Jedna szkarłatna błyskawica nieoczekiwanie wszystko zakończyła.
Spazmatyczny ból ogarnął ciało Radeny, tak, że rękojeść omal nie wypadła mistrzowi z ręki. Żałosny okrzyk rozpaczy, jaki z siebie wydał, był niczym wobec potężnego uderzenia, które otrzymał od Mocy – uderzenia tak silnego, że zachwiał się i runął na kolana. Roboty bojowe, sądząc, iż ich cel został całkowicie wyeliminowany, skierowały swoje działka w inną stronę. Nadiru z trwogą odwrócił głowę w bok...
Trafiony w plecy Nur Taris osunął się na ziemię, a miecz świetlny wysunął się z jego bezwładnej dłoni.
Nadiru Radena z głośnym wyciem zerwał się z ziemi i rzucił się w stronę swojego ucznia, pozostawiając po sobie porozcinane na drobne kawałki szczątki robotów, przeszedłszy przezeń niczym gwałtowne tornado. Nie wiedział, że ryzykował życiem; zresztą nie obchodziło go to – w głowie miał jedynie desperację i wątłą nadzieję...
Ogarnięty rozpaczliwymi myślami, dopadł do swojego padawana i nie zważając na burzę strzałów, przelatujących wokoło niego, podtrzymał go i zajrzał w jeszcze bardziej bladą niż dotąd twarz młodzieńca.
- Nur...
Padawan uśmiechnął się ostatkiem sił i cicho powiedział:
- Widocznie tak... chciała Moc...
Nur Taris chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie starczyło mu już czasu. Oblicze jego stężało, a powieki zamknęły się w ostatnim tchnieniu.
Jego jedyny uczeń... odszedł na zawsze.
- Nur! Nie!!!
Nadiru Radena cicho załkał. Nagle jakaś siła podniosła mistrza do góry, postawiwszy na nogach, a w jego dłoniach – tknięty Mocą - zabuczał ponownie miecz świetlny.
- Na rozpacz przyjdzie czas później – wykrztusił z siebie Jedi, który go podniósł, blokując ciosy nadchodzące z wszystkich stron. – Teraz nie możemy dać się zabić!
Rycerz Jedi niepewnie kiwnął głową i znowu przyłączył się do walki, starając odepchnąć od siebie wszystkie myśli o śmierci Nura Tarisa, ale - pomimo tego, że był sługą Mocy – nie potrafił tego zrobić. Choć stało się to zaledwie przed momentem, ciągle widział przed sobą, jak padawan ciężko upada na ziemię... jak wypowiada ostatnie słowa i na jego oczach umiera. To on go wychował, trenował, wpajał zasady Zakonu, uczył czym jest współczucie, nadzieja, radości i smutek. Ile razem przebyli parseków, ile razem zrobili, ile razem przetrwali... myślał, że już dawno o tym zapomniał – ale nie. Jak naprawdę bliski mu był Nur Taris, dostrzegł dopiero teraz... kiedy było już za późno.
Irracjonalnie ku temu wszystkiemu, Nadiru Radena tak wtopił się w wir walki, że nie był już nawet świadomy tego, co robi. Wiedział tylko, że musi przetrwać... i wyłącznie ta jedna myśl trzymała go przy życiu...
Gdyż nie było już żadnych innych.
Z transu, w jaki wszedł, całkowicie złączając swój umysł z Mocą, wyszedł dopiero po paru minutach, gdy jakaś cząstka jego świadomości zakomunikowała mu, iż został zepchnięty wraz z kilkorgiem innych Jedi do jednego z szerokich korytarzy, które prowadziły wprost na plac bitwy. Obok siebie rozpoznał tylko Bariss Offee i Anidi Kalanun, ale nie miało to większego znaczenia, albowiem ktokolwiek by tu nie był, Radena nic przy nich nie czuł. Żadnej nadziei, żadnej chęci do działania... jedynie smutek. Smutek i może... ale tylko może... żal za tych, którzy walczyli nadal w środku areny.
A pozostała ich zaledwie czterdziestka. I chociaż byli to w zasadzie sami najwięksi mistrzowie Zakonu, nie byli w stanie zwyciężyć przeciwko całym legionom niekończących się jednostek Federacji Handlowej. Okrążeni i zabijani z powolną, acz zabójczą skutecznością spychani zostali na środek ponurej Areny Geonosis.
Zabijani, aż w końcu ostało się ich nie więcej niżeli dwudziestu, stojących w olbrzymim, topniejącym z każdą sekundą kręgu. Kręgu, który czekał na ostateczny wyrok, gdyż nie było już nic, co mogłoby odwrócić przeznaczenia.
Lecz okazało się, że wyrok być może zostanie odroczony.
Zaskakująco bowiem, wszystkie roboty bojowe na Arenie zamarły w bezruchu, całkowicie stopując ostrzał.
Niewspółmiernie zdumiona Anidi Kalanun zmarszczyła brwi, oglądając się na innych rycerzy obok. Ci tylko wzruszali ramionami i patrzyli na droidy, jak na posągi z marmuru.
Jedynie Nadiru Radena nie reagował na to, jakby sam był robotem. Nagle, skądś z góry dobiegł do uszu Jedi charakterystyczny głos:
- Mistrzu Windu! – powiedział twardym tonem hrabia Dooku, który stał na loży zarezerwowanej dla najwyższych dygnitarzy. – Iście rycerska walka. Godna wzmianki w Kronikach Zakonu Jedi. Teraz przyszedł kres.
Dooku zamilkł na moment, omiatając wzrokiem całą Arenę Geonosis.
- Poddajcie się – rzekł po chwili. – A darujemy wam życie.
- Nie zrobisz z nas zakładników na handel, Dooku! – zawołał z głębi areny Mace Windu, wbijając wzrok w ściśnięte oblicze byłego Jedi.
- W takim razie... – hrabia ostentacyjnie westchnął. – Przykro mi, stary druchu.
I gdy już cała nadzieja odeszła z umysłów rycerzy Jedi, a Dooku uniósł dłoń, by wydać ostatni rozkaz swoim wojskom, senator Padme Amidala zadarła do góry głowę i zawołała głośno:
- Patrzcie!
Sześć kanonierek szturmowych wylądowało w huku i tumanie kurzu pomiędzy armią droidów, a rycerzami Jedi, osłoniwszy ich od wrogiego ognia. Przeznaczenie się odwróciło.
Nadiru Radena i kompania Jedi obok niego, została nagle zmuszona do obrony przed masą Battle Droidów, które ruszyły z powrotem ku nim. Szmaragdowe ostrze Radeny wiło się z jednej strony na drugą, odbijając coraz to kolejne wiązki z droidzich blasterów, gdy tymczasem nogi wycofywały się jeszcze dalej i dalej... aż w końcu znowu Jedi pogrążył się znowu w smętnym i zabójczym transie.
Smutek przenikał go do kości i nie potrafił z tym walczyć.
Nie wiedział, kiedy, nie wiedział jak... ale zdawał sobie sprawę, że szturmowcy-klony Yody w jakiś sposób uratowali ich od pewnej śmierci w głębinach smętnej budowli Geonosian.
Stojąc w odlatującej coraz szybciej od Areny kanonierce, Nadiru Radena ostatni raz spojrzał za siebie.
Z jego oczu popłynęła tylko jedna łza.
Spazmatyczny ból ogarnął ciało Radeny, tak, że rękojeść omal nie wypadła mistrzowi z ręki. Żałosny okrzyk rozpaczy, jaki z siebie wydał, był niczym wobec potężnego uderzenia, które otrzymał od Mocy – uderzenia tak silnego, że zachwiał się i runął na kolana. Roboty bojowe, sądząc, iż ich cel został całkowicie wyeliminowany, skierowały swoje działka w inną stronę. Nadiru z trwogą odwrócił głowę w bok...
Trafiony w plecy Nur Taris osunął się na ziemię, a miecz świetlny wysunął się z jego bezwładnej dłoni.
Nadiru Radena z głośnym wyciem zerwał się z ziemi i rzucił się w stronę swojego ucznia, pozostawiając po sobie porozcinane na drobne kawałki szczątki robotów, przeszedłszy przezeń niczym gwałtowne tornado. Nie wiedział, że ryzykował życiem; zresztą nie obchodziło go to – w głowie miał jedynie desperację i wątłą nadzieję...
Ogarnięty rozpaczliwymi myślami, dopadł do swojego padawana i nie zważając na burzę strzałów, przelatujących wokoło niego, podtrzymał go i zajrzał w jeszcze bardziej bladą niż dotąd twarz młodzieńca.
- Nur...
Padawan uśmiechnął się ostatkiem sił i cicho powiedział:
- Widocznie tak... chciała Moc...
Nur Taris chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie starczyło mu już czasu. Oblicze jego stężało, a powieki zamknęły się w ostatnim tchnieniu.
Jego jedyny uczeń... odszedł na zawsze.
- Nur! Nie!!!
Nadiru Radena cicho załkał. Nagle jakaś siła podniosła mistrza do góry, postawiwszy na nogach, a w jego dłoniach – tknięty Mocą - zabuczał ponownie miecz świetlny.
- Na rozpacz przyjdzie czas później – wykrztusił z siebie Jedi, który go podniósł, blokując ciosy nadchodzące z wszystkich stron. – Teraz nie możemy dać się zabić!
Rycerz Jedi niepewnie kiwnął głową i znowu przyłączył się do walki, starając odepchnąć od siebie wszystkie myśli o śmierci Nura Tarisa, ale - pomimo tego, że był sługą Mocy – nie potrafił tego zrobić. Choć stało się to zaledwie przed momentem, ciągle widział przed sobą, jak padawan ciężko upada na ziemię... jak wypowiada ostatnie słowa i na jego oczach umiera. To on go wychował, trenował, wpajał zasady Zakonu, uczył czym jest współczucie, nadzieja, radości i smutek. Ile razem przebyli parseków, ile razem zrobili, ile razem przetrwali... myślał, że już dawno o tym zapomniał – ale nie. Jak naprawdę bliski mu był Nur Taris, dostrzegł dopiero teraz... kiedy było już za późno.
Irracjonalnie ku temu wszystkiemu, Nadiru Radena tak wtopił się w wir walki, że nie był już nawet świadomy tego, co robi. Wiedział tylko, że musi przetrwać... i wyłącznie ta jedna myśl trzymała go przy życiu...
Gdyż nie było już żadnych innych.
Z transu, w jaki wszedł, całkowicie złączając swój umysł z Mocą, wyszedł dopiero po paru minutach, gdy jakaś cząstka jego świadomości zakomunikowała mu, iż został zepchnięty wraz z kilkorgiem innych Jedi do jednego z szerokich korytarzy, które prowadziły wprost na plac bitwy. Obok siebie rozpoznał tylko Bariss Offee i Anidi Kalanun, ale nie miało to większego znaczenia, albowiem ktokolwiek by tu nie był, Radena nic przy nich nie czuł. Żadnej nadziei, żadnej chęci do działania... jedynie smutek. Smutek i może... ale tylko może... żal za tych, którzy walczyli nadal w środku areny.
A pozostała ich zaledwie czterdziestka. I chociaż byli to w zasadzie sami najwięksi mistrzowie Zakonu, nie byli w stanie zwyciężyć przeciwko całym legionom niekończących się jednostek Federacji Handlowej. Okrążeni i zabijani z powolną, acz zabójczą skutecznością spychani zostali na środek ponurej Areny Geonosis.
Zabijani, aż w końcu ostało się ich nie więcej niżeli dwudziestu, stojących w olbrzymim, topniejącym z każdą sekundą kręgu. Kręgu, który czekał na ostateczny wyrok, gdyż nie było już nic, co mogłoby odwrócić przeznaczenia.
Lecz okazało się, że wyrok być może zostanie odroczony.
Zaskakująco bowiem, wszystkie roboty bojowe na Arenie zamarły w bezruchu, całkowicie stopując ostrzał.
Niewspółmiernie zdumiona Anidi Kalanun zmarszczyła brwi, oglądając się na innych rycerzy obok. Ci tylko wzruszali ramionami i patrzyli na droidy, jak na posągi z marmuru.
Jedynie Nadiru Radena nie reagował na to, jakby sam był robotem. Nagle, skądś z góry dobiegł do uszu Jedi charakterystyczny głos:
- Mistrzu Windu! – powiedział twardym tonem hrabia Dooku, który stał na loży zarezerwowanej dla najwyższych dygnitarzy. – Iście rycerska walka. Godna wzmianki w Kronikach Zakonu Jedi. Teraz przyszedł kres.
Dooku zamilkł na moment, omiatając wzrokiem całą Arenę Geonosis.
- Poddajcie się – rzekł po chwili. – A darujemy wam życie.
- Nie zrobisz z nas zakładników na handel, Dooku! – zawołał z głębi areny Mace Windu, wbijając wzrok w ściśnięte oblicze byłego Jedi.
- W takim razie... – hrabia ostentacyjnie westchnął. – Przykro mi, stary druchu.
I gdy już cała nadzieja odeszła z umysłów rycerzy Jedi, a Dooku uniósł dłoń, by wydać ostatni rozkaz swoim wojskom, senator Padme Amidala zadarła do góry głowę i zawołała głośno:
- Patrzcie!
Sześć kanonierek szturmowych wylądowało w huku i tumanie kurzu pomiędzy armią droidów, a rycerzami Jedi, osłoniwszy ich od wrogiego ognia. Przeznaczenie się odwróciło.
Nadiru Radena i kompania Jedi obok niego, została nagle zmuszona do obrony przed masą Battle Droidów, które ruszyły z powrotem ku nim. Szmaragdowe ostrze Radeny wiło się z jednej strony na drugą, odbijając coraz to kolejne wiązki z droidzich blasterów, gdy tymczasem nogi wycofywały się jeszcze dalej i dalej... aż w końcu znowu Jedi pogrążył się znowu w smętnym i zabójczym transie.
Smutek przenikał go do kości i nie potrafił z tym walczyć.
Nie wiedział, kiedy, nie wiedział jak... ale zdawał sobie sprawę, że szturmowcy-klony Yody w jakiś sposób uratowali ich od pewnej śmierci w głębinach smętnej budowli Geonosian.
Stojąc w odlatującej coraz szybciej od Areny kanonierce, Nadiru Radena ostatni raz spojrzał za siebie.
Z jego oczu popłynęła tylko jedna łza.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 8,62 Liczba: 21 |
|
Darth Kamil2009-11-14 16:10:11
Autentycznie się wzruszyłem, ładne :)
Brendis2009-02-04 22:03:07
Uważam, że lepiej niż wspaniale!!! Ludzie wy sie nie znacie. To jest Arcydzielo. ARCY!!! Debile!
Jedi Knight Asdamk2009-01-06 14:00:55
Wspaniałe! 10/10
Kasis2008-08-04 11:36:10
Podobało mi się:) Dobry pomysł na opowiadanie. Pokazałeś w nim to czego nie mogliśmy ujrzeć na filmie.
X-Yuri2008-01-02 13:54:13
Ano, cudowne.
X-tla2006-07-01 11:35:53
Cudowne
Kuba Guzik2006-06-25 14:54:34
Całkiem wporządku, nie wybitne ale może być 8-/10
Lord Brakiss2006-06-01 15:12:44
Dobre, bardzo dobre i tyle 9/10
Harnas Jedi2005-06-21 13:54:18
spaniale nie mam normanie slow
:-)
lamer_nr12005-05-24 07:56:13
Bardzo mi się podobało.:-) ocena:10
Xatoo2005-03-31 12:30:25
:)
Nestor2005-01-27 21:50:00
Opowiadanie pełen wypas. Nie oszukujmy się 9 jest w pełni zasłużona!
Nadiru Radena2005-01-24 16:42:17
Uff, czas na parę odpowiedzi:
- postanowiłem do maksimum skrócić opisy, bo uznałem, że Bitwę w Arenie Geonosis każdy ogladał, więc wie jak to wygląda
- postacie Nadiru Radeny i Nura Tarisa nie są opisane z prostej przyczyny: nic takie opisy nie wnosiłyby do akcji; skłaniałbym się wręcz do stwierdzenia, że trochę zrujnowałyby szyk opowiadania
- angielskojęzyczne nazwy: znacznie bardziej wole oryginalne nazwy, niż te "spolszczone". Odnosi się to zarówno do planet (choćby Corellia), statków (przykładowo "Chimaera", zamiast "Chimera") jak i nazw własnych, czyli tychże Battle i Super Battle Droidów (tudzież Droidekasów)
- krótkość: uznałem, iż nie ma sensu więcej przeciągać akcji i fabuły; co się miało stać, stao się i tyle; wprawdzie mogłem napisać więcej o dalszym ciągu całej Bitwy... ale po co? Śmierć Tarisa była najważniejsza.
Alex Verse Naberrie2005-01-24 11:34:46
Bardzo lubię nawiązania do epizodów, dlatego podobało mi się opowiadanie. Walkę o Geonosis pokazano z innej perspektywy, to było najfajniejsze.
Postacie Nadira i Nura kojarzyły mi się z Obiwanem i Jinnem z E1.
Krogulec2005-01-22 22:53:36
Trochę sięczepiacie szczegółow, te angielskojęzyczne nazwy to naprawdę bardzo mało ważne a wy z tego robicie główny problem ocen....
Liczy się Akcja,opis,fabułą,błędy lub ich brak...
:) opowiadanie bardzo dobre 9
Ricky Skywalker2005-01-22 21:08:29
Ładnie napisane, bez błędów stylistycznych czy ortograficzno-interpunkcyjnych. Plus.
Pokazane inne spojrzenie na akcję, którą już znamy. To też plus.
Wartka akcja. Kolejny plus.
Króciutkie - no ale mieliśmy już i krótsze opowiadania. Neutralność.
Zbyt mało opisów - może i zaprzeczam w tym momencie temu, że wcześniej uznałem za plus wartką akcję; prawda jest jednak taka, że umiejętnie wprowadzone opisy przestojów w akcji wcale nie robią, a tutaj właściwie nawet nie wiemy, jak wygląda Nadiru Radena. Minusik.
I, jak już napisał volrath... nie jestem wprawdzie zwolennikiem spolszczania nazw typu "Calamari" na "Kalamar", ale coś takiego jak Battle Droid... coś, co zostało wprowadzone odgórnie w tłumaczeniach, nawet nie od Amberu, a od LUCASFILM... powinno być nazywane prawidłowo. Kolejny minusik.
Dałbym 7+, gdyby było. Nie ma jednak takowej oceny, dam więc 8 - na zachętę. :)
volrath2005-01-22 13:01:55
Miłe.
Ale denerwuje mnie używanie anglojęzycznej nomenklatury, nawet bardzo.
Niemniej sprawnie napisane, kilka drobnych błędów stylistycznych nie wpływa raczej na odbiór całości.
Daje siedem, aczkolwiek to jest ocena zarezerwowana dla opowiadań "niezłych i czymś sie wyróżniających", a to nie wyróżnia się niczym, wiec nie wiem czemu to robię:)
Carno2005-01-20 22:56:33
Podoba mi się. Większych błędów nie sporzestrzegłem. 9.
Krogulec2005-01-20 22:21:49
bardzo dobre opowiadanie, oby moje były tak dobre...
Freed2005-01-20 14:42:22
No jak dla mnie to też całkiem niezłe :D Podoba mi sie zwłaszcza wprowadzenie nowych postaci i opisanie tej znanej wszystkim bitwy z nowej perspektywy ;) 9/10
Lorn2005-01-20 13:15:21
Dla mnie super, bardzo lubię opisy bitew z udziałem wielu JEDI, Autor trafił w mój gust i chyba nie tylko mój :-) Dla mnie mocna 10.
SeventhSon2005-01-20 10:18:25
Również mi się podoba daje 10 :)
Mistrz Fett2005-01-20 08:54:47
Dla mnie super :D Pokazanie Bitwy o Geonosis z perspektywy pojedynczych Jedi oraz ukazanie żalu po stracie kompanów to świetny pomysł :) Daje 9/10