Za szybą migotały od czasu do czasu światła speederów i innych odkrytych pojazdów rozbijających się po nieco mniej zatłoczonych szlakach powietrznych miasta. Większość budynków była widocznie równie doskonale jak za dnia, tam gdzie ich kształtu nie wydobywały światła w oknach, robiły to odpowiednio założone reflektory lub krzykliwe reklamy holograficzne. Wszystko to zwielokrotniało się w szkle, dodatkowo wchłaniającym w siebie ruch i błyski sali za nim.
Kolejne z wielu typowych przyjęć, służących niczemu innemu jak pokątnemu ubijaniu interesów w momentach gdy towarzyszki mężczyzn udawały się do stołów z grami lub wychodziły na położony piętro wyżej taras. W zasadzie nic więcej nie dało się tu robić – gry były niehazardowe, trunki młode i kiepskie, a obecne tu kobiety – zajęte. W dodatku osoba dla której zjawił się tu podpierający okno młodzieniec najwyraźniej nie miała zamiaru się tu ukazać. Pozostawało tylko wpatrywać się w panoramę miasta i doczekać pory w której wyjście będzie można usprawiedliwić szumieniem w głowie. Wśród poruszających się kształtów pojawiła się jasna plama, do oddzielonej szklanym łukiem części barowo – wypoczynkowej kompleksu weszła jakaś nowa postać. James obrócił się w stronę sali mając zamiar obejrzeć nieznajomą. Młoda kobieta w bladobłękitnej sukni zgrabnie podążała za spasionym Twi’lekiem na widok którego od paru stolików posyłano przyjacielskie salutowania. Spaślak zatrzymał się przy jednym ze stolików, przy którym natychmiast zaczęto domagać się, aby się dosiadł, mimo iż stół ten i tak był już obsadzony dwa razy większą ilością gości niż pozwalały na to jego możliwości. Dziewczyna tymczasem omiatała wzrokiem pomieszczenie. Z jej miny widać było, iż doskonale zdaje sobie sprawę, że została tu sprowadzona jedynie w roli żywej ozdoby.
-Coś się tak zagapił?
Beckersonn wzdrygnął się słysząc nagle ten głos obok siebie. Na szczęście kieliszek był prawie pusty.
-Meb! Idź Ty do diabła z tym swoim podkradaniem się. – parsknął z wystudiowanym oburzeniem na stojącego obok mężczyznę.
-Widzę że już zacząłeś włóczyć się po tego typu lokalach w poszukiwaniu kolejnych sponsorów dla tych Twoich turborepulsorów?
-Nie, jestem tu z innego powodu, a repulsory sprzedają się świetnie. – chłodniej i dużo staranniej akcentując basica wyraził się Meb.
-Taaa, prędzej znajdę Flotę Katańską niż Twoje wynalazki znajdą kogoś kto zechciałby ponieść koszty ich wprowadzenia do użytku....i serwisowania.
Turborepulsory projektu Meba były standartowymi elementami w których po dokonaniu pewnych nie do końca zgodnych z ich konstrukcją modyfikacji miały pojawiać się niewyobrażalne moce, dzięki czemu para unowocześnionych napędów była w stanie unieść ciężarówkę w rodzaju tych używanych przez banki. Opłacane było to bardzo krótkim okresem żywotności pojedyńczego turborepulsora co sprawiało że praktycznie nie były one w stanie zwrócić poniesionych na nie wysokich kosztów produkcji. Swojego czasu oferta Meba została przedstawiona Beckersonnowi, z oczywistych powodów zostając odrzucona.
-Lepiej mi powiedz, czy orientujesz się kto to – rzekł Beckersonn wskazując kieliszkiem na błękitna postać.
-Nie mam pojęcia, wiesz że nie interesuję się producentami podzespołów dla Rendilli. Te płotki nie mają na nic wpływu, odtwarzają tylko powierzony im wzór technologiczny. – pogarda wynalazców dla tego rodzaju przedsięwzięć była powszechnie znana w środowisku.
-Daj spokój, przecież nawet jeśli nie chcesz, wiesz o każdym w branży więcej niż on sam.
-Daruj sobie żarty, o nim nie wiem nic ponadto co mógłby Ci powiedzieć każdy tu obecny. A teraz pozwól że się oddalę. – Meb skręcił do najbliżej położonego stołu do gry.
Staford & Deb Yards powstały jeszcze przed założeniem Starej Republiki. Od samego początku podstawą produkcji były pojazdy cywilne, zazwyczaj jedno i dwuosobowe. Kiedy między szefami zarządu doszło na tym tle do scysji, spółka rozpadła się. Staford produkował niewielkie śmigacze repulsorowe na użytek miejski i rekreacyjny, Deb Constructions natomiast skupiło się na luksusowych i powolnych modelach o astronomicznych cenach i równie nienormalnym zapotrzebowaniem na energię. Pojazdy te zresztą szybko zmiotła z rynku konkurencja – produkowane ręcznie modele innych korporacji były zwrotniejsze, wygodniejsze i ładniejsze niż maszynowo składane „Szmaragdy” i „Korony”.
W dobie zawirowań jakie objęły Stara Republikę przed Wojnami Klonowymi Staford przejął kilka mniejszych zakładów które od lat były uzależnione od zleceń na podzespoły. Nowopowstała korporacja mogła skupić się na opracowaniu paru projektów myśliwców dla zbrojącej się na gwałt Republiki, żaden z nich nie uzyskał zresztą akceptacji. Obecnie korporacja ma w swojej ofercie szeroką ofertę pojazdów repulsorowych w klasie małych i średnich środków transportu. Postawienie na sprawdzone rozwiązania techniczne nie odstające jednak od tego co zapewniały nowatorskie konstrukcje konkurencji sprawiło, że firma mocno trzymała się na rynku, choć do roli potentata trochę jej jeszcze brakowało.
Przygotowywany od pół roku projekt nowej linii średnich speederów miał zmienić ten stan rzeczy – jednostki były praktycznie bezawaryjne, jak wykazały testy prowadzone na wielu różnych planetach w Galaktyce.
-Panie Beckersonn, przyszedł przedstawiciel firmy multimedialnej „Sharadoo”- zaskrzypiał interkom
-Wpuść go.
-Witam pana. – zwrócił się siedzący w fotelu dyrektorskim kierownik do wchodzącego mężczyzny. Ten taszczył pod pachą niemały stos kart danych oraz kilka notesów elektronicznych wraz z opasłą obudową prezentacji wideofonicznej.
Rozłożył to wszystko na pobliskim stole, a raczej wysunęło mu się to wszystko z głuchym łomotem. Z przerażonym uśmieszkiem zabrał się do umieszczania kart danych w notesach.
-Tu jest pełen spis użytych elementów...a tu kosztorys i skrócony opis przebiegu pokazu – jąkał się podtykając Beckersonnowi kolejne urządzenia. W końcu rozłożył na biurku obudowę prezentacji, spomiędzy otwartych połówek obudowy podniósł się nieco migoczący obraz holograficzny. Kolejno prezentacja obejmowała kilka kolorów i rodzajów oświetlenia i efektów jakie opracował projektant „Sharadoo”, parenaście ustawień pojazdów względem siebie i kolejne kilkadziesiąt względem publiczności. Później nastąpiła prezentacja wielu propozycji strojów dla przedstawicielek różnych ras mających pozować przy nowych modelach, a wreszcie różne przykładowe zestawienia wszystkich przedstawionych elementów. Kiedy więc w końcu wszystko to się zakończyło, Beckersonn pragnął tylko jednego – jak najszybciej pozbyć się tego człowieka z gabinetu i wyjść z budynku.
Ciężka żelazna brama od niechcenia podnosiła się coraz wyżej odsłaniając ciemne wnętrze poziomu garażowego. Podobnie jak reszta budynku był on pełen zacieków i osypującego się tynku, spod którego tu i ówdzie wystawały elementy wewnętrznej struktury budynku.
-Długo to już tu nie postoi” – pomyślałby zapewne B700S gdyby w ogóle był w stanie skupić się nad tak abstrakcyjnymi aspektami życia na Coruscant. Jego życie od czasu ucieczki przed imperialnym funkcjonariuszem gromadzącym roboty do obsługi taśmy produkcyjnej w jakiejś fabryce mebli było ciągiem drobnych zleceń i pokątnych, załatwianych w półcieniu zleceń służących utarczkom między różnego stopnia urzędnikami. Android wprowadził maszynę do całkowicie otwartego garażu i skierował się do jedynej czynnej i nie zerwanej windy po drugiej stronie wielkiego betonowego placu podpartego tu i ówdzie łukami. Z przeraźliwym rzężeniem i piskiem machina po raz kolejny zdołała wedrzeć się na 36 piętro budynku, gdzie już wielokrotnie droid spotykał się z ze swoimi zleceniodawcami. Tym razem na poprutej kanapie rozsiadł się szeroko rozlewający się typ o malutkich świńskich oczkach. Brak włosów na głowie zastępowała mu broda sięgająca do pasa, zapewne jeszcze dziś rano pięknie ułożona sądząc po jej obecnym stanie. Na widok robota facet włączył holoprojektor stojący na podłodze obok kanapy. Migotliwe i śnieżące urywki prezentacji jakiegoś nowego śmigacza składały się na źle zmontowaną prezentację.
-Pewna firma ma nadzieję zdobyć tym cały rynek pojazdów średnich. Po tym, ile zainwestowałem....w pewne przedsięwzięcie, nie mogę sobie pozwolić by stracić chociażby jeden procent udziałów. Do tego właśnie jesteś mi potrzebny.
Aby usłyszeć dalszą część wywodu mężczyzny B700S musiał przysunąć się bliżej.
-Masz się postarać aby nigdy nie doszło do skutecznej dystrybucji tych wozów.
-To będzie sporo kosztować...
-A mnie na wiele stać...- potwierdzała to spora suma kredytów jaką droid poczuł w ręku.
-To wstępna opłata na potrzeby kosztów przygotowań. Należność o jaką się umówiliśmy odbierzesz po robocie.
Mężczyzna z trudem wstał z wysiedzianej kanapy i nie oglądając się poszedł w stronę drzwi. Otwierając je zaczął się śmiać, śmiech ten tłukł się po korytarzu nawet wtedy gdy winda spełzła gdzieś dużo poniżej garaży.
Spiczasty przód Caatery 3000 zniknął z pola widzenia gdy pojazd zanurkował pięć pięter w dół, na mniej zatłoczony szlak powietrzny. Wóz zgrabnie przeciskał się poprzednią drogą gdy dwie potężne platformy transportowe ustawiły się zbyt wąsko by przedostać się miedzy nimi lub między nimi a ścianą najbliższej spiczastej wieży mieszkalnej. Stylowe umieszczenie standartowych silników po bokach pojazdu miało swoją cenę. Obecny szlak bez problemu lawirował wśród taksówek i innych prywatnych wozów, między którymi z zadowoleniem dało się zauważyć wiele odmian „Yuuzuumów 600 i 400, najpopularniejszego modelu Staforda ze starej, obłej gamy modeli. Już wkrótce na ulicach dominować miały pojazdy o równie ostrych kształtach jak eksperymentalna Caatera którą Beckersonn po przeprowadzeniu testów zatrzymał dla siebie.
„Pod mynokiem” widoczne było nawet za dnia, ścięty czub wieżowca pod którym się mieścił był jednym z najbardziej charakterystycznych elementów dzielnicy. Wbrew skojarzeniom, jakie nasuwały się w trakcie lotu do tego lokalu, położonego między starymi, zmatowiałymi budynkami, pomiędzy którymi gdzieniegdzie straszyły wraki nie nadających się do dalszego użytkowania wozów, jedzenie w barze było lekkie i smaczne, no i nie spotykało się w nim łusek ani sierści kucharza. A Caatera świetnie mieściła się w każdym z obszernych boksów do parkowania, opracowanych jeszcze dla pojazdów z początków Starej Republiki.
Przebywanie w tym ciemnozielonym wnętrzu, do którego obecnie słońce zaglądało już tylko na kilka godzin, było przyjemnym odprężeniem po długich godzinach pracy w biurze. Kotlety koreliańskie i pewnego rodzaju sok, którego nazwę umiał wymówić tylko droid-kelner stanowiły uzupełnienie tego relaksu w równym stopniu jak wizyty stałych klientów – w obecnym położeniu bar mógł liczyć już tylko na takich, hologramowy mynok już dawno przestał być zauważalny z poziomu najbardziej uczęszczanych szlaków. Dziś tradycyjnie stolik w rogu naprzeciw drzwi zajmował znudzony Botańczyk, a stary stół do sabaka okupowało dwóch rodian. James dokończył rytuału zajmując swój stolik z dwiema kanapami, ustawiony przy owalnym oknie stanowiącym oś fasady budynku. Nastepnie tradycyjnie zamówił to co zwykle, równie rytualnie odmawiając skorzystania z innych dań oferowanych w karcie, do czego zawsze usiłował go namówić droid.
Potem następowało wchłonięcie posiłku i dobre pól godziny wpatrywania się za okno.
Przez pochyłe okna u szczytu ścian można było obserwować wielką salę poniżej. Dawna sala zebrań na czterdziestym piętrze kompleksu zabudowań Staford Corporation wypełniona była zaproszonymi ludźmi oraz szczęśliwcami którzy wylosowali karnety wejściowe. Projektory i głośniki rozmieszczono tu już cztery dni temu, od tego czasu cały pokaz uruchamiano próbnie już chyba dwadzieścia razy, mimo to za szyba obserwacyjną zauważyć można było nerwowo przechadzającą się postać w odświętnym stroju kroju rodem z Bespin. Postać ta przechyliła się przed biurko by włączyć po raz kolejny przycisk interkomu :
-Jenny, jesteś pewna że na pewno wszystko sprawdzano?
-Tak panie Beckersonn – głosik wydobywający się z urządzenia nie wyrażał żadnych emocji.
-Dowieziono te alkohole które domawialiśmy?
-Tak, wczoraj wieczorem wyładowano je do magazynu, są razem z innymi w barkach na sali.
-Dziekuje Jenny – James puścił przycisk urządzenia. Jeszcze raz podszedł do okna obserwacyjnego i omiótł wzrokiem salę. W oczekiwaniu na rozpoczęcie prezentacji goście przechadzali się lub, jeszcze nieśmiało, przystawali przy barkach,z głośników zaczęły sączyć się wstępne, wzbudzające dreszcz tony melodii towarzyszącej pokazowi. Beckersonn zerwał się jak oparzony i wypadł z pokoju. Wąskie schody pomiędzy dwoma ścianami z bloków szklanych prowadziły na niewielka galerie poniżej okien obserwacyjnych. Na galerii tej od zawsze znajdowało się stanowisko kierownika, tu także czasem zasiadali goście będący funkcjonariuszami Imperium których należało oddzielić od tłumu. Wyszarpując bespinowy płaszcz drzwiom na końcu schodów, Beckersonn wpadł na galerię...w zasadzie na jeden ze stolików ustawionych tuz za wejściem. Wściekłym wzorkiem omiótł tarasik, mając nadzieje natknąć się na kogoś z obsługi i odreagować na nim swoje całodzienne obawy dotyczące pokazu. Na szczęście obsługi, nigdzie żadnego pracownika nie było. Muzyka zrobiła się głośniejsza, niewielkie holograficzne znaki korporacji zaczęły pojawiać się w miejscach w których miały znajdować się poszczególne prezentacje. Stopniowo emitując coraz więcej światła zaczęły mienić się kolorami w takt coraz głośniejszej i bardziej marszowej muzyki. James wystukiwał palcami na stole kolejne akordy znanej już na pamięć melodii, nerwowo łącząc wzrokiem koła, jakie ludzie utworzyli wokół pulsujących emblematów firmy. Tylko on był w stanie wychwycić szum rozgrzewających się projektorów holograficznych, które już za chwilę miały rozpocząć konstruowanie obrazów nowych modeli.
Z głośnym uderzeniem basu zapaliły się parzyste potężne reflektory pokrywając ściany kolorowymi kotarami światła. Te gigantyczne lampy nie były w zasadzie przystosowane do pracowania we wnętrzach, ale dobudowanych do nich układ chłodzący z jakimś paskudztwem krążącym wewnątrz miał wg zapewnień zajmującej się tym firmy zrekompensować brak odpływu powietrza.
Uruchomienie tych elementów znaczyło iż za chwilę powinien pojawić się trójwymiarowy model Krayt’a 3200 – podstawowego modelu rodzinnego, z nowymi repulsorami i kanciastym nadwoziem. Szum projektorów był jednak na zbyt wysokim poziomie, coś tu nie pasowało...
Wraz z kolejnym zwrotem muzycznym model pojazdu faktycznie pojawił się, ale z ostatniej pary reflektorów, po przeciwnej stronie pomieszczenia zaczęło coś uchodzić, formując wokół niego obłok żółtych par. Kiedy ludzie stojący w pobliżu zorientowali się co się dzieje, rozpoczęła się panika.
-Drzwi! – ryknął do podpiętego pod zapięciem płaszcza komunikatora Beckersonn. Momentalnie szklane płyty pionowej żaluzji zastępującej drzwi zaczęły z cichutkim brzękiem rozsuwać się na boki. Nad uszkodzonym reflektorem włączył się system przepompowywania powietrza, usiłując wypluć pary do centralnego filtratora budynku. Żaluzje drzwiowe z metalicznym stukiem zapinających się klamer dobrnęły do ścian, mimo tego widać było kilka przewracających się osób. James oszacował wzrokiem odległość – do najbliższego barku, urządzonego w solidnym stylu „przemytniczym” było z galerii jakieś cztery metry. Kolejne osoby przewróciły się przy wejściu. Obsługa budynku próbowała im pomóc, musiała jednak w tym celu poruszać się pod prąd masy ludzkiej. Nie namyślając się dalej, Beckersonn przesadził barierkę i wylądował na blaszanym daszku nad barkiem. Kiedy przetoczył się po nim, spadając na ziemię po ozdobnym skosie, na chwilę stracił orientację.
Pozbawiony chłodzenia lewy reflektor wypluł w górę chroniącą żarówkę szybę i po chwili zgasł. Repulsorowe podstawki zapewniały głośnikom bezpieczeństwo, muzyka grała wiec dalej, ale projektory nie mogły sobie poradzić ze skonstruowaniem obrazu pojazdów, gdy ktoś wciąż przecinał wiązki łączące.Z głuchym wyciem maszyny jedna po drugiej zaprzestawały prób.
James dał się ponieść tłumowi do miejsca w którym zauważył upadającą Twi’lekankę, leżała w tym samym miejscu co jakiś czas próbując wypełznąć z sali, wciąż jednak była deptana, a kilka osób przewróciło się przez nią. Beckersonn wycelował łokieć w twarz nadbiegającego mężczyzny, rozlatane oczy zrobiły zeza, ale mężczyzna trzymając się za nos pobiegł dalej. Wymuszona zmiana kierunku dała Jamesowi to czego potrzebował – moment by podnieść z ziemi Twi’lekankę i ponownie dać się napędzać przez tłum. Kilka metrów obok kilku mężczyzn wiedzionych przykładem zatrzymało się by pomóc wstać starcowi. Wszystkie kanapy w holu zajęte były przez pokiereszowanych ludzi, nie było miejsca na omdlała aktualnie przedstawicielkę obcej rasy.
-Jenny? – rzucił James w stronę komunikatora
-Tak panie Beckersonn – zamierający głos świadczył o tym że dziewczyna wiedziała co wydarzyło się na dole.
-Pootwieraj mi drzwi do gabinetu, mam tu zemdloną.
Wtaszczenie szczupłej przecież Twi’lekanki na piętro było nie lada wyczynem, tak więc kiedy wreszcie udało mu się złożyć ja na kanapie w poczekalni miał już serdecznie dość tego wszystkiego. Właśnie wtedy na sali doszło do paru słabych wybuchów, a nieliczni ludzie zaczęli krzyczeć. Krótkie spojrzenie z okien inspekcyjnych wyjaśniło sprawę – te z projektorów które jeszcze pozostały włączone po prostu wybuchły, zasiewając okolicę swoimi częściami składowymi. Był to jednak ostatni efekt specjalny tego wieczoru.
Rozległo się pukanie do drzwi.
-Wejść.
Zza drzwi wysunął się Stanley Kells. Na widok chłopaczka James odłożył przeglądane właśnie notesy elektroniczne i wyczekująco spojrzał na zajmującego fotel przy drzwiach Stanleya.
-Przyjrzałem się całemu systemowi jak pan kazał. Przewód chłodziwa musiał zostać nadmiernie wygięty przy montowaniu go do stelażu pod reflektorem, osłabiony materiał nie wytrzymał ciśnienia płynu. Natomiast projektory które się nie wyłączyły miały wyłączone wszelkie obwody automatyzujące, a poziom obrotów turbiny wideograficznej był ręcznie nastawiony na najwyższy poziom poza ostrzegawczym znacznikiem. Takie ustawienie dopuszczalne jest jedynie w przypadku generowania bardzo szybko zmieniających się obrazów...
Dało się wyczuć że nie jest to wszystko co zaobserwował, wyraźnie krępował się z wypowiedzeniem reszty swoich wniosków.
-No wyduś to z siebie, przecież po to cię tam posłałem żeby się w s z y s t k i e g o dowiedzieć.
-Chodzi o to, że aby odłączyć automatykę, należy wymontować cały układ sterujący, i nie ma innej metody by sterowanie ręczne był uprawnione. Inaczej mówiąc, niemożliwe jest przypadkowe przełączenie trybu obsługi tych projektorów.
-Czy przełączenie na tryb ręczny daje jakąś poprawę obrazu?
-Generalnie tak, ale przy tego rodzaju przesterowaniu na jakie tu nastawiono każdego rodzaju automatyka dałaby lepszy obraz.
-Czyli ktoś specjalnie zajął się tym układem...
Odgadując myśli szefa, Stanley położył na skraju biurka kartę danych z raportem dotyczącym tego co udało mu się odkryć.
-Na razie powstrzymaj się z rozpowiadaniem o faktycznych przyczynach tych awarii. Chcę to wszystko jeszcze dokładnie przejrzeć – machnął kartą Beckersonn. Chłopak skinął głową i wysunął się z gabinetu. James podszedł do okien obserwacyjnych patrząc tępym wzrokiem na wypalony w miejscach wybuchu dywan. Postukiwał przy tym kartą danych o szybę, by nagle odwrócić się i cisnąć nią o przeciwległą ścianę.
Powolny speeder nie zwracał niczyjej uwagi w ruchu ulicznym. To dobrze. Należy dotrzeć do skrytki bez zwracania na siebie jakiejkolwiek uwagi, tak jak polecił mu jego zadowolony zleceniodawca. Zadowalanie klientów sprawia B700S taką rozkosz. Mniejsza z tym, że musiał stracić bardzo dużo czasu i pieniędzy aby uzyskać to o co chodziło tym razem, najważniejsze że w skrytce najprawdopodobniej będzie czekać więcej kredytów niż zakładała to umowa....
Świtało. W pomieszczeniu wyglądającym jak by przeszedł po nim tajfun siedział mężczyzna z podkrążonymi oczyma i po raz niewiadomo który przeglądał raport na swoim notatniku. Rozległo się stukanie do drzwi, wobec braku odpowiedzi niewielki robot wtoczył się do pokoju, uważnie balansując trzymaną w chwytaku tacą z niewielkim śniadaniem. Ustawił ją na brzegu biurka i zaświergotał. Mężczyzna odwrócił w jego stronę wzrok i wychrypiał :
-Dzięki B5.
W odpowiedzi robot zajęczał i wzdrygnął się na tyle na ile pozwalała mu jego konstrukcja.
-Nie, nic mi nie jest. Po prostu niezbyt dobrze spałem.
James nauczył się już odgadywać intencje B5, aczkolwiek czasami jeszcze zdarzało się, że ten, zirytowany musiał podłączać się do domowego systemu informatycznego by uzyskać tłumaczenie swoich dźwięków.
Całe popołudnie, wieczór i noc upłynęły Beckersonnowi na przeglądaniu raportu Stanleya, jak również na rozmyślaniach, komu mogło aż tak zależeć na zniszczeniu Staford Corporation by posunął się do czegoś tak otwartego. Postanowił zjeść przyniesiony przez robota posiłek i spróbować się choć trochę odprężyć. Przełączył ekran w tryb telewizyjny, akurat nadawano blok reklam. Kiedy rozpoczęto nadawanie reklamy zachwalającej uroki wypoczynku na Bespin, James mało nie zadławił się kęsem który właśnie miał zamiar połknąć.
„No jasne – Lando! Kto inny jak nie on ma wiedzieć o jakimś desperacie który ma zamiar mnie wygryźć z rynku.” Pospiesznie dokończył jedzenie i wypadł z pokoju. W korytarzowej końcówce komputera sprawdził czy nie ma znów jakichś kłopotów z atmosfera wokół Miasta w Chmurach, po czym ściągnął z wieszaka płaszcz i wskoczył do windy. Na 3 poziomie poniżej garaży dla wozów miejskich znajdowały się hangary (bo w zasadzie nazwa „garaże halowe” była kolejnym przykładem imperialnego eufemizmu) w których trzymano wszelkie większe jednostki, czy to prywatne czy z obsługi budynku. „Klejnot Corusca” stał w miejscu w którym go pozostawił, w samym rogu pomieszczenia. W czasie gdy przyrządy i układy rozgrzewały się, Beckersonn starał przypomnieć sobie, w jakim stopniu obrażony może być na niego Calrissian, po tym jak odrzucił chyba pięć propozycji spędzenia na Bespin „pewnej ilości czasu” jak określał to Lando. „Klejnot” z pomrukiwaniem silników podświetlnych wypełzał na główną uliczkę hangaru, chwiejąc się przy tym jak zdychający tauntaun.
‘Tylko nie stabilizatory” – jęknął w myślach Beckersonn, sprawdzając dodatkową kontrolkę jakiej montaż wymusiła zdolność jachtu do szybkiego pozbywania się tego elementu sterowniczego. Jak na razie zielony słupek stał w połowie skali, ale tylko o 2 pozycje od żółtego stadium.
W końcu pojazd dołączył się do ruchu ulicznego, dotarcie pod port lotniczy było nie lada wyczynem zważając na ruch panujący o tej porze – tak wcześnie jeździli zazwyczaj wyłącznie pijani ludzie powracający z różnego rodzaju imprez...zazwyczaj nielegalnych.
W porcie szybko udało mu się załatwić sobie otwarcie odpowiedniego pasa, oraz pola nad planetą. Kiedy tylko oddalił się o wymagany minimalny dystans, zatwierdził koordynaty skoku w nadprzestrzeń i podziwiał rozciągające się w smugi gwiazdy. Następnie włączył automatycznego pilota i pogrążył się w płytkim śnie.
Kiedy wyrwał go z niego brzęczyk sygnalizujący dotarcie na miejsce, wściekły szarpnął dźwignię do siebie – dałby głowę że zasnął przed milisekundą. Jacht wyskoczył z nadprzestrzeni, wprost w różowo –kremowe chmury otaczające Bespin.
„Kontrola lotów Bespin, tu statek prywatny „Klejnot Corusca”. Proszę o pozwolenie na lądowanie”.
„Klejnot Corusca – jaki jest cel Twojej wizyty? ”
„To prywatna podróż, mam sprawę osobistą do Lando Calrissiana”
„Hehe, wielu ma do niego sprawę, to nie powód żebyśmy tu wszystkich przyjmowali.”
„Tu wóz patrolowy numer dziewięć do „Klejnotu Corusca” : za 10 minut przekroczysz granicę pasa ochronnego wokół miasta. Zmień wektor na jeden-cztery-sześć, albo będę zmuszony podjąć środki zaradcze”
„Środki zaradcze?! Tak to tu teraz nazywacie? ” – warknął James do nadajnika, jednocześnie spoglądając na monitor wsteczny by stwierdzić gdzie jest patrolowiec. Trzymał się bardzo blisko „Klejnotu”, niewątpliwie nie mając skrupułów przed wykorzystaniem swojej „zaradności”.
„Połączcie się z Calrissianem i powiedzcie po prostu, że przyleciał Rancor”. Nadajnik trzasnął i zapanowała cisza, Beckersonn na wszelki wypadek obrócił jacht na podany wcześniej kierunek.
Po jakichś pięciu minutach nadajnik zatrzeszczał i z głośnika wydobył się nieco zawiedziony głos:
„Klejnot Corusca – możesz lądować na platformie piątej”. Jacht posłusznie zasiadł na lądowisku, po czym Beckersonn wyszedł na powietrze. Głęboko odetchnął, czując się jak by nigdy wcześniej nie oddychał świeżym powietrzem.
Kolejne z wielu typowych przyjęć, służących niczemu innemu jak pokątnemu ubijaniu interesów w momentach gdy towarzyszki mężczyzn udawały się do stołów z grami lub wychodziły na położony piętro wyżej taras. W zasadzie nic więcej nie dało się tu robić – gry były niehazardowe, trunki młode i kiepskie, a obecne tu kobiety – zajęte. W dodatku osoba dla której zjawił się tu podpierający okno młodzieniec najwyraźniej nie miała zamiaru się tu ukazać. Pozostawało tylko wpatrywać się w panoramę miasta i doczekać pory w której wyjście będzie można usprawiedliwić szumieniem w głowie. Wśród poruszających się kształtów pojawiła się jasna plama, do oddzielonej szklanym łukiem części barowo – wypoczynkowej kompleksu weszła jakaś nowa postać. James obrócił się w stronę sali mając zamiar obejrzeć nieznajomą. Młoda kobieta w bladobłękitnej sukni zgrabnie podążała za spasionym Twi’lekiem na widok którego od paru stolików posyłano przyjacielskie salutowania. Spaślak zatrzymał się przy jednym ze stolików, przy którym natychmiast zaczęto domagać się, aby się dosiadł, mimo iż stół ten i tak był już obsadzony dwa razy większą ilością gości niż pozwalały na to jego możliwości. Dziewczyna tymczasem omiatała wzrokiem pomieszczenie. Z jej miny widać było, iż doskonale zdaje sobie sprawę, że została tu sprowadzona jedynie w roli żywej ozdoby.
-Coś się tak zagapił?
Beckersonn wzdrygnął się słysząc nagle ten głos obok siebie. Na szczęście kieliszek był prawie pusty.
-Meb! Idź Ty do diabła z tym swoim podkradaniem się. – parsknął z wystudiowanym oburzeniem na stojącego obok mężczyznę.
-Widzę że już zacząłeś włóczyć się po tego typu lokalach w poszukiwaniu kolejnych sponsorów dla tych Twoich turborepulsorów?
-Nie, jestem tu z innego powodu, a repulsory sprzedają się świetnie. – chłodniej i dużo staranniej akcentując basica wyraził się Meb.
-Taaa, prędzej znajdę Flotę Katańską niż Twoje wynalazki znajdą kogoś kto zechciałby ponieść koszty ich wprowadzenia do użytku....i serwisowania.
Turborepulsory projektu Meba były standartowymi elementami w których po dokonaniu pewnych nie do końca zgodnych z ich konstrukcją modyfikacji miały pojawiać się niewyobrażalne moce, dzięki czemu para unowocześnionych napędów była w stanie unieść ciężarówkę w rodzaju tych używanych przez banki. Opłacane było to bardzo krótkim okresem żywotności pojedyńczego turborepulsora co sprawiało że praktycznie nie były one w stanie zwrócić poniesionych na nie wysokich kosztów produkcji. Swojego czasu oferta Meba została przedstawiona Beckersonnowi, z oczywistych powodów zostając odrzucona.
-Lepiej mi powiedz, czy orientujesz się kto to – rzekł Beckersonn wskazując kieliszkiem na błękitna postać.
-Nie mam pojęcia, wiesz że nie interesuję się producentami podzespołów dla Rendilli. Te płotki nie mają na nic wpływu, odtwarzają tylko powierzony im wzór technologiczny. – pogarda wynalazców dla tego rodzaju przedsięwzięć była powszechnie znana w środowisku.
-Daj spokój, przecież nawet jeśli nie chcesz, wiesz o każdym w branży więcej niż on sam.
-Daruj sobie żarty, o nim nie wiem nic ponadto co mógłby Ci powiedzieć każdy tu obecny. A teraz pozwól że się oddalę. – Meb skręcił do najbliżej położonego stołu do gry.
Staford & Deb Yards powstały jeszcze przed założeniem Starej Republiki. Od samego początku podstawą produkcji były pojazdy cywilne, zazwyczaj jedno i dwuosobowe. Kiedy między szefami zarządu doszło na tym tle do scysji, spółka rozpadła się. Staford produkował niewielkie śmigacze repulsorowe na użytek miejski i rekreacyjny, Deb Constructions natomiast skupiło się na luksusowych i powolnych modelach o astronomicznych cenach i równie nienormalnym zapotrzebowaniem na energię. Pojazdy te zresztą szybko zmiotła z rynku konkurencja – produkowane ręcznie modele innych korporacji były zwrotniejsze, wygodniejsze i ładniejsze niż maszynowo składane „Szmaragdy” i „Korony”.
W dobie zawirowań jakie objęły Stara Republikę przed Wojnami Klonowymi Staford przejął kilka mniejszych zakładów które od lat były uzależnione od zleceń na podzespoły. Nowopowstała korporacja mogła skupić się na opracowaniu paru projektów myśliwców dla zbrojącej się na gwałt Republiki, żaden z nich nie uzyskał zresztą akceptacji. Obecnie korporacja ma w swojej ofercie szeroką ofertę pojazdów repulsorowych w klasie małych i średnich środków transportu. Postawienie na sprawdzone rozwiązania techniczne nie odstające jednak od tego co zapewniały nowatorskie konstrukcje konkurencji sprawiło, że firma mocno trzymała się na rynku, choć do roli potentata trochę jej jeszcze brakowało.
Przygotowywany od pół roku projekt nowej linii średnich speederów miał zmienić ten stan rzeczy – jednostki były praktycznie bezawaryjne, jak wykazały testy prowadzone na wielu różnych planetach w Galaktyce.
-Panie Beckersonn, przyszedł przedstawiciel firmy multimedialnej „Sharadoo”- zaskrzypiał interkom
-Wpuść go.
-Witam pana. – zwrócił się siedzący w fotelu dyrektorskim kierownik do wchodzącego mężczyzny. Ten taszczył pod pachą niemały stos kart danych oraz kilka notesów elektronicznych wraz z opasłą obudową prezentacji wideofonicznej.
Rozłożył to wszystko na pobliskim stole, a raczej wysunęło mu się to wszystko z głuchym łomotem. Z przerażonym uśmieszkiem zabrał się do umieszczania kart danych w notesach.
-Tu jest pełen spis użytych elementów...a tu kosztorys i skrócony opis przebiegu pokazu – jąkał się podtykając Beckersonnowi kolejne urządzenia. W końcu rozłożył na biurku obudowę prezentacji, spomiędzy otwartych połówek obudowy podniósł się nieco migoczący obraz holograficzny. Kolejno prezentacja obejmowała kilka kolorów i rodzajów oświetlenia i efektów jakie opracował projektant „Sharadoo”, parenaście ustawień pojazdów względem siebie i kolejne kilkadziesiąt względem publiczności. Później nastąpiła prezentacja wielu propozycji strojów dla przedstawicielek różnych ras mających pozować przy nowych modelach, a wreszcie różne przykładowe zestawienia wszystkich przedstawionych elementów. Kiedy więc w końcu wszystko to się zakończyło, Beckersonn pragnął tylko jednego – jak najszybciej pozbyć się tego człowieka z gabinetu i wyjść z budynku.
Ciężka żelazna brama od niechcenia podnosiła się coraz wyżej odsłaniając ciemne wnętrze poziomu garażowego. Podobnie jak reszta budynku był on pełen zacieków i osypującego się tynku, spod którego tu i ówdzie wystawały elementy wewnętrznej struktury budynku.
-Długo to już tu nie postoi” – pomyślałby zapewne B700S gdyby w ogóle był w stanie skupić się nad tak abstrakcyjnymi aspektami życia na Coruscant. Jego życie od czasu ucieczki przed imperialnym funkcjonariuszem gromadzącym roboty do obsługi taśmy produkcyjnej w jakiejś fabryce mebli było ciągiem drobnych zleceń i pokątnych, załatwianych w półcieniu zleceń służących utarczkom między różnego stopnia urzędnikami. Android wprowadził maszynę do całkowicie otwartego garażu i skierował się do jedynej czynnej i nie zerwanej windy po drugiej stronie wielkiego betonowego placu podpartego tu i ówdzie łukami. Z przeraźliwym rzężeniem i piskiem machina po raz kolejny zdołała wedrzeć się na 36 piętro budynku, gdzie już wielokrotnie droid spotykał się z ze swoimi zleceniodawcami. Tym razem na poprutej kanapie rozsiadł się szeroko rozlewający się typ o malutkich świńskich oczkach. Brak włosów na głowie zastępowała mu broda sięgająca do pasa, zapewne jeszcze dziś rano pięknie ułożona sądząc po jej obecnym stanie. Na widok robota facet włączył holoprojektor stojący na podłodze obok kanapy. Migotliwe i śnieżące urywki prezentacji jakiegoś nowego śmigacza składały się na źle zmontowaną prezentację.
-Pewna firma ma nadzieję zdobyć tym cały rynek pojazdów średnich. Po tym, ile zainwestowałem....w pewne przedsięwzięcie, nie mogę sobie pozwolić by stracić chociażby jeden procent udziałów. Do tego właśnie jesteś mi potrzebny.
Aby usłyszeć dalszą część wywodu mężczyzny B700S musiał przysunąć się bliżej.
-Masz się postarać aby nigdy nie doszło do skutecznej dystrybucji tych wozów.
-To będzie sporo kosztować...
-A mnie na wiele stać...- potwierdzała to spora suma kredytów jaką droid poczuł w ręku.
-To wstępna opłata na potrzeby kosztów przygotowań. Należność o jaką się umówiliśmy odbierzesz po robocie.
Mężczyzna z trudem wstał z wysiedzianej kanapy i nie oglądając się poszedł w stronę drzwi. Otwierając je zaczął się śmiać, śmiech ten tłukł się po korytarzu nawet wtedy gdy winda spełzła gdzieś dużo poniżej garaży.
Spiczasty przód Caatery 3000 zniknął z pola widzenia gdy pojazd zanurkował pięć pięter w dół, na mniej zatłoczony szlak powietrzny. Wóz zgrabnie przeciskał się poprzednią drogą gdy dwie potężne platformy transportowe ustawiły się zbyt wąsko by przedostać się miedzy nimi lub między nimi a ścianą najbliższej spiczastej wieży mieszkalnej. Stylowe umieszczenie standartowych silników po bokach pojazdu miało swoją cenę. Obecny szlak bez problemu lawirował wśród taksówek i innych prywatnych wozów, między którymi z zadowoleniem dało się zauważyć wiele odmian „Yuuzuumów 600 i 400, najpopularniejszego modelu Staforda ze starej, obłej gamy modeli. Już wkrótce na ulicach dominować miały pojazdy o równie ostrych kształtach jak eksperymentalna Caatera którą Beckersonn po przeprowadzeniu testów zatrzymał dla siebie.
„Pod mynokiem” widoczne było nawet za dnia, ścięty czub wieżowca pod którym się mieścił był jednym z najbardziej charakterystycznych elementów dzielnicy. Wbrew skojarzeniom, jakie nasuwały się w trakcie lotu do tego lokalu, położonego między starymi, zmatowiałymi budynkami, pomiędzy którymi gdzieniegdzie straszyły wraki nie nadających się do dalszego użytkowania wozów, jedzenie w barze było lekkie i smaczne, no i nie spotykało się w nim łusek ani sierści kucharza. A Caatera świetnie mieściła się w każdym z obszernych boksów do parkowania, opracowanych jeszcze dla pojazdów z początków Starej Republiki.
Przebywanie w tym ciemnozielonym wnętrzu, do którego obecnie słońce zaglądało już tylko na kilka godzin, było przyjemnym odprężeniem po długich godzinach pracy w biurze. Kotlety koreliańskie i pewnego rodzaju sok, którego nazwę umiał wymówić tylko droid-kelner stanowiły uzupełnienie tego relaksu w równym stopniu jak wizyty stałych klientów – w obecnym położeniu bar mógł liczyć już tylko na takich, hologramowy mynok już dawno przestał być zauważalny z poziomu najbardziej uczęszczanych szlaków. Dziś tradycyjnie stolik w rogu naprzeciw drzwi zajmował znudzony Botańczyk, a stary stół do sabaka okupowało dwóch rodian. James dokończył rytuału zajmując swój stolik z dwiema kanapami, ustawiony przy owalnym oknie stanowiącym oś fasady budynku. Nastepnie tradycyjnie zamówił to co zwykle, równie rytualnie odmawiając skorzystania z innych dań oferowanych w karcie, do czego zawsze usiłował go namówić droid.
Potem następowało wchłonięcie posiłku i dobre pól godziny wpatrywania się za okno.
Przez pochyłe okna u szczytu ścian można było obserwować wielką salę poniżej. Dawna sala zebrań na czterdziestym piętrze kompleksu zabudowań Staford Corporation wypełniona była zaproszonymi ludźmi oraz szczęśliwcami którzy wylosowali karnety wejściowe. Projektory i głośniki rozmieszczono tu już cztery dni temu, od tego czasu cały pokaz uruchamiano próbnie już chyba dwadzieścia razy, mimo to za szyba obserwacyjną zauważyć można było nerwowo przechadzającą się postać w odświętnym stroju kroju rodem z Bespin. Postać ta przechyliła się przed biurko by włączyć po raz kolejny przycisk interkomu :
-Jenny, jesteś pewna że na pewno wszystko sprawdzano?
-Tak panie Beckersonn – głosik wydobywający się z urządzenia nie wyrażał żadnych emocji.
-Dowieziono te alkohole które domawialiśmy?
-Tak, wczoraj wieczorem wyładowano je do magazynu, są razem z innymi w barkach na sali.
-Dziekuje Jenny – James puścił przycisk urządzenia. Jeszcze raz podszedł do okna obserwacyjnego i omiótł wzrokiem salę. W oczekiwaniu na rozpoczęcie prezentacji goście przechadzali się lub, jeszcze nieśmiało, przystawali przy barkach,z głośników zaczęły sączyć się wstępne, wzbudzające dreszcz tony melodii towarzyszącej pokazowi. Beckersonn zerwał się jak oparzony i wypadł z pokoju. Wąskie schody pomiędzy dwoma ścianami z bloków szklanych prowadziły na niewielka galerie poniżej okien obserwacyjnych. Na galerii tej od zawsze znajdowało się stanowisko kierownika, tu także czasem zasiadali goście będący funkcjonariuszami Imperium których należało oddzielić od tłumu. Wyszarpując bespinowy płaszcz drzwiom na końcu schodów, Beckersonn wpadł na galerię...w zasadzie na jeden ze stolików ustawionych tuz za wejściem. Wściekłym wzorkiem omiótł tarasik, mając nadzieje natknąć się na kogoś z obsługi i odreagować na nim swoje całodzienne obawy dotyczące pokazu. Na szczęście obsługi, nigdzie żadnego pracownika nie było. Muzyka zrobiła się głośniejsza, niewielkie holograficzne znaki korporacji zaczęły pojawiać się w miejscach w których miały znajdować się poszczególne prezentacje. Stopniowo emitując coraz więcej światła zaczęły mienić się kolorami w takt coraz głośniejszej i bardziej marszowej muzyki. James wystukiwał palcami na stole kolejne akordy znanej już na pamięć melodii, nerwowo łącząc wzrokiem koła, jakie ludzie utworzyli wokół pulsujących emblematów firmy. Tylko on był w stanie wychwycić szum rozgrzewających się projektorów holograficznych, które już za chwilę miały rozpocząć konstruowanie obrazów nowych modeli.
Z głośnym uderzeniem basu zapaliły się parzyste potężne reflektory pokrywając ściany kolorowymi kotarami światła. Te gigantyczne lampy nie były w zasadzie przystosowane do pracowania we wnętrzach, ale dobudowanych do nich układ chłodzący z jakimś paskudztwem krążącym wewnątrz miał wg zapewnień zajmującej się tym firmy zrekompensować brak odpływu powietrza.
Uruchomienie tych elementów znaczyło iż za chwilę powinien pojawić się trójwymiarowy model Krayt’a 3200 – podstawowego modelu rodzinnego, z nowymi repulsorami i kanciastym nadwoziem. Szum projektorów był jednak na zbyt wysokim poziomie, coś tu nie pasowało...
Wraz z kolejnym zwrotem muzycznym model pojazdu faktycznie pojawił się, ale z ostatniej pary reflektorów, po przeciwnej stronie pomieszczenia zaczęło coś uchodzić, formując wokół niego obłok żółtych par. Kiedy ludzie stojący w pobliżu zorientowali się co się dzieje, rozpoczęła się panika.
-Drzwi! – ryknął do podpiętego pod zapięciem płaszcza komunikatora Beckersonn. Momentalnie szklane płyty pionowej żaluzji zastępującej drzwi zaczęły z cichutkim brzękiem rozsuwać się na boki. Nad uszkodzonym reflektorem włączył się system przepompowywania powietrza, usiłując wypluć pary do centralnego filtratora budynku. Żaluzje drzwiowe z metalicznym stukiem zapinających się klamer dobrnęły do ścian, mimo tego widać było kilka przewracających się osób. James oszacował wzrokiem odległość – do najbliższego barku, urządzonego w solidnym stylu „przemytniczym” było z galerii jakieś cztery metry. Kolejne osoby przewróciły się przy wejściu. Obsługa budynku próbowała im pomóc, musiała jednak w tym celu poruszać się pod prąd masy ludzkiej. Nie namyślając się dalej, Beckersonn przesadził barierkę i wylądował na blaszanym daszku nad barkiem. Kiedy przetoczył się po nim, spadając na ziemię po ozdobnym skosie, na chwilę stracił orientację.
Pozbawiony chłodzenia lewy reflektor wypluł w górę chroniącą żarówkę szybę i po chwili zgasł. Repulsorowe podstawki zapewniały głośnikom bezpieczeństwo, muzyka grała wiec dalej, ale projektory nie mogły sobie poradzić ze skonstruowaniem obrazu pojazdów, gdy ktoś wciąż przecinał wiązki łączące.Z głuchym wyciem maszyny jedna po drugiej zaprzestawały prób.
James dał się ponieść tłumowi do miejsca w którym zauważył upadającą Twi’lekankę, leżała w tym samym miejscu co jakiś czas próbując wypełznąć z sali, wciąż jednak była deptana, a kilka osób przewróciło się przez nią. Beckersonn wycelował łokieć w twarz nadbiegającego mężczyzny, rozlatane oczy zrobiły zeza, ale mężczyzna trzymając się za nos pobiegł dalej. Wymuszona zmiana kierunku dała Jamesowi to czego potrzebował – moment by podnieść z ziemi Twi’lekankę i ponownie dać się napędzać przez tłum. Kilka metrów obok kilku mężczyzn wiedzionych przykładem zatrzymało się by pomóc wstać starcowi. Wszystkie kanapy w holu zajęte były przez pokiereszowanych ludzi, nie było miejsca na omdlała aktualnie przedstawicielkę obcej rasy.
-Jenny? – rzucił James w stronę komunikatora
-Tak panie Beckersonn – zamierający głos świadczył o tym że dziewczyna wiedziała co wydarzyło się na dole.
-Pootwieraj mi drzwi do gabinetu, mam tu zemdloną.
Wtaszczenie szczupłej przecież Twi’lekanki na piętro było nie lada wyczynem, tak więc kiedy wreszcie udało mu się złożyć ja na kanapie w poczekalni miał już serdecznie dość tego wszystkiego. Właśnie wtedy na sali doszło do paru słabych wybuchów, a nieliczni ludzie zaczęli krzyczeć. Krótkie spojrzenie z okien inspekcyjnych wyjaśniło sprawę – te z projektorów które jeszcze pozostały włączone po prostu wybuchły, zasiewając okolicę swoimi częściami składowymi. Był to jednak ostatni efekt specjalny tego wieczoru.
Rozległo się pukanie do drzwi.
-Wejść.
Zza drzwi wysunął się Stanley Kells. Na widok chłopaczka James odłożył przeglądane właśnie notesy elektroniczne i wyczekująco spojrzał na zajmującego fotel przy drzwiach Stanleya.
-Przyjrzałem się całemu systemowi jak pan kazał. Przewód chłodziwa musiał zostać nadmiernie wygięty przy montowaniu go do stelażu pod reflektorem, osłabiony materiał nie wytrzymał ciśnienia płynu. Natomiast projektory które się nie wyłączyły miały wyłączone wszelkie obwody automatyzujące, a poziom obrotów turbiny wideograficznej był ręcznie nastawiony na najwyższy poziom poza ostrzegawczym znacznikiem. Takie ustawienie dopuszczalne jest jedynie w przypadku generowania bardzo szybko zmieniających się obrazów...
Dało się wyczuć że nie jest to wszystko co zaobserwował, wyraźnie krępował się z wypowiedzeniem reszty swoich wniosków.
-No wyduś to z siebie, przecież po to cię tam posłałem żeby się w s z y s t k i e g o dowiedzieć.
-Chodzi o to, że aby odłączyć automatykę, należy wymontować cały układ sterujący, i nie ma innej metody by sterowanie ręczne był uprawnione. Inaczej mówiąc, niemożliwe jest przypadkowe przełączenie trybu obsługi tych projektorów.
-Czy przełączenie na tryb ręczny daje jakąś poprawę obrazu?
-Generalnie tak, ale przy tego rodzaju przesterowaniu na jakie tu nastawiono każdego rodzaju automatyka dałaby lepszy obraz.
-Czyli ktoś specjalnie zajął się tym układem...
Odgadując myśli szefa, Stanley położył na skraju biurka kartę danych z raportem dotyczącym tego co udało mu się odkryć.
-Na razie powstrzymaj się z rozpowiadaniem o faktycznych przyczynach tych awarii. Chcę to wszystko jeszcze dokładnie przejrzeć – machnął kartą Beckersonn. Chłopak skinął głową i wysunął się z gabinetu. James podszedł do okien obserwacyjnych patrząc tępym wzrokiem na wypalony w miejscach wybuchu dywan. Postukiwał przy tym kartą danych o szybę, by nagle odwrócić się i cisnąć nią o przeciwległą ścianę.
Powolny speeder nie zwracał niczyjej uwagi w ruchu ulicznym. To dobrze. Należy dotrzeć do skrytki bez zwracania na siebie jakiejkolwiek uwagi, tak jak polecił mu jego zadowolony zleceniodawca. Zadowalanie klientów sprawia B700S taką rozkosz. Mniejsza z tym, że musiał stracić bardzo dużo czasu i pieniędzy aby uzyskać to o co chodziło tym razem, najważniejsze że w skrytce najprawdopodobniej będzie czekać więcej kredytów niż zakładała to umowa....
Świtało. W pomieszczeniu wyglądającym jak by przeszedł po nim tajfun siedział mężczyzna z podkrążonymi oczyma i po raz niewiadomo który przeglądał raport na swoim notatniku. Rozległo się stukanie do drzwi, wobec braku odpowiedzi niewielki robot wtoczył się do pokoju, uważnie balansując trzymaną w chwytaku tacą z niewielkim śniadaniem. Ustawił ją na brzegu biurka i zaświergotał. Mężczyzna odwrócił w jego stronę wzrok i wychrypiał :
-Dzięki B5.
W odpowiedzi robot zajęczał i wzdrygnął się na tyle na ile pozwalała mu jego konstrukcja.
-Nie, nic mi nie jest. Po prostu niezbyt dobrze spałem.
James nauczył się już odgadywać intencje B5, aczkolwiek czasami jeszcze zdarzało się, że ten, zirytowany musiał podłączać się do domowego systemu informatycznego by uzyskać tłumaczenie swoich dźwięków.
Całe popołudnie, wieczór i noc upłynęły Beckersonnowi na przeglądaniu raportu Stanleya, jak również na rozmyślaniach, komu mogło aż tak zależeć na zniszczeniu Staford Corporation by posunął się do czegoś tak otwartego. Postanowił zjeść przyniesiony przez robota posiłek i spróbować się choć trochę odprężyć. Przełączył ekran w tryb telewizyjny, akurat nadawano blok reklam. Kiedy rozpoczęto nadawanie reklamy zachwalającej uroki wypoczynku na Bespin, James mało nie zadławił się kęsem który właśnie miał zamiar połknąć.
„No jasne – Lando! Kto inny jak nie on ma wiedzieć o jakimś desperacie który ma zamiar mnie wygryźć z rynku.” Pospiesznie dokończył jedzenie i wypadł z pokoju. W korytarzowej końcówce komputera sprawdził czy nie ma znów jakichś kłopotów z atmosfera wokół Miasta w Chmurach, po czym ściągnął z wieszaka płaszcz i wskoczył do windy. Na 3 poziomie poniżej garaży dla wozów miejskich znajdowały się hangary (bo w zasadzie nazwa „garaże halowe” była kolejnym przykładem imperialnego eufemizmu) w których trzymano wszelkie większe jednostki, czy to prywatne czy z obsługi budynku. „Klejnot Corusca” stał w miejscu w którym go pozostawił, w samym rogu pomieszczenia. W czasie gdy przyrządy i układy rozgrzewały się, Beckersonn starał przypomnieć sobie, w jakim stopniu obrażony może być na niego Calrissian, po tym jak odrzucił chyba pięć propozycji spędzenia na Bespin „pewnej ilości czasu” jak określał to Lando. „Klejnot” z pomrukiwaniem silników podświetlnych wypełzał na główną uliczkę hangaru, chwiejąc się przy tym jak zdychający tauntaun.
‘Tylko nie stabilizatory” – jęknął w myślach Beckersonn, sprawdzając dodatkową kontrolkę jakiej montaż wymusiła zdolność jachtu do szybkiego pozbywania się tego elementu sterowniczego. Jak na razie zielony słupek stał w połowie skali, ale tylko o 2 pozycje od żółtego stadium.
W końcu pojazd dołączył się do ruchu ulicznego, dotarcie pod port lotniczy było nie lada wyczynem zważając na ruch panujący o tej porze – tak wcześnie jeździli zazwyczaj wyłącznie pijani ludzie powracający z różnego rodzaju imprez...zazwyczaj nielegalnych.
W porcie szybko udało mu się załatwić sobie otwarcie odpowiedniego pasa, oraz pola nad planetą. Kiedy tylko oddalił się o wymagany minimalny dystans, zatwierdził koordynaty skoku w nadprzestrzeń i podziwiał rozciągające się w smugi gwiazdy. Następnie włączył automatycznego pilota i pogrążył się w płytkim śnie.
Kiedy wyrwał go z niego brzęczyk sygnalizujący dotarcie na miejsce, wściekły szarpnął dźwignię do siebie – dałby głowę że zasnął przed milisekundą. Jacht wyskoczył z nadprzestrzeni, wprost w różowo –kremowe chmury otaczające Bespin.
„Kontrola lotów Bespin, tu statek prywatny „Klejnot Corusca”. Proszę o pozwolenie na lądowanie”.
„Klejnot Corusca – jaki jest cel Twojej wizyty? ”
„To prywatna podróż, mam sprawę osobistą do Lando Calrissiana”
„Hehe, wielu ma do niego sprawę, to nie powód żebyśmy tu wszystkich przyjmowali.”
„Tu wóz patrolowy numer dziewięć do „Klejnotu Corusca” : za 10 minut przekroczysz granicę pasa ochronnego wokół miasta. Zmień wektor na jeden-cztery-sześć, albo będę zmuszony podjąć środki zaradcze”
„Środki zaradcze?! Tak to tu teraz nazywacie? ” – warknął James do nadajnika, jednocześnie spoglądając na monitor wsteczny by stwierdzić gdzie jest patrolowiec. Trzymał się bardzo blisko „Klejnotu”, niewątpliwie nie mając skrupułów przed wykorzystaniem swojej „zaradności”.
„Połączcie się z Calrissianem i powiedzcie po prostu, że przyleciał Rancor”. Nadajnik trzasnął i zapanowała cisza, Beckersonn na wszelki wypadek obrócił jacht na podany wcześniej kierunek.
Po jakichś pięciu minutach nadajnik zatrzeszczał i z głośnika wydobył się nieco zawiedziony głos:
„Klejnot Corusca – możesz lądować na platformie piątej”. Jacht posłusznie zasiadł na lądowisku, po czym Beckersonn wyszedł na powietrze. Głęboko odetchnął, czując się jak by nigdy wcześniej nie oddychał świeżym powietrzem.
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,00 Liczba: 1 |
|
TC-10112008-01-23 19:14:34
9 dałem.
Calsann2003-12-12 21:17:36
Pervectum!!! Cudo!!! trafiło to do mnie! Bis bis! :P