Geonosis
Krępy, zlany potem mężczyzna z cichym westchnieniem ulgi obserwował zasuwające się drzwi z podwójnego durabetonu. Dawały one złudne poczucie bezpieczeństwa. Złudne, gdyż cała trójka mężczyzn, ukrywająca się w magazynie, była świadoma, jak bardzo liche mieli szanse na przeżycie. Byli trójką Jedi – Mistrz i dwaj Rycerze - wysłaną na planetę, na której rozpętało cię całe to piekło. Mieli zdobyć informacje wywiadowcze o przewydywanych posunięciach wojennych arcyksięcia Poggle’a Mniejszego. Niestety, jak to zazwyczaj bywa w misjach szpiegowskich, nic nie poszło po ich myśli.
Geonosjanie spodziewali się ich.
Osaczeni przez dziesiątki superrobotów bojowych i zapędzeni w ślepy zaułek, bo magazyn narzędzi konserwatorskich śmiało można takim nazwać, znaleźli się w pułapce. Pomieszczenie było na tyle duże, by mogło roznosić się po nim echo, acz jednocześnie ogromna liczba narzędzi, mechanizmów i przestarzałych robotów budowlanych redukowała owe echo do cichego, metalicznego pomruku.
Dlatego Seph Middegold, Jedi z Commenoru, który jako ostatni wbiegł do bardzo tymczasowej reduty Jedi, starał się nie oddychać za głośno. Sapanie jego skrajnie wycieńczonego ciała wracało dźwiękiem, który mroził mu krew w żyłach. Już i bez tego był dostatecznie przerażony.
- Cisza przed burzą – mruknął Rade Xavis, drugi Jedi, którego nisko opuszczona z lewego boku klinga miecza świetlnego rzucała jasnozieloną poświatę na twarze jego towarzyszów. Pot spływał cienką strużką po jego skroni; pocieszyło to Sepha – nie on jeden był wykończony po szaleńczym sprincie w stronę hangaru. Nieszczęśliwie, obstawionym przez roboty.
- Czuję coś... innego. – oznajmił beznamiętnym głosem trzeci z Jedi, w przeciwieństwie do reszty, wydający się być w pełni sił. Miał na imię Tremayne i był najmłodszy z całej trójki. Nie powodowało to, by czuł się gorszy od Sepha czy Rade’a. Był na tyle inteligentny i potężny, żeby z powodzeniem móc już wypełniać niebezpieczne misje godne prawdziwego Jedi – którym w końcu był, mimo że od niedawna.
- Wynaturzenie – zgodził się ponurym głosem Rade. Sygnatura w Mocy nadchodzącego przeciwnika była słaba, wręcz znikoma – Seph nie miał pojęcia, dlaczego. Mimo to czuł, że będą z tego ogromne kłopoty.
Usłyszeli mechaniczne skrzypienie serwomotorów, nasilające się za zabarykadowanymi wrotami. Był coraz bliżej.
- Seph, stań z lewej. – sprowadził go na ziemię zdecydowany głos mistrza Xavisa. – Tremayne, po prawej, ja w środku. Cokolwiek to jest, nie da rady nam trzem.
Seph stracił dech w piersiach. Kosmiczny moment prawdy.
Zobaczył punkt przełomu sytuacji: w takim ustawieniu, zginą wszyscy. Nikt się stąd nie wydostanie.
Nagle cały strach, całe zmęczenie, opadło. Poczuł ciepło, ogarniające jego ciało.
Spokój... wszechobecny spokój.
- Nie – odezwał się, w pełni świadom swojej decyzji. – Ja stanę w środku.
Był pogodzony ze sobą. Ze swoim losem. Ze spokojem słuchał coraz wyraźniejszych skrzypnięć. Kroki nasilały się; Seph miał wrażenie, że tajemnicza istota jest tuż za bramą.
Zauważył badawcze spojrzenie, jakim obserwował go mistrz Xavis.
- Seph – odezwał się ten drugi cichym głosem. – Nie musisz tego robić.
- Muszę – pokręcił głową, uśmiechając się kącikami ust. – Jestem najsłabszym z nas, tylko bym przeszkadzał. A beze mnie wciąż macie szansę.
Tremayne głęboko westchnął.
- Opowiemy, jak było. Obiecuję.
Seph położył mu rękę na ramieniu.
- Niech Moc będzie z wami.
- I z tobą, przyjacielu – dodał z powagą Rade. – I z tobą.
Skrzypienie ustało i zapanowała martwa cisza. Trzech Jedi spojrzało po sobie z niezrozumieniem. Wówczas rozległ się syk topiącego się durabetonu. W dwóch miejscach, wrota zaczynały ustępować.
Miecze świetlne.
Seph przełożył swój do lewej ręki, wyciągając go na wysokość głowy, klingą do przodu. W drzwiach wypaliła się ogromna dziura, w kształcie nieforemnego owalu. Powróciło skrzypienie, a w obłoku pary ukazał się zarys humanoidalnej postaci. Gdy para opadła nieco, Seph rozpoznał swojego przeciwnika. W innych okolicznościach, widok ten zmroziłby mu krew w żyłach.
Teraz tylko się uśmiechnął.
Nie czekając na reakcję Generała Grievousa, rzucił się do przodu z mieczem skierowanym łukiem ku jego głowie. Oczywiście nie mógł wiedzieć o dwóch dodatkowych ramionach Generała.
Przyjął śmierć z pogodą ducha; odchodząc, czuł się spełniony.
Z prywatnych dzienników Rade’a Xavisa
Seph Meddigold stał się w tamtym momencie ideałem Jedi. Stał się tym, czym powinien być każdy z nas. Jego poświęcenie pozwoliło nam... mi... przeżyć. Tak, jak mu obiecaliśmy, opowiedziałem o wszystkim Radzie Jedi.
Ku mojemu zdziwieniu, jej członkowie nie zareagowali tak, jak ja. Odniosłem wrażenia, jakby uznali poświęcenie Sepha za coś naturalnego; coś, co było obowiązkiem każdego Jedi. Pogodzili się z tym natychmiastowo. Wola Mocy, mówili.
Jestem ciekawy, czy gdy ginęli, równie lekko przyjęli wolę Mocy względem nich samych.
Wątpliwe.
Dużo czasu minęło, nim sam zrozumiałem, jak kruchym i nietrwałym stanem jest życie i przestałem rozpaczać po śmierci każdego przyjaciela.
Ileż można.
Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.
Nic się nie zmienia.
Generał Grievous, dowódca wojsk Konfederacji, czteroręki cyborg, rzeźnik Jedi. Nigdy nie przegrał walki.
Mimo, iż Rade i Tremayne walczyli niczym natchnieni szermierze, nie umieli zdobyć nad nim przewagi. Cios – unik. Pchnięcie – odskok. Cięcie – blokada. Stopniowo zaczynało powracać do nich z całą siłą wcześniejsze zmęczenie. W pewnym momencie, na Rade’em skoncentrowały się aż trzy ostrza mieczy Grievousa. Sparował ciosy dwóch z nich, lecz trzecie nadpaliło mu ramię. Wrzasnął z bólu i osunął się na kolana. Poczuł swąd palonego powietrza, a świat zapłonął na niebiesko. Ku jego zdziwieniu, nie pożegnał się natychmiastowo z głową; więcej, miecz zniknął sprzed jego twarzy.
Co u diabła... – zdziwił się.
Gargantuiczna sylwetka Generała oddaliła się od niego i pomknęła bez słowa przez wypalone wrota, za którymi zniknął Tremayne. Rade poczuł przypływ wściekłości. Jego przyjaciel skorzystał z nadarzającej się okazji i uciekł, zostawiając go na pastwę Grievousa. Postanowił więc nie marnować czasu i podniósł się. Podszedł do drzwi i ostrożnie nimi wyjrzał. W oddali prawej odnogi korytarza, w półmroku, zauważył błyskające ostrza mieczy świetlnych. Skupił całą uwagę na zamaskowaniu swojej obecności, jednak ktoś go wyczuł.
- Xavis, pomóż mi! – wrzasnął z rozpaczą w głosie Tremayne. – Sam nie dam rady!
Rade tylko wzruszył ramionami. Jego towarzysz wykazał się egoizmem i teraz za to zapłaci. Odwrócił się na pięcie i korzystając z okazji, pospieszył w stronę swojego statku.
Krępy, zlany potem mężczyzna z cichym westchnieniem ulgi obserwował zasuwające się drzwi z podwójnego durabetonu. Dawały one złudne poczucie bezpieczeństwa. Złudne, gdyż cała trójka mężczyzn, ukrywająca się w magazynie, była świadoma, jak bardzo liche mieli szanse na przeżycie. Byli trójką Jedi – Mistrz i dwaj Rycerze - wysłaną na planetę, na której rozpętało cię całe to piekło. Mieli zdobyć informacje wywiadowcze o przewydywanych posunięciach wojennych arcyksięcia Poggle’a Mniejszego. Niestety, jak to zazwyczaj bywa w misjach szpiegowskich, nic nie poszło po ich myśli.
Geonosjanie spodziewali się ich.
Osaczeni przez dziesiątki superrobotów bojowych i zapędzeni w ślepy zaułek, bo magazyn narzędzi konserwatorskich śmiało można takim nazwać, znaleźli się w pułapce. Pomieszczenie było na tyle duże, by mogło roznosić się po nim echo, acz jednocześnie ogromna liczba narzędzi, mechanizmów i przestarzałych robotów budowlanych redukowała owe echo do cichego, metalicznego pomruku.
Dlatego Seph Middegold, Jedi z Commenoru, który jako ostatni wbiegł do bardzo tymczasowej reduty Jedi, starał się nie oddychać za głośno. Sapanie jego skrajnie wycieńczonego ciała wracało dźwiękiem, który mroził mu krew w żyłach. Już i bez tego był dostatecznie przerażony.
- Cisza przed burzą – mruknął Rade Xavis, drugi Jedi, którego nisko opuszczona z lewego boku klinga miecza świetlnego rzucała jasnozieloną poświatę na twarze jego towarzyszów. Pot spływał cienką strużką po jego skroni; pocieszyło to Sepha – nie on jeden był wykończony po szaleńczym sprincie w stronę hangaru. Nieszczęśliwie, obstawionym przez roboty.
- Czuję coś... innego. – oznajmił beznamiętnym głosem trzeci z Jedi, w przeciwieństwie do reszty, wydający się być w pełni sił. Miał na imię Tremayne i był najmłodszy z całej trójki. Nie powodowało to, by czuł się gorszy od Sepha czy Rade’a. Był na tyle inteligentny i potężny, żeby z powodzeniem móc już wypełniać niebezpieczne misje godne prawdziwego Jedi – którym w końcu był, mimo że od niedawna.
- Wynaturzenie – zgodził się ponurym głosem Rade. Sygnatura w Mocy nadchodzącego przeciwnika była słaba, wręcz znikoma – Seph nie miał pojęcia, dlaczego. Mimo to czuł, że będą z tego ogromne kłopoty.
Usłyszeli mechaniczne skrzypienie serwomotorów, nasilające się za zabarykadowanymi wrotami. Był coraz bliżej.
- Seph, stań z lewej. – sprowadził go na ziemię zdecydowany głos mistrza Xavisa. – Tremayne, po prawej, ja w środku. Cokolwiek to jest, nie da rady nam trzem.
Seph stracił dech w piersiach. Kosmiczny moment prawdy.
Zobaczył punkt przełomu sytuacji: w takim ustawieniu, zginą wszyscy. Nikt się stąd nie wydostanie.
Nagle cały strach, całe zmęczenie, opadło. Poczuł ciepło, ogarniające jego ciało.
Spokój... wszechobecny spokój.
- Nie – odezwał się, w pełni świadom swojej decyzji. – Ja stanę w środku.
Był pogodzony ze sobą. Ze swoim losem. Ze spokojem słuchał coraz wyraźniejszych skrzypnięć. Kroki nasilały się; Seph miał wrażenie, że tajemnicza istota jest tuż za bramą.
Zauważył badawcze spojrzenie, jakim obserwował go mistrz Xavis.
- Seph – odezwał się ten drugi cichym głosem. – Nie musisz tego robić.
- Muszę – pokręcił głową, uśmiechając się kącikami ust. – Jestem najsłabszym z nas, tylko bym przeszkadzał. A beze mnie wciąż macie szansę.
Tremayne głęboko westchnął.
- Opowiemy, jak było. Obiecuję.
Seph położył mu rękę na ramieniu.
- Niech Moc będzie z wami.
- I z tobą, przyjacielu – dodał z powagą Rade. – I z tobą.
Skrzypienie ustało i zapanowała martwa cisza. Trzech Jedi spojrzało po sobie z niezrozumieniem. Wówczas rozległ się syk topiącego się durabetonu. W dwóch miejscach, wrota zaczynały ustępować.
Miecze świetlne.
Seph przełożył swój do lewej ręki, wyciągając go na wysokość głowy, klingą do przodu. W drzwiach wypaliła się ogromna dziura, w kształcie nieforemnego owalu. Powróciło skrzypienie, a w obłoku pary ukazał się zarys humanoidalnej postaci. Gdy para opadła nieco, Seph rozpoznał swojego przeciwnika. W innych okolicznościach, widok ten zmroziłby mu krew w żyłach.
Teraz tylko się uśmiechnął.
Nie czekając na reakcję Generała Grievousa, rzucił się do przodu z mieczem skierowanym łukiem ku jego głowie. Oczywiście nie mógł wiedzieć o dwóch dodatkowych ramionach Generała.
Przyjął śmierć z pogodą ducha; odchodząc, czuł się spełniony.
Z prywatnych dzienników Rade’a Xavisa
Seph Meddigold stał się w tamtym momencie ideałem Jedi. Stał się tym, czym powinien być każdy z nas. Jego poświęcenie pozwoliło nam... mi... przeżyć. Tak, jak mu obiecaliśmy, opowiedziałem o wszystkim Radzie Jedi.
Ku mojemu zdziwieniu, jej członkowie nie zareagowali tak, jak ja. Odniosłem wrażenia, jakby uznali poświęcenie Sepha za coś naturalnego; coś, co było obowiązkiem każdego Jedi. Pogodzili się z tym natychmiastowo. Wola Mocy, mówili.
Jestem ciekawy, czy gdy ginęli, równie lekko przyjęli wolę Mocy względem nich samych.
Wątpliwe.
Dużo czasu minęło, nim sam zrozumiałem, jak kruchym i nietrwałym stanem jest życie i przestałem rozpaczać po śmierci każdego przyjaciela.
Ileż można.
Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.
Nic się nie zmienia.
Generał Grievous, dowódca wojsk Konfederacji, czteroręki cyborg, rzeźnik Jedi. Nigdy nie przegrał walki.
Mimo, iż Rade i Tremayne walczyli niczym natchnieni szermierze, nie umieli zdobyć nad nim przewagi. Cios – unik. Pchnięcie – odskok. Cięcie – blokada. Stopniowo zaczynało powracać do nich z całą siłą wcześniejsze zmęczenie. W pewnym momencie, na Rade’em skoncentrowały się aż trzy ostrza mieczy Grievousa. Sparował ciosy dwóch z nich, lecz trzecie nadpaliło mu ramię. Wrzasnął z bólu i osunął się na kolana. Poczuł swąd palonego powietrza, a świat zapłonął na niebiesko. Ku jego zdziwieniu, nie pożegnał się natychmiastowo z głową; więcej, miecz zniknął sprzed jego twarzy.
Co u diabła... – zdziwił się.
Gargantuiczna sylwetka Generała oddaliła się od niego i pomknęła bez słowa przez wypalone wrota, za którymi zniknął Tremayne. Rade poczuł przypływ wściekłości. Jego przyjaciel skorzystał z nadarzającej się okazji i uciekł, zostawiając go na pastwę Grievousa. Postanowił więc nie marnować czasu i podniósł się. Podszedł do drzwi i ostrożnie nimi wyjrzał. W oddali prawej odnogi korytarza, w półmroku, zauważył błyskające ostrza mieczy świetlnych. Skupił całą uwagę na zamaskowaniu swojej obecności, jednak ktoś go wyczuł.
- Xavis, pomóż mi! – wrzasnął z rozpaczą w głosie Tremayne. – Sam nie dam rady!
Rade tylko wzruszył ramionami. Jego towarzysz wykazał się egoizmem i teraz za to zapłaci. Odwrócił się na pięcie i korzystając z okazji, pospieszył w stronę swojego statku.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,06 Liczba: 18 |
|
Carno2006-11-16 23:50:09
Opowiadanie niezwykle interesujące. Ciekawy pomysł, aby powiazać je z Tremaynem ( to chyba zresztą ulubiona funficowych pisarzy, poniewaz wiedizano, że był półcyborgiem, Wielkim Inwkizytorem i że żył długo-i tylko tele - wystarczająco wiele an duże pole do popisu)
Wstawki z dzienniki Rade'a - wezbrało ci się na filozofowanie - ale spdoobąło mi się to.
Nie spdoobało mi się natomaist to, co Rad euczynił z Tremaynem. Z lektury wynika, że to właśnie ucieczka Tremeyna uratowała Rade'owi zycie. I wygląda na to, że mógłby być to celowy zabiegł ze strony Trema. Cóż, w tmy wypadku to faktycznie tym ,,złym" okazał sie właśnie Rade, który to xle zinterpretował. Aha-walka z pięcioma klonami na fregacie medycznej. Rade po prostu wyrwa jednemu ze świetnie wyszkolonych żołnieryz bron i załąwił pozostałych. Hmm...juz lepiej było od razu ten miecz świetlny wziąć :P
ALe mimo wszystko podobało mi sie, szczególnie zdani końcowe, które nadało zaiste niezwykłego klimatu :)
8/10
Baca2005-11-25 22:50:37
Cytuję: "Zobaczył punkt przełomu sytuacji: w takim ustawieniu, zginą wszyscy. Nikt się stąd nie wydostanie.
Nagle cały strach, całe zmęczenie, opadło. Poczuł ciepło, ogarniające jego ciało."
Tu miał wizję śmierci. 'Strona' druga.
BTW: nie gmatwam, a staram się 'odgmatwać' to co moim zdaniem nie dość jasno specyzowałeś. :P
Alex Verse Naberrie2005-11-05 15:21:31
hej Shain, Baca, to on naprawdę miał jakąś wizję śmierci w tym fan ficu? gdzie? a z tym podłożem psychologicznym, poczekam :)
Shedao Shai2005-10-30 12:46:15
Baca - gmatwasz, gmatwasz :) Co do reszty - zdanie faktycznie zgrzyta, trzeba je będzie przerobić na nowo. Co do charakterystyki Rade'a, był to zabieg celowy mający uwiarygodnić wydarzenia, które mają nastąpić, jak i poddać im dobre podłoże psychologiczne - ale tu proszę o cierpliwość, to be continued... :)
Asturas2005-10-29 22:20:41
10/10. BARDZO Ci dziękuję za historię Tremayne'a. Jedno z najlepszych opowiadań SW jakie kiedykolwiek czytałem włączając te z oficjalnych zbiorów!
Baca2005-10-29 18:28:17
Niestety Shed także się mylisz. Wizja Sepha dotyczyła śmierci wszystkich Jedi, na których to samorzeć Grievi nacierał, jeśli pozostaną w tej pozycji. Z kolei nie określiłeś czy chodziło o pozycję jako o ustawienie=szyk, czy jako ustawienie personalne. Zbierając całą rzecz w jedność - zmiana ustawienia mogła dotyczyć zarówno przestawienia ich tak jak w grze w trzy karty, to się także właśnie stało w powiastce. Choć równie dobrze mogli stanąć dwaj po lewej, jeden prawej; dwaj prawej jeden lewej; jeden z przodu, dwóch z tyłu; jeden z tyłu dwóch z przodu; mogli stanąć w rzędzie 'pionowym', wszyscy jednocześnie w środku jeden za drugim; mogli też zwyczajnie się cofnąć. Tyle możliwości, a wybrana ta tchórzowska najprostsza, zginąć i mieć to z głowy.
Omówiliśmy zatem jedno moje pytanie. A reszta ? 8)
Shedao Shai2005-10-28 17:24:17
Baca, Alex - mylicie się. Śmierć Sepha była konieczna, już tłumaczę czemu: nie było powiedziane, że ktokolwiek zginie, to własnie ów Seph miał wizję, w której przewidział pierwszy cios Grievousa, śmiertelny dla każdego z nich... jako, że był z całej trójki najsłabszy, poświęcił się, aby pozostali dwaj mieli choć szansę (gdyby GG z miejsca uziemił Trema czy Xavisa, szanse pozostałej dwójki znacznie by zmalały - to chyba jasne?)
Alex Verse Naberrie2005-10-13 19:03:45
więc, pomysł jest ciekawy, i bardzo chwalę moment, że ginie z rąk tremayne'a, vader the beściak,ale co jak co za dużo pracuje, z tym prochem wg mnie pasuje, ale rzeczywiście, to nie standardy stawarsowskie, mam zażalenia do momentu ucieczki z geonezis, z tym "że jestem słaby", rzeczywiście w ogóle im nie pomógł, przecież wszyscy byli osłabieni, chyba bardziej by im się przydał gdyby walczyli wspólnie
Baca2005-10-06 19:45:31
Eh. No w sumie byłoby przecudnie, gdyby nie: "Wiatrak wentylatora... (bede-bede) ...bezskutecznie usiłując lepiej nawentylować pomieszczenie." To sformułowanie jest koszmarne i kole jak kamyk w sandałku. Stanowczo możnaby napisać np. "Łopatki wiatraka w wentylatorze pracowały systematycznie, telepiąc się w takt powtarzannej niezmiennej melodii. Spełniały tylko zadanie w celu jakiego wykonania zostały stworzone - zapewniały przewiew i orzeźwiały, co w klitkę salki miejscem o niebo lepszym, a przynajmniej zdatnym do wyżycia bez nieprzyjemnej konieczności trwania w zaduchu." albo chociaż "Wiatrak obracał się i nie było duszno", cokolwiek byleby uniknąć 'nawentylowania'.
Całość jest wcale zgrabna. Wprowadzenie postaci i wynik poprzedniej sytuacji w jakiej się nieszczęśnie z ziomkami znalazł, po czym mała retrospekcja, than powrót do przyszłości i standardowe, w zasadzie przewidywalne zniknięcie prowadzące nas do jedynie słusznego zakończenia na bazie krwawej vendetty. Tyle, że nie do końca rozumiem czemu ma służyć zaznaczenie, że bohater jest bastardem, a Jedi go 'dyskryminowali', przez co minęły lata nim (mimo niewątpliwych talentów) stał się poważany, szanowany etc. Ponadto zaskoczył mnie manewr Jedi samobójcy. Całkowicie nielogiczny. Ziomek był najsłabszy, tyle, że w takim wypadku jego śmierć nie pomogła towarzyszom, a zwykle, co zrozumiałe w przypadku poświęcenia życia czyni się to w sposób optymalny korzyściami dla reszty. A tak nie stając z ziomkami ramię w ramię, stracił możliwość odciągnięcia uwagi Grieviego, zaprzepaścił wykorzystanie zdecydowanej przewagi liczebnej itd. Z sytuacji 3:1. W chwilę było niekorzystne 2:1. Doprawdy ktoś dopadnięty syndromem Arvela Crynyda powinien przemyśliwać swoje posnięcia. No chybaby, że jego Maker od razu miał inne zdanie, i pragnął szybciej zakończyć pojedynek zgodnie z pierwotnym planem. Powtarzalne i często stosowane szybkie skończenie jednego, obezwładnienie drugiego, walka z ostatnim i ucieczka drugie byłyby także przewidywalne i wręcz książkowe. No ale nic. Mam tylko pytanie czemu akurat tak zginął pierwszy ziomek ?
Z ostatnim szczegółem jaki mnie razi jest to dramatycznie szybkie "odwdzięczenie się" Tremayne'owi przez Xavisa.
Niby taki pilny w zmazywaniu win ojca, a jednak aj waj - 'szatan z siódmej klasy'. Także celowy zabieg czy wpadka w pracy ?
Łosiem.
Mel2005-10-05 15:34:17
dałem 9.Bardzo fajne opowidanko.
Kathi Langley2005-10-05 13:58:54
Tłuściutka dziewiąteczka. Początek stylistycznie sztywny, ale potem język giętki w słowa ujmuje to co myśli głowa. Mądra głowa :P ładny motywik, zgrabniutko napisane (chyba za dużo spieszczeń...), i byłoby spokojnie dziesięć, gdyby nie nadużywanie wytartych związków frazeologicznych. Popracuj trochę nad stylem.
Hego Damask2005-10-04 13:46:03
Shed ---> A to przepraszam, nie wiedziałem :)
Shedao Shai2005-10-03 17:35:31
Zabrak -> dobre pytanie. Tytuł inspirowany utworem Metallicy :)
Hego Damask2005-10-03 15:14:28
Dobre, jak już wspomniałem, tylko czemu tytuł jest po angielsku?
Hego Damask2005-10-03 13:09:44
Bardzo dobre!
Krogulec2005-10-03 12:39:59
ZARĄBISTE poprostu czytało się lepiej niż połowe książek star wars!
gratuluje Shedao!!!
Lady Aragorn2005-10-02 23:19:32
Hmmmm Shedao świetne opowiadanie !!!!!! w nagrodę daruję Ci te docinki na temat mojego dawnego starego nicka :P:P
po za tym powieść super, krótko i treściewie tak jak lubię :) masz u mnie 10 :D
Darth Phabious2005-10-02 21:56:13
Genialne! Duże 10.
Ricky Skywalker2005-10-02 19:47:41
Shdziu mógłbyś chociaż dać link do moich "Cieni Jedi", gdzie Tremayne umiera (choć to też jest kwestią sporną i otwartą ;)). Ale, nie wyprzedzając faktów, zapraszam...
http://gwiezdne-wojny.pl/tekst.php?nr=322
;)
Vip`per2005-10-02 19:09:04
Świetne opowiadanko, czyta się bdb, ciekawa fabula... Po prostu to co fani lubia najbardziej :D
Flem2005-10-02 18:35:28
Gratuluje świetnie pomyślanej i spójnej fabuły.Cudownie wplecione wąrtki filozoficzne na temat kruchości życia ludzkiego.Fanem SW nie jestem ale to opowiadanie to kawałek świetnej prozy.
Nadiru Radena2005-10-02 17:04:41
Też fakt - z tego co pamietam Tremayne pojawił się tylko w opowiadaniu "Najdłuższy Upadek" i jakichś podręcznikach RPG-owskich chyba.
Harvester2005-10-02 17:00:53
Świetne opowiadanie - wciągnęło mnie, jest to bardzo ciekawe rozwinięcie historii ojca Kurta. Czyta się ciekawie, fabuła bdb - sporo nawiązań do EU, przynajmniej na tyle, ile ja zdążyłem wychwycić :) Dzienniki Rade'a świetnie budują klimacior, czuje się wzrastające napięcie. No i ten tytuł... hłe, hłe, Metallica 4ever ;)
Shedao Shai2005-10-02 16:38:57
Kwestia śmierci Tremayne'a jest otwarta - w żadnym oficjalnym, bądź też półoficjalnym (Gamer, Insider), nie było podane, jak ginie.
Nadiru Radena2005-10-02 16:34:12
Mały błąd - pomylili mi się Kadann i Tremayne. Tego pierwszego załatwił Makati.
Nadiru Radena2005-10-02 16:32:50
Wystarczy przeczytać biografię Wieliego Admirała Makatiego. Oto link (sam napisałem):
http://www.outerrim.pl/modules.php?name=Encyclopedia&t=3
Bendu2005-10-02 16:20:45
Nadiru, gdzie to wyczytałeś/aś? O śmierci Tremayne'a?
Nadiru Radena2005-10-02 16:09:15
Z tego co wiem, Tremayne nienawidził wszystkich równo jak leci... całe szczęście, że Wielki Admirał Makati go załatwił.
Shedao Shai2005-10-02 15:44:55
Nadiru Radena - cały wątek z Geonosis był potrzebny, patrząc długofalowo; jest to uzasadnienie nienawiści Tremayne'a do Rade'a, a potem do jego syna - Kurta. Ale o tym już jest gdzie indziej... ;)
Nadiru Radena2005-10-02 15:36:44
Ogólnie opowiadanie podoba mi się; jest ciekawy styl, odpowiednia narracja.
A teraz minusy: akcja na Geonosis wydaje się być zupełnie oderwana od pozostałej części, mało ważna w świetle tego, co jest później. Poza tym mamy tu klasycznego Rycerza Jedi, który klasycznie wydostaje się z tarapatów, lecz - to jest bardzo dobra rzecz - nie ginie z rąk Lorda Vadera, ale właśnie Tremeyn'a.
Jak dla mnie 8,5, ale jako, że tej oceny brak, daje 9/10 (bowiem ósemka to ocena zbyt niska, moim skromnym zdaniem).
Halcyon2005-10-02 15:33:59
opowiadanko bardzo mi się podobało, szczególnie, że sam pisze dwa z tego okresu :) oczywiscie "z prochu powstałeś i w proch sie obrucisz" jest pewnym niedociągnięciem, ale ogólnie wszystko wypada bardzo dobrze :) 9/10
Closer2005-10-02 15:33:55
Jestem pod wrażeniem. Byłam nieświadoma Pana zdolności;)
pozdrawiam
Bubi2005-10-02 15:32:18
Bardzo dobre opowiadanie. Podoba mi sie chociaż podobnie jak Bart i Obiwan mam wątpliwości co do prochu, jakos mi tu nie pasuje. A pozatym to oby tak dalej :)
Obiwan2005-10-02 15:20:51
co do "z prochu powstałeś i w proch sie obrucisz" to niepodoba mi się to że to cytat biblijny a w świecie gw raczej niebardzo wiedza co to jest ale w sumie mam to gdzieś pod mi do klimatu bardzo to pasuje
Lord Bart2005-10-02 14:36:15
może być chociaż np. nie pasuje mi zestawienie "Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz" z "nie ma śmierci, jest Moc". Oceniam n 6 jesli oczywiście mi się uda bo ta maszynka jakoś nie chce u mnie działać,
Obiwan2005-10-02 14:28:13
Super opowiadanko :D
Yuvenall2005-10-01 23:02:09
Ech, bracie... po co mi taki braciszek? Ani siez nim pobić, ani poznęcać... teraz też sprawiłeś mi zawód. Nie mogę nawet powytykać ci błędów!! Niezły z ciebie potwór wyrasta ^^ Oby tak dalej!
Ricky Skywalker2005-10-01 22:11:40
Bardzo dobre opowiadanko, miałem ten zaszczyt, iż mogłem sprawdzić je przed umieszczeniem na Bastionie. Właściwie nie było czego poprawiać ;)
Mocna, naprawdę mocna dziewiątka... ;)