Bomba leżała na wpół zaryta w czerwonym piasku - durastalowa manifestacja brutalności i bezrozumnego strachu jej twórców. Spadła z orbity, wlokąc za sobą długi, ognisty ogon, a potem osiadła na szczycie diuny przy gnieździe. Jej osłony termiczne wciąż się jeszcez żarzyły od tarcia towarzyszącego wejściu w atmosferę, a na przypalonej powłoce ledwo było widać wymalowane na boku bomby oznaczenia. Jaina i Zekk nie potrzebowali jednak identyfikatorów, żeby stwierdzić, że mają przed sobą chissańską mega broń. Bomba miała gabaryty beldona, a na dziobie wypukłość, która mogła skrywać wszystko: od ładunku penetrującego z baradium po laser wyzwalający głowicę bojową niszczyciela planet.
Kiedy wreszcie stało się jasne, że bomba nie ma zamiaru wybuchnąć - a przynajmniej nie teraz - Jaina ostrożnie wypuściła powietrze z płuc.
- Musimy się temu lepiej przyjrzeć - mruknęła.
Wraz z Jacenem, Zekkiem i pozostałą trójką Jedi z ekipy stała u wyjścia hangaru strzałostatków Iesei, patrząc na bombę leżącą na trzystumetrowym, stromym, piaszczystym zboczu. Co kilka sekund z orbity strzelał promień turbolasera, wytapiając w piasku krater z różowego szkła, który pomieściłby ronto, i wzbijając dziesięciopiętrowy słup pyłu, który na chwilę przesłaniał im widok.
- Musimy wiedzieć, co kombinują Chissowie - zgodził się Zekk.
- Tak naprawdę to musimy się stąd wydostać - podsumował Jacen. - A może to tylko ja słyszę zew Mocy?
- Nie… - odrzekł Zekk.
- …my też go czujemy - dokończyła Jaina.
Zew pojawił się zaledwie kilka godzin temu, w samym środku ataku StealthX-ów, któremu jednak się nie udało zawrócić sił zadaniowych Chissów. Wołanie pochodziło z kierunku Jądra Galaktyki. Wyraźny, niecieprliwy zew, z każdą chwilą coraz silniejszy, wzywał rycerzy Jedi do natychmiastowego powrotu do Akademii.
- Wszyscy to czujemy - dodała Tahiri. Zmarszczyła przecięte blizną czoło i spojrzała na Tesara i Lowbaccę. - Przynajmniej tak mi się zdaje.
Barabel i Wookie skinęli głowami.
- Trudno nie zauważyć - zgodził się Tesar.
- Nie powinniśmy nawet tego próbować - powiedział Jacen. - Coś musiało się przydarzyć mojemu wujowi, że nas wzywa. Nawet Luke Skywalker nie może czerpać z Mocy tak głęboko bez szkody dla siebie.
- Może i nie - zastanowiła się Jaina. - Ale przyjrzyjmy się tej bombie, to naprawdę zajmie kilka minut. Chyba mamy czas.
- To pewnie jakiś rodzaj tajnej broni - domyślił się Zekk. - Potrzebujemy robota R-dziewięć…
- I parę przyrządów testowych - dokończył Tesar. Wraz z Lowbaccą ruszyli w kierunku wnętrza prawie pustego hangaru, gdzie kilka tuzinów Killików o różowych podgardlach i zielono nakrapianych odwłokach krzątało się wokół wysłużonych StealthX-ów eskadry - naprawiając, tankując, ale nie uzbrajając. StealthX-y poprzedniego dnia wystrzeliły wszystkie bomby śledzące, a dziś rano wyczerpały zapasy gazu napędowego z całego gniazda. - Zabierzemy bombę i dogonimy was.
Jacen szybko zastąpił im drogę.
- Nie.
Łuski na karku Tesara uniosły się, Lowbacca nastroszył sierść. Spojrzeli groźnie na Jacena, ale nie odezwali się ani słowem.
- Pomyślcie tylko… przecież to Chissowie - tłumaczył Jacen. - Może to pułapka. Może ta bomba ma wybuchnąć dopiero wtedy, kiedy będziemy ją badać.
Tesar i Lowbacca zakląskali gardłowo i obejrzeli się na bombę. Jeszcze nie byli Dwumyślnymi, ale Jaina i Zekk wyczuwali ich myśli dość dobrze, aby wiedzieć, że obaj już podporządkowali się Jacenowi. Tahiri też, oczywiście. Nie musiała być partnerką myśli Jainy i Zekka, aby się domyślać, że też jest pod jego wpływem. Zawsze starała się go dotknąć, a kiedy popatrzył w jej stronę, mrugała gwałtownie.
Zekk zagulgotał z urazą z głębi krtani. Jaina odezwała się pierwsza.
- Żałuję, że nie myślałeś tak jasno przy Magazynach Thrago.
- Nie wiemy, czy nie myślałem jasno - zaprotestował Jacen. - Przynajmniej jeszcze nie wiemy.
Zekk zmarszczył brwi.
- Nasz wypad miał opóźnić wojnę…
- …a nie wywołać ją - dokończyła Jaina.
Jacen wzruszył ramionami.
- Przyszłość zawsze jest niewiadoma. - Odwrócił wzrok i dodał: - Za późno, aby odkręcić to, co się stało po wypadzie. Powinniśmy uszanować wezwanie wujka Luke’a i natychmiast wracać na Coruscant.
- I opuścić Iesei? - zapytał Zekk. Jaina i Zekk nie przebywali wśród Iesei na tyle długo, aby włączyć się do ich kolektywnego umysłu… przebywanie z innym gniazdem niż Taatowie wręcz osłabiało ich własną więź. Iesei byli jednak dla nich jak rodzina, związani przez Wolę Kolonii. - Właśnie teraz, kiedy Chissowie szykują się do lądowania?
- Nie uratujemy gniazda, zostając tutaj - zaoponował Jacen. - Lepiej wyjechać, póki jeszcze możemy.
- Dlaczego tak się spieszysz? - zapytała Jaina.
Jedyną rakcją Jacena był wybuch gniewu w Mocy. Jaina usiłowała wyczuć odpowiedź poprzez ich bliźniaczą więź, ale nie wyczuła nic. Tak samo Zekk, choć wciąż dzielił jej myśli i uczucia. Od najazdu na Thrago Jacen odcinał się od nich obojga - być może za to, że byli na niego wściekli, kiedy oddał ten bezsensowny strzał, omal nie przekształcając najazdu w masakrę. A może po prostu coś ukrywał - Jaina i Zekk nie umieli tego określić. Wiedzieli tylko, że odkąd odciął bliźniaczą więź, nie mogą mu już zaufać.
- Spieszę się, bo to jest rozsądne - odpowiedzial wreszcie Jacen. - Jeśli zostaniemy, najwyżej zabijemy kilka tuzinów Chissów, a co dobrego może z tego wyniknąć?
Jaina i Zekk milczeli. Wiedzieli równie dobrze jak Jacen, że Iesei zostaną wybici do ostatniej larwy. Siły szturmowe Chissów były po prostu zbyt duże i za dobrze wyposażone, żeby dało się je zatrzymać.
Pozostawała jeszcze bomba. Jeśli się dowiedzą, co zawiera, mogą uratować bardzo wiele gniazd.
- Jacenie, nikt cię tu nie trzyma - powiedział po chwili Zekk.
Jaina spojrzała na Tesara.
- Dajcie nam minutę. Jeśli Jacen ma rację, że to sztuczka…
-…szybko się o tym przekonamy - dokończył Tesar. - Idź.
Lowbacca potwierdził głębokim pomrukiem, zapewniając, że on i Tesar będą w pobliżu.
Jacen otworzył wreszcie bliźniaczą więź, zalewając Moc niepokojem i troską.
- Jaino! Nie… - powiedział.
Jaina i Zekk zignorowali go. Jacen korzystał z bliźniaczej więzi jedynie wtedy, gdy czegoś chciał, a teraz chciał właśnie, aby zostawili w spokoju bombę i wracali do domu. Odwrócili się, wyskoczyli z bramy hangaru i spadli pięć metrów w dół zbocza. Prawie natychmiast okazało się, że to nie bomba jest pułapką. Dreszcz zagrożenia podniósł im włosy na karkach, gdy strumień promieni turbolaserów spadł z orbity, kąsając ich twarze gorącym piaskiem. Zanurkowali w przeciwnych kierunkach i sturlali się po zboczu. Na dole zerwali się na nogi i wspomaganym Mocą skokiem przebyli pięciometrową kotlinę dzielącą ich od sąsiedniej diuny.
Turbolasery podążyły za nimi, napełniając powietrze świeżym zapachem ozonu. Zbocze diuny zmieniło się w kipiącą masę piasku, który fontannami unosił się w powietrze i zsuwał z pochyłości złowieszczo szeleszczącymi lawinami. Jaina i Zekk, walcząc z grawitacją, rozpoczęli wędrówkę w kierunku bomby, pokonując odległość wspomagani przez Moc. Piasek kłuł ich w oczy, wypełniał nosy i gardła, ale woleli pozostać w kłębiącej się chmurze, żeby skryć się przed czujnikami Chissów i utrudnić im celowanie.
Znajdowali się zaledwie w pół drogi od bomby, kiedy poczuli, że Jacen, Tahiri i niedobitki gniazda Iesei podążają za nimi. Intensywność ostrzału zmalała, kiedy chissańscy artylerzyści zaczęli rozciągać ogień, co wymuszała wszechobecna mgła. Owady pędziły pod górę na wszystkich sześciu nogach, wywijając antenkami. Wkrótce wyprzedziły Jainę i Zekka.
Chwilę później z kłębów piasku wyłoniły się sylwetki Jacena i Tahiri. Oboje podeszli do Jainy.
- To nie pułapka - mruknął Jacen. - Ale i tak to nie był dobry pomysł.
- Więc co ty tutaj robisz? - zapytał Zekk zza pleców Jainy.
Jacen uniósł dłoń, aby odbić nadlatujący strzał.
- Pilnuję was. Wujek Luke nie byłby zbyt szczęśliwy, gdybym wrócił sam.
Jaina zmarszczyła brwi i już chciała zaprotestować, kiedy przez pustynię przetoczył się ogłuszający ryk. Diuna zapadła się pod ich stopami i Jedi znaleźli się nagle na szybko pędzącym, gigantycznym osuwisku.
Przez moment Jaina i Zekk myśleli, że to artyleria Chissów wreszcie trafiła w zakopaną w piachu bombę. A potem usłyszeli odległy ryk silników manewrowych i zrozumieli, że huk był spowodowany przekroczeniem szybkości dźwięku. Jaina machnęła ręką, używając Mocy, aby rozwiać nieco chmurę pyłu. Na tle żółtego nieba rozkwitał czarny pióropusz dymu znaczący wejście do atmosfery ciemnego, trójkątnego chissańskiego krążownika szturmowego, który zalewał ich teraz ogniem.
- Statek zrzutowy! - krzyknęła Jaina. - Przygotować się!
- Iesei, kryć się! - dodał Zekk.
Chwilę później z pióropusza dymu wytrysnął długi strumień srebrnych błysków. Killikowie wsadzili głowy w piasek i zaczęli kopać, Jedi zaś użyli Mocy, aby się uwolnić z lawiny. Od razu chwycili w ręce miecze świetlne.
Błękitna kaskada promieni laserowych omiotło diunę. Głębokie, stłumione stuki stanowiły łagodny kontrapunkt dla ogłuszającego ryku turbolaserów. Jaina i Zekk wyczekiwali, zdawałoby się, przez całą wieczność. Nie było sensu uciekać ani się kryć. Broń zrzutowa była tak skonstruowana, aby rozłożyć kobierzec śmierci wokół strefy lądowania statku. Bywało, że zrzucała dwadzieścia promieni na metr kwadratowy.
Promienie z dział znalazły ukryty rój Iesei i wokół rozległy się bolesne krzyki. Wśród mgły rozszedł się ciężki, gorzki odór palonej chityny. Kolejne strzały zaczęły świstać wokół Jainy i Zekka, unosząc wysokie na metr gejzery piasku i napełniając powietrze ładunkami elektrostatycznymi. Jedi podnieśli miecze i oddali kontrolę nad nimi Mocy. Wirując jak w tańcu, ruszyli przez diunę, robiąc uniki i odbijając nadlatujące promienie w kierunku piasku pod stopami.
Zekk przyjął na ostrze strzał z działa, potknął się i upadł na kolana. Jaina jednym skokiem znalazła się u jego boku i odbiła dwa kolejne strzały. Stwierdziła nagle, że nie zdąży odbić trzeciego, który śmignął w kierunku jej głowy.
Miecz Zekka poderwał się w górę o centymetry od jej twarzy, przechwytując strzał czubkiem ostrza i odbijając go w innym kierunku. Jaina zrobiła unik przed kolejnym atakiem i zobaczyła Jacena i Tahiri stojących plecami do siebie. Jacen podniósł dłoń nad głowę. Ogień z dział odbijał się od niej, jakby trzymał w ręku tarczę deflektora. Czegoś takiego Jaina i Zekk nigdy wcześniej nie widzieli.
I nagle strzelanina ucichła, pozostawiając za sobą wzburzony piasek, kawałki spalonej chityny i miotających się, na pół pogrzebanych Killików. Jaina i Zekk zawrócili w kierunku szczytu, ale już wiedzieli, że nie zdążą tam przed statkiem Chissów. Lawina piaskowa przeniosła ich do podnóża diuny, a artyleria znów skoncentrowała się na Jedi. Widocznie Chissowie zauważyli, że większość Iesei nie żyje lub jest ranna.
Tesar i Lowbacca wybiegli z hangaru. Tesar prowadził za sobą lewitującego robota R9, Wookiee taszczył na ramieniu plecak pełen sprzętu.
- Jemu się to nie podoba - wysyczał Tesar. - Dlaczego Chissowie przysyłają statek zrzutowy zamiast myśliwca? Nie łatwiej jest trafić w bombę pociskiem, niż ją odzyskiwać?
- Pocisk udarowy zostawiłby szczątki - wyjaśniła Jaina.
- A ze szczątków można się sporo dowiedzieć - dodał Zekk. - Jeśli chcą chronić swój sekret, powinni lepiej pilnować, żeby bomba nie wpadła nam w ręce.
Lowbacca mruknął pod nosem, sugerując, że może krążownikowi skończyły się pociski. Zużył ich tysiące, torując sobie drogę do planety.
Statek wstrzymał ogień, schodząc poniżej skutecznej wysokości działania aparatury kontrolującej ostrzał. Jedenastka Chissów wyglądała jak ognisty klin z kompozytu ceramiczno-metalowego osadzona na szczycie słupa dymu o wysokości nie większej niż czterdzieści metrów i o połowę krótszej średnicy podstawy. Jaina i pozostali Jedi parli w górę długimi, wspomaganymi Mocą skokami. Wokół nie było widać ani jednego Killika. Albo działa laserowe wybiły wszystkich, albo ci, co przeżyli, woleli pozostać w ukryciu.
Promienie turbolasera atakowały bez przerwy. Utrudniały Jedi drogę i widoczność, ale nie zdołały ich całkiem powstrzymać. Trudno było namierzyć z orbity ruchome cele, zwłaszcza jeśli te były one obdarzone zdolnością unikania nadlatujących strumieni energii.
Grupa dotarła już do połowy zbocza, kiedy ostrzał z turbolaserów nagle się skończył. Jaina i Zekk podejrzewali, że to statek zrzutowy podchodzi właśnie do lądowania, jednak odgłos jego silników nie tylko nie cichł, ale wręcz przybierał na sile. Użyli Mocy, aby rozproszyć pył. Statek był znacznie bliżej niż się zdawało, ale to nie dlatego przerwano ostrzał.
Wysoko w górze, ponad rozpływającym się obłokiem dymu, w kierunku krążownika sunął maleńki, biały trójkąt niszczyciela gwiezdnego Wokół obu statków rozkwitały małe tarcze ognia turbolaserów. Na horyzoncie dwie smugi ognia znaczyły ślad, gdzie dwa uszkodzone myśliwce wbiły się w atmosferę.
- Czy to niszczyciel Sojuszu? - zapytała Tahiri, zbliżając się do Jainy.
- Chyba tak - odparł Tesar i podszedł do nich. - Czemu Chissowie mieliby strzelać sami do siebie?
- To raczej niemożliwe - zgodziła się Jaina.
Wraz z Zekkiem sięgnęła poprzez Moc ku niszczycielowi. Zamiast spodziewanej załogi Sojuszu ze zdumieniem stwierdzili rozmytą obecność gniazda Killików.
Poczuli w piersiach znajomy ciężar.
- Unu! - szepnął Zekk.
Lowbacca mruknął, że nie ma pojęcia, jakim cudem gniazdo Killików znalazło się na pokładzie niszczyciela gwiezdnego Sojuszu Galaktycznego.
- Nikt tego nie wie. Ale to nie wróży niczego dobrego. - Jacen zatrzymał się przy boku Jainy. - Może właśnie dlatego wujek Luke próbuje nas wezwać.
- Może - zgodziła się Jaina. Mrok zaczynał jej ciążyć, a tajemnicze przybycie gwiezdnego niszczyciela nagle stało się znacznie mniej ważne. - Ale i tak musimy się dowiedzieć, co to za bomba.
- My? - zawołał Jacen. - A może UnuThul?
- Wszyscy - z naciskiem odparł Zekk.
Jaina i Zekk ruszyli dalej w kierunku szczytu wydmy. Teraz, kiedy ostrzał nie wzbijał coraz to nowych chmur piasku, powietrze zaczęło się oczyszczać. Zobaczyli szkarłatny klin statku zrzutowego opadający na piasek. Jego tarcze dziobowe wciąż jeszcze żarzyły się od tarcia, a wielolufowe działka laserowe podwieszone pod skrzydłami syczały i pryskały wyładowaniami elektromagnetycznymi.
Nagle wieżyczka pod podwoziem statku obróciła się w kierunku Jedi i na zbocze runął ogień podwójnych działek charric. Wszsycy podnieśli miecze i zaczęli odbijać promienie z powrotem w kierunku statku. W przeciwieństwie do promieni lasera, które niosły ze sobą bardzo niewielki ładunek kinetyczny, promienie charric uderzały z ogromną siłą. Jaina, Zekk i nawet Lowbacca co chwila czuli, jak miecze wyrywają się im z dłoni. Musieli używać Mocy, aby przywołać je z powrotem.
Rycerze Jedi wspinali się nadal pojedynczymi skokami, osłaniając się wzajemnie. Choć musieli szukać osłony kraterów i pagórków piasku, ani na chwilę nie zbaczali z wybranego kierunku. Kiedy się okazało, że działka karuzelowe nie wystarczą, aby ich powstrzymać, statek zrzutowy opuścił dziób, aby umożliwić oddanie strzału z działek laserowych. Przez kopułkę kokpitu widać było błękitnoskórego pilota i siedzącego obok w fotelu dowódcy mężczyznę o stalowym spojrzeniu i długiej bliźnie nad prawą brwią.
Jagged Fel.
Jaina stanęła jak wryta. Była tak poruszona wspomnieniem dawnych uczuć, że pojedynczy promień z działka charric omal nie prześliznął się przez jej osłonę. To ona zakończyła ten związek, ale nigdy tak naprawdę nie przesta kochać Jaggeda. Kiedy ujrzała go dowodzącego nieprzyjacielskim statkiem, sprzeczne uczucia napłynęły z taką siłą, że przez chwilę miała wrażenie, jakby przepaliły jej się główne bezpieczniki.
Spojrzenie Fela spoczęło na Jainie, przez jego kamienną twarz przemknął cień smutku - a może rozczarowania. Powiedział coś do laryngofonu; w tej samej chwili potężne ciało Zekka pełnym impetem uderzyło w Jainę i oboje ciężko upadli na dno szklistego krateru wyrytego przez strzał z turbolasera.
Zanim zdążyła zaprotestować, dotarł do niej gniew i strach Zekka. Nagle ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że zaufała Felowi. Oboje z Zekkiem zastanawiali się, jak mogła być tak głupia… i dlaczego ich umysły rozłączyły się w tak krytycznym momencie.
Zasypał ich piasek, a krater zadrżał pod nimi. Zrozumieli, że to działka laserowe otworzyły ogień.
- Przecież miałaś… mieliśmy z tym skończyć! - odezwał się Zekk.
- Przecież skończyliśmy - odparła. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo Zekk cierpiał przez tę burzę emocji, jaka ogarnęła ją na widok Fela. Teraz była naprawdę zła… na siebie, na Fela, na Zekka. Dlaczego Zekk sądził, że ona będzie w stanie zmusić się do pokochania go? - To wszsytko przez zaskoczenie.
Zekk spojrzał na nią z ukosa.
- Musimy przestać się okłamywać. To nas może zabić.
- Ja nie kłamię - warknęła.
Odtoczyła się od Zekka, wspięła na szklistą ścianę krateru i wyjrzała ponad jej krawędzią w kierunku statku. Tak jak się spodziewała, z włazu wysypał się oddział chissańskich komandosów. Ubrani w doskonale dopasowane do ciała, zmiennobarwne pancerze kamuflujące ruszyli biegiem w kierunku szczytu diuny, gdzie wciąż spoczywała niezdetonowana bomba. Zamiast jednak kabli do podwieszenia czy płyt magnetycznych, jak spodziewała się Jaina, mieli ze sobą kilka worków z materiałami wybuchowymi.
Zekk podszedł do Jainy i też wyjrzał na zewnątrz. Przez chwilę zastanawiali się, po co Chissowie zawracają sobie głowę zrzucaniem desantu w celu zdetonowania bomby. Kilka strzałów z działek laserowych statku wystarczyłoby aż nadto.
Nagle zrozumieli.
- Ładunki likwidacyjne! - syknął Zekk.
Był to chissański odpowiednik detonatora termicznego. Ładunki likwidacyjne nie pozostawiały żadnych materiałów do analizy. Dezintegrowały wszystko. Nie można ich było jednak zastosować w pocisku; podobnie jak detonatory termiczne była to broń piechoty. Trzeba je było podłożyć ręcznie.
Jaina wysunęła ostrożnie palec ponad krawędź krateru i skierowała go na jedno z działek bojowych statku. Użyła Mocy, aby zebrać kupkę piasku i wcisnąć do lufy. Broń eksplodowała, zamieniając w parę jedno skrzydło statku i wyrywając spory otwór w kadłubie.
Fel wytrzeszczył zdumione oczy. Jaina i Zekk stracili go z pola widzenia, bo statek zrzutowy przechylił się na bok i spadł. Kiedy wylądował na piasku, wydmą wstrząsnęła kolejna seria eksplozji, bo wybuchły pozostałe działa laserowe. Statek ciężko przetoczył się na podwozie i zaczął wyrzucać z siebie kłęby dymu.
Serce Jainy ścisnęło się smutkiem.
Zekk mruknął:
- Nie możemy się o niego martwić, Jaino…
- On się o nas nie martwił - zgodziła się Jaina. Jej smutek szybko przemieniał się w gniew… na Zekka, na nią samą, ale przede wszystkim na Fela. Dłonie drżały jej tak mocno, że z trudem utrzymywała w nich miecz świetlny. - Zauważyliśmy to.
Teraz, kiedy działa laserowe zamilkły, Jaina wyskoczyła z krateru i poprowadziła szturm na szczyt diuny. Połowa oddziału Chissów zatrzymała się i zaczęła ostrzeliwać zbocze, pozostali zaś przebiegli ostatnie metry i zaczęli otaczać bombę ładunkami likwidującymi.
Rycerze Jedi parli naprzód, odbijając promienie charrica w kierunku Chissów, którzy zakładali ładunki. Czterech komandosów padło, zanim ich towarzysze zorientowali się, co robią Jedi, ale ci, którzy pozostali, byli zbyt dobrze wyszkoleni, żeby przerwać swoje zajęcie.
Zanim Jedi dotarli do szczytu diuny, ładunki już były rozmieszczone, a ocaleni komandosi spróbowali dołączyć do towarzyszy. Dowódca, który pozostał w tyle za oddziałem, zaczął wprowadzać kod aktywacyjny do sygnalizatora wbudowanego w własną zbroję.
Jaina skierowała palec w stronę dowódcy i użyła Mocy, żeby oderwać jego dłoń od przycisków. Pozostali Chissowie wycelowali w nią swoje karabinki.
Zekk stanął przed Jainą, odbijając promień za promieniem w pokrytą zbroją pierś dowódcy. Siła strzałów rzuciła nim w tył, aż uderzył o wrak statku, roztrzaskując zbroję.
Teraz Tesar, Lowbacca i Tahiri wpadli pomiędzy ocalałych komandosów. Odbijając na boki ich strzały i wytrącając im broń z rąk, wezwali ich do poddania.
Chissowie nie zamierzali się podporządkować. Widocznie mniej bali się śmierci niż przemiany w killickich Dwumyślnych, bo rzucili się do walki wręcz, nie pozostawiając Jedi wyboru. Rycerze musieli ciąć mieczami i odrzucać Mocą. Jaina i Zekk pospieszyli zabezpieczyć detonator - okrążyli plac bitwy i ruszyli w stronę dowódcy, który leżał nieruchomo obok statku.
Gdy znów się obejrzeli, zobaczyli, że z wraku gramoli się, kaszląc, ciemnowłosa postać. Mężczyzna, cały pokryty sadzą, wydawał się tak oszołomiony, że chyba tylko cudem był w stanie się ruszać.
- Jag? - jęknęła Jaina.
Oboje z Zekkiem podeszli, by mu pomóc, ale Fel tylko ominął ich, pochylił się i wcisnął przycisk na przedramieniu martwego dowódcy.
Sygnalizator wyemitował pojedynczy głośny pisk.
Fel nawet nie spojrzał w kierunku Jainy i Zekka. Po prostu odwrócił się i rzucił w przeciwną stronę.
Jaina i Zekk obejrzeli się na swoich towarzyszy.
- Uciekajcie! - wrzasnęła Jaina.
Ten okrzyk właściwie nie był konieczny. Pozostali Jedi już odwracali się od zdezorientowanych komandosów, koziołkując w dół diuny.
Jaina i Zekk odnaleźli Jacena i pomaszerowali razem z nim, tak że na dole znaleźli się jednocześnie.
- Zaplanowałeś to! - zwróciła się oskarżycielsko do brata.
- Co zaplanowałem? - zapytał Jacen.
Kilkoma skokami przebył resztę odległości, dołączając do Tahiri, Tesara i Lowbacki. Jaina i Zekk wylądowali obok chwilę później.
- Ładunki likwidujące! - rzucił Zekk.
- Pomogłeś Jagowi! - dodała Jaina. Kiedy dopowiadała te słowa, oboje z Zekkiem skierowali wzrok w stronę bomby, która w tej chwili znajdowała się ponad trzysta metrów nad nimi. - Nie chciałeś, żebyśmy przejęli broń!
- To śmieszne. Próbowałem jedynie ocalić Jagowi życie. - Głos Jacena był spokojny i łagodny. - Myślałem, że mi za to podziękujesz.
- Niech ci Jag podziękuje - warknęła Jaina.
Oboje z Zekkiem podnieśli ramiona, usiłując przechwycić przez Moc ładunki likwidujące. Za późno. Szczyt diuny rozbłysnął jaskrawym białym światłem. Ukryli głowy w ramionach, by chronić oczy. Po pustyni przetoczył się głęboki pomruk eksplozji, ziemia pod ich stopami zadrżała.
Kiedy znów podnieśli głowę, wierzchołek diuny znikł, a bomba razem z nim.
Jezioro Gwiazd uspokoiło się i wyglądało jak czarne zwierciadło, żuki kaddyr ucichły nie wiadomo dlaczego. Cała Akademia Jedi pogrążyła się w niezręcznej ciszy i Luke zrozumiał, że już czas. Głębokim oddechem zakończył medytację, wyprostował skrzyżowane nogi i opuścił stopy na podłogę pawilonu, bo do tej pory wisiał nad podłogą.
Mara natychmiast znalazła się u jego boku i ujęła go pod ramię, na wypadek, gdyby trudno mu było ustać.
- Jak się czujesz?
Całe ciało Luke’a było sztywne i obolałe, głowa go bolała, dłonie drżały. Spróbował stanąć o własnych siłach i stwierdził, że nogi lekko się pod nim uginają.
- W porządku - powiedział. Brzuch miał kompletnie pusty. - Może trochę głodny - dodał.
- Ja myślę. - Nie wypuszczając ramienia męża, odwróciła się, aby opuścić pawilon medytacji. - Chodź, dostaniesz coś do jedzenia… i odpoczniesz.
Luke nie ruszył się z miejsca.
- Wytrzymam jeszcze godzinę - postanowił. Przez Moc wyczuwał prawie wszystkich członków Zakonu Jedi zebranych w sali wykładowej i oczekujących, aby poznać powód wezwania. - Musimy zrobić to teraz.
- Luke, wyglądasz tak, jakbyś znów spędził jakiś czas wisząc w jaskini wampy - odparła Mara. - Musisz wypocząć.
- Maro, już czas - upierał się Luke. - Czy Ben też tu jest?
- Nie wiem - odrzekła.
Ich syn zaczął wreszcie wykazywać pewne zainteresowanie Mocą, ale wciąż zamykał się przed swoimi rodzicami. Luke i Mara byli tym zmartwieni i zaniepokojeni, ale zdecydowali, że nie będą naciskać. Wrzenie w Mocy, jakie trwało w czasie wojny z Yuuzhan Vongami, sprawiło, że Ben dość nieufnie traktował sposób Jedi na życie. Rodzice wiedzieli, że jeśli kiedykolwiek zechce pójść w ich ślady, będzie musiał znaleźć własną drogę do tej ścieżki.
- Czy Ben naprawdę musi w tym uczestniczyć? - Ton Mary sugerował, jaką odpowiedź chciałaby usłyszeć.
- Przykro mi, ale chyba tak - powiedział Luke. - Teraz, kiedy Jacen przekonał go, że otwieranie się na Moc jest bezpieczne, Ben będzie musiał podjąć tę samą decyzję co każdy z nas. Tę samą, co wszsycy uczniowie.
Mara zmarszczyła brwi.
- Czy dzieci nie powinny zaczekać, aż będą starsze?
- Zapytamy je jeszcze raz, kiedy zostaną adeptami - obiecał Luke. - Nie wiem wprawdzie, czy uratuję Zakon Jedi, czy go zniszczę…
- A ja wiem - przerwała Mara. - Mistrzowie ciągną zakon każdy w swoją stronę. Musisz zacząć działać, zanim go porwą na strzępy.
- Rzeczywiście, na to wygląda - przyznał Luke. Corran Horn i Kyp Durron byli skłóceni na tle antykillickiej polityki Sojuszu Galaktycznego, a wszyscy pozostali zdawali się narzucać swoje poglądy pozostałym. - Ale niezależnie od tego, czy się uda, czy nie, Zakon Jedi ulegnie zmianie. Jeśli uczniowie będą chcieli z niego odejść, to niech teraz podejmą decyzję.
Mara zamyśliła się na chwilę i westchnęła.
- Poproszę nianię, żeby sprowadziła Bena - powiedziała w końcu. Wyjęła komunikator i przeszła na drugi koniec pawilonu. - I powiem Kamowi i Tionne, że chcesz też widzieć adeptów.
- Dobrze. Dziękuję.
Luke nie podnosił wzroku znad czarnej wody. Ostatni tydzień spędził na głębokich medytacjach, wysyłając zew Mocy całemu Zakonowi Jedi. Łatwiej byłoby skorzystać z HoloNetu, ale zbyt wielu Jedi - jak na przykład Jaina i jej grupa - znajdowało się w miejscach, gdzie HoloNet nie docierał. Poza tym Luke starał się coś udowodnić, subtelnie przypominjąc reszcie zakonu, że wszyscy Jedi odpowiadają przed tą samą władzą.
Strategia podziałała. We wszystkich zakątkach galaktyki mistrzowie zawiesili negocjacje, uczniowie wycofali się z walki. Pozostało kilkoro Jedi zabłąkanych na odległych planetach bez możliwości transportu oraz paru takich, którzy nie mogli zawiesić swoich działań bez poważnych konsekwencji.
Przeważnie jednak posłuchano jego wezwania. Tylko dwoje rycerzy Jedi po prostu zignorowało jego zew. Luke był tym bardziej zdumiony niż urażony.
Na ścieżce wiodącej do pawilonu pojawiła się znajoma aura. Luke powitał przybysza, nie odwracając się, by spojrzeć.
- Witaj, Jacenie.
Jacen przystanął u wejścia do pawilonu.
- Przepraszam, że przeszkadzam.
Luke nie odrywał wzroku od jeziora.
- Przyszedłeś wyjaśnić, czemu Jaina i Zekk nie przybyli?
- To nie ich wina - odparł Jacen wciąż zza pleców Luke’a. - Mieliśmy pewne… hm… różnice zdań.
- Nie usprawiedliwiaj ich, Jacenie - wtrąciła Mara, wyłączając komunikator. - Jeśli ty wyczułeś zew Luke’a, oni też musieli.
- Kiedy to nie takie proste - tłumaczyl Jacen. - Mogli pomyśleć, że to ja ich próbuję oszukać.
Luke wreszcie odwrócił się w jego stronę.
- Tesar i Lowbacca nie byli tego zdania. - Wyczuł przez Moc pozostałych rycerzy Jedi, którzy przebywali na Ossusie z Jacenem. - Tahiri też nie.
- Cóż mogę powiedzieć? - Jacen rozłożył ręce. - Nie jestem ich bratem.
Mara zmarszczyła brwi.
- Jacenie, siostra wykorzystała cię jako wymówkę i wszyscy o tym wiemy. - Spojrzała na Luke’a. - Niania z Benem już tu idą. Kam mówi, że uczniowie czekają od rana w sali wykładowej.
- Dziękuję. - Luke podszedł do żony i do Jacena i gestem wskazał ścieżkę wiodącą w kierunku sali wykładowej. - Chodź z nami, Jacenie, musimy porozmawiać.
- Wiem. - Jacen dogonił Luke’a i znalazł się pomiędzy nim a Marą. - Pewnie jesteś wściekły za ten napad na chissanskie magazyny.
- Byłem - przyznał Luke. - Ale twoja ciotka przekonała mnie, że jeśli się dałeś w to wplątać, to musiałeś mieć dobre powody.
- Byłem więcej niż wplątany - przyznał się Jacen. - To był mój pomysł.
- Twój? - powtórzyła zaskoczona Mara.
Jacen milczał przez chwilę. Luke czuł, że młody Jedi się z czymś zmaga, jakby czerpał z Mocy, by dodać sobie sił.
- Miałem wizję - wykrztusił wreszcie Jacen, zatrzymał się i spojrzał na koronę czerwonych paproci w drzewie dbergo. - Widziałem Chissów przypuszczających atak z zaskoczenia na Killików.
- I postanowiłeś sprowokować Chissów, tak dla pewności? - zapytał Luke. - Nie lepiej było ostrzec Killików?
Lęk Jacena przeniknął chłodem Moc.
- Było coś więcej - rzekł. - Widziałem kontratak Killików. Wojna objęła cały Sojusz Galaktyczny.
- I dlatego zaatakowałeś magazyny Chissów - zaryzykowała Mara. - Aby chronić Sojusz Galaktyczny.
Jacen skinął głową.
- Musiałem zmienić dynamikę sytuacji. Gdyby wojna zaczęła się w ten sposób, nigdy by się nie skończyła. Nigdy. - Spojrzał na Luke’a. - Wujku Luke, widziałem śmierć galaktyki.
- Śmierć? - W żołądku Luke’a utworzyła się bryła lodu. Wiedząc, jaki zamęt teraz panuje w zakonie, zaczynał rozumieć, dlaczego Jacen postanowił podjąć tak drastyczne działania. - Chodziło o to, że Chissowie zaatakowali z zaskoczenia?
Jacen skinął głową.
- Dlatego przekonałem Jainę i pozostałych, aby mi pomogli. Żeby zapobiec atakowi.
- Rozumiem. - Luke zamilkł, zastanawiając się, co on by zrobił na miejscu Jacena, gdyby znalazł się w jego sytuacji i doznał tak przerażającej wizji. - Rozumiem, dlaczego poczułeś, że musisz zacząć działać, Jacenie. Ale próba zmiany zdarzeń, które ujrzałeś w wizji, może być niebezpieczna… nawet dla Jedi z twoim talentem i twoją siłą. To, co widziałeś, było tylko jednym z wielu wariantów przyszłości.
- Ale takim, na jaki nie mogę pozwolić - zaprotestował Jacen.
Dotarli do Krętej Ścieżki - wijącej się dróżki z prostokątnych płyt ułożonych ukośnie względem siebie, aby przechodzień musiał zwolnić i skoncentrować się na widoku ogrodu. Luke pozwolił, by Mara szła pierwsza, a sam towarzyszył Jacenowi, obserwując z zainteresowaniem, jak jego siostrzeniec instynktownie wybiera najgładszą, możliwie najprostszą drogę przez kamienie.
- Jacenie, czy wiesz na pewno, że udało ci się zapobiec temu, co widziałeś w swojej wizji? - zapytał. Szedł w ślad za siostrzeńcem, bezmyślnie pozwalając, aby jego stopy same odnajdywały drogę z jednego kamienia na drugi. - Czy twoje działania nie spowodują czegoś wręcz przeciwnego?
Jacen przeoczył jeden kamień i opadłby na miękką podściółkę mchu, ale w porę się zorientował i odzyskał równowagę. Przystanął i odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z Lukiem.
- Czy to pytanie retoryczne, mistrzu? - zapytał.
- Nie całkiem - odparł Luke. Martwił się tym, że Jacen znowu ustawiał przyszłość, tak jak wtedy, kiedy sięgnął poprzez czas i przemówił do Leii na miejscu katastrofy na Yoggoy. - Muszę być pewien, że wiem wszystko.
- Nawet Yoda nie wiedział wszystkiego - przypomniał Jacen z uśmiechem. - Przyszłość jest przecież w ciągłym ruchu, prawda?
- Prawda - rzekł Luke. Obawiając się niebezpiecznych zafalowań w Mocy, zamierzał poprosić Jacena, aby nie sięgał znowu w przyszłość. - Ale wolałbym, abyś nie działał tak… pochopnie.
- Musiałem coś zrobić - wytłumaczył Jacen. - A wracając do przyszłości, wujku Luke… czy nie jest tak, że każdy nasz kolejny krok planujemy na ślepo?
- Owszem - zgodził się Luke. - Dlatego zazwyczaj staramy się działać mądrze i rozważnie.
- Rozumiem. - Jacen spojrzał wzdłuż Krętej Ścieżki, gdzie ponad żywopłotem z drzewa bamb wznosił się stromy dach sali wykładowej. - Więc dlatego wezwałeś cały Zakon Jedi na Ossus, żeby zrobić coś rozważnie i mądrze?
Luke zmarszczył brwi.
- Powiedziałem „zazwyczaj”, Jacenie - westchnął melodramatycznie, aby pokazać, że nie jest naprawdę rozgniewany, po czym dodał: - Idź, idź już. Taki pozbawiony szacunku smarkaty siostrzeniec, który uwielbia wprawiać starszych w zakłopotanie, to ciężki dopust.
- Jasne, mistrzu.
Jacen uśmiechnął się i ukłonił, po czym ruszył dalej Krętą Ścieżką, teraz wybierając możliwie najkrótszą drogę do sali wykładowej. Luke patrzył za nim, zastanawiając się, czy to, co zamierza właśnie uczynić z przyszłością zakonu, będzie mniej śmiałe lub krótkowzroczne niż to, co zrobił jego siostrzeniec, atakując magazyn.
- Musisz coś zrobić - podsunęła Mara, która wydawała się śledzić bieg jego myśli. - A to jest najlepszy wybór.
- Wiem - odrzekł. - I to mnie martwi.
Luke podążał Ścieżką niespiesznie, wdychając piżmowy zapach ziemi ogrodowej, umyślnie koncentrując myśli na wszystkim, tylko nie na tym, co próbuje powiedzieć. Dobrze wiedział, co musi przekazać rycerzom Jedi - było to dla niego całkiem jasne od chwili, kiedy zorientował się w rozłamie, jaki pojawił się w zakonie. Jeśli zacznie się teraz zastanawiać, może tylko zaciemnić przesłanie. Niech jego słowa popłyną naturalnie, wprost z serca i z nadzieją, że trafią do serc Jedi.
Zanim dotarli do wschodniego wejścia sali wykładowej, Luke’a ogarnął znajomy spokój. Wyczuwał Jedi czekających na niego w budynku, napiętych, pełnych niepokoju i nadziei, że mistrz Skywalker zdoła pokonać impas, który niszczy zakon. To było całkiem jasne, ale wyczuwał też inne emocje: frustrację, wrogość, nawet gorycz i gniew. Spory, mocne jak nigdy, sięgnęły poziomu osobistego, dochodząc do punktu, w którym niektórzy mistrzowie Jedi ledwie mogli ścierpieć przebywanie ze sopą w tym samym pomieszczeniu.
Luke odsunął drzwi i ruszył krótkim korytarzem o drewnianej podłodze. Kiedy dotarli do przesuwnego skrzydła u jego końca, zgromadzeni w sali Jedi wyczuli ich obecność i pomruk w audytorium ucichł.
Mara pocałowała Luke’a w policzek.
- Dasz sobie radę, Luke - szepnęła.
- Wiem - odparł Luke. - Ale miej w gotowości granat ogłuszający… na wszelki wypadek.
Mara się uśmiechnęła.
- Niepotrzebny ci granat. I tak ich ogłuszysz.
Odsunęła skrzydło, odsłaniając skromne, ale eleganckie audytorium z filarami z jasnego drewna. Jedi byli zebrani z przodu sali. Kyp Durron i jego poplecznicy skupili się przy lewej ścianie, Corran Horn zaś ze swoją grupą stanął z prawej. Jacen i Ben usiedli pośrodku z małżonkami Solo i Sabą Sebatyne, a uczniowie w niewielkich grupkach rozsiedli się wzdłuż obu brzegów środkowego sektora.
Luke był wstrząśnięty. Jakie małe wydawało się to zgromadzenie! Wliczając w to uczniów i Hana, było tu nieco mniej niż trzysta osób - w sali, którą przewidziano na dwa tysiące. Wszyscy Jedi z Akademii plus personel pomocniczy. Puste ławki stanowiły gorzkie przypomnienie, jak niewiele tereaz znaczyli Jedi wobec mrocznych sił, które zdawały się skupiać w najbardziej opuszczonych zakątkach galaktyki.
Luke zatrzymał się pośrodku podium i odetchnął głęboko. Z dziesięć razy powtarzał sobie tę przemowę, ale wciąż czuł większe zdenerwowanie niż przed spotkaniem z Darthen Vaderem w Mieście Chmur. Tak wiele zależało od tego, co za chwilę powie… i od tego, jak Jedi na to zareagują.
- Trzydzieści pięć lat standardowych temu - zaczął - stałem się ostatnim strażnikiem dawnego zakonu, który rozkwitał przez tysiąc pokoleń. W tym okresie żadne zło nie śmiało się przeciwstawić jego potędze, żadna uczciwa istota nigdy nie zakwestionowała prawości zakonu. A jednak upadł, obalony przez zdradę lorda Sithów, który włożył maskę przyjaciela i sojusznika. Tylko garstka mistrzów przeżyła, ukrywając się w pustyniach i na bagnach, aby jasne światło Zakonu Jedi nigdy nie zgasło.
Luke zawiesił głos i wymienił spojrzenia z Leią. Jej twarz znaczyły ślady czterech dekad poświęceń i służby galaktyce, ale brązowe oczy wciąż błyszczały młodzieńczym zapałem. W tej chwili lśniła w nich jeszcze ciekawość. Luke nawet jej nie powiedział wcześniej, co zamierza zrobić.
Przeniósł wzrok na pozostałych Jedi.
- Pod opieką dwóch z tych mistrzów stałem się sprawcą powrotu Jedi, poświęciłem się rozpaleniu na nowo światła dawnego zakonu. Jesteśmy dziś mniejszą, bledszą latarnią niż ta, która kiedyś oświetlała drogę Starej Republiki, ale staraliśmy się, by i nasze światło płonęło coraz jaśniejszym blaskiem.
Luke poczuł w Mocy, jak wyczekiwanie powoli zmienia się w optymizm, lecz pochwycił również cień troski u swojej siostry. Leia, wprawiona w politycznych gierkach dawna pani premier, w dodatku obdarzona Mocą, wiedziała doskonale, co robi jej brat. Luke usunął obawy z jej umysłu: robił to, co robi, aby ratować zakon, nie żeby się wywyższać.
- Rozwijaliśmy się - ciągnął - aż do teraz.
Spojrzał najpierw w kierunku Corrana i jego popleczników, potem w stronę Kypa i jego grupy.
- Teraz grozi nam wewnętrzny wróg, którego sprowadziłem w nasze progi przez niezrozumienie dawnych praktyk. W swojej arogancji sądziłem, że znaleźliśmy lepszą drogę, bardziej dostosowaną do wyzwań, jakim musimy dzisiaj stawić czoło. Myliłem się.
W sali rozległ się stłumiony szmer protestu, wokół Kypa i Corrana zaś Moc zafalowała poczuciem winy. Luke podniósł dłoń, prosząc o ciszę.
- W zakonie, jaki miałem przed sobą, służyliśmy Mocy zgodnie z naszymi sumieniami. Dobrze uczyliśmy naszych adeptów i wierzyliśmy, że idą za głosem swojego serca. - Mistrz Jedi spojrzał w pełne niepokoju oczy Leii. - To był piękny sen, ale od jakiegoś czasu coraz bardziej rozchodził się z rzeczywistością.
Skierował znów wzrok na pozostałych Jedi.
- Popełniłem jeden błąd: zapomniałem, że nawet szlachetne istoty mogą nie zgadzać się między sobą. Każdy sam ocenia sytuację i sam dochodzi do wniosków, i zdarza się, że są one ze sobą sprzeczne. I każda ze stron z czystym sumieniem może wierzyć, że tylko ona ma rację. A wtedy łatwo jest zatracić hierarchię ważności, świadomość, że są rzeczy istotniejsze niż własne przekonania.
Luke wbił wzrok w Kypa, który zdołał wytrzymać to spojrzenie, choć zalał się rumieńcem.
- Kiedy Jedi są w niezgodzie ze sobą, są w niezgodzie z Mocą - ciągnął Luke. Przeniósł wzrok na Corrana, który niechętnie spojrzał w dół.
- A kiedy Jedi są w niezgodzie z Mocą, nie są w stanie wypełniać swoich obowiązków wobec siebie, zakonu i Sojuszu.
W sali zapadła całkowita cisza. Luke milczał - nie po to, aby budować napięcie, lecz by każdy Jedi miał czas zastanowić się nad swoją rolą w tym kryzysie.
Ben i uczniowie siedzieli zupełnie nieruchomo z głowami spuszczonymi nisko na piersi. Strzelali jednak oczami na boki, poszukując wskazówek, jak zareagować. Zawstydzenie Tesara Sebatyne po roli, jaką odegrał w kryzysie, zdradziły spłaszczone łuski na karku, Lowbacca zgarbił ramiona. Tahiri siedziała nieruchomo jak kamień, patrząc wprost przed siebie, sztywnym zachowaniem bez powodzenia próbując ukryć zakłopotanie. Jedynie Leia zdawała się nie przejmować tą delikatną naganą. Złożyła dłonie w namiocik, wpatrując się w Luke’a ze zmarszczonymi brwiami. Jej obecność w Mocy była tak zakamuflowana, że brat nie był w stanie odczytać jej uczuć.
Gdy nastrój w sali zaczął ewoluować w kierunku żalu, Luke odezwał się znowu:
- Medytowałem bardzo długo i doszedłem do wniosku, że sposób, w jaki zareagujemy na kryzys… - ten obecny lub każdy inny… - jest o wiele mniej istotny niż to, że powinniśmy zareagować razem. Nawet jeśli prowadzi nas Moc, jesteśmy tylko śmiertelnikami i popełniamy błędy. Ale błędy same w sobie nigdy nas nie zniszczą. Dopóki będziemy działać razem, zawsze znajdziemy w sobie siłę, aby powstać. Nie starczy nam jednak sił, jeśli będziemy walczyć między sobą. Będziemy zbyt zmęczeni, aby pokonać wrogów, a na to właśnie liczą Lomi Plo i Mroczne Gniazdo. Tylko w ten sposób mogiby z nami wygrać.
Odetchnął głęboko.
- Dlatego proszę teraz każdego z was, aby przemyślał swoje zaangażowanie w sprawy Jedi. Jeśli nie potraficie postawić dobra zakonu ponad wszystko inne i podążać w kierunku obranym przez swoich zwierzchników, proszę, abyście odeszli. Jeśli macie inne obowiązki i musicie dochować lojalności komuś poza zakonem, proszę, abyście odeszli. Jeśli nie potraficie być przede wszystkim rycerzami Jedi, proszę, abyście w ogóle przestali nimi być.
Luke powoli wodził spojrzeniem od jednego zdumionego oblicza do następnego. Tylko Leia sprawiała wrażenie przerażonej - ale z tym się liczył.
- Przemyślcie wasz wybór bardzo starannie - dodał. - Kiedy będziecie gotowi, niech każdy przyjdzie do mnie i oznajmi, jaką podjął decyzję.
klaudunia2009-01-14 09:13:39
Przydługi ten fragment ale muszę znaleźć gdzieś książkę dziś będę w Krakowie to może znajdę
TheMichal2007-06-12 16:50:45
:O I jak kupiłem, bardzo nęcący ten fragment
solo jacen2006-11-09 14:03:42
Cudne muszę to kupić
SALVO2006-10-11 14:51:26
Dotychcza w Mrocznym Gniezdzie był okropny prolog, a reszta wspaniała. Tym razem chyba jest tak samo. Ta książka jest moją pozycją obowiązkową.
seishiro2006-10-06 20:08:11
Wreszcie stanie się coś, na co zanosiło się od conajmniej połowy NEJ:) Czekam z niecierpliwością!!!
Star_Vader2006-10-03 21:34:33
Może kupię
Darth_Simon2006-10-03 15:36:00
Ładne ładniutkie,zapowiada się ciekawie...
Aquenral2006-10-03 14:41:01
Powiem tyle: hm?