32 rok przed zniszczeniem pierwszej Gwiazdy Śmierci, Dromund Kaas
Niegdyś skąpane w wyładowaniach magnetycznych niebo zasnute było ciemnymi, deszczowymi chmurami. Wokół panowała zaś nienaturalna cisza, jak gdyby planeta od dawna była opuszczona. Niegdyś żyzne bagna wysychały, a obfite dżungle gniły, zamieniając się w zbieraninę rachitycznych krzaków i koślawych drzewek, które wyglądały jakby miały zaraz się złamać. Stolica planety, miasto Kaas, siedziba Imperialnego Wywiadu i Sithów, w większości była pogorzeliskiem. Spalone, niegdyś sięgające nieba budynki popadały w ruinę i tylko Cytadela wciąż górowała nad tym, co zostało z dawnej potęgi monumentalnego pomnika jakim dawniej była siedziba Sithów. Jednak i ona była zaledwie cieniem swojej świetności, ogromny budynek również został nadgryziony zrębem czasu, a brak remontów doprowadził do tego, że i ona się osypywała, kruszyła i popadała w ruinę. Nic nie wskazywało na to, żeby ktoś miał w ogóle tutaj przetrwać. Planeta i miasto była niemal całkowicie wymarła. Było to jednak złudzenie, Lord Sidious wyczuwał na niej co najmniej dwie formy życia, gdy tylko jego Scimtar, znany również jako Sith Infiltrator wyszedł z nadświetlnej nie daleko układu Dromund.
Scimtar opadł gładko ku planecie i wylądował na jednym z nielicznych, zachowanych lądowisk. Większość pokryta była szczątkami zgliszczami, kamieniami i odłamkami durastali, jak również szczątkami przestarzałych jednostek bojowych, niszczycieli gwiezdnych i konarów drzew, które przez jakiś czas usiłowały odzyskać to, co kiedyś zostało im odebrane. Bezskutecznie. Sidious polecił swojemu zaufanemu, prywatnemu pilotowi, aby ten został na statku, a sam zszedł po rampie na lądowisko. Przystanąwszy, zaciągnął się zgliwiałym, wilgotnym powietrzem, w którym wciąż była wyczuwalna potęga Ciemnej Strony Mocy. Nie wyczuwał jednak gniewu jakiego spodziewał się tutaj doznać, w powietrzu wyraźnie unosiła się też słabo wyczuwalna nuta bezradności, zrezygnowania i ten okropny zaduch, nieuchronnie zbliżającej się, pełzającej śmierci.
Ruszył przed siebie burząc okrywającą przestrzeń wokół niego ciszę delikatnym szelestem obszernego płaszcza, w który był ubrany. Drzwi do Cytadeli rozsunęły się jak gdyby był oczekiwany, Sidious jednak wiedział, że wciąż sprawny mechanizm fotokomórki, wyczuł jego obecność. Nikt bowiem nie wyszedł mu na spotkanie, ale Sith nie oczekiwał komitetu powitalnego, słodkich ciasteczek i girland z egzotycznych mieniących się kolorami kwiatów.
Korytarze były puste, jeśli tylko uznać, że walające się szczątki robotów bojowych, rzucona jakby w pośpiechu broń blasterowa i pordzewiałe wibroostrza, czy kawałki zbroi szturmowców, nie istniały. Zapach kurzu, ten także unosił się w powietrzu, jednak nie zwracał nań uwagi. Sunął przez kolejne alejki Cytadeli delikatnie, jak gdyby obawiał się, że naruszenie jakiegokolwiek elementu doprowadzi do skomplikowanego i tragicznego w skutki rozpadu struktury. Na wyższe piętra dostawał się wciąż działającymi turbowindami, nie wyczuwał jednak zagrożenia. Cele, choć wyraźnie wyczuwał tam czyjąś obecność ominął, interesowało go tylko jedno miejsce. Sala tronowa. Wkrótce przed nią stanął, a drzwi rozsunęły się. Darth Sidious bez wahania przekroczył jej próg.
Uklęknąwszy na jedno kolano, rzekł spokojnym, pokornym głosem, do którego w obecności swojego niedawnego jeszcze mistrza, Plagueisa, był przyzwyczajony: - Składam Ci pokłon, Wielki Imperatorze…
Postać na tronie odwróconym do niego tyłem przez dłuższą chwilę milczała, jednak Sidious się nie poruszył. Czekał. Dopiero po chwili rozległ się zduszony śmiech, jakby wydobywał się spod metalowej maski.
- Składasz pokłon nie właściwej osobie, Lordzie Sidious. – odparła postać. – Nie jestem tym, kogo szukasz. Nie jestem Imperatorem i nigdy nim nie byłem, a raczej pionkiem w jego grze.
- Kim zatem jesteś? Gdzie jest Imperator?
- Imperator nie żyje. Poza tym, to kim jestem, dla kogoś takiego jak Ty Lordzie Sidious powinno być oczywiste. Przynajmniej tak mi się wydaje, słyszę wszystkie Twoje myśli, zdradzają Cię, wiem co zrobiłeś, co planujesz i po co tu jesteś. Jednak, tak jak mówiłem, nie jestem tym, kogo oczekiwałeś. – odpowiedziała wciąż odwrócona do niego tyłem postać zasiadająca na tronie.
Fotel powoli zaczął odwracać się w jego stronę. Jednak nadal nie widział twarzy swojego rozmówcy, mrok który go otaczał był tak gęsty, że dostrzec można było zaledwie kontury wynurzającej się postaci. Gdy tron zatrzymał się na suficie sali zabłysły delikatne luminosfery. Rzeczywiście, ten kto zasiadał na tronie nie był Imperatorem. Na pewno nie tym, który zapisał się jako potężny Sith, destruktor światów i pochłaniający wiedzę oraz moc tyranem. Zasiadający na tronie był jednak Sithem, a przynajmniej był nim kiedyś.
- Powstań Lordzie Sidious, nie powinieneś przede mną klękać. – powiedział siedzący na tronie. Jego głos był metaliczny, stłumiony przez zakrywającą twarz maskę. – Powiem Ci wszystko, czego ode mnie oczekujesz, a potem będziesz mógł zrobić to, po co tu przybyłeś.
Zrobił jak mu przykazał. Zsunąwszy kaptur z głowy spojrzał na siedzącego na tronie.
- To niemożliwe. Musiałeś przecież umrzeć tysiące lat temu… jesteś upadłym Jedi, Lordem Sithów, zdrajcą i obrońcą Republiki, legendarnym, okrytym sławą i niesławą… zaginionym… Revanem…
- W rzeczy samej Lordzie Sidious. Jestem Revanem. – odparł. – I jak widzisz nie umarłem, jednak moje życie właśnie dobiega końca. Zbyt długo czekałem na chwilę, kiedy będę mógł wreszcie odejść.
Sidious wpatrywał się w Revana i próbował znaleźć odpowiedniesłowa dla swojego zdziwienia, uzasadnienie dla wzbierającego gniewu, który w nim narastał. Już miał się odezwać, kiedy Revan nadal nie wstając z tronu przemówił:
- Zadajesz sobie pytanie jak to możliwe, że zamiast Imperatora na tronie zastajesz mnie… powtórzę dla jasności sprawy, że nie jestem nim. W każdym razie nie przejąłem po nim schedy, kiedy zszedł z tego świata połączony z Mocą. Wiedziałem, że pewnego dnia na Dromund Kaas przybędzie ktoś, kto będzie szukał odpowiedzi, wskazówki jak ma postąpić. Nie oczekiwałem ratunku, już dawno straciłem nadzieję, że ktokolwiek mnie uratuje, a Ci których kochałem także już dawno przeminęli. Tak jak niedługo przeminie ten świat i wszelka pamięć o nim. Revan jakiego zapamiętały legendy także już jednak przeminął. Nie jestem już ani bohaterem, ani zdrajcą Republiki, stałem się neutralny, oczekując swojej śmierci i być może ostatecznej konfrontacji.
Revan na chwilę zamilkł, jednak Sidious nie przemówił. Słuchał go. Postanowił więc, że będzie mówił dalej:
- Kiedy przybyłem na Dromund Kaas obalić Imperatora nie byłem jeszcze na to gotowy i próba zamachu na jego życie nie powiodła się. Fiasko jakie poniosłem opóźniło co prawda demoniczne plany Imperatora, ale okupiłem to uwięzieniem i staniem się jego kolejną pożywką. Byłem czymś w rodzaju jego ulubionego eksponatu, czasami mówił o mnie jak o swoim ulubionym zwierzątku, było coś w tym, przez wiele lat przecież służyłem mu, zanim zostałem nawrócony na Jasną Stronę Mocy przez Bastilę Shan. Zamknięty w inkubatorze, którego szczątki widzisz nieopodal przyglądałem się jego rytuałom. Udało mi się jednak zachować resztki umysłu, nie stałem się zupełnym bezmyślnym warzywem. Czekałem na odpowiedni moment, wiedziałem, że prędzej czy później Imperator będzie przepełniony pożeranym przez siebie życiem i zbieraną potęgą, do której tak dążył. Wyczułem ten moment, kiedy był najsłabszy, kiedy zaczął pochłaniać nie tylko wszystkich, którzy na Dromund Kaas zajmowali się jego sprawami, wywiadem, żołnierzami i technikami, ale także samego siebie. Był słaby i schorowany. Zbyt duża dawka Mocy i energochłonne wyładowania, które produkował na nieboskłon planety, doprowadziły do znacznego osłabienia jego umysłu i kontroli otoczenia. I wtedy zebrałem tyle sił ile zdołałem jeszcze zachować w swoim organizmie. Inkubator, w którym się znajdowałem nie wytrzymał i pleksiglas eksplodował, aparatura podtrzymująca życie została wyrwana, a ja wyswobodziłem się z zniewalających mnie łańcuchów. Na to Imperator nie był przygotowany, rytuał został przerwany zupełnie jakby ktoś wyłączył starą winipłytę. Zdezorientowany i osłabiony wpatrywał się we mnie nie wiedząc co zrobić i wtedy uderzyłem z całą siłą na jaką zdołałem się zdobyć. Imperator porażony błyskawicami zaczął jęczeć tak przeraźliwie, że mury miasta zaczęły się walić, a ja czułem jak energia, którą dotychczas pochłaniał on przepływa przez moje ciało. Nie umiem wyjaśnić, co się właściwie stało, ale czułem jak zaczynam żyć jego życiem. Wysysałem je z niego, wysysałem z niego te resztki życia, które jeszcze się w nim tliły, a kiedy z nim skończyłem było po wszystkim. A właściwie prawie po wszystkim, w tym samym czasie rozpoczęła się wielka bitwa. Republika dokonała szturmu na Dormund Kaas i wszystko co widzisz to jej dzieło. Nikt nie pozostał przy życiu.
- Ty jednak żyjesz, Lordzie Revan. – przemówił w końcu Sidious. Wydawał się nie poruszony opowieścią byłego Mistrza Jedi, jednak jego głos zdawał się lekko drżeć, jakby próbowało się z niego wydobyć swoistego rodzaju wzruszenie.
- Tak, podobnie jak Ty Lordzie Sidious ukrywasz swoją prawdziwą tożsamość, tak i ja zdołałem ukryć się w Mocy. Było to trudne, ale udało mi się. Wraz z ukryciem się przed Republiką, udało mi się przedłużyć swoje życie na tyle długo, by dożyć tej chwili, w której się spotykamy.
- Nie jesteś jednak jedyną osobą, która przeżyła atak Republiki. – odparł Sidious.
- To prawda. Wyczuwasz go. To feridiańczyk, podobnie jak ja formalnie od wieków jest trupem. Nie istnieje dla obecnej galaktyki, ale kiedyś był w niej doskonale znany. Viscornis Voni jakimś cudem zdołał dotrzeć aż na Dromund Kaas w poszukiwaniu Revana jakim wówczas byłem, ale podobnie jak ja wpadł w pułapkę zastawioną przez Imperatora i stał się jego pożywką. Udało mi się go uratować. Żyje, bo jeszcze tli się w nim cząstka życia, które mu podarowałem.
Viscornis Voni. Sidious wytężył umysł. Znał to nazwisko, kiedyś gdy był jeszcze młodzieńcem czytał jakieś jego teksty. Jeden szczególnie utkwił mu w pamięci. Tekst, którego się bał jak najgorszego koszmaru. Nie mógł sobie jednak przypomnieć jego słów, to było tak dawno, tak dawno…
- Dlaczego go uratowałeś? – zapytał Revana. Ten przez chwilę milczał, po czym odpowiedział:
- Miałem przeczucie. Przeczucie, że może jeszcze się przydać. Postradał na tej planecie umysł na długo przed tym, za nim Imperator go usidlił i zniewolił jako jednego z wielu swoich żywicieli. Wciąż powtarza tylko dwa słowa: Tenebris Immersas… Tenebris Immersas…
Sidious znał te słowa, przypominał sobie je. Jednak ich znaczenie zatarło się w pamięci, toteż nie był w stanie przypisać je konkretnemu źródłu. Wiedział jednak, że pochodzą z któregoś z dawno niewznawianych tekstów Viscornisa.
- Czemu mi to mówisz? Oczekujesz, że gdy Cię zabiję zlituję się nad nim i go zabiorę ze sobą? – zadrwił Sidious. To nie było dobre posunięcie. Revan wreszcie wstał z tronu i zaczął powoli schodzić po schodkach.
- Zabierzesz go ze sobą, obydwaj o tym wiemy. Słowa, które wypowiada nie są mi znane, ale są ważne dla Ciebie, Lordzie Sidious. Wyczuwam Twój strach, Twoje obawy. Boisz się tych słów, wyparłeś je z pamięci, ale jednocześnie już wiesz, że musisz poznać ich tajemnicę. Ja nie znam feridiańskiego, więc nie będę w stanie Ci pomóc. Te słowa są Twoją przeszłością i przyszłością. Twoim kluczem do sukcesu i Twoim przekleństwem.
Stali twarzą w twarz. Maska Revana z bliska wyglądała bardziej złowrogo niż spowita w półmroku nikłego światła padającego z luminosfer. Sidious wiedział, że ich rozmowa, czy też raczej monolog Dartha Revana dobiegł końca. Zaraz nastąpi finałowy akt opery, w której obaj byli tragicznymi bohaterami. A zwycięzca mógł być tylko jeden.
- Zanim to jednak nastąpi, najpierw musisz mnie pokonać, a wiedz Lordzie Sidious, że jak na wiekowego starca i trupa jednocześnie ruszam się jeszcze zupełnie żwawo!
W tym samym momencie w jego obu dłoniach pojawiły się ostrza mieczy świetlnych. Zielony i czerwony miecz przecięły jednocześnie miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Sidious. Szybki unik jednak nie wystarczył, bo Revan zaraz do niego doskoczył. Kolejny cios obu mieczy został już odparowany jego własnym mieczem świetlnym, który wychynął spod prawego rękawa jego szaty.
Przez moment siłowali się ze sobą, ale Revan rzeczywiście jak na kogoś kto formalnie nie żył od prawie czterech tysięcy lat ruszał się nadzwyczaj sprawnie. Ruchy były szybkie, a reakcje adekwatne do kolejnych ciosów jakie sobie zadawali. Styl Revana różnił się od tego, do którego Sidious był przyzwyczajony, który wypracował pod czujnym okiem Plagiues’a, bardziej elegancki i staromodny, ale szybko można było się do niego przyzwyczaić i wyczuć sztuczki, jakie się w nim zawierały. Skontrował kolejny cios i szybkim cięciem wytrącił czerwony miecz z ręki swojego przeciwnika, a następnie przeciął go w powietrzu.
Revan wystrzelił w powietrze i zrobiwszy półobrót wylądował za plecami Sidiousa, ten jednak zdołał ciosu uniknąć odwracając się na tyle szybko, by zielona klinga z sykiem zsunęła się po jego czerwonej. Znów przez moment mierzyli się wzrokiem i siłowali z skwierczącymi słupami energii wypluwanej przez kryształy z rękojeści ich mieczy świetlnych. Sidious wyczuł, że Revan traci wolę walki. Wciąż doskonale się ruszał, ale był już słaby i jego ruchy były łatwe do przewidzenia. Szarpnął mocniej i wyswobodził swój miecz z uścisku z mieczem Revana. Delikatnie przesunął się do tyłu, ukląkł i dwoma precyzyjnymi cięciami pozbawił upadłego Jedi i byłego Sitha obu dłoni i nóg.
Zielony miecz świetlny zgasł i z łoskotem potoczył się po metalowej posadzce sali tronowej, a ciało Revana opadło na nią głucho. Spod maski wydobył się śmiech zmieszany z jakby charkotem.
– Okazałeś się lepszy, Lordzie Sidious. Dokończ to. Zabij mnie, już nic nie trzyma mnie na tym świecie…
- Wielki Revan błaga o śmierć? – ponownie zadrwił Sidious, wciąż trzymając w ręku zapaloną klingę swojego miecza. – Czy to nie jest żałosne? Wręcz odrażające…
- Revan, jaki mam nadzieję został zapamiętany, tak naprawdę zginął wtedy, gdy po raz drugi stanął na Dromund Kaas, Lordzie Sidious. Tamtego Revana już dawno nie ma, jestem zaledwie jego cieniem, skorupą w masce wielkiego wojownika. Nie błagam Cię o śmierć, a o zbawienie mojej duszy, której zbyt długo przyszło istnieć… - odparł leżący na posadzce Revan.
- Nadal uważam, że to żałosne. Ale niech tak będzie, wielki wojowniku… - rzekł Sidious, zamachnął się mieczem. -
Pamiętaj o Viscornisie… - zdążył jeszcze wyszeptać Lord Revan. Sidious czując we wnętrzu niesmak, odrazę i jednoczesny ogromny szacunek do Revana, jedynego który zdołał być jednocześnie Jedi i Sithem, a w dodatku pozostać neutralnym, zadał ostateczny cios. Głowa Revana odtoczyła się na bok, a Darth Sidious zgasił miecz. Założył kaptur i uśmiechnął się do siebie. Wreszcie był Mistrzem, a jego uczeń Darth Maul, był gotów, by wspomóc go do dążeniu do władzy. Wszystko szło zgodnie z jego przewidywaniami. Pozostawał jeszcze tylko jeden szkopuł. Przeklęty poeta i dziennikarzyna Viscornis Voni…
Niegdyś skąpane w wyładowaniach magnetycznych niebo zasnute było ciemnymi, deszczowymi chmurami. Wokół panowała zaś nienaturalna cisza, jak gdyby planeta od dawna była opuszczona. Niegdyś żyzne bagna wysychały, a obfite dżungle gniły, zamieniając się w zbieraninę rachitycznych krzaków i koślawych drzewek, które wyglądały jakby miały zaraz się złamać. Stolica planety, miasto Kaas, siedziba Imperialnego Wywiadu i Sithów, w większości była pogorzeliskiem. Spalone, niegdyś sięgające nieba budynki popadały w ruinę i tylko Cytadela wciąż górowała nad tym, co zostało z dawnej potęgi monumentalnego pomnika jakim dawniej była siedziba Sithów. Jednak i ona była zaledwie cieniem swojej świetności, ogromny budynek również został nadgryziony zrębem czasu, a brak remontów doprowadził do tego, że i ona się osypywała, kruszyła i popadała w ruinę. Nic nie wskazywało na to, żeby ktoś miał w ogóle tutaj przetrwać. Planeta i miasto była niemal całkowicie wymarła. Było to jednak złudzenie, Lord Sidious wyczuwał na niej co najmniej dwie formy życia, gdy tylko jego Scimtar, znany również jako Sith Infiltrator wyszedł z nadświetlnej nie daleko układu Dromund.
Scimtar opadł gładko ku planecie i wylądował na jednym z nielicznych, zachowanych lądowisk. Większość pokryta była szczątkami zgliszczami, kamieniami i odłamkami durastali, jak również szczątkami przestarzałych jednostek bojowych, niszczycieli gwiezdnych i konarów drzew, które przez jakiś czas usiłowały odzyskać to, co kiedyś zostało im odebrane. Bezskutecznie. Sidious polecił swojemu zaufanemu, prywatnemu pilotowi, aby ten został na statku, a sam zszedł po rampie na lądowisko. Przystanąwszy, zaciągnął się zgliwiałym, wilgotnym powietrzem, w którym wciąż była wyczuwalna potęga Ciemnej Strony Mocy. Nie wyczuwał jednak gniewu jakiego spodziewał się tutaj doznać, w powietrzu wyraźnie unosiła się też słabo wyczuwalna nuta bezradności, zrezygnowania i ten okropny zaduch, nieuchronnie zbliżającej się, pełzającej śmierci.
Ruszył przed siebie burząc okrywającą przestrzeń wokół niego ciszę delikatnym szelestem obszernego płaszcza, w który był ubrany. Drzwi do Cytadeli rozsunęły się jak gdyby był oczekiwany, Sidious jednak wiedział, że wciąż sprawny mechanizm fotokomórki, wyczuł jego obecność. Nikt bowiem nie wyszedł mu na spotkanie, ale Sith nie oczekiwał komitetu powitalnego, słodkich ciasteczek i girland z egzotycznych mieniących się kolorami kwiatów.
Korytarze były puste, jeśli tylko uznać, że walające się szczątki robotów bojowych, rzucona jakby w pośpiechu broń blasterowa i pordzewiałe wibroostrza, czy kawałki zbroi szturmowców, nie istniały. Zapach kurzu, ten także unosił się w powietrzu, jednak nie zwracał nań uwagi. Sunął przez kolejne alejki Cytadeli delikatnie, jak gdyby obawiał się, że naruszenie jakiegokolwiek elementu doprowadzi do skomplikowanego i tragicznego w skutki rozpadu struktury. Na wyższe piętra dostawał się wciąż działającymi turbowindami, nie wyczuwał jednak zagrożenia. Cele, choć wyraźnie wyczuwał tam czyjąś obecność ominął, interesowało go tylko jedno miejsce. Sala tronowa. Wkrótce przed nią stanął, a drzwi rozsunęły się. Darth Sidious bez wahania przekroczył jej próg.
Uklęknąwszy na jedno kolano, rzekł spokojnym, pokornym głosem, do którego w obecności swojego niedawnego jeszcze mistrza, Plagueisa, był przyzwyczajony: - Składam Ci pokłon, Wielki Imperatorze…
Postać na tronie odwróconym do niego tyłem przez dłuższą chwilę milczała, jednak Sidious się nie poruszył. Czekał. Dopiero po chwili rozległ się zduszony śmiech, jakby wydobywał się spod metalowej maski.
- Składasz pokłon nie właściwej osobie, Lordzie Sidious. – odparła postać. – Nie jestem tym, kogo szukasz. Nie jestem Imperatorem i nigdy nim nie byłem, a raczej pionkiem w jego grze.
- Kim zatem jesteś? Gdzie jest Imperator?
- Imperator nie żyje. Poza tym, to kim jestem, dla kogoś takiego jak Ty Lordzie Sidious powinno być oczywiste. Przynajmniej tak mi się wydaje, słyszę wszystkie Twoje myśli, zdradzają Cię, wiem co zrobiłeś, co planujesz i po co tu jesteś. Jednak, tak jak mówiłem, nie jestem tym, kogo oczekiwałeś. – odpowiedziała wciąż odwrócona do niego tyłem postać zasiadająca na tronie.
Fotel powoli zaczął odwracać się w jego stronę. Jednak nadal nie widział twarzy swojego rozmówcy, mrok który go otaczał był tak gęsty, że dostrzec można było zaledwie kontury wynurzającej się postaci. Gdy tron zatrzymał się na suficie sali zabłysły delikatne luminosfery. Rzeczywiście, ten kto zasiadał na tronie nie był Imperatorem. Na pewno nie tym, który zapisał się jako potężny Sith, destruktor światów i pochłaniający wiedzę oraz moc tyranem. Zasiadający na tronie był jednak Sithem, a przynajmniej był nim kiedyś.
- Powstań Lordzie Sidious, nie powinieneś przede mną klękać. – powiedział siedzący na tronie. Jego głos był metaliczny, stłumiony przez zakrywającą twarz maskę. – Powiem Ci wszystko, czego ode mnie oczekujesz, a potem będziesz mógł zrobić to, po co tu przybyłeś.
Zrobił jak mu przykazał. Zsunąwszy kaptur z głowy spojrzał na siedzącego na tronie.
- To niemożliwe. Musiałeś przecież umrzeć tysiące lat temu… jesteś upadłym Jedi, Lordem Sithów, zdrajcą i obrońcą Republiki, legendarnym, okrytym sławą i niesławą… zaginionym… Revanem…
- W rzeczy samej Lordzie Sidious. Jestem Revanem. – odparł. – I jak widzisz nie umarłem, jednak moje życie właśnie dobiega końca. Zbyt długo czekałem na chwilę, kiedy będę mógł wreszcie odejść.
Sidious wpatrywał się w Revana i próbował znaleźć odpowiedniesłowa dla swojego zdziwienia, uzasadnienie dla wzbierającego gniewu, który w nim narastał. Już miał się odezwać, kiedy Revan nadal nie wstając z tronu przemówił:
- Zadajesz sobie pytanie jak to możliwe, że zamiast Imperatora na tronie zastajesz mnie… powtórzę dla jasności sprawy, że nie jestem nim. W każdym razie nie przejąłem po nim schedy, kiedy zszedł z tego świata połączony z Mocą. Wiedziałem, że pewnego dnia na Dromund Kaas przybędzie ktoś, kto będzie szukał odpowiedzi, wskazówki jak ma postąpić. Nie oczekiwałem ratunku, już dawno straciłem nadzieję, że ktokolwiek mnie uratuje, a Ci których kochałem także już dawno przeminęli. Tak jak niedługo przeminie ten świat i wszelka pamięć o nim. Revan jakiego zapamiętały legendy także już jednak przeminął. Nie jestem już ani bohaterem, ani zdrajcą Republiki, stałem się neutralny, oczekując swojej śmierci i być może ostatecznej konfrontacji.
Revan na chwilę zamilkł, jednak Sidious nie przemówił. Słuchał go. Postanowił więc, że będzie mówił dalej:
- Kiedy przybyłem na Dromund Kaas obalić Imperatora nie byłem jeszcze na to gotowy i próba zamachu na jego życie nie powiodła się. Fiasko jakie poniosłem opóźniło co prawda demoniczne plany Imperatora, ale okupiłem to uwięzieniem i staniem się jego kolejną pożywką. Byłem czymś w rodzaju jego ulubionego eksponatu, czasami mówił o mnie jak o swoim ulubionym zwierzątku, było coś w tym, przez wiele lat przecież służyłem mu, zanim zostałem nawrócony na Jasną Stronę Mocy przez Bastilę Shan. Zamknięty w inkubatorze, którego szczątki widzisz nieopodal przyglądałem się jego rytuałom. Udało mi się jednak zachować resztki umysłu, nie stałem się zupełnym bezmyślnym warzywem. Czekałem na odpowiedni moment, wiedziałem, że prędzej czy później Imperator będzie przepełniony pożeranym przez siebie życiem i zbieraną potęgą, do której tak dążył. Wyczułem ten moment, kiedy był najsłabszy, kiedy zaczął pochłaniać nie tylko wszystkich, którzy na Dromund Kaas zajmowali się jego sprawami, wywiadem, żołnierzami i technikami, ale także samego siebie. Był słaby i schorowany. Zbyt duża dawka Mocy i energochłonne wyładowania, które produkował na nieboskłon planety, doprowadziły do znacznego osłabienia jego umysłu i kontroli otoczenia. I wtedy zebrałem tyle sił ile zdołałem jeszcze zachować w swoim organizmie. Inkubator, w którym się znajdowałem nie wytrzymał i pleksiglas eksplodował, aparatura podtrzymująca życie została wyrwana, a ja wyswobodziłem się z zniewalających mnie łańcuchów. Na to Imperator nie był przygotowany, rytuał został przerwany zupełnie jakby ktoś wyłączył starą winipłytę. Zdezorientowany i osłabiony wpatrywał się we mnie nie wiedząc co zrobić i wtedy uderzyłem z całą siłą na jaką zdołałem się zdobyć. Imperator porażony błyskawicami zaczął jęczeć tak przeraźliwie, że mury miasta zaczęły się walić, a ja czułem jak energia, którą dotychczas pochłaniał on przepływa przez moje ciało. Nie umiem wyjaśnić, co się właściwie stało, ale czułem jak zaczynam żyć jego życiem. Wysysałem je z niego, wysysałem z niego te resztki życia, które jeszcze się w nim tliły, a kiedy z nim skończyłem było po wszystkim. A właściwie prawie po wszystkim, w tym samym czasie rozpoczęła się wielka bitwa. Republika dokonała szturmu na Dormund Kaas i wszystko co widzisz to jej dzieło. Nikt nie pozostał przy życiu.
- Ty jednak żyjesz, Lordzie Revan. – przemówił w końcu Sidious. Wydawał się nie poruszony opowieścią byłego Mistrza Jedi, jednak jego głos zdawał się lekko drżeć, jakby próbowało się z niego wydobyć swoistego rodzaju wzruszenie.
- Tak, podobnie jak Ty Lordzie Sidious ukrywasz swoją prawdziwą tożsamość, tak i ja zdołałem ukryć się w Mocy. Było to trudne, ale udało mi się. Wraz z ukryciem się przed Republiką, udało mi się przedłużyć swoje życie na tyle długo, by dożyć tej chwili, w której się spotykamy.
- Nie jesteś jednak jedyną osobą, która przeżyła atak Republiki. – odparł Sidious.
- To prawda. Wyczuwasz go. To feridiańczyk, podobnie jak ja formalnie od wieków jest trupem. Nie istnieje dla obecnej galaktyki, ale kiedyś był w niej doskonale znany. Viscornis Voni jakimś cudem zdołał dotrzeć aż na Dromund Kaas w poszukiwaniu Revana jakim wówczas byłem, ale podobnie jak ja wpadł w pułapkę zastawioną przez Imperatora i stał się jego pożywką. Udało mi się go uratować. Żyje, bo jeszcze tli się w nim cząstka życia, które mu podarowałem.
Viscornis Voni. Sidious wytężył umysł. Znał to nazwisko, kiedyś gdy był jeszcze młodzieńcem czytał jakieś jego teksty. Jeden szczególnie utkwił mu w pamięci. Tekst, którego się bał jak najgorszego koszmaru. Nie mógł sobie jednak przypomnieć jego słów, to było tak dawno, tak dawno…
- Dlaczego go uratowałeś? – zapytał Revana. Ten przez chwilę milczał, po czym odpowiedział:
- Miałem przeczucie. Przeczucie, że może jeszcze się przydać. Postradał na tej planecie umysł na długo przed tym, za nim Imperator go usidlił i zniewolił jako jednego z wielu swoich żywicieli. Wciąż powtarza tylko dwa słowa: Tenebris Immersas… Tenebris Immersas…
Sidious znał te słowa, przypominał sobie je. Jednak ich znaczenie zatarło się w pamięci, toteż nie był w stanie przypisać je konkretnemu źródłu. Wiedział jednak, że pochodzą z któregoś z dawno niewznawianych tekstów Viscornisa.
- Czemu mi to mówisz? Oczekujesz, że gdy Cię zabiję zlituję się nad nim i go zabiorę ze sobą? – zadrwił Sidious. To nie było dobre posunięcie. Revan wreszcie wstał z tronu i zaczął powoli schodzić po schodkach.
- Zabierzesz go ze sobą, obydwaj o tym wiemy. Słowa, które wypowiada nie są mi znane, ale są ważne dla Ciebie, Lordzie Sidious. Wyczuwam Twój strach, Twoje obawy. Boisz się tych słów, wyparłeś je z pamięci, ale jednocześnie już wiesz, że musisz poznać ich tajemnicę. Ja nie znam feridiańskiego, więc nie będę w stanie Ci pomóc. Te słowa są Twoją przeszłością i przyszłością. Twoim kluczem do sukcesu i Twoim przekleństwem.
Stali twarzą w twarz. Maska Revana z bliska wyglądała bardziej złowrogo niż spowita w półmroku nikłego światła padającego z luminosfer. Sidious wiedział, że ich rozmowa, czy też raczej monolog Dartha Revana dobiegł końca. Zaraz nastąpi finałowy akt opery, w której obaj byli tragicznymi bohaterami. A zwycięzca mógł być tylko jeden.
- Zanim to jednak nastąpi, najpierw musisz mnie pokonać, a wiedz Lordzie Sidious, że jak na wiekowego starca i trupa jednocześnie ruszam się jeszcze zupełnie żwawo!
W tym samym momencie w jego obu dłoniach pojawiły się ostrza mieczy świetlnych. Zielony i czerwony miecz przecięły jednocześnie miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Sidious. Szybki unik jednak nie wystarczył, bo Revan zaraz do niego doskoczył. Kolejny cios obu mieczy został już odparowany jego własnym mieczem świetlnym, który wychynął spod prawego rękawa jego szaty.
Przez moment siłowali się ze sobą, ale Revan rzeczywiście jak na kogoś kto formalnie nie żył od prawie czterech tysięcy lat ruszał się nadzwyczaj sprawnie. Ruchy były szybkie, a reakcje adekwatne do kolejnych ciosów jakie sobie zadawali. Styl Revana różnił się od tego, do którego Sidious był przyzwyczajony, który wypracował pod czujnym okiem Plagiues’a, bardziej elegancki i staromodny, ale szybko można było się do niego przyzwyczaić i wyczuć sztuczki, jakie się w nim zawierały. Skontrował kolejny cios i szybkim cięciem wytrącił czerwony miecz z ręki swojego przeciwnika, a następnie przeciął go w powietrzu.
Revan wystrzelił w powietrze i zrobiwszy półobrót wylądował za plecami Sidiousa, ten jednak zdołał ciosu uniknąć odwracając się na tyle szybko, by zielona klinga z sykiem zsunęła się po jego czerwonej. Znów przez moment mierzyli się wzrokiem i siłowali z skwierczącymi słupami energii wypluwanej przez kryształy z rękojeści ich mieczy świetlnych. Sidious wyczuł, że Revan traci wolę walki. Wciąż doskonale się ruszał, ale był już słaby i jego ruchy były łatwe do przewidzenia. Szarpnął mocniej i wyswobodził swój miecz z uścisku z mieczem Revana. Delikatnie przesunął się do tyłu, ukląkł i dwoma precyzyjnymi cięciami pozbawił upadłego Jedi i byłego Sitha obu dłoni i nóg.
Zielony miecz świetlny zgasł i z łoskotem potoczył się po metalowej posadzce sali tronowej, a ciało Revana opadło na nią głucho. Spod maski wydobył się śmiech zmieszany z jakby charkotem.
– Okazałeś się lepszy, Lordzie Sidious. Dokończ to. Zabij mnie, już nic nie trzyma mnie na tym świecie…
- Wielki Revan błaga o śmierć? – ponownie zadrwił Sidious, wciąż trzymając w ręku zapaloną klingę swojego miecza. – Czy to nie jest żałosne? Wręcz odrażające…
- Revan, jaki mam nadzieję został zapamiętany, tak naprawdę zginął wtedy, gdy po raz drugi stanął na Dromund Kaas, Lordzie Sidious. Tamtego Revana już dawno nie ma, jestem zaledwie jego cieniem, skorupą w masce wielkiego wojownika. Nie błagam Cię o śmierć, a o zbawienie mojej duszy, której zbyt długo przyszło istnieć… - odparł leżący na posadzce Revan.
- Nadal uważam, że to żałosne. Ale niech tak będzie, wielki wojowniku… - rzekł Sidious, zamachnął się mieczem. -
Pamiętaj o Viscornisie… - zdążył jeszcze wyszeptać Lord Revan. Sidious czując we wnętrzu niesmak, odrazę i jednoczesny ogromny szacunek do Revana, jedynego który zdołał być jednocześnie Jedi i Sithem, a w dodatku pozostać neutralnym, zadał ostateczny cios. Głowa Revana odtoczyła się na bok, a Darth Sidious zgasił miecz. Założył kaptur i uśmiechnął się do siebie. Wreszcie był Mistrzem, a jego uczeń Darth Maul, był gotów, by wspomóc go do dążeniu do władzy. Wszystko szło zgodnie z jego przewidywaniami. Pozostawał jeszcze tylko jeden szkopuł. Przeklęty poeta i dziennikarzyna Viscornis Voni…
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 7,50 Liczba: 2 |
|
NLoriel2013-11-24 19:14:48
No ale to przecież jest forma grzecznościowa stosowana w korespondencji, a nie w mowie. To jest błąd, pokrewny zresztą pojawiającemu się z uporem maniaka "dla Naszej firmy", "witamy na Naszej stronie internetowej"...
brat Fett2013-11-22 23:19:19
Jeśli zwracasz się do kogoś z należnym szacunkiem to z dużej jak najbardziej. Chodziło o podkreślenie tego szacunku.
NLoriel2013-11-21 17:34:10
Zaimki osobowe wielką literą?