Gwiezdnych Wojen" i "Władcy pierścieni". Doceniam wyzwania, przed którymi stają ludzie z naszej branży i cieszy mnie oglądanie efektów ich ciężkiej pracy. Jest jeszcze lepiej, gdy wiesz, że te efekty są poparte autorytetem tych, który dbają o to, co robią. Wydaje się, że pomiędzy tymi dwoma światami istnieje rodzaj więzi, podobnie jak pomiędzy ludźmi, którzy je oglądają i tworzą. Mam wrażenie, że tym, co kochamy, jest poczucie przygody, cudu i nadziei, które dają nam te serie. Czy to są uciekające w popłochu olifanty, czy atakujące AT-TE. To historie, z którymi wszyscy dorastaliśmy i mamy na tyle szczęścia, że żyjemy w czasach, w którym możemy dostać pracę polegającą na opowiadaniu ich i przekazywaniu kolejnym pokoleniom.

Jako wyraz wdzięczności dla Daniela i jego ludzi z Weta, a także związku Petera Jacksona i Lucasfilmu przez tyle lat, stworzyłem ten obrazek przedstawiający Yodę i Gandalfa. Gratulacje z powodu premiery "Hobbita". Mam nadzieję, że odniesie wielki sukces i czekam z niecierpliwością na dwie kolejne części. Gdy droga wybiega zawsze w przód, Moc będzie z wami, zawsze.


KOMENTARZE (2)

Status prac nad E7

2012-12-16 10:34:35

Wygląda na to, że Kathleen Kennedy bardzo dobrze rozplanowała sobie strategię informowania nas o pracach nad Epizodem VII. Od ogłoszenia nowej trylogii w październiku media karmiły nas cała masą plotek i czasem bzdurnych doniesień o nowych potencjalnych reżyserach czy aktorach, którzy chcieliby zagrać w nowym filmie. Jednak ta medialna bomba już się wypaliła i wszyscy czekają na jakieś konkretne zapowiedzi. Kathleen uśmiecha się tylko w duchu i w jednym z wywiadów stwierdziła, że wszystko jest pod kontrolą. Na razie nie może oczywiście wiele powiedzieć, ale prace nad scenariuszem trwają. Pre-produkcja zaś powinna ruszyć gdzieś na wiosnę. Prawdopodobnie ruszy wtedy pełną parą, bo znając Lucasfilm coś pewnie już jest przygotowywane. Kathleen dodała też, że na ważne informacje przyjdzie czas w styczniu. Być może właśnie wtedy poznamy informację o reżyserze, ogólnym zarysie nowych filmów czy aktorach wracających do swoich ról. Póki co mamy święta i możemy sobie w tym czasie spekulować, co też Kathleen Kennedy zamierza ogłosić. W końcu będziemy mieć coś więcej oficjalnie niż tylko scenarzystę. Niektórzy współpracownicy LFL ćwierkają zaś, że ważną informację poznamy trochę wcześniej - 31 grudnia 2012, wtedy gdy ukaże się ostatnia część wywiadu z Kathleen i Lucasem na oficjalnej.

Niedawno też o wkładzie w produkcję nowych filmów wypowiedział się George Lucas. Twórca sagi stwierdził tylko, że nie angażują go zbytnio w powstawanie sequeli.
- Jeśli filmowiec zapyta „kim jest ten koleś?” ja mogę mu odpowiedzieć. Oni mają mnóstwo encyklopedii ale ja po prostu wiem dużo. Mogę wiele rzeczy wyjaśnić - mówi Lucas. Zaraz jednak dodaje: - W zasadzie nie mam wiele do roboty.

Ostatnio wspominaliśmy o tym, że Ewan McGregor potwierdza, że chciałby wrócić do roli Obi-Wana w jakiś sposób. Dziennikarze to podchwycili, w efekcie stwierdzenie to znalazło się w kilku wywiadach. McGregor robi wokół siebie szum, ale prawdziwy mistrz manipulacji mediami to Samuel L. Jackson. Najpierw zaczął opowiadać, że George Lucas został oszukany przez Disneya (więcej), teraz już „pisze” sam scenariusz do Epizodu VII. Podaje go mediom i niech Michael Arndt to wykorzysta.
- Jest tak, Obi-Wan był martwy gdy zaczął się epizod IV, a tak przynajmniej wszyscy myśleli, więc załóżmy że to samo stało się z Macem Windu. Mogę wrócić jako jedno ręki Jedi, który gdzieś się tam przyczaił i wcale nie zginął.
Nie wszyscy dziennikarze dali się przekonać na to, że Mace Windu przeżył. Samuel trochę zmiękł i dodał:
– Dobra, mogę być duchem albo hologramem, wszystko mi jedno. Chcę być nadal powiązany z franczyzą.

Skoro już jesteśmy przy Jacksonach to z Samuela przeskoczmy na chwilę na Petera. On oczywiście jest poza listą kandydatów na reżysera VII Epizodu, ale facet wie, że mu się grunt pod nogami pali. Hobbita skończy za dwa lata i czeka go bezrobocie. Skrytykował więc rodzinę Tolkiena, podając za przykład George’a Lucasa, który oddał swoje dzieło innym filmowcom, pozwalając je rozwijać. Przyznał też, że żałuje, iż znajduje się poza stawką kandydatów do reżyserskiego stołka nowych Gwiezdnych Wojen, ale jeśli w przyszłości ktoś by go o to zapytał, z pewnością bardzo poważnie by to rozważył.
- Bardzo podziwiam to, co George stworzył. Zrobił to samo co Tolkien. Stworzył mitologię. – Stwierdził Peter Jackson.
Rozważając szanse Petera Jacksona trzeba pamiętać, że przyjaźnił się on z Rickiem McCallumem, natomiast z Kathleen Kennedy współpracuje przy drugiej części Tintina, która się opóźnia. Ale to wszystko to dość odległa przyszłość, na razie czekamy na styczeń i nowe oficjalne informacje.
KOMENTARZE (16)
Loading..